Tuesday, May 28, 2013

Żołnierze Chrystusa

 
 Dzisiaj jest jedno z większych świąt państwowych w Stanach Zjednoczonych – „Memorial Day”, obchodzone zawsze w ostatni poniedziałek maja. Słuchając wiadomości na lokalnym kanale, zwróciłem uwagę, że coraz mniej miejsca poświęca się żołnierzom, natomiast więcej uwagi podczas obchodów tego święta, zajmuje przygotowywanie  różnorodnych potraw na otwarcie sezonu grliowego. Wielu znajomych Amerykanów, w przededniu tego święta, zadało mi pytnaie: "Co będę miał na grillu w tym dniu?"


"Memorial Day" został ustanowiony już dość dawno, bo po zakończeniu wojny secesyjnej, gdy północ i południe starły się na wielu polach bitewnych. Zginęło wówczas wielu żołnierzy, zarówno po strone unijnej, jak i konfederatów i ich mogiły pozostały tam, gdzie walczyli. W 1868 roku, na rozkaz generał Johna Logana zaczęto składać kwiaty na grobach poległych żołnierzy po obu stronach. Ten zwyczaj miał przyczynić sie do szybszego zjednoczenia obywateli wszystkich Stanów. Natomiast, po pierwszej wojnie światowej objęto pamięcią również tych żołnierzy, którzy  polegli na wszystkich innych frontach, gdzie walczyli Amerykanie. Jednym z oficjalnych powodów obchodów tego święta, oprócz otwarcia sezonu grilowego, jest pamięć o tych, którzy zginęli na polach walki.
W Polsce mamy Grób Nieznanego Żołnierza, przy którym upamiętnia się jednocześnie wszystkich poległych na polach walk. Może to i prościej, i bez obżarstwa.
Żołnierka jest również częścią Bożego Królestwa. Jezus, zapowiadając budowę Kościoła, powiedział, że go „bramy piekielne nie przemogą” (Mat. 16:18), chociażby całe piekło rzuciło mu wyzwanie. Zresztą, żeby nie było wątpliwości, jakie okoliczności będą towarzyszyły rozwojowi Kościoła, Chrystus powiedział wyraźnie, „Nie mniemajcie, że przyszedłem, przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz” (Mat. 10:34). Może dla niektórych jest to zaskoczeniem, ale taka jest prawda, ponieważ pomiędzy światłością i ciemnością nie ma pokoju, lecz jest ciagła walka. Jezus, jako prawdziwa światłość, przyszedł na świat pogrążony w ciemności. Pojawienie się tej światłości zostało odebrane przez księcia tego świata, jako wyzwanie. Dlatego diabeł zwołał powszechną mobilizację wśród demonów i cały czas trwa w stanie wojny.
W innym miejscu Jezus powiedział: „A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe.  Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków” (Jan 3:19,20). W tej sytuacji staje się oczywiste, że nasze życie jest podobne do życia żołnierzy gdyż, zostaliśmy zaciągnięci do wojska Pana Jezusa.
Jeden z moich ulubionych zespołów,  Ernie Hasse & Signature Sound, śpiewa piosenkę „No unknown soldiers” (Nie ma nieznanych żołnierzy). Słowa tej piosenki mówią, że Bóg zna wszystkich Swoich po imieniu i kiedy jest wezwanie do apelu, każdy żołnierz stanie do niego. Dalej jest powiedziane, że żaden ranny nie jest pozostawiony na polu, nie ma też zaginionych w boju, gdyż każdy otrzymał rozkaz od Króla i w końcu spocznie w Jego domu.
Apostoł Paweł wzywa wszystkich wierzących, aby założyli „całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi” (Efez. 6:11). Tak jak w ziemskich formacjach, żaden żołnierz nie idzie do boju nieuzbrojony, gdyż walka nie jest turystyczną wyprawą z przygodami. To jest bój, „nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” (w. 12). Paweł wylicza dalej do czego służą poszczególne elementy Bożego uzbrojenia. Jedynie ono jest w stanie nas obronić przed diabelskimi zasadzkami. 
W innym liście, apostoł Paweł nawiązuje również do walki, jaką toczymy każdego dnia. Polem tej walki jest nasze własne ciało, które lubi wywyższać się, wzbijac w pychę, mówiąc; „ja potrafię”. Paweł nas poucza, że „oręż nasz, którym walczymy, nie jest cielesny, lecz ma moc burzenia warowni dla sprawy Bożej; nim też unicestwiamy złe zamysły i wszelką pychę, podnoszącą się przeciw poznaniu Boga, i zmuszamy wszelką myśl do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi” (2 Kor. 10:4,5). Myślę, że apostoł miał na uwadze znane przysłowie króla Salomona, że „kto opanowuje siebie samego, więcej znaczy niż zdobywca miasta” (PrzSal. 16:32).
Bycie żołnierzem zobowiązuje. To nie tylko mundur i honory, lecz rola, jaką powierzył Ten, kto powołał do wojska. Apostoł Paweł, w znanym fragmencie listu do Tymoteusza, zachęca młodego „żołnierza Chrystusowego”, aby był pilny i cierpliwy jak rolnik, zdyscyplinowany jak sportowiec i całkowicie oddany Bogu, jak żołnierz, gdyż „żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał” (2 Tym. 2:4).
Można powiedzieć, że służba u takiego Generała, to najwyższy zaszczyt. Fakt, że nie ma wyższego autorytetu nad ten, jaki posiada Jezus „wódz i dokończyciel wiary” (Hebr. 12:2 [BG]) zobowiązuje do niesamowitej odpowiedzialności. Z drugiej jednak strony, taka służba wiąże się z największymi odznaczeniami. Wszystkie ziemskie laury i ordery nie mają nawet cienia wartości tego, co Pan wręczy tym, którzy wiernie Mu służyli i nie zdezerterowali w boju. Apostoł Paweł wiedział już coś na ten temat, dlatego, gdy  już schodził z pola walki, napisał: „Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego” (2 Tym. 4:7,8).
Pamięć o Bożych żołnierzach nigdy nie zaniknie, gdyż jest wieczna, jak cała nasza przyszłość z Panem, któremu wiernie służymy.
Henryk Hukisz

Sunday, May 26, 2013

Choćbym wszystko miał...


 Słowa niektórych pieśni pozostają w pamięci na całe życie. Jedną z moich ulubionych jest mało znana pieśń, którą można znaleźć w „Śpiewniku Pielgrzyma”, w dodatku zwanym „Addenda" pod numerem XI.
 
Podaję słowa tej wspaniałej pieśni, gdyż obawiam się, że w dobie wszechobecnych ekranów i refrenów, mogą być kłopoty ze znalezieniem „Śpiewnika Pielgrzyma”.  Gdy zastanawiałem się, czy zacytować jedynie kilka linijek z tej pieśni, stwierdziłem, że każda z nich jest dobra, dlatego podaję ją w całości.
Choćbym wszystko miał, lecz nie miał Pana
Czyżby warto staczać życia bój?
Gdzie me serce miałoby schronienie,
Gdzież by szczęścia mogło znaleźć zdrój.
Choćbym wszystko miał, lecz nie miał Pana
Skąd bym siłę mógł do życia brać?
Cóż mi mogą świata czcze rozkosze
Za mojego Pana w zamian dać?
Choćbym skarby miał i sławę świata,
Choćbym wielki wpośród ludzi był,
Jednak łodzią mą by wicher miotał
Bez ratunku w nędzy wciąż bym żył.
Choćbym wszystko miał  lecz nie miał Pana,
Który na śmierć umiłował mnie,
Któż, o któż na tym szerokim świecie
Serce koiłby strudzone, złe.
O, jak pusto byłoby na ziemi,
Wszędzie ciemność, nędza, grzech i kłam.
Bez Jezusa zginąłbym w otchłani,
O, bez Niego byłbym wiecznie sam.
Jakże mógłbym wytrwać bez Jezusa,
Jaką drogę obrać z mnóstwa dróg?
Kto by wiódł doliną śmierci cienia,
Kto by mnie w raj wieczny przyjąć mógł?
O, jak błogo wszystko mieć w Jezusie,
On balsamem jest dla serca ran.
Z wszelkich grzechów swoją krwią obmywa,
W wszelkich troskach niesie pomoc Pan.
O, gdy Pana mam, gdy mam Jezusa,
Choć prócz Niego nic nie będę miał.
W Nim mam jednak zawsze dość wszystkiego
Jego pragnę, w nim mój życia dział!

Słowa tej pieśni utrwaliły się szczególnie w mojej pamięci w czasie uroczystości rocznicy urodzin Rektora ChAT-u, w wykonaniu oklicznościowego kwarteru sformowanego na tę okazję. Nasz Rektor, mając w pamięci swoje wojenne przejścia, odbierał tą pieśń z głębokim poruszeniem. Te emocje udzieliły sie wszystkim uczestnikom tej uroczystości, gdyż wiedzieliśmy, że w 1939 roku, jako świeży doktor teologii Uniwersytetu Warszawskiego, został uwięziony przez hitlerowców, a później osadzony w obozach koncentracyjnych w Oranienburgu i Dachau, gdzie przebywał aż do końca wojny.
Innym znanym teologiem i pastorem, który był więziony w czasie wojny i stracony na kilka dni przed jej zakończeniem, był Dietrich Bonhoeffer. Jego świadectwo trwania wiernie przy Panu porusza do dzisiaj serca tysięcy wierzących w Chrystusa, którzy uczynili Go swoim Panem. Jak bardzo prawdziwe jest stwierdzenie, że jeśli ma się Pana, nie potrzeba już nic innego
Obecność Pana doświadczali ludzie od samego początku. Wpierw czytamy o mężach Bożych, których imiona znaczą historię Bożego objawienia. Czytamy o Henochu, że „chodził z Bogiem, a potem nie było go, gdyż zabrał go Bóg” (1 Moj. 5:24). Tej wyjątkowej bliskości doświadczał Abram, który na wezwanie Pana porzucił całe swoje bezpieczeństwo i powędrował „nie wiedząc, dokąd idzie” (Hebr. 11:8), gdyż wystarczyła mu Jego obecność. Gdy później spotkał kapłana Bożego, stwierdził, że „El Elyon”, Bóg Najwyższy jest dla niego wszystkim i na dowód tego, odrzucił oferowane dobra, mówiąc: „nie wezmę ani nitki, ani rzemyka sandałów, ani niczego z tego wszystkiego, co należy do ciebie, abyś nie mógł powiedzieć: To ja wzbogaciłem Abrama” (1 Moj. 14:23). Wolał podnieść swą rękę do „Pana, Boga Najwyższego, stworzyciela nieba i ziemi” (w. 22), aby zostać ubogacony bogactwem Bożym.
Apostoł Paweł doświadczał w swoim życiu bliskości Pana w szczególnych momentach. Właśnie wtedy, gdy zdawało się, że zostawał sam, nawet najbliźsi współpracownicy odeszli, mógł powiedzieć: „ale Pan stał przy mnie i dodał mi sił, aby przeze mnie dopełnione było zwiastowanie ewangelii, i aby je słyszeli wszyscy poganie; i zostałem wyrwany z paszczy lwiej” (2 Tym. 4:17).
My również doświadczamy takich chwil, w których obecność Pana jest tak znacząca, że odważnie wyznajemy, że tylko Jemu wszystko zawdzięczamy. Nie ma tak ciężkiego doświadczenia, żeby Pan nas opuścił. Nie ma tak małoznacznego momentu, aby Pan powiedział, że sami sobie damy radę. On raczej mówi: „beze mnie nic uczynić nie możecie” (Jan 15:5).
Dlaczego więc tak często wydaje nam się, że jesteśmy pozostawieni sami sobie. W zwykłych życiowych sytuacjach nie odczuwamy tak bardzo, aby Pan był z nami. Natomiast, gdy dopadną nas poważne problemy, gdy wydaje się, że wszelka nadzieja znika, wówczas możemy uświadomić sobie, że Go naprawdę potrzebujemy. Dlatego Pan często dopuszcza takie chwile w naszym życiu, abyśmy zawsze pamiętali, że bez Niego nic inne nie ma znaczenia. Pan Jezus powiedział: „Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją?” (Mat. 16:26).
Pamiętajmy, ze diabeł przychodzi do nas z kuszącymi ofertami, tak jak przyszedł do Chrystusa, pokazał wszystkie królestwa świata i powiedział: „To wszystko dam ci, jeśli upadniesz i złożysz mi pokłon” (Mat. 4:8). My również stajemy przed wyborem - wziąć coś z tego świata, czy pozostać z Chrystusem i dać świadectwo - „Albowiem z niego i przez niego i ku niemu jest wszystko; jemu niech będzie chwała na wieki. Amen” (Rzym. 11:36).
Postarajmy się szczerze przed Panem odpowiedzieć na jedno z pytań ze wspomnianej pieśni: „Cóż mi mogą świata czcze rozkosze za mojego Pana w zamian dać?”
Henryk Hukisz

Saturday, May 25, 2013

Ile na tacę?

Od kiedy istnieje Kościół, prowadzone są dyskusje na temat środków finansowych, które są niezbędne do kontynuowania dzieła zwiastowania ewangelii. Wierni zadają sobie pytanie, ile mają dawać, natomiast liderzy zastanawiają się jak najlepiej zachęcić ludzi do ofiarności.
Niektórzy sądzą, że najlepszym rozwiązaniem jest dziesięcina, bądź co bądź, system biblijny i bardzo prosty. Inni natomiast odwołują się do ewangelicznego przykładu, do którego zachęcał osobiście Pan Jezus, i dają przysłowiowy „wdowi grosz”.
Apsotoł Paweł utrzymywał się głównie z datków, jakie zgromadzano podczas jego podróży. Zaraz, zaraz, ktoś powie, przecież Paweł pracował przy szyciu namiotów. Tak, to prawda, proszę więc powiedzieć, ile czasu i gdzie, spotykamy apostoła przy tym zajęciu? Czy rzeczywiście szycie namiotów była stałym zajęciem Pawła?
Generalną regułą finansową naszego życia jest to, że „trudzimy się pracą własnych rąk” (1 Kor. 4:12), czyli utrzymujemy siebie i inne sprawy ze środków, jakie sami zarobimy. Lecz apostołowie więcej podróżowali, niż mieli okazje przyłożyć swe rece do jakiejś pracy. Apostoł Paweł, gdy przybył do Koryntu, spotkał chrześcijańskie małżeństwo, Akwilę i Pryscylę, świeżo przybyłych po wypędzeniu chrześcijan z Rzymu przez Klaudiusza. Ich głównym zajęciem było szycie namiotów, a ponieważ Paweł posiadał rówież znajomość tej pracy, „zamieszkał u nich i pracowali razem” (DzAp. 18:3). Z dalszego opisu dowiadujemy się, że Paweł „przebywał tam rok i sześć miesięcy” (w. 11). Warto zwrócić uwagę na to, że apostoł nie przybył do Koryntu w poszukiwaniu pracy, lecz aby głosić ewangelię. Z relacji opisanej przez Łukasza dowiadujemy się, że „w każdy sabat rozprawiał w synagodze i starał się przekonać zarówno Żydów, jak i Greków” (w. 4). Nigdzie nie czytamy, że stałym zajęciem Pawła, czy też innch apostołów, było szukanie zatrudnienia przy jakimś warsztacie. Wiemy, że słudzy ewangelii szli z miejsca na miejsce, zakładali zbory i tych którzy uwierzyli, nauczali Bożych prawd.  Dlatego ze względów czysto praktycznych realizowana było wskazanie, aby „ten, którego się naucza Słowa Bożego, niechaj się dzieli wszelkim dobrem z tym, który naucza” (Gal. 6:6).
Uważam, że to „dzielenie się wszelkim dobrem” nie polegało jedynie na kładzeniu koperty na tacę, lecz mogło to być również zakwaterowanie, zapewnienie transportu, nakarmienie, czy ofiarowanie szaty dla wędrującego kaznodziei. Dlatego mówienie o ofiarności wierzących jest tematem zawsze aktualnym, przynajmniej tak długo, jak długo będzie istniała potrzeba zwiastowania ewangelii, czyli aż do przyjścia Pana. Pisałem już wcześniej na ten temat (Kościelna sakiewka), zwracając bardziej uwagę na stosunek ludzi wierzących do pieniędzy generalnie. Pierwsi chrześcijanie mieli prawidłowe podejście do tej sprawy, gdyż jak czytamy „Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba” (DzAp. 4:34,35).
Tym razem chcę spojrzeć bardziej na kwestię wielkości naszej ofiary, czyli ile kłaść na tacę? Czy powinniśmy kierować się prostą matematyczną regułą i dawać dziesiątą część tego co posiadamy, czy dawać według  podszeptów serca, bez kalkulatora?
Na temat dziesięciny napisano już wiele i wygłoszona sporo kazań i wykładów, tak że nie ma potrzeby powtarzania się. Chcę natomiast zwrócić naszą uwagę na to, że o dziesięcinie czytamy jedynie w Starym Testamencie. Od czasu przyjścia Chrystusa na ziemię nie spotykamy nigdzie nauczania na ten temat. Jedynie Pan Jezus, gdy wyrzucał faruzeuszom ich obłudę, powiedział: „biada wam, faryzeusze, że dajecie dziesięcinę z mięty i ruty, i z każdego ziela, a pomijacie prawo i miłość Boga; a wszak należało i to czynić, i tamtego nie zaniechać” (Łuk. 11:42). Czy słowa, że należy to czynić, skierowane do faryzeuszy, można odebrać jako nakaz obowiązujący wszystkich wierzących w Chrystusa? Jeśli tak, to dlaczego nikt z apostołów do tego nie nawiązuje w listach pisanych do zborów? Gdyby Pan Jezus przeniósł obowiązek dawania dziesięciny do Kościoła, to musielibyśmy uznać brak  posłuszeństwa wśród apostołów, bo żaden z nich nie wspomniał nawet słowa „dziesięcina”, nie mówiąc o nauce dawania dziesiątej części swoich dochodów.
Jedynie autor listu do Hebrajczyków, którego adresatami byli Żydzi, nawiązał do historycznego wydarzenia, gdy Abraham złożył ofiarę Melchisedekowi, dając mu „dziesięcinę ze wszystkiego” (Hebr. 7:2). Dalej, autor tego specyficznego listu wywodzi, że wszystkie nakazy zakonu, jakie obowiązywały kapłanów w Izraelu, włącznie z dziesięcinami, zamykaja się w uległości wyrażonej przez praojca tego narodu Abrahama wobec Melchisedeka, na wzór którego przyszedł Chrystus. Tak więc posłuszeństwo Chrystusowi zwalnia nawet Żydów z obowiązku wypełniania nakazów zakonu Mojżeszowego. Za takie nauczanie Paweł cierpiał prześladowanie ze strony przywódców Izraela.
Chrystus stał się kapłanem, nie według porządku Aarona, gdyż pochodził z rodu Judy, dlatego będąc kapłanem na podobieństwo Melchisedeka, „stał się nim nie według przepisów prawa, dotyczących cielesnego pochodzenia, ale według mocy niezniszczalnego życia(Hebr. 7:16). Dziesięcina, o której wspomina autor Listu do Hebrajczyków, jaka została złożona przez Abrahama, nie ma nic wspólnego z ofiarami składanymi na potrzeby kościoła i jego sług. Tamta ofiara złożona przez Abrama Melchisedekowi, kapłanowi Boga Najwyższego, była wyrazem uznania i czci dla wielkości Boga, którego poznał jako „El Elyon”, czyli Boga Najwyższego. O znaczeniu Bożego imienia „El Elyon” może napiszę później, teraz interesuje mnie to, co kładziemy na kościelną tacę
Jeśli uważą się, że położenie na tacę koperty z dziesiątą częścią zarobionych przez nas pieniędzy, jest oddaniem chwały i czci dla Boga Najwyższego, z myślą, że będą użyte zgodnie z potrzebami finansowymi naszego kościoła, jest wielkim nieporozumieniem. Ofiary zborowe są przeznaczone na wspólne finansowanie działalności naszej społeczności. Z uzyskanych tą drogą środków finansowane są koszty utrzymania budynku, remonty, oraz utrzymanie zatrudnionych sług z pastorem włącznie. Te potrzeby są z reguły proporcjonalne do wielkości zgromadzenia. Jeśli zbór składa się z kilkudziesięciu czlonków, nie stać go na kaplicę wielkości Sali Kongresowej w Warszawie, ani na zatrudnienie kilku pastorów.
Dlatego apostoł Paweł, pisząc właśnie do wierzących w Koryncie, gdzie sam pracował chwilowo przy szyciu namiotów, napisał po latach, aby kontynuowali rozpoczęte dzieło ochotnie „w miarę środków, jakie posiadacie” (2 Kor. 8:11). Ponieważ, jak wynika z listów Pawła, w rejonie Macedonii znajdowali się wierzący, mający serca bardziej ofiarne dla sprawy Pańskiej niż w Koryncie, apostoł przypomnaił im przysłowie: „Kto sieje skąpo, skąpo też żąć będzie, a kto sieje obficie, obficie też żąć będzie” (2 Kor. 9:6). Wielkość ofiary wyznacza serce, anie kalkulator – „Każdy, tak jak sobie postanowił w sercu, nie z żalem albo z przymusu; gdyż ochotnego dawcę Bóg miłuje” (w. 7).
Jeśli ktoś uważa, że daje dokładnie dziesiątą część swoich dochodów na tacę, a jego serce nie czci Boga, jako Najwyższego Pana, marnuje swoje finanse. Gdyż błogosławieństwa nie można kupić za żadne pieniądze.
Henryk Hukisz

Thursday, May 23, 2013

Zakon wolności

  Będąc kiedyś w markowej restauracji, musiałem skorzystać z toalety, rzecz normalna, lecz zaskoczyło mnie to, co zobaczyłem w środku. Na ścianie znajdowała się tabliczka z informacją: „Pracownicy muszą umyć ręce przed powrotem do pracy”. Przez chwilę zastanawiałem się, czy przypadkiem ja nie jestem zwolniony z tego obowiązki, skoro inni muszą. Gdy wróciłem do stołu, spojrzałem na talerz i pomyślałem czy wszyscy pracownicy respektują ten nakaz.
Ta sytuacja przypomniał mi lata sześciesiąte ubiegłego wieku, gdy w poznańskich tramwajach umieszczone były tabliczki z napisem  „Nie pluć i nie zanieczyszczać tramwaju”.
Prawo jest konieczne, bez niego zapanuje anarchia. Musimy respektować prawo cywilne, drogowe, w miejscu pracy, w szkole, dosłownie wszędzie. Angielskie przysłowie mówi, że prawdziwy dźentelmen nie dłubie w nosie, nawet gdy jest sam w zamkniętym pokoju. Chociaż odnośnie tego zachowania nie ma regulacji prawnej, lecz przyzwoitość tak nakazuje. Wracając do tabliczki nakazującej mycie rąk, znalazłem na innej informację, że przyzwoitość i prawo stanowe wymaga mycia rąk przed opuszczeniem tego pomieszczenia.
Generalnie ludzie nie lubią prawa, bo nakazuje czynić coś, na co nie mamy ochoty, albo odwrotnie, zabrania czegoś, co akurat chcemy zrobić. Dlatego najczęściej postrzegamy prawo jako ograniczenie wolności. Rozumiemy jego potrzebę, chociażby w prawie drogowym. Wiemy, że w kraju gdzie obowiązuje ruch prawostronny, bezpieczniej jest jechać prawą stroną drogi, i nie robimy skrętu w lewo na rondzie. Wolność natomiast nakazywałaby z takiej możliwości skorzystać, lecz posłusznie poddajemy się nakazowi jazdy w prawo dookoła ronda.
Biblia jest księgą Prawa. Od poczatku ludzie spotykaja się z prawem. Adam i Ewa usłyszeli, że „z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy tylko zjesz z niego, na pewno umrzesz” (1 Moj. 2:17). Ktoś powie, że tak było w Starym Testamencie, a w Nowym żyjemy w wolności, jaką daje nam łaska Boża. Otóż tak nie jest, bo tylko w Nowym Testamencie jest mowa o prawie, czyli o zakonie około 200 razy. Oczywiście duża ilość wersetów mówi o różnicy pomiędzy zakonem i łaską, gdyż to, czego ludzie nie mogli osiągnąć wypełniając prawo, Bóg udostępnił z łaski. Za tym wielkim aktem Bożego miłosierdzia stoi Pan Jezus ze Swoją ofiara zadośćuczynienia. Lecz Bóg nie zniósł Swojego prawa, ono nadal istnieje, ponieważ jest sprawiedliwy.
Apostoł Jakub użył określenia, które zawiera w sobie pozorną sprzeczność. Mówiąc o człowieku, który nie jest jedynie słuchaczem, lecz również wykonawcą Słowa Bożego, że „wejrzał w doskonały zakon wolności” (Jak. 1:25). Zrozumienie tego zwrotu komplikuje jeszcze bardziej zdanie napisane w następnym rozdziale, że tak postępując bedziemy „sądzeni przez zakon wolności” (Jak. 2:12). Sądzeni według zakonu czyli zgodnie z wymogami prawa, to rozumiemy, ale jak ma się wolność do wyroku, jaki wydaje sąd?
Naszą uwagę chcę skupić na pojęciu zakonu wolności. Dobrym przykładem ilustrującym brak zrozumienia czym jest wolność w posłuszeństwie wobec prawa, jest starszy brat syna marnotrawnego. Wszyscy dobrze znamy treść przypowieści o synu, który roztrwonił należny mu majatek, a gdy nie miał już co jeść, postanowił wrócić do domu. Jest to wspaniały obraz miłości Ojca do powracającego grzesznika. To Bóg dał Swego Syna, „że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł” (Rzym. 5:8). Młodszy syn otrzymał przebaczenie, ponieważ postanowił wrócić. Tak samo i dzisiaj, każdy kto uzna swoją grzeszność i zapragnie wrócić do Ojca, objęty jest zastępczą ofiarą Chrystusa. Napisane jest, że ci „którzy Go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego” (Jan 1:12).
Natomiast starszy syn, który posłusznie został i pomagał ojcu w prowadzeniu domu, oburzony miłosierdziem okazanym marnotrawnemu bratu, uciekł w pole. Ojciec wyszedł do niego i prosił aby wrócił, lecz on z żalem powiedział: „Oto tyle lat służę ci i nigdy nie przestąpiłem rozkazu twego, a mnie nigdy nie dałeś nawet koźlęcia, bym się mógł zabawić z przyjaciółmi mymi.” (Łuk. 15:29). W postawie tego syna, nie to jest niewłaściwe, że chciał się zabawić, lecz jego nastawienie do służby, jaką wykonywał w domu ojca. W oryginale jest użyte słowo „douleouo”, które w pierwszej kolejności znaczy – „służyć jak niewolnik”. Chodzi o nastawienie do obowiązków, które traktuje się jako przymus. Podobnie jak traktuje się pracę zarobkową, którą wykonuje się w celu uzyskania korzyści w formie wynagrodzenia. Ten syn powiedział, że jak niewolnik, wykonywał każde polecenie ojca, za które spodziewał się określonych korzyści.
Takie nastawienie do Bożych praw można mieć będąc już dzieckiem Bożym. Można mieć świadomość przynależności do Bożego Królestwa, wykonując Boże polecenia z obowiązku a nie z poczuciem wolności. Zakon wolności odnosi się do tych, którzy zostali uwolnieni w Chrystusie od cieżaru grzechów. Nie musimy więc już bać się konsekwencji wynikającej z zakonu. Możemy zawołać wraz z apostołem Pawłem: „Bogu niech będą dzięki przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc ja sam służę umysłem zakonowi Bożemu, ciałem zaś zakonowi grzechu” (Rzym. 7:25). Jeżeli umarliśmy w Chrystusie dla grzechu, objęci jesteśmy zakonem Ducha, który jest wolnością. A zakon Ducha stwierdza: „Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie” (Rzym. 8:1).
Prawo nadal brzmi tak samo – „Nie będziesz cudzołożył”, lecz jeśli ktoś jest posłuszny jedynie z obowiązku, jak faryzeusze na zewnątrz, aby ludzie widzieli, natomiast gdy patrzy na niewiastę i w sercu „pożąda jej”, ciąży na nim odpowiedzialność, gdyż Jezus powiedział jednoznacznie: „już popełnił z nią cudzołóstwo” (Mat. 5:28).
Zakon wolności osądza nasze motywy, czy zrobiliśmy coś dlatego, że tak nakazuje Boże prawo, czy też będąc wolnymi w Chrystusie, uczyniliśmy to zgodnie z nową naturą, jaką w Nim mamy. Teraz Boże prawo jest wypisane na naszych sercach, i w nich rodzą się właściwe motywy działania. Duch Święty w świątyni naszych serc rodzi owoc, Swój, nie nasz. Ciało nadal ma pragnienie objawić swą śmiertelną moc grzechu. Kogo więc słuchamy? Czy myjemy ręce w toalecie dlatego, że tak nakazuje informacja na ścianie, czy też zgodnie z naturalnym odruchem zachowania czystości? W poznańskich tramwajach zniknęły już tabliczki nawołujące do czystości, gdyż pasażerowie wiedzieli, jak należy cię zachowywać.
Apostoł Paweł pisze: „Bo ci, którzy żyją według ciała, myślą o tym, co cielesne; ci zaś, którzy żyją według Ducha, o tym, co duchowe” (Rzym. 8:5). To leży już w obrębie naszej woli, co zrobimy, korzystając z wolności, jaką mamy w naszym Panu.
Henryk Hukisz

Wednesday, May 22, 2013

Temat zastępczy

  Nie czynię tego codziennie, lecz dzisiaj przypadkowo obajrzałem wiadomości na Polsat News. Uderzyło mnie to, że pierwsza wiadomość, której poświęcono sporo czasu, to sprawa zagarka jednego z ministrów. Tak, nie mylę się, chodzi o to, że minister zataił w swoim zeznaniu majątkowym, że ma zegarek. Poszperałem trochę w internecie i dowiedziałem się, że być może wielu mężczyzn chciałoby mieć taki zegarek, którego cena mieści się gdzieś pomiędzy 5 – 10 tyś. dolarów.
Pierwsza myśl, jak mi się skojarzyła z tego typu wiadomością to, że chodzi tu o odwrócenie uwagi od czegoś niewygodnego dla obecnego rządu. Po prostu, podrzucono temat zastępczy, a dziennikarze są już specjalistami od tego, aby nadać odpowiedni rozgłos – niech gawiedź się cieszy, że jest o czym rozmawiać. Absolutnie nie bronię ministra, bo nie wiem dlaczego ukrył fakt, ze posiada zegarek. Powinien być uczciwy, skoro chce mieć zaufanie szarych obywateli.
Są w życiu sprawy ważne i ważniejsze, że o błachych nie wspomnę. Skoro moim zadaniem jest postrzegać wydarzenia dziejące się wokoło nas w świetle Biblii, to co ma wspólnego zegarek z tą Księgą. Na wszelki wypadek zrobiłem na tę okoliczność stosowne zdjęcie, przyznając się od razu, że też nie podaję w rozliczeniach podatkowych faktu, że posiadam zegarek.
Biblia zawiera informacje i prawdy dla nas najważniejsze. Dlatego uważam, że powinniśmy wystrzegać się tematów zastępczych, czegokolwiek by dotyczyły. Czytając tę Księgę, a samo już czytanie jest sprawą ważną, powinniśmy zwracać uwagę na to, co Bóg pragnie nam oznajmić, I tu od razu chcę zauważyć, że istnieje niebezpieczeństwo odwrócenia naszej uwagi od treści tej Księgi,  która jest bardzo niewygodna dla Bożego przeciwnika. Diabeł robi wszystko co potrafi, a potrafi dużo, abyśmy nie czytali Biblii. A skoro już odważymy się to robić, to będzie stale nam podrzucać jakieś tematy zastępcze. A to, że coś jest źle przetłumaczone, albo, że to dotyczyło tylko ludzi w starożytności. Nawet jeśli zaczniemy się interesować jakimś fragmentem z Biblii, od razu napadnie nas zmęczenie, albo zadzwoni ktoś mało ważny.
Mistrzem w koncentrowaniu się na sprawach ważnych jest Pan Jezus. Gdy był wśród ludzi, czesto demonstrował poprawną postawę wobec tego, co Ojciec chciał czynić. A faryzeusze i uczeni w Piśmie starali się jak mogli odwracać uwagę ludzi, którzy garnęłi się do Nauczyciela. Najlepszym sposobem było  rzucaniem jakiegoś pytania, typu: „A dalczego to robisz w sabat?” albo „Kto dał ci prawo tak mówić?”. 
Dla mnie klasycznym przykładem jest sytacja, gdy Pan Jezus siedział w świątyni i nauczał ludzi. Musiał mówić o czymś bardzo ważnym, bo już nie wystarczyło, jak to się zdarzyło poprzednio, że faryzeusze tylko pomyśleli w swoich sercach, a Pan Jezus rozpoznał ich mysli i wyprzedzając rzekł: „Czemuż tak myślicie w sercach swoich?” (Mar. 2:8). Tym razem postanowili przeszkodzić Chrystusowi i „przyprowadzili kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, postawili ją pośrodku” (Jan 8:3). Wszyscy zgromadzeni wokół Pana Jezusa, słuchając do tego momentu bardzo uważnie Jego nauczania, nagle wpatrzyli się w Nauczyciela, zapominając co mówił i obserwowali, co On teraz zrobi. A przecież chodziło o Zakon, o to, aby tego, kto go łamie, ukarać. Ten, który nie tak dawno mówił, że przyszedł od Ojca, musi odpowiedzieć zgodnie z Zakonem. Nie ważne już było, to co mówił przed chwilą, a z pewością nie było to wygodne dla strażników Zakonu, za jakich się uważali faryzeusze. Teraz oczy wszystkich skierowane były na to, co powie Mistrz.
A On nic nie mówił, tylko „schyliwszy się, pisał palcem po ziemi” (Jan 8:6). Pan Jezus nie dal się sprowokować żadnym „tematem zastępczym”, chociaż wyglądał na bardzo istotny. Przecież na poczatku nauczania powiedział wyraźnie: „Nie mniemajcie, że przyszedłem rozwiązać zakon albo proroków; nie przyszedłem rozwiązać, lecz wypełnić” (Mat. 5:17).
O.K. pomyśleli uczeni w Piśmie i faryzeusze, teraz Cię mamy, już nam się nie wykręcisz. Wystarczyłoby aby tylko jednym słowem się odezwał, a oni mieli już pełne kieszenie argumentów aby obalić Jego punkt widzenia. O to im chodziło, aby ludzie, zamiast słuchać Jego nauki, mieli rozrywkę, obserwując „show”, jaki przygotowali. Nie ważne który z nich „przyłapał” tę kobietę na gorącym uczynku? Musiał być bardzo blisko, albo nawet uczestniczyć w jej grzesznym procederze. Tego właśnie się obawiali, że On powie ludziom znów jakimi są, „że podobni jesteście do grobów pobielanych, które na zewnątrz wyglądają pięknie, ale wewnątrz są pełne trupich kości i wszelakiej nieczystości” (Mat. 23:27).  Dlatego przygotowali bardzo chwytliwy temat zastępczy – cudzy grzech. Gdy tylko znaleźli się koło Pana Jezusa, powiedzieli: „Nauczycielu, tę oto kobietę przyłapano na jawnym cudzołóstwie” (Jan 8:4). Zakon nakazuje bezzwłocznie kamienować „takie”, „Ty zaś co mówisz?” (w. 5).  
Wiemy jaki przebieg miało to wydarzenie. Zamiast ciskania argumentami w Pana Jezusa, On pokazał prawdziwy stan ich serc – „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamieniem” (Jan 8:7). Nikt z nas mie ma prawa tak powiedzieć, bo my wszyscy stoimi w  tej samej grupie ze wszystkimi grzesznikami świata. Nikt z nas nie ma prawa rzucić kamieniem w drugiego grzesznika, bo nie jest lepszy – wszyscy zasłużyliśmy na wieczne potępienie.
Chrystus po to przyszedł, aby powiedzieć każdemu wprost – „Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz” (Jan 8:11). To zdanie musi brzmieć zawsze w całości. Ludzi często zwracają uwagę na jego pierwszą część mówiąc, że Pan Jezus jest miłością i daje każdemu życie wieczne. O nie, tak On nigdzie nie powiedział, lecz „kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim” (Jan 3:36).
Obawiam się, że i dzisiaj diabeł podrzuca wiele tematów zastęczych, aby ludzie nie usłyszeli i nie uwierzyli w Prawdę o naszym zbawieniu. Przecież mówi się, że wystarczy być dobrym człowiekiem, że trzeba czynić dobrze dla innych, że miłość jest najważniejsza. Tak, to wszystko jest też prawdą, jak i to, że Mojżesz nakazał „takie kamienować”, lecz epoka zakonu jest już za nami. Prawdą jest, że przez grzech Adama, wszyscy narodziliśmy się jako grzesznicy, lecz – „jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wielu stało się grzesznikami, tak też przez posłuszeństwo jednego wielu dostąpi usprawiedliwienia” (Rzym. 5:19).
Dlatego Jezus powiedział: „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6). Wystrzegajmy się tematów zastępczych, bez względu na to, jak prawdziwie brzmią. Prawda jest tylko jedna, jest nią Pan Jezus.
Henryk Hukisz

Tuesday, May 21, 2013

Ewangelia dzisiaj

Ewangelia Łukasza rozdział 13
1  W tym samym czasie przybyli do niego niektórzy z wiadomością o Syryjczykach, których krew Assad pomieszał z ich ofiarami.
2  I [Jezus] odpowiadając, rzekł do nich: Czy myślicie, że ci Syryjczycy byli większymi grzesznikami niż wszyscy inni, że tak ucierpieli?
3  Bynajmniej, powiadam wam, lecz jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy podobnie poginiecie.
4  Albo czy myślicie, że owych dzwudziestu, na których upadła szkoła w Moore i zabiła ich, było większymi winowajcami niż wszyscy ludzie zamieszkujący Oklahomie?
      5  Bynajmniej, powiadam wam, lecz jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy tak samo poginiecie

Myślę, że gdyby Łukasz dzisiaj pisał ewangelię, zamieściłby relacje, jakie każdego dnia można znaleźć w porannej prasie. Codziennie jesteśmy bombardowani takimi informacjami, że już nawet na nie nie reagujemy. Gdyby ich zabrakło, być może nawet byśmy tego nie zauważyli. Staliśmy się już tak bardzo obojętni na tragedie jakie rozgrywają się nieraz w naszym sąsiedztwie. 
Ponadczasowe słowa z cytowanego wyżej fragmentu ewangelii, na które chcę zwrócić naszą uwagę, to – „Bynajmniej, powiadam wam, lecz jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy podobnie poginiecie” (w. 3 i 5). Ta prawda jest przeznaczona dla wszystkich ludzi, na całym świecie i przez wszystkie wieki. Apostoł Paweł właśnie taką ewangelię niósł wszędzie, dokądkolwiek Pan go posłał. Gdy znalazł się w Atenach, obecnej stolicy Grecji, a wówczas miasta filozofów i badaczy różnych religii, wyłożył najprościej jak mógł, z czym do nich przyszedł. Mówił o Bogu, który „z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi...” (Dz.Ap. 17:26) Pan wszechświata wyznaczył ludziom bardzo ważne zadanie do wypełnienia. A mianowicie, aby narody przez wszystkie pokolenia „szukały Boga, czy go może nie wyczują i nie znajdą” (w. 27). Paweł, słuchającym go filozofom, zwrócił uwagę, że to zadanie nie polega na dysputach i przekonywaniu, jaka teoria życia jest najlepsza. Boga nie znajdzie się w dogmatach i teoriach, lecz można Go „wyczuć”, „bo przecież nie jest On daleko od każdego z nas” (w. 27).
 Dlaczego więc Go nie czujemy, skoro jest tak blisko? I tutaj znów możemy skorzystać z wyjaśnień apostoła, że nie ma Go tam, gdzie większość szuka, ponieważ On „nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych” (Dz.Ap. 17:24). Nie można też załatwić dostepu do Niego poprzez wstawiennictwo tych, którzy chcą ludzi do Boga zbliżyć na drodze różnych wymyślnych ceremonii i zabiegów. Nic nie pomogą machania kadzidłami, ani mantry „zdrowasiek”, gdyż „nie służy mu się rękami ludzkimi, jak gdyby czego potrzebował” (w. 25). Boga nie można też namalować ani wyrzeźbić. Nie ważne, czy będzie to Michał Anioł, czy nieznany mistrz pędzla - Boga nie można pokazać, gdyż Bóg jest duchem i nie może być „podobny do złota albo srebra, albo do kamienia, wytworu sztuki i ludzkiego umysłu” (w. 29).
Nie możemy nic zrobić, aby dać Bogu cokolwiek jako zadośćuczynienie za Jego łaskę.  On niczego nie potrzebuje, gdyż On jest Tym, który „daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko” (w. 25). Ewangelista Jan zapisał jedno z najbardziej znanych zdań - „Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (Jan 3:16). Bóg dał nam życie wieczne przez Swego Syna. Apostoł Piotr, który z pewnością słyszał tę prawdę i o niej mówił przez całe swe życie, napisał wyraźnie, że Bóg „nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania” (2 Ptr. 3:9).
Musimy wrócić do spotkania na Areopagu, ponieważ każdy apostoł, Paweł, Piotr, Jan i wszyscy słudzy ewangelii, mówią to samo, a mianowicie, że Bóg „wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali” (Dz.Ap. 17:30). Podobnie jak Pan Jezus, gdy usłyszał o tych tragicznych wydarzeniach, powiedział, że są one sygnałem dla nas żyjących, ponieważ wszystkich czeka śmierć, jako skutek grzechu. Jedyną drogą jest uznanie takiego położenia i przyjęcie ratunku, jaki przyniósł Chrystus. Dlatego Pan Jezus powiedział przerażonym tymi wiadomościami, że „jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy podobnie poginiecie” (Łuk. 13:5).
Nieszczęścia towarzyszą ludziom od początku dziejów. Naturalną rzeczą jest, że bronimy się przed nadchodzącą tragedią. W samochodach zapinamy pasy bezpieczeństwa, w miejscach publicznych znajduja się systemy przeciwpożarowe, w miastach budowane są schrony. Lecz gdy żywioł zaskakuje, to z pełnym współczuciem dla ofiar, musimy uczynić coś więcej – przyjąć do serca prawdę, o jakiej mówił Pan Jezus.
Nie ma innej drogi, aby uzyskać pokój w sercu. Tylko Pan Jezus może dać nam prawdziwy pokój. Apostoł Paweł napisał do wierzących - „Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa” (Rzym. 5:1). A gdy już mamy ten pokój w sercach, możemy wyznać wraz z Pawłem – „Albowiem jestem tego pewien, że ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani potęgi niebieskie, ani teraźniejszość, ani przyszłość, ani moce, ani wysokość, ani głębokość, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Bożej, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rzym. 8:38,39).
Henryk Hukisz

Monday, May 20, 2013

Moc, która przemienia

  Dzień Zesłania Ducha Świętego, zwany prawidłowo Pięćdziesiątnicą, staje się świętem coraz bardziej zapomnianym. Tutaj w Ameryce, nawet chrześcijańskie kalendarze pomijają tą wielką uroczystość, i może dlatego w większości kościołów ewangelikalnych, z pentekostalnymi włącznie, nie obchodzi się już tej pamiątki. Jestem z tego powodu bardzo rozczarowany.
Zesłanie Ducha Świętego dało początek Kościołowi Jezusa Chrystusa. Dlatego obchodzenie tej pamiątki powinno być obowiązkowe we wszystkich zborach, gdyż Bóg nakazał wspominać wielkie wydarzenia świadczące o Jego dziełach. Izraelici mieli nakazane obchodzenie pamiątki wyjścia z Egiptu i przejścia przez Morze Czerwone. Dlaczego więc w zborach nie pamięta się o dniu narodzin Kościoła?
Pan Jezus, zanim odszedł, pozostawił uczniom wiele obietnic, bez których ich życie na ziemi byłoby niemożliwe. W ostatnim momencie, zanim został uniesiony w kierunku nieba, wydał Swoim uczniom ostatnie polecenie: „oto Ja zsyłam na was obietnicę mojego Ojca. Wy zaś pozostańcie w mieście, aż zostaniecie przyobleczeni mocą z wysokości” (Łuk. 24:49). Czy uczniowie mogliby pozwolić sobie na zapomnienie o tym ważnym poleceniu? Już same słowa zapowiadające otrzymanie „mocy z wysokości” sprawiły, że „wrócili do Jerozolimy z wielką radością” (w. 52).
Uczniowie gorliwie oczekiwali na moc, bez której ich życie pozbawione fizycznej obecności Chrystusa, nie miałoby sensu. Dlatego też sądzę, że w ich sercach jak żywe brzmiały słowa  Mistrza wskazujące na ich lepsze położenie, niż dotychczasowe - „Lepiej dla was, żebym ja odszedł. Bo jeśli nie odejdę, Pocieszyciel do was nie przyjdzie, jeśli zaś odejdę, poślę go do was” (Jan 16:7). Następnie, Pan Jezus w kilku zdaniach wyjaśnił na czym będzie polegała rola zapowiadanego Pocieszyciela. Usłyszeli z ust Tego, który znał prawdę i mówił z mocą, że Duch Święty „przekona świat o grzechu i o sprawiedliwości, i o sądzie” (w. 8). A to znaczy, że bez obecności Ducha Świętego, nic nie będa mogli uczynić, zarówno w życiu osobistym, jak i w wypełnianiu powierzonego im zadania.
Dlatego, gdy „nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy”, chociaż nie znali scenariusza, jaki Ojciec niebieski napisał dla tego wydarzenia, „znajdowali się wszyscy razem na tym samym miejscu” (Dz.Ap. 2:1 [BT]). Ponieważ czas oczekiwania wypełniali modlitwą, ich serca były gotowe na przyjęcie obiecanej „mocy z wysokości”. Ani szum z nieba, ani ogniste języki spadajace na ich głowy nie przeraziły ich, gdyż ich serca były spragnione Boga. Byli gotowi, aby Duch Święty mógł przejąć kontrolę również nad ich językami i sprawił, że „zaczęli mówić innymi językami, tak jak im Duch poddawał” (w. 4). 
W tym momencie ten nadprzyrodzony znak sprawił, że zgromadzony tłum w zatrwożeniu i ze zdziwieniem oczekiwał na Boże działanie. W rezultacie, nie Piotr, lecz „moc z wysokości” sprawiła, że około trzy tysiące spragnionych Boga serc, zostało przekonanych o swojej grzeszności i zawołało: „Co mamy czynić, mężowie bracia?” (w. 37).
Być może minęło kilka dni, gdy Piotr i Jan, idąc do świątyni aby się modlić, spotkali żebraka. To nie mądrość Piotra jakiej nabył w szkole uzdrawiania, lecz moc Boża jaką został wypełniony sprawiła, że mógł powiedzieć do chorego: „Srebra i złota nie mam, lecz co mam, to ci daję: W imieniu Jezusa Chrystusa Nazareńskiego, chodź!” (Dz.Ap. 3:6). I tak rozpczęła się największa rzecz, jaka mogła wydarzyć się we współczesnym świecie – uczniowie pełni mocy Ducha Świętego „poszli i wszędzie kazali, a Pan im pomagał i potwierdzał ich słowo znakami, które mu towarzyszyły” (Mar.16:20).
To, czego potrzebuje świat, co może jedynie zmienić ludzkie serca, to nie lepsze programy społeczne, lecz „moc z wysokości”, jaka została dana Kościołowi w dniu jego narodzin. A my dzisiaj, zamiast z utęsknieniem i w jedności serc oczekiwać na zesłanie tej mocy, kłócimy się nad różnymi aspektami obecności i działania Ducha Świętego.
Musimy wpierw uświadomić sobie, że sami potrzebujemy tej mocy, aby przemieniła nasze serca, abyśmy stali się jedynie naczyniami, które wypełni Boża moc. Nasze myślenie musi być wpierw całkowicie opanowane przez Ducha Świętego, gdyż jedynie wówczas będziemy mogli złożyć świadectwo życia, a nie informować ludzi o swoich kościołach. Apostoł Paweł, w najbardziej „duchowym” rozdziale ze wszystkich swoich listów, napisał: „zamysł Ducha, to życie i pokój” (Rzym. 8:6). W tym właśnie rozdziale możemy przeczytać więcj o tym, jak wielką rolę w naszym życiu sprawuje Duch Święty.
Ten Duch dokonuje ożywienia naszych ciał, abyśmy mogli żyć już nie dla siebie samych, lecz dla Boga. Od momentu narodzenia się na nowo, Pocieszyciel zamieszkuje w naszych sercach, nie po to, abyśmy doznawali jakiegoś przyjemnego uczucia, lecz abyśmy mieli zwycięstwo nad samymi sobą. Paweł napisał w tym rozdziale, że jeśli: „Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie” (Rzym. 8:13).
Następnie, gdy poddamy się prowadzeniu Ducha, będziemy mogli powiedzieć wraz z apostołem Pawłem: „nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy” (Rzym. 1:16). Tylko Ewangelia, która jest mocą, może dokonać przemiany ludzkich serc. Lecz nie można być zwiastunem tej Ewangelii, dopóki wpierw ta moc nie dokona prawdziwej przemiany naszych serc.
W czasach apsotolskich Bóg „codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni” (Dz.Ap. 2:47). A działo się tak, ponieważ Ewangelia była zwiastowana „nie tylko w Słowie, lecz także w mocy i w Duchu Świętym, i z wielką siłą przekonania” (1 Tes. 1:5).
Zapragnijmy dziś, aby i nas wypełniła „moc z wysokości”  tak samo, jak w dniu Pięćdziesiątnicy, gdy serca oczkujacych na nią uczniów Jezusa zostały całkowicie wypełnione Duchem Świętym
Henryk Hukisz

Saturday, May 18, 2013

Muzułmanin w tramwaju

  Z oddali obserwuję życie Polaków, co obecnie jest możliwe, nawet bez żadnych skutków ujemnych. W miarę szybkie łącze internetowe stwarza możliwość oglądania na żywo zdarzeń w odległym miejscu. 
Przed chwilą obserwowałem przebieg „Nocy muzeów” w Poznaniu. Akcja bardzo ciekawa, gdyż daje możliwość bez opłacania wejściówki, obejrzeć i posłuchać ciakawych prelekcji na tematy, jakimi na codzień nie mamy czasu zainteresować się. Szkoda, że taka opcja jest jeszcze niedostępna przez internet, aby zajrzeć do wnętrza muzeów, chociaż wiem, że takie próby są już podejmowane.
Zainteresowała mnie możliwość odwiedzenia w dzisiejszą noc dwóch placówek muzealnych. Jedną jest, może nie tyle muzeum, co placówka propagandowa, a mianowice, Muzułamńskie Centrum Kulturalno-Oświatowe. Druga natomiast, to już typowe muzeum – Muzeum Komunikacji na terenie zajezdni tramwajowej. Nie wiem dlaczego na portalu jednej z Poznańskich dzielnic, autor podjął się opisania tych właśnie placowek w jednym artykule. Może dlatego, że poznańskie tramwaje są zielone, i kolorem muzułamanów jest też kolor zielony.  
We wspomnianym materiale prasowym zainteresowała mnie proporcja, w jakiej autor ilustruje te  dwie imprezy. Muzułmanom propagującym islam, poświęcone jest 49 zdjęć, ukazujących w przeróżnych ujęciach to wydarzenie. Natomiast poznańskim tramwajom autor, bądź co bądź poznaniak, przeznaczył jedynie 20 zdjęć, aby zilustrować ponad stuletnią historię miejskiej komunikacji. Zadałem sobie pytanie, czego jest więcej w Poznaniu, tramwajów czy muzułmanów? Mam nadzieję, że aż tak bardzo się nie zmieniły te proporcje, od czasu mojego wyjazdu niecałe 14 lat temu. To, co mnie zaniepokoiło, to obecność dzieci, którym rodzice pokazują pokojowe oblicze islamu.
Wcale nie nawołuję do bojkotu, ani do walki religijnej. Niestety, prezentacja tej religii w tym ośrodku nie pokazuje rzeczywistego oblicza islamu. Osoby mające na celu propagowanie islamu, starają sie robić to w sposób to jak najbardziej przyjazny. Nie sądzę, że można tam zobaczyć zdjęcia ukazujące proces wymierzania kary, przede wszystkim kobietom, przez kamienowanie. Nie ma tam popularnego na wystawach fotograficznych zdjęcia roku, ukazującego kobietę z obciętym nosem przez jej własnego męża, w imię islamu, oczywiście. Nie ma tam informacji ilu chrześcijan zabito, ile chrześciajnek zgwałcono, ile kościołów spalono przez religijnych działaczy w krajach muzułmańskich,.
Lecz co się stanie, jeśli zachęcony taką propagandą Polak, pojedzie do któregoś z krajów muzułmańskich? Czy sądzicie, że spotka tam podobne ośrodki misyjne propagujące chrześcijanstwo. Z pewnością nie. Czy więc przedstawiciele tej religii, która z założenia likwiduje przeciwników siłowo, ma prawo do prowadzenia takich ośrodków?
Cała akcja propagandy islamu polega na zaciemnianiu prawdy, dlatego wykorzystano akcję „Noc muzeów” aby wciągnąć ludzi w jej macki. Na zdjęciach ilustrujących to wydarzenie widać oblicza poznaniaków, jak z zainteresowaniem wsłuchują się w podawane im informacje. Podłoga wysłana jest modlitewnymi dywanikami (musalla), więc już niewiele trzeba, aby paść twarzą w kierunku Mekki, i oddać pokłon Allachowi, wykrzykując „Allahu akbar”. Na Allegro można taki dywanik kupić za niecałe 100 zł. i modlić sie już w domu.
Pan Jezus, prawdziwa światłość, jaka przyszła na ten świat, powiedział: „Jeśli zaś kto chodzi w nocy, potknie się, bo nie ma w sobie światła” (Jan 11:10). Być może, jest to tylko takie „przeniesienie” znaczenia ciemności, lecz skoro znamy Jezusa, znamy prawdę, i nie musimy już szukać innej, bo innej nie ma. Dzięki Bożej łasce zostaliśmy oświeceni. Apostoł Paweł pisze, że „wszyscy bowiem synami światłości jesteście i synami dnia. Nie należymy do nocy ani do ciemności” (1 Tes. 5:5). Dlatego musimy uważać, aby nie dać się zwieść pod osłoną nocy, nawet tak zachęcająco nazwanej, jak „Noc muzeów”.
Musimy być czujni cały czas, nie tyko w nocy, gdyż nie wiemy kiedy Bóg postanowi posłać Króla królów i Pana panów po tych, których odkupił na wieczną własność. Wsłuchajmy się w dobre rady Pawła i innych sług Pańskich. Paweł napisał: „Wy zaś, bracia, nie jesteście w ciemności, aby was dzień ten jak złodziej zaskoczył” (1 Tes. 5:3).
Piotr natomiast wzywa wierzących do ostrożności i wytwałości słowami: „Wy tedy, umiłowani, wiedząc o tym wcześniej, miejcie się na baczności, abyście, zwiedzeni przez błędy ludzi nieprawych, nie dali się wyprzeć z mocnego swego stanowiska” (2 Ptr. 3:17). Oczywiście, aby móc zachować mocne stanowisko, musimy naprawdę dobrze poznać Tego, który jest w stanie nas do końca doprowadzić. Dlatego, zamiast interesowania się tym, co przeciwne naszemu Panu, „wzrastajcie raczej w łasce i w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” (w. 18). Aby dobrze poznać Pana, potrzebujemy wieczności, dlatego każdą  obecną chwilę, jaką teraz dysponujemy, w dzień i w nocy, poświęćmy naszemu Panu i Zbawicelowi.
„Jemu niech będzie chwała teraz i po wieczne czasy” (2 Ptr. 3:18).
Henryk Hukisz

Serdeczny list

  Poruszyła mnie dzisiaj wiadomość o śmierci Marka Jackowskiego, artysty, muzyka i piosenkarza, założyciela zespołu Maanam i wielu innych dokonań w świecei muzycznym naszego kraju. Zmarł na dalekim południu Włoch, dokąd przeniósł się po zawieszeniu działalności tego zespołu. Napisano o nim w „Rzeczpospolitej”, że tam „zajmuje się rodziną, pielęgnuje cytrusy, kąpie w słońcu oraz w ciepłym morzu. Nagrał też album z piosenkami o miłości na czele nowego tria The Goodboys”. Natomiast to, co mnie najbardziej uderzyło, to informacja zatytułowana  „Człowiek wielkiej wiary”
W tym krótkim akapicie zamieszczona jest jego wypowiedź : „Powiem jak górale - w człowieku nie ma zbawienia, trzeba więc żyć w zgodzie z Panem Bogiem. Ważne jest też, by w rodzinie była zgoda. Wtedy wszystko staje się proste. Nie mówię, że lżejsze, bo bierzemy na siebie jarzmo, ale, jak zapewnia Jezus, paradoksalnie daje ono siłę. Tymczasem ludzie chcą mieć łatwe życie, a przez to maksymalnie je komplikują. Chcą, żeby było fajnie, a robią źle. Kto chce dzisiaj słuchać o Chrystusie?”.
Nie wiem wiele o życiu tego piosenkarza,o  jego małżeństwie z Korą, czy o innych szczegółach, to mnie nie interesuje, bo jeśli ktoś powołuje się na Chrystusa, ma prawo do nowego życia. Niestety, nawet wśród wierzących jest tak, że ciągle wypomina się przeszłość, szczególnie osób drugich, nie własną. Już kiedyś pisałem o sytuacji gdy nasz zbór odwiedził człowiek, któremy nie wyszło coś w małżeństwie, które się rozpadło. Nie widziałem się z nim kilkanaście lat i teraz, po serdecznym przywitaniu, zostałem napomniany przez jednego z diakonów, iż nie powinienem witać się z rozwodnikiem.
Nikt z prawdziwie wierzących w Jezusa, mam na uwadze tych, którzy narodzili sie na nowo dzięki łasce Bożej, nie może chwalić się swoją przeszłością. Naszą nadzieją jest to, co przed nami, wieczne przebywanie w domu Ojca.
 Apostoł Paweł napisał o sobie: „Bracia, ja o sobie samym nie myślę, że pochwyciłem, ale jedno czynię: zapominając o tym, co za mną, i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie” (Filip. 3:13,14). A przecież, mógł się przechwalać nawet wśród pobożnych wybrańców Bożych – „obrzezany dnia ósmego, z rodu izraelskiego, z pokolenia Beniaminowego, Hebrajczyk z Hebrajczyków, co do zakonu faryzeusz, co do żarliwości prześladowca Kościoła, co do sprawiedliwości, opartej na zakonie, człowiek bez nagany” (w.5,6).
Paweł składał świadectwo swojej wiary wszędzie, gdzie tylko nadarzyła się okazja, od zwykłej sytuacji na ulicy, do wizyty na dworze cesarskim, wszędzie mówił otwarcie kim dla niego stał się Chrystus. Nie wstydził się zaliczyć siebie w poczet grzeszników, mówiąc o sobie „wśród których ja jestem największym” (1Tym. 1:15 [BW-P]). Zdawał sobie sprawę, o czym otwarcie pisał, że „niesprawiedliwi Królestwa Bożego nie odziedziczą? Nie łudźcie się! Ani wszetecznicy, ani bałwochwalcy ani cudzołożnicy, ani rozpustnicy, ani mężołożnicy, ani złodzieje, ani chciwcy, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy Królestwa Bożego nie odziedziczą” (1 Kor. 6:9,10). A przecież, pisał do więrzących i świętych w zborze korynckim, że „takimi niektórzy z was byli; aleście obmyci, uświęceni, i usprawiedliwieni w imieniu Pana Jezusa Chrystusa i w Duchu Boga naszego” (w. 11).
Wczoraj wieczorem obejrzeliśmy z żona wspanały film pod tytułem „Letters to God”, Głównym bohaterem jest dziesięcioletni chłopiec Tyler, w rzeczywistości Patrick Voughtie, który przechodzi wielkie doświadczenie z powodu nowotworu mózgu. Jest leczony chemioterapią, jak większość takich pacjentów, przez co stracił włosy, brwi i wielu przyjaciół. Z uporem maniaka, można powiedzieć, pisał listy do Boga, które z wiarą wrzucał do skrzynki na listy. Dzięki zainteresowaniu miejscowego listonosza, jego życie i wiara stały się świadectwem dla całej okolicy. Na końcu filmu przewija się lista osób w różnym wieku, które zostały tym świadectwem dotknięte, tak bardzo, że ich życie uległo przemianie.
Apostoł Paweł napisał do wierzących - „wiadomo przecież, że jesteście listem Chrystusowym sporządzonym przez nasze usługiwanie, napisanym nie atramentem, ale Duchem Boga żywego, nie tablicach kamiennych, lecz na tablicach serc ludzkich” (2 Kor. 3:3).
Warto jest zastanowić się – „Jakim listem ja jestem dla moich bliźnich?
Henryk Hukisz

Friday, May 17, 2013

Narada narzędzi ciesielskich

Często zdarza się, że wśród ludzi tworzących jakąś społeczność jedni narzekaja na drugich, że nie pracują tak jak powinni. Nieopacznie wpadamy w sidła narzekań i pretensji wobec innych. Zamiast budowanie wzajemnego szacunku, ogarnia nas zgryzota i krytykanctwo. Czy tak powninien postępować prawdziwy kościoł Pana Jezusa?
 Posłuchajmy tego któtkiego opowiadania i wyciągnijmy sami dla siebie właściwe wnioski.
Pewnego dnia narzędzia ciesielskie odbyły naradę. Przewodniczył brat Młotek. Na początku zebrania oświadczył, że zauważył wśród kolegów narzędzi pewne narzekania i dlatego pomyślał sobie, że warto szczerze i otwarcie przedyskutować te skargi.
„Wysłuchajmy tedy wszystkich skarg, bracia narzędzia. Bracie Piła, jaką ty zgłaszasz pretensję?” - zapytał brat Młotek.
Brat Piła stanął i powiedział: „Chodzi mi o brata Ołówka. On wszystkim działa na nerwy. Jest taki mały, iż w ogóle trudno go znaleźć, gdy jest potrzebny. A gdy się go w końcu znajdzie i chce zatrudnić, okazuje się, iż jest tak tępy, że robi złe wrażenie. Trzeba go często temperować, aby nadawał się do użytku” - powiedział z gniewem brat Piła.
Mały brat Ołówek podniósł się powoli i powiedział: „Może rzeczywiście jestem czasem tępy. Zdarza się to tylko wtedy, gdy zbyt długo jestem zajęty pracą, którą bardzo lubię. Ale nie jest chyba ze mną aż tak źle, jak na przykład z bratem Świdrem i jego rodziną małych wierteł. Oni ciągle kręcą się w kółko i według mnie brat Świder jest zwykłym nudziarzem.”
Brat Świder wraz ze swą rodziną małych wierteł podnieśli się z miejsc i oświadczyli: „Tak, wiemy, że mamy opinię narzędzi kręcących się stale i w kółko, ale w każdym razie nie jesteśmy tacy, jak brat Hebel. Gdy się chce, żeby coś zrobił, trzeba go ciągle popychać i nawet wówczas jego praca jest powierzchowna. Nie przykłada się do pracy tak głęboko, jak my!”
Wszystkie narzędzia spojrzały po sobie i przyznały, że brat Świder trafnie scharakteryzował brata Hebla. Oczy wszystkich zwróciły się więc na brata Hebla. Wszyscy byli ciekawi, co on teraz powie.
Brat Hebel odpowiedział szybko: Bracia, chyba nie tylko mnie trzeba popychać, żebym zrobił cokolwiek, nie jestem też jedynym, który nie przykłada się głębiej do pracy. Brat Papier Ścierny jest gorszy ode mnie. On przybył do grona narzędzi stosunkowo niedawno. Ponadto, przypatrzcie się mu, jaki on jest chropowaty!” – powiedział brat Hebel. „Ja go w ogóle nie znoszę; on zawsze coś za mną poprawia! Nie pojmuję, jak on może zrobić coś dobrego, będąc tak szorstkim!”
Ta uwaga wyprowadziła z równowagi Brata Papier Ścierny. „Brat Hebel jest po prostu zazdrosny” - zawołał - „on wie, że mnie wszystko udaje się lepiej niż jemu i dlatego tak mówi. Skoro już wszyscy narzekają” - wykrzyknął brat Papier Ścierny - „to i ja chciałbym się poskarżyć na brata Calówkę. Wprost nie mogę ścierpieć jego ciągłego oceniania innych na podstawie własnych mierników, jak gdyby brat Calówka był pod każdym względem w porządku.”
Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Wyglądało na to, że wszystkie narzędzia mają uzasadnione powody do narzekania na swych kolegów. Bardzo wymagający brat Poziomica również zamierzał postawić pewne zarzuty. W trakcie tej zażartej dyskusji niektóre narzędzia postanowiły opuścić salę obrad, gdyż poczuły się bezużyteczne, gdy wtem wszedł ich Mistrz, Cieśla z Nazaretu. Przyszedł, aby wykonać pracę zaplanowaną na ten dzień. Ojciec prosił Go, żeby zbudował dom, w którym mogliby obaj zamieszkać i oto ten dom był już na wykończeniu. Mistrz włożył robocze ubranie i przystąpił do ostatniego etapu pracy zleconej Mu przez Ojca. Używał On papieru ściernego, młotka, piły, ołówka, świdra, hebla, calówki, poziomicy, przebijaka i wszystkich innych narzędzi.
W tym momencie ktoś jeszcze pojawił się na widowni. To Ojciec Cieśli. Był zachwycony i uradowany tym, czego dokonał Syn. „Jak tego dokonałeś mój Synu?” - zapytał Ojciec. „Robię dobry użytek ze wszystkich narzędzi, które sobie kupiłem” - rzekł Syn - „Bardzo cenię każde z nich. Drogo za nie zapłaciłem Ojcze, ale nie żałuję tego. Czy widzisz brata Młotka? On się bardzo przydaje, zarówno przy rozbiórce, jak i przy budowie. Jest bardzo skuteczny w pracy, bo zawsze trafia we właściwe miejsce. Trzeba przyznać, że to bardzo solidny robotnik.” „Obok jest brat Piła” - powiedział Cieśla. „On jest świetnie wyostrzony i jak wiesz, chwyta się swego zadania zębami. Potrafi tak długo chodzić tam i z powrotem, na jednym odcinku, aż osiągnie cel. Jestem też bardzo zadowolony z brata Ołówka. Chociaż nie jest zbyt duży i od czasu do czasu trzeba go naostrzyć, podobnie jak wiele innych narzędzi, to jednak jest niezwykle pomocny przy organizowaniu i wyznaczaniu pracy.”
„A tutaj, mój Ojcze, jest ktoś taki, bez którego w żaden sposób nie mógłbym osiągnąć celu” - zaznaczył Syn. „Wielki brat Świder i te małe wiertła z jego rodziny. Wszyscy oni tak skutecznie i głęboko docierają do serca i zawsze potrafią utorować drogę dla swoich następców. Popatrz też na brata Hebla. Można powiedzieć, że pod każdym względem jest poręcznym narzędziem. Przy pracy jest bardzo delikatny i nie bierze więcej niż zdoła uchwycić na raz. Potrafi też idealnie usuwać przeszkody.”
„A jak się posługujesz tym narzędziem, mój Synu?” - zapytał Ojciec. „Masz na myśli brata Poziomicę?” - odrzekł Syn. „On również jest bardzo pożyteczny; ma dobre oko do wyznaczania równowagi i sam zawsze jest zrównoważony. Często się nim posługuję, gdyż wykonuje pracę wysokiej jakości.”
„Tak się cieszę” - powiedział Cieśla - „z każdego nawet najmniejszego narzędzia, które nabyłem. One są pożyteczne i bardzo przydatne w mej pracy. Weźmy na przykład małego brata Przebijaka; chociaż jest niewielki, z pomocą brata Młotka, trafia we właściwy punkt. A tam jest drobny brat Calówka. Pomimo swych niewielkich rozmiarów, zawsze potrafi się wyciągnąć, żeby dostosować się do różnych warunków. Co więcej, jest niezwykle dokładny w swoich spostrzeżeniach. Niemniej użyteczne są nowe narzędzia, jak na przykład brat Papier Ścierny. Nie wiem, jak bym sobie poradził bez niego. Mimo, że jest trochę chropowaty, osiąga dobre wyniki w pracy.”
„Ojcze z pewnością zauważyłeś” - powiedział Cieśla - „że dzięki temu, iż posiadam wszystkie te rodzaje dobrych narzędzi, mogę wykonać Twoje polecenie i zbudować dom. Raduję się,   że dostałem tyle narzędzi i że przy ich użyciu mogę wykonać dom dla Ciebie. A teraz Ojcze, chciałbym Ci pokazać całą tę budowlę.”
Po odejściu Ojca i Syna wszystkie narzędzia ciesielskie zaczęły się radować z powodu pochwał, które pod ich adresem wypowiedział Cieśla. Cieszyły się również, że Jego Ojciec był bardzo zadowolony z tego, co wspólnie zdziałały.

Brat Młotek ponownie stanął pośród nich i zabrał głos: „Bracia, okazało się, że my wszyscy jesteśmy potrzebni. Chociaż każdy z nas może mieć pewne braki, albo nie wykonuje czegoś tak, jak inni by sobie tego życzyli, to jednak niezależnie od tego, czy jest stary, czy nowy, duży, czy mały, gdy zgodnie   i jednomyślnie współpracujemy, wówczas podobamy się naszemu Mistrzowi i Jego Ojcu.
Nie pamiętam dokładnie gdzie znalazłem to opowiadanie, lecz myślę, że jego autor, czy tłumacz, nie weźmie mi tego za złe, że podzieliłem się nim z moimi fejsbukowymi czytelnikami.
Henryk Hukisz