Saturday, June 28, 2014

Festiwal wzbudzonych nadziei



 Dzisiaj i jutro w internecie powtarzana jest filmowa relacji z Festiwalu Nadziei. I to dobrze, bo to, co wydarzyło się na stadionie Pepsi Arena dwa tygodnie temu, nie może przejść do historii jako dzieło skończone. To dopiero początek wielkiego dzieła, które Duch Święty kontynuuje w sercach tysięcy ludzi. Jedynie On może wzbudzić prawdziwą wiarę, której owocem będzie przemiana serc kamiennych w mięsiste, jak powiedział prorok Ezechiel: „wtedy Ja dam im nowe serce i nowego ducha włożę do ich wnętrza; usunę z ich ciała serce kamienne i dam im serce mięsiste, aby postępowali według moich przepisów, przestrzegali moich praw i wykonywali je. Wtedy będą mi ludem, a Ja będę im Bogiem” (Ezech. 11:19,20).
Pomimo olbrzymiej odległości geograficznej, jaka dzieli mnie od miejsca tego wydarzenia, mogłem nieomalże osobiście w nim uczestniczyć. Czyniłem to z wielkim zainteresowaniem wywołanym nadzieją, że zwiastowana ewangelia podobnie, jak zasiane ziarno na dobrej ziemi, wyda owoc - „jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, a inny trzydziestokrotny”. Dodatkową zachętą był udział mojej córki w festiwalowym chórze. Tak wiec, dzięki transmisji na żywo w internecie, z wielką radością mogłem oglądać i słuchać tego wszystkiego, co działo się w Warszawie w ciągu tych dwóch dni.
Możliwość przypomnienia sobie tego wielkiego wydarzenia wywołała w moim sercu refleksję odnośnie nadziei, jaka została wzbudzona w sercach tysięcy ludzi, którzy zareagowali na wezwanie ewangelisty. Uważam, że jest bardzo ważnym, aby nie pozostawić tych ludzi samym sobie. Pan Jezus, mówiąc o konieczności głoszenia ewangelii, wskazał na różne zagrożenia, jakie są realne w takiej sytuacji. Pan powiedział, że do tych, „którzy wysłuchali; potem przychodzi diabeł i wybiera słowo z serca ich, aby nie uwierzyli i nie byli zbawieni” (Łuk. 8:12). Duch Święty wykonuje zasadnicze dzieło w sercach słuchaczy Słowa Bożego, On daje wiarę, która prowadzi do pokuty i zbawienia. Lecz Boże przeciwnik, nie siedzi spokojnie, lecz posyła swoje „ptaki”, aby wyrwały to „nieskazitelna ziarno” rodzące nowe życie, aby nie dopuścić do duchowego odrodzenia.
Inni natomiast, „gdy usłyszą, z radością przyjmują słowo, ale korzenia nie mają, do czasu wierzą, a w chwili pokusy odstępują” (Łuk. 8:13). Tak więc, konieczne jest podtrzymywanie ich w trwaniu zgodnym z postanowieniem, jakiego dokonali w tych dniach. Jak wiemy, sama decyzja, nawet powtórzenie słów tak zwanej „modlitwy grzesznika”, nie zbawia. Apostoł Paweł napisał do wierzących w młodym zborze w Kolosach, że będą mogli stanąć kiedyś przed obliczem Ojca w niebie, „jeśli tylko wytrwacie w wierze, ugruntowani i stali, i nie zachwiejecie się w nadziei, opartej na ewangelii, którą usłyszeliście, która jest zwiastowana wszelkiemu stworzeniu pod niebem” (Kol. 1:23).
Jeszcze inni słuchacze ewangelii, „idąc drogą wśród trosk, bogactw i rozkoszy życia, ulegają przyduszeniu i nie dochodzą do dojrzałości” (Łuk. 8:14). A przecież prawdziwa ewangelia ma na celu doprowadzić nas do „jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej, abyśmy już nie byli dziećmi, miotanymi i unoszonymi lada wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp, prowadzący na bezdroża błędu, lecz abyśmy, będąc szczerymi w miłości, wzrastali pod każdym względem w niego, który jest Głową, w Chrystusa” (Efez. 4:13-15).
Jak więc widzimy, to co wydarzyło się w czasie ewangelizacji, stanowi dopiero dobry początek drogi do wieczności, do nieba, w którym nasz Ojciec oczekuje na powrót Swoich synów. Następnie, ci którzy tę drogę znaleźli, muszą na nią wejść, i wytrwać do końca, wzrastając ciągle, aby stać się podobnymi do Jego Syna, Jezusa Chrystusa.
Dlatego w Bożym Kościele, słudzy Bożego Królestwa pracują zgodnie z wolą Króla i Jego planem. Niezmiennie, od samego początku jest tak, że „każdy dokonał tyle, ile mu dał Pan” (1 Kor. 3:5). Jeden sieje, inny podlewa, a Bóg daje wzrost. Paweł konkluduje tę wielką prawdę o pracy na Bożej niwie stwierdzając, że „ani ten, co sadzi, jest czymś, ani ten, co podlewa, lecz Bóg, który daje wzrost” (w. 7).
Mam więc pytanie, czy jesteśmy teraz gotowi, aby wziąć do rąk „konewki” pełne zdrowej nauki Słowa Bożego, i podlewać zasiane nasienie nadziei? Jeśli w twoim zborze znajdzie się ktoś, kto w czasie tego festiwalu podjął decyzję dla Chrystusa, musisz otoczyć go zdrową atmosferą wzrastania. Jeśli nie znasz nikogo osobiście, możesz wspierać w modlitwach wszystkich, którzy wyszli na murawę stadionu, aby wytrwali w podjętej decyzji.
Inną możliwością jest ustawienie się obok drogi, na którą weszli chętni osiągnięcia życia wiecznego, i mówić z całym przekonaniem swego ciała: „Ja jestem Pawłowy, a drugi: Ja Apollosowy” (1 Kor. 3:4). Lecz wówczas prawdą staje się to, co Paweł napisał do Koryntian: „to czyż cieleśni nie jesteście?”
Z osobistych relacji wiem, że szczególnym akcentem w czasie tego festiwalu była pieśń „Agnus Dei” (Baranek Boży), w wykonaniu Micheal’a W. Smith'a wraz z prawie tysiącosobowym chórem festiwalowym. Ten znany piosenkarz chrześcijański został poruszony tym wykonaniem tak bardzo, że w rezultacie postanowił zostać jeszcze jeden dzień w Warszawie, aby w niedzielę zaśpiewać ten wspaniały utwór jeszcze raz.
Wierzą, że wielu szczerze kochających Pana Jezusa z przekonaniem śpiewało „Godzien jest Baranek”, gdyż za Jego sprawą i z Jego łaski stało się możliwe, aby tysiące grzeszników usłyszało ewangelię i postanowiło zmienić swoje życie.
Czy zrobimy teraz wszystko, co jest w naszej mocy, aby pomóc im wytrwać w zachowaniu tej decyzji, aby nie zawiedli się w nadziei, jaka została wzbudzona w ich sercach w czasie Festiwalu Nadziei w Warszawie?
Henryk Hukisz

Sunday, June 15, 2014

Nie daj się wyprzedzić!



 Gdy starasz się dobiec do mety na przyzwoitej pozycji, nie zastanawiasz się jak wyglądają inni zawodnicy, najważniejsze dla ciebie staje się to, aby nie dać się wyprzedzić. Apostoł Paweł napisał, że nasze duchowe życie można porównać do biegu sportowca. Warto jest przypomnieć sobie cały fragment dotyczący tej myśli, z listu, jaki został skierowany do wierzących w zborze korynckim.
1 Kor. 9:19  Będąc wolnym wobec wszystkich, oddałem się w niewolę wszystkim, abym jak najwięcej ludzi pozyskał.
20  I stałem się dla Żydów jako Żyd, aby Żydów pozyskać; dla tych, którzy są pod zakonem, jakobym był pod zakonem, chociaż sam pod zakonem nie jestem, aby tych, którzy są pod zakonem, pozyskać.
21  Dla tych, którzy są bez zakonu, jakobym był bez zakonu, chociaż nie jestem bez zakonu Bożego, lecz pod zakonem Chrystusowym, aby pozyskać tych, którzy są bez zakonu.
22  Dla słabych stałem się słabym, aby słabych pozyskać; dla wszystkich stałem się wszystkim, żeby tak czy owak niektórych zbawić.
23  A czynię to wszystko dla ewangelii, aby uczestniczyć w jej zwiastowaniu.
24  Czy nie wiecie, że zawodnicy na stadionie wszyscy biegną, a tylko jeden zdobywa nagrodę? Tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli.
25  A każdy zawodnik od wszystkiego się wstrzymuje, tamci wprawdzie, aby znikomy zdobyć wieniec, my zaś nieznikomy.
26  Ja tedy tak biegnę, nie jakby na oślep, tak walczę na pięści, nie jakbym w próżnię uderzał;
27  ale umartwiam ciało moje i ujarzmiam, bym przypadkiem, będąc zwiastunem dla innych, sam nie był odrzucony.
Główna myśl, jaka przewija się w tym fragmencie dotyczy gotowości zwiastowania ewangelii. Paweł zauważa, że jako wolny człowiek, sam podejmuje decyzję, w jaki sposób zaangażować się do tego wielkiego zadania, aby ewangelia była skutecznie głoszona. Jego dążeniem jest, aby jak najwięcej ludzi mogło usłyszeć Słowo Boże, które, jak nieskazitelne nasienie, dokonuje odrodzenia grzesznego serca. Z kolejnych wyjaśnień można odnieść błędne zrozumienie, że wielki apostoł postępuje obłudnie, udając kogoś innego, niż sam jest w rzeczywistości, aby tylko pozyskać innych dla Chrystusa. Nic bardziej błędnego, gdyż nie ma szczerzej oddanego prawdzie Bożej człowieka na ziemi, niż był apostoł Paweł. Wszystko co mówił, sam tego doświadczył w swojej osobistej relacji z Panem. Jak napisał w innym liście: „Nie odważę się bowiem mówić o czymkolwiek, czego Chrystus nie dokonał przeze mnie, aby przywieść pogan do posłuszeństwa słowem i czynem, przez moc znaków i cudów oraz przez moc Ducha Świętego, tak iż, począwszy od Jerozolimy i okolicznych krajów aż po Ilirię, rozkrzewiłem ewangelię Chrystusową” (Rzym. 15:18,19).
Wracając do obrazu z życia sportowców możemy zauważyć, że wielu chce dobiec do mety na pierwszej pozycji, lecz zaszczyt stanięcia na najwyższym miejscu na podium należy się jedynie wytrwałym sportowcom, tym, którzy nie dadzą się wyprzedzić. Gdy oglądamy nieraz relację z biegów, możemy zauważyć moment, gdy faworyci danej dyscypliny bacznie obserwują innych rywali, aby nie dać się wyprzedzić. Jest to normalne zachowanie, podyktowane troską o własny wynik. Apostoł Paweł,  chociaż nie wiemy, czy osobiście brał udział w jakichkolwiek zawodach sportowych, wiedział, że istnieje takie zagrożenie, iż ktoś inny zdobędzie laur. Dlatego sam był gotowym czynić wszystko, w ramach obowiązujących reguł, aby nikt inny go nie wyprzedził. Końcowa uwaga, jaka pojawia się w tym fragmencie, tak naprawdę nie dotyczy pozbawienia zbawienia , lecz dyskwalifikacji, lub byciem bezwartościowym, nieprzydatnym do osiągnięcia zamierzonego celu.
Wniosek, jaki wypływa z tego porównania, jest prosty – nie to jest ważne, co dany zawodnik wie o zasadach walki sportowej, lecz jak praktycznie wykonuje swój bieg, aby zdobyć wieniec. A w przypadku zwiastuna ewangelii, jest to wieniec nieznikomy.
Pan Jezus użył dość ciekawej przypowieści, aby uświadomić Żydom, którzy uważali się za prawowierny naród Boży, że mogą zostać wyprzedzeni przez innych, o których mają zdania jak najgorsze. Mam na uwadze podobieństwo o dwóch synach, którym ojciec wyznaczył zadanie do wypełnienia. Jeden z nich, widocznie uważał, że skoro należy do ojcowskiego domu, nie musi przejmować się wykonaniem polecenia. Drugi natomiast, prawdopodobnie miał w sercu poczucie zależności od ojca, i chociaż przez chwilę ociągał się z jakiegoś powodu, „ale potem zastanowił się i poszedł” (Mat. 21:30).
Chociaż słudzy kapłanów i starsi narodu wybranego, którzy dopytywali się Pana, jaką mocą czyni to wszystko, co widzieli w Jego życiu, potrafili udzielić prawidłowej odpowiedzi, to jednak Pan Jezus wskazał na morał ponadczasowy. Powiedział im wprost: „Zaprawdę powiadam wam, że celnicy i wszetecznice wyprzedzają was do Królestwa Bożego” (Mat. 21:31). I tu zaraz Pan Jezus użył przykładu z życia Jana Chrzciciela, aby pokazać, o co naprawdę mu chodziło.
Wiemy, że poselstwo Jana Chrzciciela nie było chętnie przyjmowane przez tych, którzy już uważali się za sprawiedliwych. Jeśli ktokolwiek miał coś poprawić w swoim życiu, to ci inni, nigdy my, prawowierni. Jeden z nich, po wejściu do świątyni mówił Bogu o sobie, tak na wypadek, gdyby Bóg tego nie zauważył: „dziękuję ci, że nie jestem jak inni ludzie, rabusie, oszuści, cudzołożnicy albo też jak ten oto celnik, poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięcinę z całego mego dorobku” (Łuk. 18:17,18). Myślę, że i dzisiaj nie brakuje takich „sprawiedliwych” pośród nas, nieprawdaż?
Piszę to rozważanie, mając w tle relację z dzisiejszego spotkania ewangelizacyjnego, jakie zostanie zapisane we współczesnej historii jako „Festiwal Nadziei”. Rozmowa z jednym z uczestników tego wydarzenia, bezpośrednio po zakończeniu pierwszego dnia, zainspirowała mnie do napisania o tym. Moje refleksje, jakimi dzieliłem się przed tym Festiwalem, uświadomiły mi, że wielu z tych, którzy uważają się już za sprawiedliwych, nie „poszli”, aby wykonać polecenie Ojca. Drudzy natomiast, chociaż są uważani za „będących w błędzie teologicznym”, poszli na stadion, ponieważ Ojciec tego od nich oczekiwał.
Nie dajmy się wyprzedzić, gdyż Bóg może nas zaskoczyć swoją akceptacją tych, którzy są posłuszni i czynią Jego wolę.
Henryk Hukisz

Monday, June 9, 2014

Wpuszczeni w zielone maliny


Przyszedłem na świat w rodzinie  ewangelicznie wierzących rodziców, którzy wychowali mnie zgodnie z nauką ewangelii. Gdy życie mego ojca dobiegało końca, przekazał mi swoją mocno podniszczoną Biblię. Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze posługiwał się tą samą Księgą, w której na stronie tytułowej, znajduje się pieczątka „Kościół Chrześcijan Wiary Ewangelicznej”. Ja uwierzyłem już w czasach tzw ZKE i pewnego razu prosiłem mego ojca, aby wyjaśnił mi treść tej pieczątki. Wówczas dowiedziałem się, że tak nazywało się wyznanie do którego należał, gdy ja byłem jeszcze małym dzieckiem. Przypominam sobie kilka momentów z dzieciństwa, gdy
 na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku, uczestniczyłem w nabożeństwach tej społeczności chrześcijańskiej. Na terenie naszego gospodarstwa na tzw. Ziemiach Odzyskanych w Zofiowie, znajdowała się kapliczka, gdzie w każdą niedzielę byłem sadzany na pierwszej ławce, gdyż mój tata pełnił jakąś funkcję w tym zborze i często przemawiał.
Później wyznawcy KChWE znaleźli się w organizacji wyznaniowej zarejestrowanej w PRL-u pod nazwą Zjednoczony Kościół Ewangeliczny, w skrócie „ZKE”. W tym czasie, jak już wspomniałem, nawróciłem się, podjąłem studia teologiczne w Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej i po ich skończeniu zostałem duchowym ZKE. Lecz gdy nadeszły lata odwilży politycznej, to ta organizacja wyznaniowa powołana przez władze PRL-owskie, rozpadła się na poszczególne części składowe. Tak powstały samodzielne związki wyznaniowe, które na siłę zostały do niej włączone. I tak powstał dzisiejszy Kościół Zielonoświątkowy, który zasilili głównie członkowie poprzednich kościołów o profilu charyzmatycznym, głównie z Kościoła Chrześcijan Wiary Ewangelicznej i Stanowczy Chrześcijanie.
Na pierwszym Synodzie powołującym do istnienia Kościół Zielonoświątkowy pojawiła się kwestia nazwania tej wspólnoty. Jedni chcieli wrócić do poprzedniej nazwy KChWE, gdyż stanowili większość, lecz należało też uszanować Ślązaków cieszyńskich, którzy przed wstąpieniem do ZKE tworzyli odrębną wspólnotę pod nazwą Stanowczy Chrześcijanie.
Tyle historii, i to w bardzo ogólnym zarysie. Chciałbym natomiast bardziej skupić uwagę nad określeniem „zielonoświątkowy”, gdyż prawdą jest, że historycznie rzecz ujmując, sama nazwa odnosi się do pogańskiego zwyczaju i tradycji. W minionych latach nikt do tej tradycji nie odwoływał się i w powszechnym rozumieniu to określenie było jedynie nawiązaniem do biblijnego wydarzenia, do zesłania Ducha Świętego na pierwszych chrześcijan. W dawnych czasach katolicki przekład Pisma Świętego zamiast nazwy wielkiego święta żydowskiego Pięćdziesiątnica, lub Święto Tygodni, wprowadził określenie „Zielone Świątki”. Powodem odejścia od żydowskiego nazewnictwa była tendencja zerwaniem z jakąkolwiek tradycją nawiązującą do Żydów. Wprowadzona, głównie przez Konstantyna, tzw. teologia zastępstwa, czyli wyrzucenia Izraela z Bożego planu, głosiła zastąpienie narodu wybranego kościołem, czyli „nowym Izraelem". Zmieniano nazewnictwo tradycyjnych świąt żydowskich, wprowadzając w to miejsce przekształcone nazewy świąt pogańskich. Wówczas dzień zesłania Ducha Świętego nazwano Zielonymi Świątkami zamiast stosowanego przez autorów pism nowotestamentowych „Pięćdziesiątnicą". Dlatego dla większości chrześcijan w Polsce, Zielone Świątki kojarzą się dotychczas z Dniem Zesłania Ducha Świętego. Tak pojawił się w naszym języku wyraz "zielonoświątkowcy", co jest ewenementem w porównaniu z innymi językami na świecie.
Wraz z pojawieniem się współczesnych przekładów Pisma Świętego, jak na przykład „Biblia Tysiąclecia", nie spotyka się w nich już tej pogańskiej nazwy. Dlatego uważam, że należałoby zrewidować używanie określenia „zielonoświątkowy” w odniesieniu do tej biblijnej wspólnoty chrześcijańskiej. Występujące w Biblii Wujka słowa – „Tymczasem nadszedł dzień Zielonych Świątek ...”, zastały zamienione w Biblii Tysiąclecia na oryginalną nazwę święta, w czasie którego Duch Święty zstąpił na zgromadzonych apostołów - „Kiedy nadszedł wreszcie dzień Pięćdziesiątnicy...” (Dz.Ap. 2:1). Natomiast, ku memu zaskoczeniu w Biblii Warszawskiej, która została wydana przez grono tłumaczy protestanckich kilka lat po ukazaniu się Biblii Tysiąclecia, ten sam werset nadal rozpoczyna się słowami „A gdy nadszedł dzień Zielonych Świąt...”. A przecież, wydana dużo wcześniej, protestancka Biblia Gdańska oddawała ten werset poprawnie - "A gdy przyszedł dzień pięćdziesiąty, byli wszyscy jednomyślnie pospołu". Najnowszy przekład tzw. Ekumeniczny, oddaje również poprawnie ten tekst - "Kiedy nadszedł dzień Pięćdziesiątnicy". Czyż nie mogłoby tak pozostać? Przecież obecnie wszystkie współczesne przekłady Nowego Testamentu na język polski, podają prawidłowo okreśłenie „Pięćdziesiątnica", jako dzień, w którym Duch Święty został zesłany na modlących się uczniów Pana Jezusa. Tak więc pozostaje jedyny przekład w języku polskim, tzw. Brytyjka, wydany przez protestantów, używany najczęściej przez ewangeliczne wspólnoty, który nawiązuje do pogańskiej tradycji "zielonych świąt". Absurd na skalę "księgi Guinnessa".
Totalny absurd polega na tym, że oryginalne Zielone Świątki obchodzili słowiańscy poganie, modląc się do różnych bóstw o powodzenie w zagrodzie i w polu. Zgodnie z tą tradycją, dekorowano kwiatami krowy i byki, a smolarze smarowali smołą osoby, chcąc uwolnić je od mocy nieczystych.
Na jakiej podstawie protestanccy bibliści wstawili do tekstu Pisma Świętego tę nazwę? Wytłumaczenie jest tylko jedno, a mianowicie takie, że ulegli teologicznej myśli katolickiej, według której święto Pięćdziesiątnicy zostało utożsamione z pogańskim świętem Zielonych Świąt. Katoliccy bibliści wreszcie zrozumieli, że należy powrócić do oryginalnej nazwy święta żydowskiego, a nie trzymać się nadal, wprowadzonej tylnymi drzwiami do chrześcijaństwa, nazwy pogańskiej. Natomiast protestanci dali się wprowadzić w maliny, które z racji występującego koloru, nazwałem zielonymi, i nie wiedzą jak wyjść z tej teologicznej matni.
W miarę odradzania się w naszym kraju pogaństwa, problem użycia zwrotu "zielonoświątkowy" będzie narastać. Jest to związane wyłącznie ze specyfiką języka polskiego. W innych krajach nie ma odwołania do tradycji pogańskiej, jedynie w Polsce istnieje ten dziwoląg językowy. Zawsze miałem kłopot i nadal mam, gdy w środowisku angielskojęzycznym muszę przetłumaczyć nazwę Kościoła Zielonoświątkowego. Próba wytłumaczenia pochodzenia wyrażenia „zielonoświątkowy” wywołuje zawsze wielkie zdziwienie, jak można od pogan zapożyczać nazwę dla biblijnego wydarzenia.
Temat tego rozważania został zainspirowany materiałem informacyjnym, jaki obejrzałem na temat Festiwalu Zielonoświątkowego, który odbył się z okazji dnia Zielonych Świąt, lecz wcale nie był nawiązaniem do wydarzeń z Kościoła Zielonoświątkowego. Paradoksem jest, że to święto znajduje się w polskim kalendarzu w związku z pamiątką zesłania Ducha Świętego, lecz coraz częściej, w tym dniu odbywają się pogańskie festiwale i jarmarki, o czym chętnie informują polskie środki masowego przekazu. Zauważyłem też, że prawdopodobnie z tego powodu w środowisku katolickim, coraz częściej używa się już określenia Dzień Zesłania Ducha Świętego, natomiast środowisko protestanckie uparcie trzyma się nadal nazwy pogańskiej. Przy dość dużym nagłośnieniu prasowym obchodów pogańskiego Festiwalu Zielonoświątkowego, przypadkowa osoba zobaczy szyld „Kościół Zielonoświątkowy” może mieć fałszywe skojarzenia.
Jestem zwolennikiem wiernego oddawania treści biblijnych, stosując oryginalne nazewnictwo, jakie spotykamy w Biblii. Zastanawiam się dlaczego w Polsce często używa się określenia obcego dla naszego języka, gdy mówi się „Halloween” a nie „Święto Maskarady”. Nie widzę przeszkody, aby powszechnie używać określenia „Pięćdziesiątnica”, podobnie jak w języku naszych wschodnich sąsiadów „Piatidziesiatica”, czy za zachodnią granicą, „Pfingsten”, albo w najbardziej powszechnym obecnie języku angielskim - Pentecostal". W prawdzie „Pięćdziesiątnica” jest świętem żydowskim, lecz jest dużo bliżej chrześcijaństwa, niż pogańskie Zielone Świątki.

Natomiast, jeśli chodzi o "zielonoświątkowców", to osobiście wolę istniejącą nadal nazwę "Pięćdziesiątnicy".  Popularna obecnie encyklopedia internetowa, znana jako "Wikipedia", podaje takie wyjaśnienie tego określenia: "Pięćdziesiątnicy (znani też pod przezwiskiem „prostaczkowie”) – określenie stosowane wobec konserwatywnych zielonoświątkowców, którzy charakteryzują się m.in. praktykowaniem towarzyszącego Wieczerzy Pańskiej obrzędu umywania nóg. Ruch pięćdziesiątników narodził się we wschodnich krajach, takich jak: Turkmenia, Ukraina, Rosja pod przywództwem zielonoświątkowego misjonarza Iwana Woronajewa, którego posługa owocowała założeniem w tych krajach tysięcy zielonoświątkowych zborów, znanych obecnie jako pięćdziesiątnicy"
Henryk Hukisz

Saturday, June 7, 2014

Jakiego ducha jesteśmy?

Któż z nas nie chciałby mieć opinii, że postępuje tak jak prorok Eliasz. Apostoł Jakub uświadamia nas, że jest to możliwe gdyż „Eliasz był człowiekiem podobnym do nas” (Jak 5:17). Dlatego możemy, jak ten wierny Boży sługa, modlić się jak on, i jeśli Bóg tego zechce, to posłuszne nam będą prawa przyrody, i nie tylko wstrzymamy deszcz, ale nawet góry będziemy mogli przenosić. Przecież sam Pan Jezus udostępnił nam taka możliwość, jeśli tylko posiądziemy „wiarę jak ziarnko gorczycy” (Mat. 17:20).
A jednak, w pewnej sytuacji, uczniowie Pana Jezusa zostali zbrukani przez Nauczyciela za to, że chcieli postąpić zgodnie z biblijnym opisem czynu, na jaki zdobył się prorok Eliasz. Zajrzyjmy wpierw do historii narodu wybranego, do czasów, gdy państwo było podzielone i odrębni królowie panowali w Judzie i w Izraelu. W Izraelu, gdy po śmierci Achaba, panował Achazjasz, zdarzyło się, że król wychylił się zbyt mocno na swoim balkonie, i spadł poraniony, Wówczas, zgodnie z pogańskimi zwyczajami, jakie panowały na jego dworze, szukał wyroczni u boga Ekronu, o bardzo znamiennym imieniu – Belzebub.
W tym czasie, w domu Eliasza pojawił się anioł Boży, zadając proste pytanie: „Czy nie ma Boga w Izraelu, że idziecie zasięgnąć rady Belzebuba, boga Ekronu?” (2 Król. 1:3). W tej sytuacji anioł ogłosił Boży wyrok dla odstępczego króla – „na pewno umrzesz” (w. 4). Nic dziwnego, gdy król dowiedział się, że jest to „mąż długowłosy, przepasany skórzanym pasem wokół swoich bioder”, kazał zgładzić śmiałka (2 Król. 1:8).
No i się zaczęło. Rozgniewany Achazjasz wysłał dowódcę z  pięćdziesięcioma doborowymi wojownikami, którzy rozkazali prorokowi zejść z góry, na której siedział. Eliasz, bez większego zastanowienia, wypowiedział słowa nakazujące ogniowi zstąpić z góry, aby pochłonął cały oddział. Myślę, ze sam prorok był zaskoczony natychmiastowym zniknięciem całego oddziału żołnierzy. Gdy Achazjasz posłał kolejną pięćdziesiątkę, spotkało ich dokładnie to samo – zginęli w spadającym z góry płomieniu. Król Izraela nie mógł sobie pozwolić na taką zniewagę, więc posłał kolejny oddział w liczbie pięćdziesięciu wojowników, lecz ich dowódca przeląkł się powtórki zdarzenia, padł na kolana i zaczął błagać o zlitowanie się nad niewinnymi żołnierzami, nazywając ich sługami proroka. Prosił o uratowanie swojego życia słowami: „niech moje życie coś znaczy w twoich oczach” (2 Król. 1:14).
Prorok Eliasz był wiernym sługą Bożym, a to znaczy, że wykonywał tylko Jego wolę, nie swoją. Dlatego anioł Pański pozwolił uratować dowódcę i jego żołnierzy, nakazując prorokowi zejść na dół i osobiście udać się do króla. Król Achazjasz zmarł, gdyż miał serce zwrócone do Belzebuba, lecz dowódca wraz ze swoim oddziałem zostali zachowani przy życiu, ponieważ pokornie o to prosili.
Jest to piękny obraz działania Bożej łaski, gdyż Bóg nie chce śmierci grzesznika, jak później ogłosił to przez proroka Ezechiela: „Czy rzeczywiście mam upodobanie w śmierci bezbożnego - mówi Wszechmocny Pan - a nie raczej w tym, by się odwrócił od swoich dróg i żył?” (Ezech. 18:23). Apostoł Piotr po wielu latach spędzonych na zwiastowaniu ewangelii „każdemu stworzeniu”, zapisał te ważne słowa, że Bóg „nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania(2 Ptr. 3:9).
Lecz za dni Chrystusa, nawet Jego uczniowie tego jeszcze nie rozumieli. Myśleli jedynie o sobie i swoich prawowiernych rodakach. Samarytanie, według ich zrozumienia, nie mieli żadnej szansy, aby zbliżyć się do Boga. Nawet, jak jest napisane, „Żydzi nie mają nic wspólnego z Samarytanami” (Jan 4:9 [BT]). Zwróćmy uwagę, że Pan Jezus dość często używał Samarytan w swoich przypowieściach, a nawet spotykał się z nimi. Znamy dobrze historię, jaka wydarzyła się przy studni niedaleko miasteczka Sychar. Pan Jezus wysłał swoich uczniów na zakupy, ponieważ chciał spokojnie spokojnie porozmawiać z Samarytanką o wielkich sprawach. Chrystus nie miał żadnej przeszkody w swoim sercu, gdyż był Dobrym Pasterzem, który przyszedł w jednym, celu, aby szukać i zbawić wszystkich, którzy zgubili się i byli jak owce bez pasterza.
Chrystus szedł do Jerozolimy, jak pisze ewangelista Łukasz, w czasie, „gdy dopełniały się dni, kiedy miał być wzięty do nieba” (Łuk. 9:51)Gdy uczniowie poskarżyli się Panu mówiąc: „widzieliśmy takiego, który w twoim imieniu wygania demony i zabranialiśmy mu, ponieważ nie chodzi z nami” (w. 49). Wówczas to, Pan Jezus wyjaśniał swoim uczniom, że „kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami” (Łuk. 9:50). Nie wiemy bliżej, o kogo chodziło w tej rozmowie, lecz dla nas ważne jest to, że Pan wie, kto jest z Nim, a kto nie.
Jestem przekonany, że właśnie dlatego, iż uczniowie mieli wątpliwości co do niektórych, którzy według nich nie mieli prawa z nimi przebywać, Jezus idąc po raz ostatni do Jerozolimy, postanowił zatrzymać się na noc w samarytańskiej gospodzie. Przecież Pan Jezus wiedział z góry, jaki będzie przebieg tego zdarzenia, dlatego wystawił uczniów na próbę, aby pokazać im coś bardzo istotnego.
W grupie posłańców, którzy mieli za zadanie przygotować miejsce do odpoczynku, znaleźli się dwaj uczniowie, Jakub i Jan, którzy dobrze znali historie biblijne. Z pewnością uważali, że maja prawo postąpić dokładnie tak samo, jak ich wielki prorok, jedynie przez szacunek do swego Nauczyciela, prosili o zgodę. Byli pewni, że Pan pochwali ich za biblijną postawę i myślę, że wewnętrznie już się cieszyli, iż sami wpadli na taki pomysł.
Lecz jak bardzo byli zaskoczeni, gdy Pan Jezus powiedział wprost, bez żadnych ogródek: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście” (Łuk. 9:55). Są to słowa zarzutu, pełnego niezadowolenia z decyzji, jaką Jego uczniowie podjęli i byli gotowi zrealizować.
Dlaczego Jakub i Jan powołali się na biblijny przykład męża, którego chce naśladować każdy pobożny człowiek, a Chrystus udzielił im tak bezpośredniej nagany? Odpowiedź jest jedna – oni nie rozumieli Ducha Bożego, jaki napełniał serce Eliasza. Jedynie interpretowali to odległe w czasie wydarzenie zgodnie z własnym nastawieniem, jakie mieli w swoich sercach. Skoro nie lubili Samarytan, ich pragnieniem było zniszczyć ich, a nie ratować. Pan Jezus, będąc realizatorem Bożych dzieł, miał na celu niesienie ratunku dla każdego, bez względu na pochodzenie, kolor skóry czy też wyznawaną religię.
Duch Boży, który wypełniał serce Eliasza, na widok pokutującego dowódcy, uratował go od śmierci,. Teraz, każdy ma szansę uzyskać ratunek, jeśli się upamięta. Dlatego zadaniem Kościoła jest zwiastować ewangelię każdemu, bez żadnych uprzedzeń.
Dzieje Apostolskie są wspaniałą księgą informująca nas o działaniu Ducha Świętego, który w dniu Pięćdziesiątnicy wypełnił serca uczniów i uzdolnił ich do tego, aby stali się świadkami Jezusa „w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (DzAp. 1:8). Lecz od samego początku działalności Kościoła, istniał problem, aby uznać każdego człowieka, jakiego Bóg stworzył, że prawo usłyszeć ewangelię. Wiemy, że wpierw uczniowie szli jedynie do „potomków Abrahama”, sądząc, ze jedynie naród wybrany może dostąpić łaski zbawienia. Apostoł Piotr musiał przejść lekcję z prześcieradłem wypełnionym wszelkim ptactwem i płazami. Przez wiele lat wierzący odwoływali się do litery Prawa Bożego, biorąc za przykład postępowanie wielu mężów Starego Testamentu. Dlatego Paweł musiał napisać, że jedynie Duch Święty może uzdolnić nas do stania się sługami nowego przymierza, „nie litery, lecz ducha, bo litera zabija, duch zaś ożywia” (2 Kor. 3:6).
Jakiego więc ducha jesteśmy?
Henryk Hukisz

Wednesday, June 4, 2014

Wytapianie zużelicy

 Każda księga biblijna ma swój charakter, który odwołuje się do dzieła Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, który jako zapowiadany od wieków Mesjasz, dokonał odkupienia człowieka z przekleństwa grzechu.

Księga proroka Izajasza nazywana jest często Ewangelią Starego Testamentu, szczególnie za przyczyną 53-ciego rozdziału. Jest to bardzo krótki rozdział, lecz tak obfity i dokładny w treści, że nie sposób nie zobaczyć w nim cierpiącego sługę, Baranka Bożego, który „zraniony jest za występki nasze, starty za winy nasze. Ukarany został dla naszego zbawienia, a jego ranami jesteśmy uleczeni” (Izaj. 53:5).
Inny werset z tej księgi, na który bardzo często powołują się ewangeliści, znajduje się na samym jej początku. Bóg tych, którzy „opuścili Pana, porzucili Świętego Izraelskiego, odwrócili się wstecz” (Izaj. 1:4), wzywa na rozprawę, aby się prawować, to znaczy, aby postawić przed sobą człowieka, takiego jaki jest, zgubionego w swoich grzechach i zbuntowaniu. Lecz zamiast wyrzutu i osądzenia, zapowiada w Swojej miłości: „Chodźcie więc, a będziemy się prawować - mówi Pan! Choć wasze grzechy będą czerwone jak szkarłat, jak śnieg zbieleją; choć będą czerwone jak purpura, staną się białe jak wełna” (w. 18). Czy może być coś bardziej radosnego i zachęcającego nas do przyjęcia tak wspaniałego daru łaski?
Lecz księga proroka Izajasza nie zawiera tylko tych wspomnianych fragmentów. Znajduje się w niej wiele innych cennych wskazówek odnośnie Bożego planu zbawienia i doprowadzenia nas do wiecznej chwały. Warto jest czytać uważnie całe Pismo Święte, gdyż wszystko, co zostało zapisane w Biblii jest natchnione przez samego Boga, aby było „pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, by człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany” (2 Tym. 3:16,17).
 Chciałbym w tym rozważaniu zwrócić naszą uwagę na jeden szczególny werset ze wspomnianej już księgi. Werset ten zapamiętałem już na początku mojej drogi z Chrystusem, gdy przyjąłem osobiście dar zbawienia i zacząłem poznawać na czym polega życie w naśladowaniu mojego Pana. W tamtym czasie, a były to lata 60-siąte ubiegłego wieku, nie było jeszcze popularnej dziś Biblii Warszawskiej. Zmuszony byłem do pojmowania trudnych wyrażeń, jakimi naszpikowany był tekst Biblii Gdańskiej. Wpadł mi wówczas do serca werset, który brzmiał tak: „I obrócę rękę moję na cię, a wypalę aż do czysta zużelicę twoję, i odpędzę wszystkę cenę twoję” (Izaj. 1:25). Podaję od razu współczesny przekład, a nawet dwa, aby wyjaśnić, o co chodzi. W Biblii Warszawskiej brzmi on następująco – „I zwrócę swoją rękę przeciwko tobie, i wytopię w tyglu twój żużel, i usunę wszystkie twoje przymieszki”, natomiast dla pełniejszego zrozumienia, podaję go w przekładzie Biblii Warszawsko Praskiej – „I skieruję przeciw tobie mą rękę, i roztopię cię jak złom w płomieniach i oddzielę od ciebie ołów”.
Chcę pominąć całą warstwę egzegetyczną tego tekstu, gdyż moim głównym celem jest odwołanie się do procesu uświęcania, jakiemu każdy z nas jest poddany w ciągu naszego życia. Dlatego zatytułowałem to rozważanie „Wytapianie zużelicy”, gdyż uważam, że jest to trafne wyrażenie obrazujące ten właśnie proces.
Chyba najbardziej powszechne oczyszczanie metalu z różnych „przymieszek” można spotkać w warsztacie złotnika. Rzemieślnik umieszcza cenny materiał w tyglu, który ustawia nad płomieniem i czeka tak długo, aż metal osiągnie stan płynny. Wówczas na jego powierzchni zaczną gromadzić się rożnego rodzaju nieczystości, które z łatwością będzie można pozbierać i wyrzucić. Im wyższa temperatura, tym więcej brudu oddzieli się od cennego kruszcu. I o tym właśnie mówił prorok, wskazując na konieczny proces, jakiemu Bóg poddaje człowieka, którego grzech, jak śnieg zbieleje.
Ewangeliści najczęściej skupiają uwagę słuchaczy na zacytowanym na wstępie wersecie 18-stym. Lecz cała prawda o zupełnym oczyszczeniu, jakie jest niezbędne, aby móc wejść do domu chwały Ojca, obejmuje również i ten proces. Na tym polega nasze chodzenie w nowym życiu, które rozpoczyna się w momencie narodzenia się na nowo. Apostoł Paweł, gdy poddał się prowadzeniu Ducha Świętego, mając pewność, iż krew Baranka Bożego odkupiła go doskonale z wszelkiej winy, szczerze wyznał: „mam bowiem zawsze dobrą wolę, ale wykonania tego, co dobre, brak; albowiem nie czynię dobrego, które chcę, tylko złe, którego nie chcę, to czynię” (Rzym. 7:18,19). Dlatego nazwał siebie uczciwie: „Nędzny ja człowiek! Któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?” (w. 24), dodając od razu: „Bogu niech będą dzięki przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego!” (w.25).
Po tym oświadczeniu Paweł napisał najbardziej duchowy rozdział ze wszystkich swoich listów. Pisze w nim o tym, że teraz, gdy Chrystus oddał za nas swoje życie „ofiarując je za grzech, potępił grzech w ciele” (Rzym. 8:3), jeśli chcemy żyć, powinniśmy „Duchem sprawy ciała umartwiać” (w. 13). Wprawdzie teraz „posiadamy zaczątek Ducha” (w. 23), lecz jest On w stanie przejąć całkowitą kontrolę nad naszym uświęceniem, ponieważ „nie powołał nas Bóg do nieczystości, ale do uświęcenia” (1 Tes. 4:7). Apostoł Paweł ujął tę prawdę najprościej jak mógł w słowach: „Bóg wybrał was od początku ku zbawieniu przez Ducha, który uświęca, i przez wiarę w prawdę” (2 Tes. 2:13).
Bóg często wrzuca nas do pieca doświadczeń, w którym temperatura osiąga odpowiedni poziom, aby wszelka nieczystość, wszelka „przymieszka”, czy też „zużelica”, została oddzielona i odrzucona. Tak, aby pozostało jedynie to, co prawdziwie oddaje chwałę Bogu. Ten proces jest potwierdzeniem tego, jak bardzo kochamy naszego Ojca, który „czyni to dla naszego dobra, abyśmy mogli uczestniczyć w jego świętości” (Hebr. 12:10).
Gdy zdarza się, że jakaś sytuacja doprowadza nas do temperatury wrzenia, a może nawet zagniewamy się, i wypłynie z nas to, co w innych warunkach jest uśpione, tak, że nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, co jeszcze w nas drzemie, to widocznie Duch Święty dokonuje w nas operacji oczyszczania. Ten proces będzie trwać tak długo, aż „dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej” (Efez. 4:13). W oryginale wyrażenie „męska doskonałość” znaczy „zupełna dojrzałość”.
Jak każdy owoc potrzebuje czasu, aby tę pełnię dojrzałości osiągnąć, tak i my poddawani jesteśmy różnym warunkom uszlachetniającym, albo uświęcającym nas do pełni świętości Ojca, „ponieważ napisano: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1 Ptr. 1:16).
Henryk Hukisz

Tuesday, June 3, 2014

Sianie pod wiatr


Zadaniem Kościoła jest sianie dobrego ziarna Słowa Bożego, które odradza się w sercach słuchaczy darem nowego życia. Plewy nie posiadają tej zdolności, dlatego zadaniem kaznodziejów Słowa jest sianie samego ziarna. Pisałem już nie jednokrotnie na tym blogu o tym, że  "Siewca wyszedł siać”, czyli o naszym, podstawowym zadaniu, jakie Chrystus wyznaczył każdemu swojemu naśladowcy. Nikt nie może się z tego wytłumaczyć, gdyż taka jest nasza rola w tym świecie – mamy składać świadectwo o Bożej łasce, jakiej doświadczyliśmy. Jeśli ktoś tego nie robi, to tak naprawdę, sam nie doznał zbawienia z łaski.

W czasie kiedy byłem jeszcze Pastorem poznańskiego Zboru, byłem niejednokrotnie zapraszany do odwiedzania seminariów i innych zgromadzeń katolickich, aby opowiedzieć o osobistym doświadczeniu Boga. Chętnie korzystałem z tych zaproszeń, gdyż były one dla mnie dobrą okazją do złożenia świadectwa o Chrystusie. Pamiętam pewien szczególny moment w seminarium adeptów sztuki kapłańskiej, gdy wstałem i obróciłem się w stronę szczelnie wypełnionego audytorium, zrobiło mi się czarno w oczach. Ani jednego kolorowo ubranego słuchacza. Swoją prelekcję rozpocząłem od powołania się na Chrystusowe wezwanie: „Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu” (Mar. 16:15), i dodałem: „klerykom też”. Po tym spotkaniu, odbył się skromny poczęstunek, a co najważniejsze, było sporo osobistych rozmów. Wiedziałem, że moim zadaniem nie jest przekonywanie nikogo do ewangelii, lecz jej zwiastowanie.
To spotkanie otworzyło mi drzwi do wielu środowisk akademickich, a jak wiecie, Poznań jest jednym z większych ośrodków uniwersyteckich. Już w latach 80-tych ubiegłego wieku, ponad trzydzieści tysięcy studentów korzystało z nauki na kilku uczelniach. Innym wydarzeniem z tej służby w Bożym Królestwie, było zaproszenie na spotkanie ze studentami Politechniki Poznańskiej w ramach prowadzonego przez Kościół Katolicki duszpasterstwa akademickiego na tej uczelni. Na spotkaniu, z racji pełnienia posługi duszpasterskiej wśród studentów, był obecny ich duchowy opiekun, nazwijmy go – ksiądz Mateusz. I znów, miałem wspaniałą okazję do składania świadectwa o osobistych doświadczeniach z moim Panem. Pod koniec trwającego kilka godzin spotkania, zadawano mi bardzo osobiste pytania o doznania Bożej łaski. Mówiłem zwyczajnie, jak podczas spotkania we własnym zborze. Po chwili zauważyłem, że duchowy opiekun studentów zaczął z niepokojem mówić o dość późnej porze, że należy serdecznie podziękować gościowi, życząc mu błogosławieństwa w jego posłudze.
Ale rozmowy ze studentami nie skończyły się na tym pożegnaniu, gdyż jeszcze sporo czasu spędziliśmy na ulicy, rozmawiając o wielu sprawach życia z Bogiem. Skutek był taki, że zarówno to spotkanie i wiele innych, znacznie wpłynęły na rozwój poznańskiego zboru. Chrzty odbywały się w tamtym czasie dwa, a nawet trzy razy w roku, a liczba osób, jakie składały publiczne wyznanie wiary przez zanurzenie podczas chrztu, sięgała nieraz trzydziestu i więcej katechumenów podczas jednej uroczystości.
Mogę powiedzieć z całym przekonaniem, że diabelskie uderzenie przeciwko ewangelii nie przyszło w czasie tych spotkań, gdy składałem świadectwo pośród rzymskich katolików. Duch Święty z reguły przejmował kontrolę nad zwiastowanym Słowem i sprawiał, że w odpowiednim czasie, zaczęło ono kiełkować i rosnąć, aż do momentu wydania owocu w postaci gotowej decyzji pójścia za Chrystusem. Natomiast diabeł przygotował swoją strategię uderzenia wewnątrz zboru, przez swoich agentów, którzy pojawili się jako "aniołowie światłości". Oni to, w niedługim czasie po tych wydarzeniach, doprowadzili do rozbicia jedności pośród wierzących i wyprowadzili sporą grupę młodych ludzi z naszej społeczności. Tak więc, Boży przeciwnik zwiastowania ewangelii potrafi dokonać dużo więcej spustoszenia wewnątrz zboru, niż katoliccy działacze poza nim.
Jak już wspomniałem na początku tego rozważania, naszym podstawowym zadaniem jest zwiastowanie ewangelii. Pan Jezus porównał to zadanie do rzucania nasion na różne rodzaje gleby. Zwróćmy uwagę, że Chrystus nie wysłał uczniów, aby szukali sobie wpierw takich terenów, na których nie ma kamieni, ostów, cierni, czy możliwości, że przylecą ptaki i wydziobią cenne ziarno Słowa Bożego. Przypowieść o czworakiej roli jest nauką o różnych rodzajach ludzi, jakim powinniśmy zwiastować Słowo Boże, a nie o tym, że mamy niektórych omijać z ewangelią. Siać mamy wszędzie i w każdych warunkach, nawet jeśli przeciwny wiatr dmie ostro w oczy. Pan Jezus posłał swoich uczniów mówiąc im: „Oto Ja posyłam was jak owce między wilki, bądźcie tedy roztropni jak węże i niewinni jak gołębice” (Mat. 10:16). Następnie, uświadamiał ich, że będą prześladowani i zdradzani przez ludzi, a to znaczy, że znajdą się w warunkach bardzo trudnych.
Księga Dziejów Apostolskich jest kroniką siewców Słowa Bożego. Oni szli wszędzie, dokąd Pan posyłał w mocy Ducha Świętego. Dzięki Bożej strategii, ewangelia docierała do wielu miast i rejonów ówczesnego świata. Chociaż szli pod wiatr, możemy z radością powiedzieć, iż byli pędzeni innym wiatrem, wiatrem Ducha Świętego. I o to się modlili, gdy diabeł zastawiał różne przeszkody, gdyż nie dopuszczali myśli, aby się zatrzymać, albo żeby wybierać własne tereny i miejsca do zwiastowania ewangelii.
Znamy taki moment z życia apostoła Pawła, gdy chciał iść do Bitynii, lecz Duch Święty wyznaczył mu inny kierunek, Macedonię. Później, po wielu latach, Paweł pisał do jednego ze zborów w tym rejonie, że „staliście się wzorem dla wszystkich wierzących w Macedonii i w Achai” (1 Tes. 1:7). Dzięki temu, że apostoł Paweł był posłuszny objawieniom i głosowi Ducha Świętego. Macedonia stała się ośrodkiem, skąd rozsiewane było Słowo Boże dalej, jak czytamy w tym liście: „Od was bowiem rozeszło się Słowo Pańskie nie tylko w Macedonii i w Achai, ale też wiara wasza w Boga rozkrzewiła się na każdym miejscu” (1 Tes. 1:8). Tak dzieje się, gdy Duch Święty inicjuje misję, a nie demokratycznie wybrane komitety.
Paweł wiedział, że jedynie posłuszeństwo Bogu, a nie ludzka strategia, może dać zwycięstwo w rozprzestrzenianiu Słowa Bożego, które może dać nowe życie spragnionym. Sam osobiście tego doświadczał, dlatego zachęcał też innych sług ewangelii, aby nie lękali się przeciwności, lecz odważnie szli z nasieniem Słowa Bożego do wszystkich narodów. Zachęcał wierzących do wytrwałości, gdyż sam doświadczał Bożej obecności w przeróżnych sytuacjach - „we wszystkim okazujemy się sługami Bożymi w wielkiej cierpliwości, w uciskach, w potrzebach, w utrapieniach, w chłostach, w więzieniach, w niepokojach, w trudach, w czuwaniu, w postach, ...” (2 Kor. 6:4,5). Jednym słowem, nic nie było  w stanie powstrzymać Pawła w zwiastowaniu ewangelii.
Pomimo tak ogromnych przeszkód, z jakimi apostołowie spotykali się w zwiastowaniu Dobrej Nowiny, Kościół rósł „budując się i żyjąc w bojaźni Pańskiej, cieszył się pokojem po całej Judei, Galilei i Samarii, i wspomagany przez Ducha Świętego, pomnażał się” (DzAp. 9:31). Nie okopywali się w twierdzach powstałych już zborów i nie czekali aż grzesznicy sami przyjdą do nich, lecz szli tam, gdzie mogli ich spotkać.
Zwiastowanie ewangelii nie było nigdy rzeczą łatwą i przyjemną, ponieważ odbywało się w warunkach duchowej walki „z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” (Efez. 6:12). Jest ono sprawą Bożą, gdyż On jest Panem niwy, na którą wysyła Swoich pracowników. On powołuje do wojska, w którym obowiązują Jego reguły, i jedynie On będzie rozliczać z wykonania Jego pleceń.
Czy jesteśmy tak samo posłuszni, jak czynili to apostołowie i chrześcijanie na początku działalności Kościoła? Obyśmy nie zawiedli naszego Pana w tej najważniejszej posłudze Bożego Królestwa.
Henryk Hukisz

Monday, June 2, 2014

Kto jest Panem tej niwy?



 Otrzymałem dziś kilka zaproszeń do polubienia nowoutworzonego profilu na Facebook’u, i od razu się zjeżyłem, mówiąc nieco obcesowo. Spodziewałem się wprawdzie wykwitu uwag i artykułów na temat Festiwalu Nadziei zanim stadion Pepsi w Warszawie zostanie wypełniony tysiącami zaproszonych słuchaczy zwiastowanej tam ewangelii. Taki jest główny cel tej masowej imprezy, i chociaż osobiście nie optuję za taką formą ewangelizacji, to jednak powstrzymuję się od rzucania gromów na organizatorów.
Utworzony ostatnio profil przez jeden ze zborów ewangelikalnych, który określa się jako „biblijni protestanci”, a za cel obrano agitowanie innych ewangelicznie wierzących do sprzeciwianie się wspomnianemu Festiwalowi. Nawet wykorzystali oficjalny znak firmowy tej imprezy, używając go jako tło do swojego protestu, wyrażonego wielkim wyrazem „NIE”. Nie znam sytuacji prawnej, czy można bez zgody twórców tego znaku, używać go do innych celów, ale zostawiam to prawnikom.
To, co mnie oburza, to wielka nagonka na organizatorów, a najwięcej oberwało się samemu Billy Graham’owi. Wstawiony przydługawy tekst nie pozostawia na tym sędziwym słudze ewangelii ani jednej suchej nitki. Gdy czytałem te wywody, nie oparte na faktach, jedynie na pogłoskach powielanych przez przeciwników zwiastowania ewangelii, przypomniałem sobie pewien aforyzm, jaki kiedyś sobie zapisałem. Myślę, ze pasuje do sytuacji, więc ulegam pokusie, aby go teraz zacytować - „Szczytem, na który jedynie może wspiąć się słaby umysł, jest  zdolność wynajdywania słabostek ludzi wielkich”.
Wszyscy słudzy Boży, od Abrahama, przez Mojżesza, Jozuego, Dawida, proroków, Pawła, nie oszczędzając samego Chrystusa, byli atakowani, oczerniani i pomawiani. Szydzono z nich i posądzano o współpracę z mocami ciemności.
Chciałbym głównie skupić uwagę na apostole Pawle, który musiał niejednokrotnie przypominać wierzącym, że jest sługą Bożym z powołania samego Chrystusa, a nie przez ludzi. Gdy przypatruję się jego służbie, widzę jak wielkie ryzyko brał na siebie, mając przeciwko sobie „prawowiernych”, nie tylko Żydów, ale i wśród wierzących w Pana Jezusa.
Weźmy, chociażby na przykład, Pawłowe zamiłowanie do odwiedzania żydowskich miejsc kultu, czyli lokalnych synagog. Przecież to przywódcy żydowscy, przedstawiciele nie biblijnej już religii, zarządzali tymi miejscami zgromadzeń. Paweł, skoro nauczał, że Zakon już nie działa, a ci którzy nakłaniają do zachowywania nakazów starego Prawa, są fałszywymi nauczycielami, powinien unikać tych miejsc jak ognia. A dobrze wiemy z natchnionego przez Boga Słowa, że ten wierny sługa ewangelii wpierw kierował swoje kroki do tych „świątyń”, a dopiero, gdy go wyrzucono, szukał innego miejsca. Nie dziwię się, że niektórzy w tamtym czasie odmawiali Pawłowi praw do apostolstwa, skoro szukał kontaktów z tymi, którzy Bożej prawdy nie nauczali.
Gorzej wypada ten wielki sługa ewangelii w kwestii odnoszenia się do władzy. Przecież wiemy, że w tamtym czasie władzę sprawowali okupanci, rzymianie, którzy nienawidzili ludu Bożego i tych, którzy wybrali Chrystusa, jako swojego Pana. Na kilka lat przed spaleniem doszczętnie świątyni i Jerozolimy, Paweł z natchnienia pisał, że „nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione”, ba, pisał nawet, że „kto się przeciwstawia władzy, przeciwstawia się Bożemu postanowieniu; a ci, którzy się przeciwstawiają, sami na siebie potępienie ściągają” (Rzym. 13:1,2). Wyobrażam sobie, gdyby to dzisiaj Paweł napisał takie słowa, jaki profil powstałby na Facebook’u, wzywając wszystkich bojących się Boga, do wyrażani sprzeciwu swoim kliknięciem „lajka”.
Wracając do tytułowego pytania, „Kto jest Panem tej niwy?”, odwołuję się do słów samego Chrystusa, który przyszedł, aby ogłosić zbliżające się Królestwo Boże. Jezus, widząc wielkie tłumy garnące się do Niego, aby słuchać słów, które dają nadzieję, zauważył, chyba ze smutkiem: „żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało” (Mat. 9:37). Wówczas Chrystus, znając serce Ojca, iż pragnie, „aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tym. 2:4), zwrócił się z prośbą do kilkunastu Swoich uczniów: „Proście więc Pana żniwa, aby wyprawił robotników na żniwo swoje” (Mat. 9:38). Tak więc, Pan Bóg jest Panem tej niwy, i On posyła robotników według Swojego klucza, nie pytając się o zgodę nikogo z ludzi. A już kilka wieków wcześniej, jeden z Bożych proroków oświadczył: „myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje - mówi Pan” (Izaj. 55:8).
Jeśli znamy historie biblijne, to wiemy, iż Bóg niejednokrotnie używał do Swoich celów pogańskich królów i proroków, że o oślicy nie wspomnę. I nikt Mu tego nie zabroni, a próba podważania Bożej suwerennej woli w dokonywaniu własnych posunięć, może źle skończyć się dla oponentów.
To, co powyżej napisałem nie znaczy, że zmieniłem swoje zdanie, jakie wielokrotnie prezentowałem na moim blogu, że jest jedna prawda, i każde najmniejsze odejście od niej, Bogu nie może się podobać. Nie ma miejsca na żadne kompromisy, tak samo, jak nie było Bożego przyzwolenia, aby Jego wierny sługa Abraham, zabił swego syna Izaaka, który był nadzieją spełnienia danej wcześniej obietnicy. Bóg jednak zażądał czynu, który według naszej logiki, jest sprzeczny z Bożym charakterem.
Dlatego właśnie Abraham, ten, który „wbrew nadziei, żywiąc nadzieję, uwierzył”, stał się „ojcem nas wszystkich” (Rzym. 4:18, 16). Może właśnie ze względu na Abrahama, wbrew jakiejkolwiek nadziei, powinniśmy raczej dojrzeć jakąś nadzieję w tym Festiwalu Nadziei, gdyż Bóg może dokonać rzeczy dla nas niemożliwych.
Zamiast budowania barykad, na które wciąga się armaty ludzkich argumentów, czyż nie lepiej jest wezwać wszystkich, aby modlili się, jak o to prosił apostoł Paweł: „aby mi, kiedy otworzę usta moje, dana była mowa do śmiałego zwiastowania ewangelii” (Efez. 6:19).
Jednym z mężów, jakimi posłużył się Bóg, był z pewnością Gamaliel. Niech jego uwaga posłuży dzisiaj za ostrzeżenie dla sprzeciwiających się, gdyż „mogłoby się okazać, że walczycie z Bogiem” (DzAp. 5:39).
Henryk Hukisz