Był
sabat. Na ulicach Nazaretu panowała względna cisza, nawet kurz się nie unosił,
zwykle wzniecany nogami biegających, to tu, to tam, Żydów. W kierunku
niewielkiej synagogi szedł Człowiek, którego sława powoli rosła w tej okolicy,
gdyż niektórzy mówli, że On chodzi w mocy Ducha Świętego. Był jeszcze sam, nie
miał nawet uczniów, chociaż nazywał siebie Nauczycielem. Wzrok ukrytych w
swoich domostwach mieszkańców tego Galilejskiego miasteczka śledził każdy Jego
krok. Mówiono, że pochodzi stąd, lecz niechętnie o Nim wspominano, gdyż Jego
narodzinom towarzyszył jakiś skandal. Ale to było dość dawno, jakieś
trzydzieści lat temu.
Wszedł
do synagogi, aby zgodnie z dobrym zwyczajem, jaki zachowują pobożni Żydzi,
posłuchać fragmentu Tory i pomoglić się do Pana. Jego wejście wywołało małą
konsternację u przełożonego, przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Panował tu
bowiem zwyczaj, aby podawać zwój Tory wędrującym nauczycielom do przeczytania jakiegoś
fragmentu, nad którym będa mogli później rozmyślać w tym świętym dniu.
Jesus
wstał, wziął podany Mu zwój, i zanim zaczął czytać, powiódł wzrokiem po
twarzach ludzi. Czekał jeszcze chwilę, gdyż przez drzwi wchodziło coraz więcej
ludzi, ciekawych co będzie się działo, bo w powietrzu „wisiało” coś niezwykłego.
Wieść o Jego nauczaniu w lokalnych synagogach wzbudziła oczekiwanie w sercu
pobożnych Żydów, którzy znali Pisma mówiące o nadejściu Mesjasza.
Jezus
rozwinął zwój, spojrzał na rzędy wykaligrafowanych wyrazów, i nagle Duch Święty
szepnał: „To miejsce”.
Wszyscy
w skupieniu słuchali płynących z ust Chrystusa słów: „Duch Wszechmocnego, Pana nade mną, gdyż Pan namaścił mnie, abym
zwiastował ubogim dobrą nowinę; posłał mnie, abym opatrzył tych, których serca
są skruszone, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie” (Izaj. 61:1). Dobrze znali ten fragment
z księgi Izajasza. Jezus kontynuował czytanie – „abym ogłosił rok łaski Pana” (w.2),
przerwał, zwinął zwój i oddał słudze, aby odłożył Księgę na miejsce, gdzie
zawsze leżała. W synagodze zapanowała zupełna cisza. Dlaczego nie przeczytał
dalszych słów – „i dzień pomsty naszego
Boga”. Przecież każdy wiedział, że Rzymianie są ich okupantami, traktują
ich jak niewolników. Trzy lata później, nawet dwaj Jego uczniowie wyznają Mu szczerze: „A myśmy się spodziewali, że On odkupi
Izraela” (Łuk. 24:21).
Tę
ciszę przerwał Jezus mówiąc: „Dziś
wypełniło się to Pismo w uszach waszych” (Łuk. 4:21). Wielu pomyślało w swoich sercach – „Kim On jest, że ma
prawo tak powiedzieć?” Chrystus mówił dalej, mówił o łasce Bożej, o największym
pragnienu Ojca, aby dać wyzwolenie z grzechów. Mówił o Królestwie Bożym, że już
się przybliżyło, mówił o pokoju i radości, jakich każdy może doświadczać,
ponieważ Ojciec myśli o nadziei dla Izraela.
Nagle
ktoś spośród zduminych słychaczy zawołał: „Czyż
ten nie jest synem Józefa?” (Łuk.
4:22). Wówczas wielu przypomniało sobie historię o tym, że urodziła go
panna, pośłubiona Józefowi. Jezus chciał wyjaśnić, że podobnie jak przez
posłanie Eliasza, czy Elizeusza, Bóg nawiedził to miasto, aby okazać łaskę,
lecz Jego słowa ugrzęzły w hałasie wzburzonych mieszkańców Nazaretu. Tłum zaczał
powoli napierać na Niego, aby Go wypchnąć z tego świętego miejsca.
Obok
synagogi znajdowała się stroma góra. Postanowili zaprowadzić Go na jej szczyt i
zepchnąć w przepaść. Zapomnieli nawet o tym, że jest sabat i nie wolno pobożnym
Żydom wykonywac żadnej pracy wymagającej wysiłku. Ważniejsze dla nich było
usunięcie Tego, który przypisuje sobie prawo reprezentowania Boga na tej ziemi.
„Lecz On przeszedł przez środek ich i
oddalił się” (Łuk. 4:30).
Później
słyszano, że w Kafarnaum, dokąd udał się Chrystus, nauczał w synagodze w
sabaty. Lecz tam, gdy przemawiał z mocą, demony opuszczały opętanych, a
zdumieni ludzie mówili o wielkiej mocy, która przynosiła wyzwolenie dla wielu.
Jezus
przyszedł do nas, aby przynieść wyzwolenie. Gdy powołał już dwunastu uczniów,
aby przekazać im kontynuowanie dzieła jakie rozpoczął, wzywał wszystkich: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście
spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie” (Mat. 11:28). Te słowa sprawiały, że najbardziej opuszczeni i
związani różnymi chorobami, zdobywali się na wielki krok wiary, która
przynosiła im wyzwolenie. Dlatego tłum gromadzący się wokół Jezusa rósł każdego
dnia. Po pewnym czasie, tysiące spragnionych słuchania Jego słów, doznawało
ukojenia i uwolnienia od chorób, cierpienia, i złych mocy.
Nic
nie było w stanie zniechęcić Jezusa od przynoszenia ludziom wyzwolenia. Pomimo
tego, że „żaden prorok nie jest uznawany
w ojczyźnie swojej” (Łuk. 4:24),
Jezus wędrował od miasteczka do miasteczka, i zwiastował ewangelię, dobrą
nowinę o zbliżającym się Królestwie Bożym. Podobnie jak Dawid, z rodu którego
wywodził Chrystus swój rodowód, gromadził wokoło siebie uciśnionych i
obciążonych winą.
W
czasie, gdy Dawid uciakał przed wściekłością króla Saula, znalazł schronienie w
jaskini Asullam. Jego bracia wraz z całą rodziną, gdy dowiedzieli się, gdzie
się ukrywa, przyszli aby go pocieszyć. Towarzyszli im ci, którzy nie byli w
stanie spłacić pożyczonych pieniędzy na życie. Czytamy, że „zgromadzili się wokół niego wszyscy ludzie uciśnieni i wszyscy
zadłużeni oraz wszyscy rozgoryczeni, a on został ich przywódcą” (1 Sam. 22:2). Dawid sam potrzebował pocieszenia i zmiany
sytacji, lecz ponieważ był Bożym pomazańcem, przygarnął tę gromadkę, aby dalej
nie błąkali się po pustyni. Wprawdzie nie od razu, doznali wyzwolenia
fizycznego, lecz będąc wiernymi towarzyszami Dawida, dzieląc z nim dolę i
niedolę, dotarli do królestwa, w którym ten syn Isajego, zasiadł na tronie.
Pan
Jezus wezwał i nas, do pójścia Jego śladem, do wzięcia Jego jarzma, aby mieć
nadzieję daną słowami: „pójdę i
przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja
jestem, i wy byli” (Jan 14:3).
W
tej wędrówce za Chrystusem nie jesteśmy osamotnieni, lecz mamy „wokoło siebie tak wielki obłok świadków”
(Hebr. 12:1). Gdy nawet czujemy się
nieraz osamotnieni, spójrzmy na ten „obłok” ludzi wiary, którzy niejednokrotnie
„doznali szyderstw i biczowania, a nadto
więzów i więzienia; byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, zabijani
mieczem, błąkali się w owczych i kozich skórach, wyzuci ze wszystkiego,
uciskani, poniewierani” (Hebr.
11:36,37). Lecz oni wszyscy, z Abrahamem, ojcem wszystkich wierzących na
czele, oczekiwali „miasta mającego mocne
fundamenty, którego budowniczym i twórcą jest Bóg” (Hebr. 11:10).
My
wszyscy jesteśmy tutaj „gośćmi i
pielgrzymami na ziemi” (Hebr. 11:13),
przez co okazujemy, że zdążamy do ojczyzny „niebieskiej,
dlatego Bóg nie wstydzi się być nazywany ich Bogiem, gdyż przygotował dla nich
miasto” (w. 16).
Jeśli
ktoś spodziewa się, że zupełne wyzwolenie stanie się jego udziałem w czasie
ziemskiej wędrówki, może niejednokrotnie doznać rozczarowania.
Dopiero
w ostatniej księdze Biblii czytamy: „I
otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku,
ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły” (Obj. 21:4). Mamy to jak „w banku”,
ponieważ naszym gwarantem jest Chrystus, Boży Pomazaniec, który przyszedł na
ziemię, aby nas wyzwolić.
W
najważniejszym momencie Chrystus powiedział: „Wykonało się”, i tego już nikt nie zmieni.
Henryk Hukisz