Niedziela, godzina dziesiąta. Za kazalnicę wszedł brat, któremu przypadło prowadzenie nabożeństwa. Na sali jest już około dziesięć osób. “Pociąg nie czeka na spóźnialskich, odjeżdża zgodnie z rozkładem” - powiedział i rozpoczął punktualnie czytaniem z Księgi Wyjścia o Mojżeszu, który pasł owce swego teścia. Pewnego razu, będąc koło góry Horeb zobaczył krzew, który “płonął ogniem, jednakże krzew nie spłonął” (2 Moj. 3:2). To było tak niezwykłe, że Mojżesz postanowił przyjrzeć się “temu wspaniałemu zjawisku, dlaczego krzak się nie spala” (w. 4 [B.E.]).
Następnie ten brat, który przez sześć dni w tygodniu układa kostkę brukową, rozwinął myśl o płonącym krzewie. Wbrew wszelkim zasadom homiletyki, hermeneutyki i egzegetyki, podkreślił wielką prawdę o tym, że my, tak jak ten krzew, powinniśmy nieustannie płonąć dla Pana. Ta myśl tak się do mnie przyczepiła, że ciągle widzę krzew, który nieustannie płonie i przypomina mi, że mamy ciągle być płonącymi światełkami dla Chrystusa. Przecież On powiedział: “Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie” (Mat. 5:16). Codziennie, nie tylko w niedziele, gdy jesteśmy w kościele.
W pewnym mieście, w czasach, gdy nie było jeszcze światła elektrycznego, ogłoszono konkurs na najpiękniejszą świecę. Ludzie zaczęli przynosić świece o najdziwniejszych kształtach, kolorach i zapachu. Jurorzy zachodzili w głowę, jakie kryteria zastosować, aby nikogo nie obrazić. Nikt nie zapalał swojej świecy, aby nie zepsuć delikatnych detali ich dzieła. Pewien skromny obywatel zdecydował się zaprezentować zwykłą świecę w kształcie cienkiego walca, trochę skrzywioną lecz jeszcze sprawną. Zapalił jej wystający na czubku knot, i odszedł.
Kiedy jurorzy oceniali poszczególne arcydzieła, odezwał się główny sędzia. Powiedział zdecydowanym głosem: “Proponuję największa liczbę punktów przyznać tej świecy, która wprawdzie nie wygląda najciekawiej, lecz spełnia swoje zadanie”, i wziął do ręki płonącą migotliwym płomykiem, nieco już skrzywioną zwykłą świecę. “Wszystkie pozostałe, wprawdzie przewyższają tę jedną swoim wyglądem, lecz nie dają blasku, który oświeca otaczające nas ciemności” - uzasadnił swoją decyzję. Pozostali sędziowie zgodzili się z tym i przyznali pierwszeństwo zwykłej świecy, takiej, która świeci.
Naszym zadaniem jest być światłością w tym świecie. Zadanie to powinniśmy spełniać codziennie w każdych okolicznościach naszego życie. Jezus modlił się do Ojca z troską o swoich uczniów o to, jakie życie ich czeka po jego odejściu - “Nie proszę, abyś ich wziął ze świata, lecz abyś ich zachował od złego” (Jan 17:15). Naśladowcy Chrystusa mają do spełnienia w tym świecie wielkie zadanie - podtrzymywanie tej światłości, która przyszła w momencie, gdy Słowo stało się Ciałem. Dlatego Pan Jezus powiedział: “Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze” (Mat. 5:14).
A jak wygląda nasze życie w ciągu całego tygodnia? O co troszczymy się bardziej, czy o to, jak żyjemy każdego dnia, w domu, w pracy, w szkole? Czy zależy nam bardziej na naszych niedzielnych spotkaniach w kościele? Pozwólcie, że przedstawię pewien przykład, zmyślony w prawdzie, lecz sami oceńcie, na ile prawdziwy. Wszelkie podobieństwa do jakichkolwiek rzeczywistych sytuacji są przypadkowe.
W niedzielę rano rodzina, zachowując wszelkie normy poprawności w zachowaniu, aby nie spowodować nerwowości, udaje się do kościoła. Wchodząc do kaplicy, pozdrawiają innych grzecznie, “Chwała Panu”, “Cieszę że cię widzę”, lub w inny powszechnie uznany sposób. Podczas uwielbiania zdecydowanie podnoszą w górę ręce wypowiadając głośne “Alleluja”. Kazanie rozpoczyna się bezpośrednim “Się macie, ludziska”, żeby było “cool”. Słuchają przyjemnych dla uszu słówek. Każdy czuje się doceniony i zachęcony.
W poniedziałek, po pracy mąż, żeby nie podpaść kolegom, wpada z nimi na małe piwko, a kiedy słyszy różne wulgaryzmy z ich ust, udaje że nie słyszy. We wtorek, żona mówi, że dzwonił pastor i zapowiedział wizytę na środę wieczór. “Niestety, odmów” - powiedział - “Szef zaprosił na urodziny i nie mogę odmówić”. W środę, już profilaktycznie, na urodziny pojechał miejską komunikacją. Późno wieczorem dzwoni do żony - “Kochanie, czy możesz po mnie przyjechać - no, bo, wiesz, szefowi nie wypadało odmówić, później był jeden kolega, drugi. No, wiesz, przecież myślę o możliwości awansu, więc muszę pasować do towarzystwa”. Czwartek był “cichym dniem”. W piątek doszło do dość ostrej rozmowy na temat syna, który zapożyczył od kolegów niecenzuralne słówka. Ojciec wpadł w furię - “Przecież kupiłem mu najdroższą konsolę do gier jakiej nie ma żaden z jego kumpli aby siedział w domu”. W sobotę trzeba było zająć się naprawą jakiegoś mebla. No i w niedzielę, znów od rana poprawna atmosfera, wyjazd do kościoła, “Chwała Panu” i “Alleluja”. Kazanie, jak zawsze, nikogo nie obrażające, bo przecież nasz Bóg, kochany “Tatuś” nikomu nic nieprzyjemnego nie powie.
Powiesz, że przesadziłem w tym przykładzie. Czyżby?
Kilka kobiet umówiło się na “babski wieczór” w domu pewnego starszego zboru. Mąż, dyplomatycznie wybył na “męskie” spotkanie z kilkoma braćmi. Późnym wieczorem zadzwonił do żony informując, że zostanie tu na noc, aby nie narazić się na ryzyko jazdy pod wpływem, bo mogłoby mu to zaszkodzić w kościele. “No wiesz, są jeszcze ludzie niedzisiejsi” - wyjaśnił swoją troskę o dobrą opinię. Ten przykład jest, niestety, autentyczny. A tak na marginesie - nic dziwnego w tym, że kobiety przejmują powoli przewodnictwo w kościołach.
Na zakończenie inna przypowieść. Tym razem prawdziwa, gdyż pochodzi z usta Pana Jezusa. Dotyczy również światła, naszych świec, a konkretnie oliwnych lamp.
Dziesięć panien oczekiwało na oblubieńca, który miał zabrać je na ucztę weselną (Mat. 25:1-13). Pięć z nich, nazwane przez Chrystusa “mądrymi”, myślało bardziej o oleju, który się spala, niż o lampach, jako naczyniach. Pozostałe - o ich nazwie, nie wspomnę - być może bardziej myślały o pięknym kształcie naczyń, niż o oleju. Być może, wydały więcej na zakup pięknych lamp, tak że na olej już nie starczyło. Trochę oleju miały, bo powiedziały: “lampy nasze gasną” (w. 8). Lecz, gdy oblubieniec przyszedł, na ucztę weselną weszły tylko te, “które były gotowe” (w. 10). Pozostałe, te bez światła, usłyszały słowa niezbyt przyjemne - “Zaprawdę powiadam wam, nie znam was” (w. 1).
A jak jest z naszymi lampami? Czy świecą codziennie, czy tylko w niedziele? Warto jest o tym pomyśleć, zanim drzwi na ucztę weselną naszego Oblubieńca zostaną zamknięte, i to na dobrze, na wieki.
Niedawno usłyszałem, że w małżeństwie tego starszego zboru dzieje się źle. Na horyzoncie pojawiło się słówko, jak na razie, “separacja”.
Apostoł Paweł napisał, że z Bogiem nie ma żartów. A dokładnie, napisał tak: “Nie błądźcie, Bóg się nie da z siebie naśmiewać; albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Gal. 6:7).
Sprawdźmy, czy nasze lampy płoną i czy wystarczy oleju aż do przyjścia Oblubieńca.
Henryk Hukisz