W naszym konsumpcyjnym społeczeństwie już nic nas nie może zdziwić, szczególnie w dziedzinie handlowej. Specjaliści od komercji prześcigają się w pomysłach, producenci reklam posuwają się do granic absurdu, a to wszystko w jednym celu, aby zdobyć klienta. O klienta warto jest walczyć, bo klient przynosie do sklepu pieniądze, dlatego tak bardzo na nim każdemu zależy. W latach 80-tych ubiegłego wieku, gdy na półkach w sklepach spożywczych dominował ocet i musztarda, a czekolada, o ile można było ją gdzieś dostać, to była na kartki. Wówczas pojawiło sie w sprzedaży coś, co wyglądalo jak prawdziwa czekolada. Ta prostokątna tabliczka masy w kolorze brązowym miała nawet smak kakaowy. Na opakowaniu widniało określenie „produkt czekoladopodobny”.
Dla klienta robi się wszystko, jeśli chce napić się piwa, a nie lubi alkoholu, wymyślono piwo bezalkoholowe. Kiedy rozpropagowano ideę, że kofeina szkodzi, stworzono kawę bez kofeiny. Niedługo będzie można prawdopodobnie kupić boczek bez tłuszczu, mleko bez białka, pomidory bez soku pomidorowego, itd... Najważniejsze jest dostosowanie się do upodobań klienta. W końcu – „klient, nasz pan”.
Niestety, to co można bez poważnych skutków ubocznych dostarczać dla kapryśnych klientów, w przypadku zwiastowania ewangelii „ewangeliopodobnej”, ma skutek często nieodwracalny. Ewangelia bez jej zasadniczej treści, mało że nie doprowadzi do zbawienia, może wywołać odruch wymiotny w sytuacji, gdy taka osoba spotka się z prawdziwą ewangelią - już jej nie posłucha.
Co to jest ewangelia tylko podobna do ewangelii? Może zamiast definicji, podam kilka przykładów z życia wziętych.
Pamiętam czasy sprzed kilkudziesięciu lat, gdy głównie na kontynencie południowo-amerykańskim pojawiło się pojęcie „ewangelii socjalnej”. Nie było to nic innego, jak głoszenie ideologii pomocy społecznej dla ubogiej ludności oraz wyzwolenia politycznego. Odbiorcami tej „ewangelii” były całe narody, dotychczas opanowane przez dyktatorskie partie polityczne. Być może, że głoszona ideologia równości społecznej skierowała masy biednej ludności do kościołów tradycyjnych, lecz nie miała żadnego wpływu na wyrwanie tych ludzi z mocy grzechu i jego skutków
W krajach bogatych, gdzie ludność w zdecydowanej większości ma nastawienie konsumpcyjne, taka ideologia nie miałaby odbiorców, dlatego pojawili sie w nich propagatorzy „ewangelii sukcesu”. W tym przypadku, ta nowa ideologia życia w luksusach znajdowała coraz większy posłuch wśród ludzi o ewangelicznej orientacji wyznaniowej. W rezultacie, prawie jak grzyby po deszczu, wyrastały tzw. „megakościoły”, liczące wiernych już w dziesiątkach tysięcy. Kierowanie taką ilością ludzi wymagało przeorganizowania duszpasterstwa w „machinę zarządzania masa ludzką”, aby zapewnić wiernym obsługę na profesjonalnym poziomie w zakresie ich materialnych i społecznych oczekiwań.
Jeśli Biblia ma być jedynym kryterium oceny, co jest ewangelią, a co jedynie ma jej formę i słownictwo, musimy w niej znaleźć definicję. Według mnie, najlepsze określenie ewangelii znajdziemy w liście Pawła, w którym zachęca wierzących w Koryncie, aby przypomnieli sobie „ewangelię, którą wam zwiastowałem, którą też przyjęliście i w której trwacie, i przez którą zbawieni jesteście, jeśli ją tylko zachowujecie tak, jak wam ją zwiastowałem, chyba że nadaremnie uwierzyliście” (1 Kor. 15:1,2). Efektem tej ewangelii jest ich zbawienie, a sposobem jej działania, było przyjęcie i trwanie. Natomiast treścią tej ewangelii są trzy niezniszczalne prawdy – „że Chrystus umarł za grzechy nasze według Pism i że został pogrzebany, i że dnia trzeciego został z martwych wzbudzony według Pism” (w. 3,4).
Podobną sytuację spotykamy w liście do wierzących w Tesalonikach, którzy przyjęli zwiastowaną ewangelię w mocy Ducha Świętego. Skutkiem działania takiej ewangelii było to, że „nawrócili się od bałwanów do Boga, aby służyć Bogu żywemu i prawdziwemu” (1 Tes. 1:9). Apostoł Paweł wraz ze swoimi współpracownikami zwiastowali odważnie „ewangelię Bożą” (1 Tes. 1:10), która została im powierzona przez samego Boga. Dlatego zwiastowali ją „nie aby się podobać ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serca” (w. 4).
W czasach apostolskich istniało inne zagrożenie dla ewangelii, nie takie z jakim my się spotykamy współcześnie. Wówczas próbowano zwiastować zamiast ewangelii łaski, że Bóg przebaczył grzechy dzięki ofierze Chrystusa, ewangelię uczynków według zakonu. Apostoł Paweł zwraca uwagę wierzącym w zborach Galacji, że ci którzy przychodzą z inną ewangelią, niepokoją ich i „chcą przekręcić ewangelię Chrystusową” (Gal. 1:7). Apostoł wyjawia przed nimi swoje intencje zwiastowania im ewangelii, stawiając retoryczne pytanie: „Czy chcę ludzi sobie zjednać, czy Boga? Albo czy staram się przypodobać ludziom?" Odpowiedź jest oczywista - "Bo gdybym nadal ludziom chciał się przypodobać, nie byłbym sługą Chrystusowym” (w. 10).
Od momentu przyjścia Chrystusa na ziemię, zostały osądzone ludzkie uczynki w ich sumieniach. Bez pokuty i nawrócenia się do Boga, ludzie pozostaja nadal w swoich grzechach, żyjąc ciągle pod Bożym gniewem (Jan 3:36). Jeśli nie ma wezwania do wyzwolenia się spod tego gniewu, wszystkie inne obietnice zachęcające do lepszego życia, nic nie zmienią. Coś, co jest tylko podobne do ewangelii, nie jest Bożą ewangelią, jest jedynie instrumentem w rękach tych, którzy niepokoją i przekręcają ewangelię Chrystusową.
Gdyby nawet sam „anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty!” (Gal. 1:8). Bądźmy więc ostrożni w tym, czego słuchamy.
Henryk Hukisz
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.