Monday, May 26, 2014

Ile kosztuje pycha?

Wracałem autostradą z Cleveland do Chicago ze świadomością spędzenia kilku godzin za kierownicą. Było już dość późno, a do domu jeszcze długa droga, ponad 300 mil, czyli powyżej 500 kilometrów. Najgorsze było to, że zachodzące słońce oślepiało oczy tak, że nawet opuszczony daszek przeciwsłoneczny w przednim oknie samochodu niewiele pomagał. Jechałem wielopasmową autostradą z ograniczeniem prędkości do 70 mph, w tym Stanie. Po chwili zauważyłem, że auta jadące innymi pasami zaczęły lekko wysuwać się przede mnie, więc nie chciałem być gorszy. Wówczas obudził się we mnie duch kierowcy wyścigowego - nie chciałem dać się wyprzedzić. Jednak świadomość czatujących „cap'ów” za betonowym murem w środku drogi studziła moje sportowe zakusy, więc zwalniałem, zachowując tolerowaną nadwyżkę limitu prędkości. Starałem się nie przekraczać 80 mph, lecz chęć bycia lepszym od innych ciągle kusiła mnie, aby mocniej naciskać stopą pedał gazu.

Kiedy wyszedłem znów do przodu i przez chwilę prowadziłem w tym nieoficjalnym wyścigu na trzech pasach prostego odcinka autostrady, lekki uśmiech pojawił się na twarzy, lecz nie trwał długo. Kątem oka, pomimo oślepiających promieni zachodzącego słońca, zaważyłem ostre kolorowe światła policyjnego radiowozu wysuwającego się z ukrycia. Wiedziałem od razu, że chodzi o mnie. Gdy radiowóz znalazł się już w za nami, zacząłem powoli zmieniać pasy, szykując się do zjazdu na prawe pobocze.

Rozmowa z policjantem była krótka - on powiedział, że jechałem trochę za szybko, a ja, bez słowa zgodziłem się z zarzutem. Po powrocie do domu wysłałem podaną na mandacie kwotę na wskazany adres. Jak niesforny uczeń w szkole, pokornie przyjąłem reprymendę, mając nauczkę na przyszłość, że wszelka pycha nie podoba się mojemu Panu. Osobiście poznałem, jak praktyczne są słowa apostoła Pawła, który napisał, że policjant jest "bowiem sługą Boga dla twojego dobra" (Rzym. 13:4). Po tym wszystkim, nie czułem żalu, że zapłaciłem, bo przecież nauka kosztuje.

Pycha, czyli chęć wynoszenia się nad innych, lub wysokie mniemanie o sobie, była i nadal jest powodem wszelkiego zła. Pierwszy grzech, jaki pojawił się w sercu człowieka, spowodowany był również chęcią wyniesienia się ponad Boga i Jego prawo. Stwórca zakazał Adamowi i Ewie spożywania owocu z jednego drzewa, pozostawiając im do dyspozycji setki innych rodzajów drzew. Jednak, wskutek podszeptom szatańskim, serca naszych pierwszych przodków opanowała chęć postawienia siebie ponad Bożym prawem. Ewa pomyślała przez chwilę, że „drzewo ma owoce dobre do jedzenia, że jest rozkoszą dla oczu i wzbudza pożądanie, bo daje możliwość poznania” (1 Moj. 3:6 [B.E.]). Cena, jaką zapłaciła wraz z Adamem była bardzo wysoka, gdyż stracili wszystko, co Bóg im dał, a co najgorsze, stracili niewinność. Na samą myśl o Bogu, gdy poznali, że ich szuka, „wtedy Adam i jego żona ukryli się przed obliczem PANA Boga pośród drzew ogrodu” (w. 8).

Najkrótsza księga Starego Testamentu, napisana przez proroka Abdiasza, w całości odnosi się do Edomitów. Byli oni potomkami Ezawa, którzy zostali szczególnie potraktowani przez Boga za ich nienawiść do potomków Jakuba. Gdy Izrael wędrował z Egiptu do Ziemi Obiecanej, Edomici nie przepuścili swoich krewnych przez ziemię, którą zamieszkiwali. Pycha Edomitów doprowadziła do upadku całego narodu, gdyż Bóg ich srogo potraktował za tę wyniosłość. Prorok Abdiasz wskazał na przyczynę tego stanu, mówiąc: „Zarozumiałość twojego serca cię zwiodła! Ty który mieszkasz w wąwozach skalnych, a swoją siedzibę umieściłeś wysoko!  Ty, który mówisz w swoim sercu: Kto strąci mnie na ziemię?” (Abd. 1:3).

Pycha nie zniknęła wraz z pojawieniem się prawdziwej Światłości, wręcz przeciwnie, zostały wyraźniej pokazane jej niszczące skutki. Pan Jezus pokazał prawdziwą zawartość ludzkiego serca, nazywając rzeczy po imieniu: „We wnętrzu bowiem, w ludzkim sercu rodzą się złe myśli, rozwiązłość, kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, niegodziwość, podstęp, wyuzdanie, zazdrość, bluźnierstwa, pycha i głupota. Całe to zło pochodzi z wewnątrz człowieka i czyni go skalanym” (Mar. 7:21-23). Słowo Boże ukazuje nam prawdziwy obraz świata, który nadal tkwi w grzechu i odstępstwie od Boga. Apostoł Jan pisze, że „wszystko bowiem, co jest w świecie: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu, pycha tego życia, nie pochodzi od Ojca, lecz jest ze świata” (1 Jan 2:16).

Niestety, w czasach w jakich żyjemy, mam na uwadze dni ostateczne, gdy zło będzie się coraz bardziej mnożyć, pycha i jej zgubne skutki będą zadomawiać się w sercach ludzi wierzących, gdyż „ludzie bowiem będą samolubni, chciwi na pieniądze, aroganccy, pyszni, bluźnierczy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni, ...” (2 Tym. 3:2). Jedynym przeciwdziałaniem tej wyniosłości ponad innych i ponad Boga jest pokora, która prowadzi do uległości. Wobec Boga przede wszystkim, gdyż „Bóg pysznym się sprzeciwia, pokornym zaś daje łaskę”. Dlatego apostoł Piotr radzi: „młodsi, podporządkujcie się starszym; wszyscy zaś w stosunku do siebie przywdziejcie pokorę” (1 Ptr. 5:5).

Oczywiście, źródłem wszelkiej wyniosłej myśli jest diabeł, gdyż sam chciał być ważniejszy niż Stwórca. Dlatego kusi ludzi, w tym i wierzących, aby wynosili się ponad Boga. Możemy jednak mieć zwycięstwo nad tymi zakusami, gdyż możemy pokonać „każdą wyniosłość, która powstaje przeciwko poznaniu Boga, i wszelki umysł zniewalamy do posłuszeństwa Chrystusowi” (2 Kor. 10:5). Zamysły diabelskie są nam znane, gdyż on nie zmienia taktyki od czasów starodawnych, dlatego Bóg ostrzega nas w Swoim Słowie, aby tak, „jak w swojej przebiegłości wąż zwiódł Ewę, tak i wasze umysły nie zostały przypadkiem odwiedzione od prostoty i czystości wobec Chrystusa” (2 Kor. 11:3).

Chęć wynoszenia się może nas kosztować dużo więcej niż mandat za przekroczenie prędkości, dlatego nie żałuję tej lekcji. Uważajmy, abyśmy nie zapłacili dużo więcej.

Salomon, być może z własnego doświadczenia, znał skutki wynoszenia się, gdyż zapisał dla potomnych: „Pycha poprzedza zniszczenie, wyniosłość ducha - upadek” (Prz.Sal. 16:18).
Henryk Hukisz

Beztroskie życie ?



 Troska jest naturalną cechą naszego życia. Matka troszczy się o swoje dzieci, karmi je i ubiera. Ojciec troszczy się o to, aby było gdzie mieszkać i aby można było położyć coś na stole. Jak więc mamy zrozumieć słowa Pana Jezusa: „Nie troszczcie się o życie swoje, co będziecie jedli albo co będziecie pili, ani o ciało swoje, czym się przyodziewać będziecie” (Mat. 6:25)?
Troska jest często kojarzona z niepokojem wywołanym trudnościami, jakie napotykamy w różnych życiowych sytuacjach. Dlatego często troskę nazywamy zmartwieniem lub zakłopotaniem, jakich raczej nie powinniśmy doświadczać. Ale troska, to przede wszystkim dbałość, to zwykłe zabieganie o normalny bieg spraw w naszym życiu. Tak najczęściej określamy opiekę, jaką powinniśmy okazywać wobec wartości, których nie chcemy stracić.
Umiłowanie wygody i komfortu sprawia, że zaniedbujemy troszczenie się o rzeczy, jakie posiadamy. Dlatego we współczesnym skomercjalizowanym świecie, coraz częściej jesteśmy kuszeni uwolnieniem od troski. W sklepie, sprzedawca przekonuje nas, że oferowany artykuł jest „care free”, czyli wolny od jakichkolwiek zmartwień. Ma to świadczyć o bezawaryjnym działaniu, lecz to nie oznacza, że nie musimy zapoznać się z instrukcją obsługi, aby używać zgodnie z warunkami określonymi przez producenta. Szczególnie troszczymy się o rzeczy drogocenne, gdyż nie chcemy ich popsuć i stracić.
Pan Jezus, w zacytowanym we wstępie zdaniu, nie zwalnia nas z troski, lecz ustanawia priorytety według Bożej skali wartości. W następnych zdaniach, Chrystus wskazuje na najwyższą wartość, jaką jest Królestwo Boże. Jeśli znajdziemy się już w tym Królestwie, wszystko inne będzie dodane nam jako błogosławieństwo Króla. Jezus mówi wyraźnie: „Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego...” (Mat. 6:33). Czyli jest coś, o co musimy zatroszczyć się przed wszystkim innym, czyli o Boże Królestwo, o to, aby w nim się znaleźć. Z takim pytaniem przyszedł do Pana Jezusa Nikodem, aby się upewnić, że jest w Bożym Królestwie. Chrystus wyjaśnił mu, w jaki sposób może posiąść tę najwyższą wartość, mówiąc: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się kto nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego” (Jan 3:5). Marta, siostra Marii i Łazarza, troszczyła się bardziej o rzeczy znajdujące się poniżej troski o jej duszę, dlatego Pan Jezus powiedział jej: „Marto, Marto, troszczysz się i kłopoczesz o wiele rzeczy” (Łuk. 10:41). Maria natomiast, zatroszczyła się przede wszystkim o „chleb z nieba”, i słuchała Słowa Bożego, dlatego Jezus to pochwalił mówiąc, że „dobrą cząstkę wybrała, która nie będzie jej odjęta” (w. 42).
Słowo Boże wzywa nas do czujności i troszczenia się o nasze życie z Bogiem. Nowe życie, jakie otrzymaliśmy z łaski, absolutnie darmo, jest skarbem najdroższym, o który musimy troszczyć się, aby go nie stracić. Autor Listu do Hebrajczyków wzywa ludzi wierzących do szczególnej troski o zachowanie Słowa Bożego w codziennych życiu, aby nie zejść z jedynej drogi, która prowadzi do Ojca. Są to słowa przestrogi - „Dlatego musimy tym baczniejszą zwracać uwagę na to, co słyszeliśmy, abyśmy czasem nie zboczyli z drogi” (Hebr. 2:1). Czym jest „zwracanie bacznej uwagi”, jak nie stałą troską o utrzymanie się na właściwym kursie w naszej wędrówce przez życie. Słowo Boże jest naszym kompasem, jest wskazówką od samego Króla, jak mamy poruszać się w Jego Królestwie. Jeśli zaczniemy beztrosko traktować Jego ostrzeżenia o niebezpieczeństwach i diabelskich zasadzkach, zboczymy z drogi, prowadzącej do celu. Oryginalne słowo „pararueo” znaczy „przepłynąć obok”, lub „beztrosko przejść obok”.
Jeśli żaglowiec, który jest pędzony siłą wiatru, znajdzie się w bezwietrznej strefie, to zacznie dryfować, kierowany siłą prądów morskich. Podobnie jest z naszym życiem, które jest „napędzane” siłą Ducha Świętego. Jezus powiedział Nikodemowi, że ten, kto narodzi się na nowo, poddany zostanie działaniu Ducha, który jak wiatr „wieje, dokąd chce” (Jan 3:8).
Apostoł Paweł nauczał ludzi odrodzonych z Ducha, że w ich życiu działać będą dwie przeciwne sobie siły napędowe – „ciało pożąda przeciwko Duchowi, a Duch przeciwko ciału, a te są sobie przeciwne, abyście nie czynili tego, co chcecie” (Gal. 5:17). Jeśli nie poddamy się działaniu „wiatru” Ducha Świętego, to inna siła zepchnie naszą łódź życia na mieliznę. Gdy natomiast „Duch was prowadzi” (w. 18), jesteśmy wówczas zdolni wydawać owoc Ducha. Naszą troską jest więc dokonanie wyboru, jaka siła będzie napędzać naszą łódź.
Do troski o rozwój naszego życia z Bogiem wzywa nas również apostoł Piotr słowami: „dołóżcie wszelkich starań i uzupełniajcie waszą wiarę cnotą, cnotę poznaniem, poznanie powściągliwością, powściągliwość wytrwaniem, wytrwanie pobożnością, pobożność braterstwem, braterstwo miłością” (2 Ptr. 1:5-7). Wierzę, że ta dość długa lista dodawanych wartości sprawi, że osiągniemy żywą wiarę, gdyż „wiara, jeżeli nie ma uczynków, martwa jest sama w sobie” (Jak. 2:17). Piotr mówi z całym przekonaniem, że musimy mocno „zaprzeć się” w pozycji, jaką otrzymaliśmy od Pana, ponieważ Boży przeciwnik wysyła swoich agentów, aby nas zepchnęli na manowce – „umiłowani, wiedząc o tym wcześniej, miejcie się na baczności, abyście, zwiedzeni przez błędy ludzi nieprawych, nie dali się wyprzeć z mocnego swego stanowiska” (2 Ptr. 3:17).
Na koniec, spójrzmy jeszcze na to, z jaką troską apostoł Paweł dbał o swoje życie, wzorując się na sportowcu – „umartwiam ciało moje i ujarzmiam, bym przypadkiem, będąc zwiastunem dla innych, sam nie był odrzucony” (1 Kor. 9:27). Dlatego zachęcał też Tymoteusza, swego duchowego syna: „O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich” (1 Tym. 4:15).
Obyśmy nie ulegli ułudzie beztroskiego życia, i dali się zepchnąć na cielesną mieliznę. Wielu żeglarzy wyposaża swoje żaglówki w małe silniki, aby dopłynąć do brzegu, w sytuacji, gdy ucichnie wiatr. Lecz pamiętajmy, że własną pomysłowością nie zastąpimy nigdy „wiatru” Ducha Świętego.  Jedynie ten święty wiatr jest w stanie doprowadzić nas do domu Ojca. 
Henryk Hukisz

Sunday, May 25, 2014

Uświęcona bylejakość?



 W sercu osoby szczerze wierzącej powstaje nieraz dylemat – czy dać Bogu to, co najlepsze, czy liczy się jedynie szczera intencja ofiarowania, nie dbając o jakość naszego daru. Przedmiotem naszej ofiary może być cokolwiek w naszym życiu, począwszy od zwykłego spędzania czasu, do poświęcenia życia dla Boga w całości. Pomiędzy tymi wielkościami, znajduje się cała masa spraw, jakie oddajemy Bogu w naszym codziennych życiu, łącznie z naszym zaangażowaniem w życie lokalnego zboru.
Usłyszałem kiedyś, przez przypadek, jak młodzi ludzie rozmawiali o swoim zaangażowaniu w służbie muzycznej zboru. Padło wówczas wyrażenie: „no, to pochałturzmy trochę dla Pana”, mając na uwadze grę na instrumentach podczas uwielbiania na nabożeństwie. Moje oburzenie zostało zignorowane i potraktowane jako brak zrozumienia dla ich szczerych intencji.
Obecnie, w wielu zborach stosuje się wszelkiego rodzaju nowinki techniczne, od zwykłego nagłośnienia, poprzez nadawanie na żywo obrazu wideo, aż do teatralnych iluminacji świetlnych. Ponieważ są to zagadnienia wymagające już pełnego profesjonalizmu, co z natury rzeczy jest dość kosztowne, można nieraz spotkać się z pełną amatorszczyzną. Pojawia się wówczas dylemat, jakiemu chcę poświęcić nieco więcej uwagi w tym rozważaniu.
Stary Testament jest dla nas niewyczerpalną skarbnicą wspaniałych przykładów, które ukazują nam oblicze Boga. Lud Boży, otrzymał szczególne zadanie do zademonstrowania wobec reszty świata, a mianowicie, mieli pokazać charakter Boga, poprzez własne doświadczenia. Dlatego wszystko, co zostało zapisane w natchnionych przez Boga Pismach, ma nam służyć jako przykład godnego naśladowania w czynieniu czegoś, lub nie czynieniu, dla Bożej chwały.
Gdy naród Izraelski wyszedł z Egiptu, gdy wędrowali już jakiś czas przez pustynię, Bóg postanowił zamieszkać pośród Swego ludu, dlatego rozkazał zbudować Namiot Przybytku, w którym znajdowało się miejsce najświętsze. W tym namiocie składano też ofiary przebłagania i dziękczynne. Bóg polecił wykonać to zadanie ze szczególną troską i precyzją, dając Mojżeszowi dokładny plan, czyli „blueprint” z najdrobniejszymi szczegółami, bez możliwości dodania przez budowniczych czegokolwiek z własnej inicjatywy. Dlatego osoby zatrudnione do tego dzieła, miały pochodzić z najlepszych wśród najlepszych. Mojżesz wybrał odpowiednią osobę nadzorującą to dzieło, a Pan ten wybór przypieczętował, „i napełnił go duchem Bożym, mądrością, rozumem, poznaniem i wszechstronną zręcznością w rzemiośle, pomysłowością w wyrobach ze złota, ze srebra i miedzi, w szlifowaniu drogich kamieni do oprawy, w snycerstwie i we wszelkiej artystycznej robocie” (2 Moj. 35. 31-33). Zadaniem Besalela z plemienia Judy było nadzorowanie wszystkich prac związanych z budową namiotu i jego wyposażeniem. Było to coś w rodzaju końcowej kontroli jakości wszystkich prac. Nie było do pomyślenia, aby ktokolwiek powiedział w obronie bylejakości, że najważniejsze jest to, że czyni to dla Pana ze szczerego serca.
Kolejnym wielkim zadaniem, jakie Izraelici mieli wykonać, było zbudowanie świątyni, jako stałego już miejsca, w którym przebywała Boża chwała, a ludzie mogli się do niej udawać, aby doświadczać zmiłowania i pomocy od Pana. Jak wiemy, to wielkie zadanie zostało powierzone Salomonowi, który miał wykonać je z największym kunsztem i poświęceniem. Dlatego tez czytamy, że „dał też Bóg Salomonowi bardzo wielką mądrość i roztropność, nadto rozum tak rozległy jak piasek nad brzegiem morza” (1 Król. 4:29). Król Salomon otrzymał szczegółowe instrukcje, jak należało wykonywać wszystkie elementy tej wspaniałej budowli. W księgach królów Izraela zapisano: „Świątynię zaś budowano z kamieni gotowych, przyciosanych już w kamieniołomach, tak iż w czasie budowy w świątyni nie było słychać w niej młotów czy siekier, w ogóle żadnego narzędzia żelaznego” (1 Król. 6:7). Druga Księga Kronik rozpoczyna się bardzo szczegółowym opisem budowy tej świątyni. Wszystkie elementy, wyposażenie, wymiary i wystrój zostały podane w tym celu, aby nie było, jak mówimy dziś, „fuszerki”. Jak wiemy z zapisu ewangelistów, po wielu wiekach, nawet po odbudowie w czasach Nehemiasza i później przez Heroda, ta świątynia nadal zadziwiała swym pięknem. Gdy pewnego razu Pan Jezus opuszczał jej mury, jeden z uczniów rzekł: „Nauczycielu, patrz, co za kamienie i co za budowle!” (Mar. 13:1).
My dzisiaj nie musimy udawać się do murowanych świątyń, gdyż jak powiedział apostoł Paweł; „Bóg, który stworzył świat i wszystko, co na nim, Ten, będąc Panem nieba i ziemi, nie mieszka w świątyniach ręką zbudowanych” (DzAp. 17:24). Lecz wiemy, że od czasu przyjścia Mesjasza, mamy świątynię Jego Ciała, którą On buduje w miejscu tamtej, zbudowanej w największym kunsztem i dokładnością. Piękno świątyni Ciała Chrystusa jest tak ogromne, że ta murowana „jest tylko obrazem i cieniem niebieskiej” (Hebr. 8:5). Dlatego uważam, że nasz udział w budowaniu tej niebiańskiej świątyni ma być świadectwem jak największego zaangażowania i najwyższej jakości, na jaką nas stać.
Apostoł Piotr, który słyszał zapowiedź Chrystusa - „zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go” (Mat., 16:18), napisał do wierzących w Pana Jezusa: „wy sami jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy, w kapłaństwo święte, aby składać duchowe ofiary przyjemne Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1 Ptr. 2:5).
Wspaniała zachętę do tej budowy zastawił dla nas apostoł Paweł. Pisał wprawdzie do wierzących w zborze korynckim, lecz dobrze jest zastosować się do jego wskazówek, aby na fundamencie, którym jest Chrystus, budować z materiałów najwyższej jakości. Aby nie było za późno na poznanie prawdy, czy „ktoś na tym fundamencie wznosi budowę ze złota, srebra, drogich kamieni, z drzewa, siana, słomy, to wyjdzie na jaw w jego dziele; dzień sądny bowiem to pokaże, gdyż w ogniu się objawi, a jakie jest dzieło każdego, wypróbuje ogień” (1 Kor. 3:12,13).
Bylejakość jest niebezpieczna, gdyż niszczy całą budowlę. A „jeśli ktoś niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg, albowiem świątynia Boża jest święta, a wy nią jesteście” (w. 17).
Henryk Hukisz

Fałszywe dożynki



 W prawdzie dopiero rozpoczyna się lato, a do żniw daleko, lecz skojarzenie z dożynkami zrodziło się w czasie oglądania lokalnych wiadomości.
Wczoraj, w Chicago świętowano. Jeden z głównych kanałów informacyjnych "ABC 7 News" poinformował, że w uroczystości udział wziął mer miasta i „top cap”, czyli szef policji, a w jednym z kościołów, najbardziej zaangażowanych w walkę z przemocą w Chicago, odbyła się specjalna celebracja poświęcona temu wydarzeniu. Szczególną okazją do tak uroczystego świętowania, był okres 48 godzin bez ulicznej strzelaniny. Problem przemocy na chicagowskich ulicach spędza sen z powiek władzom tego ogromnego miasta. Gangi uliczne opanowują coraz większą cześć tej aglomeracji, przenosząc się do północnych dzielnic, gdzie dotychczas panował względny spokój.
Okres dwóch dób bez strzelaniny na ulicach wzbudził nadzieję na odwrót w tym katastrofalnym pędzie do zabijania niewinnych dzieci, głównie wśród afro-amerykańskiej części tego społeczeństwa. Trend do zdobywania ulicznej władzy nad wieloma regionami Chicago, teraz opanowuje ciągle roznącą część ludności latynoskiej. Pojawiły się już pomysły, aby wprowadzić siły wojskowe na ulice najbardziej niebezpiecznych części Chicago.
Dlaczego o tym piszę? Poruszyła mnie wielka gala, z jaką mówiono w dwóch spokojnych dniach na ulicach miasta, w którym ludzie przyzwyczaili się już do informacji o codziennych strzelaninach w porachunkach pomiędzy gangami. Wiele organizacji społecznych stara się walczyć z tym problemem, lecz bez wielkich rezultatów, Prawie każde wiadomości w lokalnej telewizji rozpoczynają się doniesieniami o kolejnych ofiarach. Członkowie gangów, bez skrupułów sięgają po broń, aby zabijać swoich przeciwników.
Należałoby zadać proste pytanie: „Skąd bierze się ta przemoc?” Uważam, że wystarczy przyjrzeć się codziennym życiu młodych ludzi, a nawet, jeszcze dzieci. Gry komputerowe, które obecnie dostępne są już nie tylko w domowym komputerze. Lecz znajdują się w każdym smartfonie, inspirują do stosowania przemocy. Począwszy od „angry birds”, do krwawych jatek w bardziej skomplikowanych grach, już małe dzieci uczą się zdobywać przewagę poprzez zabijanie. Współczesne filmy są największym źródłem przemocy. Wystarczy obejrzeć chociażby kilka „trailerów” najnowszych produktów z Hollywood, aby przerazić się tym, czym karmi się umysły widzów tych filmów.
Jedna z najbardziej oczywistych prawd brzmi: „Co człowiek sieje, to będzie zbierać”. Apostoł Paweł, pisząc do ludzi wierzących, wskazywał na tę prostą zasadę. Apostoł, pisząc o trosce o nasze duchowe życie, abyśmy zawczasu zwracali swoją uwagę na źródło inspiracji, gdyż „Bóg się nie da z siebie naśmiewać; albowiem co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Gal. 6:7). To prawo jest bezwzględne w swoich skutkach, i każdy „kto sieje dla ciała swego, z ciała żąć będzie skażenie, a kto sieje dla Ducha, z Ducha żąć będzie żywot wieczny” (w. 8).
Jeżeli do serc i umysłów dzieci i ludzi młodych zasiewa się przemoc, jeśli oswaja się ich oczy z widokiem krwi i przemocy, to czegóż można się spodziewać później w ich życiu? Nie pomoże żadna prewencja, ani oddziały wojska na ulicach naszych miast – żniwa pokażą w swoim zbiorze, jakie ziarno zostało zasiane.
Pan Jezus, najlepszy znawca ludzkiej natury, odwoływał się również do tego prawa. Gdy przestrzegał swoich słuchaczy i naśladowców przed fałszywymi prorokami, mówił: „Po ich owocach poznacie ich. Czyż zbierają winogrona z cierni albo z ostu figi? Tak każde dobre drzewo wydaje dobre owoce, ale złe drzewo wydaje złe owoce” (Mat. 7:16,17). Później, apostoł Paweł uzupełnił tę myśl, wskazując na powszechność zła w ludzkich sercach, gdy pisał, że „nie ma ani jednego sprawiedliwego, nie masz, kto by rozumiał, nie masz, kto by szukał Boga; wszyscy zboczyli, razem stali się nieużytecznymi, nie masz, kto by czynił dobrze, nie masz ani jednego” (Rzym. 3:10-12).
Żaden człowiek nie jest w stanie dokonać z siebie przemiany własnej natury, tak, aby pochwalić się przed Bogiem dobrym owocem. Dlatego Pan Jezus, jako najlepszy Nauczyciel, pouczał każdego, nawet znawców Bożych Praw, że „jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego” (Jan 3:3). Nawet miłość, do której dowołuje się większość ludzi, że „all you need is love”, bez odrodzenia z Ducha Świętego, nie jest tym owocem, jakim można się szczycić. Apostoł Piotr, wierny uczeń Pana Jezusa, pisał pod koniec swego życia: „umiłujcie czystym sercem jedni drugich gorąco, jako odrodzeni nie z nasienia skazitelnego, ale nieskazitelnego, przez Słowo Boże, które żyje i trwa” (1 Ptr. 1:22,23). Bez odrodzenia, jakie może sprawić w nas jedynie nieskazitelne nasienie, jakim jest jedynie Słowo Boże, nie można oczekiwać na prawdziwe żniwa, gdyż zbierać będziemy jedynie to, co zostało posiane.
Apostoł Jan, znany jako „apostoł miłości”, zachęcał do prawdziwej miłości, jaką możemy posiąść poprzez narodzenie się z Boga. Jan pisał wprost: „Kto z Boga się narodził, grzechu nie popełnia, gdyż posiew Boży jest w nim, i nie może grzeszyć, gdyż z Boga się narodził” (1 Jan 3:9).
Bez tego „Bożego posiewu”, nie ma możliwości, aby w życiu pojawił się dobry owoc. Nawet, jeśli przez dwie doby nie padł ani jeden strzał nienawiści na ulicach Chicago, nie ma powodu do świętowania. Po tej wiadomości, jaką rozpocząłem to rozważanie, została podana następna, że od kul z broni w rękach członków gangu, zginęła kolejna osoba, a kilka zostało rannych. Te „dożynki” świętowania spokoju na ulicach Chicago, okazały się fałszywe.
Henryk Hukisz

Tuesday, May 20, 2014

Cud mniemany



 W 1794 roku, na deskach Teatru Narodowego w Warszawie wystawiono wodewil pt. „Cud mniemany, czyli Krakowiacy i Górale”. To dzieło Bogusławskiego, uznane za pierwszą polską operę narodową, dzięki tak wielkim słowom, jak „wolność” i „niepodległość”, miało dodawać Polakom otuchy w czasie rozbiorów. Treść, na pozór banalna, gdyż chodzi głównie o romans, miała jednak w swym założeniu pochwałę ugody, uzyskanej dzięki cudowi. W rzeczywistości cudu nie było, jedynie drut rozłożony na łące, w których pojawił się prąd elektryczny, powodujący lekkie porażenie zbliżających się do niego osób.
O cudzie, bardziej współczesnym, pisano niedawno podczas kanonizacji polskiego papieża. Chociaż osobiści nie zajmowałem się tym „narodowym” wydarzeniem, to ujął mnie tytuł pewnego artykułu, a raczej wywiadu z autorem książki pod tytułem „Uzdrowił mnie Jan Paweł II”. Do artykułu dołączona jest seria zdjęć, na których można zobaczyć między innymi ołtarz ustawiony na werandzie domostwa cudowniej uzdrowionej kostarykańskie kobiety. Charakterystyczne na nim jest to, że figurka Chrystusa jest malutka przy wielkim zdjęciu papieża. Myślę, że ta proporcja nie jest przypadkowa, gdyż taką samą można zobaczyć na większości obrazów i figur przedstawiających Marię, matkę Pana Jezusa, trzymająca malutkiego Chrystusa. Twórcy tych „dzieł sztuki”, oddają w ten sposób rzeczywistość, ukazując kto dla nich jest ważniejszy.
Każdy znawca Biblii, kto prawdziwie szanuje Chrystusa wie, że Pan Jezus jest w niej najważniejszy. Od pierwszej Księgi Mojżeszowej, aż do Objawienia, Jezus Chrystus stoi w centrum, gdyż „w Nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nienaganni przed obliczem jego; w miłości przeznaczył nas dla siebie do synostwa przez Jezusa Chrystusa według upodobania woli swojej, ku uwielbieniu chwalebnej łaski swojej, którą nas obdarzył w Umiłowanym” (Efez. 1:4-6).
Jan Chrzciciel, któremu Bóg wyznaczył zadanie wskazania już bezpośrednio na Tego, który „gładzi grzech świata” (Jan 1:29), wyznał wobec wszystkich, że „On musi wzrastać, ja zaś stawać się mniejszym” (Jan 3:30). A przecież o nikim innym, jak właśnie o Janie Chrzcicielu sam Chrystus wydał opinię, że „nikt z tych, którzy się z niewiast narodzili, nie jest większy od Jana” (Łuk. 7:28).
Apostołowie, gdy przemierzali ówczesny świat, zwiastując ewangelię, „nie przestawali też codziennie w świątyni i po domach nauczać i zwiastować dobrą nowinę o Chrystusie Jezusie” (DzAp. 5:42). Później, gdy na scenę wkroczył apostoł Paweł, działy się wielkie cuda, których sprawcą był Bóg, aby w ten sposób potwierdzić wiarygodność ewangelii, jaką powierzył Kościołowi. W czasie pierwszej wyprawy misyjnej, Paweł i Barnaba dotarli do Listry, niewielkiego miasteczka w Małej Azji, gdzie spotkali pewnego człowieka, który był „chory na bezwład nóg; był on chromy od urodzenia i nigdy jeszcze nie chodził” (DzAp. 14:8). Podobnie jak wcześniej czynił to Pan Jezus, jak posłuszni nakazowi Chrystusa, czynili to apostołowie Piotr i Jan, tak samo Paweł powiedział zdecydowanie do chorego: „Stań prosto na nogach swoich! (w. 10). Nie było potrzeby powoływania specjalnej komisji lekarsko-teologicznej, aby stwierdzić cud, gdyż sparaliżowany od urodzenia kaleka „zerwał się, i chodził” (w. 10).
Tłum ma prawo do własnych zachowań, dlatego nie dziwi nas to, co wydarzyło się bezpośrednio po tym uzdrowieniu. Jak czytamy: „A gdy ujrzał tłum, co Paweł uczynił, zaczął wołać, mówiąc po likaońsku: Bogowie w ludzkiej postaci zstąpili do nas. I nazwali Barnabę Zeusem, Pawła zaś Hermesem, ponieważ on był głównym mówcą” (DzAp. 14:12). Kapłani, duchowi przywódcy tego tłumu ogłosili cud, i nakazali oddawać cześć ludziom. Zwołano religijne zgromadzenie ku czci tych, którzy dokonali cudownego uzdrowienia. Łukasz opisał to dokładnie: „A kapłan podmiejskiej świątyni Zeusa, przywiódłszy przed bramy miasta woły i wieńce, chciał wraz z ludem złożyć ofiarę” (w. 13). Wówczas, prawdziwi święci Boży słudzy zawołali z oburzeniem: „Ludzie, co robicie? I my jesteśmy tylko ludźmi, takimi jak i wy, zwiastujemy wam dobrą nowinę, abyście się odwrócili od tych marnych rzeczy do Boga żywego, który stworzył niebo i ziemię, i morze, i wszystko, co w nich jest” (w. 15).
Apostoł Paweł, można powiedzieć, główny teolog Kościoła, wyjaśniał w swoich listach na czym polega nasza wiara i pobożność. Ponieważ wszyscy jesteśmy grzesznikami, potrzebujemy zbawienia, jakie zostało nam dane w Chrystusie, którego Bóg ustanowił Głową Kościoła, i nigdy tego nie zmienił. Paweł napisał, że jednak ludzie, zamiast poznać prawdę o Bogu, „zamienili chwałę nieśmiertelnego Boga na obrazy przedstawiające śmiertelnego człowieka, a nawet ptaki, czworonożne zwierzęta i płazy” (Rzym. 1:23).
Chrystus jest w centrum Kościoła. O Nim pisał apostoł Paweł: „On jest obrazem Boga niewidzialnego, pierworodnym wszelkiego stworzenia, ponieważ w nim zostało stworzone wszystko, co jest na niebie i na ziemi, rzeczy widzialne i niewidzialne, czy to trony, czy panowania, czy nadziemskie władze, czy zwierzchności; wszystko przez niego i dla niego zostało stworzone. On też jest przed wszystkimi rzeczami i wszystko na nim jest ugruntowane, On także jest Głową Ciała, Kościoła; On jest początkiem, pierworodnym z umarłych, aby we wszystkim był pierwszy, ponieważ upodobał sobie Bóg, żeby w nim zamieszkała cała pełnia boskości i żeby przez niego wszystko, co jest na ziemi i na niebie, pojednało się z nim dzięki przywróceniu pokoju przez krew krzyża jego” (Kol. 1:15-20).
Podałem ten dłuższy cytat z Biblii, tak na wypadek, gdyby ktoś prawdziwie zainteresował się Panem Jezusem, Kim On jest i jak powinniśmy Go szanować. Gdyż „Bóg wielce Go wywyższył i obdarzył go imieniem, które jest ponad wszelkie imię, aby na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią” (Fil. 2:10,11).
Henryk Hukisz

Friday, May 16, 2014

Bez przekonania



 Przekonanie odgrywa bardzo ważną rolę w podejmowaniu każdej decyzji. Przekonanie, to „przeświadczenie o prawdziwości lub fałszywości czegoś, to wyrobiony pogląd na coś, przeświadczenie, opinia”. Taką definicję znajdujemy w Słowniku Języka Polskiego, który podaje również przykładowe zastosowania tego słowa. Na przykład, można mieć głębokie przekonanie, lub chwiejne, przekonanie wyrabia się lub utwierdza się w nim. Jak więc widzimy, aby przekonać się do czegoś, musimy poddać się pewnym procesom, ulegamy argumentom, lub po prostu, dajemy się przekonać lub nie.
Na co dzień znajdujemy się w różnych sytuacjach, gdy ktoś stara się nas przekonać, na przykład do zakupienia atrakcyjnego towaru, lub do podjęcia decyzji, której skutki będziemy odczuwać przez długi czas, o ile nie do końca naszego życia. Dlatego tak ważne jest, aby nie dać się przekonać do rzeczy nieprawdziwych, natomiast, jeśli chodzi o słuszne decyzje, chcemy być przekonani bez cienia wątpliwości, że nie zostaliśmy oszukani.
Chrystus, zanim odszedł do chwały Ojca, przygotowując Swoich uczniów do kontynuowania misji, jaką rozpoczął, obiecał dać im Pocieszyciela. Ów Pocieszyciel jest tego rodzaju, że w niczym nie różni się od samego Chrystusa, gdyż jest również Bogiem. Duch Święty, gdyż o Niego chodzi, uzdalnia uczniów Chrystusa do skutecznego wypełniania zadania, jakie zostało im powierzone. Dlatego Pan Jezus, zanim ostatecznie rozstał się ze Swoimi uczniami, rozkazał im: „Nie oddalajcie się z Jerozolimy, lecz oczekujcie obietnicy Ojca, o której słyszeliście ode mnie” (Dz.Ap. 1:4). Cóż to za obietnica, bez spełnienia się której, uczniowie nie mieli żadnej szansy, aby skutecznie wypełniać swoją misję? Kilka chwil później, Jezus wyjaśnił im, że gdy wiernie poczekają, to otrzymają „moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz.Ap. 1:8). Bez tej mocy, ich służba nie będzie miała żadnych szans, aby osiągnąć cel, jakim jest głoszenie ewangelii, mam na uwadze Bożej ewangelii, a nie ich własnej.
Gdy uważnie śledzimy rozwój Kościoła, myślę o okresie opisanym pod Bożym natchnieniem w Dziejach Apostolskich i w Listach, to możemy zauważyć, że na samym początku Duch Święty odgrywał zasadnicza rolę w zwiastowaniu ewangelii. Łukasz zapisał wyraźnie, że „kościół, budując się i żyjąc w bojaźni Pańskiej, cieszył się pokojem po całej Judei, Galilei i Samarii, i wspomagany przez Ducha Świętego, pomnażał się” (Dz.Ap. 9:31). Przywódcy ówczesnego Kościoła wiedzieli, ze jedynie obiecany Pocieszyciel, może przyczynić się do skutecznego zwiastowania ewangelii. Nic nie było w stanie odwrócić ich uwagi od faktu, że jedynie Duch Święty może przekonywać grzeszników, że  głoszone Słowo Boże może doprowadzić ich nawrócenia. Dlatego, gdy grożono im więzieniem i śmiercią, modlili się o to, aby Bóg dokonywał tych samych dzieł, jakie czynił przez Swego Syna. Modlili się o to tak gorliwie, że w rezultacie, „zatrzęsło się miejsce, na którym byli zebrani, i napełnieni zostali wszyscy Duchem Świętym, i głosili z odwagą Słowo Boże” (Dz.Ap. 4”31).
Na czym polegała tajemnica skuteczności zwiastowania ewangelii w tamtym czasie? Jak wiemy, na pierwsze kazanie Piotra, gdy mówił o śmierci i zmartwychwstaniu Pana Jezusa, słuchacze zawołali: „Co mamy czynić, mężowie bracia?” (Dz.Ap. 2:37). Skutek był taki, że „ci więc, którzy przyjęli słowo jego, zostali ochrzczeni i pozyskanych zostało owego dnia około trzech tysięcy dusz” (w. 41). Kilka rozdziałów dalej czytamy, że gdy apostołowie posłusznie czynili to, do czego uzdalniał ich Duch Święty, „przybywało też coraz więcej wierzących w Pana, mnóstwo mężczyzn i kobiet” (Dz.Ap. 5:14).
Odpowiedzi możemy szukać w obietnicy, jaką zostawił im Pan Jezus, gdy mówił o Pocieszycielu. Chrystus powiedział wówczas wyraźnie, że Pocieszyciel, gdy przyjdzie, „przekona świat o grzechu i o sprawiedliwości, i o sądzie” (Jan 16:8). Nikt nie jest w stanie skutecznie i prawdziwie przekonać o tym, że człowiek jest grzesznikiem, jak jedynie Duch Święty. Bez tego elementu przekonywania grzeszników, nie można mówić o zwiastowaniu prawdziwej ewangelii.
Już prorok Zachariasz, zapowiadając nadejście Mesjasza, wskazał na tę charakterystykę działania Ducha Świętego. Prorok powiedział o Jezusie, że gdy Pan wyleje „ducha łaski i błagania, wtedy spojrzą na mnie, na tego, którego przebodli, i będą go opłakiwać, jak opłakuje się jedynaka, i będą gorzko biadać nad nim, jak gorzko biadają nad pierworodnym” (Zach. 12:10). Dlatego Piotr, gdy odpowiadał na pytanie słuchaczy, co mają czynić, rzekł: „Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego” (Dz.Ap. 2:38). Prawdziwe przekonanie o grzechu, wiodące do żalu i nawrócenia, może uczynić jedynie Duch Święty. Słuchacze ewangelii dadzą się prawdziwie przekonać jedynie Bożemu Duchowi i wówczas nawrócenie będzie autentyczne, do Boga a nie do ludzi.
Niestety, dzisiaj najczęściej słyszy się ewangelię własnej produkcji. Na ewangelizację zaprasza się współczesnych muzyków i piosenkarzy, a kaznodzieje przeszkoleni w sztuce negocjowania, starają się trafić w społeczno-psychologiczne potrzeby człowieka. Pisałem o tym już kilkakrotnie na tym blogu w rozważaniach „Produkt ewangeliopodobny”, „Ewangelia na wesoło”, „Pizza party” oraz pod innymi tytułami. Obawiam się jednak, że wezwanie do oparcia  się na przekonywującej mocy Ducha Świętego pozostaje bez odzewu, ponieważ łatwiej jest iść za współczesnymi trendami.
Musimy jednak pamiętać, że bez przekonania Ducha Świętego, nikt szczerze nie uwierzy w ewangelię. Może jedynie ulec dość skutecznym motodom oddziaływania na słuchaczy. Może się nawet wzruszyć, może nawet powtórzyć słowa tzw. „modlitwy grzesznika”, lecz czy będzie to równoznaczne z narodzeniem się na nowo? Bóg jedynie raczy to wiedzieć. Lecz dla wielu, uświadomienie, że zostali niewłaściwie przekonani, może okazać się spóźnione.
Henryk Hukisz

Thursday, May 15, 2014

Kacza miłość



 Pewnego razu wybraliśmy się z żoną do pobliskiego parku na przejażdżkę rowerową. Po pokonaniu kilku mil, zatrzymaliśmy się nad pięknym jeziorkiem, aby podziwiać piękno przyrody, która szczególnie o tej porze roku, jest wspaniałym świadectwem Bożej mądrości. Moją uwagę zwróciła para zakochanych w sobie kaczek pływających po spokojnej wodzie jeziorka. Ponieważ jest to okres godowy, kaczor nie odstępował od swojej partnerki ani na chwilę. Aż tu nagle, jak grom z jasnego nieba, inny kaczor spadł im wprost na głowy, prowokując kaczkę do poderwania się do lotu.


Scena, jaka chwilę później rozegrała się na niebie nad wodą tego jeziorka, wywołała we mnie wielkie wrażenie i skojarzenie, które zainspirowało mnie do tej krótkiej refleksji. Później dowiedziałem się, że w kulturze chińskiej, kaczki mandarynki są uważane za symbol wierności małżeńskiej, ponieważ są sobie wierne przez całe swoje kacze życie.

Bohaterowie mojego rozmyślania, wykonali w powietrzu scenariusz, jaki mógłby stanowić kanwę dobrego filmu. Gdy obcy kaczor próbował porwać nie swoją partnerkę, spychając ją w inną przestrzeń, jej wierny partner poderwał się do lotu, i całą siłą swoich skrzydeł starał się dogonić pędzące w powietrzu ptaki. Po chwili, wykorzystując moment skrętu w lewo, zrobił skrót toru lotu, i znalazł się koło swojej kaczki, starając się oddzielać ją od porywacza. Ten zaś, uporczywie atakował ich to z lewa, to z prawa, aż po chwili odbił w bok i oddalił się, rezygnując z „podrywu” obcej mu partnerki.

Gdy już wierna sobie para wylądowała znów na wodzie jeziorka, szybko popłynęli w kierunku przybrzeżnych trzcin. Po chwili straciłem z oczu bohaterów tej romantycznej historii. Przez resztę naszej rowerowej przejażdżki ten scenariusz pozostał w moim sercu wywołując podziw dla walki kaczora o swoją partnerkę. Później, gdy już wróciliśmy do domu, myślałem o tym, czy w małżeństwie, mąż nie powinien zademonstrować podobnej postawy, gdy jego żonie grozi jakieś niebezpieczeństwo.

Apostoł Paweł, pisząc o relacji pomiędzy Chrystusem i Kościołem, posłużył się obrazem małżeństwa, jakie powinno funkcjonować w oparciu o Bożą regułę: „opuści człowiek ojca i matkę, i połączy się z żoną swoją, a tych dwoje będzie jednym ciałem” (Efez. 5:31). To świadectwo jedności małżeńskiej, trwające we wzajemnej wierności przez całe życie, jest odwołaniem się do roli, jaka Bóg wyznaczył partnerom tego związku. Apostoł nauczał, że tak jak Chrystus wydał samego siebie za Kościół, tak i mężowie „powinni miłować żony swoje, jak własne ciała. Kto miłuje żonę swoją, samego siebie miłuje, albowiem nikt nigdy ciała swego nie miał w nienawiści, ale je żywi i pielęgnuje, jak i Chrystus Kościół” (Efez. 5:28,29). Miłość Chrystusa do Kościoła sprawiła, że był gotowy opuścić chwałę, jaką miął u Ojca. Pan Jezus, jako Dobry Pasterz przyszedł na ziemię, aby zbawić zgubione owieczki. Ewangelista Jan zapisał ważne słowa o wytrwałości w tym poszukiwaniu, że On „idzie za zagubioną, aż ją odnajdzie” (Łuk. 15:4).

Pomimo upływu sporej już ilości lat, ciągle wspominam czas, gdy nie bacząc na odległość i pogodę, odpalałem swoją MZ-tkę i pędziłem z Poznania do Bydgoszczy, aby spotkać się z tą, która wypełniała moje myśli i zajęła ważne miejsce w moim sercu. Jestem przekonany, że to musiała być gorąca miłość. Teraz, po czterdziestu sześciu latach, być może to uczucie ma inną temperaturę, a być może mierzone jest według innej skali, lecz zdaję sobie sprawę, że podjąłem się wówczas zadania na całe życie. Bóg określił małżeństwo jako związek oparty na zasadach przymierza, które wyznacza określone zobowiązania. Dlatego, podczas uroczystych zaślubin, mogłem uczciwie wyrecytować słowa małżeńskiej przysięgi: „Dopóki śmierć nas nie rozłączy”. Podstawowym obowiązkiem jest wierność, która powinna zrywać do boju, gdy tego będzie wymagać sytuacja. Zagrożeniem może być nie koniecznie jakiś obcy partner, lecz choroba, niedołężność, lub inne ograniczenia wynikające z upływu czasu. Prorok Malachiasz powiedział: „Pan jest świadkiem między tobą i między żoną twojej młodości, której stałeś się niewierny, chociaż ona była twoją towarzyszką i żoną, związaną z tobą przymierzem” (Mal. 2:14).

W Chinach, częstym prezentem ślubnym są figurki dwóch kaczek mandaryńskich, aby mogły przypominać, że jest to związek na całe życie z określonymi zobowiązaniami. Nie sądzę, że dla tych, którzy znają Słowo Boże, i postępują zgodnie z Bożymi zasadami życia, potrzebne są te sympatyczne ptaki, chyba, że są nadziewane śliwkami. Dla mnie jednak, ta scenka, jaka rozegrała się nad wodą małego jeziorka w niedalekim parku, jest świadectwem praw, jakie Bóg ustanowił w Swoim świecie.

Jak więc widzimy, można wiele się nauczyć obserwując świat stworzony według Bożej mądrości. Salomon w pieśni o miłości opisuje tę szczególną więź, jaka łączy na całe życie małżonków słowami: „lecz jedna jest tylko moja gołąbka, bez skazy, jedynaczka swojej matki, wybranka swojej rodzicielki. (...) Kimże jest ta, która jaśnieje jak zorza poranna, piękna jak księżyc, promienna jak słońce, groźna jak hufce waleczne?" (PnP. 6:9,10). Dlatego w Księdze Przysłów napisał wprost: „Idź do mrówki, leniwcze, przypatrz się jej postępowaniu, abyś zmądrzał” (Prz.Sal. 6:6).

Henryk Hukisz

Monday, May 5, 2014

Namagnesowani świętością

Któż z nas nie bawił się w dzieciństwie magnesem. Przesuwany kawałek magnesu pod cienkim blatem stołu sprawiał, że metalowe przedmioty znajdujące się na nim, ożywały. Dziś, powiedziałby ktoś, ze to rewitalizacja. Mogliśmy przesuwać to coś na stole zgodnie z naszym zamiarem, ku wielkiemu zdziwieniu młodszych od nas dzieciaków.

Dzisiaj, w każdej kuchni na metalowej obudowie lodówki przyczepia się różnego rodzaju namagnesowane ozdoby, ramki ze zdjęciami wnuków. Mechanicy używają śrubokrętów z namagnesowana końcówką, dzięki czemu można łatwiej wprowadzić śrubkę w trudno dostępne miejsca. Magnes spełnia bardzo ważną funkcję w naszym życiu. To naturalne zjawisko fizyczne może również pomóc zrozumieć nam jedną z najważniejszych prawd o naszym życiu z Bogiem.
Niedawno miałem okazję posłuchać, a nawet obejrzeć nagrane kazanie mojego odwiecznego, by nie mówić starego, przyjaciela. A była mowa o nowym życiu, jakie przyniósł nam w darze Syn Boży, Jezus Chrystus. Opisując charakter tego życia, jakiego nie można osiągnąć w naturalny sposób, kaznodzieja użył wyrażenia, „zostaliśmy namagnesowani świętością”, wyjaśniając dalej, że jedynie Bóg jest święty, my natomiast zostaliśmy uświęceni w Chrystusie. Pan Jezus, będąc Synem Bożym, posiada tą samą świętość, co Ojciec, gdyż jest „monogene” z Nim, czyli posiada tę sama naturę. My zaś, dzięki poznaniu i przyjęciu wiarą Zbawiciela, zostaliśmy zaadoptowani, a nie zaadaptowani, jako synowie i córki Boże.
Kaznodzieja, wyjaśnił następnie, że skoro jedynie Bóg jest święty, my nie możemy być świętymi tak jak On jest święty, zostaliśmy natomiast uświęceni ponieważ Chrystus udzielił nam nowego życia.
Prawdą jest, że nikt z ludzi nie potrafi sam siebie uświęcić, tak, aby Bóg mógł uznać naszą świętość. Cóż więc oznaczają słowa, jakimi apostoł Piotr wzywał wierzących słowami Pisma: „Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1 Ptr. 1:16)? Przecież, gdybyśmy byli w stanie osiągnąć taką świętość, to czy Chrystus musiałby umierać za nas na krzyżu? Gdy przyjrzymy się bliżej temu poleceniu, to dowiemy się, że użyty jest w nim czasownik „ginomai”, który znaczy „stańcie się”, a nie „uczyńcie siebie”.
Stać się świętymi możemy jedynie dzięki łasce, jakiej Bóg nam udziela w Swoim Synu, Jezusie Chrystusie. Niestety, wielu wierzących, po przyjęciu zbawienia, jakie daje nam Chrystus, robi wszystko, co jest możliwe z własnej siły, aby zachować świętość, jakiej Bóg od nas wymaga. Bóg zbawił nas z łaski, ponieważ byliśmy tak grzeszni, że sami nie zdołalibyśmy niczego dokonać dla swego zbawienia. To czy teraz Bóg zostawił nas sobie samym, abyśmy osiągnęli Jego świętość? Nie, bo skoro nikt nie był w stanie uczynić cokolwiek, dla osiągnięcia zbawienia, nadal nie jest możliwe, aby własnym wysiłkiem uczynić cokolwiek dla zachowania świętości. Bóg jest tak święty, że każdy nasz własny wysiłek, nawet największy i najbardziej szlachetny, jest, jak powiedział Izajasz, „jak szata splugawiona” (Izaj. 64:6).
Takie zrozumienie, na czym polega życie w świętości, pojawiło się już na samym początku istnienia Kościoła. Apostoł Paweł przekonywał swoich słuchaczy do jedynego źródła, jakim jest Boża łaska, dzięki której mamy darowane wszystko, co jest potrzebne do życia w pobożności. Pojawili się natomiast nauczyciele, którzy nakłaniali do zachowywania przepisów Prawa Mojżeszowego, aby przez nie uświęcać siebie. Wówczas Paweł napisał ostro: „O nierozumni Galacjanie! Któż was omamił, was, przed których oczami został wymalowany obraz Jezusa Chrystusa ukrzyżowanego? Chcę dowiedzieć się od was tego jednego: Czy przez uczynki zakonu otrzymaliście Ducha, czy przez słuchanie z wiarą?” (Gal. 3:1,2).
Jest rzeczą oczywistą, że po przyjęciu zbawienia z łaski, jesteśmy zobowiązani do chodzenia w nowości życia, gdyż „jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe” (2 Kor. 5:17). Paweł wyjaśniał tajemnicę nowego życia w Chrystusie, pisząc o tym do wierzących w Koryncie: „nie jakobyśmy byli zdolni pomyśleć coś sami z siebie i tylko z siebie, lecz zdolność nasza jest z Boga, który też uzdolnił nas, abyśmy byli sługami nowego przymierza, nie litery, lecz ducha, bo litera zabija, duch zaś ożywia” (2 Kor. 3:5,6).
Nikt z nas nie jest w stanie uświęcić siebie samego. Jeśli ktoś ma taki zamiar, to musi uważać, aby czasami nie wpadł w pokuszenie wywyższania się nad innych. Taka sytuacja zaistniała w młodym zborze korynckim. Dość szybko powstały tam podziały, których podłożem była decyzja wyboru lepszego stylu życia, jedni opowiadali się za Pawłem, inni za Piotrem, czy Apollosem, inni natomiast uważali się za jeszcze lepszych, bo powoływali się na samego Chrystusa. Apostoł Paweł, gdy o tym się dowiedział, szybko do nich napisał: „aby żaden człowiek nie chełpił się przed obliczem Bożym”, gdyż „dzięki niemu jesteście w Chrystusie Jezusie, który stał się dla nas mądrością od Boga i sprawiedliwością, i poświęceniem, i odkupieniem, aby, jak napisano: Kto się chlubi, w Panu się chlubił” (1 Kor. 1:29-31). Tak więc, nasze uświęcenie możliwe jest jedynie w Chrytsusie.
Wracając do magnesu, wiemy, że przedmioty namagnesowane tracą po czasie tą nabytą zdolność. Dlatego powinniśmy częściej umieszczać je w silnym polu magnetycznym, aby "domagnesować". Podobnie jest z naszym uświęceniem - nie zachowamy darowanej nam świętości, jeśli przebywać będziemy z dala od Chrystusa. Dlatego Paweł radzi nam: „A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej, o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi” (Kol. 3:1,2).
Na koniec, taka praktyczna rada: Wszystko, co nas otacza w tym świecie, niech interesuje nas tak, jak może zainteresować umarłych. Apostoł Paweł pisał "do świętych i wierzących braci w Chrystusie, którzy są w Kolosach" (Kol. 1:1) - „umarliście bowiem, a życie wasze jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu” (Kol. 3:3). A skoro jesteśmy martwi, to nic z tego świata nie może już na nas oddziaływać. Jedynie Boża świętość może nas inspirować. Pan Jezus dał końcowe zalecenie dla Kościoła: "kto święty, niech nadal się uświęca" (Obj. 22:11).
Henryk Hukisz