Pamiętam moją pierwszą wyprawę za ocean, gdy w 1977 roku spędziłem kilka miesięcy w USA. W telewizji „leciał” wówczas serial „The Roots” (Korzenie), historia Kunte Kinte, porwanego z rodzinnej wioski w Gambii, przewiezionego do Ameryki, gdzie został sprzedany jako niewolnik plantatorom bawełny. Była to powszechna na tamtym kontynencie historia życia niewolników i trwającej nadal dyskryminacji. Zastanawiałem się wówczas nad tytułem, który bardziej kojarzył się mi z lekcją botaniki, niż problemem społecznym.
„Korzeń (łac. radix) – organ roślinny, część sporofitu, która dostarcza roślinom wodę i sole mineralne, przytwierdza rośliny do podłoża, a u roślin wieloletnich może pełnić funkcję organu spichrzowego. W wyniku przystosowania do warunków środowiska korzenie poszczególnych grup ekologicznych roślin pełnią dodatkowe funkcje”. (Wikipedia). To są podstawowe informacje na temat korzenia generalnie. Spotykamy jednak inne znaczenia tego słowa jak na przykład nawiązanie do znaczenia, czy też pochodzenie. I o tym chciałem nieco napisać.
Skoro w tytule umieściłem zaimek „mój”, to znaczy, że chcę pisać o moim pochodzeniu, nie w znaczeniu ogólnym, jako „homo sapiens”, lecz o moich poprzednikach wiary. Posługując się obrazem korzenia, chcę zwrócić uwagę na udział w mojej osobistej wierze osób, które wcześniej uwierzyły i wywarły wpływ na to, jak ja nauczyłem się ufać Bogu. Będzie więc to czymś w rodzaju duchowego CV mojego życia opartego na wierze, jaką świadomie wybrałem prawie 60 lat temu.
Apostoł Paweł w osobistym liście do Tymoteusza pisał: „Pamiętam twoją nieobłudną wiarę, która najpierw stała się udziałem twojej babki Lois i twojej matki Eunike. Jestem też przekonany, że i twoim” (2 Tym. 1:5). Z tego samego listu dowiadujemy się również, że Tymoteusz dzięki temu, iż od dzieciństwa znał Pisma Święte, nauczył się „mądrości wiodącej ku zbawieniu dzięki wierze w Chrystusa Jezusa” (2 Tym. 3:15). Jestem przekonany, że podobnie jak w życiu Tymoteusza, wiele osób doświadczyło błogosławieństwa poznania zbawiennej łaski Boga, okazanej w Jezusie Chrystusie, dzięki temu, że wzrastali w rodzinie, w której „zadomowiona była wiara”, jak to oddaje przekład tzw. brytyjki.
Wychowałem się w środowisku osób ewangelicznie wierzących. Tak było w mojej rodzinie i w gronie ludzi, z którymi mieliśmy najwięcej kontaktów, Biblia była zawsze obecna, czytana i cytowana. Dzięki temu nie miałem większych problemów z przyjmowaniem wiarą Bożych obietnic i przykazań. Zawsze rozumiałem, że podstawą wszelkiego pojmowania świata jest Słowo Boga, które jest jedyną prawdą, jaką otrzymujemy przez objawienie, a niekoniecznie przez logiczne rozumowanie.
Zwiastowanie ewangelii polega nie tylko na zaznajamianiu ludzi z jej treścią, lecz przede wszystkim, na działaniu mocy Boga, która zawarta jest w zwiastowanym Słowie. Paweł przypominał tym, którzy uwierzyli w Chrystusa w Tesalonikach, że „głoszenie Ewangelii dokonało się wśród was nie tylko przez samo Słowo, ale także w mocy i w Duchu Świętym, i w wielkiej pełni” (1 Tes. 1:5).
W historii chrześcijaństwa występowały okresy wielkich przebudzeń, gdy zwiastowanie ewangelii przynosiło ogromne przemiany całych społeczeństw. Czytamy o przebudzeniach w Anglii czy też w Stanach Zjednoczonych. Chrześcijaństwo ewangelikalne, jak podają źródła „jest jednym z najszybciej rozwijających się nurtów chrześcijaństwa we współczesnym świecie, szczególnie w Ameryce Północnej oraz krajach Trzeciego Świata. Według opinii Światowego Aliansu Ewangelikalnego na świecie żyje obecnie ponad 600 milionów chrześcijan, których można określić mianem ewangelikalnych” (ewst.pl). Ogólne rzecz biorąc, można powiedzieć, że ewangeliczni chrześcijanie są owocem reformacji Marcina Lutra i Jana Kalwina, to w rzeczywistości, poszczególne grupy ewangelicznych chrześcijan powstały w wyniku odrębnych wydarzeń. W cytowanym już źródle czytamy, że „bezpośrednich korzeni ewangelikalizmu należy jednak upatrywać w ruchach odnowy powstałych w obrębie protestantyzmu, a więc w nurtach anabaptystycznych, pietystycznych, purytańskich oraz w Wielkich Przebudzeniach amerykańskich XVIII i XIX wieku” (ewst.pl).
Kościół Zielonoświątkowy w Polsce powstał z połączenia głównie dwóch nurtów charyzmatycznych - Stanowczy Chrześcijanie, głównie na Śląsku Cieszyńskim oraz Chrześcijan Wiary Ewangelicznej, głównie na terenach Kresów Wschodnich.
Pisząc o moich korzeniach wiary, chcę zwrócić uwagę na bardzo osobisty fragment historii nawiązujący do początków ewangelicznego chrześcijaństwa na terenach wschodniej Polski, skąd pochodzi „mój ród”. Do powojennego Poznania, miasta, z którym jestem związany najmocniej, ewangelię przywieźli moi rodzice na początku lat 50-siątych. W tym czasie istniał już Zbór ewangelicznie wierzących baptystów i obok tej grupy chrześcijan zaczął powstawać Zbór zielonoświątkowy. Dziś w prawdzie na terenie naszego grodu działa już kilka grup nawiązujących do wspólnego dziedzictwa zielonoświątkowego, to warto pamiętać o korzeniu, który nawiązuje do początków ruchu na terenie naszego kraju.
Mój szanowny przyjaciel i mentor z lat mojej młodości, brat w Chrystusie Edward Czajko, zamieścił w Roczniku Teologicznym ChAT z 2012 roku opracowanie zatytułowane „Zielonoświątkowcy w Nowogródzkiem w latach 1919-1945”. Znalazłem tam wspaniały materiał na temat korzeni mojej rodziny, gdyż pochodzą z tego rejonu geograficznego. Pragnę zacytować fragment ukazujący tę bardzo osobistą więź z narodzinami ewangelikalnych chrześcijan na terenie Polski.
„Początek przebudzenia zielonoświątkowego na ziemi nowogródzkiej przypada na 1919 rok. Powrócił wtedy z Ameryki Grzegorz Kraskowski, który w swoich rodzinnych stronach zaczął się dzielić żywą wiarą w Chrystusa i głosić dobrą nowinę o zbawieniu. Jego dawni znajomi, w większości nominalni chrześcijanie, najpierw z pewną ostrożnością, później z niemałym zdziwieniem, a w końcu z wielką radością słuchali słów natchnionego kaznodziei, który przemawiał w mocy Ducha Świętego.
Grzegorz Kraskowski urodził się w 1885 roku w miejscowości Słoniewska Wola na ziemi nowogródzkiej. Jak wielu wówczas jego rodaków, wyemigrował do Ameryki za chlebem. Tam po raz pierwszy usłyszał on, dotąd nominalny chrześcijanin, żywe świadectwo o zbawieniu w Jezusie Chrystusie. Przeżył osobiste nawrócenie do Boga i stał się świadomym chrześcijaninem. Doświadczył też wkrótce zielonoświątkowego przeżycia, chrztu w Duchu Świętym, zostając kaznodzieją Słowa Bożego w jednym z tamtejszych słowiańskich zborów. Z natchnienia Ducha Świętego, jak wielu wówczas świeżo nawróconych emigrantów w Ameryce, postanowił wrócić do Ojczyzny, by dzielić się świadectwem żywej wiary w Jezusa Chrystusa.
Posługa ewangelizacyjno-duszpasterska Grzegorza Kraskowskiego w jego rodzinnych stronach była bardzo owocna. Słysząc przesłanie Słowa Bożego, wielu ludzi przeżywało nawrócenie. Po nabożeństwie ewangelizacyjnym każdej niedzieli, ludzie całymi setkami przystępowali do chrztu wiary. W jego posłudze objawiały się także dary Ducha Świętego, w tym dary nadnaturalnego uzdrowienia. Szybko powstawały nowe zbory chrześcijan-zielonoświątkowców” (Rocznik Teologiczny 2012 ChAT, str 229).
Słoniewska Wola to maleńka osada koło miasteczka Niehniewicze, niedaleko Nowogródka. Tam właśnie urodziła się w 1911 roku Nadzieżda Koszur, później Nadzieja Hukisz, moja mama. Po ślubie z mężem Józefem zamieszkali w Kuźmiczach, gdzie już istniał zbór, z którego większość wierzących wyjechała do zachodniej Polski w ramach repatriacji z Kresów. Marek Kamiński, Naczelny Prezbiter Kościoła Zielonoświątkowego odwiedził tę miejscowość w 2002 roku i w swoich wspomnieniach rok później napisał: „Zaraz potem poznaliśmy mieszkańców Kuźmicz, którzy chętnie opowiadali o życiu przedwojennego zboru. Jakie było moje zdziwienie, gdy usłyszałem od nich nazwiska ich dawnych współmieszkańców: Waszkiewicz, Czajko, Ciszuk, Pierko, Kurian, Hukisz, Amielko. Przecież ci ludzie budowali Królestwo Boże w Polsce i innych krajach. Ich dzieci i wnuki nadal usługują licznym zborom w licznych miejscach świata. A więc ruiną jest tylko budynek. Zbór w Kuźmiczach nadal kwitnie, tyle tylko, że kwitnie już na całym świecie, a nie w tej malutkiej wsi. Bóg przeznaczył im coś większego” (Chrześcijanin Nr 1-2/2003, str. 31).
Dlatego uważam, że to właśnie dzięki posłudze zwiastowania ewangelii w mocy Ducha Świętego przez Grzegorza Kraskowskiego, pewnego dnia młoda Nadzieżda ze Słoniewskiej Woli usłyszała o zbawieniu w Jezusie Chrystusie. Uwierzyła w Niego i miłowała Go z całego serca przez całe swoje długie życie trwające ponad 99 lat. Jej żywe świadectwo miłości do Jezusa wywarło wielki wpływ na moje życie, dlatego, gdy podjąłem się służby głoszenia Słowa Bożego w Poznaniu, starałem się wiernie trzymać początków wiary, jaka była zadomowiona w mojej mamie.
Tym krótkim wspomnieniem o korzeniu mojej wiary chcę dać świadectwo o moim Zbawicielu, Jezusie Chrystusie. Jedynie Chrystus może zbawić każdego, gdyż „On nas wybawił i powołał świętym powołaniem, nie na podstawie naszych uczynków, ale zgodnie ze swoim postanowieniem i łaską, daną nam odwiecznie w Chrystusie Jezusie, ukazaną zaś teraz, przez objawienie się naszego Zbawiciela, Chrystusa Jezusa, który zniszczył śmierć, a życie i nieśmiertelność rozświetlił przez Ewangelię, której to głosicielem, apostołem i nauczycielem ja zostałem ustanowiony” (2 Tym. 1:9-11).
Na ten korzeń warto się powołać, gdyż Pan Jezus powiedział: „Niebo i ziemia przeminą, ale Moje słowa nie przeminą” (Mat. 24:35).
Henryk Hukisz