W czasie, gdy pełniłem posługę duszpasterską w aglomeracji chicagowskiej, dwoje rodaków postanowiło wziąć ślub. Byli ewangelicznie wierzącymi, lecz pochodzili z katolickich rodzin. W spotkaniu, na którym omawialiśmy tą uroczystość, udział wzięły mamy obojga młodych. Pamiętam, jak podczas rozmowy na temat przebiegu zaślubin, jedna z matek na dowód, że nie aprobuje „ślubu bez księdza”, wybiegła na ulicę i leżąc na chodniku głośno odmawiała „zdrowaśki”.
Zanim wyjechałem za ocean, przez kilkanaście lat byłem pastorem zboru w Poznaniu. Był to okres szczególnego przebudzenia. Nawracało się sporo młodych ludzi, głównie studentów wielu poznańskich uczelni. Chrzty odbywały się kilkakrotnie w roku, nieraz kilkadziesiąt osób naraz. Jedna z tych uroczystości stanowi tło na moim profilu FB. Ten chrzest, jak i wiele innych, odbył się w basenie miejskiej pływalni, która znajdowała się w budynku przedwojennej synagogi.
Zdecydowana większość katechumenów wywodziła się z rodzin katolickich. Byłem świadkiem wielu zmagań, jakich ci młodzi ludzie doświadczali z powodu sprzeciwu rodziców. Dlatego, szanując prawa ich rodziców, do chrztu dopuszczane były osoby po osiągnięciu dojrzałości prawnej, gdyż wówczas sami decydowali o swoim życiu. Były oczywiście przypadki, gdy rodzice wyrzekali się swoich dzieci z powodu „zdrady tradycyjnej wiary”. Wiem, że w naszym tradycyjnie katolickim narodzie jest mnóstwo przypadków godnych przelania na papier książek, czy nawet mogłyby stanowić kanwę ciekawych scenariuszy filmowych.
Muszę z całym zdecydowaniem oświadczyć, że doktryna kościoła katolickiego, od kilkunastu wieków nie ma wielu wspólnych punktów stycznych z Biblią. Większość dogmatów, a szczególnie te najważniejsze, jak zbawienie, istota Boga, czy naśladowanie Chrystusa, są jedynie wymysłem gremiów soborowych, czy innych osób tzw. świętych. Nie będę teraz udowadniać tej tezy, wystarczy czytać Biblię, aby upewnić się, że wyznawcy kościoła katolickiego nie znają i nie praktykują Bożych Prawd, jakie znajdują się na stronach Pisma Świętego.
Dlaczego o tym piszę? Przede wszystkim dlatego, że pojawiła się w przestrzeni medialnej informacja na temat zaproszenia i udziału katolickiego działacza Marcina Zielińskiego w ewangelicznej imprezie, która została określona przez jej organizatorów, jako wydarzenie ewangelizacyjne. Opieram się na oficjalnej informacji organizatorów Bazy Centrum w Warszawie.
Pomimo licznych zapytań i wątpliwości, że „Zieliński w swoich filmach i podczas modlitw zwracał się do Maryi, zachęcał do robienia dla niej selfie, wyraził wiarę w dogmat o jej wniebowstąpieniu, stwierdził, że zna protestantów, którzy "kochają Matkę Bożą”, a także gorąco zachęcał do czytania katechizmu Kościoła katolickiego. Między innymi te fakty wzbudziły wątpliwość ewangelicznych chrześcijan.” (Tak na marginesie tej informacji, to albo pan Zieliński nie zna katechizmu, albo jest to błąd redaktorów tego tekstu - dogmat dotyczący Maryi brzmi „wniebowzięcie NMP”, a nie wniebowstąpienie).
Pomimo takich opinii i zastrzeżeń, czytamy dalej w oświadczeniu organizatorów tej ewangelicznej konferencji: „Podjęliśmy decyzję o zaproszeniu Marcina Zielińskiego na konferencję znając go osobiście, jak i znając jego nauczanie i poglądy. (...) Rozpoznajemy, że Marcin Zieliński jest osobą używaną przez Boga w służbie modlitwy o uzdrowienie, a ze względu na swój młody wiek, wierzymy, że będzie inspirować do takiej służby inne młode osoby” (żródło). Swoją drogą, ciekawy jestem co na to pastorzy, którzy regularnie modlą się o uzdrowienie w zborach zielonoświątkowych? A może już takich nie ma? Widocznie zbyt długo byłem poza naszym krajem.
Rano, jak zwykle, spędzam czas na lekturze Bożego Słowa. Jest to dla mnie szczególny czas łączności z moim Panem, gdy wsłuchuję się w Jego głos. Często odbieram zachętę do życia w zgodzie z Jego Słowem i proszę o siłę Ducha, aby naśladować mego Pana. Dziś czytałem w księdze proroka Izajasza takie słowa:
„Biada przekornym synom, mówi Pan, którzy wykonują plan, lecz nie mój, i zawierają przymierze, lecz nie w moim duchu, aby dodawać grzech do grzechu. Wyruszają hen do Egiptu, nie radząc się moich ust, aby oddać się pod opiekę faraona i szukać schronienia w cieniu Egiptu (...) wszyscy zawiodą się na ludzie, który jest nieużyteczny, nie udzieli pomocy ani nie da korzyści, przyniesie raczej wstyd, a nawet hańbę” (Izaj. 30:1,2, 5).
Pozostawiam ten tekst bez własnego komentarza. Dodam jedynie, że Egipt dla ludu Bożego był i zawsze pozostał jako oprawca, spod niewoli którego wyzwolił ich Pan. Jeśli przeniesiemy tę zależność do naszych czasów, to przez analogię można powiedzieć, że wielu naszych braci i sióstr w Chrystusie, zostało wyprowadzonych spod panowania tradycji, która narzucała, a nawet wprost zmuszała ich do postępowania zgodnego z doktryną katolicką, a nie tak, jak tego oczekuje Bóg. Pamiętam wiele rozmów z katechumenami, którzy mieli mnóstwo pytań, jak odnieść się do różnych tradycyjnych zwyczajów, jak na przykład: udział w mszy, przyjmowanie sakramentów, odmawianie różańca, klękanie przed obrazami i figurami, itp.
Osobiście nie miałem takich problemów, ponieważ zostałem wychowany od dziecka przez rodziców wierzących ewangelicznie. Lecz zdaję sobie sprawę, że osoby, które zdecydowały się wyjść z „katolickiego Egiptu”, nawet za cenę prześladowań, odrzucenia, czy nawet wyklęcia, chcą żyć w wolności Ducha, podporządkowując się Słowu Bożemu. Żyją zgodnie z postanowieniem, jakie można wyrazić w słowach: „Nigdy więcej Egiptu!”
Sytuacja, w jakiej te osoby stawia się obecnie, przez wprowadzanie do usługiwania i nauczania aktywistów kościoła katolickiego, z pewnością nie może być przyjęta z zadowoleniem i akceptacją. To tak, ja gdyby poddano w wątpliwość ich decyzję odejścia ze wspólnoty kościoła, który nie naucza i nie praktykuje Słowa Bożego. Wielu z nich mogłoby teraz zapytać: „To po co wychodziłem z KK?”
Proszę nie mówić, że to odosobniona sytuacja. O nie. W innym kościele ewangelicznym, przynajmniej z nazwy, lider młodzieży ślub bierze w kościele katolickim, przyrzekając kapłanowi, że swoje dzieci wychowa zgodnie z nauką katolicką. Pastor, uczestniczący w uroczystości zaślubin, stojąc obok katolickiego księdza, wyraził tym swoja aprobatę.
Nie chcę podawać innych przykładów, a jest ich naprawdę sporo. Pytam się więc: „Quo vadis kościele ewangeliczny?”
Henryk Hukisz