Friday, July 28, 2023

"Już nie robię w religii"

 

Natalię Niemen spotkałem jakieś piętnaście lat temu w Chicago w Polskim Centrum Chrześcijańskim podczas gościnnego występu. Zaśpiewała wówczas kilka pieśni o Bogu, o Jezusie i o szczęściu, jakie obecnie znalazła dzięki uwierzeniu w Chrystusa i przyjęciu Go jako Pana i Zbawiciela. Po koncercie rozmawiałem z nią przez chwilę i do dziś pamiętam jej rozpromienioną twarz, gdy mówiła o tym, jak wielkim szczęściem dla niej stała się żywa relacja z Jezusem. Pomimo upływu lat ta rozmowa nie zatarła się w mojej pamięci - w końcu mogłem rozmawiać z celebrytką. Wprawdzie moje pokolenie bardziej znało jej ojca, lecz wystarczył sam fakt, że mogłem osobiście rozmawiać z osobą mającą nazwisko Niemen.

Dziś, po piętnastu latach spotykam się znów z Natalią Niemen na łamach całego kraju. Dla ludzi wierzących w Pana Jezusa nie jest to już wiadomość wywołująca wdzięczność dla Bożej łaski, lecz ogromne zasmucenie słowami płynącymi z tych samych ust: "Gdy chcą, bym grała w kościele, mówię: już nie robię w religii" (Wszystkie cytaty z wywiadu z Natalią Niemen - „Wysokie Obcasy”).

Jako mieszkaniec Poznania i przedstawiciel ewangelicznego chrześcijaństwa nie mogę przejść obojętnie obok tego wywiadu, który wraz z nakładem „Gazety Wyborczej” zalał całą Polskę, a nawet szerzej, gdyż ta gazeta jest kolportowana poza naszymi granicami. Profil twarzy Natalii z siwizną na włosach na okładce tego feministycznego dodatku zachęca do lektury wywiadu, który stanowią głównie jej wypowiedzi. Wiele z nich jest bardzo nieuczciwych, gdyż wyrażają jedynie jej osobiste rozczarowanie i nie dotyczą całego chrześcijaństwa. Nie mogę jednak zrozumieć, że ktoś, będąc osobą dorosłą, zaakceptował Bożą miłość okazaną w śmierci Chrystusa, teraz, po kilkunastu latach wyrzeka się tego i podsumowuje ten etap życia słowami: „religia i modlitwa sprowadza cię do roli robaka, który nic nie może”. Prawdą jest jednak to, o czym napisał apostoł Paweł: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia” (Flp 4:13). Taka postawa jest prawdziwym świadectwem trwania w relacji z Chrystusem.

Nie znam bliżej ewangelicznego środowiska, w jakim Natalia doświadczała Boga i Jego opatrzności w swoim życiu. Coś musiało jednak „szwankować”, jak mówimy tu w Poznaniu, skoro mówi, że gdy weszła w protestantyzm, to szukała „akceptacji jak cholera, więc w dużej mierze rezygnowałam z siebie. W środowisku protestanckim nie spotkałam zbyt wielu osób podobnych do mnie, z którymi miałabym bliską więź, mogła porozmawiać o tym, co mnie interesuje”. Ja znam inne środowisko protestanckie, nawet tutaj w Poznaniu, które tworzą ludzie szanujący się nawzajem, pomagający sobie w potrzebach, gotowi poświęcić samych siebie dla swoich bliźnich. Oczywiście nie ręczę za wszystkie wspólnoty, jakie można spotkać w naszym mieście, gdyż możemy spotkać różne grupy ludzi udających „ewangelicznych chrześcijan”. Ale żeby zaraz odsądzać od czci i wiary wszystkich protestantów?

Może w przypadku Natalii nie wyjaśniono jej, na czym właściwie polega prawdziwe chrześcijaństwo. Mam na uwadze ten rodzaj, który zaczyna się narodzeniem na nowo, jak powiedział Chrystus do Nikodema: „Zapewniam, zapewniam cię, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i Ducha, nie może wejść do Królestwa Boga” (Jn 3:5). Bez tego doświadczenia, które jest dziełem Bożej łaski, wszystko, co robimy jest jedynie religią. Jezus gwarantuje nam wejście w relację z Ojcem, mówiąc: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (Jn 14:6). Relacja i religia to są dwie zupełnie inne kwestie i pomylenie ich może nas dużo kosztować.

W religii można robić wiele rzeczy, nawet budować swoją pozycję, swoją wielkość, dorobić się sporego majątku. Dookoła nas znajdziemy wiele przykładów na takie zrozumienie religii, zarówno katolickiej, jak i protestanckiej. Myślę, że skoro padły słowa „Już nie robię w religii”, to postawiono na niewłaściwe motywy. Gdyby życie z Bogiem było oparte na wdzięczności za wejście w osobistą relację, jaką zapewnia Chrystus, oddając swoje życie za nasze grzechy, to nie starczyłoby nam życia, aby okazywać Mu wdzięczność. Dobrze, że w perspektywie znajduje się wieczność, w której będziemy mogli wyrażać naszą wdzięczność.

Pragnę zakończyć to rozważanie słowami apostoła Pawła, który powiedział o swoim doświadczeniu Boga i Jego łaski: „To jednak, co było dla mnie zyskiem, uważam za stratę ze względu na Chrystusa. Nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na przewyższające wszystko poznanie Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Z Jego powodu wszystko poczytuję za nic i uważam za śmieci, aby zyskać Chrystusa i zjednoczyć się z Nim – nie dzięki mojej sprawiedliwości wynikającej z Prawa, lecz dzięki sprawiedliwości osiągniętej przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwości z Boga na podstawie wiary; aby Go poznać – zarówno moc Jego zmartwychwstania, jak i udział w Jego cierpieniach, upodabniając się do Niego w Jego śmierci; abym w ten sposób dostąpił zmartwychwstania” (Flp 3:7-11).

Warto jest spotkać Chrystusa, aby powierzyć Mu swoje życie i dostąpić zmartwychwstania, aby pozostać w Bożej obecności na wieki.

I jeszcze jedno, nawet jeśli Natalia nie wierzy już w modlitwę, apeluję o to, aby pomodlić się o nią, gdyż „bardzo skuteczna jest wytrwała modlitwa sprawiedliwego” (Jk 5:16).

Henryk Hukisz

Tuesday, July 25, 2023

Testament Pawła

 

Spadkobiercy testamentów przywiązują wielką wagę do każdego słowa, jakie w nim zostały zapisane. Chciałbym razem z wami dokonać dość wnikliwej analizy słów, jakie apostoł Paweł zapisał w swoim testamencie. Chociaż ten tekst nie ma takiego tytułu, to uważam, że tak powinniśmy potraktować słowa zapisane przez Łukasza, wiernego współtowarzysza podróży wielkiego apostoła:

„Teraz natomiast przynaglany Duchem udaję się do Jeruzalem. Nie wiem, co mnie tam spotka oprócz tego, że czekają mnie więzy i utrapienia, o czym zapewnia mnie Duch Święty w każdym mieście. Lecz wcale nie cenię sobie życia. Chcę tylko dokończyć mego biegu i posługiwania, które otrzymałem od Pana Jezusa i dać świadectwo Ewangelii łaski Bożej. Wiem teraz, że wy wszyscy, wśród których przebywałem i ogłaszałem Królestwo, już mnie nie ujrzycie” (Dz 20: 22-25).

Przypomnijmy sobie ten moment, gdy Paweł spędził trzy lata w Efezie, nauczając i budując tam kościół Jezusa Chrystusa. Najlepiej oddają to słowa z wersetu 31. „Pamiętając, że przez trzy lata we dnie i w nocy nie przestawałem ze łzami upominać każdego z was”.  

Ponieważ na skutek oporu pewnej grupy mieszkańców Efezu Paweł opuścił Efez i zimę spędził w Koryncie w Grecji, za Morzem Egejskim. Teraz jest w drodze do Jerozolimy, spiesząc się, by wrócić przed Pięćdziesiątnicą, prawdopodobnie był to rok 56 naszej ery. Apostoł pragnie jeszcze raz spotkać się z przywódcami zboru w Efezie. Podczas tego spotkania apostoł Paweł wypowiada te szczególne słowa, w których wyraził główne motywy życia i służby. Tymi słowami, płynącymi prosto z serca, Paweł podsumowuje swoje życie i wskazuje swoim naśladowcom, jakimi motywami powinni kierować się w służbie zwiastowania ewangelii.

Głównym celem życia i służby apostoła Pawła było ogłaszanie Królestwa Bożego, które przybliżył do współczesnych mu ludzi sam Jezus Chrystus, mówiąc: „Nadszedł czas, Królestwo Boga jest już blisko, nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1:15). Możnaby mówić o Bożym Królestwie, cytując w całości „Kazanie na Górze”, lub wiele innych wypowiedzi Pana Jezusa na ten temat. Pozwólcie, że przytoczę słowa chyba najlepiej oddające charakter życia obywateli Królestwa Bożego, jakie zapisał ewangelista Mateusz. Chrystus określił wyraźny warunek, jaki powinniśmy wypełnić, aby wejść do tego Królestwa. Jezus „oznajmił uczniom: Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie swój krzyż i niech Mnie naśladuje. Kto bowiem chce swoje życie zachować, utraci je, a kto utraci swoje życie z Mojego powodu, odnajdzie je. Co pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na swojej duszy poniósł szkodę? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę? Syn Człowieczy przyjdzie bowiem w chwale swojego Ojca razem ze swoimi aniołami i wtedy odda każdemu według jego postępowania” (Mt 16: 24-27).

Pan Jezus w Kazaniu na Górze oświadczył zdecydowanie odnośnie do możliwości wejścia do Bożego Królestwa: „Wchodźcie przez ciasną bramę. Szeroka jest bowiem brama i wygodna droga, która prowadzi do zguby i wielu przez nią wchodzi. Ciasna natomiast jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia i niewielu ją znajduje” (Mt 7: 13,14). Nie ma drogi pośredniej, nie jest możliwe, aby po przejściu przez ciasną bramę, nadal kroczyć szeroką drogą. Wąska droga świadczy o konieczności wyrzeczeń, zaparcia się siebie samego, aby móc wziąć krzyż i naśladować Mistrza.

Apostoł Paweł oddał swoje życie Chrystusowi, którego spotkał osobiście w drodze do Damaszku. Później Boży sługa Ananiasz prorokował o tym, jakie życie Bóg zaplanował dla Pawła, mówiąc: „Wybrałem go sobie za narzędzie. On zaniesie Moje imię do pogan i królów, i synów Izraela. Pokażę mu też, jak wiele będzie musiał wycierpieć dla Mojego imienia” (Dz 9: 15,16). Całe życie apostoła było wypełnione cierpieniem i zapieraniem się siebie dla Chrystusa, gdyż dążył do tego, aby zawsze był w jego „ciele wywyższony Chrystus, czy to przez życie, czy przez śmierć. Dla mnie bowiem życie to Chrystus, a śmierć to zysk” (Flp 1:20,21).

Pod koniec swego życia Paweł mógł odważnie wyznać: „Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem” (2 Tm 4:7). Dlatego w czasie spotkania ze starszymi zboru efeskiego, Paweł wyraźnie wskazał na główne motywy, jakimi kierował się w czasie służby zwiastowania ewangelii. Pozwólcie, że wymienię przynajmniej cztery, jakie można odkryć w tym krótkim testamencie, jaki Paweł zostawił następnym pokoleniom sług ewangelii.

Po pierwsze, Paweł zdał się całkowicie na kontrolę Ducha Świętego nad swoim życiem. Pomimo że jacyś prorocy ostrzegali go przed tym, co go spotka w Jerozolimie, poddał się naciskowi Ducha, który wskazywał wyraźnie na czekające go więzy i utrapienia. Chrystus powiedział: „Będziecie znienawidzeni przez wszystkich ze względu na Moje imię” (Mt 10:22). Przecież „wystarczy, jeśli uczeń będzie jak jego nauczyciel, a sługa jak jego pan” (w. 25), jak zapewniał Pan Jezus.

Po drugie, podobnie jak uczynił to Abraham, który „wyruszył, nie wiedząc, dokąd zmierza” (Hbr 11:8), Paweł zdał się całkowicie na Boże przeznaczenie, nie wiedząc dokładnie, co go dalej czeka.

Po trzecie, zgodnie z nauczaniem, jakie  zanosił do nowo-powstałych zborów, Paweł wiedział, że „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do Królestwa Boga” (Dz 14:22).

I po czwarte, Paweł kierował się zasadniczym celem życia, do czego został powołany już przed stworzeniem świata, jakim jest „uwielbienie chwały Jego łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1:6).

g stworzył nas wszystkich w jednym celu, jak to zapowiedział przez proroka Izajasza: „Wszystkich nazwanych Moim imieniem, których stworzyłem dla swej chwały, których ukształtowałem i uczyniłem” (Iz 43:7).

Apostoł Paweł pokazał wyraźnie w swoim testamencie, że w obliczu pewnych  więzów i utrapień „ja o to nie dbam, a moje życie nie jest mi tak drogie, bylebym tylko z radością dokończył mój bieg i posługę, którą otrzymałem od Pana Jezusa, by dać świadectwo o ewangelii łaski Bożej” (Dz 20:24 [UBG]).

W sytuacji, gdy musimy wybrać jedną z dwóch dróg, jedną z dwóch opcji życia w Bożym Królestwie, to jeśli nie oddamy swojego życia Panu, to je zmarnujemy. Nie ma innej opcji, albo stracimy życie dla Boga, albo je zmarnujemy. Świadectwo apostoła Pawła wyraźnie to pokazuje. Taki testament zostawił nam ten wierny Boży sługa.

Tylko czy chcemy stać się spadkobiercami tego zapisu? Pamiętajmy, że w tym testamencie zapisana jest też wspaniała obietnica dla wszystkich miłujących Pana. Paweł zapewnia na podstawie własnych doświadczeń - „Dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem. Na koniec odłożono dla mnie wieniec sprawiedliwości, który owego dnia wręczy mi Pan, sprawiedliwy Sędzia, zresztą nie tylko mnie, ale też tym wszystkim, którzy z miłością oczekują Jego objawienia” (2 Tm 4:7,8).

Henryk Hukisz

Wednesday, July 19, 2023

Lisie szkodniki

 W artykule prasowym pod tytułem „Tatry. Turysta spadł 150 m w przepaść, zginął na miejscu” znalazłem informację: „TOPR przestrzega turystów planujących wycieczki przed lekceważeniem śniegu, którego wciąż jest sporo w wyższych partiach. TOPR apeluje o rozsądek, dostosowanie wycieczek do umiejętności i posługiwanie się odpowiednim sprzętem wysoko w górach, gdzie wciąż pomocne są raki i czekan” (net).

Może zdarzyć się również, że przeczytamy o samobójcy, który wybrał się w Tatry, aby skokiem w czeluść 300-metrowej przepaści rozwiązać życiowe problemy. Co różni te dwa zdarzenia? Nic, gdyż w obu przypadkach nastąpiła śmierć. Wprawdzie w pierwszym przypadku ofiara nie planowała takiego drastycznego zakończenia. Czy jednak możemy uznać, że ta osoba nie ponosi żadnej odpowiedzialności za to, że lekceważąc podstawowe zasady poruszania się w górach, doprowadziła do tragedii?

Czy możemy sobie wyobrazić, aby rząd jakiegoś państwa pewnego dnia w gronie ministrów podjął decyzję doprowadzenia państwa do upadku? Nie, nigdy takiej decyzji nie podejmie nawet najgorszy rząd. Jednakowoż może się zdarzyć, że ten rząd będzie podejmować złe decyzje, lekceważąc wszelkie zasady gospodarności i planowania budżetu w taki sposób, że doprowadzi państwo do ruiny gospodarczej.

A teraz pomyślmy o naszym życiu duchowym, o naszym codziennym wzrastaniu „w łasce i poznaniu naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” (2 Ptr 3:18). Jaką odpowiedzialność ponosimy za to, że nie dbamy o nasz duchowy rozwój, lekceważąc podstawowe zasady wzrastania w łasce? Apostoł Paweł ostrzegał swego młodego naśladowcę w wierze: „Tymoteuszu, strzeż tego, co ci powierzono, unikaj pospolitej, pustej mowy i sprzecznych twierdzeń fałszywej wiedzy. Niektórzy bowiem rozpowszechniając ją, pobłądzili w wierze” (1 Tm 6:20,21).  Biblia jest najlepszym źródłem zachęcania nas do wytrwania w biegu, do jakiego zostaliśmy zaproszeni przez naszego Pana. To zaproszenie przyjęliśmy w pełnej świadomości jego znaczenia i w dniu, gdy zanurzeni w wodzie obiecaliśmy Panu stać przy Nim w dniach dobrych, jak i złych.

Dlaczego jednak dochodzi do tragicznych wypadków odpadnięcia od Skały, jaką jest Jezus Chrystus? Przecież żaden zdrowo myślący chrześcijanin nie planuje takiej tragedii na drodze za Chrystusem. Myślę, że powodem może być niewłaściwe ustawienie w życiu priorytetów, tego, co jest najważniejsze, a co przesunąć na dalsze miejsce, albo z czego nawet zrezygnować. Najczęściej, w zależności od chwilowych sytuacji, za najważniejsze uważamy te sprawy, które sami cenimy najwyżej. Może to być znalezienie odpowiedniej do naszych ambicji pracy albo założenie rodziny na naszych warunkach, czy też ułożenie sobie życia w naszej wymarzonej okolicy. Widziałem takie przypadki wśród Polonii chicagowskiej.

Wydarzenia w naszym życiu nie pojawiają się na zasadzie gwałtownych wybuchów, lecz raczej narastają wolno na zasadzie „wody, która drąży skałę”. Coś, co przychodzi stopniowo, pojawia się niezauważalnie. Nieraz dopiero po jakimś czasie zauważamy nowe zainteresowania, wchodzimy w nowe środowisko, gdy już ugrzęźliśmy na dobre. Dlatego ważne jest, aby pilnie obserwować nawet niewielkie sprawy, zanim staną się stałym elementem naszego życia.

W księdze opiewającej piękno miłości nazwanej Pieśnią nad Pieśniami czytamy o niepokoju, jaki pojawił się w sercu oblubieńca w czasie, gdy kwiaty już rozkwitły, na figowcu zawiązały się owoce, a winnice należało przyciąć, gdyż bał się, że nie usłyszy głosu ukochanej i nie zobaczy jej pięknej twarzy. Co miało w tym przeszkodzić? Nie jakiś kataklizm w postaci powodzi czy trzęsienia ziemi, lecz jak czytamy: „Schwytajcie nam lisy, lisy maleńkie, które niszczą winnice. A winnice nasze właśnie zakwitły” (PnP 2:15).

Zagrożenie pojawiało się stopniowo, wprost niezauważalnie - były nimi maleńkie liski baraszkujące pomiędzy sadzonkami winnic. Kto miałby spodziewać się jakiegokolwiek zagrożenia ze strony tych małych lisków lub nawet maleńkich norników, jak to oddają niektórzy interpretatorzy tego tekstu. Hebrajskie słówko שועל [shuwal] znaczy - lisek lub właśnie maleńki myszowaty nornik.

Co robiły te małe zwierzątka, że oblubieniec zobaczył w tym ogromne zagrożenie dla relacji z jego umiłowaną? Jak wiemy, zarówno lisy, jak i norniki kopią nory. Jeśli ogrodnik to zlekceważy, to tych nor może być tak dużo, że system korzeniowy winnic zostanie zniszczony, co może doprowadzić do zamierania nawet dużych krzewów. Celem winorośli jest przynieść jak najwięcej dorodnych owoców, dlatego nawet małe liski mogą doprowadzić do zupełnego zniszczenia winnicy.

Jakie znaczenie może mieć ten obraz w naszym życiu, jak może cokolwiek małego mieć tak wielki wpływ na nasze całe życie?  

Lekceważenie podstawowych reguł życia, najczęściej odnoszących się do spraw drobnych, codziennej lektury Słowa Bożego, modlitwy, pójście na kompromis w standardach moralnych i etycznych, pozbawianie następnego pokolenia duchowych wzorów postępowania, to rzeczy, które nasz przeciwnik potrafi wykorzystać przeciwko nam. Słowo Boże ostrzega nas, że szkodnicy naszego życia z Bogiem przychodzą najczęściej jako „fałszywi apostołowie, podstępni działacze, przebrani za apostołów Chrystusa. I nie powinno to dziwić, ponieważ sam szatan przybiera postać anioła światłości” (1 Kor 11:13,14). Ludzi ci najczęściej głoszą „dobrze rzeczy”, które są powszechnie akceptowane przez współczesne środowiska. Efekty takiego działania są widoczne dopiero po dłuższym czasie, najczęściej zbyt późno, aby uratować wielu zwiedzionych takim nauczaniem.

Dlatego warto pilnować dobrodziejstwa wiary i dziedzictwa łaski, jakimi zostaliśmy obdarowani w Chrystusie. Paweł pisał z troską o duchowy dobrostan Tymoteusza: „O to wszystko zabiegaj, w tym trwaj, aby twój postęp był widoczny dla wszystkich. Dbaj o siebie i o naukę, bądź wytrwały. Tak postępując, i siebie samego zbawisz, i tych, którzy ciebie słuchają” (1 Tm 4:15,16). Nie chodzi tu jedynie o zachowanie właściwego kursu, raz obranej drogi za Chrystusem, lecz również o świadectwo, jakie nasze życie niesie we współczesnym nam świecie.

Henryk Hukisz

Thursday, July 6, 2023

Niezmienny Bóg

 

W czasie kampanii wyborczej jesteśmy bombardowani różnymi obietnicami. Najczęściej obiecuje się jakieś zmiany, oczywiście na lepsze. Zanim wróciłem do kraju, obserwowałem z bliska kilka kampanii wyborczych na urząd amerykańskiego prezydenta. Zauważyłem wspólną cechę, niezależnie od opcji politycznej – każdy kandydat zapewniał, że wprowadzi korzystne zmiany. Sztaby wyborcze opracowywały przeróżne warianty zmian, jakich można oczekiwać po wyborze właśnie tego, a nie innego kandydata. Można było odnieść wrażenie, że nie ważne było to, czego dotyczyć miały te zmiany, najważniejsze było samo hasło: „CHANGE”. To słowo miało wywołać w umysłach wyborców oczekiwanie na lepsze życie, ponieważ zdecydowana większość nie była zadowolona z obecnego.

Wracając na nasze krajowe ewangeliczne podwórko, zauważyłem, że teraz wielu kaznodziejów zwiastuje jakieś zmiany. Już same tytuły kazań, w których pojawia się słowo „zmiana”, mają wywołać zainteresowanie u słuchaczy. W pewnym zborze ogłoszono wyjątkowy dzień, w którym „pierwsza kobieta w naszym kościele, zostanie oficjalnie mianowana na stanowisko PASTORA pomocniczego”.  Kaznodzieja dokonujący tej nowej rzeczy odwołał się do tekstu Izajasza, w którym Bóg zapowiada: Oto Ja uczynię rzecz nową – już się pojawia, czy jej nie dostrzegacie?” (Iz 43:19). Jest to jednak nieuprawnione użycie tych słów, które Boży prorok wypowiedział, nawiązując do odstępstwa Izraela. Ponieważ Izrael nie spełnił położonego w nim oczekiwania, że będzie światłością dla innych narodów, Bóg zapowiedział rzecz nową, że zwróci się bezpośrednio do „nie Żydów”, jak nazywano inne narody. Prorok Izajasz wygłosił dość długą mowę do niewiernego narodu, na którym Bóg się zawiódł, gdyż „oczekiwał, że wyda winogrona, a wydała cierpkie owoce” (Iz 5:2). Izajasz miał wizję, w której „lud, który chodzi w ciemnościach, zobaczył wielką światłość, mieszkańcom mrocznej krainy śmierci rozbłysła światłość” (Iz 9:1). Nową rzeczą, jaką zapowiadał Bóg ustami proroka Izajasza, jest niewątpliwie plan odkupienia wszystkich ludzi przez ofiarę Bożego Syna. W centralnym punkcie tego planu znajduje się 53. rozdział tej księgi, w którym czytamy o Baranku Bożym złożonym w ofierze: „PAN jednak chciał go zmiażdżyć cierpieniem. Jeśli odda swe życie na ofiarę zadośćuczynienia, to ujrzy potomstwo, wydłuży swoje dni i przez niego spełni się wola PANA” (Iz 53:10).

Użycie zapowiedzi Boga, że uczyni nową rzecz w odkupieniu ludzi z niewoli grzechu, do ogłaszania zmian w Bożym niezmiennym planie jest poważnym nadużyciem. W ten sposób wielu kaznodziejów zapowiada różne zmiany, dla samych zmian. Zastanawiam się nad tym, czego te zmiany mają dotyczyć? Czy chodzi o to, że same zmiany mają wprowadzić nas w lepszy duchowy nastrój, gdyż nie jesteśmy zadowoleni z tego, co już osiągnęliśmy?  A może za mało znamy Boga, naszego Ojca i szukamy urozmaicenia życia przez zmianę, nieważne nawet jaką. Zmiana dla samej zmiany, tak odbieram pojawiający się trend współczesnego zwiastowania.

Z okresu mojego dzieciństwa i lat młodzieńczych zapamiętałem pewien werset oprawiony w ramkę, który można było znaleźć na ścianach wielu mieszkań i kaplic – „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, Ten sam i na wieki” (Hbr. 13:8). Teraz z niepokojem obserwuję, jak ten wspaniały werset znika z horyzontu wielu kazalnic kosztem wprowadzania zmian. Dlaczego? Czy dlatego, że Bóg biblijny stał się już przeżytkiem i próbuje się przedstawić Go w bardziej współczesny sposób, na miarę dwudziestego pierwszego wieku?

Oto historia z odległych czasów, bo sięgająca okresu niewoli babilońskiej, gdy naród Izraelski z powodu swojej niewierności, doświadczył Bożej kary. Daniel, który pisał o Bogu Starodawnym, znalazł się w tarapatach wywołanych przez zazdrosnych satrapów na dworze Dariusza, króla Medów. Ten wierny sługa Boży wtrącony do dołu z lwami, zaufał Bogu, którego znał osobiście, jako Boga, który się nie zmienia i zawsze jest tak samo wierny. Gdy w końcu tego testu zaufania Daniela, jakie miał do swego Boga, król Dariusz stanął nad krawędzią lwiego dołu  i oświadczył, abyna całym obszarze mojego królestwa odczuwano lęk i drżenie przed Bogiem Daniela, On bowiem jest Bogiem żyjącym i trwa na wieki. Jego królestwo jest niezniszczalne, a Jego panowanie trwać będzie do końca (Dn 6:27). Daniel nie szukał zmiany u Boga, ponieważ ufał Mu, wiedząc, że On nigdy się nie zmienia. Dlatego Danielowi zaś dobrze się powodziło za panowania Dariusza i za panowania Cyrusa, Persa (w. 29).

Teologia, jaką osobiście wyznaję, ukazuje Boga, którego przedstawia proroka Malachiasza słowami: Ponieważ Ja, PAN, się nie zmieniam, dlatego też wy, synowie Jakuba, nie zginiecie (Ml 3:6). A to znaczy, że jak Bóg nie zmienia się, tak samo nie zmienia swojego postanowienia odnośnie do wybrania Izraela, synów Jakuba. Król Dawid doświadczył również wiele razy tej prawdy, że Bóg jest jak Opoka, która nie ulega zmianom. Dał temu wyraz w wielu Psalmach, na przykład: Na wieki trwają zamiary PANA, pragnienia Jego serca przez wszystkie pokolenia (Ps 33:11). W innym psalmie Dawid wyznaje Bogu: Dawno zbudowałeś ziemię, także niebiosa są dziełem rąk Twoich. One ulegną zniszczeniu, ale Ty zostaniesz, one zużyją się jak ubranie, Ty zmienisz je jak szatę i przeminą. Ty jednak zawsze jesteś ten sam, a Twoje lata nie mają końca (Ps 102:26-28).

Prorok Izajasz, zastanawiając się nad przemijaniem życia w ciągle zmieniającym się świecie, stwierdził, że trawa usycha, kwiat więdnie, gdy wiatr PANA powieje. Rzeczywiście trawą jest naród. Trawa usycha, kwiat więdnie, lecz słowo naszego Boga trwa na wieki (Iz 40:7,8). Na te słowa powołuje się apostoł Piotr w swoim liście do wierzących rozproszonych w wielu regionach ówczesnego świata. Jakub, brat Pański napisał, że każdy dobry dar i każde doskonałe dobro pochodzi z góry. Zstępuje od Ojca świateł, w którym nie ma zmiany ani cienia zmienności (Jk 1:17).

Fundamentem naszej ufności jest Bóg, który się nie zmienia. On nie ulega modom, nie modyfikuje swego charakteru, aby dopasować się do oczekiwań ludzi w różnych okresach historii świata. Boga nie można aktualizować jak program w naszych komputerach.

O takim Bogu pisał Mojżesz, gdy przez dziesięciolecia swej wędrówki doświadczał Jego obecności, ponieważ znał Jego imię: „Jestem, który jestem” (Wyj 3:14). Zaświadczył również całemu narodowi wybranemu, że PAN, Bóg waszych ojców, Bóg Abrahama, Bóg Izaaka i Bóg Jakuba, posłał mnie do was. Takie jest Imię Moje na wieki, tak będą pamiętali o Mnie przez wszystkie pokolenia (Wyj 3:15). I wcale nie chodziło jedynie o to, aby nazywać Boga tym imieniem, lecz przede wszystkim, aby doświadczać Go, że jest i zawsze będzie niezmienną Opoką, na której będą mogli się oprzeć w każdej sytuacji.

Podstawą dogmatu o niezmienności Boga jest stwierdzenie, że Bóg nie jest człowiekiem, by kłamał, ani śmiertelnikiem, by czegoś żałował. Czy On mówi, a tego nie czyni, zapowiada, i tego nie spełnia? (Lb 23:19). Na tej prawdzie opierali się ludzie wiary, o których czytamy na stronicach Biblii. Oni są świadkami Boga niezmiennego, dzięki czemu przetrwali najcięższe doświadczenia. Wystarczy choćby przeczytać listę bohaterów wiary, jaką znajdziemy w 11. rozdziale Listu do Hebrajczyków.

Bóg się nie mienia, lecz dokonuje zmian w życiu tych, którzy Mu bezgranicznie ufają. Jednym z nich jest Hiob, o którym czytamy, że PAN odmienił los Hioba, gdy ten modlił się za swoich przyjaciół. Pomnożył też w dwójnasób wszystko, co Hiob posiadał (Hi 42:10). Natomiast Dawid wielokrotnie doznawał wielkiej zmiany w sytuacjach, gdy zanikała wszelka nadzieja na wybawienie. Jak wielkie pocieszenie możemy i my znaleźć w słowach psalmisty: Zamieniłeś w taniec moje narzekanie, zdjąłeś ze mnie wór pokutny, a opasałeś mnie radością” (Ps 30:12). Tak więc, jeśli już oczekujemy zmiany, to jedynie w naszej beznadziejnej sytuacji możemy oczekiwać na Boga, który niezmiennie czuwa nad nami, ponieważ jest naszym Ojcem.

Gdy znajdziemy się w tarapatach i oczekujemy zmiany, wówczas możemy doświadczyć tej wielkiej prawdy, o jakiej mówił Pan Jezus do wdowy szukającej pomocy u sędziego. Chrystus zapewnił, że Bóg niezmiennie będzie bronić tych, „którzy wołają do niego dniem i nocą k 18:7), chociaż nieraz zwleka w ich sprawie.

 Miejmy pewność, że Ten, który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale wydał Go za nas wszystkich, jak i z Nim nie miałby nam darować wszystkiego?” (Rz 8:32). On jest w tym niezmienny, dlatego możemy być pewni, że „ani śmierć, ani życie, ani aniołowie, ani zwierzchności, ani rzeczy teraźniejsze, ani przyszłe, ani moce, ani to, co wysoko, ani to, co głęboko, ani żadne inne stworzenie nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, naszym Panu (Rz 8:38,39).

Mając taką obietnicę, nie musimy szukać zmiany dla samej zmiany, gdyż nasz Bóg jest niezmienny.

Henryk Hukisz

Tuesday, July 4, 2023

Mój "Independence Day" 

 4th of July”, to wielkie państwowe święto obchodzone corocznie bardzo hucznie w całych Stanach Zjednoczonych. Jest to dzień wolny od pracy, chociaż nie dla wszystkich, bo sklepy i centra handlowe przepełnione są tłumami chętnych skorzystania z okolicznościowych zniżek. A wieczorem, do późnych godzin nocnych na niebie rozbłyskują miliony kolorowych sztucznych ogni. Można też zauważyć, szczególnie w niektórych dzielnicach, że najbardziej radośnie bawią się amerykańscy imigranci. Nad ulicami i podwórkami unosi się zapach spalanych materiałów pirotechnicznych, w tle słychać hałas dzieci do późnych godzin wieczornych.

Gdyby przeciętną osobę gapiącą się w roziskrzone kolorowe niebo zapytać się o powód tego wielkiego świętowania, prawdopodobnie wielu musiało by się przez chwilę zastanowić, aby wybąknąć coś o niepodległości, o bohaterach walczących o wolność, a z pewnością, każdy powiedziałby, że jest to dobra okazja do grilowania.

„Dzień Niepodległości”, tak oficjalnie nazywa się to święto, obchodzony jest dla uczczenia uzyskania niepodległości w 1776 roku. Powstały wówczas Stany Zjednoczone, składające się jeszcze z 13 stanów, które odłączyły się spod panowania Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii.  Niepodległość, to wielkie słowo, gdyż określa wolność od czegoś lub kogoś. Dla nas, takim dniem jest data 11 Listopada, uroczyście zaznaczana w kalendarzach dopiero po ostatnich przemianach politycznych. Ja pamiętam czasy, gdy w naszym kraju nie wolno było tej daty zaznaczać na kolorowo, gdyż oficjalnie świętowano 22 Lipca. Teraz możemy już świętować prawdziwą niepodległość, uzyskaną po okresie wieloletnich rozbiorów.

Chrześcijanie patrzą na kwestię niepodległości w świetle Słowa Bożego, gdyż bardziej myślą o uwolnieniu od panowania grzechu, niż o wolności politycznej. Myślę, że każde dziecko Boże ma swój „dzień niepodległości”. Może nie jest on obchodzony tak szumnie, jak „4th of July” w otoczeniu sztucznych ogni i dymiących grilli. Powinniśmy jednak o tym dniu pamiętać, gdyż osobiste spotkanie z Panem Jezusem powinno wywrzeć na nas duże wrażenie. Ewangelista Jan opisuje swój moment spotkania się z Chrystusem. Gdy usłyszał jak Jan Chrzciciel nazwał Jezusa Barankiem Boży, wraz z innym uczniem poszli za Nim i zapytał się: „Rabbi – to znaczy Nauczycielu – gdzie mieszkasz?” (Jn 1:38). Gdy Pan Jezus zaprosił ich do „swego mieszkania”, to musiało wywrzeć na nich tak wielkie wrażenie, że Jan zapamiętał, iż „działo się to około godziny dziesiątej” (w. 39). Musimy pamiętać, że Jan spisywał ewangelię pod koniec swego życia, czyli po około 60-ciu latach.

Osobiście pamiętam dokładnie dzień, a raczej wieczór 14-tego sierpnia 1964 roku, gdy na obozie młodzieżowym w Olsztynie, zwróciłem się po raz pierwszy zupełnie świadomie do Pana Jezusa, aby mnie zbawił i przebaczył moje grzechy. Przyjąłem Go wówczas do swego serca jako mojego zbawiciela i Pana. Uzyskałem wówczas zupełną niepodległość z niewoli grzechu. Pan Jezus w rozmowie z Nikodemem nazwał to narodzinami z góry, mówiąc: „Zapewniam, zapewniam cię, jeśli się ktoś nie narodzi z wody i Ducha, nie może wejść do Królestwa Boga” (Jn 3:5). Wypełniło się to, o czym pisał ewangelista Jan, wskazując na cel, w jakim przyszedł Chrystus, jako odwieczne Słowo, które stało się ciałem: „Tym zaś, którzy Je przyjęli, dało moc stania się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w Jego imię, którzy nie z krwi ani z woli ciała, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga zostali zrodzeni” (Jn 1:12,13). Nie mam zamiaru odpalać sztucznych ogni w kolejną rocznicę, gdy w następnym roku będę dziękować za sześćdziesiąt lat nowego życia z Panem - jeśli będę jeszcze tutaj. 

Gdy myślę o niepodległości, a bardziej o niezależności, to mam nieraz mieszane uczucia, gdyż dobrze jest być niezależnym już od grzesznej przeszłości. Wspaniale jest, że możemy wyznać wraz z apostołem Pawłem: „Żadne więc teraz potępienie nie zagraża tym, którzy są w Jezusie Chrystusie” (Rz 8:1). Tę wolność jednak uzyskujemy za cenę własnej śmierci, gdyż Paweł powiedział: „Kto bowiem umarł, jest wolny od grzechu” (Rz 6:7). Musimy jednak pamiętać, że uzyskując uwolnienie od kary za swoje grzechy, nie otrzymujemy pozwolenia na czynienie wszystkiego, „czego dusza zapragnie”, lecz zaproszenie do nowego życia. Paweł poucza nas: „Tak i wy uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie” (w. 11).

Żyć dla Boga, to nie zaszczytne hasło, to nie pobożne życzenie, lecz realność nowego życia z Jezusem Chrystusem. Paweł mówi dalej, że teraz „uwolnieni zaś od grzechu, staliście się niewolnikami sprawiedliwości” (Rz 6:18). Na czym to polega? Odpowiedź znajdziemy w kolejnych wersetach, gdzie jest napisane, że „jak bowiem oddaliście wasze członki w niewolę nieczystości i nieprawości, aby popełniać nieprawość, tak teraz oddajcie wasze członki w niewolę sprawiedliwości, aby się uświęcić” (w. 19).

Pan Jezus ujął tę prawdę w innych słowach, gdyż miał na uwadze własny przykład. Dlatego powiedział, że „kto nie bierze swego krzyża i nie idzie za Mną, nie jest Mnie godny. Kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swoje życie ze względu na Mnie, zachowa je” (Mt 10:38,39). Chrystus, zapraszając nas do naśladowania Siebie w naszym codziennym życiu, miał na uwadze wydanie na śmierć własnego życia. On powiedział do Greków, którzy Go poszukiwali: „Jeśli ziarno pszenicy, które wpadło w ziemię, nie obumrze, samo jedynie pozostaje. Jeśli zaś obumrze, przynosi obfity owoc” (Jn 12:24). Dlatego nauka, jaka dla nas płynie z tego porównania, brzmi: „Kto miłuje swoje życie, utraci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne” (w. 25).

Niestety, w czasach, w jakich żyjemy, coraz częściej słyszymy o niezależności od wszystkiego. Dzieci chcą jak najwcześniej uzyskać niezależność od rodziców - z wyjątkiem ich pieniędzy. Apostoł Paweł scharakteryzował te czasy słowami: „Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi na pieniądze, aroganccy, pyszni, bluźnierczy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni, nieczuli, bezlitośni, rzucający oszczerstwa, nieopanowani, gwałtowni, niemiłujący dobra, zdrajcy, lekkomyślni, nadęci, kochający bardziej przyjemności niż Boga” (2 Tm 3:2-4).

Niestety, ten duch niezależności wkrada się do zborów, gdzie coraz częściej słyszymy o prawie do samostanowienia porządku i nauczania. Uczniowie w zborach, zamiast uczyć się od nauczycieli Słowa Bożego, ogłaszają swoją niepodległość i prawo do tworzenia własnych poglądów. Umiłowanie rozkoszy prowadzi do dobierania sobie takich nauczycieli, którzy będą łechtać ich uszy, zamiast zwiastować konieczność pokuty i wyznawania grzechów przed Bogiem.

Z okazji obchodzenia „Dnia Niepodległości” chcę powiedzieć, że każde dziecko Boże, dobrowolnie pozbywa się swojej niepodległości, aby stać się całkowicie zależnym od Boga. Apostoł Paweł napisał o sobie: „ja, Paweł, więzień Chrystusa Jezusa” (Ef 3:1). Dlatego apostoł mógł wyznać z pełną ufnością: „Nie żebyśmy sami z siebie byli tak zdolni, by cokolwiek można było uznać za pochodzące od nas samych, ale nasza zdolność pochodzi przecież od Boga. On uczynił nas także sługami Nowego Przymierza, przymierza nie litery, lecz Ducha. Litera bowiem zabija, Duch zaś ożywia” (2 Kor 3:5,6)

Dalej czytamy: „a gdzie jest Duch Pana, tam wolność” (w. 17). Trwajmy więc w prawdziwej wolności.

Henryk Hukisz

Sunday, July 2, 2023

Na taki czas przyszedłem

W Zofiowie spędziłem najwspanialsze lata prawdziwie beztroskiego dzieciństwa. Podwórze i teren wokół domostwa był moim placem zabaw. Po drugiej stronie drogi, przy której znajdowało się nasze gospodarstwo, było piaszczyste wzniesienie, na którym rósł sosnowy las. Miałem cztery siostry, ja byłem jedynym chłopakiem, dlatego nauczyłem się bawić się sam, gdyż nie zawsze odpowiadał mi rodzaj zabawy dziewczyn. Kiedy miałem już kilka lat, tata poszedł ze mną do wsi Zofiowo, gdyż mieszaliśmy na jej obrzeżu, i weszliśmy do sklepu w dużym murowanym budynku. Aż w głowie mi się zakręciło, gdy zobaczyłem to mnóstwo rzeczy technicznych, jakieś narzędzia, wiadra, łopaty, łańcuchy wiszące na regałach. Nie mogłem się napatrzeć, gdy nagle zobaczyłem, jak sprzedawca stawia na środku sklepu trzykołowy rowerek i mówi: „Siadaj”. Nie wiem, skąd miałem tę umiejętność, lecz gdy tylko postawiłem moje stopki na pedałach, zacząłem krążyć wewnątrz sklepu. Chyba o coś zawadziłem, bo zrobił się hałas i tata powiedział, bierz rowerek i idziemy do domu.

Nie rozumiałem jeszcze wielu spraw, jakie działy się dookoła mnie. Na tym chyba polega beztroskie dzieciństwo, lecz z czasem, gdy przypominałem sobie te zdarzenia, poznawałem sens życia i sytuację, jaka wówczas istniała. W głównym pokoju, w którym spędzało się najwięcej czasu, na komodzie stało radio. Wówczas dla mnie była to dziwna skrzynka, z której leciały jakieś głosy. Nieraz wieczorami tata siedział blisko tej skrzynki i słuchał w ciszy jakichś słów, które docierały do uszu pośród gwizdów i szmerów. Później tata mówił cicho do mamy - „musimy coś zrobić, bo Niemcy mówią, że wrócą po swoje”. Absolutnie nie wiedziałem, o co chodzi.

Bardziej jednak wrył się w moją pamięć inny obraz, który do dziś widzę, wprawdzie jak przez mgłę. Na podwórze wjechał duży ciężarowy samochód cały pokryty blachą. Z tyłu znajdowały się wielkie drzwi, za którymi zniknął tata, wyprowadzony z domu przez paru obcych panów. Kiedy samochód wyjeżdżał za bramę, mama stała na ganku przed domem i płakała. Nie rozumiałem tego zdarzenia, dopiero później, gdy już dojrzewałem, jako obywatel naszego kraju, dowiedziałem się, co tak naprawdę się wydarzyło tamtego dnia. Na początku lat 50-siątych ubiegłego wieku Urząd do Spraw Bezpieczeństwa przeprowadził na szeroką skalę aresztowania duchownych kościołów ewangelicznych. Działacze tych kościołów zostali oskarżeni o współpracę szpiegowską z wywiadem zachodnim na szkodę PRL-u. Niektórzy pastorzy spędzili nawet kilka lat, inni wiele miesięcy za kratkami. Mój tatuś, ponieważ nie pełnił przywódczej funkcji w lokalnym zborze, wrócił do domu po kilku tygodniach. Później dowiedziałem się, że częstym powodem oskarżenia i dowodem o szpiegowskiej współpracy z wrogim wywiadem były zatrzymane listy od wierzących z zagranicy. Śledczy podczas przesłuchania domagali się wydania tajnego kodu, jakim według nich posługiwano się w tej korespondencji. Chodziło o tajemnicze dla nich zapisy szyfrem, na przykład: „1 Kor. 13:4-6” albo „1 Mojż. 3:15”.

Nie wiem, w jakim momencie mój ojciec podjął decyzję opuszczenia Ziem Zachodnich, jak nazywano tereny, na których osiedlono większość repatriantów ze wschodu. Pamiętam jedynie, a miałem co najmniej pięć lat, jak tata powiedział, że przeprowadzamy się całą rodziną do centralnej Polski. Nie wiedziałem dokąd, bo nie znałem jeszcze mapy, lecz zapamiętałem nazwę miasta Poznań. Zanim wyjechaliśmy już na dobre, miałem okazję poznać miasto mojej młodości i późniejszego życia już jako osoba wierząca i służąca Bogu w Jego Kościele. Pewnego dnia tata zabrał mnie w podróż autobusem do Poznania, gdyż musiał załatwić jakieś sprawy związane z zakupem nieruchomości, na której zamierzał budować nowe miejsce dla naszej rodziny. Najbardziej zapamiętałem wizytę w ZOO, wielkiego konia z żelaza, jaki stoi w głównej alejce i żelaznego wilka, którego naprawdę się przestraszyłem. Śnił mi się później wielokrotnie po nocach.

Minął znów jakiś czas, gdy tata zabrał na nowe miejsce mnie wraz z najstarszą siostrą, gdzie już od pewnego czasu budował nowy dom. Nie było to wprawdzie miasto Poznań, lecz niewielka podmiejska wioska, a dokładniej, była to „chata za wsią”. Nie stać nas było na zakup działki w mieście, czy nawet w środku wsi o dziwnej dla mnie nazwie Plewiska. Po kilku miesiącach już cała rodzina, o wiele większa niż ta, która w 1946 roku opuszczała Kuźmicze, znów spakowana w towarowym wagonie kolejowym udawała się w podróż. Tym razem, już bez listy zabieranego mienia, po kilkudniowej podróży pociąg dowiózł wagon do bocznicy małego dworca kolejowego w Plewiskach. Stąd, dzięki pomocy zaprzyjaźnionego dyrektora miejscowego PGR-u, przetransportowano cały dobytek pod nowy adres w centralnej Polsce, jak sobie wymarzył nasz tata.

Tutaj w Plewiskach zdobyłem wykształcenie podstawowe, wprawdzie niepełne, gdyż naukę w Szkole Podstawowej rozpocząłem od połowy roku szkolnego. Jaka to była rozpacz, gdy nie otrzymałem świadectwa ukończenia pierwszej klasy. Średnią szkołę ukończyłem już w Poznaniu, było to Technikum Łączności, które ukończyłem w 1965 roku, otrzymując świadectwo maturalne. Dalsza nauka już była związana z moim powołaniem do służby Słowa, a były to studia w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w latach 1965 do 1970.

Dzieciństwo spędzone w rodzinie ewangelicznie wierzącej wywarło ogromny wpływ na dalszy bieg zdarzeń mojego życia. Często wracam we wspomnieniach do tych lat, gdyż mogę odwołać się do słów apostoła Pawła, który pisał do młodego Tymoteusza: „Od dzieciństwa znasz przecież Pisma święte, które mogą cię nauczyć mądrości wiodącej ku zbawieniu dzięki wierze w Chrystusa Jezusa” (1 Tym. 3:15).

Duży wpływ na mój stosunek do osób z innego kościoła, niż ten, jaki znałem osobiście z własnego doświadczenia, wywarły lata szkolne. W latach 50. ubiegłego wieku w programie szkoły podstawowej znajdowało się nauczanie religii, oczywiście kościoła katolickiego. Musiałem uczestniczyć w tych zajęciach, gdyż znajdowały się w środku planu lekcyjnego. Ksiądz-katecheta przyjeżdżał z innej wioski, z Komornik, gdyż w Plewiskach nie było kościoła. Pamiętam, jak na jedną z pierwszych lekcji religii zabrałem ze sobą mój Nowy Testament i prowokacyjnie położyłem go na brzegu ławki, aby ksiądz spacerując, po klasie, to zauważył. I tak się stało. Ksiądz wziął go do ręki, przekartkował kilka stron, zatrzymał wzrok na wewnętrznej stronie okładki i powiedział: „Dobrze, że czytasz, ale tutaj nie ma imprimatur”. Nie rozumiałem wówczas, co to znaczy, lecz byłem cały dymny, że mnie pochwalił. Miało to ogromne znaczenie, gdyż już odczuwałem wykluczenie mnie przez  kolegów, którzy wołali na mnie: „kociarz”, albo „baptysta”. Pomimo iż niechętnie włączali mnie do wspólnych zabaw, wiedziałem, że mam coś, czego oni nie mają - znajomość Biblii.

Kompleks odrzucenia z powodu innego wyznania, czy jak to częściej określano - „innej wiary”, towarzyszył mi przez większość lat mojej edukacji. Dlatego starałem się odreagowywać większym zaangażowanie w osobistą relacje z Bogiem. Praktycznie polegało to na zagłębianiu się w lekturze Biblii, która coraz bardziej mnie zachwycała swoją wyjątkowością. Wierzę, że miało to również duży wpływ na podjęcie później decyzji co do kierunku studiów.

Henryk Hukisz