Przypominam sobie zdarzenie z czasów, gdy byłem jeszcze studentem. Pewien brat z warszawskiego zboru zachorował i znalazł się w szpitalu. Wówczas inny przedstawiciel tej wspólnoty postanowił odwiedzić chorego. Gdy już wszedł do wieloosobowej sali szpitalnej, stanął przy jego łóżku, otworzył swoją Biblię i głośno przeczytał: “Rzekł jej Jezus: Jam jest zmartwychwstanie i żywot. Kto wierzy we mnie, choćby i umarł, żyć będzie” (Jan 11:25) .
Dowiedziałem się później, że chory poczuł się nieco zdołowany tym wersetem, nie dlatego, że stracił nadzieję zmartwychwstania, lecz spodziewał się raczej słów pokrzepienia w rodzaju “Modlę się o ciebie i wierzę, że Pan cię podniesie”, lub coś w tym rodzaju.
Kilkadziesiąt lat później, gdy pełniłem posługę duszpasterską pośród wspólnoty polonijnej w Chicago, znalazłem się w szpitalu, praktycznie po raz pierwszy w życiu jako pacjent. Zapytany przez przyjmujacego lekarza, która to moja wizyta w szpitalu, zastanowiłem się chwilkę i odrzekłem: “Dokładnie nie pamiętam, gdyż jeszcze w Polsce, w Poznaniu oraz w Chicago i okolicy składałem mnóstwo wizyt w różnych spitalach odwiedzając chorych”.
Zawsze roumiałem, że chorych należy odwiedzać, zarówno w domu, jak i w szpitalach. Ponieważ diaspora zboru, któremu posługiwałem w Chicago miała zasięg około 80 kilometrów, te wizyty wymagały sporo czasu na dotarcie do chorego. Gdy pewnego razu jeden z członków naszej wspólnoty zachorował, gdyż wykryto u niego nowotwór, natychmiast pojechałem, aby go odwiedzić. Nie miało znaczenia, że musiałem pokonać dystans 50 mil. Bardzo chciałem być z nim, pomodlić się i zostawić jakieś słowo pokrzepienia. Minął znów jakiś czas i ten brat przypomniał mi przy pewnej okazji słowa, jakie wówczas mu zostawiłem. Ja już ich nie pamiętałem, lecz on tak, i przypomniał mi słowa jakie powiedziałem mu w chwili największego przygnębienia, że osobiście wierzę, iż Pan go wyprowadzi i da mu jeszcze wiele lat błogosławionego życia.
Później, gdy stwierdzono, że mam nowotwór i muszę poddać się długotrwałej terapii, uświadomiłem sobie, że będę musiał spędzić sporo czasu w szpitalu. Najdłuższy pobyt trwał trzy tygodnie leżenia. Wydawało mi się, że trwa wieczność. Wówszas myślałem o moich dotychczasowych wizytach, gdy odwiedzałem innych. Dni mijały i nikt, oprócz najbliższej rodziny, nie poświęcił nawet kilku minut, aby przyjść i powiedzieć kilka słów pokrzepienia. Jedynie paru amerykańskich pastorów pamiętało o mnie i jestem im za to bardzo wdzięczny.
Niedawno czytałem Drugi list do Koryntian, cały jednym ciągiem, od poczatku do końca. Jest to dobry sposób, aby uchwycić główną myśl, jaką apostoł chciał przekazać wierzacym, do których pisał z zatroskaniem o ich duchowy rozwój. Tym razem, podczas lektury tego listu, uderzyło mnie słowo “szczodrość”. Apostoł wymienia je w kontekście ofiarności, pisząc, że “ochotnego dawcę Bóg miłuje” (2 Kor. 9:7).
Oryginalne słówko “hilaros” znaczy “chętny”, “dobrowolny” z zabarwieniem emocjonalnym “radosny”. Więc chodzi tu o postawę chętnego, płynacego z radosnego nastawienia dawania. I wcale nie chodzi jedynie o dawanie ofiary na tacę zborowa, lecz w ogólnym znaczeniu, czynienie czegokolwiek dla drugiego człowieka.
Warto jest więc zastanowić się nad tym, jakimi motywami kierujemy się, gdy czynimy coś dla drugiej osoby. Czy robimy to z obowiazku, ponieważ rozumiemy, iż Bóg tego od nas oczekuje. Czy kierujemy się wdzięcznościa za otrzymaną kiedyś przysługę. A może dopiero po napomnieniu, że taka winna być postawa człowieka wierzącego, zrywamy się do heroicznego poświęcenia swego czasu i finansowych możliwości.
Proponuję przeanalizować swą szczodrobliwość w oparciu o bardzo ważne słowa, jakimi Pan Jezus scharakteryzował owce, któte postawi w dniu Sądu Ostatecznego po swojej prawicy. Chrystus odwołał się do postawy, jaką posiadaja jego naśladowcy w przeciagu całego życia, zanim nastanie ten wielki dzień osądzenia nas z naszych postaw. Jezus rzekł: “Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, odziedziczcie Królestwo, przygotowane dla was od założenia świata” (Mat. 25:34).
Po tych słowach Pan Jezus wylicza różne sytuacje, w jakich Jego naśladowcy postąpią zgodnie z oczekiwaniem Pana, który pragnie wprowadzić grono swych wiernych sług do wiecznego Królestwa.
Znów jestem w szpitalu. Podczas pierwszego pobytu zamieściłem krótki komunikat na FB. Kilkuset moich znajomych, od Australii, poprzez Azję, Europę, obie Ameryki aż do Alaski zareagowało, badź “lajkami”, badź kilkoma słowami pokrzepienia i zapewnienia o modlitwie. Jestem wszystkim ogromnie wdzięczny. Bóg jest dobry.
Później znalazłem się w domu. Minęły dwa tygodnie, czternaście dni i nikt, poza najbliższą rodziną nie wpadł na pomysł aby mnie odwiedzić. Mam na uwadze tych z najbliższego otoczenia terytorialnego. Choćby na chwilkę wpaść, aby powiedzieć osobiście, że życzy zdrowia i błogosławieństwa, by zrobić to z nieprzymuszonego, szczodrobliwego serca.
Powinienem teraz obawiać się, że po tych słowach będę musiał spodziewać się zmasowanych odwiedzin w moim domu. Dlatego powinienem zasugerować, by chętni sprawdzali wpierw na mapie aktualnego natężenia ruchu jaki występuje przed moim domem na osiedlu, gdzie mieszkam, aby uniknać korków.
Nie sądzę jednak, że to będzie konieczne, gdyż powinniśmy zwrócić uwagę również na drugą grupę stojącą przed Sędzią życia i śmierci. Kozły, jak nazwał Chrystus stojących po lewej stronie, będą odwoływać się do swoich odwiedzin, dobrych uczynków zrobionych w poświęceniu dla innych. Jednak Pan ich nie uzna, nie przyjmie tej ofiary, ponieważ nie wypływała ze szczodrobliwego serca. Nie znamy motywów jakimi kierowali się ci wszyscy, którzy prezentowali swoje uczynki przed obliczem jedynego sprawiedliwego sędziego. Jednak sam Pan stwierdził, że nie zostaną uznane za wystarczające, aby ich postawić po stronie życia.
Ostatni werset, jedna krótka linijka, choć zdaje się, że została dopisana jakby przez pomyłkę, gdyż nie pasuje do “sola gratia”, jednak osobiście uważam, że ma swoja wymowę. Warto o tym pamiętać, zanim cokolwiek zrobimy, jakim sercem się kierujemy.
Piszę te słowa nie ze względu na mnie, gdyż w moim przypadku, to jak “musztarda po obiedzie”. Chodzi o wszystkich innych, jakich z pewnością znajdziemy wielu w około siebie, którzy czekają na kilka słów pokrzepienia. To właśnie głównie ich miałem na uwadze podczas pisania tego tekstu.
Henryk Hukisz