Thursday, August 21, 2014

Dziecko za sterami odrzutowca



 Spotykamy się nieraz z niewłaściwym traktowanie dzieci przez ich opiekunów. Mam na uwadze rozpieszczanie maluchów przez zbytnie zwracanie na nich uwagi. Patologią wychowawczą jest wynoszenie dzieci na piedestały, a dzieje się tak, gdy pozwala się im, aby rządziły światem dorosłych.
Niestety, rodzice coraz częściej, zamiast wychowywać, spełniają każdą zachciankę swoich pociech. Tak ukształtowana osobowość dziecka nie wróży niczego dobrego, gdyż po osiągnięciu dojrzałości, będzie nadal domagać się przywilejów. Musimy pamiętać, że Bóg, stwarzając człowieka, określił pewne mechanizmy rządzące jego rozwojem. Nie jest moim celem w tym rozważaniu wyjaśniać zasady normalnego rozwoju dziecka, gdyż dzieliłem się tym tematem w innych rozważaniach. Przykładowo podaję parę linków - “Bić albo nie bić, oto jest pytanie” i „Bić alb nie bić (dokończenie)”, czy też zamieszczone na siostrzanym blogu rozważania na temat wychowywania dzieci. Polecam małe wprowadzenie do “Psychologii rozwojowej dziecka” we wpisie „Rozwój dziecka”, oraz wpis pod tytułem “Dziecko w kościele”, autorstwa mojej żony Danuty która, jest niewątpliwie doświadczonym pedagogiem i wychowawcą.
Piszę to rozważanie będąc powodowany niepokojem o stan psychiczny dzieci, które są wykorzystywane do różnych celów marketingowych. Ponieważ jestem zdany na programy telewizji ogólnodostępnej, muszę oglądać przeróżne reklamy. Zauważam niebezpieczny trend wykorzystywania dzieci do reklam towarów absolutnie nie związanych z ich naturalnym zainteresowaniem. Twórcy klipów filmowych pokazują malucha za kierownicą reklamowanego samochodu, albo sięgającego rączką po produkt spożywczy, przeznaczony dla dorosłego osobnika. Psycholodzy marketingowi wiedzą, że dorośli szybciej zwrócą uwagę na coś, czym zainteresuje się ich dziecko.
Piszę o tym, ponieważ podobny trend pojawia się w środowisku kościelnym. Być może oglądaliście już materiały filmowe z udziałem kilkuletnich kaznodziejów. Sporo takich filmików krąży w internecie, a niektórzy nierozsądni wrzucają je na swoje profile, jako materiał godny podziwiania. Płakać się chce, zamiast śmiać.
Tutaj w Ameryce powstaje najwięcej dziwnych pojęć i nauk, jakie później próbuje się przemycać do innych krajów. Oczywiście, nadaje się im kształt nowego objawienia, jedynego panaceum na przebudzenie, aby zdobyć na ten lep jak najwięcej chętnych zakupienia później polecanych materiałów szkoleniowych.
Ostatnio przeczytałem w internecie zaproszenie na konferencję we Wrocławiu organizowaną przez „Kids in Ministry International”. Zwyczajowo poszukałem więcej informacji na temat organizatora tego obiecującego wydarzenia. Każdemu polecam stosowanie tej metody, wystarczy, że posiada się dostęp do internetu. Ja rozpoczynam zwykle od badania zasad wiary, czyli od zakładki “We believe”.
Twórcy tej służby uważają, że żyjąc w XXI wieku, musimy zmienić wiele podstawowych pojęć, jakie blokują odbiór prawd zapisanych w Biblii. Odkryli oni, że Bóg pragnie przede wszystkim używać małe dzieci w Swoim Królestwie, dlatego udziela im Ducha Świętego w pełni. Nauczyciele tego trendu zakładają, że dotychczas dzieciom oferowano dzięcięcą formę Ducha, dlatego oni “nauczają dzieci mięsa i głębszych prawd Bożego Słowa wychodząc poza podstawowe historie biblijne i nauczają ich doktryn biblijnych (Core value of What we believe).
Wchodzenie poza historie biblijne polega na używaniu argumentów historycznych w nauczaniu doktryn. Jako przykład, można podać ilustrację z nauczania dzieci, że mogą przechytrzyć diabła, gdy będą modlić się na językach, ponieważ on nie będzie ich rozumiał. Argumentem takiego nauczania jest przykład z okresu II wojny światowej, gdy amerykańskie dowództwo użyło żołnierza pochodzenia indiańskiego do szyfrowania depesz na froncie walk w Japoni, posługując się dialektem jego szczepu.
Dziecko jest i zawsze będzie dzieckiem. Apostoł Paweł uznał tę prawdę odnośnie własnego rozwoju, pisząc: „Gdy byłem dziecięciem, mówiłem jak dziecię, myślałem jak dziecię, rozumowałem jak dziecię; lecz gdy na męża wyrosłem, zaniechałem tego, co dziecięce” (1 Kor. 13:11). Natomiast w nauczaniu Kościoła, jak należy „postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy” (1 Tym. 3:15), zwracał uwagę na uznanie za godnych nauczania i służby tych, którzy osiągnęli dojrzałość. Dlatego należy dokonać oceny stanu duchowego i intelektualnego, aby nauczycielem w zborze został ten, kto może „udzielać napomnień w słowach zdrowej nauki, jak też dawać odpór tym, którzy jej się przeciwstawiają” (Tyt. 1:9). I chociaż po wielu latach niektórzy powinni już mieć „władze poznawcze wyćwiczone do rozróżniania dobrego i złego” (Heb. 5:14), aby nauczać innych, to jednak musieli nadal być karmieni mlekiem, które z natury jest pokarmem dla dzieci.
Mam pytanie do tych, którzy uważają, że należy dzieciom powierzyć służby w kościele. Jeśli będziesz wiedział, że za sterami samolotu, którym udajesz się w długą podróż, siedzi dziecko w pełni przeszkolone w obsłudze przyrządów w kokpicie, czy spokojnie urządzisz sobie drzemkę, w pełni ufając zdolnościom decyzyjnym „pilota”?
A w Kościele chodzi o coś więcej, niż długa podróż, ponieważ udajemy się na wiecznośc do domu Ojca. Dlatego Pan powierzył służby tym, ktorych sam wyznaczył i powołał.
Henryk Hukisz

Sunday, August 17, 2014

Smak dojrzałego jabłka



 Usłyszałem kiedyś przykład ilustrujący pewną biblijną prawdę, że tak jak w niedojrzałym jabłku znajdują się wszystkie cechy, jakie posiada owoc w pełni dojrzały, lecz ich jeszcze nie widać, tak samo jest z Bożymi darami, jakie każdy z nas otrzymał. Są one w prawdzie jeszcze nie rozwinięte, lecz potencjalnie już je posiadamy i winniśmy okazywać Bogu za nie naszą wdzięczność.
W tym miejscu pozostawię dalsze wywody kaznodziei, gdyż moje myśli pobiegły własną drogą, do moich doświadczeń z jabłkami w dzieciństwie. Zdarzało się wówczas dość często, że widząc piękne zielone jabłuszko, zapragnąłem je skonsumować zanim osiągnęło stan dojrzałości. W ustach poczułem kwaśność tego pięknego owocu, zamiast słodyczy, jaką mógłbym rozkoszować się, gdybym poczekał, aż dojrzeje.
Dojrzałości nie osiąga się na drugi dzień, ona przychodzi po dość długim czasie. Dla osób niecierpliwych - zbyt długim. Dlatego nieraz zdarza się, że doznajemy niesmaku w ustach, gdy przedwcześnie spożyjemy niedojrzały owoc. Dojrzewanie jest naturalnym procesem, który bardzo często zostaje przyśpieszany w nienaturalny sposób, i dla smakosza, jest nie do przyjęcia. Ponieważ w dzieciństwie mieliśmy sad owocowy, mogłem nieraz doświadczać wspaniałości smaków w pełni dojrzałych jabłek, śliwek, czereśni, agrestu i innych darów Bożych, jakie rosły spokojnie koło naszego domu. Dzisiaj, niestety większość owoców kupowanych w sklepach, osiąga stan dojrzałości w sztucznych warunkach. Mogą w prawdzie ucieszyć nasz wzrok, gdyż są piękne, okrąglutkie i kolorowe, lecz nie maja swojego naturalnego smaku, jakim mogą nas jedynie zadowolić, gdy przejdą naturalny proces dojrzewania.
Bóg pragnie naszej dojrzałości, co do tego nie ma wątpliwości. On chce, abyśmy w naturalnych warunkach duchowego rozwoju osiągali właściwy stan, gdy „dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej” (Efez. 4:13). W języku oryginalnym, w jakim zapisane są słowa Nowego Testamentu, występuje tu wyrażenie „teleios”, które znaczy „dojrzałość, pełnia, kompletność” cech, jakie osiąga się na drodze rozwoju. Wzorem naszej dojrzałości jest ta, jaką Bóg nam pokazał w Swoim Synu, Jezusie Chrystusie. Nie można jej osiągnąć na drodze własnej pobożności, wyrzeczeń, postów i modlitw, ani poprzez spełnianie rad i poleceń nauczanych na przeróżnych seminariach i konferencjach wyzwalania w sobie potencjału. Te cechy pojawiają się w efekcie naturalnego duchowego rozwoju, jaki tworzy w nas Duch Święty, którego otrzymaliśmy w nowym narodzeniu.
Nasz problem polega na tym, że brakuje nam cierpliwości i chcemy osiągać nasze cele natychmiast, z dużym przyśpieszeniem. Dzieje się tak w naszym życiu modlitewnym, gdy chcemy mieć odpowiedź od razu. Pisałem o tym w rozważaniu „Modlitewne Pendolino”, wskazując na to, że Bóg jest Panem czasu i odmierza go według zupełnie innej skali, jak napisał apostoł Piotr – ”u Pana jeden dzień jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień” (2 Ptr. 3:8). My natomiast, wszystko odmierzamy naszym miernikiem czasu, dlatego też chcemy osiągać efekt dojrzałości w warunkach sztucznych, podobnie jak to dzieje się w owocami dostarczanymi do supermarketów.
Możemy nieraz spotkać osoby, które zaraz po nawróceniu, już następnego dnia  porywają się z przysłowiową motyką na duchowe „słońce”. Wydaje im się, że mogą już innych nauczać, doradzać, wypędzać demony i dokonywać heroicznych czynów w Bożym Królestwie. Zachowują się, jak świeżo upieczony kierowca, któremu wydaje się, ze posiada już niezbędne instrumenty, aby poruszać się swoim pojazdem po drogach publicznych, i usiadłszy za kierownicą, wciska gaz do przysłowiowej „dechy”. Limity na drogach są dla doświadczonych kierowców, którzy mają wyrobione już nawyki reagowania w trudnych warunkach. Ci z „zielonym liskiem”, muszą przejść jeszcze naturalny proces dojrzewania.
Nie wystarczy powołać się na werset biblijny, mówiąc, że tak jest napisane, lecz w Bożym Królestwie liczy się jeszcze wola Króla, który wyznacza czas i miejsce działania. A On wie, że my potrzebujemy czasu, aby dojrzeć do tego, by mieć "zmysły wyćwiczone ku rozeznaniu dobrego i złego" (Hebr. 5:14 [B.G.]).
Uczeń Chrystusa nie wychodzi nigdy przed swego Mistrza, lecz zgodnie z Jego słowami „Nie masz ucznia nad mistrza, ale należycie będzie przygotowany każdy, gdy będzie jak jego mistrz” (Łuk. 6:40), czeka posłusznie na wydanie polecenia, aby uczynić tylko to, co zostało mu nakazane. Pan Jezus wymagał od Swoich uczniów wytrwałości, która kształtuje się w trudnościach i w doświadczeniach. Gdy mówił o czasach, w których Jego uczniowie będą „znienawidzeni przez wszystkich dla imienia mego” (Łuk. 21:17), zapewnił, że „przez wytrwałość swoją zyskacie dusze wasze” (w. 19). Później, Jego brat Jakub, w powszechnym liście do wierzących w Chrystusa napisał, że „doświadczenie wiary waszej sprawia wytrwałość, wytrwałość zaś niech prowadzi do dzieła doskonałego, abyście byli doskonali i nienaganni, nie mający żadnych braków” (Jak. 1:3,4). I tu znów odwołuję się do języka oryginału tego listu, w którym występuje słowo „teleion”, oddane w naszym przekładzie jako "doskonali". To znaczy, że wytrwałość prowadzi do dojrzałości,
„Drugą stroną medalu” w procesie dojrzewania jest zwlekanie z podejmowaniem zadań wyznaczonych przez Pana. Widzimy, że Chrystus wpierw powierza sprawy mniejszej wagi, zanim powoła do zadań ważniejszych. Chrystus powiedział, używając przypowieści, „Dobrze, sługo dobry i wierny! Nad tym, co małe, byłeś wierny, wiele ci powierzę; wejdź do radości pana swego” (Mat. 25:21). Tak więc, wielkie zadania powierzane są dopiero po wiernym wypełnieniu małych. Lecz niestety, niektórzy zatrzymali się na poziomie tych małych spraw. Pisał o tym autor Listu do Hebrajczyków, że „biorąc pod uwagę czas, powinniście być nauczycielami, tymczasem znowu potrzebujecie kogoś, kto by was nauczał pierwszych zasad nauki Bożej; staliście się takimi, iż wam potrzeba mleka, a nie pokarmu stałego” (Heb. 5:12).
Bóg potrzebuje ludzi dojrzałych, którzy osiągnęli ten poziom życia i służby w naturalnym rozwoju, jaki zapewnia społeczność Kościoła, gdzie podawany jest stosowny pokarm dla każdego wierzącego. Niektórzy mogą przyjmować jedynie mleko Słowa Bożego, zanim osiągną dojrzałość, gdyż „pokarm zaś stały jest dla dorosłych, którzy przez długie używanie mają władze poznawcze wyćwiczone do rozróżniania dobrego i złego” (Heb. 5:14). Dorosły, w tym wersecie, to człowiek dojrzały (teleios), który może dokonać więcej, niż „niemowlę w Chrystusie”, które potencjalnie posiada wszystkie cechy dojrzałości, lecz jeszcze w stanie nierozwiniętym.
Wierzę, że Bogu bardziej smakują dojrzałe jabłka.
Henryk Hukisz

Friday, August 1, 2014

Będą igrzyska



 Oznaką starzenia się, są nachodzące coraz częściej wspomnienia z dawniejszych czasów. Niedawno pisałem o przebudzeniu w zborze poznańskim w latach 80-tych ubiegłego wieku, gdy nawracało się dużo młodzieży akademickiej (Sianie pod wiatr). Odbywało się to falami, wpierw byli studenci uczelni rolniczej, później przychodzili plastycy, studenci politechniki, humaniści i ekonomiści. Gdy nadszedł czas dla muzyków, w zborze pojawił się niewidomy pianista ze Śląska. Był to bardzo sympatyczny i towarzyski młody człowiek, z którym szybko się zaprzyjaźniliśmy.
Podczas jednej z wizyt w naszym domu, po wejściu do pokoju zauważył, że przestawiliśmy meble. Byłem zaskoczony jego uwagą, gdyż rzeczywiście dokonaliśmy małych zmian w umeblowaniu. Na moje pytanie, jak to zrobił, wyjaśnił, że klasnął dłońmi, i w echu, jakie usłyszał, zauważył zmiany. Byłem zdumiony taką zdolnością, jakiej ja nie posiadam. Wiadomo, że osoby niepełnosprawne rozwijają w sobie nowe zdolności, jakich nie posiada zdrowy człowiek. Próbowałem kilka razy rozpoznawać różnice w znakach Braille’a, lecz nie byłem w stanie wyczuć moimi placami nawet ilości wypukłych punktów, nie mówiąc i ich układzie. Osoby niewidome, muskają palcami szeregi tych znaków, odczytując zapisaną nimi treść.
Podczas moich pierwszych wizyt w Stanach Zjednoczonych zauważyłem, że w miejscach publicznych znajduje się dużo osób niepełnosprawnych. Dawniej w Polsce, osoby te były niewidoczne na ulicach z powodu wielu barier i braku sprzętu. Pamiętam, gdy do nas dotarły kopie filmu „Joni”, podziwialiśmy poziom technik medycznych w szpitalach amerykańskich. Organizowałem wówczas wiele projekcji tego filmu, który zawierał również przesłanie ewangelizacyjne. Udałem się z tym filmem na oddział ortopedyczny jednego z większych szpitali w Poznaniu, oczywiście po uzyskaniu wpierw zgody ordynatora. Na sali, oprócz personelu, znalazło się wielu pacjentów, którzy zostali przywiezieni na łóżkach. Po filmie, byłem ciekawy opinii lekarzy, co sądzą o bohaterce togo obrazu. Usłyszałem wówczas coś, co mnie zaskoczyło, a zarazem wywołało głębszą refleksję. Otóż pani ordynator wyznała, że według niej, oglądanie tego filmu przez pacjentów może pogłębić w nich depresję powodowaną niedostatecznym sprzętem, jaki znajdował się wówczas w polskich szpitalach. Widok obrotowych łóżek, terapeutów gotowych na każde zawołanie i ogólnego wyposażenia szpitalnego, na pacjentach wywarł wrażenie bardziej negatywne, niż pozytywne przesłanie, jakie przekazywała sparaliżowana Joni.
Osoby zdrowe nie widzą i nie odczuwają sytuacji tak, jak to dzieje się u osób niepełnosprawnych. To co dla nas zdrowych, jest godne podziwu i ma zabarwienie sensacyjne, dla inwalidy jest szarą koniecznością i sposobem na przetrwanie.
W dawnych czasach, gdy nie było kin, teatrów i You Tube, wędrowali artyści i cyrkowcy, którzy zaspakajali jedną z potrzeb ludzkich, jaką jest chęć oglądania rzeczy dziwnych, niezwykłych, sensacyjnych. Ta potrzeba istnieje w każdym człowieku, i jest w mniejszym lub większym stopniu zaspakajana. Gdy zdarzy się wypadek drogowy, zwalniamy, aby zobaczyć, a jeśli jest to możliwe, zatrzymujemy się o idziemy osobiście zobaczyć co się wydarzyło, jak to się mówi, „na własne oczy”.
W czasach Imperium Rzymskiego, lud wołał „chleba i igrzysk”. Cesarze starali się zadowolić swój naród, i organizowali dla nich igrzyska. Najczęściej aktorami na arenach byli gladiatorzy, oraz w pewnym szczególnym czasie, chrześcijanie. Więc, nie dla wszystkich te igrzyska były jednakowym przeżyciem. W późniejszych czasach, wędrowni cyrkowcy mieli zawsze w programie coś bardziej sensacyjnego, jak na przykład dwugłowe dziecko, psa z pięcioma nogami, i podobne nienaturalne zjawiska, gdyż wiedzieli, że na ten „numer”  ściągną więcej gapiów. Jeśli przeliczymy cenę biletów przez ilość widzów, to zrozumiemy, że kosztem wielu inwalidów, niektórzy dorobili się sporych majątków.
Gdy Izrael wyszedł w Wielką Noc z Egiptu, i gdy znaleźli się na pustyni, zapragnęli również „igrzysk”, może nie na wzór tych późniejszych. Powodowani tą samą niską potrzebą oglądania na własne oczy czegoś niezwykłego, zażądali od Aarona, aby pokazał im boga, który ich wyprowadził z niewoli. Nie wystarczały słowa Mojżesza, który zapewniał, że Pan jest z nimi. oni chcieli widzieć postać, aby jej widokiem nasycić swoje oczy. Aaron, pozbawiony autorytetu Mojżesza, posłusznie wykonał to, czego żądano i ze zgromadzonego złota i kosztowności „ulał z tego w formie z gliny posąg cielca. Wtedy oni rzekli: To są bogowie twoi, Izraelu, którzy cię wyprowadzili z ziemi egipskiej” (2 Moj. 32:4). Ogłoszono wielkie święto, podczas którego ogromny tłum „wstawszy nazajutrz wcześnie rano, złożyli ofiary całopalne i przynieśli ofiary pojednania; i usiadł lud, aby jeść i pić. Potem wstali, aby się bawić” (w. 6).
Dzisiaj można znaleźć, głównie w internecie jak i w krajowych mediach zaproszenie na poznański stadion, aby zobaczyć coś niezwykłego, wielką sensację, zobaczyć na własne oczy człowieka, który nie ma ani nóg, ani rąk. Osobiście oglądałem wiele materiałów filmowych, czytałem wiele artykułów na temat Nick'a Vujcic'a. Każdy może z łatwością zobaczyć to samo dzięki technologii, jaką stwarza obecnie internet. Mam więc pytanie do wszystkich zachwyconych możliwością zobaczenia na własne oczy tego, co może zaspokoić ich ciekawość odnośnie tego niezwykłego przypadku – Jakiemu celowi ma służyć to widowisko, skoro można wszystkiego dowiedzieć się, siedząc wygodnie przed swoim komputerem?
Pisałem już wcześniej na ten temat w rozważaniu „Motywacja, manipulacja czy ewangelizacja”. Jak już wspomniałem, kaleki ewangelista jest jedynie przynętą dla organizatorów, aby ściągnąć jak najwięcej ludzi na stadion. Głównym mówcą jest Les Brown, wystarczy posłuchać materiału wideo, na którym Nick zaprasza do Poznania. To nie jest ewangelizacja, lecz masowa impreza organizowana przez ludzi biznesu, w wiadomym celu.
W środowisku chrześcijańskim można spotkać wiele osób niepełnosprawnych, lub, mówiąc poprawniej, sprawnych inaczej. Wspomniana wcześniej Joni, prowadzi ogromną służbę przekazywania wózków inwalidzkich, sporo z nich trafiło dzięki niej do Polski. Niewidomy Gordon Mote, mój ulubiony piosenkarz Gospel, skromnie śpiewa o Chrystusie, oddając chwałę Bogu. W tych przypadkach, w centrum stoi Chrystus i Boża łaska, dzięki której zostali zbawieni W przypadku zapowiadanego widowiska w Poznaniu, ukazuje się wielkość człowieka, który uwierzywszy w siebie, dokonuje rzeczy niezwykłych. Tak, to prawda, ze Nick, wspomina też o Bogu, lecz wskazuje przede wszystkim na siebie. Wystarczy obejrzeć materiał video z jego udziałem w programie prowadzonym wspólnie przez dwójkę wielkich „showmenów” naszych czasów – Oprah i Rick Warren.
Zwiastowaniu ewangelii towarzyszą znaki i cuda, których autorem jest sam Bóg, i służą chwale Jego Syna, Jezusa Chrystusa. Gdy Jan Chrzciciel zwątpił, czy ten Jezus, jest rzeczywiście Chrystusem, usłyszał w odpowiedzi – „Ślepi odzyskują wzrok, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, a głusi słyszą, umarli są wskrzeszani, ubogim opowiadana jest ewangelia” (Łuk. 7:22). W centrum tych wydarzeń znajdował sie Chrystus, a nie ludzie, którzy doznali cudownej łaski uzdrowienia.
Henryk Hukisz