Saturday, March 28, 2015

Ślepy przewodnik

Mój ulubiony niewidomy chrześcijański pianista i piosenkarz, Gordon Mote, opowiedział podczas koncertu anegdotkę o tym, jak będąc na „cruzie” w okolicach Alaski, otrzymał propozycję udania się mniejszym statkiem w rejon oceanu, gdzie znajdują się wieloryby. Ulotka podająca tę informację, zawierała również uwagę, że jeśli nie będzie możliwości zobaczenia tych morskich ssaków, uczestnicy otrzymają zwrot opłaty za tę dodakową atrakcję.
Natomiast już nie w kategoriach anegtoty, brzmiałoby opowiadanie o tragicznym zakończeniu lotu pasażerskiego „jambo jeta”, za którego sterami siedziałby niewidomy pilot. Nikt nawet nie dopuszcza takiej możliwości, pomimo wielu ułatwień, jakie są obecnie dostępne dla tej grupy osób niepełnosprawnych.
Pan Jezus często rozmawiał z faryzeuszami i znawcami zakonu Bożego, którzy na wszelkie sposoby próbowali pochwycić Nauczyciela na jakimś słówku. Pewnego razu, zadali Chrystusowi pytanie odnośnie mycia rąk, i to nie z powodów higienicznych, lecz z racji panującej tradycji. Wówczas Pan Jezus, jak gdyby odbijając piłeczkę, zapytał ich o jedno z dziesięciorga przykazań, co do którego przywódcy tego narodu, uczynili sobie wymówkę, aby go nie przestrzegać. Nawiązujac natomiast do postawionego pytania, Chrystus odpowiedział dość dosadnie, wskazując na to, co rzeczywiście zanieczyszcza serce. Faryzeusze poczuli się dotknięci taką odpowiedzią i zgorszeni odeszli. Uczniom, którzy pilnie przysłuchiwali się temu, Jezus powiedział: „Zostawcie ich! Ślepi są przewodnikami ślepych, a jeśli ślepy ślepego prowadzi, obaj w dół wpadną” (Mat. 15:14).
Jest to w prawdzie przysłowie, lecz jego wymowa jest jak najbardziej rzeczywista. Ślepy przywódca może zaprowadzić swoich naśladowców jedynie na zgubę. Jeśli chodzi o sprawy życia i śmierci, nie fizycznej, lecz wiecznej, to wymiar tej tragedii jest również wieczny.
Przypomniało mi się pewne wydarzenie z lat 80-tych ubiegłego wieku, gdy gościliśmy przyjaciół z Norwegii. W tamtym czasie, na półkach sklepowych znajdowały się głównie ocet i musztarda, a w kolejkach stało się dosłownie po wszystko. Nasi goście z kraju protestanckiego nie byli obeznani z polskimi tradycjami religijnymi. Był to czas przedświąteczny, czyli Wielki Tydzień, gdy udaliśmy się na zwiedzanie Poznania. Wycieczkę rozpoczęliśmy od Starego Rynku, później weszliśmy do Fary, klasycznego zabytku z okresu baroku. Nasi goście z zachwytem oglądali wnętrze kościoła, aż nagle, wskazując na długie kolejki przed konfesjonałami, zadali pytanie: „Rozumiemy kolejki przed sklepami, ale za czym stoją ci ludzie w kościele?”
Tradycja kościoła katolickiego nakazuje, aby każdy jego wyznawca, przynajmniej raz w roku, w okresie przedświątecznym, w Wielkim Tygodniu, udał się do spowiedzi. Kilka dni temu obejrzałem w wiadomościach lokalnej telelwizji z Poznania, jak pewnien duszpasterz, wychodząc wiernym na przeciw, ustawił polowy konfesjonał koło chodnika na trawniku, aby ułatwić tą tradcyjną czynność.
Spowiedź, jaką ludzie czynią zgodnie z nauczaniem kościoła katolickiego, nie ma nic wspólnego z tym, co czytamy w Biblii. Ani Pan Jezus tak nie nauczał, ani apostołowie. Chrystus, będęc Głową Kościoła, powiedział, że jedynie Bóg ma moc odpuszczania grzechów, gdyż On sam powiedział: „Ja, jedynie Ja, mogę przez wzgląd na siebie zmazać twoje przestępstwa i twoich grzechów nie wspomnę” (Izaj. 43:2). Zauważmy, że nawet Syn Boży, będąc w postaci ludzkiej gdy umierał na krzyżu, modlił się: „Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łuk. 23:34).
Jeśli chodzi o nasze wzajemne przewinienia, to musimy je wyznawać i przebaczać sobie na wzajem. W najbardziej znanej modlitwie, jakiej nauczył nas Pan Jezus, powtarzamy słowa: „odpuść nam nasze winy, jak i my odpuszczamy naszym winowajcom” (Mat. 6:12). Wniosek jest prosty, jeśli chcemy uzyskać Boże przebaczenie, to musimy wpierw odpuścić tym, którzy zgrzeszyli wobec nas.
Zwróćmy uwagę na to, że Pan Jezus dodał Swój komentarz do słów tej modliwy, mówiąc: „Bo jeśli odpuścicie ludziom ich przewinienia, odpuści i wam Ojciec wasz niebieski, a jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych” (Mat. 6:14,15). Nie pomoże pukanie księdza w konfesjonał, ani magiczne słowa „ege te absolvo”, jeśli Bóg nie odpuści.
Apostoł Paweł zawarł w swoich listach również nauczanie na temat odpuszczania grzechów. Jego słowa są proste i zrozumiałe dla każdego – „Bądźcie jedni dla drugich uprzejmi, serdeczni, odpuszczając sobie wzajemnie, jak i wam Bóg odpuścił w Chrystusie” (Efez. 4:32). A to znaczy, że prawdziwe odpuszczenie może być uzyskane jedynie od tego, kto sam doświadczył przebaczenia w Chrystusie.
Śmierć Chrystusa na krzyżu Golgoty jest dowodem przebaczenia naszych wszystkich win i grzechów. Apsotoł Paweł napisał: „Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł” (Rzym. 5:8). I to jest właśnie ewangelia, wiadomość o tym, że Bóg w Chrystusie przebacza nam nasze grzechy. To się już stało, dlatego żaden kapłan nie mam mocy, aby odpuszczać grzechy innym osobom. Chyba, że jest ślepy na Bożą prawdę, jaką znajdujemy w Biblii.
Dokąd może zaprowadzić ślepy przewodnik? Odpowiedź jest oczywista!

Henryk Hukisz 

Monday, March 23, 2015

Chromatogram wiary

 Z chemii zawsze byłem słaby. Jakoś nie mogłem połapać się ze związkami organicznymi i nieorganicznymi, a już w ogóle, reakcje międzycząsteczkowe, to była „chińszczyzna”. Co innego fizyka, doświadczenia sprawiały mi ogromną satysfakcję, gdyż byłem na etapie „szkiełka i oka”, a nie wiary we wszystko, co mówił „belfer”.
Dopiero, gdy osiągnąłem już wiek bardzo dojrzały, zainteresowały mnie atomy, i powiązania międzycząsteczkowe. Wynikało to raczej z wykonywanej pracy zawodowej, niż z czystego zaiteresowania procesami chemicznymi „stricte”. Zajmowałem się zawodowo instalowaniem i serwisem aparatury laboratoryjnej, między innymi chromatografami gazowymi. Mam już taką naturę, że ogarnia mnie pasja poznania dogłebnie tego, co robię. Dlatego też chciałem poznać procesy, jakim poddane są próbki materiałów badanych przy pomocy tej aparatury. W przypadku chromatografów, dzieje sie tak, że odpowiednio przygotowane próbki po wprowadzeniu do kapilary umieszczonej w komorze termicznej, poddawane są procesowi wychwytywania cząsteczek, które z kolei w odpowiednim detektorze zostają odczytywane przez program komputerowy, co w rezultacie daje wynik w postaci wykresu graficznego, czyli chromatogramu. Przepraszam za to wyjaśnienie, ale chcę pokazać, że materiał, odpowiednio przygotowany w fazie początkowej, powoduje określone reakcje w dalszym procesie, co można później odczytać jako rezultat tego procesu.
Wiara, z jaką mamy do czynienia w naszej relacji z Bogiem, poddawana jest również próbom, pewnym procesom, aby w końcu wytworzyć konkretny efekt. W Biblii czytamy, że „bez wiary zaś nie można podobać się Bogu; kto bowiem przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że nagradza tych, którzy go szukają” (Hebr. 11:6). Tak więc, wiara jest podstawowym elementem naszego życia. Jest potrzebna dla naszej duszy, jak chleb dla ciała, ponieważ „sprawiedliwy z wiary żyć będzie” (Rzym. 1:17). Wiemy również, że nasze usprawiedliwienie jest wynikiem uwierzenia w Chrystusa, który stał sie za nas grzechem, za który On umarł. W rezultacie tej ofiary, „zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Syna jego” (Rym. 5:10).
Apostoł Paweł kieruje wezwanie do ludzi wierzących - „Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was? Chyba żeście próby nie przeszli” (2 Kor. 13:5). Jak więc widzimy, poznanie, czy Chrytsus jest w nas może być osiągniete w wyniku poddania naszej wiary próbie, czyli testowi, podobnie, jak badany materiał w chromatogafie. Podstawowym wymiarem wiary jest czas jej trwania.
Spotykamy nieraz ludzi, o których mówimy, że są ławowierni. To znaczy, że łatwo przyjmują wszystko, co im się podaje. Pan Jezus zilustrował ten rodzaj wierzących słowami: „to ten, kto słucha słowa i zaraz z radością je przyjmuje, ale nie ma w sobie korzenia, nadto jest niestały i gdy przychodzi ucisk lub prześladowanie dla słowa, wnet się gorszy” (Mat. 13:20,21). Taka wiara nie może wydać żadnego owocu, gdyż zanika przy najmniejszej trudności. Można wyobrazić sobie takie osoby, które z łatwością przyjmują z wiarą zbawienie, bez zdania sobie sprawy z kosztu przyjęcia nowego życia. Pan Jezus powiedział wyraźnie: „Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój, i niech idzie za mną” (Mat. 16:24). Jeśli więc ktoś nie zdaje sobie sprawy z wyrzeczeń dla Chrystusa, to tak na prawdę, nie będzie miał wytrwałości w wierze.
Jaką więc trzeba mieć wiarę, aby prawdziwie trwać w naśladowaniu Chrystusa, wytrzymującą każdą próbę, jakiej ta wiara zostanie poddana? Odpowiedź jest jedna – musi to być żywa wiara, jaką można otrzymać z łaski od Boga.
Chciałbym teraz pokazać o jaką wiarę chodzi, gdyż można mieć wiarę, która nie może wydać żadnego rezultatu, ponieważ jest martwa. Apostoł Jakub pisał do wierzących w Pana Jezusa, aby posiedli wiarę, jak ich praojciec Abraham (Jak. 2:21-24), który „uwierzył Panu, a On poczytał mu to ku usprawiedliwieniu” (1 Moj. 15:6). Tak więc wiara Abrahama dała mu usprawiedliwienie, jak i nam, gdyż wiarą przyjmujemy Chrystusa, że będąc „usprawiedliwieni krwią Jego, będziemy przez niego zachowani od gniewu” (Rzym. 5:9).
Wiara Abrahama została poddana testowi, jak próbka materiału wprowadzona do chromatografu. Po około dwunastu latach, Bóg rzekł do Abrahama: „Weź syna swego, jedynaka swego, Izaaka, którego miłujesz, i udaj się do kraju Moria, i złóż go tam w ofierze całopalnej na jednej z gór, o której ci powiem” (1 Moj. 22:2). Podczas tej próby okazało się, że Abraham posiada wiarę, która zawiera w sobie konieczne elementy, aby uczynić to, czego zażądał Bóg. Dlatego w liście Jakuba czytamy, że tego rodzaju wiara produkuje uczynki, przez co staje się doskonała (Jak. 2:22). To jest prawdziwa wiara, żywa, gdyż potrafi zrodzić owoc. A jedyny owoc, jaki produkuje prawdziwa wiara, to owoc Ducha. Taką wiarę można otrzymać w darze narodzenia się z wodu i z Ducha.
Jeśli nasza wiara, poddana próbie, nie wykaże żadnego uczynku, tzw, „piku” na chromatogramie, a jedynie prostą linię zerową, to tak na prawdę niczym nie różni się od wiary demonów, które „również wierzą i drżą” (Jak. 2:19).
Najczęstszy test naszej wiary nie polega na ofiarowaniu Izaaka, lecz Bóg stawia nas w sytuacji, o jakiej pisze Jakub – „Jeśli brat albo siostra nie mają się w co przyodziać i brakuje im powszedniego chleba, a ktoś z was powiedziałby im: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i nasyćcie, a nie dalibyście im tego, czego ciało potrzebuje, cóż to pomoże?” (Jak. 2:15,16). Jeśli interesuje nas bardziej to, aby wytłumaczyć ludziom zawiłości dogmatów, niż zaspokoić ich podstawową potrzebę, to bądźmy pewni, że taka wiara nie zbawi nas, gdyż jest martwa.
Nie moje o słowa, lecz Boże.

Henryk Hukisz 

Sunday, March 22, 2015

Zrób Bogu przyjemność

 Naturalną cechą każdego człowieka jest, a przynajmniej tak powinno być, zrobienie jakiejś przyjemności drugiemu człowiekowi. Może to być zwykły drobiazg, lecz jeśli jest uczyniony z serca, to z pewnością będzie komuś z tego powodu przyjemnie. Dziecko, mam na uwadze, dobrze wychowane, będzie starało się robić swoim rodzicom to, co daje im zadowolenie. Mąż, jeśli prawdziwie kocha swoją żonę, uczyni coś miłego, nie z obowiązku, lecz z miłości. Można byłoby wymienić wiele takich sytuacji, gdy robimy komuś przyjemność.
Zadajmy sobie pytanie, dlaczego ludzie robią komuś drugiemu przyjemność? Może to być podyktowane sympatią, albo egoistycznym wyrachowaniem, lub po prostu, zwykłym obowiązkiem.
Interesuje mnie natomiast pytanie, czy powinniśmy robić przyjemność Bogu? Przecież, zgodnie z tym, jak nauczał apostoł Paweł, „Bóg, który stworzył świat i wszystko, co na nim, Ten, będąc Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych, ani też nie służy mu się rękami ludzkimi, jak gdyby czego potrzebował, gdyż sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko” (DzAp. 17:24,25). Tak więc, Bóg na prawdę nie potrzebuje, abyśmy cokolwiek dla Niego robili. Czy rzeczywiście tak jest? Sam słyszałem, jak pewien kaznodzieja przekonywał swoich słuchaczy, że Bóg nie oczekuje od nas niczego, On jedynie ma upodobanie w obdarowywaniu nas Swoją łaską.
Stary Testament, szczególnie ta jego część, która opisuje historię narodu wybranego, zawiera wiele nakazów wskazujących na konieczność czynienia rzeczy, w których Bóg ma upodobanie. Dotyczyło to głównie ofiar, jakie Izraelici musieli składać Bogu. Cokolwiek zostało przyniesione do świątyni w celu złożenia w ofierze, musiało być najprzedniejsze ze wszystkiego, co posiadali. Bóg wymagał tego wyraźnie, mówiąc: „Jeżeli ofiara jego ma być całopalna z bydła rogatego, to niechaj złoży na nią samca bez skazy; niech przyprowadzi go do wejścia do Namiotu Zgromadzenia, aby znaleźć upodobanie u Pana(3 Moj. 1:3).
Izraelici musieli uważnie postępować w każdej sprawie swojego życia, aby uzyskać upodobanie Pana we wszystkim, co czynią. Nawet wybór żony objęty był takim oczekiwaniem, o czym pisał król Salomon - „Kto znalazł żonę, znalazł coś dobrego i zyskał upodobanie u Pana” (Prz.Sal. 18:22). Być może, sam chciał wioelokrotnie zadowolić Boga, pojmując kilkaset towarzyszek swojej sypialni.
Jak wiemy z historii tego narodu, nie zawsze pamiętano o tym naczelnym Bożym oczekiwaniu. Izraelici łamali Boże przykazania, oddawali cześć obcym bożkom, starając się rownocześnie zadowolić Boga składaniem dla Niego ofiar. Lecz Bóg wyraźnie powiedział przez swego proroka Samuela: „Czy takie ma Pan upodobanie w całopaleniach i w rzeźnych ofiarach, co w posłuszeństwie dla głosu Pana? Oto: Posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara, a uważne słuchanie lepsze niż tłuszcz barani” (1 Sam. 15:22). Ponad wszelkie ofiary, bardziej niż to, co dawano Bogu, Pan ma upodobanie w posłuszeństwie. Lecz pomimo wielokrotnego nawoływania do słuchania Boga i spełniania Jego przykazań, naród ten brnął coraz dalej w nieposłuszeństwie. Działo się tak z jednego powodu, a mianowicie dlatego, że człowiek jest z natury grzesznikiem. Jak ktoś trafnie to wyraził w zdaniu: „Człowiek jest grzesznikiem, nie dlatego, że grzeszy, lecz grzeszy, ponieważ jest grzesznikiem”.
Apostoł Paweł, nauczając zgodnie z Bożym objawieniem, jakie otrzymał po tym, jak narodził się na nowo, stwierdził, że „ci zaś, którzy są w ciele, Bogu podobać się nie mogą” (Rzym. 8:8). Czy to znaczy, że już teraz, w okresie łaski, gdy stajemy się dziećmi Bożymi przez ofiarę Chrystusa, nie musimy już starać się o to, aby podobać się Bogu?
Chociaż Bóg niczego nie potrzebuje, gdyż jest stwórcą wszystkiego co istnieje, to jednak, jako Ojciec, oczekuje od Swoich dzieci okazywania sympatii. Podobnie jak w rodzinie, dzieci są źródłem radości dla rodziców, Bóg również wzywa: „Synu mój, daj mi swoje serce, a twoje oczy niechaj strzegą moich dróg” (Prz.Sal. 23:26)! Bóg pragnie naszych serc, abyśmy oddali Mu je w ofierze czystej i doskonałej. Oczywiście, nikt z nas nie jest w stanie  doprowadzić swego serca do takiej doskonałości, aby święty i doskonały Bóg mógł je przyjąć. Jedynie krew Bożego Baranka, „który przez Ducha wiecznego ofiarował samego siebie bez skazy Bogu, oczyścił sumienie nasze od martwych uczynków, abyśmy mogli służyć Bogu żywemu” (Hebr. 9:14).  
Mając serce oczyszczone krwią Baranka, stajemy sie zdolni do tego, aby służyć Bogu, aby sprawiać Mu przyjemność swoim postępowaniem. Do tego wzywa nas apostoł Paweł słowami: „abyście postępowali w sposób godny Pana ku zupełnemu jego upodobaniu, wydając owoc w każdym dobrym uczynku i wzrastając w poznawaniu Boga” (Kol. 1:10). Podobnie jak dobry żołnierz, dziecko Boże „nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał” (2 Tym. 2:4).  
Wierzę jednak, że największą przyjemność możemy sprawić naszemu Ojcu Niebieskiemu, gdy potrafimy „wziąć na siebie ułomności słabych, a nie mieć upodobania w sobie samych. Każdy z nas niech się bliźniemu podoba ku jego dobru, dla zbudowania” (Rzym. 15:1,2).
Jest więc wiele okazji, aby sprawiać Bogu przyjemność. Tylko, czy tego pragniemy? Pamiętajmy o słowach Pana Jezusa: "A ktokolwiek by napoił jednego z tych maluczkich tylko kubkiem zimnej wody jako ucznia, zaprawdę powiadam wam, nie straci zapłaty swojej" (Mat. 10:42).
Henryk Hukisz 

Saturday, March 14, 2015

Gender mainstreaming

Chcę podzielić się kilkoma przemyśleniami na temat podpisanej pięć lat temu przez prezydenta Komorowskiego ustawy, zezwalającej na ratyfikację konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet i w rodzinie. Dziś temat ożył na nowo, ponieważ postanowiono użyć go do celów politycznych, aby jeszcze mocniej podzielić i tak skłócony już naród.
Ten teks powstał pięć lat temu, lecz postanowiłem go nieco ożywić i nadać bardziej współczesny wydźwięk. Należy przeto mieć na uwadze, że tytuł ustawy nie mówi wszystkiego, a szczególnie nie powinien wyzwalać lęków u osób walczących z upowszechnianiem wrogiego pojęcia „gender”. Nie mam też zamiaru zajmować jakiegokolwiek stanowiska w tej walce, chcę jedynie odnieść się do kwestii równouprawnienia kobiet, jak to widzę w świetle Biblii.
Fundamentalnym założeniem jest uznanie niezaprzeczalnej prawdy, że Bóg stworzył człowieka na swój obraz, stworzył go na obraz Boży, stworzył ich jako mężczyznę i kobietę (1Moj. 1:27). W tym jednym zdaniu mamy do czynienia z dwoma dogmatami, czyli prawdami objawionymi przez Boga. Pierwsza prawda odnosi się do stworzenia rodzaju ludzkiego, czyli człowieka, druga natomiast ukazuje podział, jedyny dopuszczony przez Stwórcę, a mianowicie, że rodzaj ludzki składa się z dwóch płci, z mężczyzn i kobiet. Bóg sam ocenił swoje dzieło stworzenia człowieka, że „było bardzo dobre” (w 31). Hebrajskie wyrażenie „mad tow” znaczy, że jest to dzieło doskonałe, kompleksowe, że już nic nie będzie dodawane ani poprawiane. Tak więc wszelkie próby stworzenia człowieka o nijakiej płci są zwykłym zafałszowaniem prawdy o człowieku, jakiego stworzył Bóg.
"Gender", w popularnym pojęciu jest rozumiane jako zrównanie płci, czyli wykreślenie wszelkich różnic. Niestety, ignorując to podstawowe znaczenie, niektórzy widzą w tym pojęciu przyczynę wszelkiego zła. Przeczytałem w jakiejś prasie, że jest to ideologia, która „stała się dla prawicy główną przyczyną zła w Polsce. Rozpad rodziny, pedofilia, upadek wartości moralnych upatruje się w gender. Środowiska katolickie i prawicowe znalazły wroga, który niesie zagrożenie gorsze niż komuna. Gender - słowo klucz do zrozumienia zła na świecie” (net).
Wracając do przedmiotowej ustawy jaką podpisał prezydent, ma ona umożliwić stworzenie podstawy prawnej, która pomoże przeciwdziałać przemocy wobec kobiet i w rodzinie. Ponieważ Unia Europejska i jej system prawny stoją za ta ustawą, niektórzy widzą w niej ogromne niebezpieczeństwo dla narodowej tożsamości. Osobiście, podobnie jak wyraził to prezydent w czasie pospisywania, widzę jedynie niebezpieczeństwa wynikające z niewłaściwego słownictwa w tłumaczeniu tekstów poszczególnych ustaw. Tak samo, jak w tłumaczeniach Biblii, istnieje wiele możliwości użycia terminów korzystnych dla danej opcji politycznej. Lecz jest to kwestią wtórną.
Jak wówczas zauważył prezydent Komorowski, pojęcia związane z płcią kulturową pojawiły się w polskim prawodawstwie... za rządów innej opcji politycznej. W tamtym czasie pojawiło się pojęcie „gender mainstreaming”. Zainteresowałem się znaczeniem tego pojęcia, gdyż brzmi obco w naszym rodzimym języku. Sama definicja brzmi dość ogólnie, dlatego zacytuję jakie cele ma osiągać – „Celem gender mainstreaming jest transformacja struktur społecznych i instytucjonalnych tak, aby zapewniały one równe traktowanie wszystkich, jak też równy dostęp do praw oraz instytucji, w tym pełne wykorzystanie ich potencjału intelektualnego i zawodowego, które przyczynią się do budowania społeczeństwa i gospodarki opartych na wiedzy” (Wikipedia). Jest tam również mowa o „priorytetyzacji celów” we wprowadzaniu „gender mainstreamingu”. O co chodzi? Jak na razie, chyba o to, aby ładnie zabrzmiało.
Nie sądzę, że ta „priorytetyzacja” ma polegać na zlikwidowaniu istniejącego podziału na toalety męskie i damskie, oraz zamianie ról w procesie prokreacji rodzaju ludzkiego, czego obawiają się jej przeciwnicy. Pomimo narastania tendencji homoseksualnych czy transwestyzmu, uważam, że Bożego podziału na mężczyzn i kobiety, nikt nie zlikwiduje. Jedynie można obserwować powstające różnego rodzaju patologie w obyczajowości i kulturze, które są efektem upadku rodzaju ludzkiego spowodowanego grzechem. Jest to zjawisko powszechne i dotyczy całej gamy zagadnień nękających ludzkość. Jedynym rozwiązaniem jest pokuta, nawrócenie i nowe narodziny w Duchu Świętym prowadzące do uzyskania nowej natury. Lecz to jest już inne zagadnienie.
Chcę powrócić do równego traktowania kobiet i mężczyzn, o co mi głównie chodzi, gdyż osobiście sądzę, iż ta ustawa ma dotyczyć tego zagadnienia. Należy zadać sobie pytanie - "Jak w Biblii przedstawia się sprawa równego traktowania kobiet i mężczyzn?". Niektórzy uważają, że Biblia przyznaje wyższość mężczyznom nad kobietami, znajdując odpowiednie dla tych założeń wersety, najczęściej wyrwane z kontekstu. Chcę jedynie zauważyć, że Biblia opisuje sytuacje wśród ludzi, jakie istniały w określonym czasie historycznym.
Gdyby przeprowadzić badania statystyczne, to prawdopodobnie tyle samo kobiet doznało łaski uzdrowienia czy pocieszenia od Pana Jezusa, co mężczyzn. Niektórzy dopatrzyli się nawet uprzywilejowanego traktowania kobiet przez Pana Jezusa. Twórcy filmu „Opowieść o Zbawicielu”, czyli historii Chrystusa według ewangelii Jana, umieścili Marię Magdalenę na równi z Jego uczniami prawie w każdej sytuacji, w jakiej znajdował się Pan Jezus, nawet w wieczerniku podczas Ostatniej Wieczerzy.
Apostoł Paweł w swoich listach poświęcił sporo miejsca kobietom. Najczęściej pisał o sprawach zwyczajowych, jak nakrywanie głów w zgromadzeniu, czy zapuszczanie długich włosów, dla ich własnej ozdoby. Pisał również o tym, aby niewiasty nie upatrywały swego znaczenia w przesadnym ozdabianiu się - nie wyszukaną fryzurą i złotem czy perłami lub drogim ubiorem ale dobrymi czynami, jak wypada kobietom, które chcą uchodzić za bogobojne (1 Tym. 2:9,10). Myślę, że gdyby ten list był pisany dzisiaj, Paweł musiałby skierować tę uwagę również do wielu mężczyzn. Apostoł Paweł, mając na uwadze dostęp do zbawienia w Jezusie Chrystusie napisał, że nie ma już Żyda ani Greka, nie ma niewolnika ani wolnego, nie ma mężczyzny ani kobiety. Wszyscy bowiem stanowicie jedność w Chrystusie Jezusie (Gal. 3:28). Pisał również, że w Panu kobieta jest równie ważna dla mężczyzny, jak mężczyzna dla kobiety (1 Kor. 11:11). Dzisiaj można by napisać, że Paweł uznawał „gender mainstreaming”, chociaż nie znał języka angielskiego.
Na zakończenie tej krótkiej refleksji, jeszcze jeden biblijny przykład. W starodawnych czasach Izraelem rządzili sędziowie, a raczej byli powoływani przez Pana do wyznaczonych zadań wyzwalania narodu od oprawców. Z reguły, mężami Bożymi byli mężczyźni, lecz tym razem, zabrakło odważnego, i rolę wybawcy spełniła żona Lappidota, Debora. Ona to, jak zwykli to czynić sędziowie, siadała pod palmą nazwaną jej imieniem i rozwiązywała różne sprawy synów Izraela. Kiedy król Kanaanejski wysłał przeciwko Izraelowi swe wojska pod dowództwem mężnego Sysery, Debora dała polecenie Barakowi, aby udał się z dziesięcioma tysiącami wojowników pod górę Tabor. Wtedy Barak wysłał SMSa do Debory: Jeżeli ty pójdziesz ze mną – i ja pójdę, ale jeżeli ty nie pójdziesz ze mną – i ja nie pójdę (Sędz. 4:8). W odpowiedzi otrzymał wiadomość, z której  nie mógł być zadowolony jako mężczyzna, gdyż brzmiała:  PAN wyda Siserę w ręce kobiety (w. 9).
Po zwycięskiej potyczce, wojska Sysery uciekały w popłochu a ich dowódca schował się w namiocie przyjaznych mu ludzi. Wówczas, inna kobieta, Jaela żona Chebera, palikiem z tego namiotu przebiła jego skroń. Po tym wydarzeniu śpiewano w Izraelu pieśń, w której jedna ze zwrotek brzmiała: Opustoszały wiejskie zagrody w Izraelu, opustoszały, dopóki nie powstałam ja, Debora, dopóki nie powstałam 
jako matka w Izraelu (Sędz. 5:7).
Jeśli ktoś nadal uważa, że Biblia „priorytetyzuje” mężczyzn, to tak na prawdę nie zna Biblii. Lecz zupełnie innym zagadnieniem jest powoływanie do służby przywódców w Kościele Jezusa Chrystusa. Tutaj Pan Jezus zostawił nam dokładny i wyraźny wzór, według którego postępowali apostołowie, powołując pasterzy Bożej trzody. Nowy Testament, natchnione przez Boga Słowo, wyznacza Kościołowi drogę, jakiej nie można zmieniać, ulegając przeróżnym trendom polityczno-kulturowym, czy współczesnym filozofiom, jakie opanowują ludzkie umysły.
O tym piszę w innych rozważaniach na temat Kościoła i roli mężczyzn i kobiet, zgodnych z Bożym postanowieniem.
Henryk Hukisz

Saturday, March 7, 2015

Pokłosie Idy



 Antysemityzm wśród Polaków nadal istnieje, i obawiam się, że wielu rodaków kurczowo trzyma się nienawiści do narodu wybranego. Nie przeszkadza im to, że Pan Jezus narodził się jako Żyd, i czczona przez zdecydowaną większość Polaków Maryja, była również Żydówką. Pisałem już na ten temat trzy lata temu (Wznowiona nienawiść), gdy ponownie wydano książkę, która podsyca ten wrogi nastrój. Wystarczy zajrzeć do komentarzy, jakie wypisują czytelnicy różnych portali, które na swoich stronach zamieszczają informacje na tematy dotyczące Izraela lub jego obywateli.
W ostatnim czasie było znów głośno o Żydach, którzy opanowują świat, gdy polski film „Ida” został nominowany do Oscara. A gdy otrzymał już to prestiżowe wyróżnienie, no to posypały się gromy na jego twórców. Polska prasa, szczególnie prawicowa, nie szczędziła złośliwych uwag na temat tego wyróżnionego dzieła polskiej kinematografii.
Piszę o tym, ponieważ dopiero wczoraj obejrzałem inny polski film na podobny temat. „Pokłosie” Władysława Pasikowskiego jest uważane za jeden z najlepszych polskich filmów. Jest to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach, jakie rozgrywały się już w nowoczesnej Polsce, gdzieś na terenie białostocczyzny. Przeglądając prasowe recenzje na temat tego dzieła filmowego, spotkałem się również z mieszanymi opiniami, od pochwały za odwagę ukazania prawdy, do piekielnego potępienia, szczególnie przez tych, z prawej strony politycznej. Jedno wyrażenie zwróciło moją uwagę, pod wstawionym linkiem na „trailer” filmu „Pokłosie”, autor artykułu napisał - „nie zanieczyszcza się własnego gniazda”. A ja bym napisał, że jest to oczyszczanie własnego gniazda, bo lepiej jest mówić o faktach, niż je ukrywać, jak to czynią milczący świadkowie tych tragicznych wydarzeń.
Wyrosłem w rodzinie chrześcijańskiej, wierzącej nie tradycyjnie, lecz ewangelicznie. Lata dzieciństwa spędziłem w środowisku wiejskim, i tam poznawałem ten szerszy świat, wykraczający poza mury własnego domostwa. Przypominam sobie niektóre zdarzenia, gdy byłem przypadkowym świadkiem rozmów Polaków. Wówczas dowiedziałem się, że Żydzi są gorsi od innych, chociaż nikt nie mówił dlaczego. Często też spotykałem się z prześmiewaniem się z przedstawicieli narodu wybranego. Natomiast w mojej opinii, dzięki stałej już lekturze Biblii, uważałem Izraelitów za naród biblijny, czyli dobry.
Później, gdy już zdobywałem oficjalną wiedzę, tę cenzurowaną przez aparat państwowy, przekonywano mnie, że Żydów należy z Polski wypędzić, co uczyniono w 1968 roku. Natomiast z nieoficjalnych źródeł dowiedziałem się o „pogromie kieleckim”. Gdy byłem w Jerozolimie, odwiedziłem muzeum holokaustu „Yod Washem” i tam po raz pierwszy mogłem zobaczyć oryginalne zdjęcia i przeczytać informację o tym, jak rozprawiono się ze znienawidzonymi Żydami w Kielcach. Powodem tej zbiorowej nienawiści była mała iskra, mit o zabijaniu polskich dzieci przez Żydów. Nikt nie dochodził prawdy, wszyscy woleli wierzyć pogłoskom. I tak jest nadal, wszelkie odważne przejawy mówienia prawdy, spotykają się z prawicową krytyką i oskarżeniem o zniesławianie naszego narodu.
Obecnie mieszkam w Chicago, w Stanach Zjednoczonych. Muszę to napisać, gdyż jest to szczególne miejsce na Polonijnej mapie. Środowisko Polonii amerykańskiej w Chicago, obecnie kurczące się, było kiedyś jednym z największych, zamieszkałych przez Polaków, poza Polską. Nadal jest tu wielu rodaków, którzy tworzą opinie na temat polskich wydarzeń, które docieraja do „starego kraju”. Coś z tego można zobaczyć na filmie „Pokłosie”, ponieważ główny bohater zamieszkiwał właśnie w Chicago i nieraz wypowiadł się na temat, jak tutaj żyją i jak myślą rodacy. Z moich kilkunastoletnich obserwacji wynika, że Polonia chicagowska, inspirowana głównie przez polsko-języczne rozgłośnie radiowe i prasę, nadal pielęgnuje nienawiść do Żydów. Dużym zainteresowaniem cieszą się tutaj autorzy piszący z nienawiścią o Żydach. W czasie nominowania „Idy” do Oskara, środowisko polonijne kolportowało niechęć od tego dzieła, posądzając jego reżysera o propagowanie ideii syjonistycznych. Po obejrzeniu „Pokłosia” uświadomiłem sobie, iż większość Polonii „szikagowskiej” stanowią mieszkańcy białostocczyzny, obok licznych reprezentantów ziemi tarnowskiej. Może stąd ta niechęć do Żydów, skoro ich ojcowie znali wiele faktów, które wychodzą na światło dzienne dzięki takim filmom jak „Pokłosie”?
Nienawiść jest dziełem diabelskim. On jest tym, który „przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać i wytracać” (Jan 10:10). Jest rzeczą oczywistą, że nie wszyscy są dla wszyskich przyjaciółmi. Dlatego Pan Jezus, który najlepiej wie, co jest w sercu człowieka, powiedział: „miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście byli synami Ojca waszego, który jest w niebie” (Mat. 5:44,45).
Właśnie po tym, czy potrafimy miłować wszystkich, możemy poznać swoją relację z Ojcem Niebieskim. Apostoł Jan napisał pod koniec swego życia: „Kto mówi, że jest w światłości, a brata swojego nienawidzi, w ciemności jest nadal” (1 Jan 2:9), oraz „Każdy, kto nienawidzi brata swego, jest zabójcą, a wiecie, że żaden zabójca nie ma w sobie żywota wiecznego” (1 Jan 3:15). Pan Jezus wyjaśnił, dlaczego ludzie nadal wybierają nienawiść, gdyż „każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków” (Jan 3:20). A światłość jest poznaniem prawdy, bez względu na to, czy jest to prawda bolesna, czy chlubna.
Muszę również powiedzieć, że nie wszyscy Polacy sa ogarnięci nienawiścią do Żydów. Z ogromną dumą czytałem nazwiska wielu rodaków na tabliczkach przy drzewach zasadzonych koło „Yad Washem”, które upamiętniają „sprawiedliwych wśród narodów świata”. A jest tych drzew naprawdę dużo, co ukazuje rzeczywisty obraz Polaków dla tych, którzy odwiedzają to szczególnie okrutne muzeum narodu Żydowskiego.
Natomiast dla wielu, którzy nie poznali Boga i Jego prawdy, wolą pozostawać w ciemności milczenia, gdyż myślą, że nikt nie zobaczy ich prawdziwego oblicza. A przecież wiemy, że przed Bogiem, jedynym króry sądzi sprawiedliwie, nic się nie ukryje, gdyż On bada ludzkie serca. Dlatego też Bogu pozostawmy wszelki sąd o czynach ludzkich.
Henryk Hukisz

Wednesday, March 4, 2015

Małżeńskie prawo jazdy



 Czym tak na prawdę jest małżeństwo? Albo inaczej, czy można uznać, że osoby żyjące w tzw. konkubinacie, są również małżeństwem?
Dyskusję nad poprawnością pojęcia, czym jest święty związek małżenski rozpętał prowokacyny plakat zawierający oświadczenie, że konkubinat jest grzechem, czyli złamaniem przykazania „Nie będziesz cudzołożyć”. Wiele osób reprezentujących różne środowiska społeczne wypowiadają się na ten temat, i jest rzeczą oczywistą, iż te wypowiedzi bardzo się różnią między sobą. Jakie więc zająć stanowisko wobec kwestii konkubinatu, aby być w zgodzie z Biblią? Mnie osobiście interesuje tylko biblijny punkt widzenia, gdyż jestem osobą wierzącą, i uznającą jedyny autorytet, jakim jest właśnie Biblia.
Podstawową kwestią jest samo pojęcie, czym jest małżeństwo. Jak można zdefiniować ten powszechnie uznawany związek, jaki tworzą jeden mężczyzna i jedna kobieta, ślubując sobie dozgonną wierność. Za punkt wyjściowy musimy przyjąć naszą cywilizację i zwyczaje, jakie uznaje przynajmniej zdecydowana większość naszego społeczeństwa. Nie będziemy przecież brać pod uwagę pojęć, czym jest mażeństwo w środowiskach innych kultur, jak na przykład społeczeństw zamieszkujących lasy tropikalne Nowej Gwinei.
Po takim wstępie, zawężam zakres pojęciowy do popularnie uznawanej definicji, jaką podałem już wcześniej. A więc, za małżeństwo będziemy uznawać związek dwojga osób, które zdecydowały się na zalegalizowanie tej relacji. Bez względu na to, czy są to osoby wierzące, które  małżeństwo rozmieją jako zawarcie ślubu we właściwym dla swego przekonania kościele, czy są to osoby niewierzące i poprzestaną za ślubie cywilnym, małżeństwo jest instytucją prawną o określonych skutkach. Konkubinat natomiast jest związkiem nieformalnym, w którym nie można określić wzajemnych powiązań stosunków osobistych z majątkowymi przy jednoczesnym istnieniu więzi fizycznej i wspólnym mieszkaniu.
Osoby należące formalnie do kościoła rzymsko-katolickiego, uznają jedynie małżeństwo sakramentalne. Takie osoby będą miały wątpliwości co do legalności małżeństwa cywilnego, lub udzielonego przez pastora, który w pojęciu katolickim, nie jest kapłanem. Dlatego w ich pojęciu, małżeństwo bez sakramentu, jest jedynie konkubinatem.
Celowo podaję te przykłady, ponieważ chcę pokazać, iż pojęcie, co jest małżeństwem, a co jedynie konkubinatem , będzie się różnić, w zależności od punktu patrzenia na sprawę. Dlatego, jak powiedziałem już na początku, chce spojrzeć na ten temat z punktu widzenia Słowa Bożego, czyli Biblii.
I tu mamy problem, gdyż w Biblii nie ma ani jednego słowa na temat zawierania ślubów, ba, nawet nie ma takiego słowa, jak małżeństwo. Oczywiście, jest wiele powiedziane o mężach, żonach, dzieciach, rodzinach, a nawet o teściowych. W Biblii można jedynie znaleźć zwrot „pojął za żonę”, albo, jak wyraził się Pan Jezus, mówiąc o czasie zmartwychwstania, gdy ludzie „ani się żenić nie będą, ani za mąż wychodzić” (Mat. 22:30).  W Nowym Testamencie znajduje się nauka apostolska na temat realcji małżeńskich, wierności w małżeństwie, oraz na temat wychowania dzieci. Tak więc, temat małżenstwa i rodziny, jest jak najbardziej biblijny, chociaż samo słowo nie zostało użyte, ponieważ nie ma takiej potrzeby.
Spotkałem się z pojęciem, że małżeństwo biblijne zawarte jest poprzez pierwszy akt płciowy. Podaje się nawet przykład z życia Izaaka, który wyszedł wieczorem na pole i zoabczył orszak jadący na wielbłądach.Wówczas Rebeka, jadąca w tym orszaku zapytała o tego, kto szedł przez pole. Jej sługa odpowiedział: „To jest pan mój” (1 Moj. 24:65). Jak wiemy, tym panem był Izaak, który wysłał swego sługę do kraju Labana, aby przywiózł mu żonę. Po tym spotkaniu, „Izaak wprowadził ją do namiotu Sary, matki swojej. I pojął Rebekę za żonę i pokochał ją. Tak pocieszył się Izaak po śmierci matki swojej” (w. 67).
Zwolennicy teorii, iż prawdziwym aktem twórczym związku małżeńskiego jest rozpoczęcie współżycia płciowego, co z pewnością uczynił Izaak, twierdzą iż „pocieszenie”, jakiego doznał wówczas jeszcze kawaler, spowodowało, że oboje stali się małżeństwem w tym momencie. Nic bardziej błędnego. Gdyż samo twierdzenie, iż współżycie płciowe zostało przypisane jedynie osobom tworzącym formalny związek małżeński, nie znaczy, iż sam akt seksualny tworzy ten związek.
Pozwólcie, że odwołam się teraz do tytułu tego rozważania. Chcę powiedzieć przez analogię, iż jedynie osoba posiadające prawo jazdy, może legalnie poruszać się samochodem, tak samo, jak współżycie płciowe, jest przewidziane wyłącznie dla małżeństwa. Samo posiadanie prawa jazdy, nie czyni nikogo kierowcą, gdyż do tego potrzebny jest samochód. Samo współżycie nie czyni małżeństwa, jest jedynie aktem, do jakiego mażeństwo jest uprawnione.
Biblia wypowiada się dość obszernie na temat małżeństwa. Już na samym początku czytamy, że gdy Bóg stworzył człowieka, stwierdził, iż „niedobrze jest człowiekowi, gdy jest sam”, dlatego postanowił: „Uczynię mu pomoc odpowiednią dla niego” (1 Moj. 2:18). I gdy już tą odpowiednią pomoc stworzył, przyprowadził ją do Adama, który stanowczo oświadczył: „Ta dopiero jest kością z kości moich i ciałem z ciała mojego. Będzie się nazywała mężatką, gdyż z męża została wzięta” (w. 23). Myślę, że Bóg z zadowolenim ogłosił zaistnienie pierwszego małżeństwa, które powstało na zasadzie: „opuści mąż ojca swego i matkę swoją i złączy się z żoną swoją, i staną się jednym ciałem” (w. 24). Tak więc mamy już mężą i żonę, czyli małżeństwo w całej pełni. Później będą dzieci, czyli będzie już rodzina. Temu tematowi Biblia poświęca bardzo dużo miejsca, tylko trzeba ją czytać, a nie słuchać tego, co inni opowiadają.
Słowa, które Bóg wypowiedział na samym początku na temat małżeństwa , możemy dziś uznać jako fundamentalną definicję małżeństwa. Do tego określenia odwołał się Pan Jezus, który z pewnością był obecny podczas stworzenia pierwszych ludzi i powołania pierwszego małżenstwa. Gdy został zapytany przez faryzeuszy o istotę tego związku, a dokładnie o to, czy istnieje prawo do przerwania tej więzi, odpowiedział im: „Czyż nie czytaliście, że Stwórca od początku stworzył mężczyznę i kobietę? I rzekł: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę i połączy się z żoną swoją, i będą ci dwoje jednym ciałem. A tak już nie są dwoje, ale jedno ciało” (Mat. 18:4,6). Według Pana Jezusa, małżeństwo zostało ustanowione przez Stwórcę na samym początku, jako nierozerwalny związek mężczyzny z kobietą.
Również apostoł Paweł, wielki nauczyciel doktryny chrześcijańskiej, odpowiadając koryntianom na zadane mu pytania odnośnie tej szczególnej relacji pomiędzy mężczyzną i kobietą, napisał: „ze względu na niebezpieczeństwo wszeteczeństwa, niechaj każdy ma swoją żonę i każda niechaj ma własnego męża” (1 Kor. 7:2). Szczególnie w Koryncie, mieście legalnej prostytucji, to stwierdzenie jest bardzo wymowne, gdyż wskazuje na jedyny Boży związek pomiędzy mężczyzną i kobietą. Dlatego później, pisząc do efezjan, gdy wskazywał na podobieństwo miedzy relacją jaka zachodzi między Chrystusem i Jego Kościołem, czyli między Oblubieńcem i Oblubienicą, wskazał również na trwałość małżeńską. Paweł, wskazując na małżeństwo,  powołał się również na słowa Bożego ustanowienia: „opuści człowiek ojca i matkę, i połączy się z żoną swoją, a tych dwoje będzie jednym ciałem” (Efez. 5:31). Czy potrzebujemy jeszcze jeśniejszej definicji, czym jest biblijne małżeństwo?
Według Biblii, małżeństwo jest przymierzem zawartym pomiedzym dwojgiem małżonków. A każde przymierze zawiera określone elementy, jak warunki, prawa i obowiązki. Dlatego małżeństwo jest zawierane w określonym czasie, na określonych zasadach. Skoro Bóg powołał ten szczególny związek do istnienia, On też jest głównym świadkiem jego zawarcia. Prorok Malachiasz wspomniał o tym, gdy pisał o niewierności małżeńskiej w Izraelu – „Pan jest świadkiem między tobą i między żoną twojej młodości, której stałeś się niewierny, chociaż ona była twoją towarzyszką i żoną, związaną z tobą przymierzem” (Mal. 2:14). Dlatego, każde małżeństwo, według Bożego prawa, zachowuje wszystkie przykazania dotyczące wspólnego życia. Dotyczą one moralności, zależności, wsparcia, rodzicielskiej odpowiedzialności i wiele innych, których wspólne przestrzeganie wzmacnia więź małżeńską i jest gwarantem trwałości tego związku. Taka sytuacja może zaistnieć jedynie w formalnym związku, jaki tworzą świadomie dwie osoby. Konkubinat takiej możliwości nie tworzy, gdyż nie ma takich zobowiązań, ponieważ oparty jest na doraźnych ustaleniach. Osobiście chętnie zadałbym pytanie zwolennikom konkubinatu: „Skoro kochacie się szczerze i  prawdziwie, dlaczego nie podejmiecie wzajemnch zobowiązań do trwana w tym związku do końca życia?” Każdy konkubinat zakłada możliwość zakończenia relacji w dowolnym czasie, inaczej nic nie stało by na przeszkodzie do zawarcia formalnego związku małżeńskiego. Lecz tego zobowiązania konkubenci nie chcą wziąć na siebie, dlatego wolą pozostawać w nieformalnym związku, aby mieć możliwość jego zakończenia w odpowiednim dla każdej z tych osób czasie.
Według Bożego ustanowienia, małżeństwo jest związkiem między jednym mężczyzną i  jedną kobietą, który może być zakończony dopiero śmiercią jednego z małżonków. Oryginalne słowo „dabak”, użyte w akcie stwórczym małżeństwa, znaczy trwałe połączenie, a nie chwilową relację. To samo słówko w Biblii użyte jest w opisie praw spadkowych i oznacza dozgonne prawo dziedziczenia.
Wszystko, co nie jest zgodne z Bożym postanowieniem, a jest oparte jedynie na ludzkich ustaleniach, zwyczajach, czy nawet religijnych rytuałach, może być określone jako grzeszne. Grzeszne z samej natury grzeszników, którzy to czynią, a nie wynikające z dogmatów kościelnych, do czego z pewnością nawiązuje plakatowe hasło.
Henryk Hukisz