Nareszcie Poznań
Po niedługim czasie miałem ten przywilej, że mnie wraz z najstarszą siostrą tata zabrał na miejsce, gdzie już od pewnego czasu budował nowy dom dla naszej rodziny. Nie był to wprawdzie jeszcze Poznań, lecz niewielka podmiejska wioska, a dokładniej, była to „chata za wsią”. Nie stać nas było na zakup działki w mieście, czy nawet w środku wsi Plewiska. Po kilku miesiącach już cała rodzina, o wiele większa niż ta, która w 1946 roku opuszczała Kuźmicze, znów spakowana w towarowym wagonie kolejowym udawała się w podróż. Tym razem, już bez listy zabieranego mienia, wylądowała na bocznicy małego dworca kolejowego w Plewiskach. Stąd, dzięki pomocy zaprzyjaźnionego dyrektora miejscowego PGR-u, przetransportowano dobytek pod nowy adres w centralnej Polsce, jak sobie wymarzył nasz tata.
Ponieważ byliśmy silnie zżyci ze społecznością ludzi ewangelicznie wierzących, od razu nasz tata rozpoczął poszukiwania podobnej wspólnoty w Poznaniu. Nie było łatwo, bo miasto duże i nie można było popytać ludzi - „Gdzie tu zbierają się wierzący?” Poza tym, nasz kościół Chrześcijan Wiary Ewangelicznej został włączony w 1950 roku do powstałej, na życzenie władz politycznych, organizacji wyznaniowej. Teraz, jako część Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego, może nawet łatwiej będzie znaleźć zbór ludzi wierzących zgodnie z ewangelią. Lecz zanim nasz duchowy kapłan rodziny, czyli tata, znalazł coś odpowiedniego, to nas znalazł Jan Pancewicz, kaznodzieja baptystyczny z Poznania. Człowiek ten, też ze wschodu, „zaburzanin”, jak często określa się przybyłych Polaków zza Buga, posiadał nieprzeciętny dar nawiązywania kontaktów z ludźmi. Polubiliśmy go od pierwszego spotkania, no i mieliśmy rozwiązany problem poszukiwania własnego zboru, przynajmniej na kilka pierwszych lat w nowym miejscu.
Nie było w tamtym czasie, a były to początkowe lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, wierzących ewangelicznie w Poznaniu, oprócz istniejącego już od 1946 roku polskiego zboru baptystów. Pamiętam miejsce zgromadzeń przy ul Przemysłowej 48, w oficynie, jak to się mówi po poznańsku. Dowiedzieliśmy się, że główny budynek stanowił przed wojną kaplicę zboru baptystów niemieckich. Lecz po wojnie, władze chętnie przejmowały wszystko, co było niemieckie. Usilne starania Pancewicza, któremu przydzielono w tym budynku jedynie kilka bocznych pomieszczeń na mieszkanie, o przyznanie całego obiektu na potrzeby istniejącego już zboru, spełzły na niczym. Obiekt został przyznany na potrzeby Liceum jako aula i wszelkie dalsze zabiegania baptystów, były z urzędu odrzucane.
Pierwsze nabożeństwa, jakie zapamiętałem w Poznaniu odbywały się w wydzielonym pokoiku w mieszkaniu braterstwa Pancewiczów. Tam też, jako dzieci, uczęszczaliśmy na zajęcia szkółki niedzielnej. Biblijnych prawd nauczały nas bardzo oddane tej sprawie córki Pancewicza. Jestem niezmiernie wdzięczny Bogu za tę rodzinę, która była otwarta dla wszystkich poszukujących Boga i społeczności z wierzącymi.
Kaznodzieja Jan Pancewicz, znany już na terenach wschodnich, był niemal wszędzie. Nie potrafił siedzieć spokojnie również w Poznaniu i nawiązał bardzo bliską i serdeczną więź z wierzącymi w Nowym Tomyślu, jakieś 50 kilometrów na zachód od Poznania. Tam osiadła spora grupa wierzących w większości skoligacona rodzinnie. W tym miasteczku znano już rodziny Borówków i Swarcewiczów, ludzi na wskroś otwartych i chętnych do pomagania bliźnim. Pamiętam pierwsze wyjazdy pociągiem do Nowego Tomyśla, i później spacer wzdłuż torów do Sękowa na zachodnim obrzeżu tego miasta. Nabożeństwa odbywały się w mieszkaniu braterstwa Borówków. Nie zapomnę nigdy atmosfery, jaka tam panowała - jak w najlepszej rodzinie. Wracaliśmy do domu najczęściej dopiero późnym popołudniem, ponieważ nie można było nacieszyć się okazywaną wzajemnie sympatią i braterską miłością.
Dowiedzieliśmy się później, że nowotomyska wspólnota należy do Kościoła Ewangelicznych Chrześcijan, którzy oficjalnie stanowią część Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego. „Koszula zawsze bliższa ciału” - mówi polskie przysłowie. Skoro Chrześcijanie Wiary Ewangelicznej, do których należał zbór w Zofiowie, należą już do ZKE, tata postanowił przyłączyć się do Zboru w Nowym Tomyślu. Problem polegał jednak na tym, że do Nowego Tomyśla było dość daleko. A i bilety kolejowe też stanowiły pewną przeszkodę dla siedmioosobowej rodziny. Tak więc, rodzice częściej sami udawali się do Nowego Tomyśla, a my dzieciaki, albo siedzieliśmy w domu, co miało znaczący wpływ na moje życie, o czym później, albo uczestniczyliśmy w szkółce niedzielnej u baptystów.
W połowie lat pięćdziesiątych niewielka grupka Badaczy Pisma Świętego w Poznaniu, na skutek jakiegoś sporu dogmatycznego, odłączyła się od głównego nurtu badaczy. Jej przywódca, Franciszek Thiel postanowił skorzystać z otwartości Prezesa ZKE, Stanisława Krakiewicza, i poprosił o przyjęcie tej grupki w skład ZKE, tworząc Zbór w Poznaniu. Dla naszej rodziny ten fakt odegrał kluczowe znaczenie - jest wreszcie w Poznaniu zbór kościoła najbardziej zbliżonego dla naszego wyznania. Jak wiadomo, ZKE tworzyło kilka nurtów denominacyjnych, głównie dotychczasowe zbory nurtu pentekostalnego, czyli zielonoświątkowego, oraz pozostałe zbory ewangeliczne. Baptyści, wyznawcy tego samego nurtu chrześcijaństwa ewangelicznego nadal pozostawali jako odrębna organizacja wyznaniowa w Polsce.
Jest to fragment powstającej autobiografii, która będzie moja osobistą obserwacją pojawienia się ewangelicznie wierzących chrześcijan w Poznaniu. Książka pod roboczym tytułem "Ewangeliczni w Poznaniu" jest w trakcie pisania.
Henryk Hukisz