Monday, November 26, 2018

Żywot piksela

Uczestniczyłem wczoraj w świetnej uroczystości upamiętniającej 70-cio lecie zboru “Betel” w Bydgoszczy. Mnóstwo wspomnień, radości wyrażanych przez licznie przybyłe osoby, dla których ta wspólnota miała, lub nadal ma duże znaczenie w ich duchowym życiu i rozwoju.
Jestem jednym z nich, chociaż mój udział ma raczej charakter niezbyt radosny, gdyż jakieś pół wieku temu pojawiłem się tam, aby “wykraść” z tej społeczności jedną osobę, która już ponad 45 lat towarzyszy mi w każdej chwili mojego życia.
Lecz nie o tym chcę pisać. Podczas strumienia wspomnień, jaki płynął z ust wielu uczestników, nagle w moim umyśle pojawił się zupełnie inny obraz. Spowodowany był brakiem, jaki mnie uderzył. We wspomnieniach było sporo o przywódcach, liderach, którzy służyli tej społeczności nawet dziesiątki lat. Dziękowano pastorowi, którego posługa trwała dłużej niż połowa święconej rocznicy. Wspominano tych, którzy wnieśli do historii tej społeczności olbrzymie głazy tworzące jej fundamenty. Uczestnicy tej uroczystości na to czekali i gromko oklaskiwali ten olbrzymi wkład w siedemdziesięciolecie Betelu.
Wtedy pomyślałem o tym, że 70 lat to... Sięgnąłem po smartfon, uruchomiłem kalkulator i wyszło mi, że w zaokrągleniu, to ponad 25 tysięcy dni. To ponad 613 tysięcy godzin, ponad 37 milionów minut, że o sekundach nie wspomnę. A jednak, w ciągu tych 70 lat, były momenty, szczególne chwile, w których niepoliczalna ilość osób podejmowała życiowe decyzje. Ludzie rodzili się na nowo do Królestwa Bożego. Wołali do Boga w modlitwach o uwolnienie, uzdrowienie, rozwiązanie życiowych problemów. Pocieszali smutnych, radowali się z tymi, którzy mieli tysiące powodów do okazania wdzięczności.
Te 70 lat, tak na prawdę, składa się z olbrzymiej ilości chwil. Każda z nich jest ważna dla pojedynczej osoby, która w jakiejś minucie, czy nawet sekundzie przeżywała być może jeden z największych dramatów swojego życia. Dla tej osoby ważniejsza była ta minuta jej życia, niż odbywająca się w innym czasie konferencja duchownych, przemawianie uznanych nauczycieli, czy podejmowanie decyzji, gdzie będzie budowana nowa świątynia.
Tego mi zabrakło. Wspomnienia o małych sprawach, o posługach, które nigdy nie zwracają na siebie uwagi. A jednak one były, one stanowiły wypełnienie czasu w tych 70-ciu latach istnienia.
Wtedy zobaczyłem w mojej pamięci obraz. Kilka dni temu, w wiadomościach telewizyjnych podano informację o uruchomieniu iluminacji świątecznej w Paryżu. Na jednej z najważniejszych ulic, na Polach Elizejskich zapalono uroczyście dekorację składająca się z kilku milionów pojedynczych lampek ledowych. Ponad dwa kilometry wspaniałej instalacji “rzuca na kolana” - pisze zachwycony dziennikarz w swojej relacji z Paryża. Rzeczywiście, taka iluminacja może wywołać niesamowite wrażenie. Lecz należy pamiętać, że nie byłoby tego wrażenia, gdyby nie miliony malutkich świecących diod.
Spójrzmy teraz na tę olbrzymią dekorację z pozycji jednej maleńkiej ledowej lampki. Jesteśmy współcześnie obeznani już z tym cudem techniki. Mała świecąca dioda towarzyszy nam niezauważalnie w codziennych zajęciach. Smartfon, wyświetlacz mikrofalówki, czytnik karty kredytowej, mała lampka przy kluczach do drzwi, i tak dalej, i tak dalej. Cóż tam jedna świecąca dioda. Jedna więcej, jedna mniej. Dla nas to już nie ma znaczenia. Lecz dla tej diody, która myśli, że jej zadaniem jest oświetlić nam kawałek naszej przestrzeni, dać wskazówkę, poinformować czy już osiągnęliśmy wyznaczony poziom czegokolwiek. A to nie jest takie mało ważne.
Myślę, że każda z miliona lampek na Polach Elizejskich myśli o tym, że jej światełko odgrywa wielką wagę w tym olbrzymim projekcie. Dla ludzi postronnych, gdyby taka pojedyncza lampka zgasła, nawet tego by nie zauważyli. A jednak, dla tej mało istotnej świecącej diody, jest to kwestia “być, albo nie być”.
Pamiętam, gdy kiedyś kupiłem nowy telewizor cyfrowy i po jakimś czasie zauważyłem, że na ekranie jeden piksel nie świeci. Na jednolicie białym ekranie, gdy już wiedziałem, gdzie znajduje się martwy piksel, efekt był prawie że rażący. Gdy oddawałem odbiornik tv w sklepie do wymiany, pracownik dziwił się, że to czynię, gdyż, jak powiedział, przy obrazie pełnokolorowym, tego wcale nie widać. Tak, przyznałem mu rację, lecz powiedziałem, że producent urządzenia umieścił 1 440 000 pikseli na tym ekranie w tym celu, aby móc uzyskać efekt kilku milionów odcieni kolorów i ten jeden też się liczy.
U Boga znaczenie ma każdy moment, każda osoba, ponieważ Boży Syn oddał swe życie, “aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (Jan 3:16). Apostoł Piotr, gdy wszedł do domu rzymskiego oficera, oświadczył, “że Bóg nie ma względu na osobę” (Dz.Ap. 10:34). Kościół, który, “jak ciało jest jedno, a członków ma wiele, ale wszystkie członki ciała, chociaż ich jest wiele, tworzą jedno ciało, tak i Chrystus” (1 Kor. 12:12). I z tych kilku wersetów można wyciągnąć jedną matematyczną zasadę, że “Bóg nie ma względu na osobę, aby każdy kto wierzy, nie zginął, dlatego włączył każdą zbawioną osobę w jedno Ciało, tworząc Kościół”.
Apostoł Paweł, wspaniały nauczyciel prawd Bożych, wyjaśnia zasadę funkcjonowania Kościoła słowami: “Jak bowiem w jednym ciele wiele mamy członków, a nie wszystkie członki tę samą czynność wykonują, tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich. A mamy różne dary według udzielonej nam łaski” (Rzym. 12:4-6). Każdy z osobna jest tak samo ważny, jak wszyscy razem, nieprawdaż?
Kilka wierszy dalej Paweł zachęca do praktykowania zasady wzajemnego poszanowania - “wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku, w gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie” (Rzym. 12:10,11). W Bożym Królestwie każdy ma takie samo znaczenie. Ma wartość odkupionego grzesznika za tę samą cenę, jaką jest krew Baranka Bożego.
Szczególnie urzekło mnie jedno ze świadectw osoby, która w “Betelu” kształtowała swoją osobowość, aby służyć Bogu umiejętnościami i talentami, w jakie Pan ją wyposażył. Mówiła o tym, jak po wielogodzinnej próbie muzyków, gdy urzędujący wówczas Pastor wszedł do kaplicy, nauczył ją troski o porządek. Poprosił ją, aby podeszła do kazalnicy, na której leżał włos z miotełki, jaką posługuje się perkusista. Lekcja ta pozostawiła w niej umiłowanie do zachowania porządku i czystości w miejscu zgromadzania się ludu Bożego. W efekcie tego zdarzenia, które trwało być może kilkanaście sekund, pozostało trwałe pragnienie dbałości o miejsce, z którego korzysta wiele osób.
Ktoś powie, że to nie istotne. Właśnie, takie czasy nastają, że na drobiazgi nie zwraca się uwagi, bo ważny jest ostateczny efekt. Nie ważne, mówią dziś młodzi, jak się ubierać, jak rozmawiać, jak odnosić się do drugich, a szczególnie do starszych. Może to wynika z ogólnoświatowego trendu. Ale Kościół, to nie świat. Nawet wicemarszałek sejmiku wojewódzkiego, jako oficjalny gość tej uroczystości zauważył, że po przekroczeniu progu tego budynku, poczuł się jak gdyby “znalazł się w innym świecie”.
Tak, jesteśmy innym światem, gdyż Jezus jest Królem z innego świata. Chrystus, nauczając swoich naśladowców o królestwie, które wraz z Nim nadeszło, powiedział: “A ktokolwiek by napoił jednego z tych maluczkich tylko kubkiem zimnej wody jako ucznia, zaprawdę powiadam wam, nie straci zapłaty swojej” (Mat. 10:42). A my często myślimy, że ważniejsze jest podać kubek wody komuś znacznemu.
On również powiedział: “A kto by zgorszył jednego z tych maluczkich, którzy wierzą, temu lepiej by było, by zawiesić na jego szyi kamień młyński, a jego wrzucić do morza” (Mar. 9:42).
Każdy “piksel”, każda ledowa lampka ma ogromną wartość w Bożym Królestwie. Pamiętajmy o tym, szczególnie gdy podkreślamy dokonania tych, którzy zostali powołani do przewodzenia. Kościół składa się jedynie z “żywych kamieni”, którymi jesteśmy wszyscy odkupieni przez Pana Jezusa, bez względu na rodzaj służby, do jakiej powołał nas Pan. Apostoł Piotr radzi nam: “jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy, w kapłaństwo święte, aby składać duchowe ofiary przyjemne Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1 Ptr. 2:5).
Takiej ofiary godzien jest nasz Pan.
Henryk Hukisz

Tuesday, November 20, 2018

Nie wódź nas na pokuszenie

Z najnowszych doniesień medialnych, ku zaskoczeniu tych, dla których tekst Pisma Świętego jest święty, dowiadujemy się, że obecny papież szykuje zmianę w słowach najbardziej popularnej modlitwy. Jak on śmie, wołają jedni. Drudzy natomiast przyjmują z zadowoleniem, że ich “ojciec święty” poprawi wreszcie słowa, jakimi miliony wyznawców Chrystusa zwraca się do Ojca w niebie. Dzięki tej korekcie słownej ludzie nie będą już więcej kuszeni grzechem.
O co chodzi w tym zamieszaniu? Otóż czytamy, że “papież Franciszek uważa, że jedno z wezwań w najważniejszej modlitwie chrześcijan zostało błędnie przetłumaczone. Zamiast “i nie wódź nas na pokuszenie” o wiele właściwszą formą jest “nie opuszczaj nas w pokusie” . Tamte tłumaczenia nie są dobre, ponieważ mówią o Bogu, który wywołuje pokusę – tłumaczył Ojciec Święty. Ojciec Święty zaproponował, aby zmiany ostatecznie były wprowadzone we wszystkich językach.” (net).
Czy rzeczywiście chodzi o to, że dotychczasowe słowa modlitwy Pańskiej zakładały, że Bóg może wywoływać pokusę? Jest to z góry błędne założenie, ponieważ apostoł Jakub stwierdza jednoznacznie; “Niechaj nikt, gdy wystawiony jest na pokusę, nie mówi: Przez Boga jestem kuszony; Bóg bowiem nie jest podatny na pokusy ani sam nikogo nie kusi” (Jak. 1:13). Skoro Biblia wyraźnie mówi o tym, że Bóg “nikogo nie kusi”, to dlaczego papież posądza Boga o to, że On “wywołuje pokusę”? Osobiście uważam, że papież posuwa się za daleko, co nie stanowi żadnego “novum”, natomiast tekst “modlitwy Pańskiej” jest natchnionym słowem Bożym i nie może podlegać żadnym ludzkim manipulacjom.
Przypomina mi to pewną sytuację, gdy będąc jeszcze młodym chrześcijaninem, naszą lokalną społeczność w Poznaniu odwiedził nieznany i niezapowiadany gość, który w sporze z Przełożonym Zboru przekonywał go, że zna lepiej o co tak na prawdę chodziło Chrystusowi, gdy nauczał Swoich uczniów jak mają się modlić. No, ale że papież ma takie same pojęcie o sobie, to mnie nieco dziwi.
Zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją, gdy “głowa” największej wspólnoty chrześcijańskiej zasiewa wątpliwość co do słów wypowiadanych przez miliony wyznawców Chrystusa, należy dokładniej przyjrzeć się temu szczególnemu modlitewnemu wezwaniu. Czyżby istniała tu sprzeczność w Biblii, w natchnionym Słowie Bożym? “Przenigdy” zawołałby donośnie Apostoł Paweł. Przecież w tych słowach modlitwy nie chodzi o to, żeby nasz Ojciec nas nie “wwodził” w cokolwiek, lecz o to, abyśmy w momencie doświadczenia, nie popełnili żadnego zła.
Proponuję małe studium zgłębiające poznanie tej prośby modlitewnej. Wpierw przyjrzyjmy się słowom, jakie wypowiadamy, gdy modlimy się tak, jak nas nauczył nikt inny, jak sam Pan Jezus.
W tekście oryginalnym - Mat. 6:13 czytamy: “και μη εισενεγκης ημας εις πειρασμον αλλα ρυσαι ημας απο του πονηρου”, co w dosłownym przekładzie znaczy: “i nie wprowadź nas w doświadczenie/pokuszenie ale wyciągnij/ocal nas ze złego”.
Mamy do dyspozycji kilka przekładów w naszym języku, które oddają tę treść bardzo podobnie. Największą różnicę możemy zauważyć w najnowszym przekładzie EIB, gdzie czytamy: “Bądź przy nas także w chwili próby, aby zachować nas od złego” (Mat. 6:13 [B. EIB]). Dla mnie osobiście jest to już nie przekład, lecz komentarz, dlatego wolę pozostać przy bardziej wiernym przekładzie, jaki znajduję w poczciwej brytyjce - ”i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”.
Zawsze uważam, że najlepszym źródłem poznania tekstu biblijnego jest Biblia, dlatego podam kilka odsyłaczy do innych miejsc tego świętego tekstu. Interesuje mnie w tej chwili słowo “πειρασμον” [peirasmon], które tłumaczone jest jako kuszenie, doświadczenie, testowanie, nagabywanie lub nawet prowokacja. Dlatego pomocne może być zajrzenie do kilku zastosowań tego słowa.
I tak, czytamy, że gdy tylko Pan Jezus został ochrzczony i Duch Święty zstąpił na Niego, wówczas ten sam Duch “zaprowadził Jezusa na pustynię, aby go kusił diabeł” (Mat. 4:1). Widzimy więc, że tym, który kusi, nie jest nikt inny, jak diabeł. Duch Święty, lub możemy powiedzieć, że to sam Bóg “zaprowadził” Chrystusa do kuszenia. Z postawy Chrystusa, która dla nas jest wzorcem, widzimy, iż Jezus trzykrotnie pokonywał kuszenie Słowem Bożym, dając odpór kusicielowi.
Dlatego apostoł Paweł nauczał wierzących w Chrystusa, że “dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie; lecz Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście je mogli znieść” (1 Kor. 10:13). Z tego stwierdzenia, opartego na doświadczeniu wiary wynika, że “pokuszenia” są potrzebne, abyśmy mogli odnosić zwycięstwa, które sprawiają, że nasza wiara staje się “cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus” (1 Ptr. 1:7).
Apostoł Jakub postanowił wyjaśnić nieco dokładniej jak działają doświadczenia wiary w sytuacjach, gdy “każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą” (Jak. 1:14). Z tych słów nie wynika, że samo kuszenie staje się grzechem. Apostoł odwołuje się do Bożej obietnicy, która zachęca do wytrwania w każdym doświadczeniu, gdyż jedynie wówczas “gdy wytrzyma próbę, weźmie wieniec żywota, obiecany przez Boga tym, którzy go miłują” (Jak. 1:12). Taki stan Biblia określa słowem “błogosławiony”, a do tych, którzy tego stanu doświadczają, Jakub kieruje słowa zachęty - “Poczytujcie to sobie za najwyższą radość, bracia moi, gdy rozmaite próby przechodzicie” (Jak. 1:2).
Natomiast apostoł Piotr pisze podobnie: “Weselcie się z tego, mimo że teraz na krótko, gdy trzeba, zasmuceni bywacie różnorodnymi doświadczeniami” (1 Ptr. 1:6). Zdanie to kończy się słowem “πειρασμον” [peirasmon]. Jak podałem wcześniej, w miejscu występowania w oryginale tego wyrazu, w tłumaczeniach spotykamy różne słowa. Nieco dalej, ten wierny sługa Boży, który doświadczył kuszenia wielokrotnie, jako nierozłączonego elementu naśladowania Chrystusa, napisał: “Najmilsi! Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu “πειρασμον” [peirasmon] waszemu, ale w tej mierze, jak jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, radujcie się, abyście i podczas objawienia chwały jego radowali się i weselili” (1 Ptr. 4:12,13).
Czyżby nasz Ojciec, do którego modlimy się słowami, jakich nauczył nas sam Pan Jezus, miał pozbawić nas błogosławieństwa umacniania wiary i oczekiwania w nadziei wiecznej chwały? Absolutnie nie! Każdy kto opowiada się po stronie Chrystusa, staje w obliczu wszystkich pokus tego świata, których z pewnością nie oszczędzi nam książę ciemności. Piotr doświadczył tego w swoim życiu, dlatego dzieli się z nami zapewnieniem, że “umie Pan wyrwać pobożnych z pokuszenia, bezbożnych zaś zachować na dzień sądu celem ukarania” (2 Ptr. 2:9).
Gdy więc prosimy naszego Ojca, “”i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”, wyrażamy nasze zupełne zaufanie, jakie pokładamy jedynie w Bogu. On daje nam zwycięstwo, bez względu na to, w jakim pokuszeniu się znajdziemy.
Boży Syn, gdy poddany został największemu pokuszeniu, modlił się: “Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie; wszakże nie jako Ja chcę, ale jako Ty” (Mat. 26:39). I chociaż mogłoby się wydawać, że został pokonany, gdy umierał na krzyżu, to jednak posłuszeństwem wobec woli Ojca “rozbroił nadziemskie władze i zwierzchności, i wystawił je na pokaz, odniósłszy w nim triumf nad nimi” (Kol. 2:15).
Każdy z nas, gdy modli się tak, jak nauczał Chrystus, może mieć pewność, że w każdej pokusie ma już zapewnione zwycięstwo.
A co do papieskiej próby dokonania zmiany w tekście tej wspaniałej modlitwy, to mogę jedynie powiedzieć, że dał tym świadectwo, iż tak na prawdę wcale nie zna Ojca w niebie. Bo gdyby znał, to nie pozwoliłby siebie nazywać “ojcem świętym”.
Henryk Hukisz

Thursday, November 8, 2018

Korpo church

Ciągłe obserwowanie zachodzących zmian nie stwarza takiego wrażenia, jakie możemy odnieść, gdy je zauważamy po dłuższym czasie. Ponieważ byłem dość mocno zaangażowany w kilka służb wspólnoty wyznaniowej, której jestem członkiem od ponad pół wieku, zmiany jakie zastaję po kilkunastoletniej nieobecności w kraju, są ogromne. Wiem, że większość tych przemian jest naturalnym wynikiem upływu czasu i przemian techniczno - cywilizacyjnych. Lecz nie wszystkie, a szczególnie jeśli chodzi o Kościół, który jest organizmem duchowym. Osobiście uważam, że niektóre nie powinny mieć miejsca.
Jak już wspomniałem, Kościół jest szczególnym organizmem, jest Ciałem Jezusa Chrystusa, dlatego zmiany w nim zachodzące, mają zgoła inny charakter, niż w tym świecie. Fundamentalną prawdą o Kościele jest to, że buduje go sam Chrystus, który ogłosił się Głową tego tworu. On powiedział: „na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go” (Mat. 16:18). A to oznacza, że „opoka”, na której buduje, z pewnością nie jest nią apostoł Piotr, nawet po przerobieniu go na papieża, lecz sam Chrystus. Jak wyjaśnia tę prawdę apostoł Paweł, że ta Opoka, towarzyszyła już Mojżeszowi podczas wędrówki przez pustynię do Ziemi Obiecanej, gdyż duchowy napój, który pili, wypływał z „duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus” (1 Kor. 10:4).
Chrystus, budując Swój Kościół, zachowuje przez wszystkie wieki, niezależnie od poziomu cywilizacyjnego, jego wewnętrzną strukturę. On jest Głową, my natomiast, „jako kamienie żywe, budujemy się w dom duchowy” (1 Ptr. 2:5). Bóg sam ustanawia w Kościele „najpierw apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, następnie moc czynienia cudów, potem dary uzdrawiania, niesienia pomocy, kierowania, różne języki” (1 Kor. 12:28). I od wieków, wszystko jest budowane zgodnie z Bożymi zasadami, i gdy kościół zgromadza się, „jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu” (1 Kor. 14:26).
Teraz wrócę do myśli początkowej, która zainspirowała to rozważanie. Zmiany, jakie zauważam w kościele, w którym służyłem dość długo w kilku rodzajach służb, do jakich powoływał mnie Pan, są zaskakujące. Nie dlatego, że upłynęło sporo czasu, i wiele się zmieniło wokoło nas. Lecz to, co mnie zaniepokoiło, to zmiany w organizmie, jakim jest Ciało Chrystusowe.
W świecie, i to jest naturalne, zmienia się tak dużo, że nie nadążamy nieraz w tym wszystkim się orientować. Szczególnie postęp technologiczny powoduje szok cywilizacyjny u przedstawicieli starszego pokolenia. Gdy najmniejsi śmigają na dotykowych ekranach smartfonów, ich babcie i dziadkowie tęsknią za wykręcaniem numeru telefonicznego na zwykłej tarczy analogowej. Osobiście nie mam z tym kłopotu, jako, że mam techniczne wykształcenie, lecz pomimo tego,  gdy obserwuję dziś młode pokolenie rodaków, obawiam się, że ich już nie rozumiem.
Natomiast uważam, że w Kościele nie powinienem mieć tych obaw, gdyż nadal uczestnictwo w nim opiera się na starożytnej zasadzie pokuty i wyznania swoich grzechów w obliczu Chrystusa, który oddał za nas Swoje życie. Tak działo się w pierwszym wieku, dzięki czemu apostoł Paweł mógł wyznać, że „nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi” (Rzym. 6:6). Podobnie działo się przez wszystkie wieki istnienia Kościoła budowanego na „fundamencie apostołów i proroków, którego kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” (Efez. 2:20).
Jeśli będziemy nadal zachowywać Boże reguły tworzenia wspólnoty zbawionych przez Jezusa Chrystusa, to podobnie jak na początku będziemy obserwatorami Bożej zasady - „Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni” (Dz.Ap. 2:47). Lecz, jak napisałem, jeśli będziemy posłuszni Panu Kościoła, to On będzie go budować tak, jak obiecał na początku i „bramy piekielne nie przemogą go” (Mat. 16:18). 
Niestety, obecni przywódcy wolą opierać się na współczesnych nowoczesnych metodach tworzenia społeczności ludzkich. Znam pastorów, którzy w tym celu podjęli studia na fakultetach „zarządzania masą ludzką”, aby opanować sztukę zarządzania społecznością ludzi wierzących. Osobiście wierzę, że najlepszym doradcą w tej dziedzinie jest obiecany Pocieszyciel, „Duch Święty, którego Ojciec pośle w imieniu moim, nauczy was wszystkiego i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem” (Jan 14:26).
Pierwsi pracownicy na niwie Bożej pisali: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my” (Dz.Ap. 15:28). Dziś natomiast słyszę, że należy kierować się skutecznymi metodami, jakimi posługują się twórcy korporacji. Czytam w raportach, że najlepszym wzorem do budowania kościoła jest sukces naszego futbolisty. Wielkie korporacje być może posłużyły za wzór twórcom tzw. „mega church” i stają się źródłem inspiracji przy budowaniu nowych zborów w naszym kraju.
Czym jest ta tak pożądana dla wielu przywódców kościelnych korporacja, nazywana nowocześnie „korpo”. Poczytałem trochę na ten temat i ogarnia mnie przerażenie, do czego zmierzają zwolennicy używania tego współczesnego tworu za wzór dla kościoła.
Z podstawowej definicji wynika, że korporacja, to zrzeszenie osób mające na celu realizację określonych zadań. Już szczegółowsza reguła mówi, że „korporacja to bardzo duże przedsiębiorstwo, często międzynarodowe, w którym duże znaczenia ma organizacja pracy, procedury, relacja podporządkowania, pozioma struktura i anonimowość; współcześnie korporacje budzą duże emocje, dla jednych praca w nich jest niemal współczesną formą niewolnictwa, dla innych — rozwojem, poznawaniem ludzi, dokształceniem się, uczeniem się kultury pracy, wyjazdami zagranicznymi (net).
Autor książki „Planeta Korporacja” jest pełen zachwytu dla tej formy budowania struktur społecznych i jest przekonany, że korpo to póki co najwyższy poziom rozwoju cywilizacji. Tak dzieje się w tym świecie. Lecz Kościół jest budowany na zupełnie innych zasadach, gdyż Jego Twórca, nie jest z tego świata.
Jak pisze apostoł Piotr, że „niebiosa w ogniu stopnieją i rozpalone żywioły rozpłyną się , ale my oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość” (2 Ptr, 3:12). Wszystkie „korpo” zginą, pomimo budowania ich na najnowocześniejszych technikach cywilizacyjnych. Sądzę, że podobny los spotka wszystko inne, co jest budowane na zasadach tego świata, łącznie z „mega” kościołami.
W ostatnich słowach, jakie Chrystus skierował do kościoła czasów ostatecznych, stawia diagnozę jego stanu - „Ponieważ mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję, a nie wiesz, żeś pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły” (Obj. 3:17). I tej duchowej nędzy nie przesłonią najnowocześniejsze instalacje sceniczne.
To, czego naprawdę potrzebuje współczesny kościół, to otwartych uszu na głos Ducha Świętego. Siedmiokrotnie Jezus powiedział: „Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów” (Obj. 3:22). Innej metody budowania kościoła nie ma.
Henryk Hukisz

Monday, October 29, 2018

Esperal grzechu


Esperal ma tyle samo lat co ja, lecz nie dlatego odwołuję się dziś do tego środka farmakologicznego, który niejednemu uzależnionemu od alkoholu pomógł wyjść z nałogu. Aby przybliżyć na czym polega działanie tego cudownego leku na „narodowy problem”, cytuję fragment opisu, jaki znalazłem w internecie - „Do niedawna w Polsce dużą popularnością w terapii alkoholizmu cieszyło się tzw. leczenie awersyjne, do którego zalicza się wszywki alkoholowe (w formie implantu). Był to sposób na wymuszanie abstynencji w wyniku podania choremu esperalu, znanego także pod nazwą disulfiram, który dziś jest jedną z najbardziej kontrowersyjnych substancji w leczeniu alkoholików.” (net)
Osobiście nie potrzebowałem sięgać po ten ratunku, ponieważ nigdy nie miałem problemu alkoholowego. Piszę o tym jedynie dlatego, że znalazłem pewną analogię, do której chcę się odnieść w sytuacji, jaką z niepokojem obserwuję w naszych zborach.
W okresie, gdy coraz więcej rodaków małpuje pogański zwyczaj, nazywany za oceanem „Halloween”, w zborach ewangelicznych próbuje się tworzyć nową tradycję zastępczą. W ten sposób chce się uchronić dzieci, aby nie czuły się gorsze od tych z klasy, czy sąsiedztwa, które będą przebierać się w maszkary i biegać po domach, żebrząc jakieś tanie słodycze. Pomysł szlachetny, lecz czy naprawdę? Osobiście uważam, ze nie, gdyż jest najprostszą drogą do „chrystianizacji” tej pogańskiej tradycji.
Jak wiemy z historii kościoła chrześcijańskiego, od czasu, gdy Konstantyn Wielki upaństwowił chrześcijaństwo, wprowadzono do niego wiele pogańskich zwyczajów, nadając im z pozoru biblijne znaczenie. Dlatego uważam, że organizowanie „Light Festival” dla dzieci, aby miały jakąś namiastkę, gdy ich rówieśnicy będą obchodzić huczną zabawę w przebraniach demonów, kościotrupów czy innych bajkowych horrorów. Następnego dnia w szkole nasze wierzące dzieci nie wpadną w poczucie niskiej wartości, gdyż będą mogły też opowiedzieć o swojej „halloweenowej” zabawie.
Dlaczego widzę to inaczej, niż wielu pastorów, czy liderów nauczania dzieci w zborach?
„Halloween” jest zwyczajem pogańskim, nie mającym nic wspólnego z kościołem chrześcijańskim, jest więc z natury złem. Powiem wprost - branie udziału w tego rodzaju zabawie, jest grzechem. Tak, jest grzechem, chociaż wiem, że narażam się na osąd sporej ilości ludzi wierzących w Boga, że jestem fundamentalistą, radykałem, czy nawet fanatykiem. A niech tam, nie zależy mi na tym, jak mnie inni postrzegają - grzech nazywam grzechem.
Teraz przejdę do analogii, o jakiej wspomniałem na początku. Zapytam wprost, jaki jest najbardziej skuteczny lek na grzech? Diagnozę tej choroby, jaką jest grzech, jest Zakon, są Boże przykazania, nie tylko te Dziesięć, jakie mamy w Dekalogu, lecz całe natchnione Pismo wskazuje nam na to, co jest grzechem, a co podoba się Bogu. Apostoł Jan napisał, że „wszelka nieprawość jest grzechem” (1 Jan 5:17). A jedynym lekarstwem na nasze grzechy jest Boży Baranek, o którym Jan Chrzciciel wołał: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (Jan 1:29). Dlatego apostołowie, gdy zostali napełnieni mocą Ducha Świętego, z całym przekonaniem mówili do tych, którzy słuchali ewangelii - „Przeto opamiętajcie i nawróćcie się, aby były zgładzone grzechy wasze” (Dz.Ap. 3:19). Oczywiście w Biblii jest sporo wersetów, które wyraźnie wskazują na skuteczne i jedyne lekarstwo na nasz grzech. Tutaj chcę odnieść się jedynie do tych kilku wersetów z których jasno wynika, że jedynie Jezus, który stał się Bożym Barankiem, może uwolnić każdego z nas od grzechu, gdyż Bóg „tego, który nie znał grzechu, za nas grzechem uczynił, abyśmy w nim stali się sprawiedliwością Bożą” (2 Kor. 5:21).
Dalej, apostoł Paweł naucza tych, którzy uwierzyli w przebaczającą moc krwi Baranka Bożego i stali się sprawiedliwością Bożą, że wraz z Chrystusem umarli dla grzechu. Następnie Paweł stwierdza, że „kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu” (Rzym. 6:7), dlatego mamy uważać już „siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rzym. 6:11).
Uważam, że każdy kto prawdziwie narodził się na nowo, i Duch Święty zamieszkuje w pełni jego serce wie, że „ci, którzy należą do Chrystusa Jezusa, ukrzyżowali ciało swoje wraz z namiętnościami i żądzami” (Gal. 5:24). Posłuszeństwo Duchowi Świętemu prowadzi wprost do wydania owocu Ducha. Wówczas spełnia się w nas to, o czym pisał apostoł Jan - „Kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, gdyż posiew Boży jest w nim, i nie może grzeszyć, gdyż z Boga się narodził” (1 Jan3:9).
My dorośli to rozumiemy, taką mam nadzieję. Natomiast w stosunku do naszych dzieci, naszą odpowiedzialnością jest wprowadzić je na właściwą drogę rozprawienia się z grzechem. Organizowanie zastępczych zabaw, aby zniechęcić je do grzechu, to tak samo jak wymuszanie abstynencji alkoholowej w wyniku podania choremu esperalu. Natury grzechu nie da się uśpić metodą „leczenia awersyjnego”. Obawiam się, że zamiast uchronić dzieci od grzesznej tradycji obchodzenia „halloween”, raczej przygotuje się je do naśladowania tego zwyczaju. Gdy dorosną i będą chciały same o sobie decydować, to zamiast zasianego nasienia Słowa Bożego, zostanie jedynie miłe wspomnienie wesołych zabaw pod nazwą „Light Festival”.
Psalmista Dawid zadaje retoryczne pytanie: „Jak zachowa młodzieniec w czystości życie swoje? Gdy przestrzegać będzie słów twoich” (Ps. 119:9). Nic innego nie poradzi sobie z grzechem tak, jak natchnione Słowo Boże.
Henryk Hukisz

Saturday, October 27, 2018

Nieustająca radość

Istnieją różne pojęcia radości. Jest radość chwilowa, wywołana okolicznościami, bodźcami zewnętrznymi, która kończy się, gdy te bodźce ustaną.
Lecz jest i radość trwała, niezależna od okoliczności. Ta radość ma swoje źródło w Bogu i jest wieczna, tak jak wieczny jest Bóg.
Biblia jest księgą o radości, o takiej, którą możemy mieć jedynie w Bogu.
Jezus rozkazuje mieć radość. Tak należy odebrać Jego polecenie: „Radujcie i weselcie się, albowiem zapłata wasza obfita jest w niebie(Mat. 5:12).Chrystus wskazuje na ostateczny cel jaki Bóg dla nas przewidział - radość w niebie
Oryginalne słowo brzmi χαιρε [chaire], znaczy radować się, być zadowolonym, szczęśliwym
Chodzi o radość, której źródło jest w zmartwychwstałym Chrystusie, dlatego Chrystus powiedział: „wy teraz się smucicie, lecz znowu ujrzę was, i będzie się radowało serce wasze, a nikt nie odbierze wam radości waszej” (Jan 16:22).
Słowa „nikt nie odbierze” znaczą, że żadne okoliczności ani przeżycia jej nie odbiorą. Jest to radość nieprzemijająca. Prześladowania i cierpienia nie są w stanie jej odebrać.
Widać ją u uczniów już na samym początku istnienia Kościoła. Gdy byli prześladowani, nie tracili radości i gdy „odchodzili sprzed oblicza Rady Najwyższej, radując się, że zostali uznani za godnych znosić zniewagę dla imienia jego” (Dz.Ap. 5:41).
Apostoł Paweł w zalecaniach praktycznego życia wyznacza właściwy dla dziecka Bożego standard - „w nadziei radośni, w ucisku cierpliwi” (Rzym. 12:12). W prawdzie napisał również, aby ci, którzy zaufali Bogu, okazywali współczucie swoim bliźnim, dlatego zachęca „weselcie się z weselącymi się, płaczcie z płaczącymi” (Rzym. 12:15). Jak wiadomo, nawet w czasie płaczu współczucia z zasmuconymi, można nie tracić prawdziwej radości.
Paweł wielokrotnie zapowiadał wielkie doświadczania na drodze osób wierzących w Boga. Lecz nigdy nie rezygnował z zachęcania do trwania w radości. Wręcz dawał polecenie, „Radujcie się w Panu zawsze; powtarzam, radujcie się” (Fil. 4:4).
Jakiego rodzaju radość należy posiadać, aby nic jej nie zagłuszało? Wyjaśnienie możemy znaleźć w innym słówku, które również znaczy radość. Jest to wyrażenie „chlubić się”
Greckie słowo καυχωμεθα [kauchometa], znaczy „chełpić się; chlubić się; wielce się radować”, w zależności od kontekstu, może mieć wydźwięk pozytywny lub negatywny.
W polskim przekładzie Nowego Testamentu to słowo najczęściej oddane jest jako „chlubić się”, zarówno w znaczeniu pozytywnym, jak i negatywnym. W codziennym języku chlubienie się jest odbierane negatywnie, jako przechwalanie się. Lecz ma też zastosowanie pozytywne.
Słowo „chlubić się” ma pewną konotację osobistego udziału w osiągnięciu takiego stanu. Natomiast „radość” jest efektem otrzymania czegoś bez naszego udziału.
Powód do prawdziwej radości zarówno dla Żyda jak i nie-Żyda jest w Chrystusie, który powiedział o sobie: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6).
Podstawowy werset, wokół którego chcę rozwinąć myśl o nieustającej radości, to słowa apostoła Pawła zapisane w kontekście głównych prawd o naszym odkupieniu. Paweł napisał do wierzących w Rzymie: „Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu też mamy dostęp przez wiarę do tej łaski, w której stoimy, i chlubimy się nadzieją chwały Bożej” (Rzym. 5:1,2).
Fundamentem naszego zbawienia jest wykupienie nas z kary za grzechy przez Pana Jezusa, które przyjmujemy wiarą. Chrystus poniósł naszą karę, posłusznie przyjął na siebie Boży gniew. Dlatego, jako efekt tej ofiary, mamy pokój z Bogiem. Gniew Boży i nasz bunt przeciw Bogu zostały oddalone od nas. Przestrzeń, jaka powstała po usunięciu gniewu Bożego i naszego buntu, wypełnia łaska Boża, do której mamy teraz bezgraniczny dostęp. Otacza nas teraz jedynie Boża łaska.
Zauważmy, że Paweł nie powiedział, że z powodu pojednania, pokoju i dostępu do łaski mamy radość. Oczywiście, że ją mamy, lecz zwraca naszą uwagę na inną radość, niezależną od codzienności. Pokazuje nam, że radość mamy w tym, co daleko, w wieczności, w chwale Bożej, do czego dopiero zmierzamy. Dlatego nasza radość wynika z nadziei, jaką mamy w Chrystusie, który obiecał nam wieczną chwałę Ojca. Jeszcze nie jesteśmy u celu, nawet jeśli już nazywamy siebie dziećmi Króla, prawdziwe życie czeka nas dopiero w wieczności. Jan napisał o tym - „Umiłowani, teraz dziećmi Bożymi jesteśmy, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy. Lecz wiemy, że gdy się objawi, będziemy do niego podobni, gdyż ujrzymy go takim, jakim jest” (1 Jan 3:1).
Chwała, która nas czeka u Ojca, to nie jedynie „pieśń przyszłości”, lecz możliwość korzystania z dóbr wiecznych już teraz. Wszystko jest nasze - „zatem niechaj nikt z ludzi się nie chlubi; wszystko bowiem jest wasze” (1 Kor. 3:21). Radujemy się z faktu posiadania wszystkiego z Bożej łaski, a nie naszej zasługi. Wcześniej Paweł pisał: „aby żaden człowiek nie chełpił się przed obliczem Bożym. Ale wy dzięki niemu jesteście w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i poświęceniem, i odkupieniem, aby, jak napisano: Kto się chlubi, w Panu się chlubił” (1 Kor. 1:29-31).
Lecz ta chluba, prawdziwa radość jest niezależna od tego, przez co przechodzimy. Paweł przedstawia nam całą listę doświadczeń - „w wielkiej cierpliwości, w uciskach, w potrzebach, w utrapieniach, w chłostach, w więzieniach, w niepokojach, w trudach” (2 Kor. 6:4,5). Podsumowuje nasze wewnętrzne nastawienie do tych wszystkich okoliczności słowami: „jakby smutni, lecz zawsze radośni (w. 10 [B.T.]).
Apostoł Paweł zostawia nam osobisty przykład. Chociaż doświadczył wyniesienie do „trzeciego nieba”, nie chciał tym się chlubić. Obawiał się, że on sam, jego osoba stanęła by na piedestale chwały. Powiedział: „z siebie samego chlubić się nie będę, chyba tylko ze słabości moich” (2 Kor. 12:5). Dlatego powiedział szczerze - „Najchętniej więc chlubić się będę słabościami, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusowa” (w. 9).
Pisząc do Galacjan, Paweł pokazał praktyczny kształt chlubienia się, czyli doświadczania radości nieustającej. Taka była jego osobista decyzja - „Co zaś do mnie, niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata” (Gal. 6:14).
Prawdziwa radość, to taka, gdy możemy powiedzieć, że „chlubimy się nadzieją chwały Bożej”.
Radość z nadziei - nie z tego, co doznajemy teraz. Prawdą jest, iż jesteśmy dziedzicami, lecz teraz jesteśmy jeszcze ograniczeni ziemskością i cielesnością. Dlatego Paweł tęsknił za pełnią, jaką daje dopiero niebo. Pisał: „Teraz bowiem widzimy jakby przez zwierciadło i niby w zagadce, ale wówczas twarzą w twarz. Teraz poznanie moje jest cząstkowe, ale wówczas poznam tak, jak jestem poznany” (1 Kor. 13:12).
Odpowiedzmy sobie szczerze na pytania:
Czy pragnienie nieba przewyższa wszystko inne, z czego możemy korzystać już teraz?
Czy nadzieja wieczności, gdy staniemy twarzą w twarz z naszym Ojcem, przesłania wszystko inne na tej ziemi?
Henryk Hukisz

Monday, October 22, 2018

Spragnieni Boga

Przeglądając mój księgozbiór, zatrzymałem się na chwilę trzymając w ręce niewielki tomik A. W. Tozera “Szukanie Boga”. Książka napisana w 1948 roku w Chicago, pomimo upływu czasu, jest jak najbardziej adekwatna współcześnie i odnosi się do aktualnych sytuacji w chrześcijaństwie.
Na początek kilka refleksji wywołanych samym wstępem do tej książki, w którym autor wyjaśnia powód, dla którego postanowił ją napisać:
“W dobie ciemności zalegającej nad całym światem pojawia się pewien weselszy promyk: w zamkniętym kręgu konserwatywnego chrześcijaństwa można znaleźć coraz większą liczbę ludzi, których życie religijne cechuje rosnący głód poznania samego Boga. Spragnieni są prawd duchowych. Nie dadzą się zwieść samymi słowami i nie zadowoli ich prawidłowa “interpretacja” Prawd. Pragną oni Boga i nie zaznają spokoju, dopóki nie napiją się z głębi Strumieni Wody Żywej.
Jest to jedyny zwiastun przebudzenia, jaki mogłem dostrzec na religijnym horyzoncie. Być może jest to tylko chmurka wielkości dłoni, której wypatrują święci w różnych miejscach świata. Lecz może ona doprowadzić do wzbudzenia życia w wielu duszach i do uchwycenia na nowo tego promieniującego cudu, który powinien towarzyszyć wierze w Chrystusa, od którego Kościół w obecnym czasie jakby uciekł. (...)
Dzisiaj, dzięki naszym aktywnym towarzystwom biblijnym i wielu innym skutecznie działającym organizacjom zajmującym się rozpowszechnianiem Słowa Bożego, bardzo wielu ludzi ma “prawidłowe poglądy”. Prawdopodobnie jest ich więcej, niż kiedykolwiek w historii Kościoła. Jednak ciekaw jestem, czy prawdziwe duchowe uwielbienie przechodziło kiedykolwiek taki kryzys, jak obecnie. W większej części Kościoła sztuka uwielbiania całkowicie zanikła, a w jej miejsce pojawiła się dziwna i nieznana rzecz określana słowem “program”. Zapożyczono to słowo ze sceny i z fałszywą mądrością zastosowano w publicznym uwielbianiu i przyjęto wśród nas jako uwielbienie.
Prawidłowe wyjaśnianie Biblii w Kościele Żywego Boga jest niezbędną koniecznością. Bez tego żaden kościół nie może się nim stać w ścisłym znaczeniu tego słowa. Ale wyjaśnienie może zostać tak przedstawione, że słuchający pozbawieni zostaną jakiegokolwiek prawdziwego pokarmu duchowego. Dzieje się tak dlatego, że nie same słowa karmią duszę, ale Bóg osobiście, i dopóki słuchający ich nie odnajdą Boga w osobistym przeżyciu, nie staną się lepsi przez samo słuchanie prawdy. Biblia nie jest celem samym w sobie, ale narzędziem do prowadzenia ludzi do intymnego i dającego zadowolenie poznania Boga po to, aby mogli wejść do Niego, by mogli rozkoszować się Jego obecnością, by zakosztowali i poznali w głębi swych serc słodyczy samego Boga.”
Autor odwołuje się również do słów Johna Wesleya, jednego z najbardziej gorliwych głosicieli Ewangelii w XVIII wieku w Anglii. W czasie niedawnej wizyty w Yorku w Anglii natknąłem się na historyczny znak jego obecności w tym mieście. Stojący dziś przy ulicy Aldwark budynek nosi na sobie tablicę informującą, że “Budynek ten, wzniesiony w 1759 r., był pierwszą i przez 46 lat jedyną Wesleyańską Kaplicą Metodystyczną w Yorku. John Wesley przeprowadził ceremonię otwarcia w niedzielę 15 lipca 1750 roku i głosił tu wiele razy. Wykorzystanie tego budynku jako kaplicy Wesleya zostało zakończone w 1805 roku.”
A. W. Tozer cytuje w swoim wstępie do książki “Szukanie Boga” słowa Wesleya: “Prawowierność lub słuszne poglądy w najlepszym przypadku są znikomą częścią religii. Choć prawidłowy sposób życia nie może istnieć bez prawidłowych poglądów, to jednak można mieć prawidłowe poglądy bez prawidłowego życia. Można mieć właściwe zdanie o Bogu, nie mając ani miłości do Niego, ani też prawidłowego sposobu życia. Szatan jest tego dowodem.”
Autor książki o szukaniu Boga pisze w zakończeniu “Słowa wstępnego”, że “książka ta jest skromną próbą pomocy głodnym dzieciom Bożym w odnalezieniu Boga. Nic z tego, co tu przedstawiam, nie jest nowe, z wyjątkiem może tego, że jest to odkrycie dokonane przez moje własne serce. Odkrycie wspaniałych duchowych prawd. Byli już inni przede mną, którzy zagłębiali się bardziej niż ja w tych świętych tajemnicach. A choć mój ogień nie jest zbyt duży, nie mniej jednak jest prawdziwy. I być może znajdą się tacy, których świece zapala się od mojego płomienia.”
W pierwszym rozdziale autor prezentuje kwestę posiadania prawdziwego pragnienie doświadczania osobistej relacji z Bogiem. Jest ona możliwa tylko dlatego, że Syn Boży opuścił chwałą Ojca i stał się podobnym do każdego z nas, byśmy mogli zbliżyć się do Boga. To jest prawdziwe życie, nie samo studiowanie słów zapisanych w Biblii. Jezus powiedział do znawców Pism: “Badacie Pisma, bo wam się wydaje, że w nich macie życie wieczne. Również one świadczą o Mnie” (Jn 5:39).
Dlatego musimy uznać swoją grzeszność, przez którą nikt z nas nie jest zdolny sam z siebie wzbudzić prawdziwego pragnienia Boga. Łaską jest natomiast to, że sam Bóg budzi w naszych sercach to pragnienie, abyśmy dali się pociągnąć przez Chrystusa, który powiedział: “A Ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie” (Jn 12:32).
Wielka prawda o życiu wiecznym zawarta jest w słowach Pana Jezusa - “Na tym zaś polega życie wieczne, aby poznali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, i Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa” (Jn 17:3). Bez takiej znajomości z Ojcem nie mamy na co liczyć, że znajdziemy się w Jego Królestwie.
Henryk Hukisz
P.S. Zachęcam do lektury tej książki, która pomimo wieku, jest nadal aktualna