Sunday, February 26, 2017

Szczodrość serca

 Przypominam sobie zdarzenie z czasów, gdy byłem jeszcze studentem. Pewien brat z warszawskiego zboru zachorował i znalazł się w szpitalu. Wówczas inny przedstawiciel tej wspólnoty postanowił odwiedzić chorego. Gdy już wszedł do wieloosobowej sali szpitalnej, stanął przy jego łóżku, otworzył swoją Biblię i głośno przeczytał: “Rzekł jej Jezus: Jam jest zmartwychwstanie i żywot. Kto wierzy we mnie, choćby i umarł, żyć będzie” (Jan 11:25) . 
Dowiedziałem się później, że chory poczuł się nieco zdołowany tym wersetem, nie dlatego, że stracił nadzieję zmartwychwstania, lecz spodziewał się raczej słów pokrzepienia w rodzaju “Modlę się o ciebie i wierzę, że Pan cię podniesie”, lub coś w tym rodzaju.
Kilkadziesiąt lat później, gdy pełniłem posługę duszpasterską pośród wspólnoty polonijnej w Chicago, znalazłem się w szpitalu, praktycznie po raz pierwszy w życiu jako pacjent. Zapytany przez przyjmujacego lekarza, która to moja wizyta w szpitalu, zastanowiłem się chwilkę i odrzekłem: “Dokładnie nie pamiętam, gdyż jeszcze w Polsce, w Poznaniu oraz w Chicago i okolicy składałem mnóstwo wizyt w różnych spitalach odwiedzając chorych”. 
Zawsze roumiałem, że chorych należy odwiedzać, zarówno w domu, jak i w szpitalach. Ponieważ diaspora zboru, któremu posługiwałem w Chicago miała zasięg około 80 kilometrów, te wizyty wymagały sporo czasu na dotarcie do chorego. Gdy pewnego razu jeden z członków naszej wspólnoty zachorował, gdyż wykryto u niego nowotwór, natychmiast pojechałem, aby go odwiedzić. Nie miało znaczenia, że musiałem pokonać dystans 50 mil. Bardzo chciałem być z nim, pomodlić się i zostawić jakieś słowo pokrzepienia. Minął znów jakiś czas i ten brat przypomniał mi przy pewnej okazji słowa, jakie wówczas mu zostawiłem. Ja już ich nie pamiętałem, lecz on tak, i przypomniał mi słowa jakie powiedziałem mu w chwili największego przygnębienia, że osobiście wierzę, iż Pan go wyprowadzi i da mu jeszcze wiele lat błogosławionego życia.
Później, gdy stwierdzono, że mam nowotwór i muszę poddać się długotrwałej terapii, uświadomiłem sobie, że będę musiał spędzić sporo czasu w szpitalu. Najdłuższy pobyt trwał trzy tygodnie leżenia. Wydawało mi się, że trwa wieczność. Wówszas myślałem o moich dotychczasowych wizytach, gdy odwiedzałem innych. Dni mijały i nikt, oprócz najbliższej rodziny, nie poświęcił nawet kilku minut, aby przyjść i powiedzieć kilka słów pokrzepienia. Jedynie paru amerykańskich pastorów pamiętało o mnie i jestem im za to bardzo wdzięczny.
Niedawno czytałem Drugi list do Koryntian, cały jednym ciągiem, od poczatku do końca. Jest to dobry sposób, aby uchwycić główną myśl, jaką apostoł chciał przekazać wierzacym, do których pisał z zatroskaniem o ich duchowy rozwój. Tym razem, podczas lektury tego listu, uderzyło mnie słowo “szczodrość”. Apostoł wymienia je w kontekście ofiarności, pisząc, że “ochotnego dawcę Bóg miłuje” (2 Kor. 9:7)
Oryginalne słówko “hilaros” znaczy “chętny”, “dobrowolny” z zabarwieniem emocjonalnym “radosny”. Więc chodzi tu o postawę chętnego, płynacego z radosnego nastawienia dawania. I wcale nie chodzi jedynie o dawanie ofiary na tacę zborowa, lecz w ogólnym znaczeniu, czynienie czegokolwiek dla drugiego człowieka. 
Warto jest więc zastanowić się nad tym, jakimi motywami kierujemy się, gdy czynimy coś dla drugiej osoby. Czy robimy to z obowiazku, ponieważ rozumiemy, iż Bóg tego od nas oczekuje. Czy  kierujemy się wdzięcznościa za otrzymaną kiedyś przysługę. A może dopiero po napomnieniu, że taka winna być postawa człowieka wierzącego, zrywamy się do heroicznego poświęcenia swego czasu i finansowych możliwości.
Proponuję przeanalizować swą szczodrobliwość w oparciu o bardzo ważne słowa, jakimi Pan Jezus scharakteryzował owce, któte postawi w dniu Sądu Ostatecznego po swojej prawicy. Chrystus odwołał się do postawy, jaką posiadaja jego naśladowcy w przeciagu całego życia, zanim nastanie ten wielki dzień osądzenia nas z naszych postaw. Jezus rzekł: “Pójdźcie, błogosławieni Ojca mego, odziedziczcie Królestwo, przygotowane dla was od założenia świata” (Mat. 25:34)
Po tych słowach Pan Jezus  wylicza różne sytuacje, w jakich Jego naśladowcy postąpią zgodnie z oczekiwaniem Pana, który pragnie wprowadzić grono swych wiernych sług do wiecznego Królestwa.

Znów jestem w szpitalu. Podczas pierwszego pobytu zamieściłem krótki komunikat na FB. Kilkuset moich znajomych, od Australii, poprzez Azję, Europę, obie Ameryki aż do Alaski zareagowało, badź “lajkami”, badź kilkoma słowami pokrzepienia i zapewnienia o modlitwie. Jestem wszystkim ogromnie wdzięczny. Bóg jest dobry.
Później znalazłem się w domu. Minęły dwa tygodnie, czternaście dni i nikt, poza najbliższą rodziną nie wpadł na pomysł aby mnie odwiedzić. Mam na uwadze tych z najbliższego otoczenia terytorialnego. Choćby na chwilkę wpaść, aby powiedzieć osobiście, że życzy zdrowia i błogosławieństwa, by zrobić to z  nieprzymuszonego, szczodrobliwego serca.
Powinienem teraz obawiać się, że po tych słowach będę musiał spodziewać się zmasowanych odwiedzin w moim domu. Dlatego powinienem zasugerować, by chętni sprawdzali wpierw na mapie aktualnego natężenia ruchu jaki występuje przed moim domem na osiedlu, gdzie mieszkam, aby uniknać korków. 
Nie sądzę jednak, że to będzie konieczne, gdyż powinniśmy zwrócić uwagę również na drugą grupę stojącą przed Sędzią życia i śmierci. Kozły, jak nazwał Chrystus stojących po lewej stronie, będą odwoływać się do swoich odwiedzin, dobrych uczynków zrobionych w poświęceniu dla innych. Jednak Pan ich nie uzna, nie przyjmie tej ofiary, ponieważ nie wypływała ze szczodrobliwego serca. Nie znamy motywów jakimi kierowali się ci wszyscy, którzy prezentowali swoje uczynki przed obliczem jedynego sprawiedliwego sędziego. Jednak sam Pan stwierdził, że nie zostaną uznane za wystarczające, aby ich postawić po stronie życia.
Ostatni werset, jedna krótka  linijka, choć zdaje się, że została dopisana jakby przez pomyłkę, gdyż nie pasuje do “sola gratia”, jednak osobiście uważam, że ma swoja wymowę. Warto o tym pamiętać, zanim cokolwiek zrobimy, jakim sercem się kierujemy.
Piszę te słowa nie ze względu na mnie, gdyż w moim przypadku, to jak “musztarda po obiedzie”. Chodzi o wszystkich innych, jakich z pewnością znajdziemy wielu w około siebie, którzy czekają na kilka słów pokrzepienia. To właśnie głównie ich miałem na uwadze podczas pisania tego tekstu.
Henryk Hukisz

Wednesday, February 15, 2017

Jezus w ambulansie

 Dwa tygodnie temu wstawiłem na FB krótki komunikat – To stało się nagle, byłem już w ambulansie, "odjechałem" - jak powiedział lekarz. Gdy znów zobaczyłem sufit ambulansu i twarze lekarzy, usłyszałem "wróciłeś". Potem był szpital, zabiegi i powrót do życia. Jestem Bogu wdzięczny. Proszę o modlitwy, abym dobrze umiał wykorzystać darowaną szansę”.
W ciągu kilku następnych dni, kilkaset osób, od Australii, przez Europę aż do Kanady zareagowało „lajkami” oraz słowami otuchy i modlitwy do Pana życia i śmierci. Było to dla mnie, w tym szczególnym czasie bardzo ważne, gdyż wlewały w moje obolałe serce nadzieję i pewność, że Bóg ma dla mnie jeszcze jakieś zadanie. Wprawdzie ciało moje znajdowało na szpitalnym łóżku Kliniki Kardiologicznej w Poznaniu, lecz duch mój posilany niezliczonymi modlitwami, unosił mnie wysoko w przestrzeń, gdzie panuje Boża obecność.
Wszystko zaczęło się od bólu w okolicy serca. Wezwaliśmy ambulans i o pięciu minutach, gdy ratownicy stwierdzili jaki jest rzeczywisty stan, postanowili przetransportować mnie do szpitala. Mieszkam w dzielnicy, w której znajduje się jeden z największych cmentarzy w tym rejonie. Jadąc do centrum miasta, muszę zawsze objeżdżać ten teren. Tym razem, gdy ambulans znalazł się na ulicy Grunwaldzkiej, na wprost bramy cmentarnej, musiał zatrzymać się, gdyż mój stan uległ pogorszeniu. Jeden z ratowników powiedział do mnie kilkakrotnie: „Proszę nie zamykać oczu”. Poczułem, jak gdyby ktoś położył na moich powiekach ogromne ciężarki – nie mogłem powstrzymać ich przed opadaniem.
Po chwili, przed moimi oczami pojawiły się jakieś geometryczne figury, bardzo regularne, które ktoś starał się układać, jak puzzle, w jedną całość. Później, przez ten obraz zaczął przebijać się widok sufitu ambulansu, na którym coraz wyraźniej świeciła „ledowa” lampa. Chwilkę później zobaczyłem trzy twarze ratowników, których oczy miały szczególny wyraz, jak gdyby mówiły: „to nie nasza zasługa”. Jeden z nich, bardzo łagodnym głosem, pełnym radości wyszeptał: „Wróciłeś”.

To był szczególny moment, jak później to sobie uświadomiłem z położenia na mapie. Ambulans zatrzymał się przed skrzyżowaniem z ulicą Cmentarną. To tak, jak gdybym znalazł się na rozdrożu życia i śmierci – mógł skręcić w lewo, albo jechać dalej prosto do szpitala, gdzie miałem zapewnioną pomoc medyczną.
Podobnie jak w sytuacji, o której pisze apostoł Paweł do Koryntian, że znalazł się w utrapieniu „jakie nas spotkało w Azji, iż ponad miarę i ponad siły nasze byliśmy obciążeni tak, że nieomal zwątpiliśmy o życiu naszym; doprawdy, byliśmy już całkowicie pewni tego, że śmierć nasza jest postanowiona, abyśmy nie na sobie samych polegali, ale na Bogu, który wzbudza umarłych” (2 Kor. 1:8). Dlatego jestem Bogu wdzięczny za wasze wsparcie i modlitwy, i mogę dać świadectwo, że to, przez co Pan mnie przeprowadził, stało się przy waszym także współdziałaniu przez modlitwę (w. 11) za mnie.
Kościół, to jest Ciało Pana Jezusa, które wspólnie tworzymy, jest żywym organizmem, który spojony i związany „przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje siebie samo w miłości” (Efez. 4:16). Dalej, apostoł Paweł zachęca wierzących, aby „w każdej modlitwie i prośbie zanoście o każdym czasie modły w Duchu i tak czuwajcie z całą wytrwałością i błaganiem za wszystkich świętych” (Efez. 6:18).
Od zarania istnienia Kościoła, tej szczególnej społeczności świętych, możemy doświadczać mocy modlitwy. Pan Jezus, zakładając zręby tej duchowej budowli, pozostawił wiele wspaniałych obietnic, które są jak materiał budowlany - łączą nas w jedno Ciało. Jedną z tych obietnic jest zapewnienie, że „wszystko, o cokolwiek byście się modlili i prosili, tylko wierzcie, że otrzymacie, a spełni się wam” (Mar. 11:24). Dlatego też, już od pierwszego dnia, ci którzy uwierzyli, trwali „w modlitwach” (Dz.Ap. 2:42).
Jakiś czas później, gdy Piotr dowiedział się, że w Joppie pewna wierząca dziewczynka o wdzięcznym imieniu Dorkas umarła, postanowił skorzystać z obietnicy, jaką Pan Jezus dał Kościołowi. Gdy wszedł do domu, który napełniony był płaczem i wspomnieniami o uczynkach zmarłej, ten wierny sługa Pański, wbrew temu, co zobaczył, „padł na kolana i modlił się; potem zwrócił się do ciała i rzekł: Tabito, wstań! Ona zaś otworzyła oczy swoje i, ujrzawszy Piotra, usiadła” (Dz.Ap. 9:40).
Dlatego apostoł Jakub, który widział niejeden cud modlitwy, zachęca wierzących: „Cierpi kto między wami? Niech się modli (Jak. 5:13). Nie zawsze jednak wiemy jak się modlić, gdyż jedynie prośby wynikająca z ufności, jaką mamy do Jezusa, dają nam pewność, iż, „jeżeli prosimy o coś według jego woli, wysłuchuje nas” (1 Jan 5:14). Dlatego zawsze jest dobrze opierać się na głosie Pocieszyciela, który „wspiera nas w niemocy naszej; nie wiemy bowiem, o co się modlić, jak należy, ale sam Duch wstawia się za nami w niewysłowionych westchnieniach” (Rzym. 8:26).
Pan Jezus nie tylko uczył jak należy się modlić, lecz przede wszystkim, zostawił nam przykład. Jak wiemy, On sam często spędzał czas na modlitwie. Ewangeliści opisują nam dość dokładnie, że „gdy rozpuścił lud, wstąpił na górę, aby samemu się modlić. A gdy nastał wieczór, był tam sam” (Mat. 14:23). Lecz On nie był tam sam, gdyż był to czas szczególnej obecności z Ojcem, z którym rozmawiał o wszystkim co czynił i mówił. To właśnie podczas jednej z takich społeczności z Ojcem, „wygląd oblicza jego odmienił się, a szata jego stała się biała i lśniąca” (Łuk. 9:29). A gdy nadeszła chwila, na jaką przyszedł, „oddalił się od nich, jakby na rzut kamienia, i padłszy na kolana, modlił się, mówiąc: Ojcze, jeśli chcesz, oddal ten kielich ode mnie; wszakże nie moja, lecz twoja wola niech się stanie” (Łuk. 22:41,42).
Jestem Bogu wdzięczny za modlitwy świętych, za was wszystkich, którzy w tej godzinie próby, jaką ostatnio przechodziłem, byliście ze mną. Apostoł Paweł doświadczał również tej łaski, gdy wierzący modlili się za niego, aby Bóg otwierał przed nim drzwi do dalszej służby. Dlatego zachęcał wierzących do trwania w tym dobrym zwyczaju, pisząc, aby „w każdej modlitwie i prośbie zanoście o każdym czasie modły w Duchu i tak czuwajcie z całą wytrwałością i błaganiem za wszystkich świętych i za mnie, aby mi, kiedy otworzę usta moje, dana była mowa do śmiałego zwiastowania ewangelii” (Efez. 6:18,19).
Apostoł Jan, pod koniec swego życia zobaczył wspaniały obraz, gdy wszelkie kolano zgięło się i każdy język wyznał, „że Jezus Chrystus jest Panem, ku chwale Boga Ojca” (Filip. 2:11). Wówczas to, jeden z aniołów stojących przed Bożym ołtarzem, podniósł złotą kadzielnicę, z której unosił się dym „z modlitwami świętych” (Obj. 8:4). Wierzę, że nie zabraknie wśród tych modlitw i waszych.
Jestem Bogu szczególnie wdzięczny za waszą pamięć i modlitwy, jakie zanosiliście za mnie w tej godzinie próby, jakiej zostałem ostatnio poddany.
Henryk Hukisz