Saturday, October 27, 2012

Pas prawdy

 Jakiś czas temu czołówki największych gazet donosiły o jednej z największych afer w świecie sportowym. Pisano wówczas o dyskwalifikacji czołowego kolarza, zdobywcy niezliczonych medali i rekordów. Od samego początku w środowisku kolarskim wrzało, gdyż wyniki jakimi szczycił się ten sportowiec, były conajmniej nieprawdopodobne. Lecz mistrz zapewniał sumiennie o czystej sportowej walce, a w jego kraju obwołano go nawet bohaterem narodowym. Dopiero niedawno wyszło na jaw, że ten bohater był autorem machiny dostarczającej środki dopingowe dla całej drużyny, jaka go wspierała. Dotychczasowe zapewnienia o niewinności, okazały sie kłamstwem, i to na tak wielką skalę, że mistrz został pozbawiony tytułów i zaszczytów. Nie darmo polskie przysłowie mówi, że kłamstwo ma krótkie nogi, i jak się okazało, nawet rekordowe wyniki, nie wytrzymały konfrontacji z prawdą.
Prawda i chrześcijanin - to dwa pojęcia, które powinny zawsze występować nierozłącznie. Jezus powiedział o sobie, że jest Prawdą, więc jego naśladowcy powinni z zadowoleniem kroczyć drogą prawdy. Każdy przejaw nieprawdy winien automatycznie stawać się wyrzutem sumienia. Prawda wyzwala, więc prawdziwy uczeń Chrystusa chodzi w tej wolności i świadomie stawia opór wszelkiej nieprawdzie, jaką napotyka na swojej drodze w codziennych sytuacjach. Myślę, że nie muszę podawać w tym miejscu odsyłaczy do Biblii, gdyż je dobrze znamy.
W rozmowie z samarytańską niewiastą Jezus ogłosił, że już nastała godzina, gdy „prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie.” (Jan 4:23) Oczywiście, Chrystus miał na uwadze tę jedyną prawdę, jaką jest On sam, a nie tę, którą my często uważamy za „prawdziwą”.
W dawnych czasach, gdy wojownicy ubrani byli w długie szaty osłaniające nogi, przewiązywali się pasem, aby podczas walki podwinąć poły płaszcza, zakładając je za pas. Bez tej praktycznej reguły mogliby z łatwością upaść, gdyż długa szata ograniczałby swobodę poruszania się. Przepasane biodra w czasach biblijnych oznaczały również gotowość do podróży. Najbardziej znanym momentem w historii Izraela, było wyjście z wieloletniej niewoli egipskiej. Bóg nakazał wówczas, gdy spożywali baranka paschalnego: „Biodra wasze będą przepasane, sandały na waszych nogach i laska w ręku waszym. Zjecie go w pośpiechu. Jest to ofiara paschalna dla Pana” (2 Moj. 12:11)  Pan również nakazał im, aby zawsze zachowywali tę postawę gotowości – „abyś pamiętał dzień twego wyjścia z ziemi egipskiej przez wszystkie dni twojego życia” (5 Moj. 16:3)
Podobnie jest w naszym życiu. Podczas naszej ziemskiej wędrówki jesteśmy jedynie pielgrzymami, cały czas gotowymi do opuszczenia doczesności, aby wejść do radości Pana. Ponieważ nasze życie porównane jest również do boju, w którym toczymy ciągłe potyczki z przeciwnościami i z przeciwnikiem naszego zbawienia, powinniśmy w tej gotowości trwać każdego dnia. Apostoł Paweł pisał o trwającym nieustannie boju, „nie z krwią i ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” (Efez. 6:12)  Sądzę, że nie przez przypadek radził, iż przede wszystkim musimy otoczyć się prawdą - „stójcie tedy, opasawszy biodra swoje prawdą” (w. 14) 
Postawa stojąca świadczy o charakterze naszego zaangażowania - do nas należy jedynie obrona. Musimy być do niej ciągle gotowymi, aby osłonięci kompletną Bożą zbroją, dać odpór nieprzyjacielowi. Apostoł Jakub podobnie określa naszą pozycję, jaką winniśmy zachowywać wobec diabła - „poddajcie się Bogu, przeciwstawcie się diabłu, a ucieknie od was” (Jak. 4:7)  Widzimy więc, że do nas nie należy atakowanie, lecz poddanie się Bogu, Jego regułom walki. Wówczas nie będzie już z kim walczyć, gdyż diabeł ucieknie. Podobnie widzi naszą walkę z diabelskimi zasadzkami apostoł Piotr, zalecając nam trzeźwość i czujność, czyli gotowość jaką mamy zachowywać w Panu. Diabeł, pomimo swego lwiego ryku i warczenia, uciekać będzie z "podwiniętym ogonem", gdy przeciwstawimy mu się „mocni w wierze” (1 Ptr. 5:10)
Jak już wyżej napisałem, przepasane biodra pasem prawdy są świadectwem posłuszeństwa Bogu. Prawda jest również najlepszym sposobem oddania Bogu czci, gdyż „Ojciec takich szuka, którzy by mu tak cześć oddawali” (Jan 4:23)
Apostoł Paweł, pisząc o naszym codziennym chodzeniu i walce, porównuje nasze życie również do sportowca. Zwycięstwo jakie odnosi jest wynikiem stosowania dyscypliny i podporządkowania się określonym regułom walki sportowej. Myślę, że Paweł niejednokrotnie widział zawodników przygotowujących się do zawodów, którzy później walczyli zgodnie z obowiązującymi zasadami. Podobnie jest we współczesnym środowisku sportowym - prawda o przestrzeganiu obowiązujących reguł wychodzi na światło dzienne. Prędzej czy później, kłamstwo zostaje zdemaskowane. I chociaż w tym świecie nie zawsze wszystko jest prowadzone zgodnie z obowiązującymi regułami, to z pewnością w Bożym Królestwie, prawda zawsze zostanie ujawniona gdy staniemy kiedyś przed Bożym sądem.
Pan Jezus, mając do czynienia z podstępem faryzeuszy, czychających na jego potknięcia, powiedział Swoim uczniom: „Dlatego, co mówicie w ciemności, będzie słyszane w świetle dziennym, a co w komorach na ucho szeptaliście, będzie rozgłaszane na dachach” (Łuk. 12:3)  Ktoś powiedział, że w Kościele Jezusa Chrystusa nie ujdzie żadne kłamstwo, gdyż jest środowiskiem Prawdy. Jeden z pierwszych przykładów, i to bardzo drastycznych, jest tego wyraźnym świadectwem. Mam na uwadze Ananiasza i jego małżonkę Safirę, którzy postanowili okłamać Ducha Świętego. Być może dlatego, że dzisiaj nie zawsze kłamstwo jest napiętnowane w ten sam sposób, pojawiają się ryzykanci i pozwalają sobie na mówienie nieprawdy. Lecz jest to złudna pociecha, gdyż Bóg zawsze rozlicza każdą nieprawdę.
Jezus bardzo wyraźnie wskazał na źródło, skad pochodzi wszelkie kłamstwo. Gdy faryzeusze zakwestionowali Jego prawdomówność, odpowiedział im wprost - „Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego. On był mężobójcą od początku i w prawdzie nie wytrwał, bo w nim nie ma prawdy. Gdy mówi kłamstwo, mówi od siebie, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (Jan 8:44)  Przeraża mnie, gdy w środowisku kościoła pojawia się kłamstwo i jeśli nawet zostało przegłosowane przez większość, to jego źródłem jest zawsze "ojciec kłamstwa". Apostoł Jan napisał, że „żadne kłamstwo nie wywodzi się z prawdy” (1 Jan 2:21)  Apostoł Jakub rozprawia sie z przejawami zazdrości i kłótliwości w zborach, pisząc: „jeśli jednak gorzką zazdrość i kłótliwość macie w sercach swoich, to przynajmniej nie przechwalajcie się i nie kłamcie wbrew prawdzie” (Jak. 3:14), ponieważ to wszystko jest owocem demonicznej i zmysłowej mądrości.
Nasze zbawienie jest efektem zwiastowania ewangelii i zostało zapieczętowane Duchem Prawdy, jak napisał Paweł: „W nim i wy, którzy usłyszeliście słowo prawdy, ewangelię zbawienia waszego, i uwierzyliście w niego, zostaliście zapieczętowani obiecanym Duchem Świętym” (Efez. 1:13)  Dlatego Kościół Jezusa Chrystusa jest budowany na solidnym fundamencie, dzięki czemu jest „filarem i podwaliną prawdy” (1 Tym. 3:15)
Niestety, często  bywa tak, że ktoś może powoływać się na znajomość Boga mówiąc „Znam go” jak napisał apostoł Jan, lecz jeśli „przykazań jego nie zachowuje, kłamcą jest i prawdy w nim nie ma” (1 Jan 2:4)
Oby i w naszych czasach powszechne było świadectwo Janowe: „Nie ma zaś dla mnie większej radości, jak słyszeć, że dzieci moje żyją w prawdzie” (3 Jan 1:4)
Henryk Hukisz

Friday, October 19, 2012

"T" crossing

Podczas śpiewania refrenów, mam nieraz problem z akceptacją ich treści. Kiedyś, gdy śpiewano jedynie pieśni ze śpiewników, ich treść była najczęściej prawdziwym przesłaniem ewangelii i nie doświadczałem tego dylematu. Przypominam sobie moment, gdy na ekranie pojawiły się słowa refrenu, z którymi nie mogłem się zgodzić, gdyż wyrażały prośbę do Boga, aby uwolnił mnie od bólu i od cierpienia.
Jest rzeczą oczywistą, że nikt nie chce świadomie zadawać sobie ból, lub zgadzać się na cierpienie. Nie mam nic przeciwko zażyciu tabletki przeciwbólowej, i również modlę się o posilenie, gdy doświadczam cierpienia. Lecz zastanawiam się, jak powinniśmy odnosić się do sytuacji, gdy spotyka nas cierpienie – czy mam błagać o uwolnienie, czy poddać się Bożemu działaniu. Najlepszą odpowiedź możemy znaleźć w Biblii, która wypełniona jest informacjami na ten temat. Gdy zadamy sobie trochę trudu, aby zgłębić ten temat, aż zdziwimy się, ile mądrości możemy zdobyć studiując to zagadnienie.
Niedawno, w czasie przyjacielskiej rozmowy z jednym z pastorów, usłyszałem ciekawe określenie sytuacji, w jakiej często nas stawia Bóg. Mój rozmówca użył określenia „T” crossing, mając na uwadze skrzyżowanie, na którym musimy dokonać zwrotu, albo w lewo, albo w prawo, gdyż nie ma drogi na wprost.  Oczywiście zakładam, że rozumiemy na czym polega prowadzenie Ducha Świętego, i że do nas należy wybór kierunku, gdy stoimy na rozdrożu. Duch Święty nie zmusza nas do zwrotu w jedną czy w drugą stronę, On jedynie delikatnie nakłania, lecz postąpimy tak, jak sami zadecydujemy. Jeśli dobrze znamy głos naszego Pasterza, pójdziemy tam, dokąd On chce nas prowadzić. Lecz co zrobimy, gdy stając na rozdrożu zobaczymy, że strzałka wskazuje wyraźnie kierunek - „Cierpienie”?
Naturalnym odruchem jest ucieczka od cierpienia, lecz jeśli jesteśmy „duchowi”, jesteśmy narodzeni na nowo i chodzimy „według Ducha”, nie możemy kierować się cielesnym odruchem. Taki zachowanie charakteryzuje jedynie ludzi nieodrodzonych, jak to określił apostoł Paweł: „Ale cielesny człowiek nie pojmuje tych rzeczy, które są Ducha Bożego; albowiem mu są głupstwem i nie może ich poznać, przeto iż duchownie bywają rozsądzone.” (1 Kor. 2:14 [BG]) 
Powstaje więc pytanie, „Czy Bóg może świadomie zadawać nam ból?” W Biblii mamy wiele przykładów, począwszy od Hioba, do samego Chrystusa włącznie, potwierdzających pozytywną odpowiedź na takie pytanie. Cierpienie występowało w życiu największych mężów wiary, odpada więc teoria, z jaką często się spotykamy, że doświadczają go tylko ci, którzy nie mają wiary. Często jesteśmy wzywani do uwolnienia się od cierpienia przez wiarę. Tylko, czy Bóg naprawdę chce tego, czy my sami szukamy ucieczki?
Oczywiście, Bóg nie jest złym ojcem, którego cieszy widok cierpiącego dziecka. Lecz będąc lepszym Ojcem, od ziemskich, którzy są dobrzy dla swoich dzieci, Bóg wychowuje nas według swoich zasad. Może na pierwszy rzut oka, wydają się one nieco dziwne, ale z pewnością prowadzą do zamierzonych przez naszego Ojca celów. Czytamy w Biblii, że „kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje.” (Hebr. 12:6)  Tutaj należy się wyjaśnienie, że w oryginale użyte jest słowo „paideuo”, które znaczy „trenować”, „wychowywać”, czyli stosować narzędzie przygotowujące na przyszłość, a nie „chłostanie” za to, co się zrobiło. Wychowywanie, jest procesem kształtującym wnętrze człowieka, w rezultacie którego nabywa właściwych cech osobowościowych, czyli jego charakter.
Bardzo dobrą lekcję na temat roli cierpienia w życiu dziecka Bożego znajdujemy w liście Apostoła Pawła do Koryntian. Przechodząc utrapienia, a z pewnością należy do nich cierpienie, doświadczamy pocieszenia, jakiego nie doznalibyśmy bez niego, gdyż nasz Bóg jest „Ojcem miłosierdzia i Bogiem wszelkiej pociechy.” (2 Kor. 1:3) Bóg nie czyni niczego bez określonego celu, On ma we wszystkim jakiś zamiar. W tym przypadku, On chce, abyśmy doświadczali „cierpienia Chrystusowe”, gdyż „przez Chrystusa obficie spływa na nas pociecha.” (w. 5)  Apostoł Paweł daje nam świadectwo, że wraz z towarzyszącymi mu sługami Bożymi, doznali utrapień „ponad miarę i ponad siły nasze byliśmy obciążeni tak, że nieomal zwątpiliśmy o życiu naszym; doprawdy, byliśmy już całkowicie pewni tego, że śmierć nasza jest postanowiona.” (w. 8) Nie wiem, czy ktokolwiek z nas może poszczycić się takim świadectwem!  W jakim celu Bóg zesłał takie utrapienia na Swoich wiernych sług? Paweł udziela jasnej odpowiedzi: „abyśmy nie na sobie samych polegali, ale na Bogu, który wzbudza umarłych, który z tak wielkiego niebezpieczeństwa śmierci nas wyrwał i wyrwie; w nim też nadzieję pokładamy, że i nadal wyrywać będzie.” (w. 9) Jeśli więc chcemy nauczyć się spolegania na Bogu, a nie na sobie samych, musimy dokonać właściwego wyboru, gdy znajdziemy się na „T” crossing.    
Apostoł Piotr dzieli się z nami swoimi doświadczeniami, jakie przepowiedział dla niego sam Chrystus. Pan Jezus powiedział Piotrowi: „gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz. A to powiedział, dając znać, jaką śmiercią uwielbi Boga.” (Jan 21:18,19) A my często myślimy, że najlepsze uwielbienie Boga oddajemy śpiewając piękne refreny, siedząc wygodnie w fotelu naszego kościoła, przy miłym akompaniamencie zespołu muzycznego.
Dlatego Piotr mógł z całym przekonaniem napisać: „Weselcie się z tego, mimo że teraz na krótko, gdy trzeba, zasmuceni bywacie różnorodnymi doświadczeniami.” (1 Ptr. 1:6) Apostoł nie jest osamotniony w takim zrozumieniu radości w życiu chrześcijanina. Jakub mu wtóruje zaleceniem: „Poczytujcie to sobie za najwyższą radość, bracia moi, gdy rozmaite próby przechodzicie.” (Jak. 1:2) Obydwaj apostołowie rozumieją, że cierpienie, doświadczenia i inne utrapienia mają przeogromny wpływ na jakość wiary. Piotr wie, że dzięki temu nasza wiara może być: „cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus.” (1 Ptr. 1:7)  Natomiast Jakub pisze, że taka wiara sprawia: „wytrwałość, wytrwałość zaś niech prowadzi do dzieła doskonałego, abyście byli doskonali i nienaganni, nie mający żadnych braków.” (Jak. 1: 2,3) Jak widać, cierpienie, doświadczenia i inne dolegliwości nie są rezultatem słabej wiary, lecz ją umacniają. Skoro tak, to czy naszemu Ojcu nie zależy na tym, abyśmy posiedli właśnie taka wiarę?
Wracając na skrzyżowanie w kształcie litery „T”, nie chodzi o to, aby samemu dokonywać wyboru, aby pchać się w kłopoty. Absolutnie nie! Lecz jeśli Pan ma w planie doszlifowanie naszego charakteru, to nie ma lepszego narzędzia, jak ucisk. Garncarz nie ulepi naczynia, jakie zamierzył, jeśli nie przyciśnie gliny swoimi palcami. Pan mówi ustami proroka Jeremiasza: „Oto jak glina w ręku garncarza, tak wy jesteście w moim ręku, domu Izraela!” (Jer. 18:6) 
Musimy mieć na uwadze test, jakiemu wszyscy zostaniemy poddani, gdy Pan przyjdzie po Swój lud. Będzie to czas szczególnej próby, jak pisze apostoł Piotr: „niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną.” (2 Ptr. 3:10)   Paweł mówi, że to co zbudowane „z drzewa, siana, słomy” nie wytrzyma próby ognia Bożego tchnienia. Dlatego Piotr zadaje retoryczne pytanie: „jakimiż powinniście być wy w świętym postępowaniu i w pobożności, jeżeli oczekujecie i pragniecie gorąco nastania dnia Bożego, z powodu którego niebiosa w ogniu stopnieją i rozpalone żywioły rozpłyną się?” (2 Ptr. 3:11,12)
Jedno jest pewne, że w czasie doświadczeń, nie będziemy sami. Bóg będzie z nami, tak jak był z trzema wiernymi sługami za czasów Daniela – „Oto ja widzę czterech mężów chodzących wolno w środku ognia i nie ma na nich żadnego uszkodzenia, a wygląd czwartej osoby podobny jest do anioła.” (Dan. 3:25)
Bądźmy więc czujni, gdy znajdziemy się na „T” crossing.
Henryk Hukisz

Tuesday, October 16, 2012

Skok szczęścia

 Wiadomość o próbie skoku ze stratosfery na ziemię w celu pobicia rekordu prędkości spadania, tak aby pokonać prędkość dźwięku, wzbudziła oczekiwanie na całym świecie. Sam nawet sprawdzałem kilkakrotnie, czy to stało się już faktem, bo jak wiemy, pierwsza próba została odwołana z powodu złej pogody.  
W niedzielę tutaj, w Polsce była już noc, miliony osób śledziło ten niecodzienny wyczyn. Osobiście dowiedziałem się już po fakcie, jako że w tym czasie spędzałem wiele godzin za kierownicą, wracając z polonijnego spotkania w Erie, w Pensylwanii.
Próba udała się, Felix jest szczęśliwy, gdyż nomen omen, jego imię to własnie znaczy. Ktoś napisał w komentarzu do jednego z niezliczonych już dzisiaj artykułów na ten temat, że można spodziewać się „wysypu” tego imienia dla narodzonych chłopców; koty z tym imieniem, jak dopisał, są już dość popularne.
Po co ten kosztowny skok? Zapłacą za niego wszyscy, popijając kolejną puszkę napoju energetycznego produkowanego przez głównego sponsora. Oby nikt nie próbował, jadąc samochodem, bić rekordu szybkości, niekoniecznie zbliżonego do prędkości dźwięku. Z pewnością w dziedzinie technologii kosmicznej niektóre informacje zdobyte przy okazji, przydadzą się, lecz na codzień, nie odczujemy jakiejś poprawy w życiu.
Poza czynnikiem materialnym, jak finanse na wykonanie tego skoku, został włożony również czynnik ryzyka życia ludzkiego. Nikt dotychczas nie wzniósł się balonem na taką wysokość, a do tego, nikt nie był w stanie przewidzeć, co może się wydarzyć podczas swobodnego spadania z tak zawrotną prędkością. Jednakowoż, sam bohater, chociaż był świadomy tego ryzyka, zgodził się na skok. Czy nie był to wyczyn porównywalny do próby popełnienia samobójstwa? Widocznie nie, skoro odbył się, a specjaliści od wyszukiwania ścieżek prawnych, musieli znaleźć jakieś wyjście, bo na samobójstwo nie ma zgody w żadnym prawie.
Nie mam zamiaru dokonywć analizy tego wydarzenia, bo po pierwsze, nie znam się  na kosmosie, a po drugie, nie chcę nikogo zachęcać do podobnej próby. Chociaż wydaje mi się, że ten skok, i tak może stać się zachęta dla innych szaleńców.
Pan Jezus, w czasie kuszenia został postawiony na szczycie świątyni, gdzie usłyszał propozycję: „rzuć się w dół”, aby potwierdzić to, co mówił o Sobie, że jest Synem Bożym. Intencja słuszna, lecz jej pochodzenie, można powiedzieć bez przesady, było z piekła rodem. Ba, nawet znalazł się odpowiedni argument z Biblii - „Aniołom swoim przykaże o tobie, abyś nie zranił o kamień nogi swojej.” (Mat. 4:6)  Dla wielu wierzących, lubiących opierać się zawsze na Biblii, byłaby to okazja nie do odrzucenia, nawet nie zastanawiali by się nad pochodzeniem tego pomysłu.
Czy nie grozi nam taka właśnie sytuacja, gdy poddawani bywamy próbie, podobnie jak Jezus, zostawiając nam przykład ku przestrodze, abyśmy uważnie słuchali różnych głosów, jakie nas dochodzą? Zwróćmy uwagę na odpowiedż naszego Pana – „Nie będziesz kusił Pana, Boga swego.” (w. 7)  Jezus dodał, że to jest również napisane w Pismach. Wniosek jest oczywisty, że musimy uważać, aby nie wybierać wyrwanych z kontekstu Biblii wersetów, aby robić coś, czego nie ma w Swoim zamiarze nasz Ojciec niebieski.
Chrystus zostawił dla nas bardzo wyraźne świadectwo posłuszeństwa wobec woli Ojca. Tylko ją pełnił, do tego stopnia, że stało się to Jego codziennym chlebem. „Moim pokarmem jest pełnić wolę tego, który mnie posłał, i dokonać jego dzieła.” (Jan 4:34) Chrystus doznawał pełni szczęścia w pełnieniu woli Ojca, w wykonywaniu Jego dzieła. Wierzę, że dla nas, dla Jego uczniów i naśladowców powinno to również stać się życiową maksymą. Bóg  z pewnością, nie ma nic przeciwko temu, abyśmy byli szczęśliwi i doznawali momentów przypływu tego radosnego uczucia.
W jednym z psalmów Asafa, czytamy również o pokuszeniu znalezienie szczęścia naśladując wzory obce Bogu. Gdy zobaczył jak powodzi się ludziom zuchwałym i bezbożnym, o mało nie poszedłby za ich przykładem. Jak osobiście wyznał w swoim Psalmie: „omal nie potknęły się nogi moje, omal nie pośliznęły się kroki moje.” (Ps. 73:2)  Był tak bardzo blisko, aby zdobyć szczęście za wszelką cenę, lecz nie wiedział, że oni stoją na „śliskim gruncie” (w. 18).
Przebywanie blisko Pana, trwanie w Jego Słowie, i bezgraniczne zaufanie Bogu jest najpewniejszym źródłem szczęścia. Asaf podsumowuje swoje rozważanie nad drogami poszukiwania szczęścia słowami: „Lecz moim szczęściem być blisko Boga. Pokładam w Panu, w Bogu nadzieję moją, aby opowiadać o wszystkich dziełach twoich.” (Ps. 73:28)  Warto jest tutaj zacytować innego męża Bożego, Salomona, który również poszukiwał szczęścia, dokonując śmiałych wyczynów. Doszedł jednak do wspaniałego wniosku – „Kto zważa na słowo, znajduje szczęście, a kto ufa Panu, jest szczęśliwy.” (PrzSal. 16:20)  
Ludzie często gotowi są zapłacić wysoką cenę, nawet graniczącą z utratą życia, aby doznać chwilowego szczęścia. Nawet ten kosmiczny skok, dzisiaj opiewany na całym świecie jako niesamowite dokonanie, po jakimś czasie zostanie jedynie w rocznikach i księgach rekordów. Będą nowe odkrycia, rekordy, nowi bohaterowie, niekoniecznie o imieniu „Szczęśliwy”.
My mamy niewysychające źródło szczęścia. Nasz Pan jest z nami zawsze, lecz czy zawsze odczuwany Jego obecność? Może dlatego, będąc wierzącymi, znając Boże Słowo, nie doznajemy uczucia szczęśliwości, bo nie jesteśmy Mu posłuszni. Jeśli nie pełnimy Jego woli, również obce staje się to wspaniałe uczucie, o jakim pisze Asaf.
Nie jest ważne jakie mamy imię, nie liczy się też, czy dokonaliśmy czegoś niezwykłego, w Panu możemy być szczęśliwi z byle powodu, według ludzkiej oceny. Wystarczy uczynić coś z serca, będąc pobudzonym przez Ducha Świętego, aby wydać Jego owoc, jest gwarantowane, że doznamy takiego szczęścia, jakie być może było obce Felix’owi, po dotknięciu swoimi stopami ziemi.
Wczoraj, czekając w aptece na swój numerek, aby „drop off” moją receptę, zobaczyłem rodaków stojących przy okienku, którzy nie znali języka tego kraju. Podszedłem, wyjaśniłem o co chodzi, podziękowali, a ja dalej czekałem, zadowolony ze spełnienia dobrego uczynku. Pan jednak miał dla mnie dodatkową niespodziankę. W tej aptece odbiera się zamówiony lek dwa dni później, co dla mnie oznacza kolejną podróż do centrum Chicago. Pomimo, że w międzyczasie zmieniła się „panienka z okienka”, ku memu zaskoczeniu, poprosiła abym zapłacić za medykament w kasie. Gdy wróciłem, miała już uszykowany lek, gotowy do odebrania! Podwójny wymiar szczęścia, w małej mierze, ale mojego. Coż tam dla mnie znaczy skok z kosmosu?
Chwała Panu za to, że możemy być w Nim zawsze szczęśliwi!
Henryk Hukisz

Wednesday, October 10, 2012

Plan "B"

W trudnych sytuacjach lubimy zabezpieczać się planem „B”, czyli mieć wyjście awaryjne, jeśli nie zadziała pierwsze rozwiązanie. Zadaję sobie nieraz pytanie, czy podobnie możemy zabezpieczać się w relacji z Bogiem opartej na zaufaniu. Czy możemy przygotować sobie plan „B”?
Niedawno czytałem rozważanie mojego ulubionego autora w którym odwołał się do znanego momentu z życia Jozuego. Kiedy naród Izraelski, stanął nad brzegiem Jordanu, który o tej porze roku wylewał z brzegów, Jozue powiedział: „Poświęćcie się, bo jutro Pan dokona wśród was cudów” (Joz. 3:5). Wówczas Bóg wypowiedział Swoje Słowo, które miało stanowić fundament ich wiary – „Gdy zaś stopy kapłanów, niosących Skrzynię Pana, władcy całej ziemi, staną w wodzie Jordanu, wody Jordanu zostaną rozdzielone i wody płynące z góry staną jak jeden wał” (w. 13).  W angielskiej wersji, w tym tekście jest powiedziane „shall rest in the waters”, które oznacza polecenie zatrzymania się w wodzie.
Dawid Wilkerson, gdyż to on jest moim ulubionym autorem rozważań, napisał: Hebrajskie słowo przetłumaczone tu jako ‘uciszcie się’, w tym fragmencie oznacza „zatrzymajcie wszelkie działanie, przestańcie robić cokolwiek.” Ale ilu Izraelitów było posłusznych, kiedy przyszli do Jordanu? Kiedy stali z nogami zamoczonymi w wodach, musieli sobie myśleć, „A skąd możemy być pewni, że tak się stanie?” Po tych słowach zacząłem zastanawiać się, jak często gdy naprawdę boimy się, gdy zaczynamy zadawać za dużo pytań o to, czy Bóg rzeczywiście może nam pomóc, stwarzamy wówczas plan „B”, tak na wszelki wypadek.  We wspomnianym rozważaniu czytamy dalej - Niektórzy może mieli pokusę, żeby zbudować jakiś most pontonowy i spróbować przedostać się na drugą stronę przy pomocy swojej pomysłowości. Ale to byłoby daremne.”  
Gdy niedawno znalazłem się w sytuacji bardzo stresującej, właśnie to rozważanie dodało mi odwagi. Gdy w pewnym momencie usłyszałem od przyjaciół propozycję załatwienia sprawy skrótowo, zamiast na normalnej drodze, usłyszałem cichy i łagodny głos ostrzegający przed próbą szukania innej drogi, zamiast okazania pełnego zaufania wobec Słowa Pana. Później, na spotkaniu naszej grupki modlitewnej, ktoś skomentował, że przecież dobrze jest mieć w takich sytuacjach plan „B”, na wypadek, gdyby stało się inaczej niż się spodziewaliśmy. Wówczas wyobraziłem sobie taki przebieg rozmowy z Bogiem: „Panie proszę poprowadź mnie według Twojego Słowa, lecz chcę Ci powiedzieć, że na wszelki wypadek, mam przygotowany plan „B”. Myślę, że Bóg odpowiedziałby ze smutkiem: „To po co zawracasz mi głowę, skoro masz już przygotowane rozwiązanie?”
Na czym polega prawdziwa wiara, którą często definiujemy jako zupełne zaufanie Bogu. Uważam, że takie zaufanie nie polega jedynie na wyrażaniu swojej zgodności z Jego prawdami, lecz na praktycznym zastosowaniu w życiu posłuszeństwa wobec tego, co On powiedział. W tym momencie przypomina mi się pytanie Chrystusa: „Tylko czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łuk. 18:8) Z pewnością Pan Jezus miał na uwadze tę prawdziwą wiarę, jaką zilustrował przykładem ufności dziecka.
Wierzą, że znamy dobrze historię z życia króla Jechoszafata, który miał serce skłonne do szukania Boga.  Gdy Moabici, Ammonici i Maonici wyruszyli wspólnie przeciwko Judzie, król Jechoszafat zląkł się. Nic w tym dziwnego,bo każdy zachował by się tak samo - mamy prawo bać się, i to dobrze, gdyż w takich sytuacjach szybciej szukamy Boga i uczymy sie zaufania. Bez doświadczeń i sprzeciwów, nasza wiara nigdy nie osiągnie tej wartości, a o jakiej pisał apostoł Piotr – „ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus” (1 Ptr. 1:7). 
 Wracając do historii Jechoszafata, chcę zwrócić naszą uwagę na jego postawę w tej trudnej, powiedziałbym nawet, przekraczającej ludzkie możliwości sytuacji. Król „zląkł się i postanowił zwrócić się do Pana”, lecz ponieważ sprawa dotyczyła całego narodu, „ogłosił też post w całej Judzie” (2 Kron. 20:3).  Podobnie, jak w naszym popularnym porzekadle „Jak trwoga, to do Boga”, Judejczycy wraz z królem szukali pomocy u Pana – i to jest dobry kierunek.
Ważne jest, aby robić to szczerze, jeśli boimy się, nie udawajmy przedwcześnie bohaterów. Wyznanie naszej wiary, która określa miejsce Boga w naszym życiu, ma znaczenia fundamentalnie. Jochaszafat rzekł: „Panie, Boże ojców naszych! Czy nie Ty jesteś Bogiem w niebiesiech? Ty władasz nad wszystkimi królestwami narodów. W twoim ręku jest siła i moc i nie ma takiego, kto by ci mógł sprostać” (2 Kron. 20:6). Wierzę, że to nie było wyznanie w rodzaju, jakie jest czynione w liturgii wielu kościołów, znane jako „niceokonstantynopolitańskie credo”, czy też innego formatu. To było szczere i gorące zawołanie do Boga, jakiego poznał Abram w spotkaniu z Melchisedekiem – „El Elyon” - „Boga Najwyższego, stworzyciela nieba i ziemi.” (1 Moj. 14:20) 
Następnie, Jechoszafat przypomniał obietnicę, jaką Bóg dał swojemu narodowi, „Jeżeli spadnie na nas nieszczęście, miecz karzący, zaraza czy głód, to staniemy przed tą świątynią i przed twoim obliczem, gdyż twoje imię mieszka w tej świątyni, i będziemy wołać do ciebie z głębi naszego ucisku, a Ty wysłuchasz i ocalisz” (2 Kron. 20:9). Chodzi o to, aby nie odwoływać się do swoich marzeń, wyobrażeń, czy nawet pragnień, jakie wyzwalają się w takiej chwili. Nasze zaufanie do Boga powinniśmy zawsze opierać słowach mówiących o wielkości i o sercu Boga, naszego Ojca, na obietnicy, jaka znalazła swoje „tak” w Chrystusie.
Musimy też szczerze uznać naszą bezsilność, szczególnie w takiej sytuacji, w jakiej znalazł się Jochaszafat. Rozumiemy jego szczere wyznanie: „nie wiemy też, co czynić, lecz oczy nasze na ciebie są zwrócone” (2 Kron. 20:12). To dobrze, że Jechoszafat nie wiedział co czynić, czyli nie miał w odwodzie planu „B”, był zupełnie zdany na Boga i Jego wszechmoc. Jest to jedyne i słuszne wyjście z każdej niebezpiecznej sytuacji.
Bóg zawsze pokazuje Swój plan, plan „A”, jedyny skuteczny sposób wyjścia. Ten plan zapewnia spokój serca nawet w najgorszym położeniu. Bóg powiedział: „Wy się nie bójcie i nie lękajcie tej licznej tłuszczy! Gdyż nie wasza to wojna, ale Boża” (2 Kron. 20:15).  
Mojżesz, gdy Bóg rozkazał iść z całym narodem w kierunku Morza Czerwonego, Jozue, gdy stanął na brzegu Jordanu, Jechoszafat stojący w obliczu wojny z ogromnymi siłami przeciwnika, i wielu innych bohaterów wiary, zostawili nam bardzo wyraźne przesłanie - Prawdziwe zaufanie Bogu nie potrzebuje planu „B”. Powiem więcej, uważam, że byłoby to obraźliwe wobec Boga, który nigdy nie zawodzi.
Prorok Izajasz mówi w imieniu Boga, któremu służył, że jest niemożliwe, aby niewiasta mogła „zapomnieć o swoim niemowlęciu i nie zlitować się nad dziecięciem swojego łona” (Izaj. 49:15). Tym bardziej Bóg zapewnia „Ja ciebie nie zapomnę. Oto na moich dłoniach wyrysowałem cię, twoje mury stoją mi zawsze przed oczyma” (w. 16).
Z pewnością, aby zobaczyć nastawienie Bożego serca, musimy spojrzeć wyżej, niż nasze plany. Izajasz radzi: „Podnieś swoje oczy wokoło i spojrzyj” (Izaj. 49:18). Natomiast apostoł Paweł mówi wprost „ A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi.” (Kol. 3:1,2)
Mówimy: „Wiara czyni cuda”. Jozue zobaczył cud, gdyż zaufał całkowicie Bożemu planowi. Jeśli zabezpieczamy nasze przejścia przez doświadczenia planem „B”, nigdy nie zobaczymy Bożego cudu.
Henryk Hukisz

Thursday, October 4, 2012

Czas żniwa

  Gdy nastaje jesień, chętnie spędzam więcej czasu na zawnątrz, a najbardziej lubię podróżować przez lasy aby móc podziwiać całą paletę barw, jakimi Bóg maluje przyrodę. Oko nie może nasycić się kolorami, lecz w sercu rodzą się myśli, że jesień jest  również porą zbierania plonów. W Polsce, w zborach organizuje się Święto Plonów, tutaj dopiero pod koniec Listopada będzie Thanksgiving Day. Żniwa mogą odbywać  się tylko tam, gdzie wcześniej posiano nasiona. Jest to tak oczywiste, jak „dwa razy dwa, równa się cztery”.  Już na samym początku, gdy Bóg ustanowił Swoje prawa dla ziemi i jej mieszkańców, zostało jasno powiedziane: „Dopóki ziemia istnieć będzie, nie ustaną siew i żniwo, zimno i gorąco, lato i zima, dzień i noc” (1 Moj. 8:22).
Co Pan Jezus miał na uwadze, gdy powiedział: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, aby wyprawił robotników na żniwo swoje” (Mat. 9:37,38)? Oczywiście, nie rolnictwo, lecz ewangelizację. Dlatego ewangelista Mateusz, w następnym rozdziale opisuje pierwszą wyprawę misyjną uczniów, którym „dał moc nad duchami nieczystymi, aby je wyganiali i aby uzdrawiali wszelką chorobę i wszelką niemoc” (Mat. 10:1).  
Wierzę, że nie muszę dzisiaj nikogo przekonywać, że ta misyjna wyprawa jeszcze się nie skończyła. Na początku ery Kościoła, który został powołany do kontynuowania tej misji, Jezus powiedział: „Nie oddalajcie się z Jerozolimy, lecz oczekujcie obietnicy Ojca, o której słyszeliście ode mnie; (...) ale weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (DzAp. 1:4,8).  I oni, po tym, jak zostali wyposażeni w moc Ducha Świętego, aby dzieło zwiastowania Dobrej Nowiny dokonywane było w Bożej mocy, „poszli i wszędzie kazali, a Pan im pomagał i potwierdzał ich słowo znakami, które mu towarzyszyły” (Mar. 16:20).
Minęło już dwa tysiące lat, i nadal bardzo aktualne są słowa Pana Kościoła – „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało”. Nadal, milony ludzi nie słyszało jeszcze tej nowiny, że za ich grzechy umarł Boży Syn, aby zapewić im wejście do wiecznej społeczności z Ojcem. Najczęściej słyszą w kościołach o różnych programach pomocy materialnej, ludzie otaczani są opieką charytatywną. To też jest potrzebne, lecz często bardziej dla tych, którzy to czynią, dla uspokojenia ich sumień.
Osobiście, mam duże uznanie dla jednego z bardziej znanych ewangelistów naszych czasów – Reinharda Bonnke. Lubię czytać jego rozważania i raporty z pola misyjnego. Kilka lat temu, gdy odwiedził Chicago, wraz z  żoną wzięliśmy udział w spotkaniu, aby usłyszeć o tym, co Bóg czyni na kontynencie afrykańskim. Zadałem sobie wówczas pytanie, i dziś do niego wracam, „Dlaczego na innych kontynentach, w innych krajach tak się nie dzieje?”
Dziś rano przeczytałem rozważanie z książki „Mark my Word”, napisanej przez tego ewangelistę. Poniżej zamieszczam tłumaczenie tego tekstu, ku naszej wspólnej rozwadze i decyzji.
„Jako młody misjonarz w Afryce, zwiastowałem czasami pięciu osobom. Poza naszym polem misyjnym, znajdowało się 450 milionów dusz w Afryce, większość z nich była obojętna na zbawienie w Jezusie Chrystusie. Tak, oni wszyscy mogliby być zewangelizowani w sposób, jaki dotychczas stosujemy; lecz musieliby żyć około 5,000 lat! Jednakowoż, mała ilość słuchaczy nie powinna nas zniechęcać. Przede wszystkim, gdyby nadeszło przebudzenie, uratowało by nas od wielu kłopotów! Ta nadzieja, kształtuje w nas cierpliwość, bo czyż nasi przodkowie nie zdeponowali w nas niekwestionowanej wiary? Później, uderzyło mnie to, że Ewangelia nie jest Dobrą Nowiną dla tych, którzy jej nie słyszeli. Ewangelia niezwiastowana nie jest w ogóle Ewangelią. Inny mały promyk oświecenia przeszył moje serce: w Nowym Testamencie nigdzie nie czytamy, że Bóg czyni to dzieło Sam, ale że „oni zaś poszli i wszędzie kazali”. Bóg działał tam, gdzie oni działali. Tak więc, On czeka na nas – i ja nie mogłem uciec od tej myśli; mnie to również dotyczyło!
Utworzyłem Korespondencyjny Kurs Biblijny, i 50,000 ludzi zapisało się. Tak wielu! Jak przez peryskop wysunięty z okrętu podwodnego - zobaczyłem, że jestem zanurzony w oceanie ludzi głodnych zbawienia. Później, widziałem w tej wizji, noc za nocą, jak cały afrykański kontynent został obmyty we Krwi Jezusa, kraj za krajem. Oczekiwaliśmy na przebudzenie, całkowicie i cierpliwie, modląc się przez całe stulecie. Z pewnością Bóg musi teraz odpowiedzieć? Kierując się nagłym impulsem (co odebrałem jako Boży znak), wynająłem stadion na 10,000 miejsc, aby zorganizować ewangelizację ze zborem liczącym 40 członków – i dziesięć tysięcy przyszło! Pierwszy zbiór pszenicy! Po raz pierwszy byłem świadkiem jak tysiące ludzi biegło do przodu aby przyjąć zbawienie. Bóg otworzył moje oczy i mogłem zobaczyć w rzeczywistości potężna falę mocy Ducha Świętego, jak przelewała się przez ten stadion, niewidzialną dla oka fizycznego. Potężny chrzest w Duchu Świętym, któremu towarzyszyły cudowne uzdrowienia. Płakałem jak mały chłopiec, i przyrzekłem Bogu, że posłusznie pójdę przez cały kontynent afrykański, aby ta wizja się spełniła. Wyciągnąłem taki wniosek, że jeśli Bóg zrobił to dla 10,000, to może uczynić i dla 450 milionów. To jest agresywny rodzaj ewangelicznej wiary, jaką chciałbym z nadzieją przekazać wam dzisiaj.”
Gdy pierwsi uczniowie posłusznie poszli, aby w mocy Ducha Świętego zwiastować Dobrą Nowinę, „Pan im pomagał i potwierdzał ich słowo znakami, które mu towarzyszyły” (Mar. 16:20).
Co my na to?
Henryk Hukisz

Wednesday, October 3, 2012

Bicie chrześcijańskiej piany

Osobiście nie lubiłem popularnego kiedyś programu satyrycznego w radiowej Trójce, o dość przydługawym tytule,  Wykład  z Mniemanologii Stosowanej o wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocy”. Przypomniałem go sobie teraz, gdy zacząłem rozmyślać o zjawisku występującym w pewnych kręgach chrześcijańskich, polegającym na przysłowiowym „biciu piany”, czyli mówieniu dla samego mówienia, byle słownictwo używane w tej mowie, brzmiało pobożnie.
Nieraz słyszałem ludzi opowiadających o wielkich przeżyciach duchowych, o wspaniałym czasie w społeczności zborowej na nabożeństwie, o cudownych wykładach i niesamowitych doznaniach na konferencji. Lecz, gdy ktoś odważył się zapytać o konkretne i praktyczne przeżycia, o główne myśli poruszone na konferencji, o to, jakie zastosownanie w życiu będą miały te doznania, rozmowa urywała się i rozentuzjazmowani „opowiadacze” rozchodzili się z niesmakiem, że ktoś śmiał zepsuć im wspaniałą atmsferę.
„Bicie piany” – to dość popularne określenie gadania po próżnicy, to bezsensowne opowiadanie o rzeczach mało istotnych, to sztuczne powiększanie wagi rzeczy mało ważnych. Rzeczywiste bicie piany jest niczym innym, jak powiększaniem jedynie objętości białka, bez zwiększania jego masy. Więc nie chodzi o to, że jest to mowa o rzeczach nieprawdziwych, czy nie istniejących. Jak najbardziej, dotyczy pewnych kwestii, które istnieją, są biblijne i mają miejsce w naszym życiu, są rzeczywistymi elementami naszej pobożności. Problem polega jedynie na tym, że sztucznie powiększa się „objętość” tych kwestii, używa się słów nieproporcjonalnie wielkich do samej sprawy, aby stworzyć wrażenie większej pobożności.
Wielomówstwo, w życiu normalnego chrześcijanina, jest rzeczą niewłaściwą. Najważniejszą mową, jaka występuje w życiu osoby wierzącej, jest z pewnością rozmowa z Bogiem, czyli nasza modlitwa. Jezus powiedział wprost: „A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani” (Mat. 6:7). Chrystus nazwał obłudnikami tych, którzy „lubią modlić się, stojąc w synagogach i na rogach ulic, aby pokazać się ludziom” (w. 5).  Uważam więc, że nasza modlitwa, to, jak rozmawiamy z Bogiem, powinno stanowić wzór dla każdej innej rozmowy. Inaczej, będziemy zwykłymi obłudnikami, a tacy nie mają szansy na wejście do Królestwa Niebieskiego.
Jedno z popularnych porzekadeł stwierdza, że „co za dużo, to nie zdrowo”. Dlatego uważam, że używanie zbytnich słów, szczególnie dla wyrażania treści mało istotnych, staje sie poważną sprawą. Mam na uwadze przestrogę Jezusa – „A powiadam wam, że z każdego nieużytecznego słowa, które ludzie wyrzekną, zdadzą sprawę w dzień sądu” (Mat. 12:36). A to brzmi już bardzo poważnie, bo gdy staniemy przed Stolicą Sądową, przed Tym, który wie wszystko, trudno będzie wytłumaczyć się z bezużytecznych słów. I nie chodzi tu o beztroskie wypowiedzenie jakiegoś słówka, które po prostu, wymknęło nam się nieopatrznie. Greckie wyrażenie „argos” znaczy „jałowy”, „nieproduktywny”. To słówko można lepiej zrozumieć w liście Pawła do Tymoteusza – „uczą się próżniactwa [argai], chodząc od domu do domu, i nie tylko nic nie robią [argai], lecz są także gadatliwe i wścibskie i mówią, czego nie trzeba” (1 Tym. 5:13). Wprawdzie, tutaj dotyczy to młodych wdów, które niezbyt dobrze się prowadzą, lecz ma to również zastosowanie do każdego chrześcijaniana.
Musimy więc zwracać uwagę na to, jak wyrażamy swoje myśli, czy słowa są odzwierciedleniem treści, którą chcemy nimi wyrazić. Salomon radzi: „Kto oszczędza swych słów, jest rozsądny” (PrzSal. 17:27), a więc dobrze jest wpierw zastanowić się nad słowami, zanim je wypowiemy. Wiemy, jak wiele błędów popełniamy jedynie w sferze naszej mowy. Dlatego Salomon radzi jeszcze bardziej konkretnie – „Nie bądź prędki w mówieniu i niech twoje serce nie wypowiada śpiesznie słowa przed Bogiem, bo Bóg jest w niebie, a ty na ziemi. Dlatego niech twoich słów będzie niewiele. Gdyż jak z wielu zajęć przychodzą sny, tak z mnóstwa snów głupia mowa” (KazSal. 5:1,2). Dalej możemy przeczytać o poważnej przestrodze odnośnie braku kontroli nad naszymi ustami – „Nie pozwól, aby twoje usta przywiodły do grzechu twoje ciało, i nie mów przed posłańcem Bożym, że to było przeoczenie. Dlaczego Bóg ma się gniewać z powodu twojej mowy i unicestwiać dzieło twoich rąk? Bo gdzie jest wiele snów, tam jest wiele słów i wiele marności. Lecz ty bój się Boga!” (w. 5,6).
Apostoł Jakub, kontynuuje tę myśl w swoim liście i udziela nam prawdziwej lekcji na temat naszego języka, który jest podstawowym narzędziem artykułowania słów. Już na samym wstępie, ten bardzo praktyczny sługa Boży i nauczyciel stwierdza, że „jeśli kto w mowie nie uchybia, ten jest mężem doskonałym, który i całe ciało może utrzymać na wodzy” (Jak. 3:2).  Jak widzimy, droga do doskonałości prowadzi przez nasze usta, jeśli potrafimy nad nimi zapanować. Wielomówstwo jest świadectwem braku kontroli, dlatego powinniśmy i na tę kwestię spojrzeć uważnie.Często słyszy się pouczenia na temat kontroli nad językiem, mając na uwadze słowa nieprzyzwoite, lub nieprawdziwe. Uważam, że „mówienie po próżnicy”, przysłowiowe „bicie piany” jest taką samą wadą mowy, jak kłamstwo, czy wulgaryzmy.
Dalej, w swoim wywodzie na temat języka, Jakub posługuje sie dwoma przykładami – kontrola konia przy pomocy uzdy i okrętu, kierowanego małym sterem. Apostoł dochodzi do smutnej konkluzjji, że „nikt z ludzi nie może ujarzmić języka, tego krnąbrnego zła, pełnego śmiercionośnego jadu” (Jak. 3:8). To prawda, że nikt z ludzi nie potrafi właściwie opanować języka, aby jego właściciel mógł osiągnąć doskonałość. Lecz jest dana nam inna siła kierownicza, jest nią obecnoość Ducha Świętego w nas, a On potrafi ujarzmić nawet najgorszy język.
Powracajac do głównej myśli tego rozważania, chcę zwrócić uwagę na potrzebę rozważnego używania naszych ust, tak aby to, co z nich wypływa, było jedynie słodką wodą, błogosłwieństwem miłym dla ucha, zarówno Pana, jaki tych, którzy nas słuchają. Jeśli ktoś myśli, że piękna mowa, bez zachowania proporcji do naszego codziennego życia, jest pięknym owocem Ducha, to jest w błędzie. Duch Święty, jest Duchem Prawdy i może zrodzić tyko tyle, ile w nas jest rzeczywistego doświadczenia, które przekłada się na codzienną praktykę życia.
Na koniec, chciałbym na chwilę udać się do jednego z bardziej dojrzałych zborów nowotestamentowych, do Tesalonik, aby posłuchać, jak Paweł opisuje swoją wizytę w tej społeczności. Możemy zauważyć bardzo wysoką ocenę - „mając w pamięci dzieło wiary waszej i trud miłości, i wytrwałość w nadziei pokładanej w Panu naszym, Jezusie Chrystusie” (1 Tes. 1:3). Paweł nie posługiwał się wielomówstwem, nie używał słów nadaremnie, nie nadrabiał pięknymi słówkami, gdy zwiastował ewangelię i nauczał w mocy Ducha Świętego. Mógł z całą szczerością serca powiedzieć: „Albowiem nigdy nie posługiwaliśmy się pochlebstwami, jak wiecie, ani też nie kierowaliśmy się pod jakimkolwiek pozorem chciwością; Bóg tego świadkiem, nie szukaliśmy też chwały u ludzi ani u was, ani u innych” (1 Tes. 2:5,6).
Obyśmy potrafili zawsze mądrze posługiwać się tym wspaniałym narzędziem, jakim jest zdolność wypowiadana myśli, pragnień i doznań.
„Niedobrze jest jeść za wiele miodu; bądź więc oszczędny w słowach pochwalnych” (PrzSal. 25:27). Zarówno w stosunku do siebie samego, jak i do innych.
Henryk Hukisz

Monday, October 1, 2012

Bóg o imieniu Potencjał

  Książę tego świata pracuje nieustannie nad filozofią, która będzie szczególnie łatwa do zaakceptowania przez wierzących w Boga. O innych zbytnio się nie martwi, gdyż i tak już „jedzą mu z ręki”, gdyż są pod jego stałym wpływem. Wiemy, że pierwszych ludzi zwiódł prostym przekręceniem tego, co usłyszeli od swego Stwórcy.
Przypomnijmy sobie tę pierwszą lekcję w szkole prawdziwego życia.
Gdy Bóg uczynił człowieka, będącego ukoronowaniem całego stworzenia, „osadził go w ogrodzie Eden, aby go uprawiał i strzegł. I dał Pan Bóg człowiekowi taki rozkaz: Z każdego drzewa tego ogrodu możesz jeść, ale z drzewa poznania dobra i zła nie wolno ci jeść, bo gdy tylko zjesz z niego, na pewno umrzesz” (1 Moj. 2:15-17)
Później przyszedł moment próby. Nie wiemy ile czasu upłynęło, gdy pojawił się egzaminator w postaci węża, najbardziej przebiegłego stworzenia, który zadał proste pytanie: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: Nie ze wszystkich drzew ogrodu wolno wam jeść?” (1 Moj. 3:1). A przecież Bóg powiedział, że z każdego, z wyjątkiem jednego. Diabeł sprytnie odwrócił uwagę od dostępu do olbrzymiej ilości drzew, z których mogli korzystać bez ograniczeń, a skupił ją na tym jednym. Sprytne, prawda?
Minęło kilka tysięcy lat, i ten chytry egzaminator naszej wierności Panu, pojawia się, być może pod inną postacią, lecz ciągle z tym samym pytaniem: „Czy rzeczywiście Bóg powiedział: (..........) [wstaw odpowiednio do sytuacji]. Apostoł Paweł, w trosce o to, aby Oblubienica, okazała się wierna Oblubieńcowi do końca, ostrzega: „obawiam się jednak, ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi” (2 Kor. 11:3). Niestety, jak obecnie możemy zauważyć, obawa Pawła była uzasadniona co do naszych czasów.
Nasze myśli - nikt z ludzi ich nie zna. Nie widać o czym myślimy, tak długo, dopóki nie zamienią się w czyny. Lecz potem jest już za późno, aby cokolwiek zmienić, aby odmienić wynik naszego egzaminu posłuszeństwa Bogu. Tak jak użytej pasty do zębów, nie da się wprowadzić z powrotem do tubki - jest już za poźno aby zdawać ten test wierności Bogu jeszcze raz.
Skażenie myśli polega na zasianiu wątpliwości wobec tego, co jest prawdą absolutną. A jest nią jedynie to, co powiedział Bóg i tak jak On to powiedział. Nie lubimy przyznawać się, że nie mamy racji, nawet w naszych myślach wobec Boga. Gdzieś głęboko w naszej naturze leży pewność siebie, dlatego tak łatwo dajemy się naciągnąć na zapewnienie, że mamy swoją wartość, że jesteśmy kimś ważnym, tylko musimy to z siebie wyłuskać.
Niestety, nasi pierwsi rodzice, Adam i Ewa, dali się złapać na ten sam lep. Kusiciel zapewniał o pozytywnym skutku mówiąc: „otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło” (1 Moj. 3:5). Trujący jad został podany w pięknym opakowaniu – „Bóg wie, że gdy tylko zjecie”.  Więc dlaczego nie zrobić tego, co Bóg już wie? 
Szerzą się dzisiaj w internecie, i nie tylko, również do skrzynek emailowych trafiają kolorowe zaproszenia na różnego rodzaju konferencje, szkolenia na temat wyzwolenia w sobie ukrytego potencjału. Treść tych zaproszeń jest bardzo zachęcająca, gdyż prowadzi wprost do lepszego poznania tego, w co Bóg nas wyposażył. A to wszystko ma służyć pełnemu zrealizowaniu się, zgodnie z tym, czego Bóg od nas oczekuje - tak mówią współcześni zwodziciele. Musimy jedynie odkryć w sobie ten ukryty potencjał – i możemy już kontrolować, nie tylko siebie, lecz cały świat.
Wcale nie przesadzam, oto fragment takiego zaproszenia:
„Niezależnie od tego, czy zdajesz sobie z tego sprawę, otaczają cię niezwykłe możliwości i masz do dyspozycji wielki potencjał.
  • Potencjał jest w Tobie.
  • Potencjał jest w Twojej służbie.
  • Potencjał jest w Twojej organizacji.
  • Potencjał jest w Twoim kościele.
  • Potencjał jest w Twojej firmie.
Ten potencjał może być odkryty i uwolniony. To, co teraz jest żołędziem, może przerodzić się w dąb, a dąb może zrodzić las. Ważniejsze jednak jest to, że potencjał jest w Bogu. On może w cudowny sposób oddziaływać na Twoje życie i wszystko co robisz, aby wydobyć Twoje piękno i wielkość. Masz w sobie potencjał do uczynienia wielkich rzeczy i wpłynięcia na bieg historii.” (Instytut Rozwoju Didaskalos).
Oczywiście, pojawia się odwołanie do Boga, a jakże, inaczej wielu wierzących nie zainteresowało by się tak wspaniałą ofertą. Kto nie chciałby posiadać tak wielkiego potencjału, aby mieć wpływ na bieg historii, że o kierowaniu losami własnego życia, nie wspomnę.
Czym różni sie ta obietnica, od złożonej Ewie w raju, gdy usłyszała, że „otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło”. Cóż za potencjał w niej drzemiący. Tylko posłuchać słodkich podszeptów.
„Piękno i wielkość” – oferuje nowa filozofia życia. Dzięki niej będziesz mógł czynić rzeczy wielkie, ponieważ masz w sobie Potencjał. Przypomnijmy więc ku przestrodze, co zobaczyła Ewa, gdy dała posłuch podsuniętej propozycji? – „Zobaczyła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że były miłe dla oczu, i godne pożądania dla zdobycia mądrości” (1 Moj. 3:6). Diabeł, tym jednym drzewem zasłonił jej obraz całego raju pełnego drzew, z których mogła korzystać. Wpatrzona w jego propozycję uwierzyła, że przecież nic w tym złego. I zrobiła to, w co uwierzyła.
Apostoł Paweł, wielki mąż Boży naszej ery, też myślał, że mógłby „pokładać ufność w ciele” (Filip. 3:4), gdyż posiadał wielką mądrość, pochodzenie i siłę moralną. Lecz dzięki doświadczeniu w drodze do Damaszku, dokąd udawał się aby zrealizować drzemiący w nim potencjał, został skruszony tak bardzo, że zawołał: „Nędzny ja człowiek! Któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?” (Rzym. 7:24).
Od tego momentu, już nigdy nie odkrywał potencjału w sobie, nawet wstydził sie tego, czym był wypełniony. Oświadczył szczerze, że to „wszystko uznaję za śmiecie” (Filip. 3:8). Zamiast wyzwalania w sobie potencjału, wolał raczej wyznać publicznie – „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie!” (Filip. 4:13). Dla niego wszystkim był Chrystus.
Myślę, że Paweł miał też swojego rodzaju momenty, gdy jego wierność zostawała poddawana testom. Zachęca nawet innych wierzących, mówiąc „Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was?” (2 Kor. 13:5).  Przechodząc własną próbę, gdy trzykrotnie prosił Pana o usunięcie ciernia ze swego ciała, tego "jakby posłańca szatana", usłyszał jedną z najwspanialszych prawd: „Dosyć masz, gdy masz łaskę moją, albowiem pełnia mej mocy okazuje się w słabości” (2 Kor. 12:9).
Dlatego wierzę, że apostoł Paweł nie dałby się nigdy namówić na konferencję wyzwalania petencjału, gdyż powiedział wprost: „Najchętniej więc chlubić się będę słabościami, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusowa”.
Mamy więc do wyboru - odkrywanie w sobie potencjału, aby sterować historią, albo powiedzieć wraz z wielkim apostołem: „mam upodobanie w słabościach, w zniewagach, w potrzebach, w prześladowaniach, w uciskach dla Chrystusa; albowiem kiedy jestem słaby, wtedy jestem mocny” (2 Kor. 12:10). 

Wówczas, całą chwałę weźmie Chrystus, a nie drzemiący w nas Potencjał.
Henryk Hukisz