Tuesday, July 23, 2019

Codzienna pobożność

Ostatnio nadarzyła się niecodzienna okazja spędzenia kilku dni w Warszawie. Skorzystałem więc z okazji i wybrałem się do stolicy wspólnie z osobą, której 46 lat temu przyrzekłem uroczyście, że „dopóki śmierć nas nie rozłączy”, nie opuszczę jej. Dlatego będę pisać o nas, nie w formie „pluralis maiestatis”, lecz o dwóch osobach przeżywających przygodę wspólnej wyprawy.  

Ponieważ jesteśmy wierzącymi i zgodnie z oczekiwaniem naszego Mistrza i Nauczyciela, naśladujemy Chrystusa codziennie, dlatego też w każdej sytuacji zwracaliśmy uwagę na to, co nas otacza, przez pryzmat biblijny. Dzięki temu, w paru sytuacjach nasunęły się mi pewne głębsze refleksje na temat codziennej pobożności, i tym zamierzam się obecnie podzielić.

Pierwsza sytuacja wydarzyła się w warszawskim tramwaju, ponieważ podczas tej wyprawy, korzystaliśmy z miejskiej komunikacji publicznej. Siedzieliśmy w nim wygodnie, gdy nagle usłyszałem: „Bilety do kontroli”. Ponieważ miałem w moim smartfonie bilet żony, jako że ja mogę już korzystać z bezpłatnych przejazdów, trwało chwilę, zanim uruchomiłem odpowiednią aplikację, lecz „kanar” zrezygnował z czekania, gdyż jego kolega w głębi wozu złapał gapowicza. Więc, nie kontrolując siedzących obok mnie pasażerów, szybko opuścił tę część tramwaju, który stał jeszcze na przystanku. Po chwili gapowicz wybiegł z tramwaju a za nim kontroler. W tym czasie dwie panie siedzące obok mnie, wychodząc szybko z tramwaju powiedziały z wyraźnym wschodnim akcentem „Sława Bogu”, ponieważ nie miały biletów, i tym razem im się udało. Czyżby jazda na gapę była Bożym błogosławieństwem?

Jedną z atrakcji zwiedzania stolicy była również możliwość spojrzenia na panoramę Warszawy z wysokości 114 metrów, gdyż na tej wysokości znajduje się taras widokowy PKN. Dla nas Pałac Kultury, to nadal „dar Stalina”, gdyż pamiętam widniejący na frontowej ścianie napis, gdy w 1965 roku pierwszy raz byłem w stolicy. Z góry rozciągał się wspaniały widok nowej Warszawy, który podziwialiśmy, przywołując w pamięci obrazy sprzed kilkudziesięciu lat. Nagle dobiegły nas z dołu dźwięki jakby bębnów z afrykańskiego buszu. Gdy zjechaliśmy w już na poziom ulicy, okazało się, że na wprost Dworca Centralnego ustawiona była scena, którą otaczało kilkanaście osób. Z głośników leciały słowa świadectw osób „cudownie uzdrowionych” z astmy, bólu kręgosłupa i strzykania w kolanie. Po chwili pojawił się mówca, wyglądający jak współczesny artysta - miał na sobie podarte dżinsy i obowiązkowo, czapkę na głowie. Obok sceny trzepotała reklamówka z napisem „Kościół mocy”. Wtedy usłyszeliśmy słowa: „Jezus zachorował twoimi chorobami ... nawet jeśli nie masz wiary, przyjdź do przodu ... włożę na ciebie moje ręce ... moc spłynie na ciebie i będziesz zdrowy”. Jaka moc? Zadaliśmy sobie pytanie i poszliśmy do Złotych Tarasów, aby coś zjeść, bo zgłodnieliśmy już po kilku godzinach zwiedzania Warszawy.

Wówczas przypomniałem sobie, że kilka miesięcy wcześniej, żona tego mówcy publicznie podarła Biblię, skopała ją i wdeptała w podłogę. (Pisałem o tym w rozważaniu „Podarta Biblia”). Nic dziwnego, bo jeśli ktoś tak traktuje Słowo Boże, to może później pleść byle co, aby tylko pozyskać nieświadomych biblijnej prawdy słuchaczy. Ten „kaznodzieja” przypominał mi raczej kogoś, kto wzoruje się na szamanie z afrykańskiego buszu, niż naśladowcę Chrystusa, który powiedział: „uczeń nie przewyższa nauczyciela ani sługa swego pana. Wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa jak jego pan” (Mat. 10:24, 25)

Następnego dnia była niedziela, dla nas szczególny dzień tygodnia. Chrześcijanami mamy być codziennie, gdyż Chrystus powiedział: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech każdego dnia bierze swój krzyż i niech Mnie naśladuje” (Łuk. 9:23). Niedziela jest jednak szczególnym dniem, gdyż Kościół zgromadza się, aby wspólnie wielbić Boga i budować wiarę osób, które go tworzą. Postanowiliśmy pójść na nabożeństwo wspólnoty wierzących, którą znamy od lat. Mieliśmy wspaniałą okazję spotkać wielu znajomych, których nie widzieliśmy już sporo lat. Lecz samo nabożeństwo, mnie osobiście trochę zawiodło, bo spodziewałem się w stolicy głębszego rozmyślania i twardszego pokarmu. 

Później, jak zwykle bywa w większości tego typu społeczności, była kawa i ciastka. Wiele rozmów z przyjaciółmi z przeszłości dotyczyły spraw teraźniejszej codzienności. Dowiedzieliśmy się, że ten kościół wspiera potrzebujących, modli się o tych, co są w potrzebie. Tak powinno być, gdyż Słowo Boże mówi: „Jedni drugich ciężary noście, i tak wypełnicie prawo Chrystusa” (Gal. 6:2). Członkowie tej wspólnoty swoim finansowym wsparciem pomagają innym. Tym razem pomagają imigrantom z krajów arabskich, którzy uwierzyli w Chrystusa. Szlachetna sprawa, lecz gdy zapytałem się, czy te osoby poszukują tu pracy, aby utrzymywać siebie, usłyszałem, że ich to nie interesuje, bo jest albo za gorąco, albo praca zbyt ciężka, a oni marzą tylko tym, aby „dać nogę” do Niemiec. Już kiedyś zastanawiałem się nad tym, czy mamy okazywać miłosierdzie, czy jesteśmy po prostu naiwni („Miłosierdzie czy naiwność”).

Po południu, pełni wrażeń wracaliśmy już do domu. Cyfrowe fotografie będą przywoływać w przyszłości te chwile. Siedząc już w pociągu, na pochmurnym niebie zobaczyłem tęczę, tę prawdziwą, jaką Bóg zapewnił nas, że Jego łaska trwa na wieki. Tymczasem w Białymstoku o swoje prawa walczyli wyznawcy fałszywej tęczy. Jak dobrze jest znać tę prawdziwą.

Następnego dnia, w poniedziałek rano, w naszym domu zaczęła znów rozbrzmiewać muzyka i pieśni uwielbiające Boga. Don Moen, nasz faworyt w kategorii „worship music”, zachęcał nas do praktykowania śpiewu, jaki będzie wypełniać dom naszego Pana. Tam, razem z „miriadami miriad i tysiącami tysięcy” będziemy śpiewać: „Baranek zabity jest godny otrzymać moc i bogactwo, i mądrość, i potęgę, i cześć, i chwałę i błogosławieństwo” (Obj. 5:12). Warto jest codziennie ćwiczyć się w prawdziwym wielbieniu Boga, gdyż będziemy to czynić przez całą wieczność.

Dlatego codziennie pamiętajmy o apelu brata Pańskiego Judy, który uznał za konieczne „zachęcać do walki o wiarę, która raz została przekazana świętym” (Judy 3). Dlaczego? Ponieważ „wkradli się jacyś ludzie” (w. 4), o których pisał również apostoł Piotr, że ci ludzie „niewykształceni i niezbyt umocnieni przekręcają [naukę apostolską] - podobnie jak i pozostałe Pisma - na własną zgubę” (2 Ptr. 3:16)

Niech naszym codziennym wzorem będzie przykład z misji apostoła Pawła, który gdy dotarł do Berei, razem w innymi „codziennie badali Pisma, czy tak się rzeczy mają” (Dz.Ap. 17:11).

Henryk Hukisz

Friday, July 12, 2019

Dopasowywanie się do wzajemnych oczekiwań

Nikt nie lubi rozczarowań. Gdy na przykład, wybieramy się w podróż pociągiem, spodziewamy się usiąść w wygodnym fotelu w czystym wagonie i do tego, w towarzystwie miłych współpasażerów. W rzeczywistości najczęściej bywa tak, że mamy hałaśliwe towarzystwo a wagon dawno nie był sprzątany. Taka podróż nie wywrze na nas dobrego wrażenia. Na drugi raz, wybierzemy chyba inny środek transportu, albo inny skład pociągu, aby nie doznać kolejnego rozczarowania. 

W tym rozważaniu chodzi o sprawę dużo poważniejszą niż podróż pociągiem. Na długo przed ślubem zastanawiamy się nad tym, jak będzie wyglądać nasze małżeństwo – natomiast to, jak ono wygląda w rzeczywistości, jest często powodem wielu rozczarowań. Szczególnie bolesne są te doznania, które związane są z naszymi słodkimi marzeniami budowania szczęśliwego domu rodzinnego. Nic więc dziwnego, że jednym z najczęstszych powodów prowadzących do rozwodu, są właśnie rozczarowania. Uważam, że bardzo ważne jest to, z jakimi oczekiwaniami wchodzimy na wspólną drogę naszego życia, z jakimi nastawieniami rozpoczynamy naszą małżeńską podróż. Pamiętajmy, że wiele marzeń pozostanie nadal w sferze marzeń, a jeśli zamienimy je na konieczne do spełnienia oczekiwania, możemy zmarnować wiele okazji do przeżywania radości i zadowolenia z tego, czym Bóg nas łaskawie obdarował. Po latach zdajemy sobie sprawę z tego, że nie wszystkie marzenia muszą spełnić się. 

Każdy z nas ma prawo do marzeń, do planów na resztę swego życia. Dlatego zakochani już przed ślubem rozmawiają ze sobą o tym tak często, wspólnie rysują szczęśliwe plany dla przyszłego małżeństwa. W tych rozmowach wszystko wydaje się możliwe do zrealizowania i jest takie piękne, gdyż oparte jest na wzajemnej miłości. Nic nie zapowiada konfliktów w przyszłości, dlaczego więc, nieraz już w krótkim czasie po ślubie dochodzi do sprzeczek na temat tego, co mi się należy. Najczęstszym argumentem jest zarzut nie spełniania podstawowych obowiązków przez małżonka. Dzieje się tak dlatego, że wcześniejsze marzenia, po ślubie stają się wymaganiami, których realizacji domagamy się za wszelką cenę. 

Warto jest porozmawiać o tym, jak wyglądają nasze przedmałżeńskie „marzenia” i jak je później realizować, by być pewnym, że nasz związek będzie trwały i przetrwa każdą burzę i każde doświadczenie. To, co wnosimy do naszego wspólnego życia jako wzajemne oczekiwania, zostaje ukształtowane dużo wcześniej przez różne czynniki. Najsilniejsze wrażenia, jakie mają wpływ na nasze oczekiwania wywodzą się z najbliższego nam środowiska, czyli z rodziny w jakiej wychowywaliśmy się. To, jak odnosili się do siebie nasi rodzice, miało wielkie znaczenie, gdyż kształtowało naszą podświadomość, a to znaczy, że nasze późniejsze zachowania będą od tego zależne.

Kolejnym czynnikiem kształtującym nasz charakter jest to, czym karmiliśmy swą duszę, jakie książki, filmy, świadectwa innych ludzi miały na nas wpływ. W końcu mieliśmy prawo gdzieś się uczyć, poznawać to, czego można spodziewać się od życia. Wielki wpływ na nasze cechy osobowościowe miała z pewnością Biblia, to z jakim nastawieniem ją czytaliśmy, ile z niej przenieśliśmy do swojego życia. 

Celem tego opracowania nie jest przedstawienie listy oczekiwań, jakie mąż i żona wnoszą ze sobą do wspólnego życia, lecz jak sobie radzić z tym problemem. Skoro rzeczą normalną jest to, że mamy prawo do marzeń odnośnie swojego życia, do naszego małżeństwa wnosimy cały bagaż różnych oczekiwań. Ponieważ druga osoba w małżeństwie ma takie same prawa. Dlatego na tym wspólnym terenie ścierają się te różnice, co z kolei, przy braku zrozumienia i chęci współdziałania, wywołuje sytuacje konfliktowe. Niejednokrotnie, gdy brakuje umiejętności radzenia sobie z tym naturalnym problemem, może dojść do rozpadu małżeństwa, lub sprawić, że stanie się ono terenem ciągłych konfliktów. 

Największy problem odnośnie naszych oczekiwań wobec drugiej osoby w małżeństwie stanowi nasze własne „JA”. To przecież JA mam te oczekiwania, które muszą być spełnione dla naszego wspólnego dobra. Usprawiedliwiamy swoje podejście do tego zagadnienia najczęściej tym, że uważamy iż mamy absolutną rację.  Dlatego całą winę za brak porozumienia zrzucamy na tę drugą osobę. To ona nie rozumie i nie chce spełnić moich oczekiwań. U podłoża naszych wymagań, aby nasze oczekiwania zostały spełnione, leży nasze „porozumienie” małżeńskie. Uważamy, że warunki zostały określone w czasie uroczystości zaślubin, gdy składaliśmy wzajemne przyrzeczenie wypełniania zobowiązań małżeńskich, i teraz po ślubie domagamy się ich realizacji. Przy takim podejściu do siebie nie ma absolutnie miejsca na intymność, romans i bezwarunkową miłość. Małżeństwo staje się kontraktem, a małżonkowie stronami, które kontrolują się nawzajem, czy druga strona spełnia warunki, na co przecież wyraziła zgodę. 

Problem polega nie na tym, aby właściwie przedstawić swoje oczekiwania, lecz z jakim nastawieniem należy podejść do drugiej osoby, która ma swoje oczekiwana wobec nas. Pamiętajmy, że zawsze ważniejsza jest osoba, a nie to, jakie mam oczekiwania. 

Napisano wiele książek, zorganizowano wiele seminariów dla małżeństw na temat rozpoznawania oczekiwań swego współmałżonka. Można mieć encyklopedyczną wiedzę na ten temat i to wcale nie pomoże w budowaniu trwałej więzi małżeńskiej. Małżonkowie mogą dojść do ustalenia w jaki sposób będą siebie wzajemnie traktować w zakresie spełniania małżeńskich oczekiwań. Takie podejście może jedynie przekształcić małżeństwo w szanujące się wzajemnie współistnienie, lecz nigdy nie stworzy warunków do romantycznego okazywani bezwarunkowej miłości. Małżeństwo nie zostało przewidziane przez Boga, jego twórcę, aby opierało się na kontrakcie. Bóg, który jest miłością, stworzył człowieka do miłości i ze zdolnością do obdarowania drugiej osoby bezwarunkową miłością. Dlatego małżeństwo, według Bożego planu jest i powinno zawsze być środowiskiem praktykowania tego rodzaju miłości. Jeśli małżeństwo opiera się na konieczności przestrzegania ustalonych warunków, nie może rozwijać się w oparciu o miłość Bożego rodzaju. 

Podstawowa nauka biblijna na temat wzajemnego traktowania się w małżeństwie znajduje się w Liście Pawła do Efezjan, w rozdziale 5. Czytamy tam w wierszach 21, 22 i 25 - "ulegając jedni drugim w bojaźni Chrystusowej. Żony, bądźcie uległe mężom swoim jak Panu, .... Mężowie, miłujcie żony swoje, jak i Chrystus umiłował Kościół i wydał zań samego siebie".


Spełnianie oczekiwań drugiej osoby nie może wypływać z obowiązku, jaki ktoś na siebie nałożył, ze względu na podpisany kontrakt. Jedyną i właściwą postawą, jest ULEGŁOŚĆ. Nie wszyscy lubią to słowo, nie wszyscy rozumieją na czym ona polega i nigdy nie zrozumiemy, jeśli nie postawimy w centrum tej prawdy Boga. Uległość wobec drugiej osoby może wynikać jedynie ze względu na Boga. Użyte w tym tekście wyrażenie „bojaźń” nie oznacza strachu  w tym potocznym znaczeniu lecz szacunek, cześć dla Boga ze względu na to, co On uczynił dla nas. 

Warto pokrótce przypomnieć sobie co Bóg dla nas uczynił, za co winniśmy okazywać mu tak szczególną cześć, połączoną z obawą, że nie okażemy jej właściwie. Przede wszystkim, On nas umiłował bezwarunkowo, kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, On dał Swego Syna, aby umarł za nas. Bóg okazał nam niekończącą się łaskę i zawsze nas przyjmuje gdy upadniemy i przychodzimy do Niego w pokucie. On nas kocha zawsze tak samo, bez względu na nasze chwilowe zachowanie. Dlatego, mając na uwadze tak ogromną miłość do nas, pragniemy okazać Mu jak największy szacunek, gotowi upaść przed Nim, oddając Mu cześć. 

Wyobraźmy sobie, że w naszej rozmowie z Bogiem pytamy się, co moglibyśmy dla Niego uczynić ze względu na ten wielki szacunek, ze względu na cześć, jaką pragniemy Mu okazać. Bóg nam odpowiada w sposób jak najbardziej wyraźny – to co chcesz uczynić dla Mnie, uczyń dla swojej żony, dla swego męża. Z pewnością taka odpowiedź może w pierwszej chwili wywołać wrażenie, że źle zrozumieliśmy siebie, bo przecież nie możemy posądzać Boga, że On nas źle zrozumiał. Tak, Bóg wyraźnie mówi, że jeśli chcesz okazać Mi szacunek, okaż go wobec swojego współmałżonka. 

Nasza uległość, żony wobec męża jak i męża wobec żony, może być jedynie wynikiem naszego szacunku, jaki mamy wobec Boga, ze względu na to, co On uczynił dla nas. Nie możemy okazywać uległości wobec małżonka jako formy nagrodzenia za  dobre wypełnianie obowiązków. Najłatwiej jest ulegać wobec drugiej osoby dlatego, że coś dobrego dla nas zrobiła, lecz nie o taką uległość chodzi w Bożym planie dla małżeństwa. Bóg oczekuje, a wręcz wymaga od nas uległości wobec drugiej osoby ze względu na to co On dla nas uczynił. Wówczas w centrum naszej małżeńskiej relacji będę nie JA lecz Bóg. 

Wiem, że w takiej sytuacji mogą pojawić się różnego rodzaju obiekcje, obawy, że zostaniemy wykorzystani, że nasz współmałżonek nie nauczy się przyjmować właściwej postawy, dlatego wolimy raczej tę sytuację kontrolować, dla dobra naszego małżeństwa. Niestety, taka postawa prowadzi wprost do rozkładu relacji małżeńskich, nigdy nie przyczyni się do ich budowania. 

Nie można mówić o uległości, jeśli nie ma się pełnego zaufania wobec Boga.  On wie o wszystkim i wszystko, włącznie z naszym małżeństwem, jest pod Jego kontrolą. Pragnę tutaj odwołać się do podstawowego tekstu biblijnego na temat uległości wobec Boga, która prowadzi do pełnego zaufania. W Pierwszym liście Piotra, w rozdziale 5 czytamy w wierszach 6 i 7 – "Ukórzcie się więc pod mocną rękę Bożą, aby was wywyższył czasu swego. Wszelką troskę swoją złóżcie na niego, gdyż On ma o was staranie". 

Nikt i nic nie jest wstanie pomóc nam w budowaniu trwałego małżeństwa jak sam Bóg, który jest jego autorem. Bóg jest wszechmogący w swoich możliwościach zaspokojenia naszych potrzeb. W tym tekście czytaliśmy, że mamy złożyć na Niego wszelką troskę. Oznacza to, że nic nie znajduje się poza zasięgiem Bożego zainteresowania, aby nam pomóc. Jeśli Bóg jest w centrum naszego małżeństwa, jeśli potrafimy ulegać drugiej osobie, ze względu na to, co Bóg uczynił dla nas, naturalnym stanie się w naszych relacjach, że będziemy siebie szanować, będziemy pragnąć spełnienia najskrytszych marzeń kogoś, z kim postanowiliśmy iść razem przez życie. 

W naszym małżeństwie liczyć się powinna osoba, a nie samo małżeństwo jako związek, który pomaga z tą osobą być razem. Pokochałem kiedyś osobę, która stałą się moją żoną, nie interesowała mnie wówczas sama kwestia, na czym polega małżeństwo. Ożeniłem się dla osoby, aby móc być z nią przez resztę mego życia, a nie żeby stworzyć związek małżeński. Małżeństwo jest tylko środkiem służącym do realizowania wspaniałego celu, jakim jest wielka Boża prawda, że z „dwojga, staje się jedno”. Osiągnięcie tego celu możliwe jest jedynie w Tym, który nas stworzył dla siebie, i nasza uległość wobec siebie jest wspaniałą formą oddania czci naszemu Stwórcy. 

Nawiązując do tematu tego opracowania jakim jest „dopasowywanie siebie do wzajemnych oczekiwań” mogę wskazać na jedyny skuteczny sposób, Boży sposób polegający na wzajemnej uległości ze względu na Boga. Jeśli potrafimy uniżyć się przed Bogiem, aby każde marzenie i oczekiwanie mojej żony, mojego męża spełniły się, z pewnością to sprawi, że nasz związek będzie trwały. 

Muszę również powiedzieć, że nie wszystkie oczekiwania są tak ważne, aby na nich się koncentrować. Są pewne marzenia, których spełnienia nigdy się nie doczekamy, więc po co o nie „kruszyć kopie”. Prawdziwa satysfakcja zadowolenia nie polega na tym, aby mieć wszystko czego się pragnie, lecz aby umieć właściwie korzystać z tego co się posiada.


Na zakończenie kilka praktycznych wskazówek:


Po pierwsze, muszę być pierwszy w wyznaniu, że chciałem narzucić swoje oczekiwania, że moje JA było powodem niejednego konfliktu w naszym małżeństwie. Nie można okazać prawdziwej uległości wobec drugiej osoby nie uznając faktu, że to ja jestem niedoskonały i potrzebuję wybaczenia. Tak, wiem, że nikt nie jest bez winy, lecz niech ta druga osoba sama uczyni z własnej woli to, co ja teraz pragnę uczynić - uniżyć się ze względu na Pana. 

Po drugie, muszę zadać sobie dwa pytania:

 -  Gdzie jest źródło moich oczekiwań, czy kieruję się prawdziwą troską o drugą osobę, o mego współmałżonka, czy są to tylko moje własne, egoistyczne zachcianki?

- Czy potrafię rozpoznać, które oczekiwania mogę zakwalifikować do nie nadających się do spełnienia marzeń i odrzucić je na zawsze? 

Po trzecie, będę starać się zawsze pamiętać o tym, aby zauważać każdy moment, gdy mój współmałżonek zrobi coś, aby spełnić moje oczekiwania. Niech to będzie szczególną formą nagrodzenia wyrażonego słowami, gestem, czymkolwiek, co jednoznacznie będzie odczytane, że to co zostało zrobione jest przeze mnie docenione.



Henryk Hukisz

Tuesday, July 9, 2019

Niebiański trailer

Widzowie ulubionych filmów, oczekując na nowe emisje, z upodobaniem oglądają zapowiedzi w formie trailerów. Ten króciutki klip filmowy podnosi emocje, jakie w pełni wyzwolą się w ich sercach, gdy na ekranach pojawi się pełna wersja filmu.

A jak jest z naszą nadzieją na niebo, do którego wszyscy, jako  wierzący w Jezusa Chrystusa wybieramy się po zakończeniu naszej ziemskiej wędrówki? Czy tak samo wpatrujemy się w „niebiański trailer”, jaki został zapisany na stronicach naszej Biblii? Jak często zaglądamy do Księgi Objawienia, w której Pan Jezus uchylił rąbka tajemnicy, jak tam będzie?

Niedawno w rozmowie z przyjacielem, gdy wspomniałem o zawale, podczas którego moje serce stanęło, zapytał mnie, czy widziałem tunel i jasność w obszarach niebiańskich. Takie oczekiwania mają ci, którzy zaczytują się w różnych opowieściach na temat tzw, „doświadczeń bliskich śmierci” (near death experience). Osobiście nie wierzę w tego rodzaju opowiadania, ponieważ mam zapisany pod natchnieniem Ducha Świętego obraz w Księdze Objawienia. Jan zapisał w niej to, co anioł Boży mu ukazał, „co musi się stać wkrótce” (Obj. 22:6). Do tych słów nie wolno niczego dodawać, gdyż kilka wersetów dalej czytamy, że „jeśli ktoś doda coś do nich, to Bóg doda mu plag opisanych w tej księdze” (w. 18). Dlatego wolę wczytywać się w ten natchniony opis, który jest dla mnie czymś w rodzaju trailera prawdziwego obrazu nieba. 

Z opowiadań tych, którzy powołują się na doświadczenia związane ze śmiercią wynika, że w niebie czeka nas ogromna jasność i niewyobrażalne śpiewy aniołów, a ludzie, którzy tam się już znajdują, doznają cudownej radości i w podskokach tańczą na złotych ulicach niebiańskiego miasta. Natomiast biblijny obraz, jaki zobaczył Jan, ukazuje nam zgoła coś innego. Czytamy, że „cztery Istoty żyjące i dwudziestu czterech Starszych upadło przed Barankiem” i śpiewali: „Jesteś godny wziąć zwój i otworzyć jego pieczęcie, ponieważ zostałeś zabity i swoją krwią nabyłeś dla Boga ludzi z każdego plemienia, języka, ludu i narodu” (Obj. 5:8-9). Uważam, że stałą treścią śpiewanych pieśni będzie dzieło Baranka Bożego, śmierć Chrystusa, dzięki której zostaliśmy wykupieni na Bożą, wieczną własność. 

Następnie, Jan zobaczył i usłyszał, jakby w kolejnym fragmencie tego niebiańskiego klipu, „głos licznych aniołów wokół tronu i Istot żyjących i Starszych, a liczba ich wynosiła miriady miriad i tysiące tysięcy” (Obj. 5:11). Jest to liczba wszystkich zbawionych, których nie da się policzyć, gdyż obejmuje wszystkie wieki, od kiedy ziemia była, jest i będzie zaludniana. 

Warto jest przypomnieć sobie w jakim celu Bóg stworzył człowieka, i wrócić do pierwszej księgi naszej Biblii. Czytamy tam, że „Bóg stworzył człowieka na swój obraz, stworzył go na obraz Boży” (1 Moj. 1:27). Tak więc, jesteśmy wszyscy nosicielami obrazu naszego Stwórcy, czymś w rodzaju małych luster, które odbijają sobą chwałę Boga. Wyobraźmy sobie całą ziemię pokrytą takimi zwierciadełkami, które lśnią Bożą jasnością. Wierzę, że właśnie taki cel przyświecał Bogu, Stwórcy wszystkiego, gdyż powiedział: „wszystkich nazwanych moim imieniem, stworzyłem dla swojej chwały” (Izaj. 43:7). Prorok Izajasz zapiał wspaniałe prawdy o Bogu i Jego stworzeniu - „Ja jestem Pan, to jest Moje imię. Mojej chwały nie oddam nikomu, ani posągom należnego Mi uwielbienia” (Izaj. 42:8).  

Niestety, jak czytamy dalej, historia ludzkości wskazuje na bardzo smutny dalszy ciąg życia ludzi. Gdy pojawił się grzech, „wszyscy zgrzeszyli i są pozbawieni chwały Boga” (Rzym. 3:23). Z powodu grzesznej natury, ludzie „zamienili chwałę niezniszczalnego Boga na podobieństwo obrazu zniszczalnego człowieka, ptaków, czworonogów i płazów. Zamienili prawdę Bożą w kłamstwo, oddawali cześć i służyli stworzeniu zamiast Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki” (Rzym. 1:23, 25).

W zwrotnym punkcie naszej historii znalazł się Syn Boży, Jezus Chrystus, o którym Jan Chrzciciel powiedział: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (Jan 1:29). Dzięki śmierci Baranka, dzięki Jego ofierze na krzyżu Golgoty, ci, którzy z powodu grzechu pozbawieni zostali Bożej chwały, „zostali usprawiedliwieni darmo, Jego łaską, przez odkupienie w Jezusie Chrystusie” (Rzym. 3:24)

W ten sposób zrealizowany został odwieczny Boży plan, jaki powstał przed założeniem świata, gdyż Bóg przeznaczył stworzonych na Swój obraz ludzi, aby „stali się Jego synami dla uwielbienia chwały Jego łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Efez. 1:5,6). Apostoł Paweł ujął tę wspaniałą prawdę w ten sposób - „On nas wybawił i powołał świętym powołaniem, nie na podstawie naszych uczynków, ale zgodnie ze swoim postanowieniem i łaską, daną nam odwiecznie w Chrystusie Jezusie, ukazaną zaś teraz, przez objawienie się naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który zniszczył śmierć, a życie i nieśmiertelność rozświetlił przez Ewangelię” (1 Tym. 1:9,10)

Dlatego uważam, że naszym stałym zajęciem, gdy znajdziemy się już w domu naszego Ojca, będzie śpiewanie donośnym głosem: „Baranek zabity jest godny otrzymać moc i bogactwo, i mądrość i potęgę, i cześć i chwałę, i błogosławieństwo” (Obj. 5:12). Wówczas, „wszelkie stworzenie, które jest w niebie i na ziemi i pod ziemią i na morzu” odpowie: „Temu, który siedzi na tronie, i Barankowi błogosławieństwo i cześć, i chwała i moc na wieki wieków” (w. 13). Po tym refrenie, „cztery Istoty żyjące powiedzą „Amen”, a Starsi upadną na kolana i oddadzą pokłon siedzącym na tronie” (Obj. 5:14).

Oj, będzie co robić przez całą wieczność.

Henryk Hukisz