Thursday, April 23, 2015

Kościelni murgrabie

 W średniowiecznej Polsce, murgrabia lub później burgrabia, był miejskim zarządcą odpowiedzialnym za bezpieczeństwo grodu lub zamku. Chyba najbardziej znanym murgrabią, przynajmniej dla mojego pokolenia, był lokaly „szeryf” ścigający Janosika. Któż nie pamięta tych zabawnych scen z serialu telewizyjnego o dobroczynnym zbójniku.
Uwspółcześnioną role mugrabii przedstawił pan Zenek w kabarecie Tey. Była to osoba urzędowa, która brała udział w czynie społecznym, jakie organizowano w Polsce Ludowej przy każdej okazji. Socjalistyczny murgrabia, chwytał ochoczo za grabie, lecz podczas prac porządkowych, zamiast grabić, stawiał je pod murem. Dopiero, gdy pojawiali się fotoreporterzy lub kamery telewizyjne, udawał że pracuje.
Czyny społeczne, wiece, masówki, to najbardziej znane akcje, do których spędzano wówczas tłumy osób niekoniecznie chętnych. Obecność była obowiązkowa, gdyż od niej zależało wiele. Awans w pracy, odznaczenia, ordery, nagrody, przyznawane były tym, kórzy mogli wykazać się swoją obecnością w tych społecznych akcjach. Tak więc, w tamtym czasie, murgrabiów było „na pęczki”, jak to się mówiło po poznańsku.
Kiedy słyszę, lub czytam informacje o oganizowanych akcjach kościelnych, typu marsz dla Jezusa, zjazd w hali sportowej, superkonferencja z udziałem słynnych mówców, mimo woli przypomina mi się socjalistyczna akcja społeczna. W tłumie czujemy się odważniejsi, stać nas nawet na głośne wykrzykiwanie haseł. Samo pojawienie się w miejscu publicznym, jest już przejawem heroicznym, ponieważ odsłaniamy swoją tożsamość, przynajmniej tą zewnętrzną.
Muszę jasno powiedzieć, że nie mam nic przeciwko marszom, konferencjom, czy zjazdom, niekoniecznie zimowym. Sam wielokrotnie uczestniczyłom w podobnych imprezach.Uważam jednak, że tego typu wydarzenia stwarzają dla wielu wierzących okazję do jedynie chwilowego ujawnienia swej chrześcijańskiej tożsamości. Na codzień, w miejscu pracy czy zamieszkania, nawet najbliźsi współpracownicy albo sąsiedzi, nie mają pojęcia kim są te osoby.
W tłumie czujemy się zupełnie inaczej, niż na osobności. Co najgorsze, że w tłumie uważamy się za kogoś innego, niż jesteśmy w rzeczywistości. A taka postawa jest już jak najbardziej naganna, o ile zupełnie niezgodna z podstawowym kanonem chrześcijańskiego życia. Przecież, każdy się zgodzi z tym, że mamy być prawdziwymi uczniami Chrystusa na codzień, a nie tylko w niedziele.
Pan Jezus, chociaż na codzień otoczony był tłumem, to jednak Swoich uczniów wysłał do zwiastowania Królestwa Bożego po dwóch – „A potem wyznaczył Pan innych, siedemdziesięciu dwóch, i rozesłał ich po dwóch przed sobą do każdego miasta i miejscowości, dokąd sam zamierzał się udać” (Łuk. 10:1). I gdy poszli posłusznie w tę indywidualną misję, powrócili „z radością, mówiąc: Panie, i demony są nam podległe w imieniu twoim” (w. 17).
Dobrze jest znajdować się w większym gronie, które daje możliwość pokrzepienia i zbudowania. Lecz jeśli dla kogoś, są to jedyne okazje do składania świadectwa o Jezusie, to nie na tym polega nasze uczniostwo. Pan Jezus potrzebuje każdego Swego ucznia tam, dokąd go posyła. A On powiedział: „Oto posyłam was jako jagnięta między wilki” (w. 3). Dlatego błogosławieństwa Bożego Królestwa można doświadczać, nie w tłumie, lecz jak obiecał Chrystus: „Nie bój się, maleńka trzódko! Gdyż upodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo” (Łuk. 12:32).
Masowe imprezy kierują się własną psychologią. Nie można w nich doświadczyć autentyczności osobistej relacji z Panem, gdyż wszystkich ogarnia euforia tłumu. Pan Jezus znał to doskale, dlatego często zmęczony napierającym Go tłumem, który szukał bardziej cudownego chleba, niż Jego, „oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce puste, na osobność” (Mat. 14:13).
W tłumnych imprezach, z pewnością dzieje się też wiele dobrego. Wierzę, że wielu słabych i nieśmiałych może nabrać chęci do indywidualnej akcji świadczenia o Chrystusie swoją codziennością. Przecież o to chodzi, aby być światłością Boża wśród rodziny, w szkole, w miejscu pracy. Apostoł Paweł nauczał wierzących w Pana Jezusa – „Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie” (Filip. 2:5).  Z pewnością miał na uwadze nasze codzienne sytuacje, a nie udział w masówkach.
A swoją drogą, jakoś nigdzie w Biblii nie znajduję zachęty do masowych akcji. Pierwsi chrześcijanie nie organizowali krucjat ewangelizacyjnych, nie zwoływali zjazdów, nie machali flagami na ulicach miast. Jedyne masowe wydarzenia z udziałem chrześcijan pierwszych wieków, o jakich czytamy w pozabiblijnych źródłach historycznych, to areny z dzikimi zwierzętami, które wpuszczano w tłum wiernych świadków Chrystusa.
Pan Jezus kieruje Swoje obietnice i polecenia osobiście do każdego człowieka. Dlatego każdy z nas musi osobiscie odpowiedzieć na zasadnicze pytanie: „Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją? Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego z aniołami swymi, i wtedy odda każdemu według uczynków jego” (Mat. 1:26,27).
Chrystus osądzi nasze uczynki dokonane z poczuciem osobistej opowiedzialności, nie zbiorowej. Niestety, obawiam się, że w naszych kościołach nadal jest wielu „murgrabiów”, którzy ochotnie chwytają za transaprenty i wykrzykują wyuczone hasła, będąc do tego zachęceni jedynie przez tłum.
Henryk Hukisz

Tuesday, April 21, 2015

Zrozumieć Biblię

Jakiś czas temu potrafiłem w samochodzie zrobić prawie wszystko. Wymieniałem świece, zmieniałem klocki hamulcowe, ustawiałem kąt wyprzedzenia zapłonu, regulowałem gaźnik i dokonywałem wiele innych napraw, ponieważ rozumiałem jak to wszystko działa. Teraz, nie odważę się zrobić nic, poza dolaniem płynu do spryskiwacza przedniej szyby. Dlatego wiem, że gdy potrzebna jest jakaś naprawa, jadę do specjalisty, gdyż teraz budowa samochodów jest dużo bardziej skomplikowana.
Słyszałem kiedyś anegdotę na temat specjalisty od naprawiania samochodów. Pewien człowiek, gdy zauważył, że w jego samochodzie silnik pracuje nierównomiernie, pojechał do specjalisty. Ten zaś podniósł maskę, posłuchał przez chwilę pracy silnika, wyłączył go, wziął śrubokręt, przekręcił jakąś śrubkę półtora obrotu i uruchomił go ponownie. Teraz silnik pracował jak przysłowiowy „szwajcarski zegarek”.  Uszczęśliwiony właściciel chwycił za portfel i zapytał o należność za tę, jego zdaniem, drobną przysługę. Gdy usłyszał cenę 100 dolarów, zdziwiony wykrzyknął: „Jak to, pan ledwie dotknął jednej śrubki, i aż tyle mam za to zapłacić!”. Zgoda, odrzekł specjalista, ale ja wiedziałem którą śrubką pokręcić.
Biblia - czy ona jest aż tak bardzo skomplikowana, że musimy udawać się do „specjalisty”, aby właściwie ją rozumieć? Czy każdy, kto ją czyta ma właściwe pojęcie o wszystkim, co w niej się znajduje? Wielu myśli że tak, ponieważ Duch Święty daje im właściwe zrozumienie. Dlatego niektórzy otwierają swoje Biblie, czytają pierwszy werset, na jakim spoczęło ich oko i uważają, że Bóg do nich przemówił. Wierzę, że jest to możliwe, lecz jedynie w wyjątkowej sytuacji. Normalnie, zobowiązani jesteśmy do regularnego czytania Słowa Bożego.
Dawid w księdze Psalmów napisał wiele na temat naszej relacji z Zakonem, którym jest Słowo Pana, skierowane do człowieka. Czytamy już na samym początku tej wspaniałej księgi, że szczęśliwy jest ten człowiek, który Prawo PANA nad wszystko ukochał, nad Jego Prawem rozmyśla dniem i nocą(Ps. 1:2).  Natomiast w najdłuższym Psalmie, w całości poświęconym Słowu Bożemu, Dawid pisze: Wstaję o świcie i błagam o pomoc, 
bo ufam Twoim słowom. Budzę się zanim zaświta, aby rozważać Twoje słowa (Ps. 119: 147,148). Więc chodzi tu o regularne obcowanie ze Słowem Pana, a nie wyrywkowe chwytanie pojedynczych wersetów. Takie podejście  jest niebezpieczne, jak w znanej anegdocie o człowieku, który tak właśnie przyjmował wskazówki od Pana. Otworzył przypadkową stronę w swojej Biblii i przeczytał o Judaszu, który „oddalił się, potem poszedł i się powiesił” (Mat. 27:5). Po przeczytaniu tych słów zwątpił, że Pan każe mu to zrobić, więc szybko włożył znów swój palec w Biblię i otworzył w innym miejscu, a jego wzrok padł na werset: „Jezus na to: Idź i ty czyń podobnie” (Łuk. 10:37). Całkowicie zmieszany, jak ma zrozumieć te słowa, powtórzył czynność odbierania wskazówek od Pana, i po ponownym otwarciu Biblii w przypadkowym miejscu przeczytał, „Wówczas Jezus powiedział do niego: Co chcesz czynić, uczyń szybko” (Jan 13:27). Pamiętajmy o tym, że Słowo Boga może obrócić się przeciwko nam, jeśli niewłaściwie je przyjmiemy.
Czy jest możliwe, aby każdy czytelnik Biblii rozumiał ją właściwie? Odpowiem, że tak, gdyż po pierwsze, każdy może nauczyć się czytać, lecz aby właściwie zrozumieć co czytamy, musimy poświęcić więcej czasu i włożyć w to sporo wysiłku. A na to już większość nie ma ani czasu, ani cierpliwości. Dawid wiedział, że aby dobrze pojąć to, co Pan mówi, wymaga właściwego zrozumienia, dlatego modlił się: Otwórz mi oczy, abym mógł oglądać cuda Twojego Prawa (Ps. 119:18), oraz   Twoje ręce mnie stworzyły i ukształtowały, oświeć mnie, a nauczę się Twoich przykazań (w.73). Jak więc widzimy, samo czytanie, chociaż jest ważne, nie wystarcza.
Uczniowie Pana Jezusa spędzili z Nauczycielem najlepsze lata swojego życia, a pomimo tego nie rozumieli co Pan Jezus dokonał na krzyżu. Gdy dwóch z nich odchodziło z Jerozolimy po tym, jak Chrystus umarł na Golgocie, idąc „rozmawiali z sobą o tym wszystkim, co się wydarzyło (Łuk. 24:14). Gdy przyłączył się do nich Chrystus, to oni, nie wiedząc, że to Pan, wyznali: „A my spodziewaliśmy się, że On właśnie ma wybawić Izraela. Dzisiaj upływa już trzeci dzień, jak się to wszystko stało” (w. 21). Dopiero, gdy „otworzyły się im oczy i poznali Go” (w. 31), mogli dać świadectwo o spotkaniu się ze zmartwychwstałym Panem.
Podobnie i my, czytamy litery Słowa Bożego, lecz nie zawsze rozumiemy ich znaczenia. Apostoł Paweł poświęcił wiele uwagi w swoich listach kwestii właściwego poznania znaczenia Słowa Bożego. Pisał nie tylko do Koryntian, lecz i do nas, że „człowiek poznający tylko zmysłami nie przyjmuje darów Ducha Bożego. Są one bowiem dla niego głupstwem i nie może ich zrozumieć, ponieważ można je badać jedynie w sposób duchowy” (1 Kor. 2:14). Paweł miał to na uwadze, że jedynie Duch Święty, który natchnął Słowa Pism, może dać ich właściwe zrozumienie. Apostoł Piotr napisał również: „to przede wszystkim wiedząc, że wszelkie proroctwo Pisma nie może być dowolnie wykładane” (2 Ptr. 1:20). Dlatego później ostrzegał wierzących w Pana Jezusa, pisząc o Listach Pawła, że „w nich są pewne sprawy trudne do zrozumienia, które ludzie niewykształceni i niezbyt umocnieni przekręcają – podobnie jak i pozostałe Pisma – na własną zgubę”  (2 Ptr. 3:16). Nie dziwię się, że kiedyś ktoś napisał, iż czytanie Biblii może być niebezpieczne.
Wiele cennych uwag na temat jak czytać Słowo Boże, aby właściwie je zrozumieć, możemy znaleźć w Listach do Tymoteusza. Paweł zwraca uwagę na osobistą relację czytelnika Biblii z jej Autorem. Tej Bożej Księgi nie można czytać w ten sam sposób, jak każdą inną książkę. Dlatego Paweł radzi: „Staraj się usilnie, abyś sam stanął przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik, który wiernie przekazuje Słowo prawdy” (2 Tym. 2:15). Paweł zwracał też uwagę na osobiste życie z Panem, gdyż ważne jest zachowanie czystego sumienia oraz pielęgnowanie pobożności – „Jeżeli tak będziesz nauczał braci, okażesz się dobrym sługą Chrystusa Jezusa, karmionym słowami wiary i dobrej nauki, za którą poszedłeś” (1 Tym. 4:6).
Zapamiętajmy dobrą radę apostoła Pawła – „A co niegdyś zostało napisane, napisano dla naszego pouczenia, abyśmy przez wytrwałość i zachętę płynącą z Pism, trwali w nadziei” (Rzym. 15:4). Myślę, że potrzebujemy dużo cierpliwości i pokory, aby mieć pewność, że nasze osobiste zrozumienie Biblii jest zgodne z tym, co Bóg chce nam przez nią powiedzieć.

Dlatego wracając do wstępnej ilustracji z warsztatu samochodowego, musimy nieraz skorzystać z doświadczenia innych czytelników Biblii, którzy dzięki swojej cierpliwości i wytrwałości, zdobyli lepsze poznanie tego, co Bóg przekazuje nam przy pomocy słów zapisanych pod natchnieniem Ducha. Czytać Biblię i ją rozumieć, to dwie różne kwestie.
Henryk Hukisz

Thursday, April 16, 2015

Heretyk z grzeczności

 Określenie „heretyk” lub „sekciarz”, w potocznym znaczeniu odnosi się do osoby, która odstąpiła od religii, powszechnie uznawanej za panującą. W naszym narodowym wymiarze, za heretyków uważa się tych, którzy przeszli z kościoła rzymsko-katolickiego do innego, ponieważ według pojęcia liderów tego kościoła, istnieje tylko jeden prawidłowy. Wszystkie inne uważa się za sekty, albo co najwyżej, związki wyznaniowe, a ich wyznawców określa się grzecznie „braćmi odłączonymi”. Nie dajmy się więc zwieść politycznym zapewnieniom, że przedstawiciele KK uważają nas za swoich braci.
Jeśli natomiast, jako kryterium oceny prawidłowości wiary przyjmiemy Biblię, to odstępcą od nauki w niej zawartej będzie każdy, kto nie uznaje Pisma Świętego jako jedynej, przez Boga natchnionej prawdy. Nie ważne jest więc, do jakiego kościoła ktoś należy, nie ważne jest nawet jak wielki jest ten kościół, gdyż liczy się jedynie Prawda objawiona ludziom przez Boga, jaką znajdujemy na stronicach Biblii. A tą Prawdą jest sam Pan Jezus Chrystus i to, jak Go przyjmujemy w naszym codziennym naśladowaniu, jako Pana i Zbawiciela.
Studiując uważnie Nowy Testament, musimy zauważyć, iż pierwszymi heretykami byli wszyscy ci, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa, i naśladowali Go w swoim życiu. Gdy apostoł Paweł przybył do Rzymu, a raczej przywieziono go tam skutego łańcuchami, gdy spotkał się z mieszkającymi tam Żydami, usłyszał od nich: „pragniemy usłyszeć od ciebie, co myślisz, gdyż wiadomo nam o tej sekcie, że wszędzie jej się przeciwstawiają” (Dz.Ap. 28:22). Zresztą, już wcześniej, gdy Pawła przywieziono do Cezarei, zapragnął wysłuchać go namiestnik rzymski Feliks. Gdy starsi izraelscy, z arcykapłanem Ananiaszem na czele, przedstawiali Pawła namiestnikowi, powiedzieli o nim: „Mąż ten, stwierdziliśmy to bowiem, jest rozsadnikiem zarazy i zarzewiem niepokojów wśród wszystkich Żydów na całym świecie i przywódcą sekty nazarejczyków” (DzAp. 24:5). Natomiast sam Paweł, gdy później zabrał głos, wyjaśniał jak rzeczywiście przedstawia się ta kwestia - „To jednak wyznaję przed tobą, że służę ojczystemu Bogu zgodnie z tą drogą, którą oni nazywają sektą, wierząc we wszystko, co jest napisane w zakonie i u proroków, pokładając w Bogu nadzieję, która również im samym przyświeca, że nastąpi zmartwychwstanie sprawiedliwych i niesprawiedliwych” (w. 14,15). Dalej zapewniał namiestnika, że stara się zachowywać swoje sumienie w czystości, gdyż w Bogu pokłada swoją nadzieję.
Natomiast później, gdy Paweł pisał listy do wierzących w Pana Jezusa, czyli do chrześcijan, heretykiem [haireseos] nazwał tego, kto sieje podziały i rozbija zbór Boży. Z pewnością takie działanie nie można zaliczyć do duchowego, lecz do uczynków ciała, czyli przeciwnego owocowi Ducha Świętego. Na liście uczynków ciała  „bałwochwalstwo, czary, wrogość, spór, zazdrość, gniew, knowania, waśnie, odszczepieństwo [hairesis](Gal. 5:20). Pisał też do wierzących w Koryncie: „Zresztą, muszą nawet być rozdwojenia  [hairesis] między wami, aby wyszło na jaw, którzy wśród was są prawdziwymi chrześcijanami” (1 Kor. 11:19). Paweł ostrzegał też duchowych pasterzy pierwszych zborów, „że po odejściu moim wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody, nawet spomiędzy was samych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą” (DzAp. 20:29,30). Więc widzimy, że sekciarskie tendencje pojawiały się w zborach już od samego początku istnienia Kościoła. 
Z lektury listów apostolskich możemy zauważyć, że zarówno Paweł, jak i Piotr, kładli duży nacisk na ochronę wierzących przed fałszywymi nauczycielami, którzy zwodzili wyznawców Chrystusa, doprowadzajac do rozbicia zborów. Dlatego, w prawdziwym Kościele Jezusa Chrystusa, winniśmy zwracać uwagę na tych, którzy nie przynoszą zbudowania. Paweł pisał z troską do zboru w Tessalonikach: „A jeśli ktoś jest nieposłuszny słowu naszemu, w tym liście wypowiedzianemu, baczcie na niego i nie przestawajcie z nim, aby się zawstydził” (2 Tes. 3:14). Natomiast Tytusowi, którego Paweł pozostawił na Krecie, aby „uporządkował to, co pozostało do zrobienia” (Tyt. 1:5), wprost nakazał:  „człowieka, który wywołuje odszczepieństwo, po pierwszym i drugim upomnieniu unikaj, wiedząc, że jest on przewrotny i grzeszy, i sam na siebie wyrok wydaje” (Tyt. 3:10,11). Jest to bardzo zdecydowana reakcja na niebezpieczeństwo rozbijania zborów, jakiej dzisiaj bardzo brakuje. Niestety, obecnie często takie diabelskie tendencje traktuje się jako rozwój kościoła.
Apostoł Piotr ostrzegał również wierzących, żyjących w rozproszeniu, że „i wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzać będą zgubne nauki i zapierać się Pana, który ich odkupił, sprowadzając na się rychłą zgubę. I wielu pójdzie za ich rozwiązłością, a droga prawdy będzie przez nich pohańbiona” (2 Ptr. 2:1,2). Podobnie i apostoł Jan, ostrzegał i pouczał czytelników swoich listów: „Jeżeli ktoś przychodzi do was i nie przynosi tej nauki, nie przyjmujcie go do domu i nie pozdrawiajcie. Kto go bowiem pozdrawia, uczestniczy w jego złych uczynkach” (2 Jan 10,11). Jakoś niegdzie w nauczaniu apostolskim nie znajdujemy zachęty, aby okazywać miłość i cierpliwie znosić odstępców od zdrowej nauki. Apostołowie byli świadomi niebezpieczeństwa, jakie do zborów wnoszą heretycy, dlatego ostrzegali wierzących przed "zadawaniem się" z takimi osobami.
Natomiast w naszych czasach, często spotykam się z grzecznym nastawieniem do osób, które nie trzymają się nauki biblijnej. Słyszę, iż należy podchodzić do wszystkich z miłością i łagodnością. Niestety, takie podejście najczęściej kończy się wpadnięciem w pułapkę „nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp, prowadzący na bezdroża błędu” (Efez. 4:14). Nie można zasłaniać się miłością, gdyż prawdziwa miłość „...nie raduje się z niesprawiedliwości, ale się raduje z prawdy...” (1 Kor. 13:6). Nie można oddzielić miłości od prawdy, a ta jest jedna, biblijna, natchniona i zachowana niezmiennie w Kościele od początku. Wszystko inne, od niebiblijnej tradycji, aż po stosowanie świeckich metod budowania kościoła, jest herezją.
Pamiętajmy przede wszystkim na słowa Pana Jezusa, który ostrzega nas, że w czasach ostatecznych „powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych” (Mat. 24:24).

Tuesday, April 14, 2015

Kura czy jajko, co było pierwsze?

Prawie że odwiecznym problemem, z jakim zmagają się tęgie głowy profesorów i doktorów wielu uczelni, jest znalezienie odpowiedzi na pytanie, co było pierwsze, kura, czy jajko. Niedawno czytałem, że wreszcie udało się ustalić, iż to nie jajko było pierwsze, jak dotychczas uważano, lecz kura. Do tego epokowego odkrycia przyczyniła się proteina nazwana „owokledydyną-17”, w skrócie „OC-17”. Naukowcy Uniwersytetu Sheffield na Wydziale Inżynierii Materiałowej podważyli dowody profesora z Uniwersytetu w Warwick, który twierdzi, że ponad wszelką wątpliwość pierwsze było jajko, jako że materiał genetyczny nie może ulec zmianom w czasie życia zwierząt. Nowe odkrycie dowodzi, że skorupka jajka może uformować się jedynie w ptasim jajowodzie, dlatego wpierw musiła być kura.
Ja twierdzę ponad wszelką wątpliwość, że pierwsza była kura, ponieważ czytam w księdze, która jedynie zawiera prawdę, że „stworzył Bóg (...) wszelkie ptactwo skrzydlate według rodzajów jego; i widział Bóg, że to było dobre, i błogosławił im Bóg mówiąc: (...) a ptactwo niech się rozmnaża na ziemi” (1 Moj. 1:21,22). Do uznania tej prawdy nie są potrzebne tytuły naukowe, ani wieloletnie badania w laboratoriach uniwersyteckich. Wystarczy wierzyć Bogu, że prawdą jest to co On stworzył.
Lecz nie o kurze, a nawet nie o kreacjonizmie i ewolucji chcę pisać, lecz jedynie nawiązuję do tego metaforycznego pytania, aby podkreślić, iż w sytuacji przyczynowo-skutkowej, ważne jest zachowanie prawidłowej kolejności. Myślę, iż tak dzieje się, gdy osoby wierzące w Boga zgromadzają się, aby wspólnie oddawać Mu chwałę. Skutkiem doznania łaski zbawienia i doświadczania Bożej obecności w naszym życiu jest pragnienie uwielbienia Stwórcy. Dlatego, gdy zgromadzamy się na nabożeństwie, sporo czasu poświęcamy na śpiew, którym oddajemy Bogu cześć i chwałę. Ta czynność, którą wykonujemy wspólnie, musi być dobrze zorganiozowana, abyśmy mogli odnieść błogosławieństwo. W prawdzie, nie jestem muzykiem lecz osobiście uczestniczę w tego rodzaju oddawania Bogu czci, dlatego uważnie obserwuję przebieg naszych zgromadzeń. Najczęściej jest tak, że wszyscy śpiewamy treści wyświetlane na ekranie, zgodnie z akompaniamentem instrumentalistów. Nad całą akcją tego wydarzenia czuwa lider, który nadaje bieg sprawie. Często jest tak, że lider zachęca uczestników nabożeństwa do śpiewania, nieraz proponuje, aby do śpiewu dodać klaskanie, czy nawet pląsanie w rytm granej melodii.
Widzimy więc, że naszym chęciom oddawania Bogu czci, towarzyszy spora ilość elementów wspomagających. Dzieje się tak dlatego, że nie zawsze wszyscy są wypełnieni jednakowym pragnieniem uwielbiania Boga śpiewem, dlatego lider stara sie „rozkręcić” zgromadzenie. Temu celowi służą różne instrumenty, nie koniecznie muzyczne. Najczęściej są to słowa zachęcajace do wspólnego śpiewu. Aby było łatwiej doprowadzić ogół do wspólnej czynności śpiewania, lider intonuje krótką frazę, coś w stylu: „Bóg kocha mnie takiego, jakim jestem”. Następnie powtarza to krótkie zdanie kilkanaście razy, aby rozhuśtać zgromadzonych na wspólnym nabożeństwie. Rytm melodii sprawia, że po pewnym czasie śpiewają już wszyscy, i ci którzy mają pragnienie w swoich sercach, jak i ci, którzy nie maja na to wielkiej ochoty, jednak będą to robić z pozostałymi śpiewającymi.
Pisałem już wcześniej na podobny temat w rozważaniu zatytułowanym „Ewangleliczny różaniec”. Psychologia, czyli nauka o wewnętrzym życiu człowieka stwierdza, że tego rodzaju zewnętrzne działanie, wywołuje określone skutki wewnątrz osoby poddanej cyklicznemu powtarzaniu jakiejś frazy. Na tej zasadzie opiera się hinduizm, w którym mantra spełnia bardzo ważną rolę. Według Wikipedii, mantra jest to: formuła, werset lub sylaba, która jest elementem praktyki duchowej. Jej powtarzanie ma pomóc w opanowaniu umysłu, zaktywizowaniu określonej energii, uspokojeniu, oczyszczeniu go ze splamień. Szczególnie istotną sprawą jest bezpośredni przekaz z ust wykwalifikowanego nauczyciela (guru), gdyż tylko wtedy mantra uzyskuje właściwą moc.
W biblijnej historii o narodzie wybranym czytamy, że nie zawsze wszyscy byli chętni, aby szczerym sercem służyć Bogu i oddawać należną Mu cześć. Był nawet taki czas, gdy Bóg otwarcie powiedział: „A gdy wyciągacie swoje ręce, zakrywam moje oczy przed wami, choćbyście pomnożyli wasze modlitwy, nie wysłucham was, bo na waszych rękach pełno krwi” (Izaj. 1:15). Oni jednak uparcie nadal sprawowali ofiary i zanosili swe modły do Pana. Ponieważ Izraelici znali Psalmy, jakie Dawid zostawił im w spuściźnie i wytrwale śpiewali je podczas wspólnych uroczystości. Dlatego Bóg powiedzial zdecydowanie: „ponieważ ten lud zbliża się do mnie swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami, a jego serce jest daleko ode mnie, tak że ich bojaźń przede mną jest wyuczonym przepisem ludzkim, dlatego też Ja będę nadal dziwnie postępował z tym ludem, cudownie i dziwnie, i zginie mądrość jego mędrców, a rozum jego rozumnych będzie się chował w ukryciu” (Izaj. 29:13,14).
Mądrość Boża, objawiona dla nas w Jego Słowie wskazuje, że wpierw była kura. Jajko jest skutkiem jej istnienia. Skutkiem naszego zbawienia jest pragnienie serca, aby oddać Bogu chwałę i cześć. Chyba, że przyczyna nie istnieje, wówczas skutek musi być sztucznie pobudzony przez liderów. Śpiew może być nawet przyjemny dla naszych uszu, lecz w prawdziwym uwielbianiu chodzi o to, aby zadowolić Boże ucho, nie nasze.

Henryk Hukisz

Friday, April 3, 2015

Nasza Pascha


Pascha, hebrajskie „pesach”, to największe święto w judaizmie. Bóg wyraźnie nakazał Izraelitom aby zawsze obchodzili pamiątkę wyjścia z Egiptu, podając im wiele szczegółów, jak to święto należy celebrować. Doniosłość tego wielkiego wydarzenia wyznaczała nawet początek kalendarza, tak, że inne sprawy znajdowały się w cieniu tej pamiątki.
W centrum tego ogromnego Bożego dokonania znajdował się baranek, dokładnie wyselekcjonowany z całego stada. Podstawową cechą jagnięcia była nieskazitelność. Bóg powiedział: „Ma to być baranek bez skazy, samiec jednoroczny. Może to być baranek lub koziołek.” (2 Moj. 12:5). Natomiast przeznaczeniem zabitego w określony sposób baranka, nie był pokarm na stole, lecz krew na odrzwiach izraelskiego domu. Bóg powiedział: „I wezmą z jego krwi, i pomażą oba odrzwia i nadproże w domach, gdzie go spożywają” (w. 7).
Przeznaczenie baranka na tę szczególną ofiarę też nie było przypadkowe. Było to wyraźne nawiązanie do innego jagnięcia, jakie Bóg upatrzył sobie zamiast Izaaka. Wówczas, gdy Abraham posłusznie zbudował ołtarz, aby złożyć w ofierze swego jedynego syna Izaaka, Bóg w ostatnim momencie zatrzymał jego uniesioną rękę. Wtedy Abraham „podniósł oczy, ujrzał za sobą barana, który rogami uwikłał się w krzakach. Poszedł tedy Abraham, a wziąwszy barana, złożył go na całopalenie zamiast syna swego” (1 Moj. 22:13).
Gdy minęło około sześćset lat, Bóg znów okazał Swą wielką łaskę wyprowadzając cały naród z niewoli egipskiej. Znów pojawia się baranek, który zwiastuje wyzwolenie. Wspólną cechą jest ofiarowanie ich życia za innych. W czasie Abrahama, baranek został złożony na ołtarzu zamiast Izaaka, teraz jego krew ochroniła cały naród w chwili, gdy Pan zadawał śmiertelny cios gnębicielowi. Mojżesz otrzymał zapewnienie, że gdy anioł śmierci będzie przechodził, to „gdy ujrzy krew na nadprożu i na obu odrzwiach, ominie Pan te drzwi i nie pozwoli niszczycielowi wejść do domów waszych, aby zadać cios” (2 Moj. 12:23).
Zanim Izraelici wyruszyli w tę wielką podróż życia, otrzymali dokładną instrukcję, jak mają obchodzić pamiątkę tego wyjścia i dlaczego – „gdy wejdziecie do ziemi, którą Pan wam da, jak obiecał, przestrzegać będziecie tego obrzędu, a gdy was zapytają synowie wasi: Co znaczy ten wasz obrzęd? Odpowiecie: Jest to rzeźna ofiara paschalna dla Pana, który omijał domy synów Izraela w Egipcie, gdy Egipcjanom zadawał ciosy, a domy nasze ochronił. I lud pochylił głowy, i oddał pokłon” (2 Moj. 12:25-27).
Dlaczego to wydarzenia miało mieć tak szczególną wymowę przez następne stulecia? Powód jest tylko jeden.  Jan Chrzciciel, gdy zobaczył na judzkiej drodze Chrystusa, wskazując na Niego powiedział: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata” (Jan 1:29).
Wyjaśnieniem tego wyraźnego wskazania na Pana Jezusa są słowa, jakie wypowiedział jeden z największych proroków Bożych, Izajasz. Napisał on o Tym, który miał przyjść: „Panu upodobało się utrapić go cierpieniem. Gdy złoży swoje życie w ofierze, ujrzy potomstwo, będzie żył długo i przez niego wola Pana się spełni” (Izaj. 53:10).
Tak oto Bóg rysował w historii ludzkościi wyraźną linię ratunku dla grzesznego rodzaju. Znakiem rozpoznawczym  był baranek. Wpierw, ten zaplątany w krzaku koło ołtarza, na którym miał umrzeć Izaak. Późnej, krew baranka dała pewną ochronę przed nieubłagalną śmiercią zadaną przez Bożego posłańca, aby złamać twarde serce faraona. Teraz, Baranek przyszedł sam, z własnej woli, jak sam to określił w chwili, gdy Jego dusza zadrżała na samą myśl o męce i strasznej śmierci: „Przecież dlatego przyszedłem na tę godzinę” (Jan 12:27). A powiedział tak, idąc do Jerozolimy na święto Paschy, gdyż „nadeszła godzina jego odejścia z tego świata do Ojca, umiłowawszy swoich, którzy byli na świecie, umiłował ich aż do końca” (Jan 13:1).
Później, gdy już wielkie rzesze ludzi uwierzyły w Bożego Baranka, że Jego krew dała im odkupienie w niewoli grzechu, Paweł napisał: „albowiem na naszą wielkanoc jako baranek został ofiarowany Chrystus” (1 Kor. 5:7). Paweł posługiwał się językiem greckim, a dokładnie, jego dialektem zwanym „koine”. Był to język pospolity, zrozumiały dla każdego mieszkańca tego regionu, gdyż Bóg chciał, aby jak najwięcej ludzi mogło zrozumieć to, co On miał w Swoim sercu od początku. Paweł napisał: „kai gar to pascha hemon, hiper hemon etithe Christos”. Dokładniej można byłoby to oddać słowami: “na naszą paschę, za nas został zabity Chrystus”.
Dlatego dla mnie, słowo Pascha ma większe znaczenie, gdyż jego wydźwięk zawiera w sobie całą prawdę o Bożym pragnieniu wybawienia każdego człowieka z mocy i niewoli grzechu. Wielkanoc, jakoś mało mnie przekonuje, może też dlatego, że łatwiej jest ludziom na Wielkanoc myśleć o zajączkach, jajeczkach i tłustym jedzeniu, niż o Bożym Baranku, który został ofiarowany dla naszego zbawienia.
Pascha znaczy również to, że mamy obchodzić tę wielką pamiątkę już „nie w starym kwasie ani w kwasie złości i przewrotności”, natomiast w nowym życiu mamy rozkoszować się w „przaśnikach szczerości i prawdy” (1 Kor. 5:8).  
Ale o tym, innym razem.

Henryk Hukisz