Thursday, August 27, 2015

Czas uporządkowany

Bardzo często, gdy czegoś nie zrobimy, tłumaczymy się brakiem czasu. Uważam, że jest to jedno z największych kłamstw, jakim posługujemy się, nie zdając sobie sprawy z tego, że przyczyna leży zupełnie w czymś innym - w tym, jak zarządzamy naszym czasem.

Na brak czasu nikt nie ma prawa narzekać, ponieważ wszyscy dysponujemy dokładnie taką samą jego ilością. Nasza doba składa się z dwudziestu czterech godzin, a kto woli większe liczby, to mamy do dyspozycji aż 1440 minut. Taką samą ilością czasu dysponuje najbogatszy człowiek na ziemi, jak również, najbiedniejszy. Rzecz polega na umiejętności zarządzania czasem i każdy z nas dobrze o tym wie, chociaż na ogół, wszyscy mamy problem z dobrą organizacją czasu jaki otrzymaliśmy od Stwórcy.

Czasu nie można zatrzymać, aby móc dłużej zastanawiać się nad jego wykorzystaniem. Często mówimy: „daj mi więcej czasu, abym się zastanowił”, lecz już starożytni rzymianie mawiali: „tempus fugit”. Nie wiem, czy wiemy, że to starożytne powiedzenie zawiera również inną myśl, a mianowicie - „aeternitas manet”, co w całości znaczy, „Czas ucieka, wieczność pozostaje”.

Apostoł Paweł radzi ludziom wierzącym, którzy mają już zapewnioną wieczność, gdyż zostali ożywieni z łaski do nowego życia, jak powinni wykorzystywać czas. Pisze do tych, których Bóg w Chrystusie „wzbudził, i wraz z Nim posadził w okręgach niebieskich” (Efez. 2:6). Jednakowoż, mając na uwadze czas doczesny, radzi im, aby postępowali „nie jako niemądrzy, lecz jako mądrzy, wykorzystując czas, gdyż dni są złe” (Efez. 5:15,16). Słowo „wykorzystywać” w innych przekładach „odkupywać”, w oryginale znaczy dosłownie, „uratować przed stratą”. I o to właśnie chodzi, jeśli nie wykorzystamy właściwie czasu, jakim dysponujemy, to go bezpowrotnie stracimy, gdyż „nie dogoni i w sto koni dnia, który przeminął”, mówi inne przysłowie. Nie ma innej opcji, bo albo użyjemy nasz czas dobrze, albo go stracimy.

Najlepszym organizatorem czasu jest Bóg, który czas stworzył. Bóg nigdy się nie spóźnia, nigdy nie działa przed czasem, On zawsze wszystko czyni we właściwym czasie.

Już w samym dziele stworzenia widzimy, jak Bóg podzielił czas na dni, tak abyśmy mogli nasz czas zorganizować. Bóg nie musiał po sześciu dniach tworzenia odpoczywać, gdyż „On się nie męczy i nie ustaje” (Izaj. 40:28). My natomiast musimy znaleźć czas na regenerację sił, aby skutecznie kontynuować zadania naszego życia. Dlatego Bóg nakreślił dla nas pewien schemat podziału czasu. Nasz tydzień składa się z sześciu dni, w których pracujemy, oraz jeden dzień dla odpoczynku, poświęcony w głównej mierze Stwórcy - „Sześć dni będzie się pracować, ale w dniu siódmym będzie sabat, dzień całkowitego odpoczynku, poświęcony Panu” (2 Moj. 31:15). Jak smutny jest to obraz, gdy każdej niedzieli, jadąc do kościoła na nabożeństwo, słyszę latem ryk kosiarek na trawnikach, albo innych narzędzi służących do wykonywania różnych prac okołodomowych. Jeśli ktoś nie ma czasu dla Boga, to zawsze będzie mu go brakować na inne sprawy.

Dlatego, mądry Salomon zostawił dla nas dobrą radę, pisząc, że „Wszystko ma swój czas i każda sprawa pod niebem ma swoją porę: Jest czas rodzenia i czas umierania; jest czas sadzenia i czas wyrywania tego, co zasadzono,...” (Kazn.Sal. 3:1,2). Wierzę, że na tym właśnie polega mądre wykorzystywanie czasu, aby nauczyć się robić wszystko we właściwym czasie. Lecz jak zdobyć tą umiejętność? I tu znów odwołam się do mądrości zapisanej w tej księdze. Czytamy bowiem, że „Kto przestrzega przykazania, tego nic złego nie spotyka: serce mędrca zna właściwy czas” (Kazn.Sal. 8:6).

Uważam, że aby zdobyć mądre serce, aby umieć właściwie wykorzystywać dany nam przez Boga czas, musimy wpierw mieć go na poznawanie Jego przykazań. Jeśli ktoś nie ma czasu na czytanie Biblii, to nigdy nie nauczy się rozpoznawać właściwego czasu na różne inne sprawy. Podobnie, jak Salomon mówi o czasie, na różne życiowe sprawy, musimy w naszej pobożności wyznaczyć właściwy czas na czytanie Słowa Bożego, na modlitwę, na wielbienie Stwórcy, na okazywanie miłości bliźnim, na wypełnianie obowiązków małżonka, rodzica, pracownika, szefa, i wielu innych zadań, jakie zostały nam wyznaczone.

Najlepszy przykład Bożego działania we właściwym czasie możemy zobaczyć w przyjściu Syna Bożego na ziemię, aby dokonać dzieła zbawienia. Bóg zaplanował to dzieło, zanim stworzył świat, dlatego czytamy o narodzinach Chrystusa, że stało się to wówczas, gdy „nadszedł czas, aby porodziła” (Łuk. 2:6). Później, gdy Pan Jezus miał około 30 lat, wzywał ludzi: „Wypełnił się czas i przybliżyło się Królestwo Boże, upamiętajcie się i wierzcie ewangelii” (Mar. 1:15). A gdy nadeszła właściwa pora, Jezus „wiedząc, iż nadeszła godzina jego odejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich, którzy byli na świecie, umiłował ich aż do końca” (Jan 13:1).

Po zmartwychwstaniu, Chrystus wrócił do Ojca, aby przygotować miejsce dla tych, którzy w Niego uwierzyli i naśladują Go we wszystkim. Potem, znów powróci, gdy nastanie wyznaczony przez Boga właściwy moment. Apostoł Paweł radzi nam, abyśmy zachowali nasze życie bez skazy i bez nagany aż do przyjścia Pana naszego Jezusa Chrystusa, które we we właściwym czasie objawi błogosławiony i jedyny władca, Król królów, Pan panów” (1 Tym. 6:15).

Mamy więc doskonały wzór uporządkowania czasu zgodnie z Bożym planem. Nasze życie, zanim narodziliśmy się, zostało również przez Niego zaplanowane, dlatego musimy nauczyć się poznawać Jego wolę, aby dobrze wykorzystywać dany nam czas. Obyśmy tą mądrość zdobyli, „zanim zerwie się srebrny sznur i stłucze złota czasza, i rozbije się dzban nad zdrojem, a pęknięte koło wpadnie do studni” (Kazn. Sal. 12:6). Dlatego „Pamiętaj o swoim Stwórcy w kwiecie swojego wieku, zanim nadejdą złe dni i zbliżą się lata, o których powiesz: Nie podobają mi się” (Kazn.Sal. 12:1).
Ile czasu nam pozostało do dobrego wykorzystania? Z pewnością jest go coraz mniej, o czym ostrzega sam Chrystus, gdy objawiał Janowi rzeczy przyszłe - „Nie pieczętuj słów proroctwa tej księgi! Albowiem czas bliski jest (Obj. 22:10).

Nastanie w końcu czas, gdy wszyscy zostaniemy wezwani przed oblicze Pana, aby zdać przed Nim sprawę z tego, jak wykorzystaliśmy dany nam czas. Czasu na poprawienie czegokolwiek już nie będzie.


Henryk Hukisz

Wednesday, August 26, 2015

"Ordnung muss sein!"

 Wychowywałem się w Poznaniu w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy jeszcze wielu starszych mieszkańców znało język niemiecki. Często słyszałem słowa „fyrtel”, „bana”, „kreissaege”, „hebel”, czy też  popularny w  tym rejonie zwrot „ordnung muss sein!”. Zauważyłem też, że nie o same wyrazy chodziło rodowitym poznaniakom, lecz wyrażenie umiłowania porządku, jako stylu ich życia. Stąd często mówiło się o przykładowym poznańskim porządku w mieszkaniu, w miejscu pracy, na ulicy. Szkoda, że teraz jest to tylko ślad historyczny, wskazujacy na pewne poniemieckie naleciałości.
Później, gdy znalazłem się na studiach, i przyszło mi zamieszkiwać we wspólnym pokoju akademickim z mieszkańcem innego regionu, denerwował mnie jego tzw. „bałagan naukowy”, jak zwykł określać to, co zostawiał na stole, z którego korzystali wszyscy lokatorzy pokoju.
Po przyjeździe do Chicago, poznawałem styl życia mieszkańców tej aglomeracji. W rozmowach z rodakami, a raczej z rodaczkami, króre głównie „pracowały na domkach”, jak tutaj określa się pracę zarobkową polegającą na sprzątaniu cudzych domów, usłyszałem rzeczy wprost niewiarygodne. Jedna ze znajomych opowiadała mi, że często, wchodząc do takiego domu w celu posprzątania go, rozpoczynała od zbierania porozrzucanej odzieży po wszystkich pomieszczeniach. Nie wierzyłem w prawdziwość tych opowiadań, dopóki nie znalazłem się w podobnej sytuacji, wykonując pracę konserwatora mieszkań na osiedlu położonym na przedmieściach Chicago. Moja praca polega głównie na zabezpieczeniu technicznym prawie 250 mieszkań. Często zdarza się, że muszę wymienić głowicę zaworu termostatycznego na grzejniku w jakimś mieszkaniu. Po wejsciu do takiego mieszkania, i jest to przypadek nieodosobniony, muszę torować sobie drogę przez porozrzucane w nieładzie na podłodze różne przedmioty.
Umiłowanie porządku powinno cechować każdego, kto wierzy w Boga, gdyż jest napisane: „albowiem Bóg nie jest Bogiem nieporządku, ale pokoju” (1 Kor. 14: 33). Bóg jest Bogiem porządku, chociaż w prawdzie dosłownie tak nie jest napisane, to z lektury Biblii, wynika to jasno i przejrzyście.
Bóg jest Bogiem harmonii i porządku. Noe, gdy nastał czas Bozego sądu nad narodami, otrzymał polecenie zbudowania arki według Bożego pomysłu. Zwierzęta, jakie miał uratować od potopu, zostały wybrane według określonego z góry harmonogramu.
Z historii narodu wybranego wiemy, że Bóg nakazał im w czasie wędrówki do Ziemi Obiecanej, aby ustawiali swe namioty w określonym układzie geometrycznym, według poszczególnych rodów. Namiot przybytku, a później świątynia, miały być zbudowane zgodnie z wyraźnie określonymi przez Boga planami. Nie było w tych budowlach przypadkowych dekoracji ani ustawień ołtarzy, miednic czy świeczników. Wizje przyszłych wydarzeń, wskazują też na pewien wyraźny układ. Dlaczego? Ponieważ Bóg ma umiłowanie w porządku.
Pan Jezus, będąc Synem Bożym, miał już we krwi umiłowanie tego porządku. Kiedy zobaczył wielki utrudzony wędrówką tłum, postanowił ich nakarmić, sadzając „w grupach, po stu i po pięćdziesięciu” (Mar. 6:40). Gdy nadeszła godzina, na którą przyszedł, Jego uczniowie, mając szacunek dla porządku, w jakim ich Mistrz działał, zapytali: „Gdzie chcesz, abyśmy ci przygotowali wieczerzę paschalną?” (Mat. 26:17). A gdy już zasiedli do tej najważniejszej w życiu Wieczerzy, „wziął Jezus chleb i pobłogosławił, łamał i dawał uczniom, i rzekł: Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje.  Potem wziął kielich i podziękował, dał im, mówiąc: Pijcie z niego wszyscy” (Mat. 26:26,27). Dlatego apostoł Paweł, będąc napełniony Duchem Bożym, wydał polecenie zborom, aby, gdy będą obchodzic pamiątkę śmierci Chrystusa, czynili to w takim samym porządku, jak ich Pan, gdy „wziął chleb, a podziękowawszy, złamał i rzekł: Bierzcie, jedzcie, to jest ciało moje za was wydane; to czyńcie na pamiątkę moją. Podobnie i kielich po wieczerzy, mówiąc: Ten kielich to nowe przymierze we krwi mojej; to czyńcie, ilekroć pić będziecie, na pamiątkę moją” (1 Kor. 11:24,25).
Kościół powstał rówież w określonym porządku. W dniu Pięćdziesiątnicy, w dniu świętowania plonów, kościół powstał jako owoc dzieła Chrystusa, który oddał Swe życie, abyśmy mogli zaistnieć jako Jego Ciało. Dlatego, gdy pierwszego dnia wielu uwierzyło ewangelii, apostołowie policzyli ich, zapisując w księgach - „Ci więc, którzy przyjęli słowo jego, zostali ochrzczeni i pozyskanych zostało owego dnia około trzech tysięcy dusz” (Dz.Ap. 2:41). Wierzę, że Pan, gdy zobaczył to umiłowanie porządku, „codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni” (w. 47).
Gdy ostatnio znów czytałem księgę Nehemiasza, uderzyło mnie jego umiłowanie porządku w zasiedlaniu Jerozolimy. Ten posłuszny i wierny sługa Boży, gdy odbudował już mury miasta, wyznaczył odźwiernych, śpiewaków i Lewitów i kazał określić czas, kiedy bramy miasta mają być otwarte, a kiedy zamknięte. Potem, napisał o sobie: „Bóg natchnął mnie, aby zgromadzić przedniejszych i naczelników, i lud, celem ujęcia ich w spisie rodowodów” (Neh. 7:5). Po tych słowach następuje długa lista rodów, z których ludność mogła wejść do Jerozolimy, aby zamieszkać w tym Bożym mieście. Znajdujemy rówież zapis, że tych, których nie znaleziono w rodowodach: „jako nieczyści zostali usunięci od sprawowania kapłaństwa” (w. 64).
Pan Jezus, rozradowanym uczniom z powodu władzy nad demonami powiedział: „radujcie się raczej z tego, iż imiona wasze w niebie są zapisane” (Łuk. 10:18). Później, w ostatnich już słowach skierowanych do siedmiu zborów, zwraca również uwagę na pewien porządek w Bożych rejestrach. Tym, którzy wiernie wytrwają do końca, mówi: „nie wymażę imienia jego z księgi żywota, i wyznam imię jego przed moim Ojcem i przed jego aniołami” (Obj. 3:5).  
Bóg lubi porządek, więc sądzę, że ci którzy miłują Boga, nie powinni okazywać żadnych sprzeciwów wobec istnienia zborowych ksiąg, które nie są w prawdzie księgą żywota, lecz zawierają uporządkowany spis tych, którzy tę społeczność tworzą. Chyba, że chodzi o tych, którzy „wyszli spośród nas, lecz nie byli z nas. Gdyby bowiem byli z nas, byliby pozostali z nami. Lecz miało się okazać, że nie wszyscy są z nas” (1 Jan 2:19).
Oczywiście, jest to tylko jeden z wielu aspektów uporządkowanego życia chrześcijanina. O innych, później.

Henryk Hukisz

Monday, August 24, 2015

Samoograniczanie?

 W mojej wieloletniej praktyce duszpasterskiej spotkałem się niejednokrotnie z pytaniem, dlaczego tak często potępia się niektóre grzeszne nawyki, jak na przykład nadużywanie alkoholu, kłamstwo, a pomija się obżarstwo. Brak ograniczenia w jedzeniu jest przecież tak samo napiętnowany w Biblii, jak inne złe przyzwyczajenia. Salomon potraktował pijaństwo i obżarstwo jednakowo, radząc – „Nie bywaj wśród upijających się winem lub obżerających się mięsem, gdyż pijak i żarłok ubożeją, a ospali chodzą w łachmanach” (Prz.Sal. 23:20,21). Dzisiaj możnaby dodać jeszcze szkodliwości zdrowotne, jakie są skutkiem braku kontroli nad ilością spożywanych pokarmów. Apostoł Paweł, na liście grzesznych uczynków ciała, obok wszeteczeństwa, bałwochwalstwa i zabójstwa, wymienia również obżarstwo (Gal. 5:19-21). Dlatego tak często zaleca się ćwicznenie w sobie samoograniczenia, jako skutecznej cechy charakteru w pokonywaniu tej złej skłonności.

Samoograniczenie, zawiera w sobie implikację odrzucania lub pomniejszenia ilościowego czegoś, co samo w sobie nie jest złe. Czyli dopiero nadmiar czegoś staje się grzesznym czynem, a nie to, co przyjmujemy. Tak więc, nadmiar pokarmów jakie spożywamy, nadmiar wina, jakie popijamy na deser dobrego obiadu, staje się grzechem. Stąd myśl o smoograniczaniu jest jak najbardziej biblijnie poprawna.

Po tym gastronomicznym wstępie, chcę przejść do głównej myśli mego rozważania. Werset, jaki mnie do tego pobudził jest dość często niewłaściwie wykorzystywanym tekstem przez rozszerzenie pojęcia samoograniczania. Apostoł Paweł napisał o sobie: „Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek” (Filip. 4:12). Wyrażenie „umiem się ograniczać” znajduje się tylko w przekładzie Biblii Warszawskiej. Inne polskojęzyczne przekłady oddają greckie słowo „tapeinousthai” poprawniej, gdyż w rzeczywistości chodzi o uniżenie się, a nie ograniczenie obfitości, o jakiej apostoł pisze dalej. Słowo „tapeinoo” znaczy poniżać się, być pokornym, i dość czesto występuje w mowach Pana Jezusa. 

Spotykamy je najcząściej w sytuacjach, gdy Pan Jezus wskazywał na prawidłową postawę Swoich uczniów. Na przykład, w przypowieści o celniku i faryzeuszu, Chrystus powiedział o celniku, który przyszedł do światyni, aby się modlić - „Powiadam wam: Ten poszedł usprawiedliwiony do domu swego, tamten zaś nie; bo każdy, kto siebie wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Łuk. 18:14). Celnik, którego Chrystus wywyższył, nie ograniczał się w niczym, on szczerze uniżył siebie przez to, że „nie śmiał nawet oczu podnieść ku niebu, lecz bił się w pierś swoją, mówiąc: Boże, bądź miłościw mnie grzesznemu” (w.13).

Szczególnie wymowne zatosowanie słowa „tapeinoo”, oznaczające potrzebę uniżenia siebie, znajdujemy w nauczaniu Chrystusa odnośnie postawy, jaką przyjmujemy w Jego Królestwie. Z nauczania apostolskiego wiemy, że w Ciele Chrystusa, jako równi członkowie tej wspólnoty, mamy wyznaczone różne zadania i cele, gdyż „ciało nie jest jednym członkiem, ale wieloma” (1 Kor. 12:14). Dlatego Pan Jezus, wprowadzając do tego ogólnego obrazu funkcjonowania Kościoła, powiedział: „Kto zaś jest największy pośród was, niech będzie sługą waszym, a kto się będzie wywyższał, będzie poniżony, a kto się będzie poniżał, będzie wywyższony” (Mat. 23:11,12).

Jest rzeczą oczywistą, że Chrystus, będąc Głową swego Kościoła, ma władzę „wywyższania i poniżania”, tych, których sam powołuje. Jeśli chodzi o wywyższanie, Pan Kościoła okazuje uznanie ze względu na wierność i wytrwałość w służeniu Mu i On sam dokonuje dekoracji wieńcem chwały. Natomiast z uniżaniem się jest tak, że powinniśmy sami z siebie przyjmować pozycję uniżenia, wobec Pana przede wszystkim, jak również wobec innych osób. Pan Jezus mówił o tym wprost, że w  międzyludzkich relacjach, „gdy będziesz zaproszony i pójdziesz, usiądź na ostatnim miejscu, gdy zaś przyjdzie ten, który cię zaprosił, rzecze do ciebie: Przyjacielu, usiądź wyżej! Wtedy doznasz czci wobec wszystkich współbiesiadników” (Łuk, 14:10). Jak więc widzimy, w tych relacjach panuje bezwzględna reguła - „Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony” (Łuk, 14:11).

Apostołowie, w listach do wierzących odwoływali się również do tej reguły, wskazując na jej nieuniknione skutki. Apostoł Piotr, który nauczył się niejednego w naśladowaniiu swego Pana, radzi: „Podobnie młodsi, bądźcie ulegli starszym; wszyscy zaś przyobleczcie się w szatę pokory względem siebie, gdyż Bóg pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje” (1 Ptr. 5:5). Apostoł Jakub również widzi wielką zależność od przyjętej poprawnej postawy wobec Boga - „Uniżcie się przed Panem, a wywyższy was” (Jak. 4:10).

Uniżanie się przed Bogiem, jak również przed naszymi bliźnimi należy do podstawowych cech każdego dziecka Bożego. Nie ma to nic wspólnego z samoograniczaniem się, czy odmawianiem sobie czegokolwiek, co jest naszą codzienną koniecznością. Jeśli natomiast ktoś chce się dopatrywać samoograniczania w postawie wobec innych, to uważam, iż może tego dokonać przez odmówienie sobie prawa do tytułów, jak i odmiennych szat, podobnie jak to czynił apostoł Paweł, gdy wolał szyć namioty, niż odbierać należną mu zapłatę ewangelisty. Paweł pragnął przede wszystkim jednego, aby ewangelia była zwiastowana, a nie, aby szczycić się swoją pozycją apostoła.

Obyśmy i my, podobnie jak ten wielki apostoł, mogli zadawać retoryczne pytania, jakie on zadał koryntianom - „czy popełniłem grzech, poniżając siebie samego, abyście wy byli wywyższeni, że za darmo zwiastowałem wam ewangelię?” (2 Kor. 11:7)


Henryk Hukisz

Thursday, August 13, 2015

Szczerość i wiarygodność

 Niedawno zacząłem czytać jeden z wielu artykułów, jakich mnóstwo krąży w internecie, na temat leczenia raka środkami paramedycznymi. Z reguły, te artykuły mają na celu podważenie opinii na temat leczenia chorób nowotworowych przy pomocy chemioterapii. Pomijam we wstępie argumenty, jakimi posługują się „wiarygodni” świadkowie innych metod leczenia. Później, w końcowej części rozważnia nawiąże do nich.
Gdy pisałem wcześniej na temat mówienia prawdy, odwołałem się do jednego z najlepszych tekstów biblijnych. Apostol Paweł, w Liście do Efezjan (4:15) napisał, że jako ludzie odrodzeni przez Ducha Prawdy, mamy mówić prawdę. W języku oryginalnym występuje tam słówko, „aleteuontes”, które jest dość trudno oddać w innych językach i występuje tylko dwa razy w Nowym Testamencie. Nasz poczciwy przekład Biblii Gdańskiej posługuje się słowem „szczerość”, które zostało również zachowane w Biblii Warszawskiej. Natomiast rdzeniem oryginalnego słowa jest wyraz „aleteia”, który znaczy nic innego, jak „prawda”.
Aby lepiej zrozumieć oryginalne znaczenie tego słowa, musimy odczytać je w kontekście innego zdania, w jakim jeszcze występuje. Znajdujemy je w Liście do Galacjan, gdzie Paweł porusza kwestę odejścia od prawdy o zbawieniu z łaski. Paweł gani swoich adresatów za brak wytrwałości w prawdzie. Mówił im o tym wprost, bez żadnej ogłady, gdyż zwiastuni innej ewangelii, jakiej apostołowie im nie zwiastowali, byli zdecydowani odciągnąć ich od zbawienia z łaski. Paweł nie obawiał się mówić prawdę, gdyż stawka była wysoka. Dlatego, wyjaśniając Galacjanom swoje intencje, zadał im retoryczne pytanie: „Czy stałem się nieprzyjacielem waszym dlatego, że wam prawdę mówię?” (Gal. 4:16). Użyte w tym zdnaniu słówko „aleteuon” wskazuje bardziej na konieczność mówienia prawdy, niż na postawę bycia szczerym, jak w przypadku zastosowania tego wyrażenia w Liście do Efezjan.
Zadaję sobie pytanie, czy mówienie prawdy jest równoznaczne z byciem szczerym? Wydaje się, że tak, lecz czy zawsze?
Pozwólcie, że przejdę do główej myśli, jaka spowodowała, że znów położyłem przed sobą klawiaturę mojego PC-ta, aby napisać to rozważanie. Nawiążę ponownie do artykułu, który zacząłem czytać. Ktoś zamieścił na swoim profilu na FB link do świadectwa jakiejś osoby, która nie ma nawet odwagi, podpisać się swoim nazwiskiem, natomiast stwierdza z całym przekonaniem, że chemioterapia skraca życie osób leczonych. Już na wstępie pojawiają się typowe dla tej kwestii argumenty, że przemysł farmaceutyczny świadomie tępi wszelkie inne metody, aby zapewnić sobie wielki dochód. Z formy przekazywania tych informacji, aż bije szczerość ratowania nieświadomie poddających się leczeniu za pomoca chemioterapii. Najczęściej, taki artykuł odwołuje się do pojedynczych przypadków, które mają za zadanie przekonać czytelnika, że tylko proponowana w nim metoda jest skuteczna, a wszystkie inne, nie.
Pojawia się tu kwestia dość szeroko dziś spotykana, czyli tzw. „matketing szeptany”, jakim posługują się dziś wielkie firmy w walce z konkurencją na rynku. Wiadomo, jeśli zniechęci się potencjalnego nabywcę do zakupu towaru znajdującego się już w obiegu, to można będzie pozyskać go dla siebie. Tak działa marketing. Intencja jest szczera - aby przekonać nabywcę do swojego produktu. A najłatwiej jest to osiągnąć, poprzez sianie wątpliwości odnośnie konkurencji. Czy w tej walce o rynek, producenci podają prawdziwe informacje? Myślę, że mało kto wierzy w prawdziwość reklam, które zachwalają jakiś towar.
Dlaczego prawda szeptana staje się niebezpieczna? Po pierwsze, dlatego, że nie jest prawdą. Po drugie, wykorzystywanie internetu do celów propagandowych zaczyna przekraczać już wszelkie granice przyzwoitości. Media społecznościowe, jak Facebook, Twitter i inne, mają z założenia zapewnić łączność pomiędzy osobami na płaszczyźnie osobistej. Osoby posługujące się tymi mediami gromadzą wokoło siebie grona znajomych, a nawet przyjaciół. Z reguły, te relacje oparte są na zaufaniu i akceptacji podawanych informacji. Krytycyzm, powodowany najczęściej ostrożnością wobec nieznanego, jest jakby zawieszony. Osoby, które znają się, wierzą sobie, gdyż odbierają podawane im informacje z większą dozą zaufania, niż od osób nieznanych. 
Tę właściwość wykorzystuje współczesny marketing. Wielu producentów dóbr trwałych i usług wpycha się do naszych osobistych komputerów poprzez media społecznościowe. Wiele firm angażuje do tych celów „świadków” stosujących już ich produkty, którzy publikuja gotowe artykuły zachęcające innych do pójścia w ich ślady. Wspomniany przeze mnie artykuł, pomimo braku nazwiska autora, zawiera gotowy przycisk do kliknięcia „Poleć na Facebooku”.
Nie mogę kwestionować szczerości intencji twórców tych świadectw, i osób klikających na „fejsbukowy” przycick. Przecież rzeczą dobrą jest ostrzec innych przed destruktywnym działaniem wrogich metod. Dlatego czynią to szczerze, lecz czy to, co polecają jest prawdą? Sama wiara w prawdziwość takich świadectw nie wystarczy, aby uznać je za prawdziwe.
Szczerość i prawda? Co na ten temat mówi Biblia? Prawdziwą definicję szczerości podał Chrystus, i odnosiło się to do Niego samego. Pan Jezus, wyjaśniając Żydom, skąd bierze mądrość w tym co mówi i czyni, wskazał na Ojca w niebie. Dlatego powiedział: „Kto od siebie samego mówi, ten szuka własnej chwały; ale kto szuka chwały tego, który go posłał, ten jest szczery i nie ma w nim nieprawości” (Jan 7:18). Któż z nas, nie ujmując nikomu, może powiedzieć o sobie, że we wszystkim co mówi i czyni, szuka jedynie chwały Boga? Myślę, iż wielu zgodzi się z tym, że staramy się to czynić, lecz nie zawsze nam to wychodzi.
Powinniśmy dążyć do tego, aby nasze szczere intencje były zawsze zgodne z Bożą prawdą. Jak napisał Paweł, abyśmy mogli powiedzieć o sobie, że „mówimy w Chrystusie przed obliczem Boga jako ludzie szczerzy, jako ludzie mówiący z Boga” (2 Kor. 2:17).  Naszym celem, szczytem, na który wspinamy się w życiu, jest zdolność mówienia prawdy w szczerości serca, „jako ci, którzy się boją Pana” (Kol. 3:22).
Jestem przekonany, że skoro Słowo Boże nakłada na nas obowiązek mówienia prawdy, to zanim zamieścimy jakiś link na swoim profilu, zrobimy wszystko, aby być pewnym, że zawiera wiarygodne informacje. To będzie wymagać czasu i dociekliwość, lecz prawda jest tego warta.
Pozwólcie, że na zakończenie tego rozważania o szczerości i prawdzie, nawiążę do mojego doświadczenia. W roku 2010 usłyszałem z ust lekarza: „Masz raka”. Bezpośrednio po tej diagnozie, poddałem się standardowemu leczeniu za pomocą chemioterapii i naświetlań. Oczywiście, jak nigdy przedtem, spędziłem sporo czasu w modlitwie, szukając odpowiedzi u mejego Ojca, pytając Go o to, co mam zrobić. Kilka miesięcy po rozpoczęciu leczenia spotkałem człowieka wierzącego, który znajdował się w podobnym doświadczeniu zdrowotnym. Trochę rozmawialiśmy, lecz nie za bardzo mi odpowiadało to, co robił, i do czego próbował mnie namówić. Ten człowiek przerwał zabiegi, z jakich już korzystał w szpitalu, gdyż uwierzył w obiegową prawdę, iż najbardziej skutecznym leczeniem jest przykładanie na otwartą ranę mazi uzyskanej z nasion cieciorki.
Dziękuję Bogu za to, że po każdym badaniu tomograficznym, jakie przechodziłem w trakcie leczenia, otrzymywałem potwierdzenie, że mój oganizm jest czysty, to znaczy, że nie ma żadnych przerzutów. Natomiast wspomniany rozmówca, wierzący w cudowność jakiejś mało znanej papki roślinnej, zakończył już swoją ziemską wędrówkę, chociaż to co robił, robił szczerze.

Henryk Hukisz

Mówienie prawdy

 Kampania wyborcza 2016 na urząd Prezydenta w USA nabiera powoli rozpędu. Najciekawiej jest po stronie republikańskiej, gdyż w blokach stratowych stanęło kilkunastu kandydatów. Niektórzy odpadną już po paru miesiącach, inni pociągną w tym biegu do Białego Domu nieco dłużej.
Główną uwagę medialną zwróciło na siebe dziesięciu chętnych do fotela prezydenckiego, którzy spotkali się na pierwszej debacie w Cleveland. Całe to wydarzenie jednak należało do jednego kandydata, do miliardera Donalda Trumpa. Nie tylko dlatego, że posiada nietuzinkową osobowość, lecz ze względu na język, jakim posługuje się od momentu ogłoszenia swej kandydatury.
Podczas oficjalnego podania do wiadomości, że startuje w tym wyścigu wyborczym, otwarcie powiedział co myśli o problemie nielegalnej imigracji, jaka zalewa ten kraj przez meksykańską granicę. Trump, bez owijania w bawełnę powiedział, że wsród nielegalnie przybywających obywateli z Meksyku, są przestępcy, narkomani, mordercy i gwałciciele. Duże brawa w szczelnie wypełnionej hali sportowej towarzyszyły takim wypowiedziom, jak np: „Prawdą jest, że narkotyki są przywożone z Meksyku do naszego kraju, a od nas do Meksyku wywożone są nasze pieniądze.” Oficjalnie o tym się nie mówi, ani nie używa się takiego języka. Wręcz odwrotnie, sugeruje się dziennikarzom, aby zamiast „nielegalny imigrant” mówili „osoba nie posiadająca odpowiednich dokumentów”.
Pomimo, że główne media, tzw. „main stream media” potępiają w czambuł Trumpa za te wypowiedzi, to jednak on zajmuje wiodącą pozycję na liście kandydatów republikańskich. Moim zdaniem, wyraźnie wyczuwa się, że ten odważnie mówiący kandydat zyskuje poparcie właśnie dlatego, że mówi otwarcie to, co większość rodowitych Amerykanów jedynie wyraża w prywatnych rozmowach. Trump nazywa rzeczy po imieniu, i jego wypowiedzi szczególnie zdominowały pierwszą debatę republikańskich kandydatów.
Ta debata i jej przebieg nasunął mi kilka skojarzeń z naszym życiem w świetle Biblii. Apostoł Paweł napisał, że my, gdy mówimy, powinniśmy „mówić prawdę w miłości” (Efez. 4:15). W prawdzie nasze polskojęzyczne przekłady oddają tę wypowiedż Pawła w nieco w innych słowach, to jednak w oryginale tak jest napisane. Natomiast prawie wszystkie przekłady angielskojęzyczne oddaję oryginalne słowa „aleteuontes de en agape” właśnie tak - „speaking the truth in love”.
Od razu chcę zwrócić uwagę, iż odniesienie do wypowiedzi Donalda Trumpa nie jest najszczęśliwsze, gdyż naszym obowiązkiem jest wówienie prawdy w miłości, o co nie musi zabiegać ten polityk. Moją główną myślą, jaka się nasunęła podczas tej debaty, to właśnie konieczność mówinia prawdy, bez względu na to, czy jest miła, czy, jak mówi znane przysłowie, „w oczy kole”. Prawda jest zawsze prawdą, i nie wolno zmieniać jej wymowy, używając innych słów, które brzmią łagodniej dla naszych uszu.
Gdyby na butelce z trucizną napisano „Toksyna” i zamieszczono wyjaśnienie, że jest to „środek ograniczający funkcje organizmu”, z pewnością niejeden spróbowałby, jak ta toksyna smakuje. Ponieważ nie każdy jest świadomy znaczenia słowa „toksyna” (brzmi prawie jak „kofeina” znajdująca sie w kawie), dlatego z reguły na butelce jest napisane „trucizna”, aby ostrzec przed niebezpieczeństwem.
Pamietam, jak przygotowywałem się kiedyś do kazania na temat pokuty i chciałem zdefiniować czym jest upamiętanie. Zajrzałem do Słownika Języka Polskiego (PWN), aby znaleźć tam wyjaśnienie tego słowa, lecz ku memu zdziwieniu, ono już nie istnieje w naszym języku. Zacząłem więc szukać informacji na temat słowo „pokuta”, lecz pod tym hasłem znalazłem wyjaśniene, że jest to „kara za jakieś wykroczenie, (...) w wielu religiach tą karą jest zadośćuczynienie za grzech”. Z taką definicją nie mogłem się zgodzić, gdyż według ewangelii, karę za nasze grzechy poniósł już Chrystus.
Podobnie dzieje się z pojęciem grzechu. Wielu współczesnych kaznodziejów nie chce straszyć słuchaczy tym staroświeckim słowem, dlatego wymyśla inne, przyjemniejsze dla ucha. Bez względu na to, czy grzech nazwiemy „błędem”, „niedoskonałością” czy jeszcze innaczej, zawsze będzie grzechem, podobnie jak trucizna, bez względu na jej nazwanie, będzie zawsze zabijać.
Apostoł Paweł, nie bawił sie w dobieranie mile brzmiących słówek, grzech nazywał grzechem, bałwochwalstwo, bałwochwalstwem, nieczystość, nieczystością, dlatego mógł powiedzieć z pełnym przekonaniem, że święty Bóg przyjmie tych, którzy za prawdziwe przyjmą słowa wzywające do świętości – „Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością? (...) Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan,I nieczystego się nie dotykajcie; A ja przyjmę was (2 Kor. 6:14,17).
Podobnie dzieje się, gdy zamiast nazywać spłeczność ludzi wierzących kościołem, wymyśla się inne wyrazy, jak na przykład:  wspólnota lub inne określenia, jakie używa się w świecie. Dlaczego nie tak, jak został nazwany przez Głowę: „ja zbuduję Kościół Mój”?  Kościół (greckie „ekklesia”), znaczy „wywołać” z ogółu. Czyżby biblijne słowa już się zestarzały i przestały być adekwatne do współczesnych celów, jakie wyznacza się ludziom wierzącym?  
Apostoł Paweł nie szedł na żadne kompromisy w zwiastowaniu ewangelii. Nie ubierał jej w pięknie brzmiące słówka, ponieważ nie chciał pozbawić jej mocy. Mówił o krzyżu i jego skutecznym działaniu. Przypomniał koryntianom, którzy zaczęli dobierać sobie nauczycieli według własnego upodobania, że „gdy przyszedłem do was, bracia, nie przyszedłem z wyniosłością mowy lub mądrości, głosząc wam świadectwo Boże.” (1 Kor. 2:1).  
W zborach galackich pojawił się problem spowodowany nauczaniem o powrocie do przestrzegania przepisów Zakonu. Apostoł Paweł nie szczędził słów prawdy, gdy pisał list do tych wierzących. Używał nawet ostrych słów, tak jak realne było niebezpieczeństwo odpadnięcia od łaski.  Zwrócił się do nich słowami: „O nierozumni Galacjanie! Któż was omamił, was, przed których oczami został wymalowany obraz Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego?” (Gal. 3:1). Nie można sądzić, że apostoł pisał te prawdziwe słowa bez miłości. W następnym rozdziale zadał im retoryczne pytanie: „Czy stałem się nieprzyjacielem waszym dlatego, że wam prawdę mówię?” (Gal. 4:16).
Oczywiście, nadal był ich przyjacielem, gdyż już Salomon pisał, że „razy przyjaciela są oznaką wierności, pocałunki wroga są zwodnicze” (Prz.Sal. 27:6).
Pamiętajmy też o przestrodze, o jakiej pisał apostoł Paweł, mając na uwadze czasy ostateczne – „Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tym. 4:3,4).
Do czego jest zwrócone nasze ucho?

Henryk Hukisz

Saturday, August 8, 2015

Iść "nie w nogę"

 Urodzony w Polsce niemiecki naukowiec, Daniel Gabriel Farenheit, stworzył pierwszą skalę pomiaru temperatury. Punktem zerowym była najniższa temperatura mieszanki wodno solnej. Górną granicą skali, była temperatura ciała człowieka, którą przyjął jako  96 stopni. Inne stałe punkty, jakie zaznaczył na tej skali, to temperatura zamarzania wody, „32” i wrzenia,  „212”.
W 1724 roku, wiodąca prym w zachodnim świecie organizacja, British Royal Society, przyjęła ten system pomiaru temperatury, jako obowiązujący. Niecałe dwadzieścia lat później, szwedzki astronom, Anders Celsius, opracował inny podział na skali termometru, przyjmując dwa stałe punkty, czyli temperaturę zamarzania wody, „0” i wrzenia „100”, jako podstawę podziału skali w systemie dziesiętnym.
Dzisiaj, mówiąc w dużym skrócie, cały świat przyjął jako obowiązujący we wszelkich pomiarach, system metryczny, z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych Amerki Północnej. Czytałem niedawno, że z powodu małego błędu w przeliczaniu pomiaru temperatury z Farenheita na Celsiusza, doszło prawie do zniszczenia  sondy kosmicznej NASA wartości 125 milionów dolarów, gdy weszła w atmosferę Marsa.
Inny przykład, jakim  chcę zilustrować główną myśl tego rozważania, jest anegdota z dziedziny wojskowej. Pewna mama pojechała na przysięgę swego jedynego syna. Podczas oficjalnej parady żołnierzy przed zgromadzonym tłumem rodziców i przyjaciół, mamuśka wypatrywała swego jedynaka. Gdy zauważyła, ze jej synek idzie innym krokiem niż cały oddział, zawołała, „Dlaczego wszyscy inni idą „nie w nogę” z moim synem?”.
Ja i reszta, to problem który niszczy społeczności ludzi, również wierzących w Boga. Problem ten ma inną nazwę, biblijną, jest to pycha, lub egoizm. Jeśli ktoś uważa, że tylko on ma rację, że tylko jego zrozumienie Biblii i życia jest najlepsze, to jest to najzwyklejsza pycha, jaka niszczy relację człowieka ze Stwórcą i pomiędzy ludźmi. Ewa, matka wszystkich żyjących, uczyniła coś, co ona uważała za właściwe, nie uznając autorytetu Boga, który powiedział wyraźnie, aby tego nie czyniła. Oczywiście, całą winę, gdy zobaczyła skutek swego wyboru, zrzuciła na węża, nie wiedząc, że miała do czynienia z samym diabłem.
My dzisiaj wiemy, jeśli ufamy Słowu Bożemu, że diabeł nadal stosuje tę samą taktykę, jak nas ostrzega apostoł Paweł: „obawiam się jednak, ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi” (2 Kro. 11:3). Aby nie wpaść w tę samą pułapkę, musimy strzec swoich myśli, gdyż w nich bierze swój początek każde nasze działanie.
Jaką więc przyjąć strategię, aby ustrzec się przed wpadnięciem w zasadzkę pychy? I tu znów, dobrą rada służy nam Paweł, ujmując ją w kategoriach strategii walki z naszym największym wrogiem, naszym własnym ciałem. Warto jest przyjrzeć się postawie tego pokornego sługi Chrystusa, który ma rację w tym, co pisze, lecz nie przypisuje sobie tej mądrości. Pisze o sobie: „ja sam, Paweł, napominam was przez cichość i łagodność Chrystusową, ja, który, gdy jestem u was osobiście, rzekomo jestem pokorny, a gdym daleko, jestem ponoć śmiały wobec was” (2 Kor. 10:1). Dalej, Paweł zwraca uwagę na źródło zwycięstwa nad pewnością siebie samego, które znajduje się w naszej grzesznej naturze – „chociaż żyjemy w ciele, nie walczymy cielesnymi środkami” (w. 3). I tu leży ta subtelna różnica pomiędzy własną racją, jaka wynika wprost z upadłej natury człowieka, a odwołaniem się do Chrystusa, którego uczyniliśmy Panem naszych myśli.
Apostoł, w kolejnych wersetach wyjaśnia, na czym polega pewien mechanizm dający zwycięstwo nad własna cielesnością. Pisze, że „oręż nasz, którym walczymy, nie jest cielesny, lecz ma moc burzenia warowni dla sprawy Bożej; nim też unicestwiamy złe zamysły i wszelką pychę, podnoszącą się przeciw poznaniu Boga, i zmuszamy wszelką myśl do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi” (2 Kor. 10:4,5). Jaki oręż ma na uwadze Paweł?
Oto kilka słów wyjaśnienia, jakimi dzieli się sam apostoł Paweł z czytelnikami swoich listów. Pisze do Rzymian, którym wyjaśnia na czym polega przyjęcie nowej, zupełnie innej natury, przez utożsamienie się z Chrystusem w Jego śmierci i zmartwychwstaniu. Punktem zwrotnym jest świadome przyjęcie chrztu, który jest wyrazem tego utożsamienia się. Dlatego, jak pisze Paweł, „uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rzym. 6:11). Uwolnieni od posłuszeństwa naszej grzesznej natury, możemy posłusznie dokonać rzeczy dotychczas niemożliwej, możemy oddać „siebie Bogu jako ożywionych z martwych, a członki swoje Bogu na oręż sprawiedliwości” (w. 13). Ten nowy, duchowy oręż jest dziełem Chrystusa w nas.
Decyzja posłuszeństwa naszych myśli Chrystusowi, leży teraz w naszej mocy. Skoro w naszym życiu, „noc przeminęła, a dzień się przybliżył”, mamy możliwość przyoblec się w „zbroję (oręż) światłości (Rzym. 13:12). Paweł radzi wierzącym rzymianom, aby we wszystkim okazali się sługami Bożymi, aby postępowali „w Duchu Świętym, w miłości nieobłudnej, w słowie prawdy, w mocy Bożej; przez oręż sprawiedliwości ku natarciu i obronie” (2 Kor. 6:7).
Jeśli wszyscy zastosujemy się do rad, jakimi dzieli się z nami apostoł Paweł, nasz krok w marszu za naszym Wodzem, Panem Jezusem będzie jednakowy, taki sam, jak Chrytsusa. Chrystus zostawił nam taki sam wzór do naśladowania, którego praktyczny kształt możemy zobaczyć w słowach: „Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze. Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie, który (...)wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi” (Filip. 2:4,7).

Henryk Hukisz

Wednesday, August 5, 2015

Denominacjonalizm

 Denominacjonalizm – zanim gładko wypowiesz ten wyraz, poczujesz ból wykręcanego języka. Można go bowiem umieścić obok popularnych określeń stołu bez nóg, tańczącej panienki z Konstantynopola, czy brzmiącego żuczka w zamojskim powiecie.
Z reguły, gdy chcemy użyć jakieś słowo, szczególnie mało znane, powinniśmy wpierw poznać jego znaczenie. Jednym z takich wyrazów jest „denominacja”, oraz pochodzące od niego określenie zjawiska, jakie dotyczy przynależności ludzi do róznych denominacji, czyli "denominacjonalizm". W środowisku ludzi ewangelicznie wierzących szerzą się częto opinie, że denominacji należy unikać jak ognia piekielnego. W ustach niektórych przeciwników wszelkich denominacji, to słowo brzmi złowieszczo, więc na wszelki wypadek, wypowiadają je jedynie w koniecznych sytuacjach.
Co to jest denominacjonalizm i denominacja?
Osobiście, najczęściej posługuję się Słownikiem Języka Polskiego PWN. Gdy chciałem poznać znaczenie słowa „denominacjonalizm”,  nic nie znalazłem w tym słowniku. Natomiast, gdy wpisałem w Google, na pierwszym miejscu pojawił się link, pod którym pan Czesiu z Kalifornii wyjaśnia czym jest ta zawiłość. W oparciu o objawienia niejakiego Krisa Vallottona, opisane w „Ulewnym deszczu” nasz rodak tłumaczy, że denominacjonalizm opiera się na hierarchiach, które „najcześciej tworzą sie poprzez porządek dziobania. A w kurniku kurczaki organizują swoją społeczność dziobiąc sie nawzajem aby ustalić, który z nich jest najsilniejszym kurczakiem, który najsłabszym, oraz na jakich szczeblach hierarchi znajdują sie wszystkie pozostałe (z blogu pana Czesia). Ponieważ nikt nie chce być dziobany, dlatego lepiej jest unikać wszelkich denominacji, które funkcjonują w denominacjonalizmie. Domyślam się, że skoro książka „Ulewny deszcz” została wydana w języku polskim, stąd też wzięła się niechęć do denominacji w naszym kraju.
Natomiast słowo „denominacja” znjaduje się już w naszym słowniku językowym. Gdy go wpiszemy w odpowiednie okienko na stronie <www.sjp.pwn.pl/szukaj>, znajdziemy wiarygodne wyjaśnienia. I tak, po pierwsze, denominacja, to nic innego, jak «wymiana pieniędzy związana ze zmianą nazwy lub z obniżeniem nominału». Na pewno nie o to chodzi osobom walczącym z denominacjami, bo przecież nikt nie lubi obniżenia nominału na posiadanych banknotach. Po drugie, denominacja znaczy nic innego, jak «nazwanie czegoś lub kogoś inną nazwą». O to też chyba nie chodzi przeciwnikom tego pojęcia, ponieważ jest rzeczą normalną, że coś lub kogoś nazywamy nieraz inaczej.
Dobrze, że istnieje jeszcze jedno znaczenie tego tajemniczego słowa. Powszechnie poważany słownik wyjaśnia, że denominacja, to również «w Europie Zachodniej: grupa religijna, która oddzieliła się od macierzystej organizacji religijnej; w USA: każda grupa wyznaniowa». I tu pojawia się nowy problem, ponieważ jak to zwykle bywa, „punkt widzenia, zależy od punktu siedzenia”. Jeśli ktoś mieszka w Europie Zachodniej, to denominacji doszuka sie w grupie religijnej, jaka wyłoniła się z kościoła ogólnie uznawanego za kościół. Natomiast w USA, wystarczy być w dowolnej grupie religijnej, i już się jest winnym przynależenia do denominacji. A co mają zrobić mieszkańcy Europy Wschodniej, czy teraz, zjednoczonej w UE i pod inną szerokością geograficzną? Pozostawiam pytanie bez odpowiedzi, gdyż to wiarygodne źródło informacji, milczy na ten temat.
Oczywiście, możemy kontynuować nasze poszukiwania, aby dowiedzieć się jak najwięcej, czym tak na prawde jest denominacja. Nie powinniśmy używać słów, których znaczenia nie znamy, aby nie popełnić grzechu, o jakim mówił pan Jezus – „że z każdego nieużytecznego słowa, które ludzie wyrzekną, zdadzą sprawę w dzień sądu” (Mat. 12:36). Jeśli ktoś zarzeka się, że nikt nie przekona go, aby należał do jakiejś denominacji, albo w denominacji widzi odstępstwo od wiary i pobożności, porównując ją do Antychrysta, to sądzę, że wie, co mówi.
Inne źródła, gdzie możemy znaleźć wyjaśnienie tego określenia, podają bardzo różne znaczenia. Katolickie środowiska, pod pojęciem denominacji rozumieją wszystkie inne wyznania chrześcijańskie, uważając je najczęściej za sekty. Protestanci, chyba najbardziej poważnie traktują denominacje, jako związki wyznaniowe, skupiające ludzi wierzących wokół jednakowego rozumienia doktryny biblijnej. Według Wikipedii, denominacja, to „określenie wspólnoty religijnej, posiadającej odrębną podmiotowość określoną przez własną nazwę, naukę i strukturę.
Więc, czym jest denominacja? Czy jest wrogiem prawdziwej pobożności i należy unikać jej, jak zła, które nie pozwala przeżywać Boga w wolności?
Osobiście uważam, ze denominacja, w pojęciu religijnym, jest określeniem wskazującym na pewną stabilizację ruchu religijnego, Każdy taki ruch, w fazie początkowej, nie posiada wyraźnie zdefiniowanych zasad wiary. Nie posiada struktury organizacyjnej, jaka tworzy się w miarę powstawania potrzeb wynikających z naturalnych uwarunkowań życia.
Spójrzmy na pierwszych chrześcijan. Księga Dziejów Apostolskich i Listy Pawła pokazują nam, że dopiero po pewnym czasie, gdy pojawiały się problemy w pierwszych zborach, zaczęto porządkować życie w społeczności uczniów Chrystusowych.
Czytamy, że gdy „liczba uczniów wzrastała, wszczęło się szemranie hellenistów przeciwko Żydom, że zaniedbywano ich wdowy przy codziennym usługiwaniu” (Dz.Ap. 6:1). Dwunastu apostołów, których Pan  Jezus wyznaczył do organizowania życia wśród wierzących, zwołali wszystkich, i wyznaczyli diakonów, aby zajęli się powstałym problemem. Oni natomiast, orzekli: „my zaś pilnować będziemy modlitwy i służby Słowa” (w. 4). Po kilkunastu latach, gdy już powstało wiele zborów, a przynależący do nich chrześcijanie z różnych środowisk, mieli odmienne zdania na temat życia i pobożności, zwołano w Jerozolimie pierwszy powszechny (katolicki) synod Kościoła. Postanowiono wówczas, jak zapisał Łukasz: „Duch Święty i my” (Dz.Ap. 15:28), aby we wszystkich zborach Pańskich przyjęto jednakowe zasady życia.
Apostoł Paweł, oprócz nauczania po zborach i poprzez listy, wprowadzał te i inne postanowienia starszych, aby ludzie, którzy deklarują się jako chrześcijanie, wierzyli tak samo i postępowali zgodnie z przyjętymi zasadami. Te zasady nie dotyczyły jedynie zwyczajów postępowania, lecz również porządku podczas wspólnych zebrań. Paweł, gdy dowiedział się, że w zborze korynckim jest bałagan, napisał: „Gdy się schodzicie, jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu” (1 Kor. 14:26). Czyżby ograniczał swobodę działania Ducha Świętego? Absolutnie nie, gdyż Bóg „nie jest Bogiem nieporządku, ale pokoju. Jak we wszystkich zborach świętych” (w. 33).  A to już brzmi, jak regulacja obowiązująca w całym Kościele. Czyż nie jest to znamieniem denominacji, w której obowiązują te same raguły działania?
Paweł stwierdził, że w zakresie doświadczania działania Ducha Świętego podczas wspólnych zebrań, „wszystko niech się odbywa godnie i w porządku” (1 Kor. 14: 40). W języku greckim, porządek, to słówko „taksis”, które znaczy „ustalona reguła, przekazywana sukcesywnie do przestrzegnaia”.
Obawiam się, że u wielu współczesnych chrześcijan, w tym  momencie rodzi się bunt. Bo przecież nikt nie ma prawa ograniczać ich wolności w Duchu. Tylko, że Duch Święty, będąc Bogiem, lubi porządek.

A może zła należy upatrywać w patologiach, jakie szerzą się w różnych denominacjach, a nie w nich samych?

Henryk Hukisz