Tuesday, February 21, 2023

Zobowiązanie do świętości

Niektóre historie ze Starego Testamentu są dla nas, wierzących w Jezusa i żyjących w objęciach łaski, trudne do zaakceptowania. Musimy pamiętać, że działy się one w odległym czasie, gdy obowiązywało Prawo i reguła „oko za oko, ząb za ząb”. Miałem ostatnio okazję zająć się dość niecodziennym zdarzeniem z historii Izraela. Poniżej przedstawiam moje przemyślenia.

 Wydarzenie opisane w rozdziale 34. Księgi  Rodzaju należy rozpatrywać w kontekście powrotu Jakuba do  rodzinnej ziemi. Bóg wydał mu wyraźnie polecenie  - Ja jestem Bogiem z Betel, gdzie namaściłeś stelę i złożyłeś Mi przysięgę. Teraz wstań, opuść tę ziemię i wróć do swego rodzinnego kraju(Rdz. 31:13). Jakub natomiast, zamiast podążać prosto do Betel, zatrzymał się w Sychem, gdzie zamierzał pozostać na jakiś czas, gdyż zakupił tam „część pola, na którym rozbił namiot (Rdz. 33:19). Myślę, że Jakub popełnił błąd podobny do tego, jaki zrobił Lot, bratanek jego dziadka (Rdz. 13:10). Wybór według widzenia oczu nie zawsze jest właściwy. Historia Lota, który zamieszkał koło wielkich miast, skończyła się tragicznie. Podobnie mogłoby stać się w tej sytuacji, gdyż według rady mieszkańców Sychem, doszłoby do „synkretyzmu”, czyli pomieszania tego co święte z powszechnym. Należy pamiętać, że w tamtym czasie, od momentu powołania narodu wybranego, istniał podział na Żydów i nie-żydów.

Możemy powiedzieć, posługując się współczesnym językiem, że Dina, córka Jakuba, wybrała się na dyskotekę w miasteczku Sychem, aby poznać lokalne dziewczyny i panujące tam zwyczaje. Uważam, że to, co ją spotkało, gdy poznała miejscowego księcia, wprowadziło wielkie zamieszanie w Bożym planie, jaki realizował Jakub. Mówiąc zupełnie poważnie, została naruszona czystość i świętość Izraela, narodu wybranego. Dlatego mamy tę historię zapisaną w natchnionym Słowie Bożym, gdyż to jest przykładem dla nas, abyśmy nie pożądali złych rzeczy, jak oni pożądali” (1 Kor. 10:6).

Począwszy od Abrama, nazwanego Abrahamem w czasie zawarcia przymierza z Bogiem (Rdz. 17), rysuje się linia Narodu Wybranego. Wszystko co dzieje się w życiu rodu Abrahama, musi zachować warunki przymierza. Podstawowym zewnętrznym znakiem było obrzezanie (Rdz. 17:11), czemu poddani zostali wszyscy mężczyźni, którzy stanowili nierozłączną część rodu (Rdz. 17:13). Bóg wyraźnie nakazał, aby każdy mężczyzna, który złamie znak przymierza, został wytępiony (Rdz. 17:14). Ten mało dla nas zrozumiały znak przymierza sprawiał, że każdy nowy członek w rodzinie Abrahama, Izaaka, Jakuba i późniejsze potomstwo zostało spłodzone w związku obrzezanego mężczyzny i kobiety zachowującej czystość rodową. W ten sposób Bóg zapewnił czystość w budowaniu narodu, jaki sobie wybrał dla świętych celów. Członkowie tego narodu byli zobowiązani do szczególnej czystości. Bóg powiedział: Ty bowiem jesteś ludem świętym dla PANA, twego Boga, i ciebie wybrał PAN spośród wszystkich narodów, które są na ziemi, abyś był Mu ludem na własność” (Pwt. 14:2). Kobieta, która nie zachowała tej czystości i współżyła z mężczyzną nieobrzezanym, była traktowana jak „nierządnica” (Rdz. 34:31).

Uważam, że w zdarzeniu jakie miało miejsce w Sychem, gdy Dina została zgwałcona przez nieobrzezanego mężczyznę, doszło do zanieczyszczenia Bożego wybrania Izraela do świętości. Dlatego, gdy „Jakub usłyszał, że jego córka Dina została zhańbiona, ale ponieważ jego synowie byli w polu ze stadem, milczał aż do ich powrotu” (Rdz. 34:5). Dopiero wspólnie z synami, którzy stali wraz z ojcem na straży zachowania czystości narodu wybranego, próbowano podjąć jakąś decyzję. Pierwsza reakcja wskazuje na kwestię braku obrzezania mężczyzny, gdyż powiedzieli: Nie możemy dać naszej siostry mężczyźnie, który nie jest obrzezany, bo byłoby to dla nas hańbą (Rdz. 34:14). Myślę, że pomysł braci Diny, aby wszyscy mężczyźni w Sychem dokonali obrzezania, była jakąś próbą wyjścia z opresji. Być może, że dopiero po kilku dniach doszła ich świadomość popełnienia przestępstwa wobec Bożego nakazu, dlatego postanowiono „wytępić” winnych zhańbienia, gdyż w momencie gwałtu na Dinie, mężczyzna nie był obrzezany. Jest to rozwiązanie okrutne, lecz musimy mieć na uwadze czas, gdy obowiązywało jedynie Prawo. Podobnie postąpiono na wyraźne polecenie Boga w czasie Ezdrasza i Nehemiasza, gdy Izraelici trwali w związkach małżeńskich z kobietami z obcych plemion. Czytamy w Bożym Słowie, że Judejczycy brali bowiem spośród ich córek żony dla siebie i dla swych synów. Dlatego zmieszało się nasienie święte z ludnością tych ziem. A zwierzchnicy i urzędnicy przyczynili się do tej niewierności (Ezd. 9:2). Wówczas kapłan Pana Ezdrasz nakazał: Ale teraz okażcie wdzięczność PANU, Bogu waszych ojców! Spełnijcie Jego wolę! Odłączcie się od ludów tej ziemi i od cudzoziemskich żon!” (Ezd. 10:11). Najważniejszym zobowiązaniem wobec Boga jest zachowanie świętości i przeznaczenia do Jego celów.

Zarówno w tamtym czasie, jak i w czasie łaski, obowiązuje nas ten sam nakaz, aby nie chodzić w obcym jarzmie i nie mieć nic wspólnego z niewierzącymi. Bóg mówi: Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nie dotykajcie tego, co nieczyste, a Ja was przyjmę i będę dla was Ojcem, a wy będziecie Moimi synami i córkami – mówi Pan Wszechmogący (2 Kor. 6:17).

Wracając do wydarzenia sprzed kilku tysięcy lat, uważam również, że nie można mówić o wielkiej i szczerej miłości Sychema do Diny. Czyn, jaki on popełnił, nie uprawnia do takiego stwierdzenia. W biblijnym tekście oprócz słowa szakab [leżał z nią], znajduje się słowo anahab [zgwałcił], które znaczy przemoc i hańbę. Jeśli porównamy ten przypadek do sytuacji, w jakiej znaleźli się Dawid i Batszeba, to tam występuje tylko szakab, gdyż Batszeba zgodziła się na romans i przyjęła zaproszenie króla Dawida. W sytuacji Diny nie musiał to być gwałt, czy przemoc fizyczna. Z pewnością Sychem przymusił Dinę do współżycia, stosując przemoc psychiczną i emocjonalną. Słowa, że Sychem całym sercem jednak przywiązał się do Diny, córki Jakuba, pokochał tę dziewczynę i czule do niej przemawiał (Rdz. 34:3) nie świadczą o czystej i duchowej miłości. Była to jedynie miłość zmysłowa (duszewna), gdyż występuje tu słowo nefesz, czyli dusza, która należy do sfery zmysłowej człowieka. Apostoł Paweł używa pojęcia psichikos dla określenia stanu zmysłowego - Natomiast człowiek poznający tylko zmysłami nie przyjmuje darów Ducha Bożego. Są one bowiem dla niego głupstwem i nie może ich zrozumieć, ponieważ można je badać jedynie w sposób duchowy (1 Kor. 2:14).

Znalazłem ciekawy opis tej sytuacji w komentarzu Davida Guzika do słów z Księgi Rodzaju 34:2 - porwał ją, położył się z nią i zgwałcił. Jeśli chodzi o młodzieńca o imieniu Sychem, jego dusza była mocno przywiązana do Diny, a nawet rozmawiał z nią uprzejmie. Jednak nie możemy powiedzieć, że ją kochał, ponieważ ją zgwałcił.

I. Była to duszewna miłość Sychema do Diny, a nie miłość duchowa, pobożna czy dobra. Kochał ją za to, kim mogła być dla niego i co mu dawała, a nie za to, kim on mógł być i dawać jej. Jego nastawienie zostało pokazane w słowach „Weź mi tę dzieweczkę za żonę”. To był duszewny rodzaj miłości typu „weź mnie”.

II. Mężczyzna może przypodobać się kobiecie i okazywać jej życzliwość z powodów, które nie mają nic lub mają niewiele wspólnego z prawdziwą miłością. W pragnieniu romantycznego połączenia z mężczyzną kobieta może z własnej woli to przeoczyć by mieć nadzieję na poprawę swojej sytuacji".

Prawdziwa miłość daje, a nie bierze. Taka miłość określona jest w grece słowem „agape”. Niestety w języku hebrajskim, podobnie jak w polskim, czy w angielskim jest tylko jedno słowo ahab na określenie miłości. Dlatego nie wszystkie przekłady oddają właściwe zabarwienie tej relacji, będącej jednakowoż efektem gwałtu. Trudno jest więc doszukiwać się miłości w takim traktowaniu dziewczyny.

Morał płynący z tej historii jest jasny. Jesteśmy Kościołem, ludem wybranym już przed stworzeniem świata. Apostoł Piotr napisał do wybranych w Jezusie Chrystusie: Wy jednak jesteście potomstwem wybranym, królewskim kapłaństwem, narodem świętym, ludem wykupionym, abyście opowiadali o cnotach Tego, który was wezwał z ciemności do swojej niezwykłej światłości” (1 Ptr. 2:9).

Ten wybór zobowiązuje do zachowania świętości.

Henryk Hukisz

Tuesday, February 14, 2023

Uczniowie i nauczyciele

 Możemy spotkać się nieraz z sytuacją, gdy osoby, które niedawno się nawróciły, zamiast pilnie uczyć się chrześcijańskiego życia, zaczynają nauczać innych, z pastorem i starszymi zboru włącznie.

Pamiętam sytuację, gdy na studium biblijnym na temat Chrystusa, który jest „kamieniem węgielnym”, wyjaśniałem, że słowo „węgielny” pochodzi od staropolskiego „węgieł”, czyli „narożnik”. Gdy mówimy, na przykład „za węgłem”, to mamy na uwadze coś, co znajduje się za rogiem. Gdy później użyłem wyrażenia, „kamień narożny”, zostałem pouczony przez młodego chrześcijanina, że nie wolno mi zmieniać Słowa Bożego, bo w Biblii jest napisane, że Chrystus jest „kamieniem węgielnym”, czyli jest „węglem kamiennym”.  

W Kościele, mam na uwadze prawdziwy Kościół, którego Głową jest Jezus Chrystus, zasadniczo występują dwie grupy ludzi – uczniowie i nauczyciele. W początkowym okresie Kościoła wierzących nazywano „uczniami”, np. „A tym czasie, gdy liczba uczniów wzrastała” (Dz. 6:1). W kolejnym wersecie znajdujemy już potwierdzenie, że oprócz uczniów, znajdowały się tam również osoby prowadzące to zgromadzenie – Wówczas Dwunastu zwołało wszystkich uczniów i oznajmiło: (w. 2). Naturalnym efektem prawidłowej struktury Kościoła był fakt, że Słowo Boga rozszerzało się, wzrastała też bardzo liczba uczniów w Jeruzalem, a nawet wielu kapłanów przyjmowało wiarę (w. 7). Może w tym właśnie kryje się tajemnica rozwoju zborów, jaki współcześnie próbuje się osiągać, stosując inne, niezbyt biblijne metody.

W Księdze Dziejów Apostolskich, w pierwszym zapisie historycznym dziejów Kościoła, określenie „uczniowie” występuje 27 razy. Pomimo nazwania w Antiochii po raz pierwszy uczniów „chrześcijanami” (Dz. 11:26), Łukasz pisząc tę Księgę, nadal używa tego określenia jeszcze 17 razy. Łukasz zanim zabrał się do pisania, zapewnił czcigodnego adresata Teofila, że postanowił wszystko dokładnie zbadać i po kolei wiernie ci opisać, abyś nabrał przekonania, że to, czego cię nauczono, jest prawdziwe (Łk. 1:3,4).

Z dokładniejszej analizy wszystkich zastosowań słowa „uczniowie” w Dziejach Apostolskich, możemy zauważyć, że ta grupa osób znajdowała się w określonej relacji w stosunku do tych, którzy ich nauczali, czyli nauczycieli. Apostoł Paweł, gdy spotkał się w Milecie ze starszymi zboru efeskiego, ostrzegał, że także spośród was samych powstaną ludzie, którzy będą głosić przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów” (Dz. 20:30).  Dlatego możemy powiedzieć z całą stanowczością, że w pierwotnym Kościele były osoby odpowiedzialne za uczniów. W biblijnym zborze znajdowali się zarówno nauczyciele, jak i uczniowie.

Ten model podziału widzimy też bardzo wyraźnie w nauce apostolskiej. Apostoł Paweł naucza wierzących w zborze efeskim, że Chrystus uczynił jednych apostołami, innych prorokami, innych głosicielami Dobrej Nowiny, jeszcze innych pasterzami i nauczycielami” (Ef. 4:11). Pan Jezus, będąc Głową Kościoła, dokonał tego w wyraźnie określonym celu. Zadanie przywódców polegało na tym, aby uzdolnić świętych do wykonywania dzieła służby, do budowania Ciała Chrystusa” (w. 12).

Gdy dokładnie przyjrzymy się konstrukcji zdania w wierszu 11 w języku greckim, możemy zauważyć, że funkcja nauczania przypisana jest wszystkim czterem służbom. Osobiście jestem zwolennikiem tezy „czterech rodzajów służby” ustanowionej przez Chrystusa  - apostołowie, prorocy, ewangeliści i pasterze. Rodzajnik określony „tous”, wskazujący kto pełni te służby, występuje tylko przed tymi wyrazami.  Natomiast spójnik „kai”, znajdujący się przed wyrazem „nauczyciele”, ma zastosowanie kumulatywne, czyli odnosi się do wszystkich rodzajów służby. Nauczaniem w zborach zajmowali się zarówno apostołowie, ewangeliści, prorocy jak i pasterze, dziś powiedzielibyśmy - pastorzy   Ze względu na zwięzły charakter tego rozważania, nie mam możliwości, aby dokładniej wyjaśnić tę tezę, podobnie jak nie jestem w stanie dostatecznie szeroko przedstawić tu nowotestamentowej roli, jaką pełnili nauczyciele.

Chciałbym natomiast skupić naszą uwagę na problemie, jaki zasygnalizowałem w tytule tego rozważania i ująć tę kwestię w prostym zdaniu – „Zadaniem nauczyciela jest nauczanie, natomiast uczeń powinien się uczyć.

Paweł, który był apostołem, ewangelistą, pasterzem, a myślę, że też i prorokiem, zajmował się głównie nauczaniem, jak to sam stwierdził w czasie wspomnianego wcześniej spotkania w Milecie – Nie uchylałem się od niczego, co pożyteczne, od przemawiania i nauczania was publicznie i po domach (Dz. 20:20)  Dlatego w swoich listach do wierzących w różnych częściach ówczesnego świata, wskazywał na konieczność używania daru zgodnie z tym, jaki otrzymał od Pana. Paweł wyraźnie zaznaczył, że ten, kto otrzymał dar nauczania – niech naucza (Rzym. 12:7), ponieważ w Ciele Chrystusa nie wszyscy są nauczycielami.

Wśród wielu istotnych cech, jakimi powinni charakteryzować się nauczyciele, oprócz wyraźnego powołania, jest dojrzałość. Tę cechę zdobywa się nie na uniwersytetach, lecz w Bożej szkole, gdzie podstawową metodą zdobywania wiedzy jest Boże objawienie. Paweł, zanim podjął się służby nauczania innych, spędził przynajmniej trzy lata gdzieś w Arabii, aby mieć odwagę przyjść do Jerozolimy i uzyskać akceptację apostołów czuwających nad dziełem Pańskim w Kościele (Ga. 1:11-18).

Nieznany z imienia autor listu skierowanego przede wszystkim do wierzących Żydów, uznaje ich historyczne przygotowanie do wejścia do Bożego Królestwa, jakie zostało objawione na ziemi przez Jezusa Chrystusa. Zbyt mocne trzymanie się zakonu i religijnych ceremonii, zaciemniało obraz Tego, kto był ważniejszy niż Mojżesz, kapłani, ofiary i świątynia. Dlatego pisze, że chociaż przez ten czas powinniście być już nauczycielami, to jednak sami znowu potrzebujecie, żeby ktoś was pouczał o podstawowych zasadach nauki Bożej. Potrzebujecie mleka, a nie stałego pokarmu (Hbr. 5:12).  Posługując się językiem szkolnym, można powiedzieć, że dla ich dobra został im zalecony powrót do pierwszej klasy. A wniosek jest taki, że zamiast być już nauczycielami, musieli stać się jedynie uczniami i nikim więcej.

Takie jest prawo edukacji - dziecięcy umysł musi wpierw przyjmować tylko to, co potrafi „przetrawić”. Apostoł Piotr poucza, że wpierw jako nowo narodzone niemowlęta pragnijcie duchowego, czystego mleka, abyście dzięki niemu wzrastali ku zbawieniu (1 Ptr. 2:2). Dlatego w swoim drugim liście, w którym porusza kwestię oczekiwania na powtórne przyjście Pana, pisze o niewłaściwym zrozumieniu nauki na ten temat. Pojawili się bowiem szydercy kierujący się własnymi pożądliwościami, którzy wmawiali wierzącym, że Chrystus nie przyjdzie fizycznie po Swój Kościół. Piotr dochodzi do wniosku, że do takiego „przekrętu” w nauczaniu na temat wydarzeń czasów ostatecznych doszło dlatego, że w nich są pewne sprawy trudne do zrozumienia, które ludzie niewykształceni i niezbyt umocnieni przekręcają – podobnie jak i pozostałe Pisma – na własną zgubę (2 Ptr. 3:16). Jak widać, dla poprawnego zrozumienia nauczania, potrzebne jest wykształcenie i dojrzałość, jaką uzyskuje się dopiero po pewnym czasie.

Tymoteusz jest dobrym przykładem sługi Bożego, który wpierw uczył się, zanim mógł nauczać innych. Można jedynie pozazdrościć mu nauczyciela, u którego „terminował” za młodu, jak przypomniał mu Paweł: ty natomiast poszedłeś śladami mojej nauki, postępowania, pragnienia, wiary, cierpliwości, miłości, wytrwałości, prześladowań, cierpień, jakie mnie spotkały w Antiochii, Ikonium i Listrze” (2 Tm. 3:10,11). To była dobra szkoła, dlatego mógł później przekazywać to, czego sam się nauczył, następnemu pokoleniu. Konieczne jednak było zachowanie Bożej reguły – A co usłyszałeś ode mnie za pośrednictwem wielu świadków, to przekazuj ludziom wierzącym, którzy będą w stanie nauczać także innych (2 Tm. 2:2)

Myślę, że warto sparafrazować Pawłowe pytanie - Czy wszyscy są nauczycielami?" (1 Kor. 12:29) i zapytać współczesnych uczniów Pańskich: „Czy wszyscy muszą być nauczycielami?”  Chodzi o to, aby zachować autorytet nauczyciela, bo jeśli każdy poczuje się nauczycielem, to równocześnie upadnie poważanie, jakie Chrystus przypisał tej służbie. Niedawno usłyszałem wyrażenie, że w zborze powinniśmy „nauczać się nawzajem”. Obawiam się, że w takim przypadku spełni się przypowieść Pana Jezusa Jeżeli niewidomy prowadzi niewidomego, obaj wpadną do dołu” (Mt. 15:14). Zupełnie czymś innym jest wzajemne pouczanie, zachęcanie czy też napominanie, ale to jest już inny temat.

Apostoł Jakub w trosce o służbę nauczycieli napisałNiech niewielu z was zostaje nauczycielami, moi bracia, gdyż wiecie, że będziemy surowiej sądzeni (Jk. 3:1).

Henryk Hukisz

Friday, February 10, 2023

Trzymaj, co masz

Słowa z siedmiu listów do kościołów małoazjatyckich są często dla nas przesłaniem na czasie. Chociaż od momentu, gdy Pan Jezus podyktował Janowi treść listu do każdego z wybranych kościołów, minęły już prawie dwa tysiąclecia, to słowa te, natchnione przez samego Boga, są ciągle aktualne. Osobiście uważam, że liczba wybranych kościołów ma również znaczenie, ponieważ „siedem” w Biblii znaczy pełnię. Tak więc powinniśmy te słowa odnosić do każdego kościoła, w każdym czasie i pod każdą szerokością geograficzną.

Chciałem dziś zwrócić naszą uwagę na słowa poleceń, jakie Pan Jezus kierował do poszczególnych kościołów. Te słowa były zaleceniem ze względu na istniejącą w nich sytuację. Były to słowa wzywające do powrotu do pierwszej miłości, do opamiętania się, do wierności czy też do przejrzenia, po namaszczeniu oczu maścią. Dwa kościoły otrzymały szczególne polecenie, na które chcę zwrócić naszą uwagę. Jezus w słowach skierowanych do kościoła w Tiatyrze powiedział: Trzymajcie się tylko mocno tego, co posiadacie, aż przyjdę” (Ap. 2:25). Natomiast do kościoła w Filadelfii powiedział, jak gdyby nawiązując do poprzednich słów: „Przyjdę rychło; trzymaj, co masz, aby nikt nie wziął korony twojej” (Ap. 3:11).

Wezwanie „Trzymaj, co masz”, wywołuje natychmiast bardzo osobiste pytanie: „Czy ja mam cokolwiek, czego mógłbym się trzymać?” Może warto zastanowić się nad tym, czego mógłbym się trzymać i to bardzo kurczowo, gdyż chodzi o wytrwanie do czasu powrotu Chrystusa. W obu przypadkach Pan Jezus wyznaczył czas, do kiedy musimy trzymać to, co posiadamy.

Zamiast wyliczania wielu wartości, jakimi powinno być nacechowane nasze życie z Chrystusem, użyję jednego określenia, a mianowicie, że powinniśmy posiąść „życie, i to w obfitości” (Jn. 10:10). Korzystając z innego przekładu, chcę zwrócić uwagę na to, że Pan Jezus jest Dobrym Pasterzem, który powiedział do swoich owiec: „Ja przyszedłem, aby miały życie i aby miały je w obfitości” (Jn. 10:10).

Obfitość czego? Najprościej można odpowiedzieć, że Chrystus zapewnia nam obfitość błogosławieństw w naszym życiu. Apostoł Paweł napisał do wierzących w Pana Jezusa, „Niech będzie błogosławiony Bóg i Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa, który na wyżynach niebiańskich udzielił nam w Chrystusie pełni duchowych błogosławieństw” (Ef. 1:3). Wierzę, że w tej liczbie mieszczą się wszystkie inne rzeczy, jakie powinniśmy posiąść w życiu. Wiemy, że sami nie jesteśmy w stanie wypracować w sobie tych błogosławieństw, lecz mamy zapewnienie od samego Boga, że On „przecież wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy stanęli przed Nim w miłości, święci i nieskazitelni” (w. 4). Możemy więc powiedzieć, że zostaliśmy wręcz skazani na życie w pełni błogosławieństw.

Dlaczego więc nie doświadczamy tej obfitości, jeżeli w ogóle doznajemy jakichś błogosławieństw? Może dlatego, że nie wiemy, co nam się należy wraz z przyjęciem wiarą zbawienia. Myślimy często, bo tak jesteśmy nieraz nauczani, że nasze życie jest jednym wielkim oczekiwaniem na powrót Pana Jezusa. Ponieważ otrzymaliśmy zbawienie z łaski, teraz czekamy na następny element Bożego planu, na powrót Chrystusa i zabranie nas do nieba. Nasze życie ma jedynie polegać na przebywaniu w wielkiej poczekalni, co najwyżej, od czasu do czasu, sprawdzamy poziom oleju w naszych lampach.

Często słyszymy, niekoniecznie w czasie pogrzebu, że Pan Jezus, zgodnie z Jego obietnicą, poszedł przygotować nam miejsce, mówiąc: „Gdy pójdę i przygotuję wam miejsce, znowu przyjdę i zabiorę was do siebie, abyście tam, gdzie Ja jestem i wy byli” (Jn. 14:3). Tak, to prawda, lecz uważam, że musimy dokładniej przyjrzeć się tym słowom. Osobiście zawsze, gdy czytałem ten fragment, miałem problem ze zrozumieniem kilku kwestii. Zastanawiałem się nad tym, czy Pan Jezus, gdy pójdzie z powrotem do Ojca, to tam w niebie zajmie się budowaniem nam mieszkań?

Spotkałem wśród wielu komentarzy dość dziwne określenia dotyczące tego, co będzie na nas tam oczekiwać. Szczególnie wielu komentatorów amerykańskich upatruje tam wspaniałych miejsc, wprost pałacyków, jakie każdy z nas otrzyma. Nawet powstało wiele pieśni opiewających złote ulice i piękne kolorowe domki. Oto jeden z komentarzy, jaki rozbawił mnie najbardziej - „Projekt budowlany autorstwa Mistrza Stolarza. Jest tam wiele domów, w których mieszka mój Ojciec, a ja przygotuję je na wasze przyjście. Ktoś zauważył, że jest to taki projekt budowlany, do którego Architekt i Budowniczy ma idealne kwalifikacje. W końcu Jezus był z zawodu stolarzem i kto powinien wiedzieć lepiej, jak zbudować wieczny dom, niż Cieśla?

Teraz tak naprawdę, co Jezu miał na uwadze, gdy wypowiadał te słowa? Musimy spojrzeć na tę wypowiedź w kontekście wydarzeń, jakie w tym czasie miały miejsce. Przede wszystkim była to ta szczególna chwila, o której czytamy: „Przed świętem Paschy Jezus, wiedząc, że nadeszła Jego godzina, aby przeszedł z tego świata do Ojca, umiłował swoich w świecie, i to umiłował ich do końca” (Jn. 13:1). Gdy Jezus już wjechał na osiołku do Jerozolimy, jacyś Grecy zapragnęli Go zobaczyć. Wówczas Chrystus porównał swoje życie do ziarna pszenicy, które musi obumrzeć, aby mogło wydać obfity owoc i zapewnił: „Przecież przyszedłem dla tej godziny” (Jn. 12:27).

Później, już po wypowiedzeniu tych słów o odejściu do Ojca i zabraniu uczniów do siebie, Jezus powiedział: „Już niedługo, a świat nie będzie Mnie oglądał, lecz wy będziecie Mnie oglądać, ponieważ Ja żyję i wy będziecie żyć. Tego dnia poznacie, że Ja jestem w Moim Ojcu, a wy we Mnie i Ja w was” (Jn. 14:19,20). Wcześniej, gdy mówił o odejściu do Ojca, powiedział: znowu przyjdę i zabiorę was do siebie”. Nie sądzę, iż w tym momencie, gdy głównie myślał o godzinie, jaka nastała, gdy myślał o Golgocie, miał na uwadze budowę domków dla nas w niebie. Sądzę, że raczej myślał o tym, co powiedział wcześniej po wizycie Greków, gdy niebo zadrżało na głos Ojca: „I uwielbiłem, i znów uwielbię” (Jn. 12:28). Dlatego możemy w pełni zrozumieć słowa, które powiedział później: „Teraz odbywa się sąd nad tym światem, teraz władca tego świata będzie wyrzucony na zewnątrz. A Ja, gdy zostanę wywyższony nad ziemię, pociągnę wszystkich do siebie. To zaś powiedział, dając poznać, jaką śmiercią miał umrzeć” (Jn. 12:32,33). 

Tak, Jezus zapewniał swoich uczniów, że weźmie ich do Siebie, już w momencie, gdy zostanie podniesiony nad ziemię i będzie zawieszony na krzyżu. Apostoł Paweł, który otrzymał pełny obraz dzieła Chrystusa, napisał później do wierzących, którzy utożsamili się ze śmiercią Chrystusa na krzyżu: „Jeśli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni przez podobne zmartwychwstanie, wiedząc, że nasz stary człowiek został razem z Nim ukrzyżowany, żeby zostało zniszczone grzeszne ciało, tak abyśmy już nie służyli grzechowi” (Rz. 6:5,6).

Zanim pomyślimy o miejscu w niebie, musimy dać się pociągnąć przez Chrystusa na krzyż, aby z Nim umarł nasz stary grzeszny człowiek. Dzięki tej operacji, nazwanej przez samego Chrystusa „narodzeniem się na nowo”, staniemy się uczestnikami pełni błogosławieństw i tego musimy mocno się trzymać, aż do przyjścia Pana. Zauważmy też, że dzięki temu, iż utrzymamy pełnię błogosławieństw, nikt nie zabierze nam korony, abyśmy mogli ją złożyć u stóp Baranka, jako wyraz naszej wdzięczności.

Jeśli nie dopatrzyłeś się błogosławieństw w swoim życiu, to może przejrzyj Bożą listę, jaką Chrystus ogłosił w „Kazaniu na górze”. Oto nasza „Top lista błogosławieństw”(Mt. 5:3-10), jest z czego wybierać, aby doświadczać obfitości życia.

  • Błogosławieni ubodzy w duchu, bo do nich należy Królestwo Niebios.
  • Błogosławieni zasmuceni, bo oni doznają pociechy.
  • Błogosławieni łagodni, bo oni odziedziczą ziemię.
  • Błogosławieni głodni i spragnieni sprawiedliwości, bo oni zostaną nasyceni.
  • Błogosławieni miłosierni, bo oni doznają miłosierdzia.
  • Błogosławieni czystego serca, bo oni zobaczą Boga.
  • Błogosławieni, którzy krzewią pokój, bo oni będą nazwani synami Boga.
  • Błogosławieni, którzy są prześladowani za sprawiedliwe postępowanie, bo do nich należy Królestwo Niebios.

Henryk Hukisz

Tuesday, February 7, 2023

Odlatujemy w nadziei

 

W naszym ewangelicznym środowisku od czasu do czasu dowiadujemy się o odejściu kogoś do Pana. Mówimy wówczas o tym, że „Pan postanowił odwołać wiernego sługę lub służebnicę”. W tych słowach jest nadzieja, bo nasze życie nie kończy się, gdy osiągamy lat siedemdziesiąt, a jeśli sił wystarcza – osiemdziesiąt. Chlubą ich trud i marność, szybko mijają, my zaś odlatujemy” (Ps. 90:10).   

Tym razem Pan zabrał do domu umiłowanego i wiernego sługę Mariana, Pastora zboru Betania w Katowicach. Rozmyślając o Nim, nagle w pamięci pojawił się moment, gdy sześć lat temu leżałem na stole operacyjnym po zawale, podobnie jak mój przyjaciel, którego Pan już zabrał. W moim przypadku, gdy serce stanęło podczas wsuwania kolejnego stenta, lekarze podali jakiś środek medyczny do żyły i operacja trwała dalej. Po kilku dniach wróciłem do domu, do życia i do służby. Widocznie mój dzień jeszcze nie nastał.

Przypomniałem sobie teraz sytuację, gdy ktoś umieścił na FB krótką eulogię – piosenkę Chrisa Tomlina - „Home”. Szybko poszukałem jej na YT-ubie. Jest video klip i wersja ze słowami. Wklepuję w Google i znajduję słowa, już po polsku.

Treść piosenki robi na mnie ogromne wrażenie, bo wiem jak bliska sercu jest nadzieja, jaką mamy w Chrystusie. Nadzieja lepszego życia, wolnego od grzechu, choroby, łez i problemów. Tak będzie w niebie, tak będzie już do końca, przez całą wieczność. Mając tę nadzieję, chce się śpiewać „Oh, chcę już iść do domu”.

Chris Tomlin śpiewa:

„Ten świat nie jest taki, jaki miał być.
Cały ten ból, całe to cierpienie...
Ale jest lepsze miejsce.
Czekające na mnie.
W Niebie.

Każda łza, będzie otarta.
Każdy żal i grzech, wymazany,
Będziemy tańczyć na morzach wspaniałej łaski.
W Niebie.
W Niebie.

Wracam do domu.
Gdzie ulice są ze złota.
Każdy łańcuch jest złamany,
Oh, Chcę już iść
Oh, Chcę już iść
Do domu.
Gdzie, każdy lęk zniknie,
Do Twoich otwartych ramion,
Do których należę.
Do domu.

Żeby złożyć każdy ciężar, całą przeszłość.
I biegnę do Jezusa, bez oglądania się.
Niech będą dzięki Bogu Wszechmogącemu, W końcu będę wolny/a!
W Niebie.
W Niebie.

Wracam do domu…

Oślepione oczy,
W końcu przejrzą,
Martwi powstaną
Na brzegach wieczności.
Zabrzmi trąbka
Anioły zaśpiewają,
Alleluja. Alleluja.”

Pan Jezus, Pan życia i śmierci powiedział: Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, będzie żył. I każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki (Jan 11:24,25).

Słowa te nasz Pan wypowiedział w sytuacji, gdy śmierć dosięgnęła już Łazarza, człowieka, którego Jezus miłował. Chociaż dla ludzi był to już przypadek pozbawiony jakiejkolwiek nadziei, lecz nie dla Chrystusa. Dlatego Jezus powiedział do zmartwionej Marty Twój brat zmartwychwstanie (Jan 11:23).  Zgodziła się z tym wiedząc, że kiedyś nastąpi z martwych powstanie wszystkich pogrążonych w śnie śmierci. Starodawny prorok Daniel przypominał już kiedyś Izraelitom tę odwieczną nadzieję, że wielu z tych, którzy śpią w prochu ziemi, się zbudzi. Jedni do życia wiecznego, drudzy zaś ku hańbie, ku wiecznej odrazie (Dan. 12:2). Wówczas nikt nie miał zapewnienia, że po śmierci znajdzie się po stronie życia wiecznego. Nawet, zanim apostoł Paweł napisał: Zapłatą bowiem za grzech jest śmierć (Rzym. 6:23), każdy z żyjących na ziemi wiedział, że skutkiem grzechu jest śmierć. Lecz co potem?

Dopiero po śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, gdy przez tę jedną ofiarę przecież uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy dostępują uświęcenia” (Hebr. 10:14), możemy mieć nadzieję życia wiecznego, otwartą drogę do domu naszego Ojca. Musimy tylko w to uwierzyć.

Każdy, kto miał w swoim życiu taki dzień, gdy uwierzył w Pana Jezusa i przyjął Go do swego serca, odchodzi do Domu, tam, gdzie nie ma łez, bólu i cierpienia. Żadna choroba ani cierpienie już nie zaszkodzą, gdyż oczekuje nas nowe ciało, uwielbione, podobne do tego, jakie miał nasz Pan, gdy wyszedł z grobu. Apostoł Paweł zapewnia nas słowami"Jeśli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni przez podobne zmartwychwstanie" (Rzym. 6:5).

Pan Jezus, po zapewnieniu, że już teraz On jest naszym zmartwychwstaniem, zapytał Martę: „Czy wierzysz w to?” (Jan 11:26).

A ty?

Henryk Hukisz


Friday, February 3, 2023

Kochać Bożą miłością

 „Bóg jest miłością” (1 Jn. 4:8), stwierdził apostoł Jan, pisząc do wierzących pod koniec pierwszego wieku. Słowa te miały umocnić ich w obliczu szerzącej się fałszywej nauki, jaką wówczas do zborów wnosili gnostycy, twierdząc, że zbawienie osiąga się na drodze pokonywania w sobie zła. Apostoł Jan, nazywany przez wielu biblistów „apostołem miłości”, zwracał uwagę na udział Bożej miłości w naszym zbawieniu. Sam o sobie mówił, że jest tym, którego Jezus miłował” (Jn. 13:23). W swoim pierwszym liście Jan pisze, że Bóg jest miłością, a nasza wzajemna miłość jest efektem Bożej miłości do nas - takie jest główne przesłanie tego listu.

Jeżeli chcemy poprawnie zrozumieć czym jest miłość w Nowym Testamencie, musimy bliżej przyjrzeć się słownictwu, jakim posługiwano się w tamtym czasie. Dziś słowo „miłość” ma wiele znaczeń, szczególnie w jego odmianie „kochać”. Mówimy na przykład, że kochamy Boga, bliźniego, osobę najbliższą, ale tak samo określamy nasze uczucia do przedmiotów, zjawisk czy zwierząt, gdy mówimy, że kochamy spać, kota albo cokolwiek innego. Czy te różne podmioty naszej miłości kochamy tak samo? Oczywiście, że nie!

W czasie, gdy spisywane były księgi  tworzące Nowy Testament, Żydzi na co dzień posługiwali się językiem greckim, który był spuścizną po Imperium Greckim. Grecy pozostawili po sobie nie tylko język, lecz również wiele pojęć filozoficznych. Wiadomo, że większość starożytnych filozofów, którzy starali się zgłębić tajniki życia, żyło w czasie wpływów greckich na współczesny im świat. Starożytna greka wyróżniała cztery rodzaje miłości: erao „być zakochanym, pożądać namiętnie lub seksualnie”; phileo „kochać”; agapao „mieć wzgląd na coś, być zadowolonym z czegoś lub kogoś”; i stergo, używane zwłaszcza w odniesieniu do miłości rodziców i dzieci lub władcy i jego poddanych.

Na określenie pozytywnego uczucia do Boga lub innej osoby, używano głównie dwóch słówek - „erao”, znane bardziej jako „eros” i „agapao” czy „agape”. Ponieważ najbardziej mnie interesują te dwa słówka, im poświęcę więcej uwagi.

Dla zobrazowania różnicy, jaka głównie występuje pomiędzy tymi słowami, zacytuję fragment opisu z dwutomowego dzieła szwedzkiego teologa z pierwszej połowy XX wieku Andrew Nygren’a pod tytułem „Agape i Eros” z 1930 roku.

„Nowy Testament nigdy nie używa słowa eros do zdefiniowania miłości, ale konsekwentnie używa słowa agape.

Eros to zachłanne pragnienie i tęsknota; agape to ofiarne dawanie.

Eros to ruch w górę; agape to ruch w dół.

Eros jest drogą człowieka do Boga; agape to droga Boga do człowieka.

Eros to wysiłek człowieka; zakłada, że zbawienie człowieka jest jego własnym dziełem; agape to łaska Boża, dzieło boskiej miłości.

Eros jest miłością egocentryczną, formą najwyższego samostanowienia, wzniosłego rodzaju; agape jest bezinteresowną miłością, która nie szuka swego, ale rozkoszuje się dawaniem siebie.

Eros stara się zdobyć swoje życie, życie boskie, nieśmiertelne; agape żyje życiem dla Boga, dlatego ośmiela się je stracić.

Eros jest wolą zdobywania i posiadania, zależy od chęci i potrzeby; agape to wolność i dawanie, które zależą od bogactwa i dostatku.

Eros to przede wszystkim miłość człowieka; Bóg jest podmiotem erosa. Nawet jeśli jest przypisywany Bogu, eros jest wzorowany na ludzkiej miłości; agape to przede wszystkim miłość Boga. Bóg jest agape. Nawet jeśli przypisywana jest człowiekowi, agape jest wzorowana na Bożej miłości.

Eros jest określany przez jakość, piękno i wartość przedmiotu; to nie jest spontaniczne; jest wywoływana i motywowana; agape jest suwerenna w stosunku do swojego przedmiotu i jest skierowana zarówno do zła, jak i dobra; jest spontaniczna, przepełniona i pozbawiona motywacji.

Eros rozpoznaje wartość w swoim przedmiocie - i kocha go; agape kocha - i tworzy wartość w przedmiotach".

Warto jest przeanalizować te porównania, aby nie stać się ofiarą diabelskiego oszustwa, które stara się wmówić nam, że powinniśmy sami wyzwalać z siebie miłość do Boga. Będzie to jedynie miłość „eros”, która najczęściej kojarzy się tylko z erotyką. Jest to miłość ludzka, ziemska, cielesna, która nie może wydać prawdziwego owocu. Dlatego musimy poznać i pozwolić, aby zamieszkała w nas ta miłość, której autorem jest sam Bóg.

Słówko „Agape” z jego gramatycznymi odmianami występuje w Nowym Testamencie 143 razy, z tego tylko w tekstach autorstwa Jana aż 51 razy (27 x w Ewangelii i 24 x w pozostałych). Nic dziwnego, że właśnie Jana nazwano apostołem miłości.

Miłość jest głównym tematem Biblii, zarówno w Starym Testamencie, chociaż nieraz wydaje się, że występujący w nim Bóg jest srogim sędzią, jak i w Nowym, który jest obrazem realizowania Nowego Przymierza. To Przymierze jest fundamentem Kościoła, naszego chrześcijańskiego domu, w którym spotykamy się z Ojcem niebieskim. Nasza relacja z Nim oparta jest na miłości „agape”, gdyż „agape to łaska Boża, dzieło boskiej miłości”. Bóg przyobiecał przez proroka: „Dam wam nowe serce i nowego ducha dam w wasze wnętrze. Usunę z waszego ciała serce kamienne, a dam wam serce cielesne. Ducha Mojego dam w wasze wnętrze i sprawię, że będziecie postępowali według Moich nakazów i strzegli Mojego prawa. Będziecie je wypełniali” (Ez. 36:26,27).

Chrześcijaństwo to nowy rodzaj relacji z Bogiem, w której wszystko jest nowe. Człowiek musi narodzić się na nowo, dzięki czemu otrzymuje w darze nowe życie aby mieć nową nadzieję i pełnię nowej radości. Paweł napisał do wierzących w Chrystusa; Dlatego jeśli ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne, przeminęło, a nastało nowe” (2 Kor. 5:17). Skoro piszę o miłości, której synonimem w Biblii jest serce, musimy stwierdzić, że aby posiąść Bożą miłość, musimy również mieć nowe serce. Gdyż tylko tak może w nas mieszkać „miłość Boża wylana w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany” (Rz. 5:5).

Aby posiadać miłość Bożą w odnowionym sercu wystarczy narodzić się na nowo, wystarczy pozwolić Duchowi Świętemu, aby napełnił serce swoją mocą, czyli wylał w nim Bożą miłość. Ważna jest kolejność w jakiej dzieją się rzeczy w Bożym Królestwie. Bóg zaplanował wszystko zanim stworzył ten świat, dlatego we właściwym czasie posłał Swego Syna, gdyż „tak bowiem Bóg umiłował świat, że dał swego Jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (Jn. 3:16). W ten sposób wypełnił się główny plan polegający na tym, że w „Nim przecież wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy stanęli przed Nim w miłości, święci i nieskazitelni. Według postanowienia swojej woli przeznaczył nas, abyśmy przez Jezusa Chrystusa stali się Jego synami, dla uwielbienia chwały Jego łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef. 1:4-6). Dlatego apostoł Jan podsumowuje ten proces na drodze do wypełnienia naszych serc Bożą miłością słowami: „My miłujemy, bo On pierwszy nas umiłował” (1 Jn. 4:19).  

Możemy teraz z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Boża miłość „agape” wyzwala w nas prawdziwą miłość „agape”, gdyż jej źródłem staje się sam Bóg. W ten sposób Duch Święty wydaje Swój owoc, jakim jest „miłość”. Bez tego Bożego procesu w nas, będziemy jedynie autorami miłości „eros”, która „ jest miłością egocentryczną, formą najwyższego samostanowienia, wzniosłego rodzaju”.

Często ludzie wierzący i miłujący Boga myślą, że nie potrafią kochać Boga z całego serca. Przecież pierwsze i najważniejsze przykazanie Będziesz miłował Pana, swego Boga, całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” (Mt. 22:37) tego wymaga. Zadają sobie wówczas pytanie: „Jak mogę wygenerować z siebie więcej miłości do Boga?”. Myślę, że problem leży nie w tym, jak mogą bardziej miłować Boga, lecz jak lepiej poznać Boga, aby pozwolić Mu wypełniać siebie Swoją miłością.

Najlepszym obrazem Boga, jaki powinniśmy zawsze widzieć i ciągle w Niego się wpatrywać, to Golgota. Dlaczego? Bo właśnie tam Bóg okazał Swą miłość w pełni. Tam Boże serce otworzyło się szeroko, aby ogarnąć cały świat i wszystkich ludzi. Dzięki temu otrzymamy nowe poznanie i spojrzenie na Boga i na drugiego człowieka. Tam zobaczymy, że Bóg kocha każdego człowieka i tak będziemy widzieć nawet naszych nieprzyjaciół i wrogów. Tam zobaczymy, jaka jest cena miłości do Boga i do naszego bliźniego. Dzięki temu staniemy się prawdziwymi bliźnimi, którzy nie przejdą obojętne obok człowieka w potrzebie. Nikt, nawet najlepszy mówca, czy ewangelista albo prorok nie namaluje nam obrazu Bożej miłości, jaką możemy zobaczyć na obliczu Chrystusa na krzyżu, gdy wypowiedział słowa „Wykonało się!” 

Wówczas wypełnią się w nas słowa apostoła Jana: „Umiłowani, jeśli Bóg nas tak umiłował, to i my powinniśmy miłować się wzajemnie” (1 Jn. 4:11). Moc tej miłości leży w poznaniu Boga, który jest miłością „agape”. Jan pisze: „My poznaliśmy miłość, którą Bóg ma do nas i jej zawierzyliśmy” (w. 16). Czy ufamy tej miłości? Skoro zaufaliśmy jej, gdy w pokorze wyznaliśmy swoje grzechy i dostąpiliśmy zupełnego odpuszczenia, stwierdziliśmy, że dzięki tej miłości, jaką „obdarzył nas Ojciec: zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i nimi jesteśmy” (1 Jn. 3:1) i dlatego „mamy ufność na dzień sądu, bo w świecie jesteśmy podobni do Niego” (1 Jn. 4:17). Możemy więc śmiało zaufać Bożej miłości, że ogarnie nas w pełni, jeśli poddamy się jej tak, jak poddał się jej Chrystus, gdy szedł na Golgotę. Tak to zrozumiał Paweł, gdy Chrystus stanął na jego drodze i później wyznał: „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. I już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga. 2:19,20). Na tym polega miłość „agape”.

Powinniśmy wyraźnie zobaczyć to, czym zostaliśmy obdarowani dzięki Bożej miłości. Apostoł Piotr stwierdza, że „wszystko przecież, co konieczne do życia i pobożności, Jego Boska moc dała nam w darze przez poznanie Tego, który powołał nas dzięki własnej chwale i doskonałości” (2 Ptr. 1:3). W ten sposób w naszych sercach rozpoczyna się Boży proces kształtowania Jego miłości. Boża miłość w nas sprawi, że nie będziemy „bezczynnymi ani bezowocnymi w poznawaniu naszego Pana Jezusa Chrystusa” (2 Ptr. 1:8).  

Dlatego modlę się słowami apostoła Pawła: „abyście byli w stanie pojąć wraz ze wszystkimi świętymi szerokość, długość, wysokość i głębokość i poznali tę przewyższającą wszelkie poznanie miłość Chrystusa; abyście zostali napełnieni całkowitą pełnią Boga” (Ef. 3:18,19).

Henryk Hukisz