Saturday, March 31, 2012

Błogosławiona cichość

Cichość to cecha charakteru człowieka, jakiego dziś nie znajdziesz na żadnej liście bohaterów. Współcześnie liczy się ten, kto ma siłę przebicia, kto potrafi rozpychać się łokciami, aby dojść do zamierzonego celu. Świat stawia im pomniki. W podręcznikach jak osiągać sukces, zachęca się do stawania się typem „macho”, gdyż jedynie to gwarantuje osiągnięcie zamierzonego celu. Nawet wśród naśladowców Chrystusa, często takich bohaterów stawia się za wzór, chociaż o Nim pisano, że trzciny nadłamanej nie złamie, a knota tlącego się nie zagasi” (Mt 12:20). Warto jest więc przypomnieć sobie słownikową definicję cichości, według której za cichego uważa się człowieka, który nie zwraca na siebie uwagi otoczenia, jest skromny, małomówny, skłonny do ustępstw. Często mówimy, że cichy jest potulny jak baranek, dlatego w Bożym Królestwie błogosławieni są cisi; albowiem oni odziedziczą ziemię (Mt 5:5). 

Pamiętam z czasu mego dzieciństwa piosenkę o strumyku, co to płynął przez zielony las.  W refrenie powtarzają się słowa „Cicha woda brzegi rwie, nie wiesz nawet, jak i gdzie, bo nikt nie zna tej metody, by się ustrzec cichej wody”. Jak widzimy, że nawet cichy, swoją wytrwałością potrafi coś osiągnąć. Zastanawiamy się jednak, czy w czasie wielkiego pośpiechu, w jakim obecnie żyjemy, można zalecać cichość jako skuteczną metodę osiągnięcia czegokolwiek w życiu? Zdaje się, że dziś nie ma miejsca dla ludzi cichych i łagodnych. Uważam jednak, że słowa Jezusa są ponadczasowe.

Biblia jest Bożą księgą skierowaną do ludzi żyjących w tym świecie i zawiera wskazówki jak żyć według zasad innego świata, według praw Bożego Królestwa. Kazanie na Górze, nazywane nieraz Konstytucją Królestwa Niebieskiego”, podaje wiele zasad właściwego postępowania, jakie obowiązuje tych, którzy uczynili Boga Swoim Panem i stali się naśladowcami Chrystusa. Słowa Jezusa nie są dobrą radą, lecz regułą życia.

Osiem błogosławieństw, jakimi Chrystus rozpoczął to niezwykłe kazanie, należy przyjąć jako podstawowe wskazania, jakimi mamy być. Pan Jezus pokazał nam właśnie taki wzór do naśladowania. Boży mężowie i niewiasty, jakich spotykamy na stronicach Biblii, nie robili wokoło siebie szumu, nie wystawiali siebie samych na pierwszy plan, lecz raczej nazywali siebie sługami innych. Wielu z nich nawet wymawiało się, że  albo za młodzi, albo niezbyt dysponowani do zadań, jakie Bóg przed nimi stawiał.

Psalmista Dawid zachwalał cichość i pokorę słowamiLecz pokorni odziedziczą ziemię i będą się rozkoszować obfitością pokoju” (Ps 37:11).  Dziś niejeden doradca osiągania sukcesów podpowiadałby Dawidowi, aby głośno wyznawał: Jestem królem, jestem królem”. Natomiast Dawid, będąc sługą „według serca Bożego”, pokornie czekał na Boży czas i pozwolił innym przeganiać po pustyni judzkiej, gdzie szukał sprzymierzeńców wśród opuszczonych. Czytamy o nim: I zebrali się wokół niego wszyscy, którzy byli uciśnieni, wszyscy, którzy byli zadłużeni, oraz wszyscy, którzy byli rozgoryczeni, a on stał się ich przywódcą” (1 Sam 22:2).  Bóg był dla niego jedynym oparciem w każdej sytuacji, na Niego mógł zawsze liczyć. Zdarzyło się pewnego razu, gdy powrócili do miasteczka Syklag, w którym znajdował się ich cały dobytek i rodziny, że zastali jedynie zgliszcza, a rodziny zostały uprowadzone. Nawet ci, którzy deklarowali swą przyjaźń Dawidowi, stanęli przeciwko niemu, obwiniając go za powstałą sytuację. Dawid jednak wzmocnił się w PANU, swym Bogu (1 Sam 30:6). Bóg pozwolił mu odebrać to, co należało do niego, dlatego Bogu zawdzięczał wszystko, co miał.

W innej sytuacji, po pokonaniu Filistynów, odwiecznych wrogów Izraela, Dawid zapragnął napić się wody, wówczas jeden z wojowników udał się do studni, która znajdowała się po stronie filistyńskiej aby zdobyć dla niego wodę, to ten, nie śmiał jej przyjąć, widząc jak wielkie ryzyko zostało podjęte dla jej zdobycia, lecz wylał ją dla PANA (2 Sam 23:16).

Syn Dawida Salomon, gdy został królem Izraela, uważał cichość i pokorę za mądrość i skarb – Owocem pokory i bojaźni PANA jest bogactwo, chwała i życie (Prz 22:4).  Chociaż mógł mieć wszystko czego zapragnął i chociaż doświadczył sławy i bogactwa, zostawił znaną maksymę życiową: Oto wszystko to marność i utrapienie ducha i nie ma żadnego pożytku pod słońcem” (Koh 2:11). Ten mądry król, nie tylko z przysłowia, lecz posiadający mądrość praktyczną, zostawił nam wiele wspaniałych wskazówek. Końcowa nauka została wyrażona w słowach: Bój się Boga i przestrzegaj jego przykazań. Ponieważ to jest cały obowiązek człowieka. Bóg przywiedzie bowiem każdy uczynek na sąd, nawet każdą rzecz utajoną, czy dobrą, czy złą” (Koh 12:13,14). 

Na nic przydatny może okazać się nasz spryt, nawet posiadane przymioty przywódcze, czy też inne uzdolnienia prowadzące wprost do sukcesu. U Boga liczy się właściwe nastawienie serca. Ofiary dla Boga to duch skruszony; sercem skruszonym i zgnębionym nie wzgardzisz, o Boże (Ps 51:19).

Jezus jest i zawsze będzie najlepszym przykładem życia. Przyszedł w uniżeniu, nie po to, aby Mu służono, lecz aby nam służyć. Już prorok Izajasz zapowiadał Jego przyjście, dając wyraźny znak rozpoznawczy: Nie miał kształtu ani urody; i gdy widzieliśmy go, nie było wyglądu, który by się nam podobał. Wzgardzony i odrzucony przez ludzi; mąż boleści i doświadczony cierpieniem. I przed nim ukrywaliśmy jakby swoją twarz; wzgardzony tak, że mieliśmy go za nic (Iz 53:2,3).  

Dlatego wielu Go nie rozpoznało - spodziewali się kogoś wielkiego, widocznego na społecznym horyzoncie – a on był z Nazaretu, o którym mówiono: „Czy z Nazaretu może być coś dobrego?”  (Jn 1:46).  Jednak nie po to On przyszedł, aby zostać obwołanym królem. Nawet raz, gdy już szykowano dla Niego „tron”, On odszedł na miejsce ustronne. Tak bardzo lubił tę samotność nocy, czy wczesnego poranka, gdy mógł w ciszy wtulić się w objęcie Ojca i wsłuchać się w rytm Jego serca. To dawało Mu siłę i odwagę w ciągu dnia, gdy spotykał ludzi, do których przyszedł z Dobrą Nowiną o Królestwie nie z tego świata.

Jezus wiedział, że Jego naśladowcy muszą wybrać tę samą ścieżkę życia, aby doświadczać tego samego błogosławieństwa. Dlatego wzywał do naśladowania, mówiąc bez ogródek, jaki los sobie gotują tym wyborem. Mówił wprost: I będziecie znienawidzeni przez wszystkich z powodu mego imienia. Lecz kto wytrwa do końca, będzie zbawiony (Mt 10:22)

Aby pójść za Jezusem, nie wystarczy wstępować w Jego ślady, zachowując dotychczasowe życie. Człowiek jest grzeszny i upadły w swojej naturze i nie pasuje do świętych stóp Chrystusa. Musi uczynić coś więcej, musi wziąć swój krzyż, nie krzyżyk na łańcuszku, lecz krzyż, który znaczy „śmierć dla siebie samego”. Jezus powiedział wyraźnie, że kto nie niesie swego krzyża, a idzie za mną, nie może być moim uczniem (Mt 10:38).  Dalej Jezus wymaga, to nie opcja, lecz konieczność, aby ten kto stara się zachować życie swoje, straci je, a kto straci życie swoje dla mnie, znajdzie je.” (w. 39)   

Nie można być uczniem Chrystusa i zachować stary sposób na życie. W Jego Królestwie, aby coś posiąść, musi wpierw nastąpić zmiana natury. Człowiek musi stać się „cichy” aby posiąść ziemię, aby żyć już nowym życiem na wzór Chrystusa.

Jezus zaprasza do Swojej szkoły i mówi: Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie odpoczynek dla waszych dusz (Mt 11:29). Aby posiąść cichość Jezusa, musimy codziennie udawać się na lekcję do Nauczyciela, najcichszego z cichych, potulnego jak baranek, który, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, ale powierzył sprawę temu, który sądzi sprawiedliwie (1 Ptr 2:23).

Tylko w ten sposób można posiąść to, co jedynie ma wartość przed Bogiem – ukryty wewnętrzny człowiek z niezniszczalnym klejnotem łagodnego i cichego ducha, który jedynie ma wartość przed Bogiem (1 Ptr 3:4).

Henryk Hukisz

Friday, March 30, 2012

Błogosławiony smutek

„Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni.” (Mat. 5:4) 
Smutek może być głęboki, niewymowny, może być wywołany przykrym zdarzeniem. Smutek ogarnia, pogrąża, przytłacza tak bardzo, że jest widoczny na twarzy i słyszalny w głosie. Nikt nie chce być smutny, więc dlaczego Jezus wzywał swoich słuchaczy do doświadczania błogosławieństwa smutku?
Zdarzyło sie to kilka wieków przed narodzinami Chrystusa, w Susie, odległej twierdzy perskiej, podczaszy króla Artakserksesa dowiedziawszy się o stanie w jakim znajdowała się Jerozolima i jej mury, stanął przed królem pogrążony w smutku. Nehemiasz, gdyż o niego chodzi, nie mógł ukryć wielkiego zasmucenia na swoim obliczu, chociaż zdawał sprawę z tego, że mógł to przypłacić swoim życiem. Jednak był to dla niego błogosławiony smutek, gdyż król zainteresował się jego przyczyną i w rezultacie wyposażył męża Bożego w niezbędne dekrety, aby mógł odpowiednio przygotowany pójść do Jerozolimy i rozpocząć jej odbudowę.
Siedemdziesiąt lat wcześniej, Bóg postanowił doświadczyć swój lud wieloletnią niewolą. Nie były to przypadkowe wydarzenia, lecz dokładny plan, jaki Bóg musiał zrealizować wobec nieposłuszeństwa Izraela. Tuż przed pojawieniem się Nehemiasza, inny Boży sługa Daniel, wychowany w prawdziwej pobożności, wybrał całkowite posłuszeństwo Bożemu Słowu. A mogł, jak większość Izraelitów, wmieszać sie w tłum, ożenić sie z jedną z pięknych niewiast babilońskich, założyć rodzinę i mieć prawo do „normalnego życia”. Wielu tak zrobiło, Daniel wolał zasmucić swoje oblicze, nałożyć włosienicę i w poście modlić się za cały naród? „Zgrzeszyliśmy, zawiniliśmy i postępowaliśmy bezbożnie, zbuntowaliśmy się i odstąpiliśmy od twoich przykazań i praw.” (Dan. 9:5) 
Smutek w sercu Daniela sprawił, że był otwarty na odebranie od Boga objawienia na miarę tego, jakie mamy na końcu naszej Biblii – objawienie o czasach ostatecznych. Daniel modlił się sercem ogarniętym żalem i wołał do Boga: „O Panie, usłysz, o Panie, odpuść! O Panie, dostrzeż i uczyń! Nie zwlekaj przez wzgląd na siebie, mój Boże, bo twoim imieniem nazwane jest to miasto i twój lud!.” (Dan. 9:19) Wtem przybył do niego Gabriel, mąż Boży i rzekł: „Danielu, oto wyszedłem, aby ci dać jasne zrozumienie.” (Dan. 9:22)
Daniel mógł zobaczyć dokładny czas Bożego nawiedzenia przez posłanie Mesjasza, ostatecznego rozwiązania ludzkiego problemu, jakim jest grzech i smierć. Według danych, jakie otrzymał Daniel, można dokładnie potwierdzić czas Chrystusa, Jego śmierć i zmartwychwstanie. Tajemnica siedemdziesięciu tygodni zaczęła wypełniać się z dokładnością niespotykaną w świecie.
Daniel zdawał sobie sprawę z doniosłości chwili, to były niesamowicie wielkie wydarzenia. Gdy zobaczył w widzeniu jak ciężkie czasy nadejdą dla wiernego ludu Bożego, smutek znów zawładnął jego sercem. „W owym czasie ja, Daniel, byłem w żałobie przez trzy tygodnie.” (Dan. 10:2)  Z takim nastawieniem wewnętrznym, mógł zobaczyć nad brzegiem Wielkiej Rzeki męża niezwykłego, był to porównywalny obraz, jaki zobaczył Jan na wyspie Patmos. Następnie ktoś podobny do człowieka, posilił go i powiedział słowa ogromnnej pociechy: „Nie bój się, mężu miły, pokój ci! Bądź mężny, bądź mężny!” (Dan. 10:19)
Prawdziwe pocieszenie przychodzi najczęściej po chwili smutnej. Smutek, żal trwają jakiś czas, są spowodowane tęsknotą za świętością i czystością, do jakiej zostaliśmy stworzeni. Wewętrzny człowiek będzie zawsze sięgać do Bożych standardów. Biblia zawiera wiele opisów pokazujących nam, jak we wspomnianych przykładach Daniela i Nehemiasza, oraz wielu innych mężów i niewiast Bożych, jak wewnętrzny głos powodował zasmucenie, prowadzące do spotkania z Bogiem, źródłem prawdziwego poceszenia.
Chrystus wczuł się w autentyczny smutek, jaki ogarnął serca Marii i Marty, po śmierci ich brata Łazarza. Jezus „rozrzewnił się w duchu i wzruszył się” na widok innych ogarniętych żalem. Lecz wiedział, że jest to smutek na chwilę, bo Łazarz nie umarł, lecz „zasnął” (Jan 11:1-44) Wkrótce zapanowała ogromna radość w tym domu, a wiele osób uwierzyło w Chrystusa.
Smutek jest nam potrzebny do pełnego pojednania się z naszym Ojcem. Duch Święty, który zamieszkał w wewnętrznym człowieku, zapewnia radość i pokój, jakie są Jego owocem. Gdy pojawi się grzech, serce wypełnia się smutkiem, który prowadzi do wyznania i oczyszczenia. Dlatego Apostoł Paweł zaleca zwracać uwagę na ten wewnętrzny sygnał. „A nie zasmucajcie Bożego Ducha Świętego, którym jesteście zapieczętowani na dzień odkupienia.” (Efez. 4:30)
Apostoł Paweł wskazywał w swoich listach do zborów jak wielką rolę odgrywa zasmucenie w utrzymaniu prawidłowych relacji pomiędzy wierzącymi. Sam osobiście doświadczał wielkiego zasmucenia, jakie spowodowane było brakiem pokuty ze strony Izraela. Tak bardzo pragnął wiedzieć swoich braci według ciała włączonych do Ciała Chrystusowego, że odczuwał „wielki smutek i nieustanny ból w sercu swoim.” (Rzym. 9:2)
Natomiast pomiędzy wierzącymi, smutek prowadził do normalizacji relacji, czyli doznawania radości, jaką daje obecność Ducha Świętego. „A to właśnie napisałem, aby po przybyciu do was nie doznać smutku od tych, którzy mi radość sprawić winni, bo jestem tego pewien co do was wszystkich, że radość moja jest zarazem radością was wszystkich.” (2 Kor. 2:3)
Niestety, smutek często zastępował radość, gdyż realcje pomiędzy świętymi nie były poprawne. Dlatego Paweł zawsze z radością witał każdy smutek, który prowadził do upamiętania. Pisał do wierzących w Koryncie, którzy przysparzali mu wiele zmartwień – „teraz jednak cieszę się, nie dlatego, że byliście zasmuceni, ale że byliście zasmuceni ku upamiętaniu; zasmuceni bowiem byliście po Bożemu tak, że w niczym nie ponieśliście szkody z naszej strony.” (2 Kor. 7:9) Dalej wyjaśniał, że: „smutek, który jest według Boga, sprawia upamiętanie ku zbawieniu i nikt go nie żałuje; smutek zaś światowy sprawia śmierć.” (w. 10) Nawet więcej, ten rodzaj smutku przyczynia sie do większej gorliwości, pragnienia życia w niewinności, wywołuje wielką tęsknotę i zapał dla Pana. Można powiedzieć z całą stanowczością, jest to bardzo błogosławiony smutek.
Lecz najbardziej radosną wiadomością jest ta, która mówi, że nastanie w końcu taki moment, gdy „otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły.” (Obj. 21:4).
I tak już pozostanie na wieki, czyli na zawsze.
Henryk Hukisz

Thursday, March 29, 2012

Błogosławiony brak

 „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem ich jest Królestwo Niebios.” (Mat. 5:3) 
Błogosławieństwem określamy zwykle posiadanie czegoś, zarówno rzeczy materialnej jak i wartości duchowej. Błogosławiony może być stan, niekoniecznie macierzyński, gdyż synonimem tego słowa jest „szczęśliwy”. Zgodnie z pojęciem słownikowym, wyraz „błogosławiony” jest przymiotnikiem biernym, co wskazuje na fakt, że potrzebna jest inna osoba, która może wyświadczyć nam to poczucie szczęścia.
Każdy woli być błogosławionym, lecz jak można zrozumieć bycie ubłogosławionym brakiem czegoś lub kogoś? Co miał na uwadze Chrystus, gdy widząc zgromadzony wielki tłum, rozpoczął Swoje nauczanie o Królestwie Niebios tym zagadkowym stwierdzeniem: „Błogosławieni ubodzy w duchu.”?
Po pierwsze, treścią nauczania Chrystusa było Królestwo inne, niż ludzie przyzwyczajeni są pojmować. Zauważmy, że ten liczny tłum z Galilei, z Dziesięciogrodzia, z Judei i z Zajordania powstał w trakcie gdy „obchodził Jezus całą Galileę, nauczając w ich synagogach i głosząc ewangelię o Królestwie i uzdrawiając wszelką chorobę i wszelką niemoc wśród ludu.” (Mat. 4:23)  To, co Jezus mówił i czynił, nie było zwykłym wydarzeniem, to powinno już pokazać, że chodzi o coś innego, niż zwykła religia lub jakiś program naprawy społecznej. Dlatego, gdy „Jezus dokończył tych słów, zdumiewały się tłumy nad nauką jego. Albowiem uczył je jako moc mający, a nie jak ich uczeni w Piśmie.” (Mat. 7:28,29)
Jezus nigdy nie krył, że przyszedł od Ojca i reprezentuje na tej ziemi Jego interes. Szczególnie przywódcy religijni nie mogli się z tym pogodzić, gdyż uważali się za jedynych „dostawców” błogosławieństw dla ludu.
W innej sytuacji, znów liczny tłum zgromadził się wokół Chrystusa, a było to tuż przed świętem Paschy. Jezus zauważył zakłopotanie w oczach Filipa, gdy się go zapytał, skąd wziąć aż „tyle chleba”, aby wszystkich nakarmić. Kiedy „pięć chlebów i dwie ryby” wystarczyły dla pięciu tysięcy, tak że nawet zostało dwanaście koszów okruchów, ludzie wyznali: „Ten naprawdę jest prorokiem, który miał przyjść na świat.” (Jan 6:14)
Po tym cudownym nakarmieniu, rozpętała się dyskusja wokół tego, czym naprawdę człowiek może zostać ubłogosławionym. Jezus, widząc zadowolenie z materialnego chleba, jakim napełnili swoje żołądki, powiedział wprost: „Zabiegajcie nie o pokarm, który ginie, ale o pokarm, który trwa, o pokarm żywota wiecznego, który wam da Syn Człowieczy: na nim bowiem położył Bóg Ojciec pieczęć swoją.” (Jan 6:27)  No dobrze, Nauczycielu, więc co mamy robić, aby posiąść ten „niebiański pokarm”? – zapytali Go zaciekawieni z tłumu. Aby cokolwiek otrzymać, należy na to zasłużyć, uiścić cenę swoich uczynków – tak rozumieli Jezusa. Dlatego Jezus powiedział: „To jest dzieło Boże: wierzyć w tego, którego On posłał.” (Jan 6:29)  Odpowiedź Jesusa z pewnością wprawiła ich jeszcze w większe zakłopotanie.
Ponieważ lud ten był kiedyś karmiony przez czterdzieści lat manną z nieba, jaką Bóg dawał im przez Mojżesza, Jezus wykorzystał ten znany fakt aby powiedzieć o innym chlebie – który daje wieczne życie. „Albowiem chleb Boży to ten, który z nieba zstępuje i daje światu żywot.” (Jan 6:33)
Być może wielu ze słuchających spodziewało się teraz kolejnego cudu, w postaci „nowej manny z nieba”, która da im zbawienie od grzechów. Lecz zamiast tego usłyszeli znów coś bardzo dziwnego, a może była to najdziwniejsza rzecz, o jakiej kiedykolwiek usłyszeli. Jezus powiedział wprost: „Ja jestem chlebem żywota; kto do mnie przychodzi, nigdy łaknąć nie będzie, a kto wierzy we mnie, nigdy pragnąć nie będzie.” (Jan 6:35)
Pokarm należy do podstawowych potrzeb człowieka, jakie musi sobie zapewnić. W ogrodzie Eden, Adam i Ewa mieli pod dostatkiem pożywienia z wszystkich drzew tam zasadzonych, z wyjątkiem jednego. Pożądliwość tego, co zakazane doprowadziła do tego, co usłyszeli: „W pocie oblicza twego będziesz jadł chleb, aż wrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty; bo prochem jesteś i w proch się obrócisz.” (1 Moj. 3:19)
Królestwo Boże, to wyzwolenie z zamkniętego kręgu „z proch – do prochu”. „Albowiem Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym.” (Rzym. 14:17)  Aby wyzwolić się z tego błędnego koła śmierci, potrzebny jest inny pokarm, prawdziwy chleb z nieba – „Ja jestem chlebem żywym, który z nieba zstąpił; jeśli kto spożywać będzie ten chleb, żyć będzie na wieki; a chleb, który Ja dam, to ciało moje, które Ja oddam za żywot świata.” (Jan 6:51)
To były bardzo trudne słowa, tak twardej mowy jeszcze nie słyszeli, dlatego wielu odeszło od Chrystusa, nawet spośród Jego uczniów. To nie pasowało do ich filozofii życia – „muszę coś zrobić, aby coś otrzymać”. Zresztą, tak byli uczeni przez całe życie. Kapłani zawsze czegoś żądali, jakiejś ofiary, koźlęcia, kilku drachm a tu, Ten, kogo nazwali „prawdziwym prorokiem” jaki miał przyjść, mówi że mają spożywać Jego Ciało.
Jezus powiedział: „Albowiem ciało moje jest prawdziwym pokarmem, a krew moja jest prawdziwym napojem. Kto spożywa ciało moje i pije krew moją, we mnie mieszka, a Ja w nim.” (Jan 6:55,56)  Mieszkać w Jezusie i mieć Jezusa w sobie – czy może być coś większego, coś bardziej błogosławionego? Ale jak to osiągnąć?
Był w Izraelu faryzeusz imieniem Saul, jeden z najbardziej sprawiedliwych i pobożnych. Był tak gorliwy w czynieniu rzeczy, jakich wymagał zakon, że gotowy był tych, którzy z nim się nie zgadzali, wydawać na śmierć. Miał z tego powodu wiele zasług, mógł się tym chlubić wśród innych. Lecz tak naprawdę, był najbardziej ubogim w duchu w swoim czasie. Jego ubóstwo nie uszło uwagi Jezusa, który właśnie w tym celu przyszedł, aby stać się „chlebem życia wiecznego”. Zatrzymał pracowitego Saula na drodze do Damaszku i dał mu darmo prawdziwe błogosławieństwo.
Później, już jako Apostoł Paweł pisał do wierzących w Filippi: „Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa i znaleźć się w nim, nie mając własnej sprawiedliwości, opartej na zakonie, lecz tę, która się wywodzi z wiary w Chrystusa, sprawiedliwość z Boga, na podstawie wiary, żeby poznać go i doznać mocy zmartwychwstania jego, i uczestniczyć w cierpieniach jego, stając się podobnym do niego w jego śmierci, aby tym sposobem dostąpić zmartwychwstania.” (Fil. 3:7-11)
Aby doświadczyć w pełni błogosławieństwa życia wiecznego, musimy stać się całkiem ubodzy, gdyż tylko opróżnione życie może być napełnione Królestwem Bożym.
Henryk Hukisz

Tuesday, March 27, 2012

Intensywność zła

 Więszość z nas z pewnością pamięta żart z lekcji języka polskiego, gdy będąc zapytani o stopniowanie wyrazu „chory”, odpowiadało się: „chory, chorszy, trup”. Są przymiotniki, które posiadają trudność w utworzeniu trzeciego stopnia intensywności, gdyż nie istnieje limit końcowy. Przymiotnik „zły” posiada stopniowanie nieregularne, gdyż mówimy „zły, gorszy i najgorszy”, lecz nie jesteśmy w stanie określić czy istnieje stopień jeszcze gorszy od najgorszego. To pojęcie będzie zawsze względne, zależne od naszej wiedzy, lub chęci wyrażenia tego stanu.
Jeśli chcę powiedzieć, że wspominam najgorszy moment, to będzie zależało od tego, czy wspominam ostatnie wakacje, czy całe swoje życie. Podobnie jest, gdy mówimy o ludziach, możemy jedynie względnie określić stopień zepsucia człowieka, w porównaniu z jakimś przyjętym kryterium.  Na przykład, najgorszy nauczyciel, wcale nie musi być najgorszym człowiekiem.
Człowiek jest z gruntu zły, gdyż jest grzesznikiem. Pozwólcie, że przypomnę tu często przytaczane określenie: „Człowiek grzeszy, ponieważ jest grzesznikiem, a nie jest grzesznikiem dlatego, że grzeszy.” Chyba rozumiemy o co chodzi w tym dość zawiłym zdaniu?
W tym rozważaniu chciałbym zająć się kwestią, na ile zły jest człowiek. Jak bardzo zdeprawowana jest ludzka natura, bo przecież wiadomo, że nie każdy jest w takim samym stopniu zepsuty. Spotykamy sie nieraz z określeniem, że każdy człowiek jest jednakowo zdolny do popełnienia najgorszej zbrodni, lecz tego nie czyni, ponieważ nie ma ku temu woli, albo sposobności. Nie zgadzam sie z określeniem używanym przez niektórych zwolenników kalwinizmu - "total depravity", czyli "zupełne zepsucie", i to jest moją początkową tezą w tym rozważaniu. Na swoją obrone biorę słowa Pana Jezusa, który powiedział: „Jeśli tedy wy, będąc złymi, potraficie dawać dobre dary dzieciom swoim, o ileż więcej Ojciec wasz, który jest w niebie, da dobre rzeczy tym, którzy go proszą” (Mat. 7:11). Uważam więc, że nawet zły człowiek, potrafi czynić dobro. Tak przynajmniej uważał Pan Jezus, a z Jego zdaniem powinniśmy sie liczyć.
Wszyscy zaliczani jesteśmy do jedynej kategorii – jesteśmy grzeszni – „gdyż wszyscy zgrzeszyli i brak im chwały Bożej” (Rzym. 3:23).  Co do tego nie ma dyskusji, gdyż wszyscy wywodzimy się z tego samego źródła i ponosimy te same konsekwencje. „Przeto jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, tak i na wszystkich ludzi śmierć przyszła, bo wszyscy zgrzeszyli” (Rzym. 5:12). Nad tym zagadnieniem nie ma dyksusji, wszyscy się zgadzamy, że „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rzym. 6:23).
Problem pojawia się w momencie, gdy chcemy przyjąć tezę, na ile człowiek jest zły, gdy zastanawiamy się nad tym, jak bardzo jest zdeprawowany. Czy jest w stanie zapragnąć swego zbawienia, jakie Bóg nam oferuje w Chrystusie? Czy, w ogóle nie jest do tego zdolny?
Jak z pewnością zauważyliście, że odwołuję się nieraz do powszechnej tutaj (powszechniejszej niż w Polsce), teologii kalwinistycznej. Ogólny zarys tej teologii został ujęty w akronimie  „TULIP”, którego pierwsza litera „T” znaczy  - „totalna deprawacja” (Total depravity). Zwolennicy tego poglądu twierdzą, że człowiek nienawrócony jest tak zdeprawowany, że nie jest w stanie nawet pomyśleć o swoim zbawieniu. Uważa się, że każdy grzesznik pała, wprost zieje taką nienawiścią do Boga, że żadna dobra myśl nie jest w stanie zrodzić się w jego totalnie zepsutym sercu. Najczęściej cytowanym wersetem, na obronę takiego stanowiska, jest wypowiedź Jezusa na temat zawartości serca człowieka – „Albowiem z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, wszeteczeństwa, kradzieże, morderstwa, cudzołóstwo, chciwość, złość, podstęp, lubieżność, zawiść, bluźnierstwo, pycha, głupota; wszystko to złe pochodzi z wewnątrz i kala człowieka” (Mar. 7:21-23). Aby nie wdawać się w niepotrzebną dyskusję, chcę jedynie zauważyć, że Jezus wcale nie powiedział, że jest to jedyna i wyłączna zawartość ludzkiego serca. Celem wypowiedzi Chrystusa było ukazanie, że prawdziwym „brudem” nie są rzeczy zewnetrzne, lecz to, co pochodzi z wewnątrz. Prawdą jest, że „takie brudy” wychodzą z serca ludzkiego, ale czy tylko?
Dlaczego o tym piszę? Uważam, że wmawianie ludziom, iż wszyscy jesteśmy totalnie zdeprawowani, że pałamy nienawiścią do Boga, tworzy fałszywy obraz, zarówno Boga jak i człowieka.
Owszem, możemy przeczytać w Biblii (Rzym. 1:18-32), że ludzie odwrócili sie od Boga i wybrali własną mądrość. Przeciw tym, którzy świadomie odrzucają zbawienie z łaski, Bóg zachowuje Swój święty gniew. Ci, którzy wybierają drogę buntu, którzy świadomie występują przeciwko prawdzie, muszą ponieść konsekwencję takiego wyboru. Ten fragment Słowa Bożego dotyczy w pierwszym rzędzie doczesnych skutków grzesznego życia, jako świadomego odrzucenia ewangelii Chrystusowej.
Apostoł Paweł pisze o życiu w usprawiedliwieniu Bożym, jakie jest możliwe przez wiarę. Przeciwieństwem zbawienia z wiary, jest wybór własnego stylu życia, bez Boga i Jego mądrego prawa, dlatego ci, którzy to czynią skazują się na przewidziane z góry skutki. Zwróćmy uwagę, że Paweł pisze o „gniewie Bożym” w czasie teraźniejszym – „Albowiem gniew Boży z nieba objawia się przeciwko wszelkiej bezbożności i nieprawości ludzi, którzy przez nieprawość tłumią prawdę” (Rzym. 1:18).  Więc nie chodzi tu o wieczne potępienie, które nastąpi, jeśli nie będzie upamiętania, lecz o „gniew” jako bezpośrednia konsekwencja łamania Bożego prawa natury.
Ci, którzy świadomie decydują się na to, „aby bezcześcili ciała swoje między sobą” (w.24), poniosą „na sobie samych należną za ich zboczenie karę” (w.27). Czy Apostoł wskazując na tych, którzy „mienili się mądrymi, a stali się głupi” (w.23), mówi o wszystkich ludziach generalnie, czy tylko o tych, którzy odrzucili Boga? Karę za to zboczenie, ludzie ponoszą już w tym życiu, natomiast wieczne potępienie poniosą, jeśli nie będą pokutować. W Koryncie, wśród świętych, byli „rozpustnicy i mężołożnicy”, o których wiadomo było, że „Królestwa Bożego nie odziedziczą”, lecz jednak zostali: „obmyci, uświęceni, i usprawiedliwieni w imieniu Pana Jezusa Chrystusa i w Duchu Boga naszego” (1 Kor. 6:9-11). Być może, że zanim zostali „uświęceni” doznawali na swoim ciele przejawu „doczesnego gniewu Bożego” w postaci choroby, jako „należną za ich zboczenie karę” Jeśli złodziejowi ucięto rękę, jako wymiar uwczesnej sprawiedliwości, po nawróceniu się do Boga, ręka nie odrosła.
Warto jest zwrócić uwagę na wiersz 20 – „Bo niewidzialna jego istota, to jest wiekuista jego moc i bóstwo, mogą być od stworzenia świata oglądane w dziełach i poznane umysłem, tak iż nic nie mają na swoją obronę.”  Jeśli od czasu stworzenia świata, czyli od początku, gdy czlowiek znalazł się poza rajem, „moc i bóstwo” mogą być „poznane umysłem”, to widocznie Bóg wie, że ten ludzki umysł nie jest aż tak zdeprawowany, skoro przewidział taką możliwość.
To, że nie wszyscy jesteśmy jednakowo źli, nie znaczy, że zbawienia potrzebują tylko najgorsi. Nie ma ani jedego dobrego na tyle, aby nie potrzebował Chrystusa, jako Jedynej Drogi. Chcę być dobrze zrozumiany i uniknąć niepotrzebnej dyskusji.
Święty Bóg wymaga sprawiedliwości, porównywalnej jedynie do swojej i taką nam oferuje w Swoim Synu, Jezusie Chrystusie, który powiedział: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6).
Henryk Hukisz

Friday, March 23, 2012

Drzazga większa od belki

Często ulegamy złudzeniu w ocenie wielkości przedmiotów, który z nich jest większy. Na zdjęciu obok, widzimy trzy samochody różnej wielkości, lecz tak na prawdę, wszystkie są dokładnie takie same. Podobnie możemy ulec złudzeniu w ocenie różnych innych wartości - bądźmy więc ostrożni.
W ewangelicznym zestawieniu dwóch drewniannych przedmiotów, o jakich mówił Jezus w Kazaniu na Górze, występują „źdźbło i belka”, co w jednym z nowszych przekładów Biblii zotało oddane następujaco: „Jak możesz powiedzieć swojemu bratu: Pozwól, że wyrzucę drzazgę z twego oka, a oto belka jest w twoim oku?” (Mt. 7:3).  W oryginale występuje słówko "καρφος" [karphos], które znajdziemy tylko w tym zastosowaniu, zarówno w Ewangelii Mateusza jak i Łukasza i oznacza ono suchą drewnianną szczapę lub gałązkę
Nie o wielkości mówił Jezus, lecz o właściwym podejściu do błędów, jakie z łatwością widzimy u drugich, nie widząc własnych. Odwołanie się do gabarytów tych elementów ma jedynie wskazać na konieczność uporania się wpierw z własnymi wadami, zanim przystąpimy do „poprawiania” drugich, bo fizyczna wielkość, jak widzimy na załączonym zdjęciu, może być zwodnicza.
Zanim zajmiemy się przysłowiową drzazgą i belką, kilka słów wstępu.
Pan Jezus rozpoczyna mowę na temat naturalnych relacji między ludźmi, wskazując na prawidłowe pojęcie na czym polega ocena postępowania drugiej osoby. Ta skłonność do wydawania sądów o drugich jest cechą naturalną, z tym się rodzimy i do końca życia mamy prawo do sądzenia. Zaraz, ktoś powie, przecież Jezus wyraźnie mówi: „Nie sądźcie, abyście nie zostali osądzeni” (Mt. 7:1).   Otóż okazuje się, że ten werset jest naczęściej cytownaym fragmentem z Biblii, zarówno wśród naśladowców Chrytsusa, jak i tych, którzy wolą sami sobie radzić w życiu. Muszę powiedzieć, że ten werset jest również najczęściej źle interpretowany, gdyż ludzie chcą tym zdaniem zamykać usta tym, którzy odważą się osądzić ich postępowanie.
Mamy prawo wydawać opinie na temat postępowania innych ludzi, lecz nie wolno nam osądzać motywów czyjegoś serca, ponieważ są to sprawy zakryte przed człowiekiem. Jedynie Bóg ma taką władzę, aby osądzić zawartość serca. Jedynie Boże Słowo jest „zdolne osądzić myśli i zamiary serca” (Hbr. 4:12).  Apostoł Paweł w wielu zborach, które powstały dzięki jego zwiastowaniu, doświadczał krzywdzącego osądzenia, a nawet pozbawiania go apostolstwa, które otrzymał od samego Chrystusa. Pisał do Rzymian, którzy osądzali wierzących na podstawie ich poglądów i wielkości wiary. „Ty, kim jesteś, że osądzasz cudzego sługę? Przed własnym panem stoi lub upada. Będzie jednak stał, gdyż Pan ma moc go postawić” (Rz. 14:4).
Jezus, wygłaszając Kazanie na Górze, zazwyczaj miał na uwadze faryzeuszów i uczonych w Piśmie. Bardzo często wyrzucał tej kaście „jedynie sprawiedliwych” ich sposób nauczania i osądzania innych. Już na samym początku Jezus powiedział: „jeśli wasza sprawiedliwość nie będzie doskonalsza niż nauczycieli Prawa i faryzeuszy, nigdy nie wejdziecie do Królestwa Niebios” (Mt. 5:20).
Faryzeusze i uczeni w Piśmie uważali, że jedynie oni zachowują Zakon i jakby mało było, dodali sobie jeszcze ponad 600 drobnych przepisów. Ich głównym zajęciem było demonstrowanie na ulicach pięknych i długich modlitw, oraz na każdym kroku podkreślali jak długo poszczą i ile dają jałmużny. Nikt z szarego ludu nie śmiał nawet równać sie z najgorszym z nich. Ich samousprawiedliwianie się zostało ocenione przez Chrystusa w porównaniu ich do „grobów pobielanych” – z zawnątrz biel, natomiast wewnątrz to, czego można spodziewać się w grobie.
Wszyscy mamy już taką naturę, że lepiej widzimy błędy u innych niż u siebie samych. Dlatego, aby mieć lepszy obraz samego siebie, najprościej jest mówić o wadach innych. Mój ulubiony felietonista z „Polityki”, kiedyś tak ocenił przebieg kampanii wyborczej w Polsce: „Autoportrety to były malowane piękną bielą, ale na czarnym tle grzechów, kłamstw, oszustw, niegodziwości i obłudy wszystkich innych partii”. Jest to najtańszy sposób pokazania siebie samego w bieli, jeśli wszystko dookoła namaluje się na czarno. Wówczas, nawet szary kolor razi w oczy. Zawsze drzazga w oku bliźniego wygląda na większą, niż jest w rzeczywistości.  
Jezus nie powiedział, że nie wolno sądzić, lecz wskazał na zależność – „Jaki bowiem wydajecie wyrok, taki i na was wydadzą, jaką miarą mierzycie, taką i wam odmierzą” (Mt. 7:2). Innymi słowy, jeśli nie widzisz belki we własnym oku, to twoja ocena postępowania drugiego człowieka jest fałszywa. Dlatego przyjęcie interpretacji, że w ogóle nie wolno sądzić, oznacza ucieczkę od oceniania własnego postępowania. Skoro ja nie mogę nic powiedzieć o bliźnim, wara komukolwiek od osądzania mojego postępowania. Ci, którzy tak rozumieją te słowa, pójdą na śmierć w obronie takiego pojmowania.
Belka w przykładzie Jezusa oznacza konieczność dokonania oceny własnego postępowania. Biblia wzywa nas często do sprawdzania siebie samych przed Panem, czy idziemy prawidłowo. „Chrześcijanin” z „Wędrówki Pielgrzyma” nie sprawdzał siebie i opamiętał się dopiero gdy zauważył, że maszeruje po drugiej stronie muru. Ponieważ chciał dotrzeć do celu, musiał wrócić do wyłomu w murze, którym nieopatrznie opuścił swoją drogę. Musiał wyjąć „belkę”, która go wcześniej zaślepiła.
Apostoł Jakub pisze o lustrze, którym jest Słowo Boże, tak bardzo ostre, że jest zdolne osądzić nasze myśli, zanim przerodzą się w czyny.  Belce bardzo często towarzyszy gniew, bo jeśli na siłę chce się komuś udowodnić, że jest winien, to zazwyczaj pojawiają się złe emocje wywołujące zagniewanie. Dlatego Jakub, pisał: „Pod wpływem gniewu bowiem człowiek nie wykonuje sprawiedliwości Bożej. Dlatego odrzućcie wszelką nieczystość i bezmiar zła, i z łagodnością przyjmijcie zaszczepione w was Słowo, które ma moc zbawić wasze dusze” (Jk. 1:20,21). Jak możemy zauważyć, belką może być zagniewanie, złość, względnie inny rodzaj brudu, który Apostoł poleca odrzucić, aby móc przyjrzeć się sobie w zwierciadle Słowa Bożego. Z belką w oku nigdy nie będziemy w stanie zobaczyć problemu, z jakim boryka się nasz brat. A przecież po to jesteśmy w Ciele Chrystusowym, aby wzajemnie sobie pomagać, aby podnosić bliźniego.
Wówczas wypełni się ta zachęta, jaką Apostoł Paweł przekazał wierzącym w Efezie: „Trwając zaś w prawdziwej miłości, wzrastajmy pod każdym względem ku Temu, który jest Głową, Chrystusem. Przez Niego całe ciało – które jest harmonijnie złożone i połączone dzięki każdej umacniającej więzi, według miary właściwej każdemu członkowi – przyczynia się do wzrostu ciała, aby budować samo siebie w miłości” (Ef. 4:15,16). W tym miłosnym połączeniu w Ciele Chrystusa, będziemy musieli nieraz wyjmować drzazgi z oczu braci i sióstr. Wówczas nikt nikogo nie zrani, gdyż wolni od własnych belek, kierowni czystym spojrzeniem, będziemy zdolni okazywać pomoc swoim bliźnim w miłości.
Na zakończenie tego rozmyślania odsyłam do przykładu Dawida. Wystraczy przeczytać Psalm 51, w którym król wpierw uznał swoją winę, zobaczył własną belkę, by później móc zawołać do Pana: Boże, stwórz we mnie czyste serce i odnów we mnie moc ducha. Nie odtrącaj mnie od swego oblicza, nie odbieraj mi swojego świętego ducha(Ps. 51:12,13).
Po tej Bożej operacji oczyszczenia swego serca, Dawid mógł szczerze zawołać: Chcę nieprawych nauczać dróg Twoich, by nawrócili się do Ciebie grzesznicy(Ps. 51:15).
Henryk Hukisz

Wednesday, March 21, 2012

Cień Chrystusa

Platon, bodajże największy filozof z przełomu V i IV wieku p.n.e., uważany za twórcę idealizmu, z pewnością wywarł duży wpływ na poglądy Saula, późniejszego  Apostoła Pawła. Ten wszechstronnie wykształcony faryzeusz zdobywał wiedzę w czasie, gdy filozofia greków dominowała w kształtowaniu poglądów na temat ówczesnego świata. 
Przyjmuje się, że twórczość i poglądy Platona były dobrze znane Pawłowi, gdyż z jego listów możemy to wywnioskować, jako że nieraz odwoływał sie do idei głoszonych w tamtym czasie. Największe dzieło Platona p.t. „Państwo” zawiera opis dziwnej jaskini, zamieszkałej przez grupę ludzi zakutych w kajdany. Osoby te siedzą tak, że mogą jedynie patrzeć na stojącą przed nimi ścianę, na której, jak na ekranie, przesuwają się cienie rożnych przedmiotów.  Te przedmioty w rzeczywistości istnieją i poruszają się przed otworem tej jaskini. Ludzie w jaskini są zakuci w  kajdany, tak, że nie mogą nawet odwrócić głowy, aby zobaczyć rzeczywistość, mogą jedynie podziwiać jej cienie. Jeden z uwięzionych, uwolniony w cudowny sposób, wychodzi na zewnątrz i po chwili, gdy jego wzrok oswoił się już ze światłem słonecznym, może podziwiać wspaniałą kolorową rzeczywistość. Gdy znów powrócił do wnętrza jaskini, zaczął zachęcić pozostałych więźniów do jej opuszczenia, zachwalając cudowność świata rzeczywistego, lecz oni woleli pozostać w swojej krainie cieni.
Apostoł Paweł w Liście do Kolosan pisze o sprawach bardzo ważnych, starając się przedstawić wielkość Osoby Jezusa Chrystusa i o tym, jakie znaczenie to ma dla naszego życia duchowego. W tym liście Paweł pisze między innymi o tym, że w Chrystusie zostało stworzone wszystko, gdyż „On jest obrazem Boga niewidzialnego, pierworodnym wszelkiego stworzenia. W Nim bowiem zostało stworzone wszystko w niebiosach i na ziemi: rzeczy widzialne i niewidzialne, czy to trony, czy panowania, czy zwierzchności, czy władze – wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone” (Kol. 1:15,16).  Celem napisania tego listu było pragnienie doprowadzenia w mocy Ducha Świętego ludzi wierzących do pełnej dojrzałości. Paweł pisał o pewnej tajemnicy, którą jest „Chrystus w was, nadzieja chwały, którego zwiastujemy, napominając i nauczając każdego człowieka z wszelką mądrością, aby każdego człowieka ukazać doskonałym w Chrystusie. Dlatego też się trudzę, walcząc Jego mocą, która potężnie we mnie działa” (Kol. 1:28,29). 
Apostoł Paweł starał się pokazać czytelnikom tego listu, że Chrystus jest Bożą tajemnicą objawioną teraz dla poznania zbawienia, które jest tylko w Nim. Paweł był zaniepokojony faktem, że pojawiali się nauczyciele starający się odwrócić wierzących od rzeczywistości, którą jedynie jest Chrystus. Dlatego ostrzegał wierzących słowami: „Uważajcie, żeby was ktoś nie zniewolił filozofią i próżnym zwodzeniem, opartym na przekazie ludzkim, na żywiołach świata, a nie na Chrystusie” (Kol. 2:8). 
Największym zagrożeniem, szczególnie w świecie hellenistycznym, była nauka znana jako gnostycyzm. Większość idei głoszonych przez zwolenników tej nauki znajdowali się pod wpływem filozofii Platona, który wprowadził takie pojęcia jak: idea dobra, wieczna idea, która jest doskonała, natomiast ciało jest siedliskiem zła i zepsucia. Wielu wierzących zostało urzeczonych takimi poglądami.
Dlatego Paweł pisał z całą stanowczością, że nasze zbawienie jest doskonałe przez to, że zostało w pełni dokonane w Chrystusie.  Wraz z odpuszczeniem grzechów można doznać łaski ożywienia, jakie mamy w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa. Tę rzeczywistość Bóg objawił w Swoim Synu w momencie, „gdy zostaliście pogrzebani razem z Nim w chrzcie, w którym również razem zostaliście wskrzeszeni dzięki wierze w działanie Boga, który wskrzesił Go z martwych. I was, którzy umarliście w grzechach i nieobrzezaniu waszego ciała, Bóg ożywił razem z Nim, darując nam wszystkie grzechy,” (Kol. 2:12,13).
Innym zagrożeniem, jakie występowało głównie pośród chrześcijan pochodzenia żydowskiego, był powrót do Zakonu. Religia Starego Testamentu nie była dla nich obca, dlatego istniało niebezpieczeństwo wprowadzenia do pobożności chrześcijan elementów z przeszłości. Nawoływano do przestrzegania sabatów, świąt żydowskich, do spożywania pokarmów czystych według zakonu i wiele innych zwyczajów. Paweł starał się wykazać za wszelką cenę, że zbawienie zostało całkowicie dokonane przez Chrystusa, jak pisał w Liście do Rzymian, że „końcem Prawa jest Chrystus, dla usprawiedliwienia każdego, kto wierzy” (Rz. 10:4).  Tryumf Chrystusa stał się faktem, który musiał uznać też i diabeł, ponieważ Jezus „przekreślając zapis dłużny, który świadczył przeciwko nam, i usunął go, przybijając do krzyża. Rozbrajając zwierzchności i władze, wystawił je na pokaz, gdy przez Niego odniósł triumf nad nimi” (Kol. 2:14,15). Nie ma więc już miejsca na uczynki zakonu, aby otrzymać pełnię łaski zbawienia.
Paweł odwołał się w tym liście do znanego wówczas obrazu cienia i rzeczywistości, pisząc: „Wszystko to są tylko cienie rzeczy przyszłych; rzeczywistością natomiast jest Chrystus” (Kol. 2:17).  Wobec Chrystusa, który jest Prawdą, już nic innego nie ma znaczenia. Paweł doświadczył tego w swoim życiu, gdyż cała jego dotychczasowa mądrość i własne dokonania stały się śmieciami wobec Chrystusa, czymś do czego nie warto było powracać.  Pisał o sobie: „Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę” (Fil. 3:7). Poznawszy Chrystusa i doskonałość jaką On daje, „wszystko to”, mając na uwadze dotychczasowe poglądy i zasady życia, uważał za szkodę dla poznania Chrystusa.
Apostoł Paweł pozostawił potomnym wszystkich wieków swoje wyraźne świadectwo o doskonałym zbawieniu, jakie Bóg przygotował w Chrystusie dla tych, którzy w Niego uwierzą - „Nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na przewyższające wszy­stko poznanie Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Z Jego powodu wszystko poczytuję za nic i uważam za śmieci, aby zyskać Chrystusa i zjednoczyć się z Nim – nie dzięki mojej sprawiedliwości wynikającej z Prawa, lecz dzięki sprawiedliwości osiągniętej przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwości z Boga na podstawie wiary; aby Go poznać – zarówno moc Jego zmartwychwstania, jak i udział w Jego cierpieniach, upodabniając się do Niego w Jego śmierci; abym w ten sposób dostąpił zmartwychwstania” (Flp. 3:8-11).
Więźniowie w jaskini cieni mieli możliwość dokonania wyboru - kolorową i żywą rzeczywistość, albo cienie na ścianie. Podobnie jest w naszej duchowej rzeczywistości, mamy do wyboru - korzystanie w prawdy objawionej w Chrystusie, albo powrót do cieni, do obrazów, które jedynie wskazywały na Chrytsusa. Jeśli nawet są biblijne, to wyrządzają ogromną szkodę na drodze poznawania Chrystusa, który dla wierzących jest rzeczywistością.
Dziwią mnie pojawiające sie coraz częściej w zborach Chrystusowych powroty do judaizmu. Nawet ładnie brzmiące określenie „wspólnota mesjańska”, jeśli jest w niej zwiastowany powrót do świąt i obyczajów żydowskich, jest niczym innym, jak tylko „stratą ze względu na przewyższające wszy­stko poznanie Chrystusa JezusaCzyżby Chrystus już się znudził i poszukuje się cieni, być może nawet ciekawie zaprezentowanych, lecz będących zawsze tylko cieniami.
Nie ma innej Ewangelii, „są tylko tacy, którzy sieją zamęt wśród was i chcą sfałszować Ewangelię Chrystusa” (Ga. 1:7), pisał apostoł Paweł do ludzi już wierzących w Chrystusa. Mimo woli w takich sytuacjach słowo z Listu do Galacjan samo ciśnie się na usta - „Ale jeśli nawet my głosilibyśmy lub anioł z nieba głosiłby wam dobrą nowinę inną od tej, którą wam głosiliśmy, niech będzie przeklęty” (Gal. 1:8).
Słowo „przeklęty”, greckie „anatema” miało wówczas inne znaczenie niż obecnie i chodziło o odrzucenie tego, co nie jest Ewangelią.
Henryk Hukisz

Polecam również - "Jezus, czy Jeszua"

Tuesday, March 20, 2012

Kamera na zakręcie drogi

 Kamery monitorujące są dziś tak popularne, że nikogo nie dziwi ich widok. Możemy je zobaczyć prawie w każdym budynku, na każdym skrzyżowaniu lub zakręcie drogi. Kilka lat temu ze zdziwieniem przeczytałem, że w Londynie jest około milion kamer, które nieustannie rejestrują wszystko, co znajduje się w ich polu widzenia.
Jeśli zdarzy się jakiś wypadek, albo jakieś przestępstwo, policja stara się uzyskać jak najwięcej informacji w celu wykrycia sprawcy. Wówczas te kamery spełniają bardzo pożyteczną rolę. Lecz jeśli nic złego się nie dzieje, to mamy obiekcje co do słuszności instalowania kamer w miejscach publicznych, ponieważ ograniczają naszą wolność i nie chcemy, aby oko Wielkiego Brata nas obserwowało.
Bóg jest Wszechwidzący, On nie potrzebuje kamer, On widzi każdego z nas w każdej sytuacji. Być może są takie miejsca, w których wolelibyśmy aby nie było żadnej kamery, a jednak nie da się uciec przed Bożym wzrokiem.
W Ewangeliach są opisane takie sytuacje, w których istnieje coś na kształt kamery, która dokładnie obserwuje całe zdarzenie. Są to najczęściej przypowieści, jak na przykład, o faryzeuszu i celniku. Bóg rejestruje każde słowo, każdy gest bohaterów tej historii, aby później pokazać prawdziwy obraz ich serc.
Dziś chcę spojrzeć okiem kamery ustawionej na zakręcie drogi schodzącej w dół z Jerozolimy do Jerycha. Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie  jest tak realistyczna, że czujemy się jak w kinie, oglądając całe to zdarzenie na ekranie. Nawet archeolodzy w Izraelu odnaleźli ruiny zajazdu, w którym przysłowiowy Samarytanin umieścił pobitego człowieka. Wprawdzie obiekt ten niczym nie przypomina zajazdu (patrz zdjęcie obok), ale jest wyraźnym świadectwem prawdy o tym, kto jest bliźnim.  
Przypowieść ta jest ilustracją do pytania, jakie pewien uczony w Zakonie zadał Chrystusowi na temat uzyskania zbawienia. Jezus odpowiedział pytaniem, szanując status uczonego w Piśmie – „Jak czytasz?”  Znawca Zakonu odpowiedział poprawnie, że należy przestrzegać przykazania o miłowaniu Boga przede wszystkim, oraz bliźniego, jak siebie samego. Znał Zakon, dlatego zdawał sobie sprawę, że może zaplątać się w wyjaśnianiu na czym polega prawdziwa miłość do Boga, więc odbił „szybką piłkę” zadając pytanie: „A kto jest bliźnim moim?” (Łuk. 10:29).
Uczony w Piśmie chciał, by Chrystus podał mu listę osób, które należy uznać za bliźnich. W ten sposób mógłby znaleźć wymówkę, by nie pomagać tym, których na liście nie ma. Są więc i u nas osoby, których nie wpisujemy na listę tych, którymi należy się zająć. Jakie to wygodne, gdy widzimy człowieka z papierowym kubkiem na skrzyżowaniu ulic, szybko wyciągamy nasza listę i sprawdzamy – nie ma go! Co za ulga - możemy spokojnie jechać dalej.  
Jezus odwrócił całą sytuację, bo bliźnim w tej przypowieści, nie jest człowiek w potrzebie, lecz ten, który ją niesie. A to nie pasuje do naszej wyobraźni, bo sami nie możemy decydować o tym, komu pomóc, a kto jest poza listą. Tak bardzo lubimy być panami sytuacji.
Spójrzmy okiem kamery – co za błogosławieństwo móc zobaczyć to, co „wielu proroków i królów pragnęło zobaczyć” (Łuk. 10:24).  Właśnie, tuż przed rozmową z uczonym w Zakonie, Jezus powiedział na osobności Swoim uczniom, że mogą uważać się za szczęśliwych. widząc to, na co mogą patrzeć.
Oto drogą idzie kapłan, człowiek powołany do szczególnych zadań. Ma gęsto zapisany kalendarz spotkań i obowiązków. Są to tak ważne sprawy, że nie zawraca sobie głowy drobiazgami, spokojnie przechodzi na drugą stronę drogi. Oko kamery rejestruje nie tylko ślad jego stóp, lecz również myśli  jego serca. Kiedy nastanie czas składania raportów, jego długą listę spełnionych kapłańskich obowiązków nagle przerwie migawka z rejestru kamery – obraz odwróconej głowy. I to przyćmi wszystkie inne dzieła jakich dokonał w swoim życiu.
Nadchodzi lewita, on też ma wiele obowiązków - musi przygotować zwierzęta na ofiarę, a kapłan nie lubi, jak coś nie tak jest położone koło ołtarza. Przecież to co robi, służy większej liczbie ludzi i jest ważniejsze, niż ten jeden nieborak leżący na poboczu drogi. Może zmorzył go sen po wypiciu zbyt dużej ilości wina, dlatego nie zauważą człowieka w potrzebie? Szybko przechodzi na druga stronę drogi, żeby przypadkiem nie okazało się, że myli się w swoich domysłach.
Wreszcie, nadchodzi kolejna osoba, kamera rejestruje każdy jej krok. Widzimy wyraźnie, że nie zbacza na drugą stronę, lecz zwalnia, patrzy i widzi człowieka. Dla niego najważniejsze jest to, że to jest człowiek. Nie musi znać jego imienia, statusu społecznego, ani dokąd szedł. Tylko Jezus wiedział, że idzie z Jerozolimy do Jerycha, z miasta świętego, do przeklętego. Dla nas byłaby to bardzo ważna informacja – skoro wybrał taki kierunek, spotkała go słuszna kara.
Człowiek przy drodze leży pobity, „na pół umarły”. Z matematycznego punktu widzenia znaczy, że jest na pół żywy, lecz Chrystus podkreśla jego położenie – potrzebuje bliźniego, gdyż sam sobie nie może pomóc. To tak, jak ze szklanką do połowy pełną. W tej sytuacji ważne jest to, że istnieje możliwość zrobienia dobrego uczynku. Chrystus zwrócił uwagę na to, że czyniąc dobrze, ponosimy jakiś koszt. Nie ma znaczenia uczynek, który nas nic nie kosztuje. Ktoś skomentował tę przypowieść stwierdzeniem, że aby stać się "dobrym Samarytaninem", trzeba mieć kasę. 
Jezus podkreślił fakt, że Samarytanin mógł mieć tysiąc powodów, aby przejść na drugą stronę, nie zauważając Żyda. Lecz to właśnie ten, kto był pogardzany przez Żydów, zatrzymał się, uczynił wszystko, co wynikało z tej specyficznej sytuacji i pojechał dalej nie robiąc szumu wokół siebie. Gdyby nie oko kamery, nie wiedzielibyśmy nic o oliwie i o winie na rany, o bydlęciu, które posłużyło za ambulans, o dwóch denarach i zapewnieniu, że wszelkie dodatkowe koszty zostaną pokryte, gdy będzie wracać. Czy nie jest tak, że dziś wielu w obawie, że Bóg może nie zauważyć ich dobrego uczynku, może niekoniecznie piszą o sobie książki, lecz robią tak wielki szum, aby czasami przez przypadek sprawa nie poszła w zapomnienie.
Kto więc jest naszym bliźnim? To jest źle postawione pytanie. Powinniśmy zapytać się samych siebie: „Czy jestem bliźnim dla drugiego człowieka?”
W innej przypowieści - jak dobrze, że mamy ich wiele - Jezus mówił o wielkiej uczcie. Zaproszenia zostały rozesłane, może nawet wielu potwierdziło swój udział, lecz był wówczas taki zwyczaj, że specjalny goniec szedł jeszcze raz do domów zaproszonych osób i wołał: „Wieczerza gotowa!” (nie wysyłali wówczas SMS-ów.). Zaproszeni zaczęli się wymawiać, gdyż jeden kupił pole, drugi nabył parę wołów i musiał je wypróbować, jeszcze inny pojął żonę (koleżanka na studiach na egzaminie dodała, że też poszedł ją wypróbować).Tak łatwo jest znajdować wymówki. Kapłani i lewici też byli zbyt zajęci, aby podejść do człowieka w potrzebie.
Czy trudno jest znaleźć wymówkę? Może jesteśmy już ekspertami w tej dziedzinie. Co zrobił wówczas gospodarz uczty weselnej? Powiedział: „Wyjdź na drogi i ścieżki i przymuszaj innych do przyjścia, aby został zapełniony mój dom” (Łuk. 14:23). 
Kto jest moim bliźnim? Nigdy nie poznamy odpowiedzi na to pytanie, jeśli sami nie staniemy się jednym z nich. A najłatwiej jest poznać siebie, czy jestem bliźnim, gdy udam się między opłotki, tam, gdzie znajdują się ci, którzy są w potrzebie.
Tak jak kiedyś, tak samo i dzisiaj, Jezus mówi do nas: „Idź, i ty czyń podobnie” A można to zrobić jedynie, idąc po właściwej stronie drogi.
Henryk Hukisz