Ostatnio nadarzyła się niecodzienna okazja spędzenia kilku dni w Warszawie. Skorzystałem więc z okazji i wybrałem się do stolicy wspólnie z osobą, której 46 lat temu przyrzekłem uroczyście, że „dopóki śmierć nas nie rozłączy”, nie opuszczę jej. Dlatego będę pisać o nas, nie w formie „pluralis maiestatis”, lecz o dwóch osobach przeżywających przygodę wspólnej wyprawy.
Ponieważ jesteśmy wierzącymi i zgodnie z oczekiwaniem naszego Mistrza i Nauczyciela, naśladujemy Chrystusa codziennie, dlatego też w każdej sytuacji zwracaliśmy uwagę na to, co nas otacza, przez pryzmat biblijny. Dzięki temu, w paru sytuacjach nasunęły się mi pewne głębsze refleksje na temat codziennej pobożności, i tym zamierzam się obecnie podzielić.
Pierwsza sytuacja wydarzyła się w warszawskim tramwaju, ponieważ podczas tej wyprawy, korzystaliśmy z miejskiej komunikacji publicznej. Siedzieliśmy w nim wygodnie, gdy nagle usłyszałem: „Bilety do kontroli”. Ponieważ miałem w moim smartfonie bilet żony, jako że ja mogę już korzystać z bezpłatnych przejazdów, trwało chwilę, zanim uruchomiłem odpowiednią aplikację, lecz „kanar” zrezygnował z czekania, gdyż jego kolega w głębi wozu złapał gapowicza. Więc, nie kontrolując siedzących obok mnie pasażerów, szybko opuścił tę część tramwaju, który stał jeszcze na przystanku. Po chwili gapowicz wybiegł z tramwaju a za nim kontroler. W tym czasie dwie panie siedzące obok mnie, wychodząc szybko z tramwaju powiedziały z wyraźnym wschodnim akcentem „Sława Bogu”, ponieważ nie miały biletów, i tym razem im się udało. Czyżby jazda na gapę była Bożym błogosławieństwem?
Jedną z atrakcji zwiedzania stolicy była również możliwość spojrzenia na panoramę Warszawy z wysokości 114 metrów, gdyż na tej wysokości znajduje się taras widokowy PKN. Dla nas Pałac Kultury, to nadal „dar Stalina”, gdyż pamiętam widniejący na frontowej ścianie napis, gdy w 1965 roku pierwszy raz byłem w stolicy. Z góry rozciągał się wspaniały widok nowej Warszawy, który podziwialiśmy, przywołując w pamięci obrazy sprzed kilkudziesięciu lat. Nagle dobiegły nas z dołu dźwięki jakby bębnów z afrykańskiego buszu. Gdy zjechaliśmy w już na poziom ulicy, okazało się, że na wprost Dworca Centralnego ustawiona była scena, którą otaczało kilkanaście osób. Z głośników leciały słowa świadectw osób „cudownie uzdrowionych” z astmy, bólu kręgosłupa i strzykania w kolanie. Po chwili pojawił się mówca, wyglądający jak współczesny artysta - miał na sobie podarte dżinsy i obowiązkowo, czapkę na głowie. Obok sceny trzepotała reklamówka z napisem „Kościół mocy”. Wtedy usłyszeliśmy słowa: „Jezus zachorował twoimi chorobami ... nawet jeśli nie masz wiary, przyjdź do przodu ... włożę na ciebie moje ręce ... moc spłynie na ciebie i będziesz zdrowy”. Jaka moc? Zadaliśmy sobie pytanie i poszliśmy do Złotych Tarasów, aby coś zjeść, bo zgłodnieliśmy już po kilku godzinach zwiedzania Warszawy.
Wówczas przypomniałem sobie, że kilka miesięcy wcześniej, żona tego mówcy publicznie podarła Biblię, skopała ją i wdeptała w podłogę. (Pisałem o tym w rozważaniu „Podarta Biblia”). Nic dziwnego, bo jeśli ktoś tak traktuje Słowo Boże, to może później pleść byle co, aby tylko pozyskać nieświadomych biblijnej prawdy słuchaczy. Ten „kaznodzieja” przypominał mi raczej kogoś, kto wzoruje się na szamanie z afrykańskiego buszu, niż naśladowcę Chrystusa, który powiedział: „uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana. Wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa jak jego pan” (Mat. 10:24, 25).
Następnego dnia była niedziela, dla nas szczególny dzień tygodnia. Chrześcijanami mamy być codziennie, gdyż Chrystus powiedział: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech każdego dnia bierze swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (Łuk. 9:23). Niedziela jest jednak szczególnym dniem, gdyż Kościół zgromadza się, aby wspólnie wielbić Boga i budować wiarę osób, które go tworzą. Postanowiliśmy pójść na nabożeństwo wspólnoty wierzących, którą znamy od lat. Mieliśmy wspaniałą okazję spotkać wielu znajomych, których nie widzieliśmy już sporo lat. Lecz samo nabożeństwo, mnie osobiście trochę zawiodło, bo spodziewałem się w stolicy głębszego rozmyślania i twardszego pokarmu.
Później, jak zwykle bywa w większości tego typu społeczności, była kawa i ciastka. Wiele rozmów z przyjaciółmi z przeszłości dotyczyły spraw teraźniejszej codzienności. Dowiedzieliśmy się, że ten kościół wspiera potrzebujących, modli się o tych, co są w potrzebie. Tak powinno być, gdyż Słowo Boże mówi: „Jedni drugich ciężary noście, i tak wypełnicie prawo Chrystusa” (Gal. 6:2). Członkowie tej wspólnoty swoim finansowym wsparciem pomagają innym. Tym razem pomagają imigrantom z krajów arabskich, którzy uwierzyli w Chrystusa. Szlachetna sprawa, lecz gdy zapytałem się, czy te osoby poszukują tu pracy, aby utrzymywać siebie, usłyszałem, że ich to nie interesuje, bo jest albo za gorąco, albo praca zbyt ciężka, a oni marzą tylko tym, aby „dać nogę” do Niemiec. Już kiedyś zastanawiałem się nad tym, czy mamy okazywać miłosierdzie, czy jesteśmy po prostu naiwni („Miłosierdzie czy naiwność”).
Po południu, pełni wrażeń wracaliśmy już do domu. Cyfrowe fotografie będą przywoływać w przyszłości te chwile. Siedząc już w pociągu, na pochmurnym niebie zobaczyłem tęczę, tę prawdziwą, jaką Bóg zapewnił nas, że Jego łaska trwa na wieki. Tymczasem w Białymstoku o swoje prawa walczyli wyznawcy fałszywej tęczy. Jak dobrze jest znać tę prawdziwą.
Następnego dnia, w poniedziałek rano, w naszym domu zaczęła znów rozbrzmiewać muzyka i pieśni uwielbiające Boga. Don Moen, nasz faworyt w kategorii „worship music”, zachęcał nas do praktykowania śpiewu, jaki będzie wypełniać dom naszego Pana. Tam, razem z „miriadami miriad i tysiącami tysięcy” będziemy śpiewać: „Baranek zabity jest godny otrzymać moc i bogactwo, i mądrość, i potęgę, i cześć, i chwałę i błogosławieństwo” (Obj. 5:12). Warto jest codziennie ćwiczyć się w prawdziwym wielbieniu Boga, gdyż będziemy to czynić przez całą wieczność.
Dlatego codziennie pamiętajmy o apelu brata Pańskiego Judy, który uznał za konieczne „zachęcać do walki o wiarę, która raz została przekazana świętym” (Judy 3). Dlaczego? Ponieważ „wkradli się jacyś ludzie” (w. 4), o których pisał również apostoł Piotr, że ci ludzie „niewykształceni i niezbyt umocnieni przekręcają [naukę apostolską] - podobnie jak i pozostałe Pisma - na własną zgubę” (2 Ptr. 3:16).
Niech naszym codziennym wzorem będzie przykład z misji apostoła Pawła, który gdy dotarł do Berei, razem w innymi „codziennie badali Pisma, czy tak się rzeczy mają” (Dz.Ap. 17:11).
Henryk Hukisz