Nie jestem przesądny i żadna trzynastka, nawet gdyby to był piątek, mnie nie napawa lękiem. Lecz ta ostania trzynastka w niedzielę, dla mnie osobiście była szczególna. Po pierwsze, było to święto demokracji, gdyż, jak przystało na poprawnego obywatela ziemskiej ojczyzny, poszedłem na wybory. Po drugie, w Poznaniu ewangeliczni świętowali wspólne nabożeństwo na którym modlono się w intencji jedności ewangelicznie wierzących w tym mieście. Uczestniczyłem również w tym wydarzeniu.
Jeśli chodzi o pierwsze święto, to jako biblijnie wierzący chrześcijanin, wolny od wyraźnych sugestii kapłanów panującej religii w kraju, zakreśliłem krzyżykiem kratki na obu kartach zgodnie z sumieniem. Bóg je zna, gdyż tak jak jest napisane w Biblii, wierzę, że „nie ma bowiem władzy, która nie pochodziłaby od Boga” (Rzym. 13:1). Mój wybór jest jedynie wyrazem mojej osobistej orientacji politycznej, natomiast Bóg decyduje, kto zostanie wybrany. Z tym się zgadzam, dlatego do wyniku odnoszę się ambiwalentnie. Pozostanę nadal wierny zasadzie, o jakiej mówi apostoł Paweł, który jawnie przyznawał się do rzymskiego obywatelstwa. Swego duchowego syna, jak nazywał Tymoteusza, zachęcał: „aby prośby, modlitwy, błagania i dziękczynienia były zanoszone za wszystkich ludzi, za królów i wszystkich rządzących, abyśmy mogli wieść życie spokojne i bezpieczne, z całą pobożnością i godnością” (1 Tym. 2:1-2). I tu chcę zwrócić uwagę na błędne odczytywanie tego polecenia. Najczęściej słyszę, że celem naszych modlitw ma być dobrodziejstwo tych, którzy nami rządzą. Paweł pisze wyraźnie, że celem naszych modlitw ma być nasze „spokojne i bezpieczne życie”. O to się modliłem i zawsze będę się modlić.
Zanim przejdę do drugiego świętowania w tę niedzielną trzynastkę, muszę przywołać nieco historii.
Z Poznaniem jestem związany zdecydowaną większość mojego życia. Będąc nawet na obczyźnie, obserwowałem i przeżywałem wzloty i upadki wspólnot ewangelicznych w tym mieście. Teraz, gdy już mój powrót stał się faktem, tym bardziej przeżywam wszystkie wydarzenia w tym środowisku.
Historycznie patrząc na wydarzenia związane z głoszeniem ewangelii łaski w naszym mieście, to osobiście uczestniczę w nich od lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wpierw, jako kilkuletni chłopak korzystałem z nauczania dzieci w zborze baptystycznym przy ul. Przemysłowej 48, gdzie przed wojną znajdowała się kaplica baptystów niemieckich. Po wojnie zamieszkała tam rodzina Jana Pancewicza, który organizował nabożeństwa w swoim mieszkaniu. Kaplica natomiast była niedostępna, ponieważ władze Poznania urządziły w niej aulę V Liceum Ogólnokształcącego. Nie było wówczas innej wspólnoty wyznaniowej o charakterze ewangelicznym w Poznaniu. Najbliższy zbór ZKE znajdował się w Nowym Tomyślu, czyli jakieś pięćdziesiąt kilometrów od Poznania. Trochę daleko, aby dojeżdżać z całą rodziną w każą niedzielę, dlatego korzystaliśmy z gościnności baptystów.
Kiedy w Poznaniu niewielka grupa osób, po odłączeniu się od badaczy Pisma Świętego, utworzyła Zbór Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego, rodzice postanowili dołączyć się do powstającego zboru. Mój tata był kaznodzieją, jeszcze przed powstaniem ZKE, w Kościele Chrześcijan Wiary Ewangelicznej i ponieważ ta wspólnota religijna o charakterze zielonoświątkowym tworzyła wspólnie ZKE, postanowił włączyć się w nurt działalności tego zboru.
Głównym hasłem ZKE były słowa modlitwy Chrystusa „Aby wszyscy byli jedno” (Jan 17:21). Nawróciłem się latem 1964 roku, jesienią tego samego roku przyjąłem chrzest, potwierdzając nim swoją wiarę w Jezusa Chrystusa. Bogu powierzyłem swe życie, zgłaszając gotowość służenia Mu zgodnie z powołaniem do zwiastowania ewangelii, dlatego podjąłem studia teologiczne. Po ukończeniu studiów na Ch.A.T. w 1970 roku wróciłem od Poznania i włączyłem się do usługiwania. Pamiętam kolejne miejsca zgromadzeń zboru ZKE w Poznaniu. Wpierw było to mieszkanie w ścisłym centrum miasta na Lampego (dziś ul. Gwarna). Później wynajmowaliśmy pokoik w prywatnym budynku na ul. Łuczniczej (dziś już nieistniejącym). Następnie uzyskaliśmy przydział lokalu w miejskim budynku przy ul. Bydgoskiej 4, gdzie od 1977 roku służyłem jako pastor, kaznodzieja i nauczyciel Słowa Bożego.
Przez cały czas utrzymywaliśmy kontakty ze zborem baptystycznym w Poznaniu. Organizowaliśmy wspólne nabożeństwa. Bodajże największym wydarzeniem było zorganizowanie wizyty Billy Grahama w Poznaniu w 1978 roku. Po rozpadzie ZKE, kiedy powstał zbór ewangelicznych chrześcijan w Poznaniu, również wspólnie spotykaliśmy się, organizowaliśmy różne uroczystości, odwiedzaliśmy się wzajemnie. Nasz zbór ZKE, a od 1987 roku już jako Zbór Kościoła Zielonoświątkowego musiał szukać nowych pomieszczeń, gdyż dość gwałtownie rosnąca grupa uczestników nabożeństw nie mieściła się w dotychczasowych. I tak, po doraźnym korzystaniu z sali kina Malta na Śródce, przenieśliśmy nabożeństwa do Domu Tramwajarza na ul. Słowackiego. Był to okres sporego przebudzenia, gdyż głównie młodzież akademicka doświadczała łaski zbawienia, jakie daje osobista relacja z Chrystusem. Tych, których Pan dodawał do Kościoła chrzciliśmy w budynku przedwojennej Synagogi, którą wojenni okupanci zamienili na pływalnię. W takim charakterze ten obiekt był utrzymywany przez władze Poznania po wojnie. Chrzty były organizowane dwa, a nawet trzy razy w roku. Przygotowywaliśmy się do budowy własnego obiektu zborowego. Otrzymaliśmy działkę pod budowę, opracowywaliśmy projekt kościoła przy ul. Kościelnej, mieliśmy pozwolenie na budowę i sponsorów.
I wtedy, za sprawą trzech zbuntowanych młodzieńców doszło do podziału zboru. Sporo członków rozeszło się do powstających grupek. Główni przywódcy rozbicia utworzyli własną wspólnotę, szukając powiązań z zagranicznymi ośrodkami, niekoniecznie propagującymi zdrową naukę apostolską. Można powiedzieć, że istniejące dziś różnorodne grupy ewangeliczne powstały w wyniku podziałów. Upadła sprawa budowy, a resztka, jaka pozostała w macierzystym zborze, przez prawie trzydzieści lat zgromadzała się w baraku przy ul. Grunwaldzkiej 55.
Po powrocie z za oceanu dowiedziałem się, że w Poznaniu działa ponad trzydzieści grup religijnych o zbliżonym ewangelicznym profilu. Od paru lat podejmowana jest idea wspólnych spotkań, które poświęcono modlitwie o jedność wśród powstających grup ewangelicznych. To dobrze, bo kościół jest jeden.
Kaznodzieja, w trzynastym dniu tego miesiąca, na wspólnym nabożeństwie podkreślał tę prawdę, że „tak bowiem jak jest jedno ciało i ma wiele członków, a wszystkie członki, chociaż jest ich wiele, są jednym ciałem” (1 Kor. 12:12). Słuchając rozważania na temat jednego kościoła, pomimo istnienia wielu jego poszczególnych członków, gdzieś w tyle mojej głowy przewinął się film, który powyżej przedstawiłem. Jednego jednak nie mogę pojąć - jak można równocześnie modlić się o jedność i w tym samym czasie dzielić się na nowe grupki.
Uważam, że warto jest przywodzić na pamięć wydarzenia z naszej historii. Podobnie jak Bóg nakazał Jozuemu po przejściu przez Jordan. Wówczas to, gdy wezbrane wody rozstąpiły się, aby cały naród mógł wejść do Ziemi Obiecanej, Jozue na rozkaz Boga, polecił kapłanom: „Zabierzcie stąd - ze środka Jordanu, gdzie stały mocno nogi kapłanów - dwanaście kamieni. Zabierzcie je ze sobą i połóżcie w miejscu, gdzie zatrzymacie się na nocleg” (Joz. 4:3). Później Jozue wyjaśnił dlaczego mieli zabrać te kamienie, mówiąc: „Gdy w przyszłości wasi potomkowie zapytają swoich ojców, co oznaczają te kamienie, wtedy pouczycie waszych synów: Izrael przeszedł przez ten oto Jordan suchą stopą, ponieważ PAN Bóg, osuszył przed wami wody Jordanu...” (Joz. 4:21-22).
Niestety, obawiam się, że w dzisiejszym ewangelicznym Poznaniu jest niewielu ojców, którzy umieliby powiedzieć swoim synom, jak Bóg wyzwalał z mocy grzechu w grodzie nad Wartą, dzięki czemu jest dziś możliwe zgromadzanie się na wspólnych nabożeństwach.
Henryk Hukisz
P.S. Noszę się z zamiarem spisania historii ewangelicznie wierzących w powojennym Poznaniu.