Przeczytałem niedawno w polskiej prasie artykuł, nie ważne na jaki temat, w którym zwróciłem uwagę na słowo „skłot”. Nie miałem pojęcia o co chodzi, a mam przecież ukończone studia uniwersyteckie w Polsce. Zajęło mi to trochę czasu, aż się połapałem, że chodzi o nielegalne zajęcie cudzego mieszkania. W języku angielskim taką sytuację określa się słowem „squat”, więc prawdopodobnie stąd ten polski dziwoląg językowy. Pochodne słowo „squatter” znaczy to samo, co po polsku „dziki lokator”, a więc "skłoter" brzmiałoby przyjemniej dla ucha.
Później domyśliłem się dlaczego użyto tego niepolskiego słowa, zamiast zwyczajnie napisać, że chodzi o nielegalne zajęcie cudzego mieszkania. Autor artykułu chciał, aby czytelnik okazał sympatię wobec osób, które nielegalnie zajęły nie swoje mieszkanie. Gdyby napisał, że policja musiała usunąć dzikich lokatorów z nielegalnie zajętego lokalu, który nie był ich własnością, symaptią obdarzono by policjantów. A autor tego nie chciał, więc napisał o nieludzkim potraktowaniu przez policję niewinnych osób, które urządziły sobie skłot. A była to grupa lokalnych anarchistów, która upodobała sobie niezamieszkałą kamieniczkę. Właściciel domu musiał bronić swojej własności w asyście policji. Widocznie autor artykułu nie chciał wprost napisać o co chodziło w tym zajściu, więc postanowił delikatnie oszukać czytelników.
Gdyby na butelce z trucizną napisano „Toksyna” i wyjaśniono, że jest to „środek ograniczający funkcje organizmu”, z pewnością niejeden spróbowałby, jak ta toksyna smakuje. Nie każdy jest świadomy znaczenia słowa „toksyna” (brzmi prawie jak „kofeina” znajdująca sie w kawie), dlatego z reguły na butelce jest napisane „trucizna”, aby ostrzec przed niebezpieczeństwem.
Pamietam, jak przygotowywałem się kiedyś do kazania na temat pokuty i chciałem zdefiniować czym jest upamiętanie. Ponieważ posiadam trzytomowy Słownik Języka Polskiego wydany przez PWN, lubię z niego korzystać. Ku memu zdziwieniu, nie znalazłem w nim słowa „upamiętanie”. Natomiast słowo „pokuta” zostało wyjaśnione jako „kara za jakieś wykroczenie, (...) w wielu religiach tą karą jest zadośćuczynienie za grzech”. Ta definicja mi się nie spodobała, gdyż według ewangelii, karę za nasze grzechy poniósł już Chrystus.
Podobnie dzieje się z pojęciem grzechu, wielu współczesnych kaznodziejów nie chce straszyć słuchaczy tym staroświeckim słowem, dlatego wymyśla inne, przyjemniejsze dla ucha. Bez względu na to, czy grzech nazwiemy „błędem”, „niedoskonałością” czy jeszcze innaczej, zawsze będzie grzechem, podobnie jak trucizna, bez względu na jej nazwanie, będzie zawsze zabijać.
Apostoł Paweł, nie bawił sie w dobieranie mile brzmiących słówek, grzech nazywał grzechem, bałwochwalstwo, bałwochwalstwem, nieczystość, nieczystością. Głosił ewangelię, nazywając rzeczy po imieniu, dlatego mógł zapewnić wierzących, że gdy będą unikać nieczystości świata, święty Bóg przyjmie ich jako swoje dzieci – „A ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący” (2 Kor. 6:17,18).
Ten wielki apostoł zdawał sobie sprawę z tego, że już w jego czasach ludzie „zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tym. 4:3,4). A nic innego dla naszego duchowego zdrowia i prawidłowego rozwoju nie potrzeba , jak właśnie zdrowej nauki. Dlatego pisał wprost do młodego jeszcze kaznodziei Tymoteusza: „Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem” (w. 2). Oczywiście nie chodziło w tym zaleceniu, aby traktować wersety biblijne jak rózgę, którą okłada się krnąbrnych słuchaczy. Paweł przypomina o cierpliwości rolnika, który ziarno „rzuca w ziemię, a czy on śpi, czy wstaje w nocy i we dnie, nasienie kiełkuje i wzrasta; on zaś nie wie jak” (Mar. 4:26,27). Gdy ziarno jest autentyczne, ma w sobie życie, kiełkuje i wydaje owoc samo z siebie.
Apostoł Paweł nie szedł na żadne kompromisy wobec polecenia zwiastowania ewangelii. Nie ubierał jej w pięknie brzmiące słówka, ponieważ nie chciał pozbawić jej mocy. Mówił o krzyżu i jego skutecznym działaniu. Przypomniał koryntianom, którzy zaczęli dobierać sobie nauczycieli według własnego upodobania, że „gdy przyszedłem do was, bracia, nie przyszedłem z wyniosłością mowy lub mądrości, głosząc wam świadectwo Boże” (1 Kor. 2:1).
Gdy później przygotowywał Tymoteusza do samodzielnej służby ewangelisty, odwoływał się do własnego doświadczenia. Pisał o sobie, że został „ustanowiony zwiastunem i apostołem, i nauczycielem” ewangelii. Dlatego, pisał dalej, „znoszę te cierpienia, ale nie wstydzę się, gdyż wiem, komu zawierzyłem, i pewien jestem tego, że On mocen jest zachować to, co mi powierzono, do owego dnia” (2 Tym. 1:11,12). Być wiernym powołaniu do zwiastowania Bożej ewangelii, prawdy, która jedynie przynosi wybawienie od śmierci – to było główną troską Pawła. Radził więc Tymoteuszowi, „Wzoruj się na zdrowej nauce, którą usłyszałeś ode mnie, żyjąc w wierze i miłości, która jest w Chrystusie Jezusie; tego, co ci dobrego powierzono, strzeż przez Ducha Świętego, który mieszka w nas” (w. 13,14).
Na zakończenie tego krótkiego rozmyślania, proponuję mały test. Gdy znajdziesz sie na przyjęciu z okazji imienin, ślubu, lub jakiejkolwiek okazji u niewierzącego członka rodziny, przyjaciela, na którym znajduje się alkohol. Gdy będziesz zachęcany do przysłowiowego „kieliszka” słowami: „Co, ze mną nie wypijesz?” Co wówczas powiesz? Można tłumaczyć się troską o zdrowie, można też powiedzieć wprost, że jestem dzieckiem Bożym i że wprawdzie „wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić” (1 Kor. 6:12).
To jest tylko jeden z przykładów, gdy znajdujemy się w sytuacji, w której zamiast wykorzystania jej do złożenia świadectwa o mocy krzyża, tłumaczymy się różnymi innymi powodami. Apsotoł Paweł powiedział bez ogródek: „nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy” (Rzym. 1:16)
Pamiętajmy, że trucizna zabija, bez względu na to, jak ją nazwiemy. Mówiąc wprost, że jest trucizną, możemy uratować kogoś przed jej śmiertelnym skutkiem. Podobnie jest z grzechem, jego owocem jest zawsze śmierć. Naszym zadaniem jest ostrzegać przed jego skutkami. Czy jesteśmy wierni powołaniu, do jakiego zostaliśmy powołani przez Pana?
Dziś często kościół nazywa się społecznością, wspólnotą lub innym określeniem, jakie używa się w świecie. Dlaczego nie tak, jak został nazwany przez Głowę Kościoła: „ja zbuduję Kościół Mój”. Kościół (greckie „ekklesia”), znaczy „wywołać” z ogółu. Dlaczego więc ukrywa się prawdziwe określenie ludu Bożego pod świeckimi nazwaniami? Ale o tym innym razem.
Henryk Hukisz