Saturday, July 27, 2013

Boży podatek?


Nikt nie lubi płacić podatków, lecz każdy rozumie potrzebę płacenia na rzecz państwa, aby mogło funkcjonować. Takie jest teoretyczne założenie, a jak to wygląda w rzeczywistości, nie będę tego tematu poruszać, bo nie taki cel mi przyświeca. Nawiązuję jedynie w tytule tego rozważania do podatków, gdyż chcę pisać o regularnych opłatach wnoszonych do lokalnego kościoła, czyli o dziesięcinie. Często spotykamy się z pytaniem: "Czy musimy płacić dziesięcinę, czy raczej mamy ją dawać z dobrej woli, a może w ogóle nie musimy płacić dziesięciny? " Co na to Biblia, która powinna dać nam odpowiedź na każde pytanie dotyczące naszego duchowego życia?
Biblia nie milczy na ten temat i spotykamy się z tym jedynie w jej starotestamentowej części. Natomiast, ani Pan Jezus, ani apostołowie nie mówili nic o płaceniu dziesięciny, zarówno jako o obowiązku, czy też  jako o dobrowolnym darze. Należałoby więc zadać sobie pytanie - Dlaczego tak często spotykamy się we współczesnym Kościele z nauczaniem na temat dziesięciny?
O finansach w Kościele pisałem już wcześniej na tym blogu ( „Kościelna sakiewka” i „Ile na tacę?”), lecz dotyczyło to tej kwestii w sensie bardziej ogólnym, niż samej dziesięciny, jako pojęcia biblijnego. Teraz mam zamiar spojrzeć na to biblijne zagadnienie w kontekście błogosławieństwa i przekleństwa, jak to często ukazują pisarze starotestamentowi. Myśl ta pochodzi z fragmentu proroctwa Malachiasza, w którym czytamy wprost: „Przynieście do spichlerza całą dziesięcinę, niech będzie zapas w Moim domu! Wystawcie Mnie w ten sposób na próbę! - mówi Pan Zastępów - Czy nie otworzę wam okien nieba i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę?” (Mal. 3:10). W przeciwnym przypadku, Bóg wyjaśnia  w poprzednim wersecie, że zaniedbanie w dawaniu dziesięciny, sprowadziło na ten naród klątwę (w. 9), która była brakiem błogosławieństwa.
Dziesięcina była nakazem wynikającym z Zakonu, czyli prawa nadanego narodowi Izraelskiemu. Głównym celem przynoszenia dziesiątej części swoich dochodów do świątyni, było utrzymanie Domu Bożego i służących w nim kapłanów i lewitów, którzy reprezentowali naród przed Bogiem. Ta ofiara, składana przez każdego Izraelitę była traktowana jako dar poświęcony Panu. Mojżesz pisał: „Każda dziesięcina z ziemi, czy to z zasiewu ziemi, czy to z owoców drzewa, należy do Pana. Jest rzeczą poświęconą dla Pana, (...)Każda dziesięcina z bydła lub trzody, wszystko co przechodzi pod laską pasterską, co dziesiąte będzie poświęcone Panu” (3 Moj. 27:30, 32). Z powyższych słów wynika, że większą część tego daru stanowiły naturalne płody rolne i zwierzęta hodowlane. Ciekawe, że jakoś nie spotkałem współcześnie nauczania o dziesięcinie, aby przynieść do zboru worek zboża, czy przyprowadzić dorodnego wołu. A producent obuwia powinien podarować pastorowi co dziesiątą parę obuwia wytworzonego w jego zakładzie.
Składanie dziesięciny sługom w świątyni zawierało również ideę zabezpieczenia ich przyszłości, czyli czegoś w rodzaju funduszu emerytalnego, ponieważ ta służba była ich codziennym obowiązkiem. Pan wyjaśnił tę kwestię bezpośrednio Aaronowi, najwyższemu kapłanowi, który miał nadzór nad całością służby w świątyni. Bóg mówi -  „ponieważ dałem im jako dziedzictwo dziesięciny, które Izraelici przynoszą Panu w ofierze. Dlatego powiedziałem im: Nie będą posiadali żadnego dziedzictwa pośród Izraelitów” (4 Moj. 18:24). Lewici natomiast, po otrzymaniu dziesięciny, to „dziesiątą część dziesięciny powinniście odłożyć na ofiarę dla Pana” (w. 26). Jak więc widzimy, był to czytelny system zabezpieczenia potrzeb materialnych tych, którzy na co dzień zajmowali się potrzebami duchowymi narodu - czymś w rodzaju Bożego podatku na rzecz utrzymania świątyni i zabezpieczenia życia osób służących w świątyni.
Nie sądzę, że usprawiedliwione jest przenoszenie tego systemu do zborów, które zorganizowane są według współczesnych praw finansowania ich działalności. Pastorzy, jeśli otrzymują wynagrodzenie za swoją służbę, odprowadzają podatki do państwa, na takich samych zasadach, jak każdy inny obywatel oraz odprowadzają obowiązkową składkę emerytalną. Niestety, często słyszałem nauczanie o konieczności dawania dziesięciny, w oparciu na starotestamentowym systemie obowiązującym w Izraelu. Ten system nie istnieje w Kościele, przynajmniej apostołowie tak nie nauczali i pierwotny Kościół nie stosował zasady dawania dziesięciny, chociaż w większości byli to Żydzi, dobrze obeznani z tym zwyczajem.
Dziesięcina jest pojęciem starszym niż Zakon. Pierwszy raz czytamy o dobrowolnie złożonej ofierze w wysokości dziesięciu procent z łupów wojennych, gdy Abram spotkał się z Melchisedekiem. Mąż Boży, gdy usłyszał, że zwycięstwo odniesione nad jego wrogami było Bożym błogosławieństwem, dał Bożemu kapłanowi „dziesięcinę ze wszystkiego” (1 Moj. 14:20). Dziesięcina jako dar serca, była powiązana z doznanym wcześniej Bożym błogosławieństwem.
Drugim przypadkiem, w którym spotykamy się z dziesięciną przed ustanowieniem Zakonu, jako obowiązującgo prawa dla wszystkich Izraelitów, był sen Jakuba, gdy uciekał ze swego domu, po wyłudzeniu ojcowskiego błogosławieństwa. W tym śnie usłyszał Pana, który dał mu obietnicę nadania mu tej ziemi w wieczne dziedzictwo. Jakub usłyszał również wspaniałe słowa zapewniające Bożą ochronę. Obudzony ze snu, złożył Bogu ślubowanie, iż jeśli Bóg będzie z nim, i będzie mu błogosławić, to „ze wszystkiego, co mi dasz, oddam Ci dziesiątą część” (1 Moj. 28:22). Myślę, że Jakub dobrze znał historię Abrama swego dziadka, który z wdzięczności za doznane błogosławieństwo, złożył ofiarę ze wszystkiego, co otrzymał od Boga. Wnuk chciał naśladować dobry przykład, jako wyraz wdzięczności za doznane dobrodziejstwa.
Oba te przypadki nie mogą stanowić podstawy do nauczania, że w wyniku dawania dziesięciny, jako inwestycji w Boże Królestwo, uzyskamy więcej błogosławieństwa. Słyszy się często, że jest to najlepszy sposób inwestowania swoich finansów, gdyż banki zawodzą, a gospodarka państwa może wpaść w zapaść ekonomiczną. Żeby nie stracić swoich dochodów, tacy nauczyciele wołają: „oddajcie swoje finanse Panu”, podając numery swoich kont bankowych.
Prorok Malachiasz nie stworzył podstawy do nauczania, że za złożoną dziesięcinę Bóg odpłaci sowitym błogosławieństwem. Malachiasz, podobnie jak inni Boży prorocy, wzywał do pokuty, do wejścia na drogę Prawa Bożego, aby otrzymać błogosławieństwo, przyobiecane temu narodowi, gdy wyszli z niewoli egipskiej. Uzyskiwanie błogosławieństwa w życiu narodu wybranego wynikało nie z płacenia dziesięcin, lecz z wierności wobec Bożego Prawa. Często spotykamy się z Bożym wymogiem, jaki stawiał wyraźnie przed Izraelem - "Spójrz! Dziś daję wam błogosławieństwo i przekleństwo. Błogosławieństwo - jeśli będziecie słuchać przykazań Pana, waszego Boga, które ja wam dziś dałem" (5 Mój. 11:26). Ta „ekonomia” Bożej opatrzności skończyła się wraz z przyjściem Mesjasza. Teraz, jak pisze apostoł Paweł: "Bóg i Ojciec naszego Pana Jezusa Chrystusa, … udzielił nam w Chrystusie pełni duchowych błogosławieństw" (Efez. 1:3). Czyżby Bóg oczekiwał na "dopłatę" z naszej strony w postaci dziesięciny, aby nas obficiej pobłogosławić?
Chrystus, gdy uzdrowił dziesięciu trędowatych i tylko jeden wrócił, aby podziękować, powiedział, że oczekuje wdzięczności od tych, którym okazał łaskę, co wyraził słowami „Gdzie jest dziewięciu?(Łuk. 17:17). Apostoł Paweł, gdy nauczał o ofiarności, która powinna być wynikiem szczerości serca, a nie obowiązkiem, wyraźnie określił formę okazywania naszej wdzięczności – „Każdy niech tak postąpi, jak w sercu zdecydował, bez żalu i nie pod przymusem, radosnego dawcę bowiem miłuje Bóg” (2 Kor. 9:7).
Nigdzie nie czytamy, aby w Nowym Testamencie, jakikolwiek zbór Pański narzucał swoim członkom obowiązek dawania dziesiątej części z ich dochodów. Paweł zwracał uwagę na potrzeby sług Pańskich, którzy zwiastowali ewangelię, wędrując od miasta do miasta. Zebrane środki finansowe były im wręczane w czasie ich odwiedzin w zborze, lub przesyłane później, po zgromadzeniu jakiejś kwoty – „Pierwszego dnia w tygodniu niech każdy z was odkłada u siebie i przechowuje to, co może zaoszczędzić” (1 Kor. 16:2). Sądzę, że narzucenie obowiązku płacenia dziesięciny zwalnia z ochotnego dawania, gdyż wielkość ofiary będzie wyznaczał kalkulator, a nie serce.
Jak już pisałem w poprzednich rozważaniach na ten temat, pierwotny Kościół, stosował prostą zasadę odnośnie potrzeb finansowych – „Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży. I składali u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby” (Dz.Ap. 4:34,35). Ani słowa o dziesięcinie.
Nie było wówczas dziesięciny, jako obowiązującego opodatkowania na rzecz zboru i jego pracowników. Ci, którzy mieli więcej, ofiarowali tyle, ile mogli dać, aby pomóc tym, którzy mieli mniej. Dziś, niestety możliwe jest wydanie polecanie dla naszego banku, aby regularnie, bez naszego udziału, przelewał na wskazane konto zboru, dziesięć procent naszych wpływów. Serce jest już nie potrzebne.
Henryk Hukisz

Kupić błogosławieństwo?


Na początku XX wieku jedynym środkiem podróżowania przez Atlantyk były statki pasażerskie. Już w tamtym czasie spora ilość ludzi ze wschodnich terenów Europy wyjeżdżała za ocean w poszukiwaniu chleba. Sprzedawali wówczas cały swój dobytek, aby opłacić podróż w dalekie, nieznane kraje. 

Pewien człowiek, po sprzedaniu wszystkiego co posiadał, był w stanie jedynie zapłacić za upragniony bilet na statek płynący do Ameryki. Wybierając się w długą podróż za ocean, zabrał ze sobą sporą ilość suchego chleba i małą beczułkę zasolonej słoniny. Podróżował więc skromnie, konsumując swój prowiant w miarę upływu dni na statku. W czasie spacerów po pokładzie statu, zaglądał nieraz przez otwarte drzwi do restauracji. Wiedział, że nie może pozwolić sobie na lepsze jedzenie, na jakie stać było bogatszych podróżnych. Kiedy nadszedł już ostatni dzień podróży, postanowił za pieniądze jakie mu zostały, spożyć normalny obiad w restauracji okrętowej. Kiedy był już nasycony i wycierał z zadowoleniem swoje usta, zawołał kelnera aby zapłacić należną kwotę za posiłek. Zdziwiony kelner zapytał: Czy posiada pan bilet? Tak - odpowiedział podróżny. Wówczas kelner wyjaśnił, że wraz z biletem zostały opłacene posiłki w tej restauracji przez całą podróż.
Przypomniałem sobie teraz tę historyjkę, jaką słyszałem gdy byłem jeszcze młodym chrześcijaninem. Jest ona dobrym przykładem obrazującym wielką prawdę o tym, że wraz z przyjęciem zbawienia, otrzymujemy również cały pakiet błogosławieństw, o jakich czytamy w Biblii. Apostoł Paweł, pisząc jeden z najważniejszych listów na temat naszego zbawienia i pełni życia w Chrystusie, wskazuje również na tę prawdę, że „Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios” (Efez. 1:3). W trzech pierwszych rozdziałach tego listu Paweł używa zwrotu „w Chrystusie” aż 15 razy. Ma to szczególną wymowę, gdy myślimy o naszej pozycji, jaką mamy zagwarantowaną z łaski, „nie z uczynków, aby się kto nie chlubił” (Efez. 2:9).
Prorok Izajasz, zwany „ewangelistą Starego Testamentu”, wskazywał na ogrom bogactwa, jakie Bóg przygotował dla tych, którzy uwierzą w Mesjasza. Pisał wówczas: „Nuże, wszyscy, którzy macie pragnienie, pójdźcie do wód, a którzy nie macie pieniędzy, pójdźcie, kupujcie i jedzcie! Pójdźcie, kupujcie bez pieniędzy i bez płacenia wino i mleko!” (Izaj. 55:1). Pisał wprawdzie o kupowaniu, lecz bez pieniędzy, gdyż cała cena zostanie zapłacona na Golgocie. Dlatego zachęca nas do uważnego słuchania o tym, co możemy mieć z łaski – „Słuchajcie mnie uważnie, a będziecie jedli dobre rzeczy, a tłustym pokarmem pokrzepi się wasza dusza!” (w. 2).
 Lecz nasza natura jest przekorna. Myślę, że cieniem zalega w nas pycha, jako pozostałość pierwszego grzechu, gdy człowiek chciał wziąć w swoje ręce swój własny los. Polega to na przekonaniu, że jeśli chcę coś mieć, muszę to zdobyć, kupić za jakąś cenę, niekoniecznie za pieniądze, muszę zapracować własnym wysiłkiem,. Mamy wówczas pewność, że jest to nasze, i nikt nie ma prawa nam tego odebrać.
Zanim nastał czas łaski, obowiązywało prawo, zwane zakonem. Święty Bóg określił warunki, na jakich człowiek mógł otrzymać Jego błogosławieństwo, aby cieszyć się powodzeniem życia. Mojżesz, Boży sługa i pośrednik dla narodu wybranego, obwieścił w imieniu Pana: „Oto ja kładę dziś przed wami błogosławieństwo i przekleństwo. Błogosławieństwo, jeżeli będziecie słuchać przykazań Pana, Boga waszego, które ja wam dziś daję; a przekleństwo, jeżeli nie będziecie słuchać przykazań Pana, Boga waszego, i zejdziecie z drogi, którą wam dziś wskazuję, i pójdziecie za innymi bogami, których nie znacie” (5 Moj. 11:26-28).
Brak błogosławieństwa jest stanem przekleństwa. Nie ma w tym nic magicznego, jest to zwykła kalkulacja – kto nie uzyska błogosławieństwa, pozostanie nadal pod przekleństwem grzechu. Dlatego każdy kto chciał doświadczyć powodzenia i żyć dostatnio, musiał znać i przestrzegać Boze reguły życia. Tak więc wyrzeczenia, podporządkowanie się ostrym regułom pobożności stały się jedyną drogą dostatniego życia. Lecz ten czas jest już przeszłością. 
Od kiedy na naszej ziemi pojawił się Boży Syn, zapanował inny porządek w relacji ze Stwórcą. Ewangelista Jan napisał: „Zakon bowiem został nadany przez Mojżesza, łaska zaś i prawda stała się przez Jezusa Chrystusa” (Jan 1:17). Rozumiemy, że aby znaleźć się pod działaniem łaski, musimy narodzić się na nowo, aby stać się „nowym stworzeniem”, gdyż wówczas „stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor. 5:17). Możliwe to jest tylko „w Chrystusie”, za sprawą Ducha Świętego, który zamieszkuje w nas od dnia narodzin, aby wprowadzić już nas w nową rzeczywistość łaski.
Już w czasach apostolskich pojawiali się w Kościele Jezusa Chrystusa nauczyciele nawołujący do powrotu do zakonu, który wymagał „zapłaty” za uzyskanie błogosławieństwa. Apostoł Paweł walczył z takimi przejawami lekceważenia łaski i jej dobrodziejstw. Pisał do Galacjan wierzących w Jezusa, zadając im retoryczne pytanie: „Czy przez uczynki zakonu otrzymaliście Ducha, czy przez słuchanie z wiarą?” (Gal. 3:2). Tendencję do powrotu na drogę zasługiwania na błogosławieństwa nowego życia Paweł nazwał „omamianiem”. Greckie słowo „baskaino” znaczy „oczarować, „zafascynować”. Chodziło tu o wpłynięcie na ambicję słuchaczy.
Obserwuję niepokojącą tendencję nauczania we współczesnym chrześcijaństwie o konieczności zasłużenia na Boże błogosławieństwa. Natomiast Paweł napisał do wierzących w Koryncie, że „obietnice Boże, ile ich było, w nim (w Chrystusie) znalazły swoje "Tak"; dlatego też przez niego mówimy "Amen" ku chwale Bożej” (2 Kor. 1:20). To nie tylko Koryntianie, lecz wszyscy wierzący w Pana Jezusa, w Nim otrzymali wszystkie obietnice, jakie Bóg przeznaczył dla Swoich dzieci. Paweł zadaje znów retoryczne pytanie wierzącym Rzymianom, pisząc o niezachwianej pozycji, jaką Bóg dał nam w Swoim Synu, że Ten „który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale go za nas wszystkich wydał, jakżeby nie miał z nim darować nam wszystkiego?” (Rzym. 8:32).
Myślenie, że długimi modlitwami, wielodniowymi postami, skrupulatnie odliczanymi dziesięcinami zasłużymy na lepsze błogosławieństwa, niż nam się należą z łaski, jest błędne. Cena, jaką nasz Pan i Zbawiciel zapłacił na krzyżu Golgoty jest pełna. Nic do niej już nie możemy dodać, powiem więcej, nie powinniśmy niczego dodawać, gdyż możemy w ten sposób lekceważyć tę wielką ofiarę.
Takie myślenie reprezentował starszy brat syna marnotrawnego, gdy wyrzucił swemu ojcu: „Oto tyle lat służę ci i nigdy nie przestąpiłem rozkazu twego, a mnie nigdy nie dałeś...” (Łuk. 15:29). Uważał, iż należy mu się coś za taką wierność. Oburzony na miłosierdzie okazane przez ojca młodszemu bratu, który wszystko roztrwonił, stracił błogosławieństwo przebywania w ojcowskim domu. 
Jeśli jesteśmy dziećmi Bożymi, ponieważ przyjęliśmy Pana Jezusa jako swojego zbawiciela, możemy korzystać z Bożej prawdy, która brzmi: „wszystko moje jest twoim” (Łuk. 15:31), o czym zapewniał ojciec swego syna.
Czy musimy płacić, za to, co zostało już zapłacone, i to w sposób doskonały i zupełny? Lecz to nie znaczy, że już nie musimy się modlić, pościć i ofiarować Bogu, z tego, co posiadamy. O tym napiszę późnej.
Henryk Hukisz

Monday, July 22, 2013

Wielki pechowiec

 Społeczeństwo naszych czasów określane jest najcześciej jako konsumpcyjne. Obecnie, najważniejszym celem dla większości ludzi, jest posiadanie jak najwięcej dóbr i wygód. Nawet chrześcijanie, znani na początku jako ludzie umiarkowani, teraz wpadli w wir posiadania i dobrobytu. Tzw. „ewangelia dobrobytu” (prosperity gospel), dokonała przewrotu w pojmowaniu podstawowych prawd kształtujących życie ludzi wierzących w Boga.
Któż nie chciałby być bogatym i zdrowym? W księgarniach i na portalach internetowych można znaleźć coraz więcej poradników osiągnięcia wymarzonego statusu człowieka szczęśliwego. Któż nie zna i nie śpiewa w swoim sercu słów piosenki Tewiego, biednego Żyda z Anatewki, „gdybym ja bogaty był”?
We współczesnych społeczeństwach, człowiek, który nie osiągnął przeciętnego statusu materialnego, uważany jest za pechowca. Tacy ludzie są często pogardzani, ponieważ nie potrafili niczego się dorobić. Można spotkać się również z poglądem, iż niedostatek jest skutkiem przekleństwa, jakie spoczywa na tych osobach. Oceniając współczesnymi kryteriami społeczeństwa konsumpcyjnego, można powiedziać, że chrześcijanie żyjący według norm biblijnych, są albo pechowcami, albo spoczywa na ich jakieś przekleństwo. Lecz?
Spójrzmy na Chrystusa. Narodził się w najgorszym do wyobrażenia miejscu, w stajni, w towarzystwie zwierząt. W życiu nie posiadał niczego, wyznał to słowami: „lisy mają jamy, a ptaki niebieskie gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma, gdzie by głowę skłonił” (Łuk. 9:58). Prowadził życie w stylu wędrownego nauczyciela, który utrzymywany był przez przygodne osoby, gdyż Jego skarbnik trwonił zebrane datki. Nawet własna Jego rodzina nie rozumiała Jego misji, jaką przyszedł wypełnić i potraktowali Go jako niespełna rozumu. Często, ludzie słuchający Go, porywali kamienie aby Go ukamienować. Wiemy, że skończył życie jak przestępca, skazany na wyraźne żądanie ludzi, do których przyszedł aby ich ratować od wiecznego potępienia.
Uczniom Swoim polecił, wysyłając ich z Dobra Nowiną do zgubionych grzeszników, „nie miejcie w trzosach swoich złota ani srebra, ani miedzi, ani torby podróżnej, ani dwu sukien, ani sandałów, ani laski; albowiem godzien jest robotnik wyżywienia swego” (Mat. 10:9,10). Często, ta „godna zapłata robotnika”, wyrażana był kamieniami, przezwiskami lub co najmniej brakiem zainteresowania. Życie apostołów było świadectwem materialnego ubóstwa i częstej pogardy. Więzienia i prześladowania sług Bożych stały się normą powstającego w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Późniejsze okresy rozwoju Kościoła przynoszą mnóstwo świadectw wskazujących na podobny styl życia ludzi wierzących i naśladujących Jezusa Chrystusa. Ubóstwo stało się główną cecha życia chrześcijan, mam na uwadze prawdziwych dzieci Bożych, a nie nominalnych wyznawców chrześcijańskiej religii.
Moim głównym bohaterem biblijnym jest apostoł Paweł. Myślę, że ten Boży sługa powinien być modelem dla każdego, kto chce szczerze wypełniać biblijne wskazania odnośnie życia i wiernego służenia Bogu. Wielu kaznodziejów i nauczycieli Słowa Bożego powołuje się na Wielkiego Apostoła, mając na uwadze cele jakie on osiągał, aby chociaż w niewielkiej skali dokonać czegoś w Bożym Królestwie. Lecz najczęściej przedmiotem marzeń są efekty służby Pawła, a nie jego styl życia i pobożności. A przecież, przyglądajac się różnym momentom jego życia, można ocenić je, według współczesnych kryteriów, że Paweł był jednym z największych pechowców, jakich zna historia.
W literaturze biblijnej, jak i poza biblijnej, apostoł Paweł znany jest z wielu porażek i doznań, z natury poniżającyh go w oczach środowiska. Zaraz po nawróceniu musiał uciekać po kryjomu z Damaszku. Gdy pojawił się w Jerozolimie, wśród przywódców pierwszego zboru chrześcijańskiego, nie został przyjęty z honorami i okazaniem zaufania, lecz musiał udać się na wygnanie do odległego Tarsu. Jego późniejsze życie stało się pasmem świadczącym i jednym wielkim pechu. Pisze o sobie sam, porównując się z innymi apostołami: „częściej byłem w więzieniach, nad miarę byłem chłostany, często znajdowałem się w niebezpieczeństwie śmierci” (2 Kor. 11:23).  Aby dać pełne świadectwo „niepowodzeń”, jak jest to rozumiane przez większość, wylicza całą ich listę: „Od Żydów otrzymałem pięć razy po czterdzieści uderzeń bez jednego, trzy razy byłem chłostany, raz ukamienowany, trzy razy rozbił się ze mną okręt, dzień i noc spędziłem w głębinie morskiej” (w. 24,25). Jakby mało tego było, kontynuuje swoją pechową listę: „Byłem często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od rodaków, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach między fałszywymi braćmi (w. 26). Czy znacie większego pechowca?
Lecz Paweł przyznaje się również do tego, że poniżanie, niezrozumienie, odrzucenie, jakie go spotykały, miały miejsce nie tylko ze strony wrogiego świata. Jak napisał na zakończenie podanej wyżej listy, spotykały go również niebezpieczeństwa „między fałszywymi braćmi”. Nie był uznawany za apostoła w zborach, które powstały dzięki jego zwiastowaniu. Musiało być coś nie tak w życiu Pawła, skoro wielu tak uważało. A na koniec, gdy zawleczono go przed sędziów tego świata, napisał: „nikogo przy mnie nie było, wszyscy mnie opuścili” (2 Tym. 4:16).
A przecież wiemy również, że apostoł Paweł mógłby przedstawić inną listę doznań, z których mógłby się chlubić. Miał możliwość niejednokrotnie słyszeć głos Pana, gdy przemiawiał do niego w czasie osobistego spotkania. Bóg objawiał Pawłowi wielkie tajemnice dotyczące Kościoła i prawd, jakich nauczał. Lecz ten skromny sługa Boży wolał chlubić się słabościami, jak to napisał: „mam upodobanie w słabościach, w zniewagach, w potrzebach, w prześladowaniach, w uciskach dla Chrystusa; albowiem kiedy jestem słaby, wtedy jestem mocny” (2 Kor. 12:10). Jak prawdziwie brzmią słowa zachęcające innych do życia, które jest pasmem bolesnych doświadczeń, gdy inni będą nazywać je pechem. Paweł był tego pewien, że „Pan stał przy mnie i dodał mi sił, aby przeze mnie dopełnione było zwiastowanie ewangelii, i aby je słyszeli wszyscy poganie; i zostałem wyrwany z paszczy lwiej” (2 Tym. 4:17).
Paweł znał źródło prawdziwej wartości życia. Wiedział, że nie są to bogactwa tego świata, lecz osobista społeczność z Panem. Mając na codzień doznania tego rodzaju, mógł szczerze powiedzieć: „nauczyłem się przestawać na tym, co mam, umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek” (Filip. 4:11,12). Mógł tak ocenić swoje życie, ponieważ doświadczał mocy, która płynęła z obecności Chrystusa – „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie” (w. 13).
Czy apostoł Paweł był pechowcem? W ocenie ludzi niewierzących, z pewnością tak. Niestety wielu wierzących dzisiaj uważa, że pełnia życia chrześcijanina powinna wyrażać się w dobrobycie i pełnym zdrowiu. Jeśli tak, to oni również traktują Pawła, jak wielkiego pechowca.
Lecz, Bóg ocenił życie tego wiernego sługi na Swój sposób, i dał mu świadectwo, które apostoł wyraził słowami: „Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem” (2 Tym. 4:7). Paweł był tak pewien Bożego uznania, że otwarcie przyznał się, że „teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy” (w. 8).
Jeśli uważamy, że powinniśmy żyć podobnie, na wzór życia Pawła, to możemy mieć nadzieję, że otrzymamy taki sam wieniec. Możemy wówczas Pawła powołać na świadka, gdyż powiedział:  „nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego”.
Henryk Hukisz

Wednesday, July 17, 2013

Szczery oszust

Spotkałem kiedyś człowieka, który uważał się za wierzącego, gdy zdarzyło mu postąpić niezbyt uczciwie, zwykł usprawiedliwiać swoje postępowanie cytatem - „ważne, że Chrystus jest zwiastowany każdym sposobem, czy to obłudnie, czy szczerze” (Filip. 1:18). Zadałem sobie wówczas pytanie:

Czy można obłudnie opowiadać Chrystusa? 


Oczywiście, że nie! Apostoł Paweł, gdy pisał te słowa, nie zamierzał usprawiedliwiać nieszczerość i obłudę. Przecież w innym liście napisał jasno, zobowiązując tych, którzy służą Bogu - „nie dajmy nikomu żadnego powodu do zgorszenia, aby służba nie została zhańbiona” (2 Kor. 6:3). Później wylicza sytuacje, w jakich możemy się znaleźć właśnie dlatego, że postanowiliśmy służyć Bogu. Są to sytuacje dziwne, które możemy określić mianem „paradoksalne”, jakie Paweł opisuje następująco: „jako nieznani, a przecież dobrze znani, jako umierający, a oto żyjemy, jako karceni, lecz nie uśmiercani, jako smutni, lecz zawsze radośni, jakby ubodzy, a jednak ubogacający wielu, jakby ci, którzy nic nie mają, a posiadają wszystko” (w. 9,10). Natomiast moją uwagę zwróciło określenie rozpoczynające tę niezwykłą listę, stawiajace nas właśnie w niezręcznej sytuacji - „jakby oszuści, a przecież prawdomówni” (w. 8).
Aby lepiej zrozumieć znaczenie tego wyrażenia, zajrzałem do kilku polskojęzycznych przekładów Biblii. I tak, w Biblii Tysiąclecia czytamy: „uchodzący za oszustów, a przecież prawdomówni”, natomiast poczciwa Biblia Gdańska określa sług ewangelii, że są „jakoby zwodziciele, wszakże prawdziwi”. W języku oryginalnym zwrot „os planoi kai aleteis” można przetłumaczyć również, „jako oszuści, jednka szczerzy”, i stąd wziąłem pomysł do tytułu tego rozważania.
Greckie słówko „planos” określa wędrującego (trampa), zwodziciela, oszusta. Apostoł Paweł użył tego określenia nie w sensie zachęcającym do takiego postępowania, lecz stwierdził, że w wielu sytuacjach będziemy tak postrzegani przez nieprzyjaciół ewangelii. Dlatego Biblia Poznańska oddaje te słowa dokładniej, niż inne przekłady - "Uważają nas za oszustów, a my jesteśmy prawdomówni".  
Spójrzmy wpierw na naszego Nauczyciela i Mistrza, którego nazywano przeróżnie. Gdy Pan Jezus zawisł już na krzyżu, wówczas Jego przeciwnicy przypomnieli sobie, „że jeszcze za życia ten oszust powiedział: Po trzech dniach zmartwychwstanę” (Mat. 27:63), i kazali postawić straże koło Jego grobu. Wcześniej, gdy wybrał się po kryjomu do Jerozolimy na święto żydowskie, jego bracia usłyszeli podzieloną opinię o Jezusie - „Jedni mówili: Jest dobry; inni natomiast: Nie, przecież bo zwodzi lud” (Jan 7:12). Z lektury Ewangelii wiemy, że Chrystus nie cieszył się u wszystkich dobrą opinią, Jego zagorzali przeciwnicy nazwali Go nawet sługą Belzebuba, gdy widzieli jak mocą Bożą wyganiał demony z opętanych. Dlatego, gdy postawiono Go przed Piłatem, pojawili się świadkowie mówiący: „Stwierdziliśmy, że buntuje nasz naród, wstrzymuje go od płacenia podatków cesarzowi i mówi, że sam jest Mesjaszem, królem” (Łuk. 23:2). A przecież wiemy, że On naprawdę jest Królem, i nikogo nie nakłaniał do niepłacenia podatków. Tak więc, pomimo tego, że był nazwany oszustem, jednak zawsze mówił prawdę i postępował szczerze.
Uczniowie Chrystusa, zgodnie z tym, co sam Mistrz zapowiedział, byli tacy, jak ich Nauczyciel. Nic więc dziwnego, że gdy poszli w pełni mocy Ducha Świętego i zwiastowali ewangelię, nazywano ich tak samo. Gdy Paweł i Sylas z towarzyszami w służbie głoszenia ewangelii dotarli do Tesalonik, przez trzy sabaty zgromadzonym żydom w synagodze, wykładali prawdę o Jezusie. Niektórzy przekonali się, że Chrystus musiał cierpieć i zmartwychwstać i uwierzyli w Niego. Natomiast zazdrośni Żydzi wywołali zbiegowsko krzycząc głośno: „Ci, którzy podburzają cały świat, przybyli też tutaj” (DzAp. 17:6). Śledząc życie apostoła Pawła, możemy stwierdzić, że ten wielki sługa ewangleii był częściej poniżany i fałszywie oskarżany, niż odbierał zaszczyty należne dobremu pracownikowi. A jednak nigdy nie narzekał i nie odbierał tego jako niepowodzenie w wypełnianiu najważnejszego zadania jego życia. Wręcz odwrotnie, prześladowania i cierpienia, odbierał jako wyróżnienie w Bożej służbie. Chociaż mógłby wyliczyć wiele dokonań, aby się nimi chwalić dla zbudowania pozytywnego wrażenia, to jednka stwierdził: „samym sobą nie będę się chlubił, chyba że moimi słabościami” (2 Kor. 12:5).
Szczery sługa ewangelii nie będzie zabiegać o uznanie wśród ludzi tego świata. Pisałem już o tym na blogu (Szkodliwość dobrej opinii), że zabieganie o uznanie w świecie oparte jest na kompromisie. Natomiast postanowienie zachowania prawdy w obliczu zakłamanego świata, powoduje oskarżenia. Jednen z ulubionych przeze mnie aforyzmów mówi: „Gdybyś odpowiadał przed sądem za to, że jesteś chrześcijaninem, to czy znaleziono by w twoim życiu obciążające cię dowody?”.  
Żyjący w XIX wieku Alfred Barn, jeden z uznanych teologów i komentatorów Biblii, napisał: „Człowiek, szczególnie sługa ewangelii, który ciągle udowadnia swoją dobrą opinię, zwykle posiada opinię niegodną uznania”. Tak już jest, że w tym świecie nie będziemy mieć dobrej opinii, jeśli chcemy podobać się Bogu. Boży Syn, gdy przyszedł na ten świat, to „świat Go nie poznał”, a naród wybrany, z którego Jezus pochodził, też się odwrócił od Niego, i „swoi Go nie przyjęli” (Jan 1: 10,11).
Apostoł Paweł, ten który doświadczył bodajże najwięcej zniewag z powodu ewangelii, określił siebie i swoich towarzyszy na Bożej niwie – „Nie jesteśmy przecież jak wielu innych handlarzami Słowem Boga, lecz przemawiamy w Chrystusie, jak ludzie odznaczający się szczerością, jak ludzie posłani od Boga i stojący przed Bogiem” (2 Kor. 2:17). Określenie „handlarze”, znaczy tutaj możliwość kupienia sobie dobrej opinii za cenę ustępstwa w mówieniu prawdy. Ta zasada bezkompromisowej postawy obejmuje nie tylko sług ewangelii, lecz każdego, kto mianuje się chrześcijaninem. Dlatego Paweł pisał do wierzących Filipian, którym na początku powiedział, że cieszy go fakt, iż Chrystus jest zwiastowany, „abyście się stali nienagannymi i niewinnymi, dziećmi Bożymi bez skazy pośród pokolenia wypaczonego i przewrotnego. Pośród niego starajcie się świecić jak światła na świecie” (Filip. 2:15).
Bycie światłością zobowiązuje do innego życia i zachowania niż reszta ludzi w tym świecie. Światłość różni się, i to bardzo, od ciemności jaka zalewa ten świat. Paweł w liście do innego sługi ewangelii napisał: „Siebie samego dawaj we wszystkim za wzór dobrego postępowania. W nauczaniu dbaj o prawość, powagę, słowa zdrowe i wolne od zarzutów, aby przeciwnik poczuł się zawstydzony, nie znajdując powodu, aby mówić o nas coś złego” (Tyt. 2: 7,8). 
Oby nasza szczerość i umiłowanie prawdy wywoływały zawsze poruszenie w ludzkich sercach. Chociaż przeciwnicy prawdy będą nazywać nas zwodzicielami i oszustami, to świadectwo naszego życia pociągnie innych do Chrystusa.
Nie ważne będzie to, jak ludzie będą mówić o nas, jeśli najbardziej będzie nam zależało na tym, aby Chrystus powiedział: „Znakomicie, sługo dobry i wierny, w małych rzeczach byłeś wierny, nad wieloma cię ustanowię. Wejdź do radości swego pana” (Mat. 25:21).
Henryk Hukisz




Sunday, July 14, 2013

Grzech nagości



 Pojdę za ciosem, i po napisaniu kilku słów o wstydzie, muszę napisać trochę więcej o nagości. Wstyd i nagość idą ze sobą w parze od pradawnych czasów. Już w momencie pojawienia się grzechu, Adam i Ewa zobaczyli coś, co poprzednio nie wywoływało wstydu – zobaczyli że są nadzy. Bóg, ich Stwórca, wyposażył ich w sumienie – „Wtedy otworzyły się oczy im obojgu i poznali, że są nadzy. Spletli więc liście figowe i zrobili sobie przepaski” (1 Moj. 3:7). Tak więc nauka biblijna na temat nagości łączy ją ze wstydem i wskazuje na konieczność jej przykrycia. Bóg postawił na tym Swoją pieczęć – „I uczynił Pan Bóg Adamowi i jego żonie odzienie ze skór, i przyodział ich” (w. 21). Od tego momentu, aż po kres, gdy wszyscy wejdziemy do wieczności, „jedni do żywota wiecznego, a drudzy na hańbę i wieczne potępienie” (Dan. 12:2), obowiązuje nas przywdziewanie ubiorów. Prawdą jest, że człowiek rodzi się nago i odchodzi z  tego życia podobnie, co szczerze wyznał Hiob: „Nagi wyszedłem z łona matki mojej i nagi stąd odejdę. Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Hiob 1:21). Lecz pomiędzy tymi dwoma momentami, człowiek ubiera się przyzwoicie.
Za dni Noego miało miejsce grzeszne podglądanie, i to własnego ojca. Mało tego, Cham niezwłocznie podzielił się swoją obserwacją z dwoma braćmi, którzy zareagowali odmiennie, bo przykryli szatą nagość ojca, zgodnie z przekazem, jaki zachował sie pomimo potopu, że nagość kojarzy sie z grzechem. Z biblijnej hostorii dowiadujemy się, że zupełnie odmiennie została osądzona postawa synów przez ich ojca, gdy wytrzeźwiał. Cham, (w naszej pisowni już samo imię mówi za siebie), poniósł srogie konsekwencje tego czynu, gdyż został pozbawiony ojcowskiego błogosławieństwa na całe swe życie i jego potomkowie służyli Semowi – „Błogosławiony nich będzie Pan, Bóg Sema, a Kanaan niech będzie sługą jego!” (1 Moj. 9:28).  
Biblia mówi o nagości zawsze w kontekście jakiejs nieprawidłowości. Prorocy, wzywający do pokuty w imieniu Boga, przekonywali naród o jego grzechach. Często posługiwali się obrazami, które miały unaocznić odstępstwo od Boga. Dlatego czytamy o przypadkach, gdy prorocy występowali nago, Ozeasz na polecenie Boga ożenił się z prostytutką. Lecz to nie znaczy, że możemy pochwalać nagość lub nierząd. Król Saul, gdy znalazł się wśród proroków, też zrzucił swoje odzienie, lecz nie pomogło mu to w schwytaniiu Dawida, którego nienawidził z zazdrości o popularność.
W czasach Jezusa, gdy podczas Jego pojmania, uczniowie uciekali w popłochu, wówczas jeden z nich, prawdopodobnie Jan, uciekł nago, gdyż pochwycono go za prześcieradło, jakim był przykryty. Natomiast później, gdy Pan Jezus spotkał uczniów po Swoim zmartwychwstaniu, zastał Jana w łodzi bez odzienia. Lecz Jan na widok Pana „przepasał się szatą, był bowiem nagi, i rzucił się w morze” (Jan 21:7), a z pewnością byłoby łatwiej płynąć bez odzienia.
Natomiast w czasach apostolskich, spotykamy się również z przypadkiem nagości. W Efezie, gdy ludzie widzieli niezwykłe cuda, jakie Bóg czynił przez ręce Pawła, zaklinacze żydowscy próbowlali naśladować apostoła. Gdy zabrali się do wypędzania złego ducha z opętanego, ten rzucił się na nich, tak że „nadzy i poranieni uciekli z owego domu” (DzAp. 19:16).
Nagość kojarzy się z grzechem, dlatego też ten stan często jest zobrazowany jako nagość. Pan Jezus w Swoim ostatnim liście do zboru w Laodycei, który uważał, że posiada wszystko, poradził im: „abyś przyodział szaty białe, aby nie wystąpiła na jaw haniebna nagość twoja(Obj. 3:17).
Niektórzy chrześcijanie dzisiaj mają odwagę odsądzać od czci i szczerej wiary tych, którzy nie pochwalają nagości w miejscach publicznych. Z góry zaznaczam, że nie zaliczam siebie do faryzeuszy, „których w kościołach na pęczki”, jak napisał w komentarzu jeden z obrońców golizny wśród chrześcijan. Staram się jedynie zachować zdrowe spojrzenie na kwestię  coraz powszechniejszej nagości demonstrowanej w miejscach publicznych. Nie mam innej podstawy, jak Biblia, w kształtowaniu opinii na ten temat. Nic na to nie poradzę, bo dla człowieka wierzącego powinna ona stanowić jedyne źródło poznania i oceny każdej sytuacji, z jaką się spotykamy.
Piszę znów o tym, ponieważ poprzedni temat wywołany szumem prasowym wokół zachowania się osoby publicznie deklarującej się jako wierząca w Jezusa. Zdziwiły mnie wypowiedzi obrońców takiego zachowania, bo dla mnie jest ono naganne. Nie ma znaczenia, czy pani Agnieszka pozowała do zdjęć w pełnej odsłonie swojej nagości, do znanego czasopisma sportowego, czy pornograficznego brukowca. Bóg oczekuje od Swoich dzieci zachowania się zgodnego z Jego Słowem, jakie znajdujemy w Biblii.
Niepokoi mnie jedynie fakt, że w czasach coraz popularniejszej golizny w miejscach publicznych, pastorzy, zamiast wskazywać na źródło, przyłączają się do chóru piewców tego zepsucia moralnego. Niedawno spotkałem wpis na blogu pastora jednego z większych zborów, w którym można znaleźć zachętę do korzystania z sauny. Temat wpisu „Goło i wesoło” znajdował się odbok zaproszenia do odwiedzania nabożeństw. Wyglądało to tak, jakgdyby w tym zborze urządzano spotkania w saunie w strojach „Adama i Ewy”. Uderzył mnie argument, jakim pastor broni prawa do udziału w nagiej sesji zdrowotnej w saunie – No cóz, grzech nieczystych myśli czy nieczystego spojrzenia nie tyle zalezy od tego, kto koło kogo siedzi, ale co siedzi w kim”. Powołanie się na werset - „Dla czystych wszystko jest czyste, a dla pokalanych i niewierzących nic nie jest czyste, ale pokalane są zarówno ich umysł, jak i sumienie” (Tyt. 1:15), jest co najmniej niestosowne. Zostawię to bez komentarza.  
Przypominam sobie pewne przewidywania w zmianach moralności, jakie pojawią sie niedługo na świecie, o czym pisał Dawid Wilkerson w swojej książce „The Vision”. Dzisiaj, w pełni lata, gdy temperatura utrzymuje się powyżej 30 stopni Celsjusza, na ulicach panuje powszechna prawie nagość. Już nie tylko na ulicach, lecz na nabożeństwach pojawia się coraz więcej ludzi ubranych tak, jakgdyby przyszli na plażę.
Nie chcę się powtarzać, gdyż już pisałem o tym, jak powinniśmy ubierać się w kościele (Granice luzu w kościele). Piszę jedynie dlatego, że ludzie wierzący, których zadaniem jest składanie świadectwa o wykupieniu z grzechów, powinni dać tego wyraz również swoim ubraniem się, tak aby „nie wystąpiła na jaw haniebna nagość twoja”.

Zwróćmy uwagę na pewnien akcent, jaki Pan Jezus polożył na kwestię oceny naszego życia, gdy przyjdzie powtórnie. Powiedział, że błogosławieni będą ci, którzy między innymi, gdy widzieli, że był "nagi, a przyodzialiście mnie" (Mat. 25:36)Później dodał: "cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście" (w. 40).
Henryk Hukisz

Saturday, July 13, 2013

O wstydzie słów kilka


Przed laty w prasie pojawiła się informacja o wykluczeniu naszej tenisistki w grona tych, którzy publicznie deklarują nie wstydzić się Jezusa. Wiele osób życia publicznego, niektórzy z pierwszysch stron gazet, publicznie deklarowało swój stosunek do Jezusa Chrystusa. Osobiście uważam, że prawdziwe świadectwo wiary w Boga nie polega na jednorazowej publikacji, lecz na codziennym naśladowaniu Pana.

Gdy byłem pastorem zboru w Poznaniu, jeszcze w czasach ZKE, uczestniczyłem w lokalnym życiu ekumenicznym. (Moją postawę wobec ekumenii wyraziłem we wpisie na tym blogu pod tytułem „Jezus ekumenista”.) Wówczas miałem wiele okazji aby uczestniczyć we wspólnych nabożeństwach, które odbywały się również w świątyniach katolickich. Pamiętam pewną sytuację, gdy znajdowałem sie wraz z innymi duchownymi w przedniej części kościoła i lokalny proboszcz wezwał wiernych do adoracji krzyża. Począwszy od duchowieństwa, później wszyscy chętni podchodzili w pobliże ołtarza, aby całować drewno, z którego zrobiony był krzyż. Ja stałem uparcie na widoku całego zgromadzenia, nie ruszając się z miejsca. Zauważyłem wówczas, w pierwszym rzędzie wśród uczestników tego nabożeństwa, mojego wychowawcę ze szkoły średniej, który uśmiechnął się do mnie, na znak, że mnie jeszcze pamięta. Pierwsza myśl, jaka mi się wówczas nasunęła, to postawa Szadracha, Meszacha i Abed-Nega, którzy powiedzieli: „złotemu posągowi, który wzniosłeś, pokłonu nie oddamy” (Dan. 3:18). W prawdzie teraz nie chodziło o złoty pogański posąg, lecz był to współczesny „Nechustan”, czyli obiekt czci zrobiony z przedmiotou biblijnego. Dodawałem sobie wówczas otuchy słowami: „Nie wstydzę się się Jezusa, mojego Pana”.
Obecnie, w dobie Facebooka, prawie 60 tysięcy osób przyznaje się otwarcie do swojej wiary w Chrystusa jednym kliknięciem „Like” na profilu dość popularnej akcji „Nie wstydzę się Jezusa”. Do tego grona należą osobistości z pierwszych stron gazet, tzw. „celebryci”, sportowcy oraz sporo „zwykłych zjadaczy chleba”. Na moim profilu na FB dość często pojawia się zaproszenie do polubienia tej akcji, lecz jakoś mi nie po drodze z tym tłumem. Zajrzałem ponownie na ten profil, aby zorientować się dlaczego jedna z osób świadomie wyznająca, że nie wstydzi się naszego Pana, skorzystała z zaproszenia do zrobienia serii nagich zdjęć do typowego czasopisma dla moralnych dekadentów. Za ten czyn została publicznie, z grona nie wstydzących się Jezusa, usunięta.
Przyznaję, że nie należę do tego grona, ponieważ po przejrzeniu wielu haseł i spraw, jakimi zajmują się zwolennicy tej akcji, bądź co bądź, poprawnie nazwanej, można spotkać tam wezwanie do zmówienia różańca za jakiegoś kleryka, radość z uznania cudów dokonanych przez JPII, bo wreszcie będzie można pomodlić się do nowego świętego, zachęta do zainteresowania się świętym Bonifacym oraz wypowiedzi obrońców abp. Hosnera.
Pozwólcie, że postawię proste pytanie - Co na to powiedziałby Pan Jezus? Chyba nikt nie sądzi, że Chrystus przyłączyłby się do kółka różańcowego, albo wyraził zadowolenie z powiększenia grona świętych pośredników, do których rzesze osób nie wstydzących się Go, już niedługo będa kierować intencje modlitewne? Zastanawia mnie też spora liczba osób deklarujących się jako ewangelicznie wierzące, które wyrażają swoje upodobanie w tej akcji.
Pan Jezus oczekuje od Swoich naśladowców, że nie będą się Go wstydzić za żadną cenę. Jest to nawet nie oczekiwanie, lecz wprost warunek przyznania się Chrystusa do nas przed Ojcem Niebieskim. Pan powiedział jednoznacznie - „Kto bowiem wstydzi się mnie i słów moich przed tym cudzołożnym i grzesznym rodem, tego i Syn Człowieczy wstydzić się będzie, gdy przyjdzie w chwale Ojca swego z aniołami świętymi” (Mar. 8:38). Warunkiem pozostania Jego uczniem tu na ziemi jest bezkompromisowość wobec otaczającego świata wyrażona w wezwaniu: „Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną” (Mat. 16:24). I wcale nie chodzi tu o noszenie drewnianego krzyża, czy złotego madaliku w tym kształcie.
W komentarzach pod notatką o usunięciu Agnieszki Radwańskiej z grona osób nie wstydzących się Jezusa ktoś napisał, że człowiek został stworzony nagim, i nie powinien się wstydzić, gdyż jest napisane: „byli oboje nadzy, lecz nie wstydzili się” (1 Moj. 2:25). Lecz musimy zauważyć, że już po tym oświadczeniu, gdy Adam i Ewa zgrzeszyli, napisane jest również: „otworzyły się oczy im obojgu i poznali, że są nadzy. Spletli więc liście figowe i zrobili sobie przepaski” (1 Moj. 3:7). Nie sądzę więc, że pani Agnieszka po dojściu do półfinałów w Wimbledonie, poczuła się niewinna jak Ewa przed upadkiem, i opublikowała swą nagość przed całym światem, świadoma swej decyzji, że nie będzie wstydzić się Jezusa.
Nie wstydzić się Jezusa, to wielka sprawa, to determinacja pozostania Mu wiernym w każdych okolicznościach. Apostoł Paweł, mógłby chlubić sie towarzystwem faryzeuszy, do których należał. Miał nawet wśród nich opinię „sprawiedliwego”, lecz gdy poznał Chrystusa osobiście, powiedział: „Albowiem nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy, najpierw Żyda, potem Greka” (Rzym. 1:16). A Żydzi, którzy przede wszystkim szukali znaków i cudów, Ewangelię uważali za „głupstwo”, lecz Paweł nie wstydził się zwiastować ją przy każdej wizycie w synagodze. Póżniej wzywał Tymoteusza, a sądzę, że i wszystkich, którzy miłują Pana również: „Nie wstydź się więc świadectwa o Panu naszym, ani mnie, więźnia jego, ale cierp wespół ze mną dla ewangelii, wsparty mocą Boga” (2 Tym. 1:8).
Apostoł Paweł wiedział, że bezkompromisowość wobec świata powoduje cierpienie. Doświadczał ich przy wielu okazjach, ponieważ naprawdę nie wstydził się Pana Jezusa. Dlatego mógł pokrzepiać tych, którzy pragną również wiernie stać przy swoim Panu słowami: „z tego też powodu znoszę te cierpienia, ale nie wstydzę się, gdyż wiem, komu zawierzyłem, i pewien jestem tego, że On mocen jest zachować to, co mi powierzono, do owego dnia” (2 Tym. 1:12).
Zanim „ów dzień”nastanie, musimy dochować wierności i stać niewzruszenie przy Panu, wydając świadectwo o Nim i Jego prawdzie,. Wówczas sam Pan powie: „Zwycięzcy pozwolę zasiąść ze mną na moim tronie, jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem wraz z Ojcem moim na jego tronie” (Obj. 3:21).
Lecz, czy możemy również przypisać sobie opinię, jaką Pan Jezus wyraził o wierzących w zborze w Efezie – „wiem, że nie możesz ścierpieć złych, i że doświadczyłeś tych, którzy podają się za apostołów, a nimi nie są, i stwierdziłeś, że są kłamcami” (Obj. 2:2)?
Greckie słowo określające wstyd, znaczy również „wziąć na siebie hańbę”. Czy potrafimy przyznawać się do Pana Jezusa w sytuacjach, gdy ogół uznaje inne prawdy? Ostatnio przeczytałem, że poseł John Godson, który otwarcie wyznaje, że stoi po stronie biblijnych wartości, został ośmieszony z tego powodu, iż nie wierzy w ewolucję.
Dla mnie to zaszczyt, aby wierzyć tak, jak Pan Jezus wierzył, i tego się nie wstydzę!
Henryk Hukisz