Saturday, April 30, 2022

Dlaczego sprawiedliwi cierpią?

Kiedy osobiście doświadczamy cierpienia, lub widzimy jak inni przechodzą przez ciężki okres, zadajemy wówczas pytanie: "Dlaczego Bóg pozwala sprawiedliwym cierpieć?"

To pytanie wprawia w zakłopotanie pastorów, nauczycieli i chrześcijan, gdyż w zasadzie nikt nie zna właściwej odpowiedzi. Skoro tak jest, to dlaczego nadal zadajemy to pytanie? Myślę, że dlatego, iż w cierpieniu jest jakiś sens, jakiś cel, którego nie potrafimy jeszcze wyraźnie określić. Wiemy jednak, że tak musi być i modlimy się o to, aby w sytuacji, gdy nas to spotka, Bóg da nam na tyle sił, abyśmy wytrwali.

Kiedy czytam jeden z najbardziej znanych fragmentów Listu apostoła Pawła do wierzących w Rzymie, zaczynam rozumieć, jaki jest sens cierpienia. Paweł napisał: „Usprawiedliwieni z wiary, mamy pokój z Bogiem przez naszego Pana Jezusa Chrystusa. Przez Niego, dzięki wierze, mamy także dostęp do tej łaski, w której trwamy, i radujemy się nadzieją chwały Boga. I nie tylko to, ale także radujemy się w uciskach, wiedząc, że z ucisku rodzi się wytrwałość, z wytrwałości doświadczenie, z doświadczenia zaś nadzieja” (Rzym. 5:1-4). Widzimy tu, że samo cierpienie bez tego kontekstu, nie miałoby sensu. Dopiero gdy występuje w łańcuchu zależności, rozumiemy, iż to właśnie dzięki cierpieniu, możemy osiągnąć wytrwałość, która daje nam nadzieję. A bez nadziei, mielibyśmy beznadziejne życie, dlatego, że jedynie nadzieja „nie sprawia zawodu, bo miłość Boża jest wylana w naszych sercach przez Ducha Świętego, który został nam dany” (w. 5). Dopiero gdy ujrzymy ogrom otaczającej nas miłości Boga, która wypełnia nasze serca, odwracamy uwagę od cierpienia i w pełni koncentrujemy się na Bogu.

Wspaniałą ilustrację cierpiącego człowieka możemy spotkać w dość odległym czasie. To właśnie Hiob, o którym wiemy, że bardzo cierpiał i nie złorzeczył Bogu, pomaga nam dzisiaj odnieść się do cierpienia z pełnym zrozumieniem, bez żalu do Boga. Gdy uważnie przeczytamy po raz kolejny tę księgę, to lepiej zrozumiemy sens, jaki Bóg wkłada w cierpienie, gdy je dopuszcza w naszym życiu.

 Postaram się ująć całą prawdę o cierpieniu w trzech krótkich punktach:

1. Bóg zsyła próby, aby doświadczyć naszą wiarę. 

Najczęściej spotykamy się z poglądem, że cierpienie, jakiego doświadczamy, jest wynikiem grzechu i jest przejawem gniewu Bożego.

Jestem jednak przekonany, że ten pogląd jest błędny. Wystarczy spojrzeć na fakt, że Hiob nie zrobił nic złego, by zasłużyć na to, co mu się przydarzyło. W Księdze Hioba jest napisane, że Hiob był uczciwy i prawy, bał się Boga i stronił od zła (Hi. 1:1). Bóg jednak pozwolił szatanowi, aby „poraził Hioba złośliwymi wrzodami, od stóp aż do czubka głowy” (Hi. 2:7). Hiob jednak, pomimo iż jego żona namawiała go, aby złorzeczył Bogu, wyznał: „Skoro przyjęliśmy dobro od Boga, dlaczego nie mielibyśmy przyjąć zła?” (w. 10).

W tym rozważaniu o cierpieniu musimy jasno stwierdzić, że Bóg nie karze nas zsyłaniem na nas różnych prób i doświadczeń. On zsyła je na nas w tym celu, aby wypróbować i pogłębić naszą relację z Nim. Zobaczmy na wniosek, do jakiego doszedł cierpiący Hiob, gdy jego „ciało okryło się zgnilizną i prochem ziemi, a skóra stwardniała i pęka” (Hi. 7:5). Wówczas wprost wykrzyknął z serca pełnego wiary i ufności: „Ja wiem, że mój Wybawca żyje, i ostatni stanie nad prochem” (Hi. 19:25).

Życiorys tego wiernego sługi Bożego, pomimo nieludzkich cierpień, kończy się wspaniałym podsumowaniem, że Hiob „zmarł w bardzo podeszłym wieku, syty swoich dni” (Hi. 42:17). Któż nie chciałby mieć prawa do takiego napisu na swoim nagrobku? Myślę, że należałoby postawić sobie pytanie: „Ile należy wycierpieć, aby mieć do tego prawo?

Później, już w Nowym Testamencie, apostoł Jakub stwierdził: „Radujcie się w pełni, moi bracia, gdy spadną na was różne doświadczenia. Wiecie przecież, że z wypróbowania waszej wiary rodzi się wytrwałość. Wytrwałość zaś niech się przejawia w doskonałym dziele, abyście byli doskonali, nienaganni, bez żadnych braków” (Jak. 1:2-4). To właśnie Hioba miał na uwadze Jakub, gdy pisał te słowa. Dlatego pod koniec tego listu skierował do wierzących słowa pełne zachęty i pocieszenia: „Weźcie przykład, bracia, z wytrwałości i cierpliwości proroków, którzy przemawiali w imieniu Pana. Uważamy za szczęśliwych tych, którzy byli wytrwali. Słyszeliście o wytrwałości Hioba i zobaczyliście, jaki koniec przygotował mu Pan, bo Pan jest pełen współczucia i miłosierny” (Jak. 5:10,11).

2. Bóg zsyła próby, abyśmy stali się bardziej do Niego podobni.

Skoro apostoł Jakub zachęca nas do brania przykładu z wytrwałości Hioba, to spójrzmy jeszcze raz na słowa: „Wytrwałość zaś niech się przejawia w doskonałym dziele, abyście byli doskonali, nienaganni, bez żadnych braków” (Jak. 1:4). Zostaliśmy zbawieni i usprawiedliwieni właśnie w tym celu, abyśmy „stali się podobni do obrazu Jego Syna” (Rzym. 8:29). Apostoł Piotr wyjaśnia w swoim liście, że jesteśmy „współuczestnikami cierpień Chrystusa” (1 Ptr. 4:13).

Autor Listu do Hebrajczyków, którzy z pewnością dobrze znali historię Hioba, pisał o przewyższającym przykładzie Chrystusa, który, „chociaż był Synem, przez to, co wycierpiał nauczył się posłuszeństwa” (Heb. 5:8)Jeśli więc chcemy naśladować Chrystusa, musimy przyjąć fakt, że „Chrystus cierpiał za was, i pozostawił wam wzór, abyście poszli w Jego ślady” (1 Ptr. 2:21).

Jeśli zapytasz dziś kogoś, kto ostatnio miał ciężki czas i wiele wycierpiał, to nie powie, że nadal go to boli lub ma z tego powodu zły nastrój. Z pewnością powie, że to cierpienie uczyniło go silniejszymi i dojrzalszymi, dzięki czemu jego charakter został przemieniony bardziej na wzór Chrystusa.

Hiob, po tych wszystkich próbach, jakie Bóg dopuścił, mógł powiedzieć, że „z Jego próby wyjdę czysty jak złoto” (Hi. 23:10b).

 3. Cierpienie ma przynieść chwałę Bogu.

Wszystko, co robimy jako chrześcijanie, powinno wielbić Boga. Możesz jednak zapytać: W jaki sposób cierpienie może przynieść Bogu chwałę?

Pan Jezus w rozmowie z Samarytanką przy studni Jakuba stwierdził jedną z najważniejszych prawd odnoszących się do Boga i naszej relacji wobec Stwórcy, że „zbliża się godzina, i teraz już jest, gdy prawdziwi czciciele będą czcić Ojca w Duchu i prawdzie. Takich bowiem czcicieli szuka Ojciec. Bóg jest Duchem i Jego czciciele powinni Go czcić w Duchu i prawdzie” (Jan 4:23,24). Ta prawda wybrzmiewa we wszystkich wydarzeniach, w jakich Bóg doświadczał Swój wybrany naród. Izajasz prorok wyraził Bożą myśl, że „wszystkich nazwanych Moim imieniem, których stworzyłem dla swej chwały, których ukształtowałem i uczyniłem” (Izaj. 43:7). Dlatego tak często Bóg musiał wypalać ogniem doświadczeń ten krnąbrny naród, aby ta prawda przetrwała aż do czasu, gdy Boży Syn przyszedł wypełnić wolę Ojca. Gdy nadeszła ta godzina, na którą Chrystus przyszedł, wyznał w modlitwie: „nie Moja, ale Twoja wola niech się stanie” (Łuk. 22:42) i tym uwielbił Ojca doskonale.

Apostoł Paweł, gdy próbowano odwieść go od pójścia do Jerozolimy, gdzie czekały go więzy i prześladowanie, powiedział z całym przekonaniem: „Ja przecież jestem gotów nie tylko dać się związać, lecz i umrzeć w Jeruzalem dla imienia Pana, Jezusa” (Dz.Ap. 21:13). Lista jego doświadczeń i przejść, jakie mu zgotowali przeciwnicy ewangelii, jest długa (2 Kor. 11:10-30), lecz końcowe świadectwo, jakie Paweł złożył, jest wspaniałym przykładem oddania chwały Bogu, któremu służył - „Pan jednak stanął przy mnie i dodał mi sił, aby przeze mnie dopełniło się głoszenie Ewangelii i wszystkie narody ją usłyszały. Zostałem też wyrwany z paszczy lwa. Wyrwie mnie Pan z każdej złej sytuacji i wybawi dla swojego Królestwa niebiańskiego. Jemu chwała na wieki wieków” (2 Tym. 4:17,18).

Kiedy sprawiedliwi trwają do końca w uciskach i zachowują pełną ufność wobec Boga, to On otrzymuje chwałę. Apostoł Paweł wyraził jasno swoje pragnienie, gdy wyznał: „jak zawsze, tak i teraz – będzie w moim ciele wywyższony Chrystus, czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla mnie bowiem życie to Chrystus, a śmierć to zysk” (Fil. 1:20, 21).

Cierpienie dotyka całą ludzkość, ale my, chrześcijanie, mamy nadzieję przez Chrystusa. Uczymy się od Hioba, że nie powinniśmy obawiać się wyniku próby, ponieważ Bóg kontroluje wszystko i jest z nami zawsze. Tym się różnimy od tych, którzy nie mają nadziei.

Bóg poddaje próbie cierpienia te osoby, o których wie, że może na nich polegać, iż wytrwają do końca i oddadzą pełną chwałę swojemu Stwórcy.

Henryk Hukisz

Monday, April 25, 2022

Heretyk na własne życzenie

Słuchałem ostatnio wypowiedzi jednego z prominentnych duchownych kościoła katolickiego na temat stosunku do wyznawców innych wspólnot chrześcijańskich, konkretnie do protestantów. Ta wypowiedź była odpowiedzią na pytanie postawione przez zatroskaną matkę, której córka przeszła do protestantów. Chodziło o to, że w pojęciu pytającej, osoba odchodząca z kościoła katolickiego pozbawia siebie żywego Chrystusa, który dostępny jest w sakramencie. W odpowiedzi biskupa usłyszałem, że wprawdzie protestanci też są wierzącymi w Boga, lecz nie mają udziału w „pełni łaski zbawienia”, jaką dysponuje jedynie kościół katolicki. Należy tolerować protestantów, wyjaśniał dalej duchowny, lecz obowiązkiem katolika jest uświadomienie ich o tym znaczącym braku. Nie usłyszałem wprawdzie, że protestanci nie będą zbawieni z powodu niedostatku łaski zbawienia, lecz tak należało odczytać tę wypowiedź.

W dość obszernym wyjaśnieniu, na czym polega ekumenizm w pojęciu katolickim, cytuję wypowiedź jego autora w odniesieniu do praktyk organizowania wspólnych spotkań. Oto fragment: Ale zgodnie z naszym obowiązkiem apostolskim chcemy was pobudzić do troski i czujności biskupiej w usuwaniu z umysłów […] owej opinii równie bezbożnej, co śmiercionośnej, że droga zbawienia może być odnaleziona w każdej religii […] Trzeba oczywiście przyjąć jako prawdę wiary, że poza apostolskim rzymskim Kościołem nikt nie może być zbawiony”. Wymowny jest już sam tytuł tego artykułu - „Ekumenizm nie może kończyć się na klepaniu po plecach, ale musi przechodzić do poważnej teologicznej debaty”.

Pisałem już przed laty na temat tego, kim są prawdziwi heretycy. Obecnie, w kontekście tej wypowiedzi, jak i częstych przejawów niezdrowej doktrynalnie ekumenii pomiędzy wierzącymi ewangelicznie i tradycyjnymi katolikami, postanowiłem do tematu powrócić. Poniżej przedstawiam tekst częściowo już opublikowany, lecz rozszerzony o nowe przemyślenia.

W potocznym znaczeniu określenie „heretyk” lub „sekciarz” odnosi się do osoby, która odstąpiła od religii powszechnie uznawanej za panującą. W naszym narodowym wymiarze, za heretyków uważa się tych, którzy przeszli z kościoła katolickiego do innego, ponieważ według pojęcia liderów tego kościoła, istnieje tylko jeden prawidłowy. Wszystkie inne uważa się za sekty albo co najwyżej, związki wyznaniowe, a ich wyznawców określa się grzecznie „braćmi odłączonymi”. Nie dajmy się jednak zwieść tym grzecznościowym zapewnieniom, że przedstawiciele KK uważają nas za swoich braci.

Natomiast jeśli jako kryterium oceny prawidłowości wyznawanej wiary przyjmiemy Biblię, to odstępcą od nauki w niej zawartej będzie każdy, kto nie uznaje Pisma Świętego jako jedynej, przez Boga natchnionej prawdy. Nieważne jest więc, do jakiego kościoła ktoś należy, nieważne jest nawet to, jak wielki jest ten kościół, gdyż liczy się jedynie Prawda objawiona ludziom przez Boga, jaką znajdujemy na stronicach Biblii. A tą Prawdą jest sam Pan Jezus Chrystus i to, jak Go przyjmujemy w naszym codziennym naśladowaniu, jako Pana i Zbawiciela.

Studiując uważnie Nowy Testament, możemy zauważyć, iż pierwszymi heretykami byli wszyscy ci, którzy uwierzyli w Jezusa Chrystusa i naśladowali Go w swoim życiu. Gdy apostoł Paweł przybył do Rzymu, a raczej przywieziono go tam skutego łańcuchami, gdy spotkał się z mieszkającymi tam Żydami, to usłyszał od nich: Pragniemy jednak usłyszeć od ciebie, co myślisz. Wiadomo nam bowiem o tej sekcie, że wszędzie spotyka się ze sprzeciwem (Dz.Ap. 28:22). Zresztą już wcześniej, gdy Pawła przywieziono do Cezarei, zapragnął wysłuchać go namiestnik rzymski Feliks. Gdy starsi izraelscy, na czele z arcykapłanem Ananiaszem, przedstawiając namiestnikowi Pawła, powiedzieli:  Stwierdziliśmy, że ten człowiek jest przywódcą sekty Nazarejczyków, szerzy zarazę i wzbudza niepokoje wśród wszystkich Żydów na  świecie (Dz.Ap. 24:5). Natomiast sam Paweł, gdy później zabrał głos, wyjaśniał jak rzeczywiście przedstawia się ta kwestia: To jednak przyznaję przed tobą, że służę Bogu moich ojców zgodnie z tą Drogą, którą oni nazywają sektą, wierząc we wszystko, co zostało napisane w Prawie i u Proroków. Mam też w Bogu nadzieję, którą również oni mają, że nastąpi zmartwychwstanie sprawiedliwych i niesprawiedliwych (w. 14,15). Następnie zapewniał namiestnika, że stara się zachowywać czystość sumienia, gdyż pokłada swoją nadzieję w Bogu.

Natomiast później, gdy Paweł pisał listy do wierzących w Pana Jezusa, czyli do chrześcijan, heretykami [haireseos] nazwał tych, którzy sieją podziały i rozbija zbory Boże. Z pewnością takie działanie można jedynie zaliczyć do uczynków ciała, gdyż jest przeciwne owocowi Ducha Świętego. Na liście uczynków ciała bowiem są takie zachowania jak:  „bałwochwalstwo, magia, nienawiść, spór, zawiść, gniew, intrygi, niezgoda, rozłamy [hairesis]” (Gal. 5:20). Wprawdzie Paweł pisał do wierzących w Koryncie, że zresztą nawet muszą być rozłamy [hairesis] między wami, aby się okazało, którzy spośród was są wypróbowani (1 Kor. 11:19), lecz to nie usprawiedliwia wywrotowej działalności sekciarzy. Apostoł ostrzegał też duchowych pasterzy pierwszych zborów: „Wiem, że po moim odejściu wejdą między was drapieżne wilki, które nie oszczędzą trzody. Także spośród was samych powstaną ludzie, którzy będą głosić przewrotne nauki, aby pociągnąć za sobą uczniów” (Dz.Ap. 20:29,30). Więc widzimy, że sekciarskie tendencje pojawiały się w zborach już od samego początku istnienia Kościoła. Heretykami byli już nie ortodoksyjni chrześcijanie, wierni nauce Pana Jezusa, lecz fałszywi nauczyciele, wywołujący rozłamy.

Z lektury listów apostolskich możemy zauważyć, że zarówno Paweł, jak i Piotr kładli duży nacisk na ochronę wierzących przed fałszywymi nauczycielami, którzy zwodzili wyznawców Chrystusa, doprowadzając do rozłamów w zborach. Dlatego uważam, że w prawdziwym Kościele Jezusa Chrystusa, winniśmy zwracać uwagę na tych, którzy nie przynoszą zbudowania, lecz powodują rozłamy. Paweł pisał z troską do zboru w Tesalonikach: A jeśli ktoś nie posłucha słów naszego listu, to zwróćcie na niego uwagę i odsuńcie się od niego, aby się zawstydził (2 Tes. 3:14). Natomiast Tytusowi, którego Paweł pozostawił na Krecie, aby uporządkował to, co zostało do zrobienia” (Tyt. 1:5), wprost nakazał: Od odstępcy [hairetikon] trzymaj się z daleka po jednym lub drugim upomnieniu, wiedząc, że taki człowiek jest przewrotny i grzeszy, i sam na siebie wydaje wyrok (Tyt. 3:10,11). Autorzy pism do zborów w początkach Kościoła zdecydowanie reagowali na niebezpieczeństwo rozbijania zborów. Niestety, obecnie często takie diabelskie tendencje przyjmuje się jako przejaw rozwoju kościoła.

Apostoł Piotr ostrzegał również wierzących: Znaleźli się jednak też wśród ludu fałszywi prorocy, jak i wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzą zgubne nauki, wyrzekając się Tego, który ich odkupił, i sprowadzą na siebie szybką zgubę. A wielu będzie naśladować ich bezwstyd. Z ich powodu droga prawdy zostanie zbezczeszczona (2 Ptr. 2:1,2). Podobnie i apostoł Jan, ostrzegał i pouczał czytelników swoich listów: Jeśli ktoś przychodzi do was i tej nauki nie przynosi, to nie przyjmujcie go do domu i go nie pozdrawiajcie. Ten bowiem, kto go pozdrawia, uczestniczy w jego złych czynach (2 Jan 10,11). Nigdzie w nauczaniu apostolskim nie znajdziemy zachęty, aby okazywać miłość i cierpliwie znosić odstępców od zdrowej nauki. Apostołowie byli świadomi niebezpieczeństwa, jakie do zborów wnoszą ci, którzy dokonują rozłamów, dlatego ostrzegali wierzących przed "zadawaniem się" z takimi osobami.

Natomiast w naszych czasach, gdy internet jest wypełniony różnymi naukami, często spotykam się z grzecznym nastawieniem do osób, które nie trzymają się nauki biblijnej. Licznik odsłon filmików na YT bije w nieskończoność. Gdy nieraz zwracam uwagę na niebezpieczeństwo związane ze słuchaniem nieznanych nauczycieli, słyszę, że należy podchodzić do wszystkich z miłością i łagodnością. Niestety, takie podejście najczęściej kończy się wpadnięciem w pułapkę nauki, którą chytrze posługują się ludzie, zwodząc na manowce (Efez. 4:14). Nie można zasłaniać się miłością, gdyż prawdziwa miłość nie raduje się z niesprawiedliwości, ale raduje się prawdą” (1 Kor. 13:6). Nie można oddzielić miłości od prawdy, gdyż prawda jest tylko jedna, biblijna, natchniona i zachowana niezmiennie w Kościele od początku. Wszystko inne, od niebiblijnej tradycji, aż po stosowanie świeckich metod budowania kościoła, jest herezją.

Pamiętajmy przede wszystkim na słowa Pana Jezusa, który ostrzega nas, że w czasach ostatecznych pojawią się bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i będą dokonywać wielkich znaków i cudów, żeby, o ile to możliwe, zwieść nawet wybranych (Mat. 24:24).

Henryk Hukisz 

Polecam również:
"Zwodzenie wybranych"
"UWAGA! - zwiedzenia"
"Gdzie się podziali teolodzy?"
"Troska o zdrową naukę"
"Trendowate chrześcijaństwo"

Friday, April 15, 2022

Śmierć śmierci w śmierci Chrystusa!

 

Tytuł do tego rozważania zapożyczyłem od jednego z największych teologów i reformatorów europejskich, jakim z pewnością jest John Owen. Wikipedia podaje dość skróconą informację na jego temat, że urodził się w 1616, zmarł w 1683 i był największym reformatorem XVII w. Nazywany był jako „książę purytanów”, doktor teologii, pastor, wicekanclerz Uniwersytetu w Oksfordzie, kapelan Olivera Cromwella, zwolennik tolerancji religijnej wobec protestanckich dysydentów. Tyle o autorze wielkiego dzieła na temat śmierci Chrystusa i jej znaczenia w Bożym planie odkupienia człowieka skazanego na śmierć z powodu grzechu.

To dzieło, zatytułowane „Śmierć śmierci w śmierci Chrystusa” z roku 1647, posiada rozszerzenie obejmujące cały kompleks tematów i prawd wynikających z faktu, jakim stała się śmierć Chrystusa. Głównych celem, jaki wyznaczył sobie autor, była obrona tezy ograniczonego oddziaływania śmierci Chrystusa na ludzi wcześniej wybranych przez Boga, czyli predestynowanych do zbawienia. Ponieważ moim celem nie jest wywołanie jakiejkolwiek dyskusji na temat tej tezy, chcę przejść od razu do zasadniczej myśli - czym dla nas jest śmierć Chrystusa, której fakt wspominamy w czasie obchodzonej przez chrześcijan Wielkanocy.

Przyznam, iż bardzo ujęła mnie konstrukcja tego związku frazeologicznego, dlatego postanowiłem go wykorzystać dla zwrócenia uwagi na to, jak ogromne znaczenie dla każdego, kto wierzy, ma śmieć Chrystusa. Wszyscy ewangeliści poświęcili najważniejszą cześć swoich opisów życia Pana Jezusa właśnie temu wydarzeniu, jakim z pewnością jest Jego śmierć.

Ewangelie przedstawiają nam życie Syna Bożego na ziemi, który będąc Bogiem, stał się człowiekiem. Apostoł Jan w swoim opisie nie ujął tej prozaicznej kwestii, jaką jest narodzenie się w taki sposób, jak my wszyscy. To właśnie On, który jest od początku, dlatego że jest Bogiem, przyszedł, aby stać się prawdziwą światłością, „która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (Jan 1:9). Tylko dzięki Niemu, dzięki Chrystusowi, możemy poznać, że Bóg i Ojciec „wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy stanęli przed Nim w miłości, święci i nieskazitelni. Według postanowienia swojej woli przeznaczył nas, abyśmy przez Jezusa Chrystusa stali się Jego synami, dla uwielbienia chwały Jego łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Efez. 1:4-6). Bardzo skrótowo możemy powiedzieć, że Chrystus przyszedł po to, abyśmy mogli poznać Boży plan dla człowieka, jakim jest przeznaczenie do uwielbienia Jego łaski okazanej w Jezusie Chrystusie.

Główną przeszkodą stojącą na drodze do chwały jest śmierć, jaką ludzkość została objęta na skutek pierwszego grzechu popełnionego przez naszego protoplastę Adama. Apostoł Paweł wyjaśnia tę kwestię w Liście do Rzymian. Czytamy w nim, że „tak jak przez jednego człowieka grzech przyszedł na świat, i przez grzech śmierć, tak też na wszystkich ludzi przeszła śmierć, bo wszyscy zgrzeszyli” (Rzym. 5:12).

Śmierć jest przekleństwem, jest przypomnieniem dla każdego, że człowiek musi ponieść konsekwencje nieposłuszeństwa wobec Boga. Już na samym początku Biblii czytamy - PAN Bóg nakazał też człowiekowi: Z każdego drzewa w ogrodzie możesz jeść, tylko z drzewa poznania dobra i zła nie będziesz jadł, bo w dniu, w którym z niego zjesz, umrzesz na pewno” (Gen. 2:16,17). Żyjący w XVII wieku inny brytyjski teolog i biblista Adam Clarke wyjaśnia znaczenie słów „umrzesz na pewno” - „Hebrajski zwrot „תמות מות [moth tamuth]; Dosłownie - śmiercią umrzesz; albo umierając umrzesz. Nie tylko umrzesz duchowo, tracąc życie Boże, ale od tego momentu staniesz się śmiertelny i będziesz umierał aż do śmierci. Uważamy, że to wypełniło się dosłownie; każdy moment życia człowieka można uznać za akt umierania, aż do rozdzielenia duszy i ciała". Natomiast apostoł Paweł we wspomnianym już liście napisał krótko: „Zapłatą bowiem za grzech jest śmierć” (Rzym. 6:23).

Śmierć jest nieunikniona, towarzyszy nam od samego początku, gdy tylko pojawiliśmy się na tym świecie. Dlatego możemy stwierdzić, że śmierć jest naszym wrogiem. Bóg nie zaplanował jej, gdy stworzył człowieka. To na skutek nieposłuszeństwa i niemożliwości pokonania w sobie grzesznej natury, musimy zawsze liczyć się z pojawieniem się śmierci. W Liście do Hebrajczyków czytamy, że „zostało postanowione w stosunku do ludzi, że raz umrą, a potem będzie sąd” (Heb. 9:27).

Możemy w życiu mieć wielu wrogów. Jednych będziemy pokonywać, inni będą mieć nad nami przewagę. Jedno jest pewne, że „jako ostatni wróg zostanie pokonana śmierć” (1 Kor. 15:26). Skoro śmierć jest bezpośrednim skutkiem grzechu, możemy wpisać się w program pokonania śmierci. Oczywiście nie sami, lecz w Chrystusie, który jest początkiem tego zwycięstwa.

Gdy mówimy o śmierci Chrystusa, mamy również na uwadze Jego zmartwychwstanie. Chrystus, będąc równocześnie Synem Bożym, był bez grzechu, dlatego tylko On mógł pokonać własną śmierć, gdyż nie umierał z powodu grzechu. Jego  śmierć może stać się drogą do pokonania śmierci każdego innego człowieka, który znajdzie się w Chrystusie. Apostoł Piotr napisał później do wierzących w Chrystusa, że „Chrystus raz cierpiał za grzechy, sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby przyprowadzić was do Boga” (1 Ptr. 3:18). Podobnie jak w czasie potopu, uratowani przed niechybną śmiercią byli jedyni ci, którzy znaleźli się w arce.  Tak samo i my, którzy uwierzyliśmy w Chrystusa i znaleźliśmy się w Nim i możemy powiedzieć: „Jeśli zaś umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że i z Nim będziemy żyć, wiedząc, że Chrystus wskrzeszony z martwych już nie umiera i śmierć nad Nim nie panuje” (Rzym. 6:8,9).

Jezus umarł. Śmierć została zniszczona. Szatan, ten, który dzierży moc śmierci, zostaje też zniszczony. Śmierć i grzech nie mają już mocy nad tymi, którzy ufają Chrystusowi. Śmierć nie może oddzielić nas od miłości Boga. Dlatego Ewangelia, gdy jest właściwie rozumiana, wypełnia człowieka takim zachwytem i odwagą w obliczu śmierci, że razem z Pawłem może śpiewać: „Gdzie jest, o śmierci, twoje zwycięstwo? Gdzie jest, o śmierci, twoje żądło?” (1 Kor. 15:55).

Jak wspaniale i pewnie brzmią słowa Pana Jezusa, gdy mówił: „Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, będzie żył” (Jan 11:25).

Oczywiście nie unikniemy pierwszej śmierci, tej fizycznej, jaką jest rozłączenie duszy i ducha od ciała. Nasze ciała są nadal skażone grzechem. Dlatego pewnego dnia będą musiały wrócić do prochu z jakiego powstały. Chyba że dożyjemy dnia, gdy „na wezwanie Boga, na głos archanioła i dźwięk trąby, sam Pan zstąpi z nieba i najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie. Potem my, którzy pozostaniemy jeszcze przy życiu, razem z nimi zostaniemy porwani na obłokach, w powietrze, na spotkanie z Panem i odtąd już na zawsze będziemy z Panem” (1 Tes. 4:16-19).

Biblia kończy się wspaniałym opisem świata jaki nas czeka. Bóg miał na uwadze właśnie taki świat, gdy stworzył pierwszego człowieka. „I pokazał mi rzekę wody życia, lśniącą jak kryształ, wypływającą spod tronu Boga i Baranka. Pomiędzy główną ulicą miasta a rzeką, stąd i stamtąd, jest drzewo życia, które rodzi dwanaście owoców, wydając owoc w każdym miesiącu. A liście tego drzewa służą do leczenia narodów. I nic już nie będzie obłożone klątwą. A w mieście będzie tron Boga i Baranka, i Jego słudzy będą Mu służyć. I będą oglądali Jego oblicze i Jego imię będą mieli na czołach. I nocy już nie będzie i nie będą już potrzebowali światła lampy i światła słońca, bo Pan, Bóg, będzie im świecił, i będą królować na wieki wieków” (Obj. 22:1-5).

Dlatego „Szczęśliwy i święty ten, który ma udział w pierwszym zmartwychwstaniu. Nad takimi druga śmierć nie ma władzy, ale będą kapłanami Boga i Chrystusa i będą królować z Nim tysiąc lat” (Obj. 20:6).

Czy możesz powiedzieć o sobie, że twoja śmierć umarła razem z Chrystusem?

Henryk Hukisz

Sunday, April 3, 2022

Bogu świeczka ...

 

... a diabłu ogarek - tak mówi znane porzekadło.  Znaczenie tego przysłowia jest różne, w zależności od źródła, w którym szukamy wyjaśnienia. Wielki Słownik Języka Polskiego podaje, że jest w nim mowa o kimś, „kto - ze względu na własny interes - chce zadowolić dwie przeciwstawne strony”. Nigdzie jednak nie znajdziemy odniesienia do tego, ile człowiek traci, jeśli stara się zadowolić obie strony. Apostoł Jakub napisał, że ten, „ten, kto się waha, jest podobny do fali morskiej, poruszanej i miotanej przez wiatr. Niech taki człowiek nie myśli, że otrzyma coś od Pana” (Jak. 1:6,7). Natomiast Pan Jezus wyraził się najprościej, jak można - „Nikt nie może służyć dwom panom, bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego kochał, albo jednemu będzie oddany, a drugim wzgardzi” (Mat. 6:24).

W tych dniach świat sportowy obiegła wiadomość miła naszym uszom, że gdzieś tam na Florydzie, nasza rodaczka odniosła ogromny sukces w tenisie, wygrywając mistrzostwo Miami Open 2022. Słuchając z zadowoleniem relacji reporterów, zwróciłem uwagę na jeden szczegół, o którym chcę napisać w kontekście wstępu jaki poczyniłem. Jeden z dziennikarzy sportowych, który donosił o tym wielkim sukcesie z miejsca zdarzenia powiedział, że taki sukcesów nie odnosi się w wyniku poświęcania jedynie dwóch godzin na trening, zajmując się poza nim mnóstwem innych spraw. Iga, nasza wspaniała tenisistka poświęca temu sportowi cały swój czas, obserwuje, żyje i myśli jedynie o tenisie 24/7, jak się teraz określa totalne oddanie się jakiejś dziedzinie życia. Pomyślałem w tym samym momencie o tym ile ja, ile przeciętny chrześcijanin, ile czasu poświęcamy Chrystusowi, Bogu, Jego Królestwu? Czy czasami nie stosujemy w naszym życiu zasady wyrażonej w cytowanym na początku przysłowiu?

Dziś, gdy piszę te słowa, jest niedziela. Dzień, który zwyczajowo poświęcamy Bogu, idziemy z rodziną do kościoła, uczestniczymy z większym lub mniejszym zaangażowaniem w nabożeństwie i po dwóch godzinach wracamy do domu, i co dalej? Jak spędzamy resztę czasu, nie tylko tego Dnia Pańskiego, lecz przez cały tydzień? Ile czasu dajemy Bogu, ile natomiast pozostawiamy diabłu?

No nie, nie można przecież przesadzać. To, że nie jestem na nabożeństwie, nie znaczy, że zaraz służę diabłu. Nie bądźmy aż tacy radykalni, przecież możemy robić wiele dobrych rzeczy, za które Pan Bóg się nie obrazi. Pamiętam teorię, z jaką spotkałem się, żyjąc za oceanem. Jak wiadomo, Amerykanie bardzo kochają sport, baseball szczególnie, podobnie jak football czy koszykówkę. Wielu traktuje zainteresowanie sportem na równi z kościołem, o ile nie bardziej. Spotkałem się tam z pytaniem: „Co jest lepiej robić - być na nabożeństwie i myśleć o meczu ulubionej drużyny, czy znaleźć się w niedzielę na stadionie i myśleć o Bogu?"

Nasz stosunek do czegokolwiek określamy ilością czasu, jaki poświęcamy dla kogoś, czegoś. Sportowiec będzie odnosić sukcesy, jeśli poświęci cały swój czas treningom. Apostoł Paweł napisał, że „każdy, kto staje do zapasów, powściąga się we wszystkim” (1 Kor. 9:25 [UBG]). Apostoł zadaje retoryczne pytanie: „Czy nie wiecie, że ci, którzy biegną na stadionie, wszyscy biegną, ale tylko jeden otrzymuje nagrodę?” (w. 24). Odpowiedź jest więc oczywista, że jeśli chcesz zdobyć nagrodę, to zrobisz wszystko, aby nic nie rozpraszało uwagi skupionej na wygraniu. Podobnie jak żołnierz, który „służy w wojsku, nie wikła się w sprawy związane z utrzymaniem, aby się spodobać temu, kto go zwerbował” (2 Tym. 2:4). Dlatego też w dziedzinie sportu, każdy „kto walczy jako atleta, nie otrzyma wieńca zwycięstwa, jeśli nie walczy zgodnie z zasadami” (w. 5). Podstawową zasadą aby wygrać, jest ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.

Jeśli więc prawdą jest, że narodziliśmy się na nowo, to już nie żyjemy dla tego świata, który nie zna Boga i Jemu nie służy. Jedyną zasadą naszego życie staje się szukanie „tego, co w górze, gdzie Chrystus zasiada po prawicy Boga” (Kol. 3:1). Tylko wówczas może spełniać się zasada: „Myślcie też o tym, co w górze, a nie o tym, co ziemskie. Umarliście bowiem i wasze życie jest razem z Chrystusem ukryte w Bogu” (w. 2,3). Apostoł Paweł powiedział o sobie;  „Z Chrystusem zostałem przybity do krzyża. I już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Gal. 2:20). Tylko w takiej sytuacji można żyć dla Boga i z Nim w systemie 24/7 - każdego dnia tygodnia, będąc w społeczności z wierzącymi lub samemu.

Niestety, żyjemy w czasie, gdy wszystko jest pod kontrolą, gdy wydzielamy czas na każdą sprawę. Znajdujemy nawet odpowiednie wersety dla własnej wygody i mówimy: „Na wszystko jest odpowiednia pora i każda rzecz pod niebem ma swój właściwy czas” (Koh. 3:1). Tak, to prawda, lecz ten sam mądry Salomon, gdy przyjrzał się wszystkim sprawom, jakie dzieją się pod słońcem stwierdził, że „wszystkie dzieła, których dokonały moje ręce i na cały swój trud, który w nie włożyłem, stwierdziłem, że wszystko jest ulotne i podobne do wiatru. Nie ma z tego żadnej korzyści pod słońcem” (Koh. 2:11). Znaczenie i sens mają jedynie te rzeczy, które dokonane są w Bogu, niekoniecznie w niedzielę, gdy jesteśmy na nabożeństwie.

Zauważam niebezpieczny trend, gdy organizatorzy naszego życia religijnego starają się dogodzić nam tak, abyśmy mieli również czas dla przysłowiowego „ogarka”. Pamiętam czasy, gdy nabożeństwa trwały pełne dwie godziny, gdy w niedzielne popołudnia zbór spotykał się na studiowaniu Biblii. Dziś na palcach jednej ręki można policzyć takie zbory. Nic dziwnego, że nie można oglądać sukcesów w duchowym rozwoju wierzących, gdy na spotkanie z Bogiem przeznacza się coraz mniej czasu, ponieważ musimy troszczyć się o to, o co zabiegają poganie.

Przypominam tę prawdę sobie i wszystkim, którym bardzo zależy na tym, aby nas nie zaskoczył ten dzień, w którym „niebiosa z hukiem przeminą, żywioły zaś zostaną zniszczone w ogniu, i ziemia, i te dzieła, które na niej zostaną znalezione” (2 Ptr. 3:10). Dlatego pamiętajmy o najlepszej radzie, jaką zostawił nam nasz Zbawiciel - „Szukajcie więc najpierw Królestwa Boga i Jego sprawiedliwości, a wszystko inne będzie wam dodane. Nie martwcie się o dzień jutrzejszy, bo jutro zatroszczy się samo o siebie. Każdy dzień ma dość własnego utrapienia” (Mat. 6:33,34).

 Apostoł Paweł do tej wielkiej prawdy dodał: „A pokój Boży, który przewyższa wszelkie zrozumienie, będzie strzegł serc i myśli waszych w Chrystusie Jezusie” (Fil. 4:7).

Czy możemy na to powiedzieć „Amen”?

Henryk Hukisz