Friday, July 31, 2015

Quo vadis kościele?


W czasie studiów teologicznych bardzo interesowałem się dziejami kościoła. Chciałem jak najlepiej poznać jakie zmiany i w jakim czasie doprowadziły chrześcijaństwo do stanu, jaki ogólnie można było obserwować później  w kościołach historycznych.
Podejmując takie badania można zauważyć, że liturgie i wyposażenia budynków kościelnych przestawały nawiązywać do prostoty, jaka uderza z relacji zawartych na stronach Nowego Testamentu. Czytając opisy z czasów pierwszych dziesięcioleci chrześcijaństwa, można powiedzieć z całym przekonaniem, że życie pierwszych chrześcijan toczyło się wokół Osoby Jezusa Chrystusa. Wierzę, że oni na serio uznawali fakt, iż Głową Kościoła jest Pan Jezus. Osobę Ducha Świętego traktowano tak praktycznie, że niecałe dwie dekady od napełniania Jego mocą, zaprotokołowano jedną z pierwszych decyzji: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my,...” (Dz.Ap. 15:28).  Nawet sprawy administracyjne, jak np. kogo wysłać z misją ewangelizacyjną, podejmowano po wysłuchaniu wpierw zdania, jakie ma Duch Święty (Dz.Ap. 13:2).
Później nastały czasy, gdy biskupi poczuli się panami kościołów. Stworzyli podział na duchowieństwo i laików, czyli świeckich (?). Sami siebie wynieśli na piedestały władzy, próbując swój standard życia dorównać do możnowładców tego świata. Dlatego coraz częściej w życiu wspólnot chrześcijańskich, główną rolę zaczęły odgrywać pieniądze i polityka. Utworzono ogólnoświatową stolicę kościoła, przypisując jej sukcesję apostoła Piotra. Naród był jeszcze niewykształcony, a duchowni posiadali wszelką wiedzę, dlatego udawało się przekonać lud, że przepych bazylik i pałaców kardynalskich jest kontynuacją życia Szymona rybaka i Jezusa, syna cieśli.
Dopiero średniowiecze, gdy duchowieństwo szalało bez opamiętania, zdzierając z biedaków opłaty na odpusty dla dusz przebywającym w wymyślonym na tą okoliczność czyśćcu, zaowocowało protestem Marcina Lutra.
Reformacja wywołała tak wielki szok, że nawet papieże zaczęli zastanawiać się nad tym, czy czasami  nie odeszli za daleko od nauki Pisma Świętego. Podjęto działania prewencyjne, aby nie dochodziło do kolejnych reformacji. W latach 1545-1563 odbył się Sobór Trydencki, na którym powołano do życia kontr-reformację. Miała ona na celu przeciwdziałanie reformacji, przez wprowadzanie odnowy w łonie kościoła rzymsko-katolickiego. Praktycznie polegała ona na utworzeniu najbardziej nienawistnej organizacji tępiącej rodzące się kościoły protestanckie. Reformacja przywróciła nauczanie o zbawieniu z łaski, a nie przez sakramenty udzielane według woli kapłanów rzymskich. Jezuici, zamiast utwierdzania w poprawnym wypełnianiu katechizmu katolickiego, do czego zostali powołani, mordowali heretyków w ramach świętej inkwizycji.
Na przełomie wieków XIX i XX, przez kościoły chrześcijańskie, głównie protestanckie, przetoczyła się fala ożywienia charyzmatycznego. Wpierw na terenie Stanów Zjednoczonych, gdzie chrześcijaństwo było bardziej biblijne niż w Europie, jak przysłowiowe „grzyby po deszczu”, rodziły się niezależne od kościołów historycznych społeczności, kierowane bezpośrednio przez Ducha Świętego. Zwiastowana ewangelia, nawiązując do nauczania apostolskiego, że „każdy bowiem, kto wzywa imię Pana, będzie zbawiony” (Rzym. 10:13), rodziła wiarę w sercach słuchaczy. Ludzie doznawali przebaczenia grzechów z łaski, a nie poprzez przynależność do kościoła.
Obecnie, gdy przyglądam się, w jaką stronę zmierza chrześcijaństwo, zauważam, że dzieje się podobnie jak w pierwszych wiekach, następuje odejście od zasadniczej linii, jaką wyznacza nauka apostolska. Mogę nawet powiedzieć, że jest dużo gorzej, gdyż na początku ogół wiernych nie znał treści Pisma Świętego. Obecnie, każdy posiada po kilka egzemplarzy Biblii w kilku różnych przekładach a do tego mamy dużo lepszy dostęp do tekstów w językach oryginalnych.
Pomimo tego, coraz dalej odchodzi się od wzorców biblijnych. Spotkania wierzących przestają  być zgromadzeniami, na których manifestowane są dary Ducha Świętego, których On udziela, „każdemu z osobna tak, jak chce” (1 Kor. 12:11). Zamiast tego, jak pisze apostoł Paweł: „Kiedy się zbieracie, każdy ma jakiś dar: śpiewania hymnów lub nauczania, lub objawiania tego, co zakryte, lub mówienia językami, lub tłumaczenia. Wszystko niech służy ku zbudowaniu” (1 Kor. 14:26), ustala się programy według najnowszych trendów w „show businessie”. Pastorzy bardziej interesują się lokalnymi potrzebami społecznymi , aby pozyskać jak najwięcej zwolenników, niż potrzebą zwiastowania ewangelii o pokucie i nawróceniu. Ewangelistów zastąpili mówcy motywacyjni, którzy zamiast ewangelii, realizują programy artystyczne.
Jak bardzo do współczesnego kościoła pasuje obraz zboru w Laodycei. Gdy patrzy się na nowoczesny wystrój kaplic nazywanych "mega church", na sceny dla muzyków uzbrojone w najnowszą technikę multimedialną, to można odwołać się do opinii Chrystusa o kościele, który mówi o sobie – „Jestem bogaty; oraz: Wzbogaciłem się i niczego nie potrzebuję, to jednak nie wiesz, że jesteś nędzny, pożałowania godny, biedny, ślepy i nagi” (Obj. 3:17).
Pan Jezus, będąc nadal Głową swojego Kościoła, który buduje od dnia Pięćdziesiątnicy, stoi poza współczesnymi zborami. Stoi i puka z nadzieją, że ludzie opętani współczesnymi trendami opamiętają się i wpuszczą Go do wewnątrz. Jak aktualne są słowa obawy, jakie wypowiedział Pan Jezus dwa tysiące lat temu: "Czy jednak Syn Człowieczy zastanie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?" (Łuk. 18:8).
Aby to mogło się stać, potrzebne jest jedno – zastosowanie się do rady, jakiej Chrystus udzielił zborowi w Laodycei. Pan Jezus wskazał na potrzebę powrotu do wiary, wypróbowanej w ogniu, powrotu do świętości, jaką uzyskać można dzięki krwi Baranka, oraz mieć wzrok pomazany olejkiem Ducha Świętego, abyśmy „wiedzieli, czym jest nadzieja, do jakiej was wezwała, czym jest bogactwo chwały Jego dziedzictwa wśród świętych i jak wspaniały jest ogrom Jego mocy względem nas, wierzących, według działania siły Jego potęgi. Tą właśnie mocą działał w Chrystusie, gdy wskrzesił Go z martwych i posadził po swojej prawicy w niebiosach” (Efez. 1:18-20).
Lecz trzeba mieć uszy, aby usłyszeć „co Duch mówi do zborów” . Niestety, uszy wierzących są przygłuszone mocą głośników, z których leci jazgot dźwięków zgodnych z najnowszymi trendami muzycznymi. Oczy też przygasły, a raczej oślepły od blasku laserów bijących ze scen koncertowych. Dlatego obawiam się, że w tym pędzie za nowoczesnością, wielu nie usłyszy głosu „wołających na pustyni”, lecz popędzi za swoimi ulubionymi pasterzami.
Quo vadis kościele?

Henryk Hukisz

Thursday, July 30, 2015

Mój największy wróg

 Współczesne chrześcijaństwo stało się religią pacyfistyczną - unika jakichkolwiek potyczek, ogłaszając wszem i wobec, że najważniejsza jest miłość. Z góry zaznaczam, że nie mam zamiaru pomniejszać znaczenia miłości, szczególnie tej, jaką Bóg nas umiłował. Chcę jedynie podkreślić fakt, że jako chrześcijanie, będąc naśladowcami Chrystusa, mamy swoich wrogów, którzy nieustannie czyhają na naszą wolność.
Wielu uważa, nawet wśród niewierzących w Boga, że Chrystus zostawił ludziom przykład dobrego życia. Najczęściej maluje się obraz Chrytsusa czyniącego dobro, miłującego każdego człowieka, ponieważ On „trzciny nadłamanej nie dołamie, a lnu tlejącego nie zagasi” (Mat.12:19,20).  Tak, to prawda, lecz gdy uważnie czytamy wszystko, co On powiedział i obserwujemy Jego postawę w różnych sytuacjach, to musimy przyjąć również Jego słowa: „Nie mniemajcie, że przyszedłem, przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz” (Mat. 10:34). Wysyłając uczniów z poselstwem ewangelii, Chrystus przygotował ich na wrogość ze strony ludzi, mówiąc: „Oto Ja posyłam was jak owce między wilki, bądźcie tedy roztropni jak węże i niewinni jak gołębice” (Mat. 10:16).
Lecz naszym największym wrogiem nie są ludzie, do których zostaliśmy posłani z ewangelią, lecz spotkamy go bardzo blisko wokoło nas, nawet w nas samych.
Słowo Boże, szczególnie w NowymTestamencie, przypomina nam o trwaniu w ciągłej czujności, gdyż „diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć” (1 Ptr. 5:8). Dlatego też apostoł Paweł nakazuje wierzącym: „Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi” (Efez. 6:11). Apostoł Paweł napisał wiele ostrzeżeń przed wrogami, którzy nas nieustannie atakują, dlatego zaleca ostrożność, abyśmy nie wpadli w zastawione pułapki. Najlepszą obroną jest ciągłe chodzenie w zbroi Bożej.
My wszyscy jesteśmy z natury grzesznikami. Urodziliśmy się już w takim stanie, jak czytamy w jednym z listów Pawła – „niegdyś chodziliście według modły tego świata, naśladując władcę, który rządzi w powietrzu, ducha, który teraz działa w synach opornych. Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni”  (Efez. 2:2,3). W tym fragmencie apostoł Paweł wskazuje na trzech naszych wrogów, którzy nadal mają do nas dostęp. Są to, świat, diabeł i nasze ciało.
Dopóki żyjemy, znajdujemy się w tym świecie, który jest wrogi wobec Boga i wszystkich, którzy zdecydowali się świadomie wierzyć i żyć dla Niego. Nasz stosunek do świata został jasno określony przez apostoła Jana – „Nie miłujcie świata ani tych rzeczy, które są na świecie. Jeśli kto miłuje świat, nie ma w nim miłości Ojca” (1 Jan 2:15). Apostoł Jakub dorzucił jeszcze jedno ostrzeżenie na temat naszego stosunku do świata, pisząc: „Wiarołomni, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem, to wrogość wobec Boga? Jeśli więc kto chce być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga” (Jak. 4:4).
To, że diabeł i jego zastępy demonów są nam wrogie, nie trzeba nikogo przekonywać. Jedno jest pewne, że stając się dziećmi Bozymi, zostaliśmy wykupieni krwią Baranka Bożego spod panowania księcia ciemności. Czytamy o tym wyraźnie, że Bóg Ojciec, uczynił nas zdolnymi do „uczestniczenia w dziedzictwie świętych w światłości, który nas wyrwał z mocy ciemności i przeniósł do Królestwa Syna swego umiłowanego” (Kol. 1:12,13). Boże dzieci maja zapewnione zwycięstwo nad wszelkimi atakami ze strony diabła, musimy jedynie  zająć określoną pozycję – „Przeto poddajcie się Bogu, przeciwstawcie się diabłu, a ucieknie od was” (Jak. 4:7).   
Natomiast najwięcej problemów przysparza nam nasze własne ciało. Od świata można na jakiś czas uciec, gdy wejdziemy do naszej modlitewnej komory. Diabeł musi uciekać z podwiniętym ogonem, gdy powołujemy się na zwycięskie Imię, na które zgiąć się musi wszelkie kolano. Od naszego ciała nie uciekniemy, aż do momentu, gdy nasz duch i dusza zostaną od niego uwolnione. Przez całą naszą doczesność musimy iść w jego towarzystwie. Mówiąc o ciele, mam na uwadze nie jego fizyczną postać, lecz naturę skłonną do grzechu, określoną w Biblii jako pożądliwość ciała.
Apostoł Piotr kieruje do nas słowa ostrzeżenia: „Umiłowani, napominam was, abyście jako pielgrzymi i wychodźcy wstrzymywali się od cielesnych pożądliwości, które walczą przeciwko duszy (1 Ptr. 2:11). Te pożądliwości, z natury grzeszne, nieustannie walczą przeciwko naszej duszy, odkupionej już przez Chrystusa. Dlatego uważam, że nasze ciało w postaci grzesznych pożądliwości, jest naszym największym wrogiem, z którym nie można w żaden sposób układać się, lecz mamy uważać "siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie, Panu naszym"(Rzym. 6:11). To jest nasz wróg „numer jeden”!
Drodzy, nie zostaliśmy wystawieni ma pastwę naszych cielesnych pożądliwości sami. Nasz Pan o tym wie, dlatego w natchnionym słowie poświęcił sporo uwagi na temat odnoszenia zwycięstwa w tych potyczkach. Może nie ze wszystkich uda nam się wyjść zwycięsko, lecz jeśli będziemy posłuszni Jego wskazówkom, zwycięstwo jest Jego.
Najlepszą wskazówkę znajdziemy w liście do Galacjan, gdzie apostoł Paweł pisze wprost: „Według Ducha postępujcie, a nie będziecie pobłażali żądzy cielesnej” (Gal. 5:16). Dalej znajdziemy słowa wyjaśnienia, że „ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału, a te są sobie przeciwne, abyście nie czynili tego, co chcecie” (w. 17).
Bardzo praktyczne słowa wskazujące na codzienne chodzenie w zwycięstwie nad cielesnymi pożądliwościami znjadują sie w kolejnych wersetach, w których Paweł podpowiada nam, jakie pragnienia mamy w sobie rozwijać, aby nie wpaść a pułapkę uczynków ciała. Jest to owoc Ducha Świętego, który zamieszkał w nas w momencie narodzenia się na nowo.
Tym owocem jest: „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność,  łagodność, wstrzemięźliwość” (Gal. 5:22,23).
Pamiętajmy, że „Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli.” (Gal. 5:1).

Henryk Hukisz

Sunday, July 26, 2015

Tania chwała?

Obserwuję ostatnio sporą fascynację różnego rodzaju festiwalami, mam oczywiście na uwadze festiwale chrześcijańskie, często nazywane „festiwalami chwały”. Zastanawia mnie jednak kwestia, komu oddaje się chwałę takim śpiewem? Bo z moją znajomością Biblii, nie mogę doszukać się w tych wydarzeniach elementów typowych dla uwielbiania Boga, Stworzyciela nieba i ziemi, jakie znajduję na stronicach Starego i Nowego Testamentu.
Temat zapożyczyłem z książki Dietricha Bonchoeffera „Naśladowanie”, w której zastanawia się on, czy można łaskę traktować jak tani towar. Pisałem o tym w jednym z poprzednich rozważań (Tania łaska), w którym starałem się podkreślić prawdę na temat ceny, jaką zapłacił Pan Jezus, abyśmy mieli dostęp do łaski.  
Uważam, że podobnie dzieje się tym, jak próbuje się oddawać chwałę Bogu. Organizowane ostatnio, wspólnie z ludźmi nieodrodzonymi z Ducha, „festiwale chwały”, na których jedynie śpiewa się pieśni o Bogu i Panu Jezusie, są typowym przykładem spłycenia prawdziwej chwały, jakiej Bóg jest godzien. Pojawił się nowy trend, polegający na organizowaniu festiwali, zlotów, jarmarków i innych wielkich zgromadzeń, na których śpiewa się w rytmie donośnie brzmiących gitar i keyboardów. To wszystko dzieje się na profesjonalnie przygotowanych scenach przy laserowych błyskach reflektorów. Teksty piosenek są piękne, nawet wzruszające, lecz jeśli wszystko rozpoczyna się i kończy się na śpiewie, a nie ma zwiastowania ewangelii i wezwania do nawrócenia się do Boga, to jest to bardzo tania, jarmarczna chwała. Najlepszym sprawdzianem autentyczności tego uwielbiania byłoby wyłączenie zasilania elektrycznego w trakcie takiego koncertu.
Pan Jezus, w rozmowie z niewiastą samarytańską powiedział, że „Bóg jest duchem, a ci, którzy mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie” (Jan 4:24). To jedno zdanie, wypowiedziane przez Tego, kto najlepiej zna Ojca, zawiera dwa warunki, aby chwała oddawana Stworzycielowi, odpowiadała Jego pragnieniu. Po pierwsze, Bóg szuka takie osoby, które oddają Mu chwałę w Duchu. A to znaczy, że prawdziwa chwała może wypływać z ust i serc tych, którzy narodzili się z Ducha. Po drugie, oddawana Bogu chwała, powinna wypływać z serc, które poznały Boga i trwają w Jego prawdzie. Zgodnie ze słowami Pana Jezusa, aby móc Boga nazywać Ojcem, należy wpierw poznać prawdę, aby być wolnym (Jan 8:32).
Żydzi, z którymi rozmawiał Pan Jezus uważali, iż wystarczy być potomkiem Abrahama, aby chwalić Boga. Odpowiedź Syna Bożego była dla nich szokująca, ponieważ Jezus powiedział im wprost: „Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego. On był mężobójcą od początku i w prawdzie nie wytrwał, bo w nim nie ma prawdy. Gdy mówi kłamstwo, mówi od siebie, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (Jan 8:44). Oczywiście, tylko Pan Jezus mógł tak powiedzieć, gdyż jedynie On zna prawdziwy stan każdego serca.
Śpiew pieśni o Bogu nie znaczy tego samego co prawdziwe uwielbianie Boga. Jego największym pragnieniem jest, „aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tym. 2:4). Można nauczyć się wspólnie śpiewać pieśni o Bogu, lecz to wcale nie znaczy, że Bóg przyjmie taką chwałę. Bóg jest niezmienny, jak napisał apostoł Jakub: „u Niego nie ma żadnej odmiany ani nawet chwilowego zaćmienia” (Jak 1:17). A to znaczy, że tak, jak wymagał od Swego narodu, aby oddawał My cześć ze szczerego serca, tym bardziej oczekuje teraz, iż lud Boży, będzie oddawać mu prawdziwą cześć. Już w czasach proroka Izajasza Bóg zarzucał Izraelowi, że „zbliża się do mnie swoimi ustami i czci mnie swoimi wargami, a jego serce jest daleko ode mnie, tak że ich bojaźń przede mną jest wyuczonym przepisem ludzkim” (Izaj. 29:13).
Czy można zachwycać się tłumem śpiewającym piękne treści uwielbiające Boga? Jeśli serca śpiewających są nadal dalekie od Boga, gdyż nie zostały pojednane przez Chrystusa, nie nawróciły się w pokucie do Zbawiciela, to są to jedynie puste i tanie słowa. Pisałem już o tym wcześniej (Jednego Ducha?), dlatego chcę jedynie przypomnieć, że Bóg godzien jest chwały, którą oddają mu ci, którzy porzucili świat i zostali wyzwoleni z fałszywej religijności, w jakiej trwali.
Jeżeli zachęca się ludzi nie odrodzonych przez Ducha Świętego do uwielbiania Boga, którzy nadal oddają cześć obrazom, figurom i uczestniczą w fałszywym rytuale religijnym, jaki praktykuje kościół rzymskokatolicki, to taki śpiew niczym się to nie różni od festiwalu chwały, jaki zorganizował kiedyś Aaron. W czasie, gdy Mojżesz został wezwany przez Boga na górę Synaj, cały Izrael nakłaniany przez samozwańczych przywódców „wstawszy nazajutrz wcześnie rano, złożyli ofiary całopalne i przynieśli ofiary pojednania; i usiadł lud, aby jeść i pić. Potem wstali, aby się bawić” (2 Moj. 32:6). Myślę, że atmosfera była iście festiwalowa pomimo braku świateł, laserów i innych efektów widowiskowych.
Bóg jednak w Swojej dobroci, okazał łaskę Izraelowi i zapewnił o dalszym prowadzeniu tego narodu. Wówczas Mojżesz prosił Pana: „Pokaż mi, proszę, chwałę twoją!” (2 Moj. 33:18). Jak wiemy, Mojżesz otrzymał ponowne zaproszenia do wejścia na górę, aby odebrać Boże przykazania gdyż za pierwszym razem, tablice z przykazaniami zostały roztrzaskane. Opis tego spotkania jest bardzo istotny dla lepszego poznania i głębszego zrozumienia, jak można zbliżyć się do Boga, który przychodzi w obłoku Swojej chwały.
Bóg oświadczył wyraźnie, że jeśli ktoś chce oddawać Mu  chwałę, to nie może mieć udziału w pogańskim życiu innych narodów. Bóg powiedział: „Nie będziesz się kłaniał innemu bogu. Albowiem Pan, którego imię jest "Zazdrosny", jest Bogiem zazdrosnym” (2 Moj. 24:14). Cena, jaką musimy zapłacić, aby chwała jaką oddajemy Bogu stała się dla Niego przyjemną wonią, to odłączenie się od wszystkiego, co Go nie chwali. Apostoł Paweł, w rozdziale, w którym ostrzega ludzi wierzących - „abyście nadaremnie łaski Bożej nie przyjmowali” (2 Kor. 6:1), wskazuje nam jakie jest oczekiwanie Boga w stosunku do Kościoła. Paweł zadaje szereg retorycznych pytań: „Co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością?” (2 Kor. 6:14). Ludzie, którzy nie doznali ożywienia przez nieskazitelne nasienie Słowa Bożego - to śpiewające mumie, nic więcej.
Dlatego, Boża obietnica „będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący” (2 Kor. 6:18), odnosi się do tych, którzy praktycznie ustosunkowali się do postawionego warunku: „wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie”. Dla nich prawdziwą jest obietnica - “A ja przyjmę was” (w. 17). I tylko od takich ludzi Bóg może przyjąć chwałę, jakiej On jest naprawdę godzien.
Pan przyjmie nas i przyjmie chwałę z naszych ust i serc, jeśli posłusznie wypełniamy Jego oczekiwania. On chce nas mieć na Swoją wyłączną własność. Wyrzeczenie się wszystkiego, co Boga nie chwali, jest ceną, jaką musimy zapłacić, aby nasza chwała nie była wyuczoną pieśnią płynąca jedynie z ust, a nie z serca. Król Dawid, gdy uświadomił sobie, że jest zwykłym grzesznikiem, wołał do Boga: "Serce czyste stwórz we mnie, o Boże, a ducha prawego odnów we mnie" (Ps. 51:12). Dopiero wówczas mógł powiedzieć: "Panie! Otwórz wargi moje, A usta moje głosić będą chwałę twoją!" (w. 17).
Dlatego Bóg nadal prosi każdego: „Synu mój, daj mi swoje serce” (Prz.Sal. 23:26).
Henryk Hukisz

Monday, July 13, 2015

Wszechmogący Tatuś?

 Niedawno, w czasie spotkania z przyjaciółmi, rozmowa zeszła na teologiczny temat. Mój rozmówca zapytał wprost: Co sądzisz o zwracaniu sie do Boga słowem „Tatuś”?
Ponieważ już niejednokrotnie byłem świadkiem dyskusji na ten temat, postanowiłem napisać co o tym sądzę, na moim blogu. Mam nadzieję, że treść tego rozważania zostanie przyjęta jako wyzwanie, i ktoś o odmiennym zrozumieniu, zareaguje wpisem w komentarzu. Bardzo na to liczę.
W odróżnieniu od niezdecydowanych, ja mam wyrobione zdanie na temat używania tego imienia – żaden człowiek, jako stworzenie Boże nie ma prawa zwracać się do Boga Ojca słowem „Tatuś”, ponieważ Bóg jest Bogiem, a człowiek jedynie Jego stworzeniem. Pojednanie, jakiego dokonał dla nas Boży Syn, Jezus Chrystus, nie zmienia tej relacji.
Apostoł Paweł napisał, że „gdy nadeszło wypełnienie czasu, zesłał Bóg Syna swego, który się narodził z niewiasty i podlegał zakonowi, aby wykupił tych, którzy byli pod zakonem, abyśmy usynowienia dostąpili” (Gal. 4:4,5). Chrystus „uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci, i to do śmierci krzyżowej” (Filip. 2:8), aby podnieść nas z upadku, w jakim znajdowała się cała ludzkość od czasu Adama i Ewy. Dzięki tej przeogromnej łasce, przez wiarę w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa, zostaliśmy podniesieni do godności dziecka Bożego – „Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego” (Jan 1:12). Na tym właśnie polega usynowienie, czyli nadanie prawa dziecka, które może w Bogu mieć swojego Ojca. Ten przywilej spełnia się w Chrystusie, który powiedział: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6).
Wszystko, co możemy mieć, mamy wyłącznie w Chrystusie, nic poza Nim. Dlatego też, na każdą kwestię dotyczącą naszego statusu, musimy spoglądać przez Chrystusa. Mówiąc prościej, możemy posiadać tylko to, co pokazał nam Chrystus w swojej osobistej relacji z Ojcem. Gwarantem tego jest Duch Święty, gdyż, jak to zapisał Paweł: „wy, którzy usłyszeliście słowo prawdy, ewangelię zbawienia waszego, i uwierzyliście w niego, zostaliście zapieczętowani obiecanym Duchem Świętym” (Efez. 1:13). Jeśli Chrystus zwracał się do Ojca, mówiąc Mu „Ojcze”, my też możemy dzięki łasce, zwracać się do Boga jak do naszego Ojca. Nawet w godzinie największej próby, jakiej doświadczył Chrystus w ziemskim życiu, gdy modlił się w Getsemane, wołał: „Abba, Ojcze! Ty wszystko możesz, oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie co Ja chcę, ale co Ty” (Mar. 14:36). Ewangelista Marek, pisząc pod natchnieniem Bożym, podał nam znaczenie słowa „Abba”, które znaczy nic więcej, jak „Ojciec”. Żaden Tata, czy Tatuś.
W Nowym Testamencie spotykamy jeszcze dwa razy słowo „Abba”, i za każdym razem mamy podane jego znaczenie, które zawsze brzmi „Ojcze”. Jeśli ktokolwiek, bez względu na intencje, podaje inne znaczenie, dopuszcza się fałszowania Słowa Bożego.
Apsotoł Paweł jest autorem pozostałych przypadków użycia tego określenia Boga. Pisząc do Galacjan, na temat naszego usynowienia przez Chrystusa, pisze do wierzących: „ponieważ jesteście synami, przeto Bóg zesłał Ducha Syna swego do serc waszych, wołającego: Abba, Ojcze” (Gal. 4:6). Drugi raz, pisząc do wierzących w Rzymie, wyjaśnia im, że „ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi, wszak nie wzięliście ducha niewoli, by znowu ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze” (Rzym. 8:14,15). Za każdym razem widzimy inspirację Ducha Świętego, który pozwala nam mówić do Boga nie inaczej, jak „Ojcze”.
We wszystkich przypadkach, w języku oryginalnym jest napisane „abba ho pater”, co znaczy „Abba Ojcze”. Greckie słowo „Pater” znaczy „Ojciec”, nic więcej, nie zawiera  w sobie żadnych zdrobnień. Natomiast słowo „Abba” jest wyrazem asyryjskim lub chaldejskim i ma wspólny rdzeń z hebrajskim „Ab”, które również znaczy „Ojciec”. Oczywiście, jest to bardzo skrótowa analiza, ze względu na format tego rozważania.
Ponieważ żyję już dość długo, pamiętam pewne momenty z historii naszej religijnej wspólnoty. Gdy jeszcze studiowałem teologię i języki biblijne, nie było nawet mowy o próbie nadania innego znaczenia słowa „Abba”. Dopiero w latach 80-tych, zaczęli pojawiać się zagraniczni kaznodzieje, którzy wprowadzili do obiegu pojęcie „Tata”, lub nawet „Tatuś”, jako znaczenie słowa „Abba”. Niejednokrotnie byłem świadkiem takiego nauczania, ponieważ zajmowałem się już tłumaczeniem gości z języka angielskiego.
Skąd wziął się pomysł zmiany znaczenia słowa „Abba”?
W roku 1971, niemiecki teolog Joachim Jeremias napisał, że to słowo jest „dziecięcą paplaniną”, jaką posługuje się w codziennym odnoszeniu się do swojego ojca.  Lecz równocześnie zastanawiał się, czy można dopuścić, aby w czasach Chrystusa, zwracano się do Boga w ten sposób. Później, w 1981 roku, amerykański biblista Georg Schelbert zauważył, że słowo „Abba” zawiera w sobie pewien akcent, wskazujący na osobistą relacje z Ojcem i znaczy „mój Ojciec”, co potwierdził w 1983 roku, profesor Geza Vermes. Dyskusja trwała przez kilka lat, aż w 1988 James Baar wyjaśnił ponad wszelką wątpliwość, że „Abba” nie znaczy „Tata” -„Lecz w każdym razie nie było to dziecinne wyrażenie porównywalne z "tatusiem": to było bardziej uroczyste, odpowiedzialne słowo jakim osoba dorosła zwraca się do Ojca” (But in any case it was not a childish expression comparable with 'Daddy': it was a more solemn, responsible, adult address to a Father). Warto jest w tym momencie przypomnieć słowa apostoła Pawła - "Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, myślałem jak dziecię, rozumowałem jak dziecię; lecz gdy na męża wyrosłem, zaniechałem tego, co dziecięce" (1 Kor. 13:11). Jakikolwiek komentarz jest zbyteczny, ponieważ Bóg Ojciec oczekuje od nas dążenia do dojrzałości.
Końcowy wniosek, na jaki chcę zwrócić uwagę, a zarazem rzucić wyzwanie, pragnę wyrazić go w pytaniu:
Jeśli „Abba” znaczy rzeczywiście „Tatuś”, to dlaczego przez dwa tysiące lat, Bóg pozbawił swoje dzieci możliwości zwracania się do Siebie bardziej czule, niż zwyczajnie „Ojcze”?
Może dlatego, że Bóg jest zawsze potężny i święty, a człowiek nadal pozostaje jedynie Jego stworzeniem, a „tatusiowanie” Bogu, jest współczenym trendem, wymyślonym przez zwiastunów nowinek.
Henryk Hukisz

Thursday, July 9, 2015

Zwodzenie wybranych

 Postanowiłem napisać na temat, który dręczy moje serce już od dłuższego czasu. W dobie internetu, informacje rozprzestrzeniają się błyskawicznie i docierają do najdalszego zakątka. Z tej też przyczyny, dużo więcej ludzi narażonych zostaje przez różne doniesienia, które bardzo często ilustrowane są materiałami audiowizualnymi, przez co stają się bardziej wiarygodne.
Niestety, czasy w jakich żyjemy, najwidoczniej są to już czasy ostateczne, charakteryzują znaki zapowiadane przez Chrystusa i apostołów już na początku istnienia Kościoła. Pan Jezus przestrzegał swoich uczniów, a wraz z nimi cały Kościół - „Baczcie, żeby was kto nie zwiódł” (Mat. 24:4).
Na co mamy zwracać uwagę, aby nie dać się zwieść? Odpowiedzią na to zasadnicze pytanie może być tylko jedna rada – trzymajmy się Słowa Bożego, które jest niezmienne, ponieważ jego autorem jest Bóg, który nie zmienia tego, co raz postanowił. Ta uwaga jest szczególnie aktualna w naszych czasach, głównie ze względu na powszechnie dostępne różne nauki, wygłaszane przez ludzi inspirowanych przez Bożego przeciwnika. Diabłu zależy na tym, aby zwieść ludzi już wierzących, a tych, którzy szukają prawdy i zbawienia, stara się zadowolić „inną ewangelią”, która nie ma mocy przemienić życia. Z tego powodu, w naszym czasie, jedną z najważniejszych przestróg, jakie znajdujemy w Biblii, są słowa Pana Jezusa: „powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych” (Mat. 24:24).
Od pewnego czasu internet, głównie Facebook i Youtube, zalewane są doniesieniami o nastaniu czasu „odnowienia Ducha Świętego w kościele rzymsko katolickim”. Kilka lat temu, dowiedzieliśmy się o powrocie na łono kościoła katolickiego kilku znanych ewangelistów i nauczycieli ewangelikalnych. W tym roku ma odbyć sie na placu św. Piotra, na terenia Watykanu, uroczystość poświęcona jedności i pokojowi w odnowieniu Ducha Świętego. Na ten wielki koncert zapowiadają przyjazd popularni piosenkarze, znani dotychczas z nagrań piosenek uwielbieniowych,  jak Darlene Zschech z Hillsong, Don Moen i wielu innych, aby wspólnie z papieżem Franciszkiem wielbić Boga w jednym duchu. Rick Warren nazwał głowę kościoła katolickiego już „naszym papieżem”.
Niedawno natknąłem się na Youtubie na informacje o działalności polskiego ewangelisty, Marcina Zielińskiego, który głównie występuje w środowisku katolickim, dostarczając chorym uzdrowienia. Ludzie są zachwyceni, podobnie jak było na początku, gdy Pan Jezus uzdrawiał, tłumy ciągnęły za Mistrzem, aby doznać cudownego uwolnienia. Lecz Chrystusa to nie zadowalało, gdyż Jego celem było pojednanie ludzi z Bogiem Ojcem, przez cud narodzenia się na nowo. W nauczaniu o powtórnym przyjściu Chrystusa, wspomniany ewangelista, powołuje się na słowa papieża, który zapowiedział na drugim  soborze Watykańskim, nastanie odnowy w Kościele. Usłyszałem też coś, co mnie bardzo zasmuciło, ponieważ ten człowiek naucza, że „Reformacja zraniła kościół katolicki”, i należy teraz w pojednaniu z nim, leczyć to zranienie.
Pomyślałem sobie wówczas, że taka nauka powinna doprowadzić do powrotu wszystkich, którzy dzięki ewangelii, wybrali prawdę i opuścili kościół, który głosi przeróżne herezje. Patrząc wstecz, skoro mowa o Reformacji, to należałoby przeproscić kościół katolicki za wszystkie krzywdy wyrządzone przez innych reformatorów i ewangelistów, którzy nauczali, że jedynie Biblia zawiera prawdę, a zbawienie jest też jedynie z łaski, a nie w sakramentach serwowanych w jedynozbawczym kościele.
Idąc dalej za tą myślą, należałoby uznać, iż miliony ludzi, którzy uwierzyli w ewangelię zbawienia z łaski, i z tego powodu zostali znienawidzeni i pomordowani w czasie działania „świętej inkwizycji”, ponieśli daremną ofiarę. Zgodnie z tym, czego teraz nauczają niektórzy, należałoby pozostać w kościele katolickim, nadal posłusznie uczestniczyć w sakramentach, czynić zadośćuczynienie za swoje grzechy, aby w końcu, gdy już zakończą ziemska wędrówkę, rodzina mogła zamówić odpłatnie kilka mszy, w celu wyrwania ich dusz z czyśćca. Przecież papież Franciszek, nadal tak naucza i tak czyni w kościele, którego jest głową
Biblia naucza bardzo wyraźnie, że Bóg chce aby wszyscy byli zbawieni, dlatego „kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł” (Rzym. 5:8). Lecz sam Pan Jezus powiedział: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6). Czyżby zapomniał wówczas powiedziać, że w dziele zbawienia wystepuje jeszcze Jego matka Maria, że ludzie będą musieli czcić świętych, kłaniać się przed posągami, spowiadać się kapłanom i czynić nakazaną pokutę? Widocznie tak, bo zgodnie z tym, czego teraz naucza się, Bóg ogłosił nową prawdę o zbawieniu, ze wszystkimi dodatkami, jakie stworzyła tradycja katolicka.
Apostoł Paweł, który wiele wycierpiał z powodu ewangelii, w jaką uwierzył i jaką zwiastował, napisał, że Bóg „chce, aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tym. 2:4). Apostoł Piotr napisał również, że Bóg „nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania” (2 Ptr. 3:9). Tak więc, ja osobiście wierzę, że Bóg nadal chce, aby wszyscy byli zbawieni, lecz On również chce, aby wraz ze zbawieniem, ludzie poznali prawdę, jedyną, jaką jest Jezus Chrystus. Ta prawda została nam podana w jedynym natchnionym Słowie Bożym, w Biblii, abyśmy w nią uwierzyli i byli zbawieni.
Bóg nie zmienia się, gdyż „u Niego nie ma żadnej odmiany ani nawet chwilowego zaćmienia” (Jak. 1:17). A jeśli ktoś naucza inaczej, to jest fałszywym nauczycielem. Może w prawdzie czynić znaki i cuda, lecz jedynie po to, aby zwieść ludzi. To jest głównym celem przeciwnika naszego zbawienia, jak powiedział Pan Jezus: „potem przychodzi diabeł i wybiera słowo z serca ich, aby nie uwierzyli i nie byli zbawieni” (Łuk. 8:12).
Henryk Hukisz

Tuesday, July 7, 2015

Dwuosobowy kościół

 Należę do pokolenia, które pamięta pewną frazę z piosenki śpiewanej przez „Budkę suflera”, iż „do tanga trzeba dwojga”. Ten zwrot ma jednak dużo dłuższą historię, gdyż prawie sto lat temu pewna amerykańska piosenkarka zdobyła popularność śpiewając „Takes two to tango”.
Nie o piosence i tańcu jednak chcę pisać, lecz o tym, że coraz częściej słyszymy, iż wystarczy „dwóch lub trzech” aby powstał lokalny kościół. Zwolennicy takiej teorii powołują się na słowa Pana Jezusa, który obiecał być obecny pośród zgromadzonych w Jego imieniu, nawet w taki niewielkiej liczbie. Tak, to prawda, że Pan Jezus w określonej sytuacji powiedział: „Gdzie bowiem dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” (Mat:18:20). Warto jest jednak przyjrzeć się temu bliżej, aby odpowiedzieć na pytanie, czy taką modlącą się grupke ludzi można nazwać kościołem.
W swoim dośc już długim zyciu zauważyłem, że wpomniana obietnica jest najczęściej przywoływana w zgromadzeniach, które tworzy najwyżej kilka osób. Wówczas prowadzący pociesza obecnych, że Pan Jezus jest pośród nas. Rzeczywiście, ta obietnica dotyczy obecności Chrystusa wśród osób modlących się w jedności serc. W tej sytuacji liczba jest nieistotna, nawet usytuowanie zgromadzonych osób. Przypominam sobie pewną zabawną sytuację, jaka wydarzyła się podczas pierwszych lat studiów na Ch.A.T. Mieliśmy zwyczaj pod koniec dnia spotykać się w jednym z pokojów akademika, aby wspólnie się modlić. Pewnego razu odwiedził nas brat zza wschodniej granicy i gdy zobaczył nas klęczących dookoła pokoju przy swoich łóżkach twarzami do ścian, zwrócił nam uwagę, że Jezus znajduje się pośrodku, dlatego też powinniśmy odwrócić się twarzami do środka. Lecz już tak na poważnie, powoływanie się na ten werset,  jako podstawę tworzenia lokalnego kościoła, jest już zwykłym nadużyciem.
Aby właściwie zrozumieć tę obietnicę, musimy przyjrzeć się tej sytuacji, czyli w jakim kontekście została ona wypowiedziana. Pan Jezus, w tym fragmencie Ewangelii Mateusza, mówił o kilku różnych kwestiach.
Chrystus po swoim przemienieniu na górze i uzdrowieniu później epileptyka z mocy demonicznej udał się z uczniami do Galilei, gdzie po raz drugi otwarcie im powiedział, że będzie wydany na śmierć, lecz trzeciego dnia z martwych powstanie. Natomiast Jego uczniowie, zamiast wziąć do serca tę zapowiedź, bardziej interesowali się tym, kto jest najważniejszy w Królestwie Niebieskim. Wówczas Pan Jezus, zamiast wygłoszenia nauki na temat prawdziwej wielkości, wziął małe dziecko, postawił je pośród nich i powiedział: „Zapewniam was, jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios” (Mat. 18:3). Była to praktyczna ilustracja do wypowiedzi Chrystusa na temat wielkości, która w Bożym Królestwie polega na uniżeniu się wobec innych. Następnie Pan Jezus nauczał ich o niebezpieczeństwie gorszenia „maluczkich”. Morał, jaki płynie z tej nauki, jest prosty – aby mieć życie wieczne, lepiej jest pozbyć się czegoś, co może gorszyć. Obcinanie rąk i wyłupywanie oczu jest jedynie obrazem i nie należy tych poleceń brać dosłownie.
Pan Jezus wyraźnie określił cel swego przyjścia porównując siebie do pasterza, który szuka zgubionych owiec. Przypowieść o stu owieczkach, z których jedna się zagubiła nie jest o pozostawieniu dziewięćdziesięciu dziewięciu na pastwę wilków czy złodziei. Jest to obraz miłości Boga, który posłał Dobrego Pasterza, aby wykonał wolę Ojca, jaką jest poszukiwanie zgubionych owiec. Chrystus zapewniał w dalszych słowach - Tak też nie chce wasz Ojciec, który jest w niebie, aby zginął jeden z tych najmniejszych (Mat. 18:14)
Po tym wyjaśnieniu, Chrystus mówił o stosowaniu dyscypliny wobec tych, którzy są w Królestwie Bożym i nadal grzeszą. W tym fragmencie spotykamy się ponownie z nawiązaniem do Kościoła. Pierwszy raz Pan Jezus używa określenia „ekklesia”, które znaczy kościół, czyli zgromadzenie tych, którzy zostali powołani. Wówczas powiedział o sobie- „zbuduję Mój Kościół, a potęga śmierci go nie zwycięży (Mat. 16:18). Obecnie mamy do czynienia z sytuacją, gdy jest napominana osoba, która dopuściła się grzechu. Pan Jezus poucza swoich uczniów, że wpierw należy sprawę załatwić w jak najmniejszym gronie, najwyżej jeszcze jednej lub dwóch osób. Jeśli natomiast nie dojdzie do zamknięcia sprawy na tym etapie, ponieważ grzesznik nie chce pokutować, należy zwołać zgromadzenie lokalnego kościoła, które ma możliwość rozwiązania tej kwestii, albo w ostateczności, będzie musiało dokonać wyłączenia takiej osoby ze swojego grona. W tym nauczaniu widać już jakąś strukturę kościoła, a mianowicie, że ktoś musi tę sprawę poprowadzić przez kolejne etapy polegające na tym, że musi zwołać zgromadzenie osób, które podejmie wiążącą decyzję. Widzimy więc, że jeśli dwóch lub trzech nie doprowadzi do załatwienia tej sprawy, musi zgromadzić się kościół „ekklesia”, który tworzy już dużo większa liczba osób. Z nauczania Pana Jezusa wynika, że jeśli i tych nie usłucha, powiedz Kościołowi. A jeśli nawet Kościoła nie usłucha, niech będzie dla ciebie jak poganin i celnik (Mat. 18:17).
W tym rozdziale (Mat. 18), Pan Jezus używa słowo "ekklesia" mówiąc o modlitwie - Ponadto zapewniam was: Jeśli dwaj spośród was na ziemi będą zgodnie o coś prosić, otrzymają to od Mojego Ojca, który jest w niebie. W oryginalne ten werset rozpoczyna się słowem „palin” - "znów", "na nowo", wskazując, że jest to nowa myśl, nowy temat. Oczywiście, modlitwa jest elementem życia kościoła, jako zgromadzenia ludzi wierzących, lecz nie jest wyłącznie z nim związana. Słowo Boże naucza nas nieustannie się módlcie (1 Tes. 5:17), a nie tylko w czasie zgromadzenia kościoła. Pan Jezus zwraca tutaj uwagę na znaczenie jednomyślności w modlitwie, wskazując na potrzebę uzgodnienia wśród modlących się, o co mają wspólnie wołać do Boga. Liczba osób jest nieistotna, lecz aby można było o coś się zgodzić, potrzeba przynajmniej dwojga, jak do tanga w piosence. Główną myślą tych dwóch wersetów jest jedność w uzgodnieniu prośby modlitewnej, a nie nakreślenie podstawy tworzenia lokalnego kościoła.
Znamy wiele przykładów opisanych w Dziejach Apostolskich, że gdy pierwsi chrześcijanie modlili się, to „zgodnie wznieśli głos do Boga” (Dz.Ap. 4:24). Chrystus niejednokrotnie nakazywał swoim uczniom, aby zachowywali jedność, jeśli chcą trwać w Bożej obecności. Pan Jezus powiedział o sobie: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (Jan 10:30), dlatego oczekiwał od swoich uczniów, iż będą trwać w jedności ze sobą zawsze, a nie jedynie podczas wspólnych zgromadzeń. Chrystus, mówiąc o modlitwie, wskazał na znaczenie jedności serc, gdyż tylko po spełnieniu tego warunku, Ojciec da to, o co będą Go prosić. Zgoda wśród osób modlących się jest dla Chrystusa wyzwaniem, aby zaszczycić ten moment swoja obecnością. I o tym  właśnie mówił Pan Jezus, obiecując modlącym się Swoją obecność, niekoniecznie w geograficznym środku tego zgromadzenia.
Obietnica obecności Chrystusa pośród osób modlących się nie stanowi doktryny, na podstawie której tworzy się kilkuosobowe kościoły. Kościół, to coś dużo więcej, niż spotkanie paru osób, aby wspólnie się pomodlić i pośpiewać refreny, niejednokrotnie przy kawie i ciasteczku. Nazywanie takich spotkań "kościołem domowym" jest nadużyciem i stoi w sprzeczności z biblijną nauką o kościele lokalnym. Powołanie się na słowa apostoła Pawła - Pozdrówcie także Kościół, który gromadzi się w ich domu (Rzym. 16:5) jest bezzasadne. W tamtym czasie nie budowano kaplic, jak to czyni się obecnie. Wówczas większość lokalnych zgromadzeń ludu Bożego korzystała z otwartych domostw, które z pewnością miały o wiele większy metraż niż współczesne M-3.
Apostoł Paweł pisząc o Kościele użył obrazu ciała które, „ma wiele członków, a wszystkie członki, chociaż jest ich wiele, są jednym ciałem, tak też jest i z Chrystusem” (1 Kor. 12:12). Ten obraz pokazuje jasno, że „ciało bowiem to nie jest jeden członek, lecz liczne (w. 14).  Paweł nie porównuje kościoła do ameby, lecz bardziej do skomplikowanego organizmu składającego się z licznych członków, jak na przykład: oko, słuch, ręka, noga, głowa. Poszczególne części kościoła funkcjonują we wspólnym organizmie, ku wzajemnemu zbudowaniu. Dlatego „Bóg ustanowił w Kościele najpierw apostołów, po drugie proroków, po trzecie nauczycieli, następnie tych, co mają dar czynienia cudów, dar uzdrawiania, niesienia pomocy, rządzenia oraz mówienia językami” (1 Kor. 12:28). A do tego potrzeba dużo więcej ludzi, niż „dwaj lub trzej zgromadzeni w imię Jezusa”.
Z tym się chyba wszyscy zgodzicie, no nie?
Henryk Hukisz

Polecam inne rozważania o kościele
„Zdrowy Kościół – pielęgnowanie”

Saturday, July 4, 2015

Rozdwojony dom

 Już starożytni znali skuteczność zasady dzielenia społeczeństwa dla dobra rządzących, ponieważ łatwiej jest panować nad ludźmi, którzy dzielą się pomiędzy sobą. Zasada „divide et impera” polega na wzniecaniu konfliktów wśród poddanych, aby okupant mógł łatwiej sprawować narzuconą przez siebie władzę. Pierwsi zastosowali ją Rzymianie na Półwyspie Apenińskim, później stosowana była przez wielu cesarzy i królów państw starożytnych. Dobre efekty, wynikające z tej zasady, osiągali hitlerowcy na okupowanych terenach Europy Wschodniej, dzieląc podbite narody na lokalne grupy etniczne.
Lecz najlepszy przykład znajdujemy w Nowym Testamencie, gdy przywódcy izraelscy oskarżyli Chrystusa, że „On wypędza demony mocą Belzebuba, władcy demonów” (Łuk. 11:15). Wówczas Pan Jezus, znając ich zamysły, wyjaśnił: „Każde królestwo, rozdwojone samo w sobie, pustoszeje, i żadne miasto czy dom, rozdwojony sam w sobie, nie ostoi się” (Mat. 12:25).
Boże Królestwo jest jedno i jest budowane jednością ludzi, którzy stali się jego obywatelami. Pan Jezus, jako Głowa Kościoła, znał doskonale wartość jedności, gdyż powiedział: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (Jan 10:30). Później, przed swoim odejściem do Ojca, modlił się: „Ojcze święty, zachowaj w imieniu twoim tych, których mi dałeś, aby byli jedno, jak my” (Jan 17:11). Chrystus zabiegał w modlitwie o jedność Kościoła, ponieważ od niej załeżała wiarygodnośc świadectwa, jakie mu powierzył. W tej niezwykłej modlitwie wyraził swoje pragnienie, „aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w tobie, aby i oni w nas jedno byli, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś” (w. 21).
Prawdziwa jedność Ciała Chrystusa, którym jest Kościół, nie jest wynikiem naszych starań, czy programów jednoczących wszystkich w ramach ekumenicznych organizacji. Ta jedność jest efektem obecności Bożej chwały, jakiej Chrystus udziela – „A Ja dałem im chwałę, którą mi dałeś, aby byli jedno, jak my jedno jesteśmy” (Jan 17:22). To zjednoczenie dokonane przez Chrystusa jest mocą świadectwa, jakie Kościół niesie do ludzi tego świata. Jest ona niezbędnym czynnikiem przekonującym grzeszników, że Chrystus jest jedyną drogą do Ojca – „Ja w nich, a Ty we mnie, aby byli doskonali w jedności, żeby świat poznał, że Ty mnie posłałeś i że ich umiłowałeś, jak i mnie umiłowałeś” (w. 23).
Chyba z łatwością każdy uwierzy, że największym staraniem diabła jest rozbicie tej jedności. Jezus jest jedynymi drzwiami dla owiec, które przyszed szukać. Natomiast jego przeciwnik, „złodziej przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać i wytracać” (Jan 10:10). Zwykle jest tak, że diabeł nie przychodzi osobiście do kościoła, pokazując swoją wizytówkę. On ma na swoim utrzymaniu „wilki”, które najczęściej pojawiają się w odzieniu owczym. Trafnie to określił apostoł Paweł, mówiąc do starszych zboru efeskiego „że po odejściu moim wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody, nawet spomiędzy was samych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą” (Dz.Ap. 20:29,30). Dlatego, według słów Pana Jezusa, gdy diabeł „widząc wilka nadchodzącego, porzuca owce i ucieka, a wilk porywa je i rozprasza” (Jan 10:12).
Takie działanie diabła, który rozbija jedność Kościoła, opisuje już apostoł Paweł, gdy dowiedział się od innych, że w Koryncie, jeden wierzący „wynosił się nad drugiego, stając po stronie jednego nauczyciela przeciwko drugiemu” (1 Kor. 4:6). Dlatego, mając na uwadze zachowanie darowanej im jedności, pisał: „proszę was, bracia, w imieniu Pana naszego, Jezusa Chrystusa, abyście wszyscy byli jednomyślni i aby nie było między wami rozłamów, lecz abyście byli zespoleni jednością myśli i jednością zdania” (1 Kor. 1:10).
Piszę o tym ponownie, gdyż już raz chciałem wskazać na destrukcyjne działanie tych, którzy uniesieni własna ambicją, pociągają za sobą wielu wierzących, aby stworzyć własną wspólnotę, stając się jej przywódcą (Chrystus podzielony). Niestety, nadal wielu zostaje pociągniętych do tworzenia przeróżnych grup, pod mianem „Grupy Domowej”, lub „Kościoła Domowego”. Tym tworom chorej wyobraźni nadaje się określenia jedynego prawdziwego kościoła, jakoby według nowotestamentowego wzoru. Nic bardziej zwodniczego nie kryje się pod tymi działaniami, jak jedynie odwieczne rozbijanie jedności Kościoła Jezusa Chrystusa.
Gdy spojrzymy uważnie na historię Kościoła nowotestamentowego, to musimy zauważyć, iż jego siłą była jedność. Czytamy w Dziejach Apostolskich, że pierwsi chrześcijanie, „codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca” (Dz.Ap. 2:46). Łamanie chleba po domach, czyli obchodzenie Pamiątki Śmierci Pana Jezusa, czynione było oddzielnie przez tę samą grupę wierzących, gdyż będąc zgromadzeni w świątyni, nie mieli takiej możliwości.
Jakiś czas później, Łukasz opisując dzieje pierwszych chrześcijan, napisał: „A u tych wszystkich wierzących było jedno serce i jedna dusza i nikt z nich nie nazywał swoim tego, co posiadał, ale wszystko mieli wspólne” (Dz.Ap. 4:32). Pan Jezus, zgodnie z daną wcześniej obietnicą, potwierdzał zwiastowane Słowo znakami i cudami – „A przez ręce apostołów działo się wśród ludu wiele znaków i cudów. I zgromadzali się wszyscy jednomyślnie w przysionku Salomonowym” (Dz.Ap. 5:12). Nie w domu. Pisałem o tym w innym rozważaniu - "Dwuosobowy kościół".
Apsotoł Paweł modlił się o pierwszy Kościół: „A Bóg, który jest źródłem cierpliwości i pociechy, niech sprawi, abyście byli jednomyślni między sobą na wzór Jezusa Chrystusa, abyście jednomyślnie, jednymi usty wielbili Boga i Ojca Pana naszego, Jezusa Chrystusa” (Rzym. 15:5,6).
Dlatego, ja również pozwolę sobie, prosić was słowami wielkiego Apostoła: „Proszę was, bracia, w imieniu Pana naszego, Jezusa Chrystusa, abyście wszyscy byli jednomyślni i aby nie było między wami rozłamów, lecz abyście byli zespoleni jednością myśli i jednością zdania” (1 Kor. 1:10).
Henryk Hukisz