Saturday, June 29, 2013

Ćwicząca łaska

 Usłyszałem niedawno w kazaniu, że jeśli zgrzeszymy nie musimy się martwić, ponieważ nasze grzechy zostały w Chrystusie już odrzucone. Nauka taka wypływa z kalwinistycznej teorii nieutracalności zbawienia. Kaznodzieja mówił na temat naszego wybrania i wielkiej miłości, od której nie zdoła nas odłączyć „ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani potęgi niebieskie, ani teraźniejszość, ani przyszłość, ani moce, ani wysokość, ani głębokość, ani żadne inne stworzenie” (Rzym. 8:38,39). Przyznam się szczerze, iż zmartwiłem się, że wielu wierzących ludzi z łatwością przyjmuje takie nauczanie, nie zastanawiając się nad skutkiem pozostawania w grzechu.
Może zdarzyć się, że nawet najbardziej wierząca osoba zgrzeszy. Pisze o tym wyraźnie apostoł Jan, który u schyłku swego życia niejedno już widział i doświadczył. Dlatego z miłością w sercu zachęcał dzieci Boże, aby nie grzeszyły, lecz „jeśliby kto zgrzeszył, mamy orędownika u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy. On ci jest ubłaganiem za grzechy nasze, a nie tylko za nasze, lecz i za grzechy całego świata” (1 Jan 2:1,2). Musimy jednak pamiętać, że na każdym z nas spoczywa odpowiedziałność za utrzymanie w czystości darowanej nam sprawiedliwości Chrystusowej. Aż do samego końca działa obietnica błogosławieństwa dla tych, którzy „piorą swoje szaty, aby mieli prawo do drzewa żywota i mogli wejść przez bramy do miasta” (Obj. 22:14). Dlatego Jan, zwany apostołem miłości, poucza, że „jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” (1 Jan 1:9). Bez naszego przyznania się przed Bogiem, że zgrzeszyliśmy i szczerej pokuty w sercu, niczym nie różnimy się od tych, którzy mówią, że nie zgrzeszyli. Jeśli tak uważamy, to „sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma” oraz „kłamcę z (Boga) robimy i nie ma w nas Słowa jego” (1 Jan 1:8,10).  Aby uzyskać przebaczenie, każdy grzech musi być wyznany przed Bogiem. Już Salomon pisał, że „kto ukrywa występki, nie ma powodzenia, lecz kto je wyznaje i porzuca, dostępuje miłosierdzia” (PrzSal. 28:13).
Najbardziej popularne pojęcie łaski to oczekiwanie na coś, na co się nie zasługuje. Mówi się, że z łaski Bóg darował nam wszystkie grzechy i już nigdy nie będzie ich wspominał. Tak, to prawda, że grzechy przebaczone, nie będą nas już obciążać, ponieważ Chrystus wziął je na Siebie. Paweł wyjaśnia tę prawdę, używając termionoligii prawniczej, że Jezus „wymazał obciążający nas list dłużny, który się zwracał przeciwko nam ze swoimi wymaganiami, i usunął go, przybiwszy go do krzyża” (Kol. 2:14). Kogo dotyczy ta wielka prawda? Odpowiedź znajdujemy w poprzednim wersecie – „was, którzy umarliście w grzechach i w nieobrzezanym ciele waszym, wespół z nim ożywił, odpuściwszy nam wszystkie grzechy” (w. 13).
Zbawienie, czyli odpuszczenie grzechów nie jest automatycznym aktem, obejmującym swoją mocą wszystkich, którzy się narodzili. Zbawienie otrzymujemy na dordze pokuty i wyznania swoich grzechów oraz przyjęcia wiarą daru przebaczenia. Po tym doświadczeniu zbawiennej łaski, wchodzimy na drogę naśladowania Zbawiciela. Apostoł Paweł napisał wyraźnie, że „okazała się łaska Boża, zbawienna wszystkim ludziom, ćwicząca nas, abyśmy odrzekłszy się niepobożności i świeckich pożądliwości, trzeźwie i sprawiedliwie, i pobożnie żyli na tym świecie” (Tyt. 2:11,12 [BG]).
A więc, jak widzimy, łaska nas ćwiczy, jak to ujmuje stary przekład. Czego nas uczy łaska? Abyśmy wyrzekli się grzeszenia, oraz abyśmy podjęli świadomą decyzję odnośnie dalszego życia w sprawiedliwości. Wezwanie do przyjęcia zbawienia bez zobowiązania do wystrzegania się grzechu, nie jest zwiastowaniem ewangelii, lecz jedynie zapełnianiem kościołów grzesznikami. Nic dziwnego, że później obiecuje się im „nieutracalność” zbawienia. Biblia nie zawiera takiej doktryny, wymyślił ją diabeł, aby ludzie nie doświadczali prawdziwego odpuszczenia i przemiany życia.
Z tym problemem spotykali się chrześcijanie od samego zarania Kościoła. Dlatego apostoł Paweł wielokrotnie wzywał wierzących w swoich listach do trwania w nowym życiu. To prawda, że tam, gdzie jest mnóstwo grzechu, łaska jest obfitsza, lecz po doznaniu przebaczenia, pojawia się nowe życie.Tak nauczał i czynił Pan Jezus, gdy spotkał grzeszną niewiastę, powiedział jej: „Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz” (Jan 8:11). Dlatego Paweł, nawiązując do tych słów Chrystusa, postawił retoryczne pytanie: „Cóż więc powiemy? Czy mamy pozostać w grzechu, aby łaska obfitsza była?” (Rzym. 6:1). Odpowiedź jest oczywista: „Przenigdy! Jakże my, którzy grzechowi umarliśmy, jeszcze w nim żyć mamy?” (w. 2).
Pytanie o pozostanie w grzechu zawiera w sobie naukę o trwaniu w określonym stanie. Oryginalne słowo „pozostać” [epimeno], znaczy „trwać, kontynuować dalej to samo”. Jest rzeczą oczywistą, że człowiek żywy, musi w czymś trwać, musi coś kontynuować, aby dojść do celu. Ponieważ posiadamy nadal wolną wolę, dzięki której podejmujemy nasze decyzje, musimy nieustannie opowiadać się po stronie nowego życia. Dlatego musimy poznawać nauczanie na temat tego życia, i tym właśnie zajmuje się również łaska. 
Codziennie, w każdej sytuacji łaska Boża objawia nam wielkość Boga, dla którego postanowiliśmy żyć od dnia nawrócenia. Dlatego jesteśmy nieustannie instruowani, aby trwać w tym, co zapewnia nam wzrost i uświęcenie. Apostoł Paweł wskazuje na wielką prawdę o tym, że wszystko jest w „rękach” łaski, gdyż jedynie Pan Jezus ma moc aby nas „stawić przed obliczem swoim jako świętych i niepokalanych, i nienagannych” (Kol. 1:22). Jest jednak warunek, gdyż kolejny werset rozpoczyna się od słowa „jeśli”, „tylko wytrwacie w wierze, ugruntowani i stali, i nie zachwiejecie się w nadziei, opartej na ewangelii, którą usłyszeliście, która jest zwiastowana wszelkiemu stworzeniu pod niebem” (w. 23). Nie ma już możliwości na „kontynuowanie” grzechu, gdyż od momentu nowonarodzenia, „kontynuujemy” w wierze.
Podobnie Paweł pisał do Tymoteusza, zalecając mu „kontynuowanie” samokontroli i nauki, gdyż „to czyniąc, i samego siebie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają” (1 Tym. 4:16).
Na zakończenie dorzucę jeszcze dobrą radę apostoła Piotra, który pisał do wierzących, aby nie dali się zwieść przez nauczycieli, którzy przekręcaja naukę apostolską. Radzi im: „Wzrastajcie raczej w łasce i w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” (2 Ptr. 3:18). A chodzi o to, „abyście znalezieni zostali przed nim bez skazy i bez nagany, w pokoju” (w. 14).
Pozwólmy łasce, aby nauczała nas Bożych prawd, od których zależeć będzie nasze wytrwanie w wierze. Tak, to wielka prawda, że nikt i nic nie jest w stanie odłączyć nas od miłości Bożej, „która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rzym. 8:39).
Ostatnie słowa wskazują na to, że zwycięstwo jest nam zapewione w Jezusie Chrystusie, naszym Panu!
Tylko, czy jest On rzeczywiście Panem? Czy jedynie mówimy "Panie, Panie"?
Henryk Hukisz

Święty seks

 Już od wielu lat z niepokojem obserwuję, jak ustanowiona przez Stwórcę intymna relacja w małżeństwie, określana powszechnie jako współżycie płciowe, sprowadzana jest do funkcji czysto fizjologicznej potrzeby, dlatego pozbawiona zostaje swej wyłączności. Współżycie seksualne pomiędzy mężczyzną i kobietą, ograniczone jest jedynie do związku małżeńskiego, dlatego jest święte, jak wszystko, co święty Bóg ustanowił.
Mówienie o świętości tej intymnej relacji staje się obecnie celem ataków i ośmieszania. Wczoraj, redaktorka popularnego programu telewizyjnego, postanowiła zakpić z profesjonalnym sarkazmem z Pam Stenzel, która przemawia do nastolatków na temat dobrodziejstwa abstynencji seksualnej. Ta chrześcijańska mówczyni zyskuje coraz większą popularność, jest zapraszana do szkół aby uświadamiać młodzież o zagrożeniach, jakie  towarzyszą przedwcześnie rozpoczętej aktywności seksualnej. Szacuje się, że rocznie około pół miliona młodzieży bierze udział w tych ciekawie prowadzonych spotkaniach.
Liberalni działacze w tym kraju poczuli się zagrożeni rosnącym zainteresowaniem abstynencją seksualną wśród młodzieży, więc przystąpili do ataku. Oficjalne media w USA propagują współżycie seksualne wśród nastolatków jako normalne zjawisko. Cały aparat propagandy, jak reklamy i słownictwo używane w środkach masowego przekazu, służą jednemu celowi, aby seks stał się tak powszechny, jak potrzeba oddychania. Prawie wszystko, o czym się mówi publicznie, zostaje „useksowione”. Seksowne są ubrania, buty, lakier na paznokciach, samochody, odkurzacze, napoje i wszystko, co tylko jesteś w stanie sobie wyobrazić. Chodzi o to, aby słowo „seks” pozbawić jego prawdziwego znaczenia.
We wspomanianym wcześniej programie, redaktorka rozmawiała z młodą dziewczyną, uczestniczką spotkania z Pam Stenzel. Nastolatka oskarżała mówczynię o kłamstwa i brak logiki mówiąc, że  każdy ma prawo do uprawiania seksu, a nawoływanie do abstynencji jest przeciwne naturze. Przecież każdy wie, że podstawowe prawo młodego człowieka polega na zabawieniu się. Przerwa wiosenna w szkołach średnich jest traktowana powszechnie jako okazja do inicjacji seksualnej dla tych, którzy jeszcze tego nie robią. 
Z pomocą przychodzi przemysł farmaceutyczny, który dostarcza coraz lepsze środki antykoncepcyjne, więc nie ma się czego obawiać. Władze federalne, rozumiejąc powszechność uprawiania seksu przez młodzież, udostępniają w ramach ubezpieczenia medycznego tabletki „after pill plan B”. Sieć przychodni „Planowane Rodzicielstwo” chętnie usunie niechcianą ciążę, a w razie czego, na każdej stacji straży pożarnej czy na posterunku policji znajduje się tzw. „okno życia”, zwane tutaj „safe haven”.  Władze zakładając, że wkrótce każda dziewczyna będzie uprawiać seks z każdym chłopakiem, a nawet z osobami tej samej płci, przygotowują ustawę nakazującą obowiązkowe szczepienie 6-cio letnich dziewczynek przeciw wirusowi raka szyjki macicy. A szczepinka, jak wiadomo, zbudowana jest na wirusie, przeciwko któremu ma zabezpieczać.
Osobiście wychowałem się w czasie, gdy słowo seks i świętość wykluczały się wzajemnie. Będąc nastolatkiem, miałem minimalne pojęcie na temat współżycia płciowego, gdyż moi duchowi nauczyciele uważali, że jak się ożenię to się dowiem. Kiedy już sporo wiedziałem na ten temat, postanowiliśmy z żona zająć się edukacją tej dziedziny życia. W ramach stworzonej przez nas ogólnpokościelnej służby duszpasterstwa rodziny, prowadziliśmy spotkania z młodzieżą w zborach i na obozach, na których mogliśmy już rozmawiać o wielu zagadnieniach zwiazanych z płciowością człowieka.
Podstawowy podręcznik, z jakiego korzystaliśmy, to nasza zwykła Biblia. Byliśmy zdziwieni, jak wiele w tej księdze jest napisane o naszym życiu intymnym. Przede wszystkim, już na samym poczatku jest napisane, że Stwórca, powołując człowieka do istnienia, „jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich” (1 Moj. 1:27). Całe piękno życia stworzonych ludzi polegało na realizowaniu celu, jaki Bóg wyznaczył – „Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną” (1. 28). Ponieważ wszystko, co Bóg stworzył jest uporządkowane, związek mężczyzny i kobiety został również wyraźnie określony, jako małżeństwo – „ukształtował Pan Bóg kobietę i przyprowadził ją do człowieka. Wtedy rzekł człowiek: Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z ciała mojego. Będzie się nazywała mężatką, gdyż z męża została wzięta” (1 Moj. 2:22,23). Więź małżeńska ma w swojej istocie wpisaną trwałość, określoną jako dozgonna, gdyż reguła „opuści mąż ojca swego i matkę swoją i złączy się z żoną swoją, i staną się jednym ciałem” (w. 24), oznacza nierozerwalny charakter  tego złączenia.
Współżycie małżonków, to zupełna więź, zarówno ducha, duszy jak i ciała. Jeśli postrzega się więź małżeńską jako jedynie cielesną, nie można wówczas mowić o pełnej relacji, gdyż podstawowe zjednoczenie realizuje się na płaszczyźnie duchowej. Naturalnym efektem jedności małżeńskiej jest wspólnota dusz, czyli jej wymiar intelektualny, emocjonalny i wspólne podejmowanie decyzji. Tak można w ogromnym w skrócie zdefiniować małżeństwo oparte na Bożych regułach.
Jedność ciał, to między innymi wzajemne „odawanie” siebie drugiej osobie w tym świętym związku. Apostoł Paweł nauczał wychowanych w niemoralności pogańskiej koryntian: „Mąż niechaj oddaje żonie, co jej się należy, podobnie i żona mężowi. Nie żona rozporządza własnym ciałem, lecz mąż; podobnie nie mąż rozporządza własnym ciałem, lecz żona” (1 Kor. 7:3,4). Apostoł pisał o tym w kontekście powszechnego wszeteczeństwa, z jakiego słynął Korynt. Małżeństwo, jako Boży związek mężczyzny z kobietą, jest odpowiedzią na naturalne pokusy, wynikające z faktu, że pociąg seksualny może powstać pomiędzy dowolnymi osobami. Paweł napisał w odpowiedzi na istniejące problemy w tym zborze, że „ze względu na niebezpieczeństwo wszeteczeństwa, niechaj każdy ma swoją żonę i każda niechaj ma własnego męża(w. 2). Dlatego, pisał dalej, „nie strońcie od współżycia z sobą, chyba za wspólną zgodą do pewnego czasu, aby oddać się modlitwie, a potem znowu podejmujcie współżycie, aby was szatan nie kusił z powodu niepowściągliwości waszej” (w. 5).
Jak więc widzimy, nauka apostolska na temat małżeństwa, łączy zarówno fizyczne współżycie jak i wspólną modlitwę, czyli czas rozmowy ze Stwórcą. Wszysto, co Bóg ustnowił jest święte z natury samego Stwórcy.
Gdybyśmy postrzegali współżycie płciowe w małżeństwie bardziej jako rzecz świętą, być może wszystko co związane jest z tą dziedziną, też byłoby bardziej normalne. Młodzież, nauczana biblijnie rozumiałaby, że nie należy „budzić miłości” przed czasem. A kiedy już zaistnieją okoliczności budzące tą wszechstronna miłość, gdy dwoje połączy się w duchu, duszy i ciele, w całej pełni będą mogli skorzystać z dobrej rady Salomona: „Używaj życia ze swoją ukochaną żoną po wszystkie dni twojego marnego bytowania, jakie ci dał pod słońcem, bo to jest twój udział w życiu i trudzie, jaki znosisz pod słońcem (KazSal. 9:9). Z łatwością będzie można wówczas odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego, synu mój, masz się rozkoszować obcą i ściskać pierś cudzej?” (PrzSal. 5:20). Bo przecież będzie można rozkoszować się z własną żoną,  „miłą jak łania, powabną jak gazela! Niech jej piersi zawsze sprawiają ci rozkosz, upajaj się ustawicznie jej miłością” ( w. 18).
Jedynie bezpieczny seks, to święty seks w małżeństwie.
Henryk Hukisz

Tuesday, June 25, 2013

Dobra zła wiadomość

 Z przerażeniem przeczytałem dziś na jednym z polskich portali, że Chicago, miasto w którym mieszkam już ponad 13 lat, zostało sparaliżowane, że drogi są zablokowane a ludność jest dotknięta brakiem prądu. To prawda, że zarówno wczoraj, jak i dzisiaj dość silny wiatr przegonił nad miastem ciemne chmury, z których nawet dość mocno popadało, lecz jest to zjawisko, szczególonie o tej porze roku, dość normalne. Jak zwykle bywa w takich przypadkach, w niektórych miejscach woda nie nadąża spływać do kanalizacji, a połamane stare spróchniałe drzewa zalegaja jakiś czas na ulicach, zrywając przy pokazji linie energetyczne. 
  Na dowód tej paraliżującej życie wielkiego miasta tragedii, na tvn24.pl pokazano trwające ponad minutę wideo, na którym możemy zobaczyć jedno złamane drzewo, do tego mocno już zmurszałe wewnątrz. Chodzi o to, aby ta zła wiadomość zabrzmiała jeszcze gorzej, dlatego odpowiednio dobiera się słowa lub zdjęcia ilustrujące tą informację.
Gdy piszę te słowa, na przedmieściach aglomeracji chicagowskiej samochody jadą normalnie, podmiejska kolejka jeździ zgodnie z rozkładem a nad miastem łagodnie suną lądujące lub odlatujące samoloty. Po co więc niepokoić spokojnie żyjących obywateli naszego kraju, którzy zaczynają z niepokojem patrzeć znów na polskie niebo, gdyż meteorolodzy zapowiadają ochłodzenie i przelotne opady? O to właśnie chodzi, że gdy podaje  się złą wiadomość o innym kraju, to w naszym, ludzie od razu powinni poczuć się lepiej.
Przeczytałem również na polskich stronach internetowych, że w Polsce, z podwodu dość silnych opadów atmosferycznych, drogi są zamknięte, a w miastach, szczególnie w stolicy, większość przejazdów pod wiaduktami jest zalana. Widziałem zdjęcia amatorów sportów wodnych, jak w środku Warszawy wiosłowali kajakiem szerokimi ulicami na pokaźnych płaszczyznach wodnych. W Poznaniu natomiast po każdym większym deszczu, z regularnością szwajcarskiego zegarka, pasażerowie mogą wpław pokonywać drogę do peronów na Dworcu Głównym. Dobrze, że nowy dworzec ma zaprojektowaną, i to dość wysoko, kładkę łączącą perony, aby woda już nie zalewała.
To się nazywa manipulowanie informacjami. Przykładów można mnożyć w nieskończoność, bo to jest łatwiejsze, niż przeprowadzenie solidnych remontów dróg, mostów, kanalizacji, czy wałów przeciwpowodziowych. Tak łatwo można odwrócić uwagę ludzi od sedna sprawy, podając informację, która sprawi, że ludzie zajmą się czymś inny.
Biblia jest Bożą księgą, która informuje nas wprost, bez straszenia, że gdzieś jest gorzej. Bóg mówi do nas z miłością, lecz bez owijana w bawełnę, że wszsycy jesteśmy grzesznikami. Pan Jezus, gdy przyszedł na ziemię, przyniósł poselstwo o Bożym Królestwie dla wszystkich ludzi. Chrystus oświadczył już na samym początku, że przyszedł  jako lekarz do chorych, dlatego skierował Swe kroki w stronę grzeszników i celników, mowiąc: „Nie potrzebują zdrowi lekarza, lecz ci, co się źle mają; nie przyszedłem wzywać do upamiętania sprawiedliwych, lecz grzeszników” (Mar. 2:17). Zauważmy, że Pan Jezus nie zatrzymał się na w domach faryzeuszy i utwierdzał ich, że są sprawiedliwi, pokazujac palcami na grzesznych. Tak robili właśnie faryzeusze, gdy jeden z nich wszedł do świątyni, powiedział: „Boże, dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik” (Łuk. 18:11). Uczeni w Piśmie i faryzeusze stosowali takę filozofię własnej prawości, że im większego grzesznika spotkali, tym bardziej sami czuli się sprawiedliwymi.
Chrystus wiedział co czeka wszystkich ludzi. Ponieważ wszyscy jesteśmy potomkami Adama i Ewy, nosimy to samo przeznaczenie – wieczne potępienie. Dlatego przyszedł, aby odwrócić nasz los, biorąc na Siebie przekleństwo grzechu. Jezus, gdy usłyszał o tragedii w Syloe, o tym, że zginęli niewinni ludzie pod upadającą wieżą, mówił ludziom wprost, że nie gdzieś, że nie ktoś inny, lecz wy, „jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy podobnie poginiecie” (Łuk. 13:3). W listach apostolskich czytamy podobnie, że „jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, tak i na wszystkich ludzi śmierć przyszła, bo wszyscy zgrzeszyli” (Rzym. 5:12), lecz łaska Boża, jaką okazał w Chrystusie sprawiła, że „jeśli przez upadek jednego człowieka umarło wielu, to daleko obfitsza okazała się dla wielu łaska Boża i dar przez łaskę jednego człowieka, Jezusa Chrystusa” (w. 15). To jest naprawdę dobra wiadomość, nie dlatego, że gdzieś jest źle, lecz ponieważ Bóg dał możliwość zbawienia dla każdego grzesznika.
Apostoł Paweł nie chciał zabawiać słuchaczy w Koryncie „wyniosłością mowy lub mądrości” (1 Kor. 2:1), lecz wolał mówić wprost, aby zbudować w ich sercach wiarę ku zbawieniu, dlatego powiedział: „mowa moja i zwiastowanie moje nie były głoszone w przekonywających słowach mądrości, lecz objawiały się w nich Duch i moc, aby wiara wasza nie opierała się na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej” (w. 3,4). Gdy pisał listy do wierzących, nie układał ich treści pod kątem upodobań ludzi, lub na kształt wiadomości, jakimi manipuluje się słuchaczy w świecie. Paweł pisał, że ewangelią, jaką zwiastował, nazywana również „Dobrą Nowiną”, „nie jest pochodzenia ludzkiego; albowiem nie otrzymałem jej od człowieka, ani mnie jej nie nauczono, lecz otrzymałem ją przez objawienie Jezusa Chrystusa” (Gal. 1:11,12). Możemy znaleźć prawie w każdym liście pawłowym oświadczenie, że ewangelia, którą głosił, jest dobrą wiadomością – „Prawdziwa to mowa i w całej pełni przyjęcia godna, że Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników, z których ja jestem pierwszy” (1 Tym. 1:15).
Ewangelia jest dla grzeszników, dla tych, którzy szukają ratunku od wiecznego potępienia. Sluchacze pierwszego kazania apostoła Piotra, mając poruszone serca Dobrą Nowiną, zawołali: „Co mamy czynić, mężowie bracia?” (DzAp. 2:37). Piotr nie pocieszał ich, że są gorsi od nich, więc nie muszą się martwić, lecz powiedział wprost: „Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego” (w. 38).
Takiej ewangelii brakuje dzisiaj w kościołach, w których coraz częściej zamiast kazalnicy, spotyka się pulpity muzyczne, a kaznodzieja utwierdza słuchaczy, że Boża łaska polega na tym, iż piekła nie ma, jedynie wszechobecna miłość.
Pokutować w prawdzie muszą, gdzieś daleko w pogańskim buszu, bo tam są jeszcze tacy, którzy kłaniają się bóstwom i posągom.
Henryk Hukisz

Monday, June 24, 2013

Radość pełnego zwycięstwa

 
 Właśnie zakończyła się transmisja meczu hokejowego o puchar Stanley’a, najbardziej prestiżowego trofeum sportowego w USA. Rozgrywkom sportowym towarzyszy, jak zwykle , wiele emocji, a szczególnie gdy ma miejsce wielkie zwycięstwo. 
Chicagowska drużyna hokejowa Blackhawks należy do najbardziej popularnych nie tylko w tym mieście, lecz w całym stanie Illinois. Charakterystyczna sylwetka głowy indianina widnieje na samochodach, na koszulkach, a flagi klubowe łopocą przed mnóstwem domów.
Podczas ostatnich rozgrywek finałowych, temat zwycięstwa lokalnej drużyny dominował we wszystkich programach, nie tylko sportowych. No i dzisiaj spełniły się nadzieje milionów kibiców. Zwycięstwo miało szczególnie dramatyczną oprawę, gdyż w trzecij tercji prowadziła drużyna Bruins z Bostonu wynikem 2:1. Dwie minuty przed zakończeniem „czarne jastrzębie” wyrównały wynik, a 17 sekund później zdobyli jeszcze jeden punkt, tak że wynik 3:2 dla Blackhawks przypięczętował zwycięstwo. Przechodni puchar ufundowany przez Lorda Stanleya w 1893 roku, pozostaje w Chicago, gdyż cztery lata temu został już zdobyty przez tę samą drużynę.
Teraz, kiedy kibice wracaja do domów z lokalnych barów, gdzie tradycyjnie ogląda się większość meczów sportowych, na ulicy słychac okrzyki, wiwaty, a na niebie rozbłyskują sztuczne ognie. Zwycięstwo ulubionej drużyny należy obchodzić hucznie, tego wymaga dobry zwyczaj i tradycja.
Osobiście nie kibicuję żadnej drużynie sportowej. Jeśli  miałbym zdecydować sie na jakąś, to z pewnością przeważyłby lokalny patriotyzm na rzecz poznańskiego Lecha. Dzisiaj wieczorem natomiast, kibicowałm po cichu chicagowskim hokeistom, i kiedy transmisja dobiegła do końca, pomyślałem sobie o biblijnym tle takiego wydarzenia.
Apostoł Paweł, być może też okazjonalnie kibicował jakimś sportowcom, bo orientował się o co chodzi zawodnikom podczas zawodów. Użył nawet jako przykładu, porównując przygotowania sportowca do zwycięstwa podczas zawodów, do naszego samozaparcie się dla spraw Bożych – „Czy nie wiecie, że zawodnicy na stadionie wszyscy biegną, a tylko jeden zdobywa nagrodę? Tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli. A każdy zawodnik od wszystkiego się wstrzymuje, tamci wprawdzie, aby znikomy zdobyć wieniec, my zaś nieznikomy” (1 Kor. 9:24,25).
Pomyślałem sobie, że skoro kibice potrafią doznawać tyle emocji z powodu przechodniego pucharu, to ile radości z możliwości służenia Panu, my powinniśmy doznawać w naszym życiu. Czy potrafimy okazywać zadowolenie z doświadczeń, jakimi Pan nas obdarowuje? W walce o "wiarę, która raz na zawsze została przekazana świętym" (Jud. 3), nieraz też odnosimy zranienia, jak zawodnicy drużyny hokejowej. 
Wiadomo, że nie wszysko przez co przechodzimy w życiu wywołuje naturalny odruch radości. Lecz Słowo Boża zachęca nas, abyśmy uważali „za najwyższą radość, bracia moi, gdy rozmaite próby przechodzicie” (Jak 1:2). Apostoł Jakub wyjaśnia następnie ile pożytku mamy z takiej próby, która „sprawia wytrwałość, wytrwałość zaś niech prowadzi do dzieła doskonałego, abyście byli doskonali i nienaganni, nie mający żadnych braków” (w. 3,4). Zwycięstwo w tych próbach ma wymiar wieczny, nie przechodni. 
Boże doznania trwają wiecznie, dlatego powinniśmy nieustannie trwać w emocjonalnym nastroju radosnego zwycięstwa, gdyż „we wszystkim tym odnosimy pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował(Rzym. 8:37 [BT]).
Henryk Hukisz

Sunday, June 23, 2013

Znak bestii

W prawdzie tekst tego rozważania powstał sześć lat temu, lecz niemalże powszechność tego zjawiska skłoniła mnie do powrotu do tego tematu. Z obrzydzeniem oglądam jak w społeczności ludzi wierzących w ewangelię, deklarujących swoją chęć naśladowania Chrystusa, pojawia się coraz więcej osób, w tym liderów, pokrytych tatuażami. Jakby specjalnie podciągają rękawy, ubierają się w skąpe i obcisłe koszulki, aby publicznie zademonstrować swoją wyższość nad tym, co Bóg powiedział. Za nic mają uwagi innych, tłumacząc się tym, że to Stary Testament, że w tym samym rozdziale jest mowa o odzieży "z dwóch rodzajów nici" (3 Moj. 19:19), czy strzyżeniu "boków waszej głowy" (w. 27). Powrócę od tego biblijnego tekstu w końcowej części tego wpisu. Pierwotny tekst został nieco przeredagowany, gdyż niepokoi mnie zapowiedź czyniona przez wytatuowanych osobników, że "nadchodzi nowa ewangelizacja, jaka zaskoczy wszystkich".
Osobiście uważam, że robienie tatuaży na swoim ciele jest sprzeczne nie tylko z naturą, lecz przede wszystkim z Bożym przeznaczeniem naszych ciał. Bóg przewidział bardzo zaszczytny cel, aby nasze ciała stały się „świątynią obecnego w was Ducha Świętego, którego macie od Boga, i że już nie należycie do samych siebie” (1 Kor. 6:19). A to chyba zobowiązuje do poszanowania woli Pana, do którego już należymy. Czyż nie?
Już w Starym Testamencie Bóg wyraźnie zakazał czynienia znaków i nacięć na ciele. Wprawdzie te przepisy dotyczyły sytuacji żałobnych, i były nawiązaniem do pogańskich zwyczajów czynienia znaków na swoich ciałach zgodnie z wymogami tych religii. Nie były to żadne dekoracje, jak dzisiaj próbuje się określać tatuaże, lecz były wyrażeniem posłuszeństwa swoim bóstowom. Dlatego Bóg nakazał Izraelitom: „Nie będziecie nacinać ciała na znak żałoby po zmarłym, ani umieszczać na ciele napisów. Ja jestem PANEM” (3 Moj. 19:28).
Dlaczego dopatruję się diabelskiego podłoża w tym zwyczaju, który opanowuje dzisiaj coraz większe kręgi ludzi w różnym wieku, włącznie z osobami, które uważają się za wierzące w Boga? Z obrzydzeniem odnoszę się do widoku wytatuowanych liderów uwielbiania, muzyków, a nawet kaznodziejów. Chyba najbardziej wstrętny wygląd prezentował kiedyś popularny ewangelista na Florydzie, który z dumą demonstrował tatuaże na swoich rękach, nogach i innych częściach ciała. Wiele z tych znaków miało znaczenie religijne, nawiązujące do symboliki biblijnej. Dziś można znaleźć wiele gotowych wzorów tatuaży o treści biblijnej, czy religijnej..
Punktem wyjścia do tego rozważania jest przyjęcie podstawowej prawdy o grzechu. W Biblii nie ma pojęcia „grzechu pierworodnego”, lecz jest po prostu grzech, jakim jest odrzucenie Boga jako jedynej Prawdy. Adam i Ewa nie zgrzeszyli nieposłuszeństwem, czy zjedzienem zakazanego owocu, jakikolwiek on był. Ich grzech polegał na chęci wyniesienia się ponad Boga i tego, co On dla nich przewidział. Pycha jest podłożem wszelkiego grzesznego postępowania, nieposłuszestwo jest jedynie formą. 
Gdybyśmy dokonali wnikliwej analizy wszelkich grzechów popełnianych współcześnie, to stwierdzimy, że ich przyczyną jest chęć wywyższenia się ponad Boga. Bo czymże jest pragnienie uczynienia czegokolwiek, co Bóg zakazuje, jak nie chęcią zademonstowania, że wie się lepiej, co można robić. To jest właśnie pycha, czyli chęć pokazania, że można nie uznawać Bożego autorytetu nad sobą.
Jednym z podstawowych powodów nakładania na swoje ciała różnych tatuaży, nie ważne teraz co przedstawiają, jest chęć zademonstrowania swojej osobowości. Jest to manifestacja niezależności od przyjętych norm postępowania, jest to po prostu pokazanie wszyskim, których się spotyka, że posiada się władzę nad swoim ciałem i robi się z nim co się chce. Kto jest inspiratorem takiego myślenia? Chyba nie trudno zgadnąć, że sam diabeł, Boży przeciwnik, który od początku nakłania ludzi do podkreślania swojej niezależności od Stwórcy.
Robienie tatuaży porównałem do znaku bestii. Czym jest ten znak, o którym czytamy w Biblii? Nie chcę teraz wchodzic w zawiłości interpretacji wydarzeń opisanych w Księdze Objawienia, lecz jedynie odnieść się do natury tego znaku, o jakim tam czytamy. Nastanie czas, gdy ludzie wierzący będą prześladowani, a jedynie ci, którzy zadeklarują swoją niezależność od Boga, będą mogli korzystać z wolności. Wówczas, „wszyscy, mali i wielcy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy, otrzymali znamię na prawą rękę lub na czoło i aby nikt nie mógł nic kupić lub sprzedać, z wyjątkiem tych, którzy mają znamię - imię Bestii lub liczbę jej imienia” (Obj. 13:16,17).
Zwierzę, lub bestia, o jakiej jest tutaj mowa, to zapowiadany przez apostoła Pawła „syn zatracenia” lub inaczej „człowiek niegodziwości”, który ma się objawić w czasach ostatecznych. Ta bestia, jako przeciwnik Chrystusa, zwany w innych miejscach Antychrystem, czyli przeciwnikiem Chrystusa określona jest jako ktoś, kto  „wynosi się ponad wszystko, co dotyczy Boga lub Jego czci. Zasiądzie nawet w świątyni Boga, przedstawiając siebie samego jako Boga” (2 Tes. 2:4). Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że podstawową cechą Antychrysta jest pycha, czyli chęć wywyższenia się ponad Boga. Dlatego też jego celem jest przygotowanie ludzi do zadania, jakie będzie starał się dokonać w określonym przez Boga czasie. Zgodnie z tym, co pisze apostoł Jan, Antychryst, a raczej jego duch działa już teraz – „Jest duchem antychrysta, o którym słyszeliście, że nadchodzi, a nawet już jest na świecie” (1 Jan 4:3).
Ludzie wierzący, jako Boże dzieci, nie mogą mieć już nic wspólnego z tym światem, gdyż Jan pisze: „Nie miłujcie świata ani tego, co jest w świecie. Jeśli ktoś miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca” (1 Jan 2:15). Natomiast apostoł Paweł ostrzega wierzących, aby „już nie postępowali tak, jak poganie w ich próżnym myśleniu. Ciemności ogarnęły ich rozum, a życie Boże stało się dla nich czymś odległym z powodu panującej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości ich serca. Ponieważ stali się nieczuli, oddali się rozpuście, aby bez żadnych oporów postępować bezwstydnie” (Efz. 4:17-19). Warto jest odczytać ten tekst w kontekście nakładania tatuaży na swoje ciało, nawet jeśli ich treść nawiązuje do Biblii.  Osobiście uważam, że umieszczanie tekstu Biblii w formie tatuażu, jest nie tylko świętokradztwem, lecz bluźnierstwem. 
Wracajac do samych tatuaży; z łatwością można zauważyć, że większość tych znaków przedstawia dziwne obrazy, smoki, bestie, a nawet bluźnierstwa, jak „satanistyczny krzyż”. Czy dziecko Boże, którego ciało jest świątynią Ducha Świętego może świadomie udekorować tę świątynię takimi znakami?
Jeśli ktoś tego nie rozumie, to mogę jedynie odwołać się do biblijnego przykładu. W Samarii uwierzył w Chrystusa i dał się ochrzcić niejaki Szymon czarnoksiężnik. Na widok udzielanego Ducha Świętego (nie wiem co on widział, lecz miał pewność że to się dzieje), zapragnął posiadać zdolność udzielania tego daru. Wówczas apostoł Piotr, pełen Ducha Świętego powiedział mu: „Nie masz żadnego udziału w tym dziele, bo twoje serce nie jest prawe wobec Boga, (...) widzę bowiem, że jesteś pogrążony w goryczy i uwikłany w nieprawości” (DzAp. 8:21,23).
Szerzące się wśród wierzących zjawisko dekorowania swych ciał tatuażami, jest świadectwem braku zdrowego nauczania i napominania. Myślę, że tak jak w większości przypadków, chodzi o to, aby mieć większe zbory, nie ważne jakie, lecz aby liczby były większe.

Wracając do tekstu z Księgi Kapłańskiej, który wylicza wiele rzeczy i czynów, wyraźnie zakazanych przez Boga, chcę zwrócić uwagę na to, że skoro zwolennicy pokrywania swoich ciał tatuażami uważają, ze wolno im to czynić, to uważajmy, jak w krótce dozwolone będzie uciskanie bliźnich (3 Moj. 19:13), wydawanie niesprawiedliwych wyroków (w. 15), współżycie z kobietą poza małżeństwem (w. 20), wywoływanie duchów (w. 31). Nieokazywanie szacunku osobom starszym (w. 32) już jest szeroko praktykowane, nawet wśród ludzi wierzących.
Na zakończenie pragnę odwołać sie do modlitwy, jaką apostoł Paweł zanosił z gorliwością do Boga o Kościół – „Obiecałem przecież poślubić was jednemu mężowi, aby jako czystą dziewicę przedstawić Chrystusowi” (2 Kor. 11:2). Paweł wiedział, że szatan będzie stosować tę samą wypróbowaną metodę – pobudzać umysły wierzących do niezależności, czyli pychy wobec Boga.
Henryk Hukisz

Saturday, June 22, 2013

Terminowanie u ptaków

Pan Jezus był często nazywany Nauczycielem. Mówili tak o Nim Jego zwolennicy, jak i zagorzali przeciwnicy. Kandydaci na uczniów zgłaszali się sami do Mistrza, lub On ich powoływał do tej zaszczytnej roli. Czytając ewangelie, możemy przyjrzeć się poszczególnym przypadkom stawania się uczniami Jezusa Chrystusa. Faryzeusze oskarżali Go nawet o to, że podbiera uczniów Janowi Chrzcicielowi, swemu poprzednikowi. Czytamy o tym w Ewangelii Jana, że „gdy Pan się dowiedział, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus zyskuje więcej uczniów i więcej chrzci niż Jan, (...) opuścił Judeę i odszedł z powrotem do Galilei” (Jan 4:1,3).
Wśród wielu uczniów, których nie znamy z imienia, lub byli nimi w tajemnicy przed Żydami, najważniejszą grupę stanowiła „dwunastka”, którą wybrał sam Mistrz. Tych dwunastu Pan przygotowywał w szczególny sposób, gdyż im powierzył kontynuowanie zwiastowania Królestwa Bożego po Swoim odejściu. Ewangeliści zwrócili uwagę na to, że gdy gromadzili się wokół Pana uczniowie, to On „przywołał dwunastu uczniów swoich, i dał im moc nad duchami nieczystymi, aby je wyganiali i aby uzdrawiali wszelką chorobę i wszelką niemoc” (Mat. 10:1). To zadanie przekraczało wszelkie naturalne zdolności, jakie człowiek może posiadać. Dlatego Pan Jezus dał tej grupie uczniów szczególne przygotowanie, aby mogli podołać temu zadaniu. Wysłał ich na „zajęcia praktyczne”, nakazując im: „nie miejcie w trzosach swoich złota ani srebra, ani miedzi, ani torby podróżnej, ani dwu sukien, ani sandałów, ani laski” (w. 9,10). A warunki, w jakich mili wypełniać powierzone zadanie były też określone – „Oto Ja posyłam was jak owce między wilki, bądźcie tedy roztropni jak węże i niewinni jak gołębice. I strzeżcie się ludzi, albowiem będą was wydawać sądom i biczować w swoich synagogach” (w. 16,17). Dziwna to szkoła, zgodzimy się wszyscy.
Szkoła, jaką dał Jezus Swoim uczniom polegała na nauczaniu ich przez obserwację prowadzącą do wniosków. Dlatego też Pan Jezus często używał podobieństw, aby mogli uchwycić sedno myśli, jaką chciał im przekazać. Chrystusowi zależało na tym, aby przede wszystkim Jego uczniowie poznali Bożą myśl mówiąc im: „wam dane jest znać tajemnice Królestwa Niebios” (Mat. 13:11). Oni później mieli nauczać innych, dlatego Jezus obiecał posłać Pocieszyciela, o którym powiedział, że On „nauczy was wszystkiego i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem” (Jan 14:26).
Jezus wskazywał Swoim uczniom na wiele zjawisk w przyrodzie, aby uczyli się poprzez wyciąganie wniosków. Zjawiska przyrodnicze działają od początku istnienia pod dyktando Stwórcy. Pory roku zmieniaja się niezachwianie co roku, woda spływa do morza, skąd unosi się w postaci pary pod niebiosa, aby znów spaść na ziemię w postaci życiodajnego deszczu. Ptaki migruja zgodnie z Bożym instynktem, w jaki zostały wyposażone przez Stwórcę. Nie mając map, kierują się Bożym „GPS-em” i dolatują dokładnie na oznaczone miejsca.
Hiob, jeden z najbardziej znanych biblijnych bohaterów, otrzymał najlepsze poznanie Boga i Jego mądrości, gdy obserwował przyrodę. Bóg powiedział mu: „Słuchaj tego, Jobie, zastanów się i rozważ cuda Boga” (Hiob 37:14). W tej najstarszej księdze biblijnej czytamy w rozdziałach 36 - 41 o wspaniałym poznawaniu Boga w Jego w dziełach. Bóg zadaje Hiobowi retoryczne pytania, które zawierają oczywistą odpowiedź -  „Kto przygotowuje krukowi pokarm, gdy jego pisklęta wołają do Boga i tułają się bez pożywienia?” (Hiob 38:41).
Dlatego Pan Jezus, gdy przygotowywał uczniów do pełnienia Bożej służby, zapewnił im Bożą ochronę i opiekę słowami: „Nie troszczcie się o życie swoje, co będziecie jedli albo co będziecie pili, ani o ciało swoje, czym się przyodziewać będziecie” (Mat. 6:25a). Jezus chciał pokazać Swoim uczniom, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, że istnieje jakiś priorytet spraw. Jeśli chcemy doświadczać Bożej opatrzności, musimy podporządkować się Bożym regułom, które widoczne są w przyrodzie. Jezus przekonuje dalej swoich uczniów - „Czyż życie nie jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż odzienie?” (w. 25b). Następnie, Chrystus odwołuje się do prostego zjawiska, które w przyrodzie funkcjonuje niezachwianie od dnia stworzenia – „Spójrzcie na ptaki niebieskie, że nie sieją ani żną, ani zbierają do gumien, a Ojciec wasz niebieski żywi je(w. 26). Oryginalne słowo, przetłumaczone jako „spójrzcie” brzmi „emblepo” i znaczy tutaj - „obserwować skutecznie”, „wyciągać wniosek”.   Zastanówcie się i wyciągnijcie wniosek, pyta się dalej Jezus, „czyż wy nie jesteście daleko zacniejsi niż one?” (w. 26). Mówiąc inaczej, Jezus powiedział Swoim uczniom - Nauczcie się od ptaków, które otrzymują swój pokarm, gdyż ich Stwórca wie o tym, że go potrzebuja.
Szkoły w czasach biblijnych polegały bardziej na naśladowaniu Mistrza, niż na napełnianiu głowy wiadomościami o przyrodzie i filozofii życia. Prorocy zdobywali swój kunszt, terminując u znanych Bożych sług. Najbardziej znany przykład, to powołanie Elizeusza, który po otrzymaniu Bożego namaszczenia, nie zabrał się sam do służby, lecz posłusznie termionował u Eliasza (1 Król. 19:16-21). Bóg wyznaczył odpowiedni czas, gdy Elizeusz poszedł w mocu Ducha Świętego i wypełniał wiernie powierzone mu przez Boga zadanie. To wszystko, czego nauczył się od swego mistrza, skutecznie spełniało się w jego posługiwaniu.
Uczniowie w Nowym Testamencie czynieni byli zgodnie ze wzorem, jaki znali z Pism. Dlatego Pan Jezus powiedział tym dwunastu: „Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem” (Mat. 28:19,20).
Prawdziwa sukcesja apostolska polega właśnie na przekazywaniu tego wszystkiego, czego nauczyli się pierwsi uczniowie od swego Nauczyciela, zgodnie ze sposobem, jaki On stosował. Następne pokolenia przekazują ten sam spoób swoim uczniom, i tak dalej, jak napisał apostoł Paweł do swego ucznia Tymoteusza – „co słyszałeś ode mnie wobec wielu świadków, to przekaż ludziom godnym zaufania, którzy będą zdolni i innych nauczać” (2 Tym. 2:2).
Niestety, dzisiaj coraz częściej słyszy się o specjalistycznych szkołach uzdrawiania, wypędzania demonów, wyzwalania z siebie potencjału, rewitalizacji zborów i tak dalej, Niestety, odprowadza to coraz dalej od pierwszego wzoru, jaki zastosował Pan Jezus wobec Swoich uczniów. A był to jedyny i skuteczny sposób uczenia się w Bożej szkole życia.
Może więc warto znów spojrzeć na ptaki i czegoś się od nich nauczyć? Niedawno usłyszałem pewien mit o locie trzmiela, który użyto jako fundament budowania wiary. A zawsze uważałem, że podstawą naszej wiary jest Słowo Boże, żywe i skuteczne. Ale o tym może w kolejnym rozważaniu.
Henryk Hukisz

Friday, June 21, 2013

Co jest grane?

 Nigdy nie byłem fanem kinowym, lecz to nie znaczy, że nie wiem, co jest grane w świątyniach X muzy. Lubię filmy o określonej tematyce, czasami obejrzę jakieś dzieło dobrego reżysera. Jednak,  od szerszego zainteresowania filmami odstręcza mnie prezentowana w nich niemoralność i przemoc, że o głupocie nie wspomnę.
Chciałem odnieść się do najczęściej proponowanych nowych filmów, jakie współcześnie pojawiają się w kinach. Treścią tych obrazów są głównie wydarzenia apokaliptyczne, czyli dotyczą końca świata. Celem, jaki przyświeca twórcom współczesnych filmów jest zasianie strachu przed obcymi mocami, które zagrażają życiu na ziemi. Pojawia się więc jakiś "zbawiciel" czy też „superman” lub grupa szaleńców, którzy dokonują heroicznego czynu. W efekcie rodzi się nadzieja na nowe życie dla tych, którzy przetrwają apokalipsę. Ludzkość potrzebuje "zbawiciela', który uratuje świat przed zagładą.
Dlaczeg ten temat jest tak popularny? Dlatego, że Biblia zapowiada coś podobnego. Pan Jezus ogłaszał koniec tego świata podczas katastroficznych wydarzeń  o charakterze globalnym. Czytamy w naszej Biblii, że „powstanie bowiem naród przeciwko narodowi i królestwo przeciwko królestwu, i będzie głód, i mór, a miejscami trzęsienia ziemi. Ale to wszystko dopiero początek boleści. Wtedy wydawać was będą na udrękę i zabijać was będą, i wszystkie narody pałać będą nienawiścią do was dla imienia mego” (Mat. 24:7-9). Ten przekaz był tak realistyczny już w pierwszych wiekach, że chrześcijanie spodziewali się, że te zapowiedzi spełnią się w ich pokoleniu. Inni natomiast sądzili, że są to jedynie alegoryczne obrazy świata, jaki miał nastać w następnych wiekach. Dlatego apostołowie, szczególnie Paweł i Piotr nauczali na ten temat, wyjaśniając Boży plan dla naszego świata. Stąd mamy naukę o rzeczach ostatecznych, zwaną eschatologią.
Na słowa Chrystusa, który wzywał do czujności, wzywał później apostoł Paweł, wyjaśniając: „Sami bowiem dokładnie wiecie, iż dzień Pański przyjdzie jak złodziej w nocy. Gdy mówić będą: Pokój i bezpieczeństwo, wtedy przyjdzie na nich nagła zagłada, jak bóle na kobietę brzemienną, i nie umkną” (1 Tes. 5:2,3). Wielu chrześcijan obawiało się, że nie będą gotowi na ten dzień, podobnie jak pięć „głupich” panien z ewangelicznej przypowieści. Paweł pocieszał bojaźliwych, „że my, którzy pozostaniemy przy życiu aż do przyjścia Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy zasnęli. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem” (1 Tes. 4:15-17). Paweł ukazywał w swoich listach do Kościoła, że Bóg jest absolutnym Panem i wszystko będzie działo się zgodnie z Jego planem.
Podobnie apostoł Piotr, w odpowiedzi na pojawiające się szyderstwa odnośnie obietnicy powtórnego przyjścia Pana Jezusa, napisał wprost: „A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną” (2 Ptr. 3:10). Cały czas jednak słowa pism Nowego Testamentu ukazywały dramatyzm tych wydarzeń, aby ludzie wierzący zachowywali stan świętości i uzyskanej sprawiedliwości w Chrystusie. Apostoł wyraził to w retorycznym pytaniu: "Skoro to wszystko ma ulec zagładzie, jakimiż powinniście być wy w świętym postępowaniu i w pobożności?" (2 Ptr. 3:11).
Można powiedzieć, że te współczesne „apokalipsy” filmowe powinny również przyczyniać się do podniesienia gotowości na przyjęcie ewangelii, jaką zwiastują chrześcijanie. Lecz niestety, musimy wyraźnie stwierdzić, że treść tych filmów nie ma nic współnego z biblijną zapowiedzią przyjścia Chrystusa w czasie, gdy ten świat wraz z niebiosami będzie trawiony ogniem sądu Bożego. Dlaczego więc świat otrzymuje tak dużą dawkę filmów o tematyce zbliżonej do zapowiedzi samego Chrystusa?
Wystarczy sięgnąć do poczatku, gdy Bóg uczynił człowieka na Swoje podobieństwo, od razu pojawił się przeciwnik ludzkiego szczęścia i ogłosił swoją wersję dostatniego życia. Szatan wykorzystał wiedzę, jaką Adam i Ewa już posiadali, zapewniając ich, że osiągną więcej, jeśli jego posłuchają. Niby to samo, a jednak zupełnie coś innego.
Apostoł Paweł ostrzega wierzących, aby nie wpadli ponownie w tę samą pułapkę. Napisał do Koryntian: „ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi” (2 Kor. 11:3). Dalej Paweł wywodzi, że jeśli ktoś przychodzi i „zwiastuje innego Jezusa, którego myśmy nie zwiastowali, lub gdy przyjmujecie innego ducha, którego nie otrzymaliście, lub inną ewangelię, której nie przyjęliście, znosicie to z łatwością” (w. 4). „Znosić z łatwością” jest wyrażeniem, jakie Paweł również używa dla określenia odwrotnej postawy ludzi, którzy „zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tym. 4:3,4). Dlatego dziś z dużo większą dozą zaufania ludzie przyjmują treści filmów apokaliptycznych.
Niestety, żyjemy w takich czasach, gdy ludzie zdrowej nauki biblijnej wprost nie znoszą, natomiast równocześnie z łatwością znoszą wszelkie baśnie i bzdury, jakimi szatan ich karmi za pośrednictwem filmów zrobionych z zastosowaniem najnowocześniejszej techniki tworzenia obrazów. Niestety, słowo zapisane w Biblii przegrywa z obrazem wytworzonym w "fabryce snów" "Made in Hollywood".
Spróbujmy opowiadać ludziom o biblijnych znakach końca świata, o nowej ziemi i nowym niebie, jakie są „przygotowane jak przyozdobiona oblubienica dla męża swego” (Obj. 21:2). Najczęściej spotka nas drwina lub uśmiech mówiący nam, że takich bajek nie chcą słuchać. Lecz gdy tylko pojawi się zapowiedź nowego filmu o obcych mocach atakujacych ludzkość, zaraz kupują bilety i pędzą do kina na premierę. Dlaczego?
Pan Jezus, w prawdzie mając na uwadze Żydów uważających siebie za ortodoksyjnie wierzących w Boga, powiedział na czym polega ten problem – „Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego. On był mężobójcą od początku i w prawdzie nie wytrwał, bo w nim nie ma prawdy. Gdy mówi kłamstwo, mówi od siebie, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (Jan 8:44). Opinia ta jednak odnosi się do wszystkich, którzy nie przyjmują słów Pana Jezusa za jedyna prawdę.
Nikomu bardziej, niż samemu diabłu, nie zależy na tym, aby zwieść wszystkich, a szczególne wierzących, aby nie wierzyli i nie byli zbawieni. Niedawno spotkałem w poczekalni do lekarza starszego człowieka, który narzekał, że życie tak szybko ucieka. Odpowiedziałem, że musimy zgodzić się z tym, co nam jest "pisane". Na to, on rzekł: "Dusza chciałby do raju, ale grzechy nie dają". Wykorzystałem okazję i odpowiedziałem, że z grzechem można sobie poradzić. Wówczas zdziwiony zapytał: "Jak?". "Wystarczy uwierzyć w to, co dla nas uczynił Chrystus na krzyżu Golgoty" - powiedziałem zadowolony, że mogę zwrócić uwagę na ewangelię. "Jestem wierzący" - odrzekł na to, lecz po chwili dodał - "Ale to nie jest takie proste". I po tych słowach dał do zrozumienia, że już musi pójść dalej.
Podstawową prawdą Biblii jest nasze zbawienie – „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (Jan 3:16). Jeśli jakiekolwiek inne przesłanie nie zawiera tej informacji, jest fałszywe i ma na celu odwrócenie ludzi od prawdziwej ewangelii.
Apostoł Piotr, gdy wyjaśniał prawdę o końcu świata, zapewniał, że „Pan nie zwleka z dotrzymaniem obietnicy, chociaż niektórzy uważają, że zwleka, lecz okazuje cierpliwość względem was, bo nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do opamiętania” (2 Ptr. 3:9)

Bóg bardzo chce, aby wszyscy przyszli do opamiętania się. Naprawdę!
Henryk Hukisz

Wszystko mi wolno, lecz...

 Podczas jazdy samochodem, jak zwykle, słucham mojej ulubionej stacji. Ostatnio moją uwagę zwróciła dyskusja prowadzona wokół zdarzenia, jakie miało miejsce w popularnej tu kawiarnii Starbucks. Przy jednym ze stolików, młoda mama zaczęła zmieniać pieluszkę małemu dziecku, które dla wygody położyła na blacie stołu. Osoby pijące kawę i konsumujące ciasteczka w tym lokalu poprosili obsługę o zwrócenie uwagi, że ta czynność psuje im apetyt. Wówczas, na uwagę jednego z pracowników kawiarni, podniósł się z krzesła siedzacy tatuś niemowlaka, zamaszystym ruchem ręki wylał niedopitą kawą na podłogę i zabierając matkę i nieprzewinięte do końca dziecko, wyszli oburzeni z lokalu.
Dyskusja toczyła się wokół zagadnienia, czy zmiana pieluszki niemowlakowi na stoliku w kawiarni jest rzeczą właściwą. Wśród głosów słuchaczy, którzy dzwonili do redakcji, nie usłyszałem, że w każdym lokalu znajduje się toaleta, że są pewne zasady postępowania, że nie wszystko wolno na każdym miejscu. Po chwili, poirytowany poziomem dyskutantów, zmieniłem stację i słuchając muzyki zacząłem rozmyślać nad tematem tego rozważania - czy nam chrześcijanom wszystko wolno?
Każdy, kto czyta Biblię wie, że mamy zupełną wolność, gdyż „Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli” (Gal.5:1). Nieco dalej, apostoł Paweł przypomina ludziom wierzącym - „Bo wy do wolności powołani zostaliście, bracia” (w. 13). Znamy doskonale również dwa, prawie że jednakowo brzmiące wersety, które uświadamiają prawdę wyższą, niż korzsytanie z wolności – „Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić” (1 Kor. 6:12), oraz „Wszystko wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne; wszystko wolno, ale nie wszystko buduje” (1 Kor. 10:23). W obu przypadkach chodzi o sprawy dużo ważniejsze, nić zmiana pieluszki niemowlakowi, gdyż apostoł Paweł nawiązuje do problemów współczesnych mu chrześcijan, którzy używali wolność w Chrystusie, do pełnienia uczynków niezgodnych z nową naturą.
Jednym z wielkich problemów chrześcijan czasów apostolskich, były kwestie życia moralnego, zupełnie odmienne od tych, z jakimi borykamy się współcześnie. Z pewnością znawcy historii starożytnej, oraz zwykli oglądacze filmów historycznych wiedzą, że obyczajowość tamtych czasów zupełnie nie przystaje do naszej mentalności. Zacząłem niedawno oglądać film biograficzny o św. Augustynie. Ogólna dostęność usług „damskich” była zjawiskiem tak normalnym, że ze zdziwieniem odnoszono się do tych, którzy z nich nie korzystali. Apostoł Piotr, pisząc o życiu ludzi wierzących w Jezusa, zaleca aby „pozostały czas doczesnego życia poświęcić już nie ludzkim pożądliwościom, lecz woli Bożej” (1 Ptr. 4:2). Skoro tak, to z pewnością takie życie będzie wywoływać co najmniej zdziwienie, ponieważ „wy nie schodzicie się razem z nimi na takie lekkomyślne rozpusty, i oczerniają was” (w. 4), pisał Piotr.
Apostoł Paweł, pisząc do wierzących w Koryncie, mieście najbardziej znanym z rozpustnego życia jego mieszkańców, znał problemy, z jakimi naśladowcy Chrystusa borykali się na codzień. Pisał wprost: „czy nie wiecie, że, kto się łączy z wszetecznicą, jest z nią jednym ciałem? Albowiem, mówi Pismo, ci dwoje będą jednym ciałem” (1 Kor. 6:16). Dla ludzi, którzy wpierw korzystali z normalnych spraw w świecie, jak wszeteczeństwo, rozpusta, mężołożnictwo (1 Kor. 6:9,10), zostali teraz „obmyci, uświęceni, i usprawiedliwieni w imieniu Pana Jezusa Chrystusa i w Duchu Boga naszego” (w. 11). W takim kontekście Paweł pisał, że wprawdzie. „wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne. Wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić”. Dalej wywodził, że przynależność do Chrystusa, udział w Jego Ciele zobowiązuje do zadeklarowania jedności ze świętym Bogiem – „Kto zaś łączy się z Panem, jest z nim jednym duchem” (w. 17). Jeśli nawet współczesna Pawłowi moralność dopuszczała korzystanie z usług „cór korynckich”, to osoba wierząca postępowała według zupełnie innego kodeksu moralnego, według Bożej moralności.
Inne, podobne zagadnienie, to robienie zakupów mięsa w popularnych „jatkach”, czyli sklepikach zlokalizowanych obok pogańskich świątyń. Było to najbardziej popularne miejsce robienia zakupów „białka zwierzęcego”. Paweł napisał, że „wszystko, co się sprzedaje w jatkach, jedzcie, o nic nie pytając dla spokoju sumienia” (1 Kor. 10:25). Jednk, dla sumienia bardziej wysublimowanego, sprawa zgorszenia słabego brata w Chrystusie jest ważniejsza, niż wolność kupna ulubionej golonki w pobliskiej „jatce”. Apostoł zaleca ograniczenie własnej wolności w podejmowaniu decyzji, nawet zgodnej z własnym sumieniem, aby sumienie bliźniego nie zostało narażone na upadek – „mówię zaś nie o twoim sumieniu, lecz o sumieniu bliźniego; bo dlaczegóż by moja wolność miała być sądzona przez cudze sumienie?” (w. 29).
Apostoł Paweł naucza ludzi wierzących o nowej naturze, jaką otrzymujemy wraz ze śmiercią „starego człowieka”. Pisze nie tylko do Rzymian, lecz do nas również, „że nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi” (Rzym. 6:6). A grzechem, według oceny samego Chrystusa, jest gdy ktoś „zgorszy jednego z tych małych, którzy wierzą we mnie, lepiej będzie dla niego, aby mu zawieszono u szyi kamień młyński i utopiono go w głębi morza” (Mat. 18:6).
Niedawno znalazłem gdzieś w sieci małą notatkę o rozmowie młodego człowieka z pastorem. Młodzieniec pyta: „Pastorze, czy można pić alkohol?”. „Można”, odpowiada pastor. Kolejne pytania dotyczyły kwestii, czy można spać z dziewczyną przed ślubem, czy można skłamać dla dobra sprawy, czy można wziąć sobie coś, co leży na ulicy, i tak dalej.... Na każde z pytań, pastor odpowiada jednakowo – „Można”. Po jakimś czasie zirytowany młodzieniec pyta: „No to w końcu, co nie można?”. Na to pastor: „Nie można wejść do Królestwa Niebieskiego, jeśli robi się to wszystko, co można” (1 Kor. 6:9,10).
Apostoł Paweł, pisząc do wierzących w zborach galackich, że w prawdzie mają wolność w Chrystusie, ostrzega ich równocześnie: „tylko pod pozorem tej wolności nie pobłażajcie ciału, ale służcie jedni drugim w miłości” (Gal. 5:13). Dlatego w liście do wierzących w Koryncie zapisał podobne ostrzeżenie: „Baczcie jednak, aby ta wolność wasza nie stała się zgorszeniem dla słabych” (1 Kor. 8:9).
Podobnie apostoł Piotr zachęca do refleksji nad wolnością, jaką mamy w Bogu – „jako wolni, a nie jako ci, którzy wolności używają za osłonę zła, lecz jako słudzy Boga” (1 Ptr. 2:16). A sługa, mówiąc wprost, nie korzysta z wolności, lecz czyni wolę swego Pana.
Henryk Hukisz

Sunday, June 16, 2013

Mój tata ma znajomości

Dzień Ojca, wprawdzie obchodzony mniej szumnie niż Dzień Matki, dla mnie osobiście jest ważnym wydarzeniem. Mam wówczas wspaniałą okazję doświadczyć wspomnień związanych z faktem bycia ojcem. Bycie ojcem przechodzi w naturalny sposób w „dziadostwo”, czyli, stanie się dziadkiem. Jakiś czas temu pisałem na blogu o tym wspaniałym uczuciu (Wszelkie dziedostwo). Wywodziłem wówczas z lektury Biblii, że oba tytuły, jeśli tak można je nazwać, mają to samo hebrajskie określenie. Dlatego już do końca swego życia będę łączyć w sobie zarówno ojcostwo jak i „dziadostwo”.

Dzisiaj chcę napisać krótką refleksję na temat ojców, którzy mają szczególne znajomości. Bez tej znajomości trudno jest zapewnić swoim dzieciom bezpieczne i spokojne życie. Główną myśl, nad którą chcę się pochylić, znalazłem w liście apostoła Jana w zdaniu: Piszę do was, ojcowie, bo poznaliście Tego, który jest od początku (1 Jan 2:13).
Jeszcze w czasach mojej młodości, a raczej, gdy byłem jeszcze dzieckiem, pamiętam z jaką dumą mówiło się o ojcu - „Mój tata ma znajomośći”. Słowa te brzmiały pewnie w ustach dziecka, ponieważ odwołaniem do czegoś, co zapewniało rozwiązanie każdego problemu. Czasy się zmieniły i dzisiaj wiele dzieci nie ma możliwości by odwołać się nawet do ojca, ponieważ w ogóle go nie zna.
Ogólnie jest wiadome, że dobre wychowanie dzieci wiąże się z nie lada trudem. Niestety, powszechną prawdą jest, że w wielu rodzinach ta sprawa leży odłogiem. Rodzice, nie mając poczucia obowiązku wyprowdzenia swoich dzieci „na ludzi” często się poddają i przekazują to zadanie wykfalifikowanym pedagogom. Nic bardziej mylącego, gdyż to ważne zadanie Bóg powierzył rodzicom - nikomu innemu. Klasyczne nauczanie na ten temat znajdujemy już w Starym Testamencie. Bóg nakłada ten obowiązek na ojców - „Niechaj pozostaną te słowa, które Ja dziś tobie nakazuję, w twoim sercu. Będziesz powtarzał je swoim synom i będziesz mówił o nich, przebywając w domu, idąc drogą, kładąc się spać i wstając” (Powt. 6:6,7).
W tym krótkim rozmyślaniu nie ma miejsca na dokładniejszą analizę tego tekstu, lecz chcę jedynie podkreślić fundamentalną prawdę w nim zawartą. Słowa jakie ojciec ma przekazywać swoim dzieciom w sposób tutaj określony jako „wpajanie”, muszą wpierw znaleźć miejsce w ojcowskim sercu. A to znaczy, że on sam musi wpierw żyć zgodnie z tym słowem, musi je sam wypełniać, aby jego życie stało się świadectwem prawdziwości „wpajanych" słów.
Osobiście lubię odwoływać się do przykładu mojego ojca. Nie miał on dostatecznego wykształcenia, nie przeczytał zadnego podręcznika na temat wychowywania dzieci, lecz z bojaźnią Bożą w sercu, „wpajał” we mnie słowa, którymi sam żył na codzień. W biografii mojego życia, jaką chciałbym kiedyś napisać, wspominam mego tatę między innymi słowami: Jestem Bogu wdzięczny za mojego ojca, który wychowywał mnie biblijnie, stosując dyscyplinę polegającą na karceniu za złe postępowanie. Mój ojciec wiedział na czym polega dobre wychowanie, chociaż nie przeczytał żadnej książki o tym, jak być dobrym rodzicem, kierował się jedynie mądrością płynącą z Biblii. Dobrze rozumiał słuszną radę Salomona Wychowuj chłopca odpowiednio do obranej drogi, a nie zejdzie z niej nawet w starości (Przysł. 22:6). Dziś, gdy mam już ponad siedemdziesiąt lat, jestem szczególnie Bogu wdzięczny za ojca, który od kilkunastu lat jest już u Pana, gdzie odbiera nagrodę za wierność i zaufanie jakie nieustannie w Nim pokładał. Biblijny werset jaki kojarzy mi się życiem mojego ojca, to słowa apostoła Pawła: Dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na koniec odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który owego dnia wręczy mi Pan, sprawiedliwy Sędzia, zresztą nie tylko mnie, ale też tym wszystkim, którzy z miłością oczekują Jego objawienia” (2 Tym. 4: 7,8)".
Apostoł Jan, pisząc do dzieci, młodzieńców i ojców, użył wymownego wyrażenia – „poznaliście Tego, który jest od początku”. Co ono oznacza? Oryginalne słówko „arche” (początek), spotykamy bodaj najczęściej w listach i ewangelii tego apostoła. Najbardziej znane wersety, to „Na początku było Słowo, a Słowo było zwrócone ku Bogu i Bogiem było Słowo. Ono było na początku zwrócone ku Bogu” (Jan 1:1,2), oraz „To, co było od początku, co usłyszeliśmy, co widzieliśmy na własne oczy, na co patrzyliśmy i czego dotykały nasze ręce, a co dotyczy Słowa życia” (1 Jan 1:1). Jasno więc stąd wynika, że Ten, kogo znają ojcowie od początku, to Osoba Jezusa Chrystusa, który jako Logos, stał się Ciałem, mieszkającym wśród ludzi.
Co za wspaniała znajomość – znać osobiście Jezusa Chrystusa! Jak bardzo szczęśliwe są dzieci, które mogą powiedzieć: „Mój tata zna Jezusa!” I nie chodzi tu o znajomość teoretyczną, z imienia, lecz osobistą. Jeśli ojcowie mają osobistą relację z Osobą Jezusa Chrystusa, jeśli narodzili się na nowo, mogą odpowiedzialnie zająć się kształtowaniem przyszłości swoich dzieci. Zadanie to nie jest wykonywane w oparciu o ich osobiste zdolności, czy wiedzę, lecz poprzez zastosowanie mocy Słowa Bożego, które mieszka w ich sercach.
To, co dla ludzi jest niemożliwe, staje się realne dzięki mocy znajdującej się w natchnionym Słowie żyjącego Boga. Jak czytamy, „Żywe jest bowiem Słowo Boga i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzićc myśli i zamiary serca” (Hebr. 4:12). Nikt z ludzi nie ma takiej zdolności, nikt z nas nie może sobie przypisać jakiegokolwiek sukcesu w zakresie wychowywania swoich dzieci. Można powiedzieć wraz z prorokiem Zachariaszem: Nie dzięki sile i nie dzięki mocy, lecz dzięki Mojemu Duchowi! − mówi PAN Zastępów (Zach. 4:6).
Ta szczególna znajomość sprawi, że nasze dzieci później same jej zapragną dla siebie.  A nie ma nic ważniejszego, niż przekazanie swoim dzieciom duchowego dziedzictwa, aby były szczęśliwe, nie tylko w tym życiu, lecz na całą wieczność.
Dlatego ojcowie, nie tylko w „Dniu Ojca”, lecz każdego dnia, starajmy się utrzymywać tę dobrą znajomość z Panem Jezusem. Być może nawet w późniejszych latach, nasze dzieci, pomimo już dojrzałego wieku, będa mogły z niej skorzystać. Ojcem pozostaje się do końca.
Henryk Hukisz

Saturday, June 15, 2013

Umiłowanie prawdy

 Uważam, że o prawdzie powinniśmy mówić jak najczęściej, gdyż jest fundamentem naszej wiary, a co za tym idzie, od niej zależy nasze życie, gdyż „sprawiedliwy z wiary żyć będzie” (Gal. 3:11). Dlatego też na moim blogu ten temat pojawia się dość często. W rozważaniu "Boża Prawda" pisałem o tym, że istnieje tylko jedna Prawda, dlatego powinniśmy wystrzegać się wszelkich jej odmian. W naszym codziennym boju, jako dobrzy żołnierze Jezusa Chrystusa, powinniśmy mieć zawsze na swoich biodrach "Pas prawdy". W dzisiejszym świecie, w każdej dziedzinie życia, królują prawdy relatywne. W rozważaniu pod tytułem "Podwalina prawdy", pisałem na temat jedynej podstawy, na której może być budowane zdrowe małżeństwo.
Najczęściej mamy chłodne, przez co rozumiemy, stanowcze podejście do prawdy. Uważamy, że nie można podchodzić do tego fundamentalnego tematu emocjonalnie, gdyż uczucia są zwodnicze. Dobrze się czujemy (a jednak emocje), gdy formujemy naukowe dogmaty wyrażające nasze zrozumienie prawdy. Pisałem kiedyś o tym (Paradygmat Prawdy), wskazując na fakt, że nad Bożą Prawdą nie ma co dyskutować, powinniśmy jedynie ją przyjmować dla naszego zbawienia. Boże Słowo, które jest Prawdą, służy prawidłowej diagnozie naszego wewnętrznego stanu (Prawdziwa diagnoza). Ukazuje prawdziwy obraz, lepszy od najlepszego EKG, USG, czy MRI, jest doskonałym Bożym tomografem ukazującym prawdziwy duchowy stan naszego serca. Dlatego najlepszym nastawieniem do Prawdy, jest jej umiłowanie, czyli zakochanie się w Bożym Prawie (Pokochać prawo).
Miłość najlepiej wyraża nasze prawdziwe przywiązanie do kogoś lub do czegoś. Jeśli naprawdę kochamy, nie mamy żadnej przeszkody, aby przedmiot naszej miłości objąć z całej siły, i już nie puścić go do końca życia. Żadna przeszkoda się nie liczy, żadna cena nie jest za wysoka. Pamiętam, jak ponad czterdzieści lat temu, powiedziałem mojej dziewczynie, że ją kocham, i jestem gotowy poświęcić dla niej resztę mojego życia. Dzisiaj, jedynie żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. I wiem, że jedynie miłość do niej, okazywana codziennie, daje mi siłę na kolejne lata, ile ich Pan dla nas przewidział. Podoba mi się jeden z wielu aforyzmów o miłości – „Miłość od pierwszego wejrzenia kończy się często małżeństwem do ostatniego tchnienia”.
Czy można kochać prawdę? Powiem wprost, że jest to naszym wręcz obowiązkiem, gdyż Prawda nas umiłowała. Bóg jest miłością, Jezus Chrystus przyszedł na ziemię, aby ucieleśnić tą miłość, oddając swoje życie na Golgocie za grzeszników, gdyż „umiłował ich aż do końca” (Jan 13:1). Największym Bożym pragnieniem jest, „aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tym. 2:4). Chcę podkreślić to, co często uchodzi naszej uwadze, gdy czytamy ten podstawowy werset mówiący o naszym zbawieniu – poznanie prawdy jest współrzędne z przyjęciem zbawienia. Nie ma jednego bez drugiego!  
Apostoł Paweł, pisząc do wierzących w Tesalonikach o wydarzeniach czasów ostatecznych, gdy ma się objawić „niegodziwiec”, ostrzega również i nas przed jego oszustwami. Działać on będzie w mocy ducha antychrysta, gdy pojawi się „z całą mocą wśród znaków i fałszywych cudów, wśród całego zwodzenia nieprawości – wobec tych, którzy dają się wygubić” (2 Tes.2:9,10). Jedynym antidotum na kłamstwo jest prawda. Dlatego tak ważne jest poznanie prawdy i trzymanie się jej wiernie do samego końca. Paweł wskazuje na przyczynę powodującą odpadnięcie od łaski zbawienia, a jest nią brak wzajemności w przyjęciu „miłości prawdy” – ponieważ nie przyjęli prawdy miłości, by zostali zbawieni (w. 10).  
Umiłowanie prawdy, to odwzajemnienie jej miłości, jaką ona nas darzy. To tak samo jak w miłości dwojga osób, prawdziwa miłość jest tam, gdzie jest jej odbicie w sercu osoby kochanej. Skoro prawda nas umiłowała, nie mamy wyboru, to nie opcja, lecz naturalna reakcja - miłujemy ją z całego serca, albo jej nie znamy. W relacji pomiędzy zakochanymi w sobie z wzajemnością pojawia się dowód, podobnie jest w naszej postawie wobec prawdy, musimy okazać dowód. Paweł pisze do koryntian, dając własny przykład - „Nie stosujemy żadnych wybiegów ani nie fałszujemy Słowa Boga, ale, jawnie głosząc prawdę, poddajemy siebie samych w obliczu Boga osądowi sumienia wszystkich ludzi” (2 Kor. 4:2 ). Nasze umiłowanie prawdy pociąga za sobą cenę, jest nią wyrzeczenie się własnych pojęć na wiele tematów, gdyż uznajemy jedynie pojęcie prawdy biblijnej. Nie możemy już mówić: „ja tak uważam”, lecz przyjmujemy stanowisko Słowa Bożego. Nie możemy inaczej wyrazić naszej miłości do Prawdy, jak przez jej uznanie.
Prawdziwa miłość, o jakiej czytamy w najbardziej znanym fragmencie Biblii, to taka, która „nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się raduje z prawdy” (1 Kor. 13:6). A radość, to również nasze uczucia, podobnie jak miłość. Dlatego możemy lepiej zrozumieć króla Dawida, który był zakochany w Bożych przykazaniach i prawach, które wyrażają Prawdę, dlatego modlił się: Naucz mnie, PANIE, Twojej drogi, bym postępował zgodnie z Twoją prawdą. Nakłoń moje serce do bojaźni Twojego imienia(Ps. 86:11). Apostoł Paweł natomiast radzi nam -„obleczcie się w nowego człowieka, który został stworzony na obraz Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości” (Efez. 4:24). 
Prawda ma to do siebie, że „czuje się” (jeśli można tak powiedzieć) lepiej wśród tych, którzy ją miłują. W Biblii znajdujemy wiele ostrzeżeń, aby unikać tych, którzy prawdy nie strzegą, a wręcz zajmują się jej fałszowaniem. Czasy ostateczne charakteryzują się szczególnie rozpowszechnianiem fałszywych nauk i przekręcaniem prawdy. Apostoł Jan, wyznał szczerze, że dla niego nie ma „większej radości od tej, gdy słyszę, że moje dzieci postępują zgodnie z prawdą” (3 Jan. 4). Dlatego pisał do umiłowanego przyjaciela Gajusa, że uradował się na wieść, „gdy przyszli bracia i dali świadectwo o twojej wierności prawdzie – jak ty zgodnie z prawdą postępujesz” (w. 3). Jan radzi, aby zachowywać dobre towarzystwo tych, którzy maja podobne nastawienie do prawdy, a mianowicie, że  „takich więc powinniśmy przyjmować, abyśmy się stali współpracownikami prawdy” (w. 8).
Niepokoi mnie postawa, z jaką często się spotykam wśród wierzących gdy słyszę, jak mówią: „A kto to wie jaka jest prawda”? Prawda jest jedna, natomiast ludzie często ją odmieniają dla własnej wygody, albo, aby nie płacić ceny trwania przy tej jedynej prawdzie. Wyznając biblijną prawdę, często narażamy się na ośmieszenie lub odrzucenie przez ulubione środowiska, jak rodzina, czy przyjaciele. Zwróćmy uwagę na słowa Pana Jezusa, który powiedział wprost: „Przyszedłem bowiem przeciwstawić syna ojcu, córkę matce, a synową teściowej. I nieprzyjaciółmi człowieka będą jego domownicy (Mat. 10:35,36).
Podobnie, jak nie można „naśmiewać się z Boga” (Gal. 6:7), Słowo Boże ostrzega nas – „Gdybyśmy bowiem świadomie grzeszyli po tym, jak otrzymaliśmy poznanie prawdy, to nie ma już dla nas ofiary za grzechy(Hebr. 10:26 ). Tak jak w miłości, niewierność prowadzi do rozpadu, nasza apatia wobec prawdy, może skończyć się tragicznie, dla nas oczywiście. Apostoł Paweł pisze: „jeśli jesteśmy niewierni, On pozostaje wierny, bo nie może się wyprzeć samego siebie (2 Tym. 2:13).
Starajmy się więc wiernie okazywać nasze umiłowanie dla Prawdy, za każdą cenę. Paweł zapisał smutne świadectwo, że „Demas bowiem mnie opuścił, gdyż umiłował ten świat...” (2 Tym. 4:10). Można kochać tylko jedno - Bożą Prawdę, albo kłamstwa tego świata.
Henryk Hukisz