Monday, November 28, 2016

Jeśli tylko ...

Ciągle fascynuje mnie jeden z listów apostoła Pawła, w którym stara się pokazać doniosłość i znaczenie Osoby Pana Jezusa. W liście do zborów w Kolosach i w sąsiedniej Laodycei, Paweł przedstawia Chrystusa, który jest „obrazem Boga niewidzialnego, pierworodnym wszelkiego stworzenia. W Nim bowiem zostało stworzone wszystko w niebiosach i na ziemi: rzeczy widzialne i niewidzialne, czy to trony, czy panowania, czy zwierzchności, czy władze – wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone” (Kol. 1:15,16).
Następnie Paweł pisze o wszechwładzy Chrystusa, który jest również „Głową Ciała – Kościoła, On jest początkiem, pierworodnym spośród umarłych, aby we wszystkim mieć pierwszeństwo” (Kol. 1:18). To znaczy, że wszystkich, którzy w Niego uwierzyli, „uzdolnił do udziału w dziedzictwie świętych w światłości” (w. 12), ponieważ „wybawił z mocy ciemności i prze­niósł do Królestwa swego umiłowanego Syna, w którym mamy odkupienie, uwolnienie od grzechów” (w. 13,14). Tymi słowami Paweł maluje obraz wspaniałości naszego zbawienia, jakie zostało nam darowane z łaski.
Jak więc widzimy, z Osobą Pana Jezusa związanych jest tak wiele prawd, o których musimy zawsze pamiętać, gdyż zgodnie z upodobaniem Boga, „w Nim zamieszkała cała pełnia” (Kol. 1:19). Dlatego możemy lepiej zrozumieć słowa Chrystusa, gdy wyjaśniał swoim uczniom wielką prawdę o latoroślach i o krzewie winnym: „Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi obfity owoc, bo beze Mnie nic nie możecie uczynić” (Jan 15:5). Nasze trwanie w Chrystusie wyrażą się poprzez aktywny udział w nowym życiu.
Doniosłość i wszechwładzę Chrystusa widzimy w największym Bożym dziele, jakim jest nasze zbawienie, odkupienie i włącznie do społeczności Kościoła, który jest Jego Ciałem. Tylko w Nim może być zrealizowane największe pragnienie Ojca, aby „przez Niego pojednać wszystko z sobą, czy to na ziemi, czy w niebiosach, czyniąc pokój przez krew Jego krzyża” (Kol. 1:20).
Bez zrozumienia tego, jak ogromne znaczenie ma to, kim jest Jezus Chrystus, nigdy nie pojmiemy pojednania grzesznego człowieka ze świętym Bogiem. Paweł pisze, że wszyscy „którzy kiedyś byliście obcymi i nieprzyjaciółmi z powodu myślenia przejawiającego się w złych czynach, teraz pojednał w Jego doczesnym ciele przez śmierć, aby postawić was przed sobą jako świętych, nieskazitelnych i nienagannych” (Kol. 21,22). Wierzę, że gdy Chrystus mówił uczniom o wielkiej miłości Ojca do grzesznego świata, iż dał Swego Syna, jako Baranka na ofiarę za nas, to zapewniał ich, że gdy odda Swoje życie za owce, to one już „nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z Mojej ręki” (Jan 10:28).
Apostoł Paweł pisze ten list do wierzących w Kolosach i w Laodycei, ponieważ dowiedział się od „Epafrasa, naszego umiłowanego współsługi” (Kol. 1:7), że pojawili się tam fałszywi nauczyciele, którzy starali się wmówić im, że ich zbawienie zależy też od „jedzenia i picia, czy też świąt, nowiu lub szabatów” (Kol. 2:16), a są to jedynie „cienie rzeczy, które mają nastąpić, rzeczywistością zaś jest Chrystus” (w. 17). Pisałem już wcześniej o tym w rozważaniu zatytułowanym „Cień Chrystusa”.
Aby uzyskać to wspaniałe zbawienie, nie musimy nic robić, gdyż Chrystus przez tę jedną ofiarę przecież uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy dostępują uświęcenia (Heb. 10:14). Teraz jednak chciałbym zwrócić uwagę na warunek, o którym pisze Paweł, wskazując na wielkość naszego zbawienia (Kol. 1:22) - jeśli tylko wytrwacie w wierze, ugruntowani, stali i niedający się odwieść od nadziei, jaką daje Dobra Nowina, którą usłyszeliście ogłoszoną wszelkiemu stworzeniu pod niebem” (Kol. 1:23). To zdanie rozpoczyna małe greckie słówko „ei”, które znaczy „jeśli”. Jest to „spójnik wprowadzający zdanie podrzędne określające warunek, od którego spełnienia zależy to, o czym jest mowa w zdaniu nadrzędnym” (PWN).
Widzimy więc, że musimy spełnić określony warunek, aby wypełniło się to, o czym jest mowa w poprzednim wersecie. Czyżby istniały jakieś warunki, od których uzależnione jest nasze zbawienie? Oczywiście, że tak. Ten warunek jeśli" spotykamy w Biblii tak często, że aż trudno jest zrozumieć, dlaczego niektórzy uważa, że nie musimy już nic robić, aby zachować dar zbawienia. Ten warunek, o jakim pisze Paweł, nie uzależnia otrzymania daru zbawienia, lecz jego zachowanie.
Oto inny przykład wskazujący na wyraźnie okerślony przez Chrystusa warunek. Pan Jezus powiedział Nikodemowi: „jeśli się ktoś nie narodzi z wody i Ducha, nie może wejść do Królestwa Boga” (Jan 3:5). Później, wysyłając uczniów na cały świat z ewangelią o zbawieniu, powiedział: „Kto uwierzy i zostanie ochrzczony, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, zostanie potępiony” (Mar. 16:16). Lista podobnych wersetów jest bardzo długa, lecz teraz chcę nasza uwagę zwrócić na kilka warunków, na jakie wskazał Paweł w tym jednym wersecie (Kol. 1:23), pisząc do wierzących w Kolosach i Laodycei.
Przyjrzyjmy się więc uważnie wersetowijeśli tylko wytrwacie w wierze, ugruntowani, stali i niedający się odwieść od nadziei, jaką daje Dobra Nowina, którą usłyszeliście ogłoszoną wszelkiemu stworzeniu pod niebemEwangelia jest zwiastowana „wszelkiemu stworzeniu”, lecz nie każdy będzie z tego powodu zbawiony, lecz jedynie ci, którzy uwierzą i wytrwają w naśladowaniu Chrystusa.
Zadajmy więc sobie zasadnicze pytanie: Czym jest ewangelia?” Paweł wyjaśnia to na początku tego listu, przypominając im, że „o niej wcześniej usłyszeliście w słowie prawdy Dobrej Nowiny, która dotarła do was” (Kol. 1:5). Tak więc, ewangelia jest PRAWDĄ, jest Bożą prawdą, o której Pan Jezus mówił w bardzo ważnym momencie, gdy stał przed Piłatem, który skazywał Go na ukrzyżowanie. Wówczas Chrystus wskazał na cel, w jakim przyszedł na ten  świat, mówiąc: „Ja po to się narodziłem i przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha Mojego głosu” (Jan 18:37). Później apostoł Paweł napisał, że Bóg „pragnie, aby wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tym. 2:4). Tak więc, jednym z warunków zbawienia jest PRAWDA, którą musimy poznać, w nią uwierzyć i w niej trwać.
Jedynie Boża prawda wzbudza nadzieję bez której giniemy, jak pasażerowie okrętu, który wiózł Pawła do Rzymu. W momencie, gdy „zaczęła znikać wszelka nadzieja naszego ocalenia”, Paweł powiedział, że „mimo to wzywam was teraz, abyście byli dobrej myśli, bo nikt z was nie zginie, tylko statek” (Dz.Ap. 27:20,22). Podobnie dzieje się w sytuacji, gdy przyjmujemy ewangeliczne słowo Prawdy - otrzymujemy NADZIEJĘ, przygotowaną „dla was w niebiosach” (Kol. 1:5). Słowo Boże wzbudza nadzieję życia wiecznego, dlatego, aby tę nadzieję posilać, Paweł radzi: „szukajcie tego, co w górze, gdzie Chrystus zasiada po prawicy Boga. Myślcie też o tym, co w górze, a nie o tym, co ziemskie” (Kol. 3:1,2).
Prawdę i nadzieję przyjmujemy WIARĄ, gdyż „bez wiary nie można podobać się Bogu, bo trzeba, aby ten, kto zbliża się do Boga uwierzył, że On jest i że nagradza tych, którzy Go szukają” (Heb. 11:6). Jak już wcześniej pisałem, warunkiem przyjęcia zbawienia jest uwierzenie. Trwanie w nowym życiu, które otrzymujemy w efekcie uwierzenia, jest trwaniem w żywej wierze, jak pisze Paweł w innym liście: „A sprawiedliwy z wiary będzie żył” (Rzym. 1:17).
Również Pan Jezus mówił o naszej zależności od Niego, że „bez niego nic nie uczynimy”. Natomiast, jak zapewnia On sam, że ten, „kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi obfity owoc, bo beze Mnie nic nie możecie uczynić” (Jan 15:5). Efektem poznania prawdy, która wzbudza nadzieję, jest owoc, nie nasz, lecz Ducha Świętego, który zamieszkał w nas. Paweł w Liście do Galatów pisze, że tym owocem jest „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Gal. 5:22,23). Jestem w pełni przekonany, że pełny obraz tego owocu można przedstawić jednym słowem – MIŁOŚĆ. Każdy z poszczególnych elementów tego owocu możliwy jest jedynie dzięki miłości. Tak, jak rodzaj drzewa poznaje się po jego owocu, tak samo dzieje się z nami, jak rzekł Jezus: „Po tym wszyscy poznają, że jesteście Moimi uczniami, jeśli będziecie się wzajemnie miłowali” (Jan 13:35).
Podsumowując tę krótką refleksję na temat naszego zbawienia, chcę powiedzieć, że jeśli poznamy PRAWDĘ, która wzbudzi w nas NADZIEJĘ życia wiecznego i UWIERZYMY w Boże obietnice, które zrodzą w nas owoc MIŁOŚCI, możemy być pewni, że narodziliśmy się na nowo i mamy otwarte wejście do Królestwa Bożego. A to jest możliwe tylko dzięki łasce, gdyż wszystko przecież, co konieczne do życia i pobożności, Jego Boska moc dała nam w darze przez poznanie Tego, który powołał nas dzięki własnej chwale i doskonałości (2 Ptr. 1:3).
Pragnę zakończyć to rozważanie zapewnieniem, jakie kieruje do wierzących w Pana Jezusa apostoł Piotr: Dlatego, bracia, wykażcie jeszcze większą gorliwość, aby utwierdzić swoje powołanie i wybranie. Tak bowiem czyniąc, nigdy się nie potkniecie. W ten sposób też zostanie wam szeroko otwarte wejście do wiecznego Królestwa naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa (2 Ptr. 1:10,11).
Henryk Hukisz

Monday, June 27, 2016

Mój Czerwiec '56



 Miałem wtedy dziewięć lat, więc nie rozumiałem jeszcze tego, co się wówczas wydarzyło. Tego dnia mój tata, jak zwykle wcześnie rano pojechał do pracy, gdy ja jeszcze smacznie spałem, Właśnie rozpoczęły się wakacje i już nie trzeba było wcześnie wstawać, jak to musiałem robić w ciągu roku szkolnego, gdyż do szkoły miałem dość daleko.
Mama, jak każdego dnia, zrobiła śniadanie, lecz już nie pamiętam co przygotowała. Być może była to jajecznica ze świeżych jajek ze szczypiorkiem zerwanym rano w przydomowym ogrodzie. Później bawiłem się, być może przekomarzałem się też z siostrami. Byłem jedynym chłopakiem w rodzinie z czterema dziewczynami, więc okazja ku temu zawsze się nadarzała.

Nagle, całkowicie niespodziewania na ścieżce prowadzącej ze wsi do naszego domu pojawił się tata na rowerze. Wracał do domu, pomimo tego, że jeszcze było rano. Gdy wjechał na podwórze i zsiadł z roweru, powiedział niezrozumiałe dla mnie słowo – „Strajk”. Pomyślałem wówczas, że to musi być coś fajnego, gdyż tata był wcześniej w domu. Lecz on, jak zwykle to czynił, gdy popołudniami wracał z pracy, zaprzągł gniadego, i pojechał w pole. Dla niego była to wspaniała okazja zrobić coś więcej na polu, które wydzierżawił od znajomego rolnika, aby wystarczyło żywności dla całej rodziny.

Później dowiedziałem się, że tego właśnie dnia w Poznaniu było bardzo niebezpiecznie, gdyż wojsko wyjechało czołgami na ulice, i że strzelali do ludzi, którzy w jakimś celu protestowali. Ja tego nie rozumiałem, gdyż mieliśmy pod dostatkiem własnej żywności z pola, jakie tata uprawiał. W chlewie były zawsze świnie i krowy w oborze. Pamiętam dni, gdy było świniobicie. Wówczas, ze siostrami uciekaliśmy w pole, aby nie słyszeć przeraźliwego kwiku ofiary, dzięki jakiej mieliśmy pod dostatkiem kiełbas, boczek i inne mięsne dania na stole. Gdy później dowiedziałem się, że głównym powodem protestów był brak chleba i niskie zarobki, zacząłem rozumieć różnice pomiędzy ludnością miast i wiosek.

Kiedy znalazłem się w szkole średniej w Poznaniu, spotkałem się ze środowiskiem miejskim. Koledzy i koleżanki, którzy mieszkali w mieście wyjaśnili mi dokładniej o co chodziło w tym robotniczym zrywie. Zacząłem układać historyczne klocki w całość sytuacji politycznej w jakiej przyszło mi żyć i rosnąć. Przypomniałem sobie kilka wydarzeń, jakich w pełni nie rozumiałem. Pamiętam rok 1953, gdy w gazetach zobaczyłem zdjęcie Stalina i informację o jego śmierci. Pisano o wielkiej szkodzie, jaką ta śmierć wyrządziła naszemu narodowi. W szkole na lekcji języka polskiego czytałem o dobrym "wujku Soso", który bardzo kochał małe dzieci. Później dowiedziałem się, że Stalin był tyranem, który żelazną ręką narzucił władzę naszemu narodowi. Dziwiło mnie jedynie to, że te informacje nie pochodziły z podręczników historii, jedynie mówiono o tym z obawą, aby jakiś nieznajomy nie usłyszał i nie doniósł na milicję.

Poznański czerwiec 1956 roku przyniósł częściowe ulgi polityczne. Zmieniono podejście do dotychczasowej polityki informacyjnej. Można było swobodniej mówić o tym, co nurtowało zwykłych ludzi, robotników i rolników. Ludzie zaczęli odważniej wyrażać swoje protesty wobec władzy, już bardziej własnej, polskiej, chociaż nadal sterowanej z Moskwy. Myślę, że te pierwsze przemiany stały się zalążkiem kolejnych protestów, jakich w nowożytnej historii naszego kraju zaliczyliśmy przynajmniej kilka. Nie były to spokojne protesty, lecz kosztowne, gdyż począwszy od tego pierwszego, gdy zginęło około 70 osób, późniejsze były również połączone z ofiarami niewinnych ludzi.

W moich wspomnieniach o roku 1956 pojawia się również wątek węgierski. Trochę humorystyczny, chociaż w rzeczywistości dotyczył wydarzeń bardziej krwawych, niż to, co przeżywaliśmy  w Poznaniu. Pewnego dnia późnej jesieni, tata wrócił z pracy z wyrazem zdziwienia na twarzy. Mówił, że zbierają na węgiel dla kogoś, kogo nie znał. Pamiętam jego oburzenie, gdy mówił, że nam nie starcza węgla do ogrzania mieszkania, a można było kupić opał jedynie na przydział. Pamiętam dobrze, jak tata uszył specjalną torbę na kawałki drewna, które codziennie przywoził do domu z pracy. Był cieślą, więc wszystkie ścinki desek i kantówek skrzętnie gromadził na opał w domu. Dopiero po jakimś czasie, tata wyjaśnił, że za pierwszym razem nie usłyszał dokładnie na co była ta zbiórka pieniędzy. Chodziło o to, że robotnicy zbierali na Węgry, które ucierpiały na skutek interwencji armii radzieckiej, jaka krwawo stłumiła powstanie tego narodu przeciwko narzuconej władzy sowieckiej.

Plac Mickiewicza w Poznaniu, gdzie stoją dwa krzyże upamiętniające tamten protest, dziś często jest miejscem innych protestów. Teraz, pod pomnikiem Poznańskich Krzyży tłumnie gromadzą się niezadowoleni obywatele, aby wyrazić sprzeciw ograniczaniu wolności i demokratycznego trójpodziału władzy. Obecna władza nie ulega już wytycznym przysyłanym z Moskwy, lecz z innego ośrodka władzy, jaką demonstruje Watykan. Ta stolica, z nazwy apostolska, nie ma nic wspólnego z ewangelią. Jest to narzucanie władzy jednej opcji, z lekceważeniem woli innych, którzy mają inny światopogląd religijny. Z niepokojem obserwuję udział przedstawicieli obecnej władzy w różnych uroczystościach kościoła katolickiego, z lekceważeniem innych wyznań chrześcijańskich. Podobnie dzieje się odwrotnie, coraz częściej państwowe uroczystości odbywają się z udziałem duchowieństwa tylko jednego kościoła. A przecież konstytucja gwarantuje jednakowe prawa wszystkim obywatelom. Może dlatego Prezydentowi tak bardzo zależy, aby zmienić podstawowy akt prawny naszego państwa?

Czas na akcent biblijny, ponieważ moim celem nie jest wzywanie do sprzeciwu wobec władzy. Wyrażam jedynie obawę o to, czy jako ewangelicznie wierząca osobą, będę miał zagwarantowane prawo do swobodnego wyznawania mojej wiary. Póki co, staram się być posłuszny słowom proroka Jeremiasza, który w trudnym czasie wzywał naród Boży do pełnego zaufania Bogu – „starajcie się o pomyślność miasta, do którego skazałem was na wygnanie, i módlcie się za nie do Pana, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność!” (Jer. 29:7). Izrael musiał zgodzić się na 70-cio letnią niewolę. Prorok Jeremiasz, posłuszny Bożemu słowu, kazał poddać się woli Bożej. Zapewniał też, iż Bóg będzie z nimi w tym trudnym czasie. Dlatego zalecał im modlitwę o pomyślność obcego im narodu, gdyż w tej pomyślności będą mogli doświadczać błogosławieństwa.

Bóg myśli o nas bez względu na to, jak wygląda sytuacja polityczna naszego narodu. Wierzę mocno w to, że jeśli będziemy modlić się o nasze miasta i wioski, w których mieszkamy, doświadczymy tej wspaniałej obietnicy – „Albowiem ja wiem, jakie myśli mam o was - mówi Pan - myśli o pokoju, a nie o niedoli, aby zgotować wam przyszłość i natchnąć nadzieją” (Jer. 29:11).

Osobiście bardzo mi zależy na pomyślności mojego miasta Poznania, do którego powróciłem, aby wspólnie doświadczać błogosławieństwa z wieloma moimi braćmi i siostrami w Chrystusie.

Henryk Hukisz

Monday, June 20, 2016

Uwaga, Jonasz!



 Kto zna mnie bliżej wie, iż bardzo lubię aforyzmy. Są to najczęściej jednozdaniowe sentencje na temat życia. Osobiście lubię takie, które można nazwać „kazaniami w jednym zdaniu”, gdyż zawierają wyraźną pointę, na temat naszego życia lub postępowania. Dziś przypomniałem sobie o jednym, który brzmi: Prawdziwy chrześcijanin nie wstydzi się Ewangelii, i nie przynosi jej wstydu.

Ta krótka sentencja, a szczególnie jej druga część skojarzyła mi się podczas czytania ostatniego rozdziału Księgo Jonasza z tym, jaki obraz chrześcijaństwa widzą w nas nasi bliźni.

Księga Jonasza, jest bardzo krótką księgą, lecz zawierającą sporo istotnych prawd o naszym życiu. Chociaż opisana w niej historia wydarzyła się kilka tysięcy lat wcześniej, to jednak możemy zobaczyć w niej współczesnego człowieka. Podobnie jak Jonasz, dzisiaj wielu chrześcijan ucieka od wykonania Bożej woli, jaka On im wyznaczył. Niedawno napisałem rozważanie o Jonaszu („Jonasz i muzułmanie”), w kontekście zadania jakie Bóg zaplanował dla wielu społeczeństw, posyłając do nich muzułmańskich wygnańców. Wiem, że jest nadal spora ilość ludzi wierzących w Jezusa, którzy zamiast odebrać tę sytuację jako powołanie do zwiastowania ewangelii, sieją nienawiść do tych migrantów. Zamiast modlić się o możliwość złożenia im świadectwa, powielają filmiki o burdach wywołanych w krajach, do których przybyli. Czy naprawdę tym powinni zajmować się naśladowcy Chrystusa?

Dlaczego znów widzę Jonasza na naszych ulicach w niezbyt pozytywnej roli? Może wpierw zrobię wstęp, który lepiej naświetli myśl, z jaką chcę się podzielić.

Poszukując jakiejś informacji, najczęściej korzystamy z wyszukiwarek internetowych. Weźmy, na przykład, najpopularniejszą, jaką są Google. Jeśli zaczniemy wpisywać zdanie: „chrześcijaństwo to …” program automatycznie zaproponuje nam dokończenie tego zdania. Ku memu zaskoczeniu, pojawiły się kolejno takie uzupełnienia: …kłamstwo,  …sekta, …zło, …plagiat. Ani jednej pozytywnej podpowiedzi? Dlaczego?

Oczywiście, nie jest to wiarygodne źródło wiedzy na temat chrześcijaństwa. Być może twórcy tej popularnej przeglądarko internetowej, celowo tak ustawili program. Zadałem sobie jednak pytanie, dlaczego tak niektórzy myślą o nas, wierzących w Jezusa, który jest ucieleśnieniem dobra?

Przypatrzmy się bliżej Jonaszowi. Ktoś powiedział, że ta księga powinna zakończyć się na trzecim rozdziale, na wspaniałej informacji o spełnionej misji w tym okrutnym mieście. Czytamy, że po tym, jak Jonasz ogłosił Boży sąd, ludność pokutowała i „gdy Bóg widział ich postępowanie, że zawrócili ze swojej złej drogi, wtedy użalił się Bóg nieszczęścia, które postanowił zesłać na nich, i nie uczynił tego” (Jon. 3:10). Prawdziwy „happy end”.

Lecz mamy jeszcze jeden rozdział, zapisany szczególnie dla nas, bo historia Niniwy jest już wydarzeniem zamkniętym. My nadal żyjemy, i niestety, często zachowujemy się jak Jonasz. Dlatego musimy dokładnie mu się przyjrzeć, aby nie wyrządzać krzywdy dla mieszkańców naszych miast, osiedli i wiosek.

Z czwartego rozdziału Księgi Jonasza dowiadujemy się, że jej główny bohater był człowiekiem bardzo ortodoksyjnym. Jonasz wierzył prawidłowo, że Bóg, jest „Bogiem łaskawym i miłosiernym, cierpliwym i pełnym łaski, który żałuje nieszczęścia” (Jon. 4:2). Wow! Zawoła dziś wielu naśladowców Chrystusa. To jest bardzo zdrowy pogląd na temat Boga. Lepiej nie trzeba. Przyznam tu, że często widzę w sobie Jonasza, który wyznawał tak poprawną teologię. Jak wiecie, często daję temu wyraz w rozważaniach na moim blogu. Ba, nawet więcej, Jonasz był tak bardzo oddany swojemu zrozumieniu Boga, że rozgniewał się na śmierć na Boga za to, że okazał miłosierdzie pokutującym grzesznikom. Lecz jak widzimy, aby być prawdziwym chrześcijaninem, nie wystarczy mieć poprawne teologiczne zrozumienie Boga i Jego powołania nas do zadania, jakie nam powierzył.

Obawiam się, że bardziej myślimy o naszej teologicznej poprawności, niż o zgubionych grzesznikach, którzy idą na śmierć. Zbyt często zgadzamy się z tym, że skoro ludzie grzeszą, to powinni zginąć w ogniu piekielnym. Weźmy na przykład muzułmanów. Oni mają tak radykalne poglądy i do tego ścinają głowy chrześcijanom, że Bóg powinien ich wszystkich wrzucić wprost do ognia gorejącej siarki. Możemy nawet znaleźć wiele wersetów podpierających nasze poglądy na ten temat.

Ponieważ poglądy kształtują postępowanie, dlatego w konsekwencji takiego „prawidłowego” myślenia jest to, że nasze postępowanie jest tego odzwierciedleniem. Przypuszczam, że żaden miłujący Boga chrześcijanin, nie weźmie do ręki kamienia, aby ciskać we wrogów Chrystusa, lecz wystarczy, że tak myśli, Pan Jezus powiedział, wprawdzie odnośnie zupełnie innej sytuacji, lecz uważam, że te słowa są prawdziwe w każdej innej, że „każdy kto patrzy na niewiastę i pożąda jej, już popełnił z nią cudzołóstwo w sercu swoim” (Mat. 5:28).

To, jakie zdanie o chrześcijanach będą mieli przybywający do nas muzułmanie zależy od nas samych. Czy otworzą się na ewangelię, czy będą mieć zamknięte serca, zależy od tego, jak ich traktujemy na co dzień.

Ubiegłej niedzieli usłyszałem świadectwo pewnej starszej już osoby wierzącej. Mówiła o tym, że do sąsiedniego mieszkania wprowadziła się muzułmańska rodzina. Kierując się ewangelią, odwiedziła sąsiadkę, przynosząc świeżo upieczone ciasto. Wywiązała się krótka rozmowa, zakończona prośbą o pomoc w opanowaniu języka tego kraju i o przepis na to ciasto. Wizyty zaczęły powtarzać się, w czasie których poznała resztę rodziny. Później usłyszała, że są ich przyjaciółmi, i mogą porozmawiać z nimi na wiele życiowych tematów. Ponieważ niedawno przybyli do obcego dla nich kulturowo kraju, mają wiele pytań i potrzebują pomocy. Kończąc swoje świadectwo, ta chrześcijanka powiedziała, że dziękuje Bogu za to, że przysłał im właśnie takich sąsiadów, którym może świadczyć o Jezusie.

Jestem mocno przekonany, że ta muzułmańska rodzina na pytanie kim są chrześcijanie, nie pomyśli tak, jak to podpowiada internetowa przeglądarka.

Pan Jezus powiedział: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (Jan. 13:35). O tym, czy Pan Jezus, mówiąc te słowa miał na uwadze i ciebie, zadecydujesz ty sam.

Henryk Hukisz