Czas istnienia życia na Ziemi jest nadal przedmiotem licznych badań i naukowych debat. Dotychczas ustalono nazewnictwo poszczególnych okresów dziejów na naszej planecie jak epoka kamienia, brązu i żelaza. Osobiście uważam, iż epokę, w jakiej obecnie żyjemy, powinniśmy nazwać "epoką plastiku".
Większość przedmiotów jakie nas otaczają, są sztuczne, zrobione z innego materiału, niż uzyskiwane z naturalnych surowców. Dzięki ciągle udoskonalanej technologii niektóre przedmioty są zrobione tak doskonale, że z trudem odróżniamy je od prawdziwych. Galeria sztucznych przedmiotów nieustannie się powiększa i obejmuje już prawie wszystkie dziedziny naszego życia. Obawiam się, że coraz częsciej spotykamy się z plasikową sztucznością w przestrzenia religiijnej.
Przyzwyczailiśmy się do sztuczności wokół nas tak bardzo, że zaczynamy ją cenić bardziej, niż to, co jest naturalne. Wolimy plastikowe naczynia w kuchni, bo są tańsze i łatwiej będzie je wymienić na nowe. Chirurgia plastyczna służy już nie tylko w przypadkach koniecznych, lecz dla upiększenia figury, aby uzyskać większą atrakcyjność. Na naszych stołach znajduje się coraz więcej sztucznych potraw, które powstają w laboratoriach, a nie na polu rolnika. Inżynieria genetyczna dostarcza nam coraz lepsze produkty, tak że wkrótce zamiast kotleta i sałatki na porcelanowym talerzu, będziemy łykać tabletkę z plastikowego pojemnika, która zapewni nam niezbędną ilość składników odżywczych. Obawiam się, że niedługo zamiast naturalnych produktów zakupionych w sklepie, spożywać będziemy pokarmy wytwarzane przy pomocy drukarki 3-D, a receptury ściągać będziemy z internetu wprost na nasze PC-ty.
Oswoiliśmy się ze sztucznymi rzeczami do tego stopnia, że nie zwracamy już uwagi na podróbki w życiu duchowym. Nie mam na uwadze fałszywych nauczycieli czy proroków, o których mówił Pan Jezus i apostołowie. Chcę zwrócić naszą uwagę na sztuczną atmosferę, jaką produkuje się w kościołach dzięki przeróżnym metodom i technologiom. Zamiast tradycyjnych kaplic, miejsca religijnych spotkań zamienia się w ciemne sale medialne dostosowane do przekazu obrazu w technologii cyfrowej. Zamiast drukowanej Biblii na kazalnicy, widzimy znikające wyrazy na monitorach i wielkich „ledowych” ekranach. Światła, kolory, odpowiedni rodzaj muzyki stwarzają atmosferę, w jakiej czujemy się rozluźnieni, wyciszeni i nazywamy to pokojem serca. Natomiast, gdy już zamilkną instrumenty, ucichnie śpiew i zgasną kolorowe lampki, do serca powraca troska i niepokój wywołane problemami z jakimi przyszliśmy do kościoła. Nie przejmujemy się jednak tym zbytnio, gdyż możemy stworzyć sobie taką samą atmosferę nie wychodząc z domu. Na YouTubie znajdziemy zarejestrowane przekazy na ulubionych kanałach. Dziś prawie już do każdego domu doprowadzono światłowód z szybkim internetem, a 5-G w naszym smartfonie daje nam wolność dostępu do tych „duchowych źródeł” znajdujących się daleko poza naszym domem.
Współcześni przywódcy kościelni, coraz lepiej wyszkoleni na różnych konferencjach i seminariach, dysponują ciągle powiększajcym się arsenałem środków i technologii, jak zadowolić ludzi, aby dobrze się czuli i chętnie ich słuchali. Aby zwiększyć liczebność zgromadzeń, zamiast nabożeństw organizuje się koncerty i przedstawienia. Ku zadowoleniu wielu współczesnych liderów, lud wali na takie "eventy" i ochoczo sypie groszem z wdzięczności za dobrą zabawę.
Pojęcie prawdziwego przywódcy, czy, jak się teraz mówi, lidera, pochodzi z Biblii. Pan Jezus powołał jednego ze Swoich uczniów do szczególnego zadania i wręczając mu symboliczne klucze powiedział: „cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16:19). Apostoł Piotr był świadomy swego wybrania, gdyż wiele lat później, gdy przywódcy zborów zgromadzili się w Jerozolimie, aby rozwiązywać narastające w Kościele problemy, powiedział: „Wiecie, bracia, że Bóg od dawna wybrał mnie spośród was, ...” (Dz 15:7). Nikt nie kwestionował autorytetu Piotra, wymawiając mu, że jest tylko zwykłym rybakiem i nie ma odpowiedniego przeszkolenia, aby rozumieć złożone problemy społeczne i kulturowe powstającej wspólnoty Kościoła.
Później apostoł Paweł, mając z pewnością na uwadze kwestię autorytetu przywódców, nauczał, że „On (Chrystus) uczynił jednych apostołami, innych prorokami, innych głosicielami Dobrej Nowiny, jeszcze innych pasterzami i nauczycielami, aby uzdolnić świętych do wykonywania dzieła służby, do budowania Ciała Chrystusa” (Ef 4:11,12). W tych słowach zawarta jest podstawowa prawda o funkcjonowaniu Kościoła, Ciała Chrystusa, którego Głową jest Pan Jezus. Jedni są z ustanowienia przywódcami i nauczycielami, inni, szanując ich autorytet, budują się wzajemnie w miłości. Żeby nie było wątpliwości, autor listu do Hebrajczyków napisał bardzo zrozumiale: „Swoim przełożonym bądźcie posłuszni i ulegli, gdyż oni czuwają nad wami, ponieważ z tego mają zdać sprawę. Niech to czynią z radością a nie narzekaniem, bo to obróciłoby się na waszą niekorzyść” (Hbr 13:17). Takie zrozumienie i praktyczne podejście do funkcjonowania wspólnoty osób wierzących zapewniało prawidłowy rozwój Kościoła.
Autorytet, według słowników, jest określany jako „ogólnie uznane poważanie, posiadanie wpływów”. Mówi się, że autorytet należy zdobyć właściwym odnoszeniem się do ludzi, dlatego należy kształtować w sobie odpowiednie cechy przywódcze, aby ludzie obdarowali zaufaniem. Wszystko w porządku, jeśli mamy na uwadze autorytet w tym świecie. Jednak Kościół nie jest z tego świata, tak jak jego Głowa nie jest z tego świata. W Kościele autorytet jest nadany w powołaniu przez samego Chrystusa, a nie jest efektem zasług lub nabytych cech przywódczych. Dlatego uważam, że prowadzenie wszelkiego rodzaju szkoleń dla liderów, propagowanie literatury kształtującej liderów, jest niebiblijne, a więc szkodliwe.
Powinniśmy zatem zadać sobie pytanie: "Czy Boże powołanie przywódcy w Kościele można zastąpić wyuczeniem się zasad przewodzenia jakiejś grupie ludzi?" Apostoł Paweł ostrzegał wierzących przed takim rodzajem przywódców, którzy swój autorytet budują „łechcąc uszy” słuchaczy, albo, jak to oddaje inny przekład „którzy wyjdą naprzeciw ich oczekiwaniom” (2 Tm 4:3). Starszym ze zboru w Efezie Paweł powiedział wprost, że „spośród was samych powstaną ludzie, którzy będą głosić przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów” (Dz 20:30). Z pewnością te osoby nie posiadały autorytetu z nadania przez Chrystusa, dlatego musiały wykazać się autorytetem sztucznym, wypracowanym przez siebie samych.
Samokształtowanie się przywódców jest skuteczną metodą do sprowadzania ludzi wierzących na manowce. Taki samozwańczy przywódca, gdy zorientuje się, że zdobywa w jakimś gronie coraz większy „autorytet”, to aby poprawić sobie „notowania”, wskazuje na negatywne cechy aktualnego lidera, i sprawa gotowa, aby ogłosić wybory nowego pastora, albo założyć własną wspólnotę. Paweł zwracał uwagę ludziom wierzącym, „żeby nikt z was nie wynosił się nad drugiego, stając po stronie jednego nauczyciela przeciwko drugiemu” (1 Kor 4:6 [B.W.]). W korynckim zborze właśnie dlatego, że zabrakło uznania okazywanego dla Bożych przywódców, ludzie stanęli po stronie swoich faworytów, mówiąc: „ja należę do Pawła, ja do Apollosa, ja do Kefasa, ja zaś do Chrystusa” (1 Kor 1:12). Sądzę, że w tym przypadku, to nie ci nauczyciele powodowali podział, lecz cielesność słuchaczy przyczyniła się do pójścia za jednym z nich.
Dzięki przeróżnym seminariom, konferencjom i poradnikom z serii "zrób to sam", każdy, kto ma inklinacje przywódcze, może stać się liderem. Wystarczy zastosować „10 zasad efektywnego formowania przywódców”, lub inny schemat „Jak stać się osobą wpływową”, a najlepiej skorzystać z obszernej literatury John’a C. Maxwell’a lub Rick’a Warren’a i podbudować to jeszcze współczesnymi ideami postmodernizmu, a z pewnością szybko znajdą się zwolennicy, aby w takim fachowcu zobaczyć dobrego lidera. Czy potrzebne będzie wówczas powołanie z góry? Chyba nie, bo wtedy trzeba będzie „bardziej słuchać Boga niż ludzi” i mówić, to co jest prawdą, a nie to, co się podoba słuchaczom.
Dobry przywódca, prawdziwy, a nie wyszkolony i sztucznie ukształtowany wie, że jego autorytet pochodzi z góry, a nie z ludzkiego wyboru. Jedną z wielu cech, by rozpoznać autentyczność powołania, jest to, że ludzie o cielesnym usposobieniu, nie będą go uznawać. Najlepszym przykładem jest sam apostoł Paweł, którego autentyczności powołania nikt nie może zakwestionować. Pisał później do Tymoteusza, aby nie był zaskoczony, że spotka go to samo, gdy będzie wiernie służyć Chrystusowi i Jego ewangelii. Paweł wyznał otwarcie w swoim liście: „Wiesz, że odwrócili się ode mnie wszyscy, którzy są w Azji” (2 Tm 1:15). Aby nie było wątpliwości, że bycie wiernym Panu wymaga zajęcia bezkompromisowej postawy wobec ludzi, bez względu na to, jak się zachowają, Paweł dodał na koniec: „Podczas mojej pierwszej obrony nikt nie stanął po mojej stronie, ale wszyscy mnie opuścili” (2 Tm 4:16). Czy po takim zachowaniu się wielu osób, autorytet Pawła został podważony?
Czy te słowa świadczą o tym, że Paweł przyznał się do życiowej porażki, że się nie sprawdził jako przywódca w Bożym Kościele? Uważam, że to, co go spotkało pod koniec życia, jest świadectwem autentyczności powołania, w którym wiernie trwał i służył Chrystusowi, głosząc zdrową naukę. Natomiast obecnie, zbyt często spotykamy ludzi, którzy budują swój autorytet i to bardzo skutecznie, na podstawie różnych świeckich technik i metod, lecz jest to sztuczny autorytet, nienadany przez Pana Kościoła.
Ludzie mogą zostać oczarowani takimi przywódczymi zdolnościami, lecz pamiętajmy, co mówi Słowo Boże - „Nie dajcie się zwodzić, Bóg nie pozwala szydzić z siebie” (Ga 6:7). Dlatego też apostoł Jakub ostrzega przed zbyt pochopnym porywaniem się do przywództwa słowami: „Niech niewielu z was zostaje nauczycielami, moi bracia, gdyż wiecie, że będziemy surowiej sądzeni” (Jk 3:1).
Współczesny świat coraz częściej stara się uciekać od plastiku, który swoją wszechobecnością niszczy środowisko, w jakim żyjemy. Oby nie doszło do podobnego zaśmiecenia sztucznością w przestrzeni naszej duchowości.
Henryk Hukisz