W czasie studiów teologicznych bardzo interesowałem się dziejami kościoła.
Chciałem jak najlepiej poznać jakie zmiany i w jakim czasie doprowadziły chrześcijaństwo
do stanu, jaki ogólnie można było obserwować później w kościołach historycznych.
Podejmując takie badania można zauważyć, że liturgie i wyposażenia
budynków kościelnych przestawały nawiązywać do prostoty, jaka uderza z relacji zawartych na stronach Nowego Testamentu. Czytając opisy z czasów pierwszych dziesięcioleci
chrześcijaństwa, można powiedzieć z całym przekonaniem, że życie pierwszych
chrześcijan toczyło się wokół Osoby Jezusa Chrystusa. Wierzę, że oni na serio uznawali fakt, iż Głową Kościoła jest Pan Jezus. Osobę Ducha Świętego traktowano tak
praktycznie, że niecałe dwie dekady od napełniania Jego mocą, zaprotokołowano
jedną z pierwszych decyzji: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my,...” (Dz.Ap. 15:28). Nawet sprawy administracyjne, jak np. kogo
wysłać z misją ewangelizacyjną, podejmowano po wysłuchaniu wpierw zdania, jakie ma Duch Święty (Dz.Ap. 13:2).
Później nastały czasy, gdy biskupi poczuli się
panami kościołów. Stworzyli podział na duchowieństwo i laików, czyli świeckich
(?). Sami siebie wynieśli na piedestały władzy, próbując swój standard życia dorównać
do możnowładców tego świata. Dlatego coraz częściej w życiu wspólnot
chrześcijańskich, główną rolę zaczęły odgrywać pieniądze i polityka. Utworzono
ogólnoświatową stolicę kościoła, przypisując jej sukcesję apostoła Piotra. Naród
był jeszcze niewykształcony, a duchowni posiadali wszelką wiedzę, dlatego
udawało się przekonać lud, że przepych bazylik i pałaców kardynalskich jest
kontynuacją życia Szymona rybaka i Jezusa, syna cieśli.
Dopiero średniowiecze, gdy duchowieństwo szalało
bez opamiętania, zdzierając z biedaków opłaty na odpusty dla dusz przebywającym
w wymyślonym na tą okoliczność czyśćcu, zaowocowało protestem Marcina Lutra.
Reformacja wywołała tak wielki szok, że nawet
papieże zaczęli zastanawiać się nad tym, czy czasami nie odeszli za daleko od nauki Pisma
Świętego. Podjęto działania prewencyjne, aby nie dochodziło do kolejnych reformacji.
W latach 1545-1563 odbył się Sobór Trydencki, na którym powołano do życia kontr-reformację. Miała
ona na celu przeciwdziałanie reformacji, przez wprowadzanie odnowy w łonie kościoła
rzymsko-katolickiego. Praktycznie polegała ona na utworzeniu najbardziej
nienawistnej organizacji tępiącej rodzące się kościoły protestanckie. Reformacja
przywróciła nauczanie o zbawieniu z łaski, a nie przez sakramenty udzielane
według woli kapłanów rzymskich. Jezuici, zamiast utwierdzania w poprawnym
wypełnianiu katechizmu katolickiego, do czego zostali powołani, mordowali heretyków w ramach świętej
inkwizycji.
Na przełomie wieków XIX i XX, przez kościoły
chrześcijańskie, głównie protestanckie, przetoczyła się fala ożywienia charyzmatycznego. Wpierw
na terenie Stanów Zjednoczonych, gdzie chrześcijaństwo było bardziej biblijne
niż w Europie, jak przysłowiowe „grzyby po deszczu”, rodziły się niezależne od
kościołów historycznych społeczności, kierowane bezpośrednio przez Ducha
Świętego. Zwiastowana ewangelia, nawiązując do nauczania apostolskiego, że „każdy bowiem, kto wzywa imię Pana, będzie zbawiony” (Rzym. 10:13), rodziła wiarę w sercach słuchaczy. Ludzie doznawali
przebaczenia grzechów z łaski, a nie poprzez przynależność do kościoła.
Obecnie, gdy przyglądam się, w jaką stronę zmierza chrześcijaństwo, zauważam, że dzieje się podobnie jak w pierwszych
wiekach, następuje odejście od zasadniczej linii, jaką wyznacza nauka
apostolska. Mogę nawet powiedzieć, że jest dużo gorzej, gdyż na początku ogół
wiernych nie znał treści Pisma Świętego. Obecnie, każdy posiada po kilka
egzemplarzy Biblii w kilku różnych przekładach a do tego mamy dużo lepszy
dostęp do tekstów w językach oryginalnych.
Pomimo tego, coraz dalej odchodzi się od wzorców
biblijnych. Spotkania wierzących przestają być zgromadzeniami, na których manifestowane
są dary Ducha Świętego, których On udziela, „każdemu z osobna tak, jak chce” (1 Kor.
12:11). Zamiast tego, jak pisze apostoł Paweł: „Kiedy się zbieracie, każdy ma jakiś dar: śpiewania hymnów lub nauczania, lub objawiania tego, co zakryte, lub mówienia językami, lub tłumaczenia. Wszystko niech służy ku zbudowaniu” (1 Kor. 14:26), ustala się programy według najnowszych trendów w „show
businessie”. Pastorzy bardziej interesują się lokalnymi potrzebami społecznymi ,
aby pozyskać jak najwięcej zwolenników, niż potrzebą zwiastowania ewangelii o
pokucie i nawróceniu. Ewangelistów zastąpili mówcy motywacyjni, którzy zamiast ewangelii, realizują programy artystyczne.
Jak bardzo do współczesnego kościoła pasuje obraz
zboru w Laodycei. Gdy patrzy się na nowoczesny wystrój kaplic nazywanych "mega church", na sceny dla muzyków uzbrojone w najnowszą technikę multimedialną, to można odwołać się do opinii Chrystusa o kościele, który mówi o sobie – „Jestem bogaty; oraz: Wzbogaciłem się i niczego nie potrzebuję, to jednak nie wiesz, że jesteś nędzny, pożałowania godny, biedny, ślepy i nagi” (Obj.
3:17).
Pan Jezus, będąc nadal Głową swojego Kościoła,
który buduje od dnia Pięćdziesiątnicy, stoi poza współczesnymi zborami. Stoi i
puka z nadzieją, że ludzie opętani współczesnymi trendami opamiętają się i wpuszczą Go do wewnątrz. Jak aktualne są słowa obawy, jakie wypowiedział Pan Jezus dwa tysiące lat temu: "Czy jednak Syn Człowieczy zastanie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" (Łuk. 18:8).
Aby to mogło się stać, potrzebne jest jedno –
zastosowanie się do rady, jakiej Chrystus udzielił zborowi w Laodycei. Pan
Jezus wskazał na potrzebę powrotu do wiary, wypróbowanej w ogniu, powrotu do
świętości, jaką uzyskać można dzięki krwi Baranka, oraz mieć wzrok pomazany
olejkiem Ducha Świętego, abyśmy „wiedzieli, czym jest nadzieja, do jakiej was wezwała, czym jest bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i jak wspaniały jest ogrom Jego mocy względem nas, wierzących, według działania siły Jego potęgi. Tą właśnie mocą działał w Chrystusie, gdy wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy w niebiosach” (Efez. 1:18-20).
Lecz trzeba mieć uszy, aby usłyszeć „co Duch
mówi do zborów” . Niestety, uszy wierzących są przygłuszone mocą głośników,
z których leci jazgot dźwięków zgodnych z najnowszymi trendami muzycznymi. Oczy też
przygasły, a raczej oślepły od blasku laserów bijących ze scen koncertowych.
Dlatego obawiam się, że w tym pędzie za nowoczesnością, wielu nie usłyszy głosu
„wołających na pustyni”, lecz popędzi za swoimi ulubionymi pasterzami.
Quo vadis kościele?
Henryk Hukisz