Według historyków, kult jednostki „związany był ze sprawowaniem władzy przez
jednoosobowe, autorytarne jednostki. Polegał na wprowadzeniu do powszechnej
świadomości uwielbienia dla rządzącego, przekonaniu o jego wielkości,
ponadprzeciętności, a także nieomylności (władzy przypisuje się cechy
nadprzyrodzone)” (net).
To samo źródło podaje również charakterystyczną cechę takich przywódców, a
mianowicie, że nie tolerują żadnej krytyki swojej „nadprzyrodzonej” władzy.
Kościół nie jest jednak wolny od tego rodzaju przywództwa.
Mam na uwadze skrajne przypadki znane z historii chrześcijaństwa, gdy papieże
sprawowali władzą absolutnego dyktatu. Posługiwano się wówczas tzw. „brachium
seaculare”, czyli egzekwowaniem swoich decyzji za pomocą świeckiej władzy
porządkowej. Znane są również przypadki przywódców sekt religijnych, którzy
budowali swój autorytet na całkowitym uzależnieniu wiernych od swoich decyzji, powołując się na inspirację Bożą.
Jednak nie o tym chcę pisać. Mam na
uwadze raczej takie sytuacje, gdy w lokalnym kościele pojawia się jednostka apodyktyczna, która samoistnie narzuca swoją władzę całej wspólnocie wierzących.
Może to być pastor, lider młodzieżowy, lider uwielbiania, czy inna osoba, która
wykorzystuje swoją wyjątkową fachowość, i domaga się uznawania swoich decyzji
przez cały zbór. Zdarza się tak również, gdy np. zdolny biznesmen
zostaje powołany do zarządzania jakimś działem życia zboru. Przypominam, że
kościół kieruje się zupełnie innymi regułami, niż działalność biznesowa. Jeśli
przykładowo, zdolny elektronik lub inżynier dźwięku zasiądzie za zborowym
mikserem, może narzucić swoją absolutną władzę nad tą służbą.
Bardzo często do takiego wynaturzenia doprowadzają
inni swoim „uwielbianiem” okazywanym liderowi. Potencjalny „dyktator” zaczyna
wówczas uważać siebie za omal nieomylnego fachowca, który nie będzie liczyć się
już z żadną inna opinią. Jeśli nawet zdarzy się, że ktoś zwróci mu uwagę, iż można
zrobić coś inaczej, to albo zignoruje, albo obrazi się śmiertelnie i porzuci
służbę.
Apostoł Paweł, wzór do naśladowania dla wszystkich
działaczy kościelnych, najchętniej określał siebie jako „sługa”, używając
greckiego określenia „dulos”, które przede wszystkim znaczy „niewolnik”. Prawie
każdy swój list rozpoczynał takim właśnie przedstawieniem siebie. Nikt chyba
nie posądza tego pokornego sługi Bożego o to, że były to jedynie kurtuazyjne
słowa pozdrowienia, aby zrobić dobre wrażenie na czytelnikach. Dlatego, w
jednym ze swoich listów napisał o sobie „ja, Paweł, jestem więźniem Chrystusa
Jezusa za was pogan” (Efez. 3:1).
W innym liście, gdy borykał się z dylematem, czy „rozstać
się z życiem i być z Chrystusem, (...) czy, pozostać w ciele”, był pewien,
że pozostanie, gdyż „życie w ciele umożliwi mi owocną pracę” (Filip. 1:22-24). Taka postawa wynikała
z faktu, że dla niego „życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem” (w. 21). Ten wierny Boży sługa nigdy nie
liczył się z poklaskiem, nie budował swojego autorytetu mówieniem o tym, jak
wielkie rzeczy czynił dla Boga.
A przecież wiadomym było, że doświadczał
niesamowitych momentów duchowego uniesienia, którymi mógłby się chwalić. Można byłoby powiedzieć, że
gdyby opowiadał o tym, co widział w czasie zachwycenia do trzeciego nieba,
to oddałby chwałę Bogu. On jednak skromnie napisał o sobie: „Znałem
człowieka w Chrystusie” (2 Kor. 12:2).
Dlatego, gdy odmawiano mu prawa do apostolstwa, zamiast pisać o dokonaniach,
napisał odważnie: „mam upodobanie w słabościach, w zniewagach, w potrzebach,
w prześladowaniach, w uciskach dla Chrystusa; albowiem kiedy jestem słaby,
wtedy jestem mocny. Stałem się głupi; wyście mnie do tego zmusili. Wyście
bowiem powinni byli mnie polecić. Bo w niczym nie ustępowałem owym
arcyapostołom, chociaż jestem niczym” (2
Kor. 12:10,11).
Powiedzieć o sobie „jestem niczym”, może jedynie
ten, kto postępuje zgodnie z zasadą: „Nie czyńcie nic z kłótliwości ani
przez wzgląd na próżną chwałę, lecz w pokorze uważajcie jedni drugich za
wyższych od siebie” (Filip. 2:3).
Apostoł Piotr, chociaż mógłby nieustannie
powoływać się na władzę „kluczy”, jakie otrzymał od samego Chrystusa, pisał o
sobie również, że jest sługą Chrystusa. Dlatego zaleca tym, którzy są „kimś” w
kościele, aby troszczyli się o powierzoną trzodę Bożą, „nie jako panujący
nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody” (1 Ptr. 5:3).
Henryk Hukisz
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.