Saturday, June 7, 2014

Jakiego ducha jesteśmy?

Któż z nas nie chciałby mieć opinii, że postępuje tak jak prorok Eliasz. Apostoł Jakub uświadamia nas, że jest to możliwe gdyż „Eliasz był człowiekiem podobnym do nas” (Jak 5:17). Dlatego możemy, jak ten wierny Boży sługa, modlić się jak on, i jeśli Bóg tego zechce, to posłuszne nam będą prawa przyrody, i nie tylko wstrzymamy deszcz, ale nawet góry będziemy mogli przenosić. Przecież sam Pan Jezus udostępnił nam taka możliwość, jeśli tylko posiądziemy „wiarę jak ziarnko gorczycy” (Mat. 17:20).
A jednak, w pewnej sytuacji, uczniowie Pana Jezusa zostali zbrukani przez Nauczyciela za to, że chcieli postąpić zgodnie z biblijnym opisem czynu, na jaki zdobył się prorok Eliasz. Zajrzyjmy wpierw do historii narodu wybranego, do czasów, gdy państwo było podzielone i odrębni królowie panowali w Judzie i w Izraelu. W Izraelu, gdy po śmierci Achaba, panował Achazjasz, zdarzyło się, że król wychylił się zbyt mocno na swoim balkonie, i spadł poraniony, Wówczas, zgodnie z pogańskimi zwyczajami, jakie panowały na jego dworze, szukał wyroczni u boga Ekronu, o bardzo znamiennym imieniu – Belzebub.
W tym czasie, w domu Eliasza pojawił się anioł Boży, zadając proste pytanie: „Czy nie ma Boga w Izraelu, że idziecie zasięgnąć rady Belzebuba, boga Ekronu?” (2 Król. 1:3). W tej sytuacji anioł ogłosił Boży wyrok dla odstępczego króla – „na pewno umrzesz” (w. 4). Nic dziwnego, gdy król dowiedział się, że jest to „mąż długowłosy, przepasany skórzanym pasem wokół swoich bioder”, kazał zgładzić śmiałka (2 Król. 1:8).
No i się zaczęło. Rozgniewany Achazjasz wysłał dowódcę z  pięćdziesięcioma doborowymi wojownikami, którzy rozkazali prorokowi zejść z góry, na której siedział. Eliasz, bez większego zastanowienia, wypowiedział słowa nakazujące ogniowi zstąpić z góry, aby pochłonął cały oddział. Myślę, ze sam prorok był zaskoczony natychmiastowym zniknięciem całego oddziału żołnierzy. Gdy Achazjasz posłał kolejną pięćdziesiątkę, spotkało ich dokładnie to samo – zginęli w spadającym z góry płomieniu. Król Izraela nie mógł sobie pozwolić na taką zniewagę, więc posłał kolejny oddział w liczbie pięćdziesięciu wojowników, lecz ich dowódca przeląkł się powtórki zdarzenia, padł na kolana i zaczął błagać o zlitowanie się nad niewinnymi żołnierzami, nazywając ich sługami proroka. Prosił o uratowanie swojego życia słowami: „niech moje życie coś znaczy w twoich oczach” (2 Król. 1:14).
Prorok Eliasz był wiernym sługą Bożym, a to znaczy, że wykonywał tylko Jego wolę, nie swoją. Dlatego anioł Pański pozwolił uratować dowódcę i jego żołnierzy, nakazując prorokowi zejść na dół i osobiście udać się do króla. Król Achazjasz zmarł, gdyż miał serce zwrócone do Belzebuba, lecz dowódca wraz ze swoim oddziałem zostali zachowani przy życiu, ponieważ pokornie o to prosili.
Jest to piękny obraz działania Bożej łaski, gdyż Bóg nie chce śmierci grzesznika, jak później ogłosił to przez proroka Ezechiela: „Czy rzeczywiście mam upodobanie w śmierci bezbożnego - mówi Wszechmocny Pan - a nie raczej w tym, by się odwrócił od swoich dróg i żył?” (Ezech. 18:23). Apostoł Piotr po wielu latach spędzonych na zwiastowaniu ewangelii „każdemu stworzeniu”, zapisał te ważne słowa, że Bóg „nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz chce, aby wszyscy przyszli do upamiętania(2 Ptr. 3:9).
Lecz za dni Chrystusa, nawet Jego uczniowie tego jeszcze nie rozumieli. Myśleli jedynie o sobie i swoich prawowiernych rodakach. Samarytanie, według ich zrozumienia, nie mieli żadnej szansy, aby zbliżyć się do Boga. Nawet, jak jest napisane, „Żydzi nie mają nic wspólnego z Samarytanami” (Jan 4:9 [BT]). Zwróćmy uwagę, że Pan Jezus dość często używał Samarytan w swoich przypowieściach, a nawet spotykał się z nimi. Znamy dobrze historię, jaka wydarzyła się przy studni niedaleko miasteczka Sychar. Pan Jezus wysłał swoich uczniów na zakupy, ponieważ chciał spokojnie spokojnie porozmawiać z Samarytanką o wielkich sprawach. Chrystus nie miał żadnej przeszkody w swoim sercu, gdyż był Dobrym Pasterzem, który przyszedł w jednym, celu, aby szukać i zbawić wszystkich, którzy zgubili się i byli jak owce bez pasterza.
Chrystus szedł do Jerozolimy, jak pisze ewangelista Łukasz, w czasie, „gdy dopełniały się dni, kiedy miał być wzięty do nieba” (Łuk. 9:51)Gdy uczniowie poskarżyli się Panu mówiąc: „widzieliśmy takiego, który w twoim imieniu wygania demony i zabranialiśmy mu, ponieważ nie chodzi z nami” (w. 49). Wówczas to, Pan Jezus wyjaśniał swoim uczniom, że „kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami” (Łuk. 9:50). Nie wiemy bliżej, o kogo chodziło w tej rozmowie, lecz dla nas ważne jest to, że Pan wie, kto jest z Nim, a kto nie.
Jestem przekonany, że właśnie dlatego, iż uczniowie mieli wątpliwości co do niektórych, którzy według nich nie mieli prawa z nimi przebywać, Jezus idąc po raz ostatni do Jerozolimy, postanowił zatrzymać się na noc w samarytańskiej gospodzie. Przecież Pan Jezus wiedział z góry, jaki będzie przebieg tego zdarzenia, dlatego wystawił uczniów na próbę, aby pokazać im coś bardzo istotnego.
W grupie posłańców, którzy mieli za zadanie przygotować miejsce do odpoczynku, znaleźli się dwaj uczniowie, Jakub i Jan, którzy dobrze znali historie biblijne. Z pewnością uważali, że maja prawo postąpić dokładnie tak samo, jak ich wielki prorok, jedynie przez szacunek do swego Nauczyciela, prosili o zgodę. Byli pewni, że Pan pochwali ich za biblijną postawę i myślę, że wewnętrznie już się cieszyli, iż sami wpadli na taki pomysł.
Lecz jak bardzo byli zaskoczeni, gdy Pan Jezus powiedział wprost, bez żadnych ogródek: „Nie wiecie, jakiego ducha jesteście” (Łuk. 9:55). Są to słowa zarzutu, pełnego niezadowolenia z decyzji, jaką Jego uczniowie podjęli i byli gotowi zrealizować.
Dlaczego Jakub i Jan powołali się na biblijny przykład męża, którego chce naśladować każdy pobożny człowiek, a Chrystus udzielił im tak bezpośredniej nagany? Odpowiedź jest jedna – oni nie rozumieli Ducha Bożego, jaki napełniał serce Eliasza. Jedynie interpretowali to odległe w czasie wydarzenie zgodnie z własnym nastawieniem, jakie mieli w swoich sercach. Skoro nie lubili Samarytan, ich pragnieniem było zniszczyć ich, a nie ratować. Pan Jezus, będąc realizatorem Bożych dzieł, miał na celu niesienie ratunku dla każdego, bez względu na pochodzenie, kolor skóry czy też wyznawaną religię.
Duch Boży, który wypełniał serce Eliasza, na widok pokutującego dowódcy, uratował go od śmierci,. Teraz, każdy ma szansę uzyskać ratunek, jeśli się upamięta. Dlatego zadaniem Kościoła jest zwiastować ewangelię każdemu, bez żadnych uprzedzeń.
Dzieje Apostolskie są wspaniałą księgą informująca nas o działaniu Ducha Świętego, który w dniu Pięćdziesiątnicy wypełnił serca uczniów i uzdolnił ich do tego, aby stali się świadkami Jezusa „w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (DzAp. 1:8). Lecz od samego początku działalności Kościoła, istniał problem, aby uznać każdego człowieka, jakiego Bóg stworzył, że prawo usłyszeć ewangelię. Wiemy, że wpierw uczniowie szli jedynie do „potomków Abrahama”, sądząc, ze jedynie naród wybrany może dostąpić łaski zbawienia. Apostoł Piotr musiał przejść lekcję z prześcieradłem wypełnionym wszelkim ptactwem i płazami. Przez wiele lat wierzący odwoływali się do litery Prawa Bożego, biorąc za przykład postępowanie wielu mężów Starego Testamentu. Dlatego Paweł musiał napisać, że jedynie Duch Święty może uzdolnić nas do stania się sługami nowego przymierza, „nie litery, lecz ducha, bo litera zabija, duch zaś ożywia” (2 Kor. 3:6).
Jakiego więc ducha jesteśmy?
Henryk Hukisz

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.