Sunday, February 28, 2016

Król na wygnaniu



To nie będzie opowieść z serii „książę i żebrak”, lecz osobiste przemyślenia na temat Króla królów i Jego Królestwa.

W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przebywałem kilkakrotnie w Crowley koło Londynu na szkoleniach zawodowych. W czasie weekendów, korzystając z wolnego czasu jeździłem do Londynu, aby poznać atrakcje turystyczne, przynajmniej w jego centralnej części. Pamiętam, jak wędrując jedną z ulic w rejonie Hyde Parku, uwagę moją przykuła tablica umieszczona koło wejście do okazałego budynku. Zamieszczona na niej informacja wskazywała na więź z Polską, przynajmniej jej przedwojenną historią. Kierowany zwykłą ciekawością, czując się zarazem uprawniony do wejścia jako obywatel Polski, zajrzałem przez otwarte drzwi do sali Klubu Polskiego, w którym swój czas spędzali obywatele przedwojennej emigracji. Z usłyszanych rozmów zorientowałem się, iż znajdują się tam przedstawiciele lub przynajmniej zwolennicy polskiego rządu na wygnaniu, który w Londynie znalazł schronienie w zaistniałej sytuacji politycznej po II wojnie światowej.

Dopiero podczas prezydentury Lecha Wałęsy, Ryszard Kaczorowski, prezydent polskiego rządu na uchodźctwie, złożył insygnia swojego urzędu w grudniu 1990 roku na rzecz legalnego już urzędu na terenie Polski. I tak oto w ten sposób, polski rząd mógł znów urzędować na terytorium państwa, którego był przedstawicielem.

Tym wspomnieniem z historii naszej państwowości, chcę nawiązać do innego panowania i terenu, jakim jest Bóg i Jego Królestwo. Jak nam wiadomo, Bóg, który stworzył wszystko co istnieje, jest równocześnie twórcą Królestwa Bożego, które obejmuje swoim zasięgiem cały wszechświat. Jeśli chodzi o Jego panowanie w przestrzeni kosmicznej, nie ma problemów, gdyż On rządzi wszystkimi gwiazdami i plantami zgodnie z założeniem, jakim kierował się gdy je stwarzał.

Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja, jaka nastała na planecie zwanej Ziemią. Na początku, gdy Bóg uporządkował wszystko na naszym globie, gdy stworzył świat roślinny i zwierzęcy, koronują to dzieło tchnieniem w nozdrza pierwszego człowieka dech życia, stało się coś niezwykłego, gdyż „wtedy stał się człowiek istotą żywą” (1 Moj. 2:7). Człowiek był jedynym stworzeniem, jakiemu Stwórca nadał Swoje osobiste cechy, gdyż „stworzył Bóg człowieka na obraz swój. Na obraz Boga stworzył go. Jako mężczyznę i niewiastę stworzył ich” (1 Moj. 1:27).  

Następnym Bożym zamierzeniem było stworzenie przestrzeni, w której człowiek noszący podobieństwo swego Stwórcy, miał panować nad wszystkim stworzeniem zgodnie z zasadami, jakie Bóg ustanowił, aby wszystko spełniało Jego wolę. Wtedy, „błogosławił im Bóg, i rzekł do nich Bóg: Rozradzajcie się i rozmnażajcie się, i napełniajcie ziemię, i czyńcie ją sobie poddaną; panujcie nad rybami morskimi i nad ptactwem niebios, i nad wszelkimi zwierzętami, które się poruszają po ziemi” (1 Moj. 1:28). Gdy człowiek stworzony na Boże podobieństwo przejął władanie na terenie królestwa, w którym obowiązują Boże reguły życia i postępowania, „spojrzał Bóg na wszystko, co uczynił, a było to bardzo dobre. I nastał wieczór, i nastał poranek - dzień szósty” (1 Moj 1:31). Wówczas Bóg powiedział do siebie, „teraz mogę odpocząć”.

Jak wiemy z historii ludzkości, ten odpoczynek nie trwał długo. Nie wiemy ile dokładnie czasu minęło, gdy Boży przeciwnik, postanowił popsuć wszystko, co Bóg tak dobrze uczynił. Diabeł wiedział, iż należy swoje dzieło rozpocząć od człowieka, wrzucając zwątpienie do jego serca. Nie będę przypominać tej tragicznej w skutkach historii, lecz gdy dziś spoglądamy na życie, jakie toczy się na ziemi, z łatwością dajemy wiarę w prawdę o grzechu i zepsuciu natury, nie tylko człowieka, lecz całego środowiska życia na naszej planecie.

Bóg jednak nie zrezygnował z realizowania Swojego planu tworzenia Królestwa Bożego na ziemi. Po pewnym czasie, przyszedł do jednego z mieszkańców Ur Chaldejskiego i rzekł: „Wyjdź z ziemi swojej i od rodziny swojej, i z domu ojca swego do ziemi, którą ci wskażę” (1 Moj. 12:1). Pan Bóg miał na uwadze nie tylko jednego człowieka, czy nawet jego rodzinę, czy też później jeden naród wywodzący się z Abrama, lecz wszystkie narody na obliczu ziemi. Bóg złożył wówczas Abramowi jedną z fundamentalnych obietnic, odnoszącą się do wszystkich czasów i narodów - „będę błogosławił błogosławiącym tobie, a przeklinających cię przeklinać będę; i będą w tobie błogosławione wszystkie plemiona ziemi” (1 Moj. 12:3). Bóg zagwarantował tę obietnicę zawarciem przymierza z Abramem, nazywając go od tego momentu Abrahamem, mówiąc mu: „Oto przymierze moje z tobą jest takie: Staniesz się ojcem wielu narodów(1 Moj. 17:4).

Po wielu wiekach, naród wywodzący się z Abrahama, jego syna Izaaka, i dalej z Jakuba, rozrósł się do ogromnych rozmiarów w Egipcie. Wówczas Bóg wyprowadził ich w cudowny sposób z niewoli dając im Ziemię Obiecaną, w której mieli mieszkać, korzystając z danych obietnic. Izrael, gdyż tak Bóg nazwał ten naród, został wybrany i przeznaczony do wypełniania Bożego prawa, jakie obowiązuje w Bożym Królestwie. Tak oto idea Bożego Królestwa zaczęła nabierać realnych kształtów. Zgodnie z Bożym zamysłem, Bóg powołał dynastę królów, ustanawiając pierwszego pomazańca na tronie, Dawida, który posiadł opinię człowieka według Bożego serca. Pan posłał Samuela, swego proroka do domu Isajego z poselstwem: „posyłam cię do Isajego w Betlejem, albowiem upatrzyłem sobie króla między jego synami” (1 Sam. 16:1).

Niestety. Ani król Dawid, ani cały naród nie dochowali wierności Bogu. Izraelici, zamiast przestrzegać Boże prawa, naśladowali pogańskie zwyczaje, składając ofiary obcym bogom.
 Bóg nadal nie rezygnował z zamiaru ustanowienia Swojego Królestw na obliczu całej ziemi. Dlatego też, dochowując wierności zawartym przymierzam, sprawił, że z domu Dawida, narodził się Mesjasz, Boży pomazaniec, który był prawdziwym Królem. Prorok Izajasz otrzymał dość szczegółowe informacje odnośnie tego planu, dlatego zapisał bardzo wyraźnie - „Albowiem dziecię narodziło się nam, syn jest nam dany i spocznie władza na jego ramieniu, i nazwą go: Cudowny Doradca, Bóg Mocny, Ojciec Odwieczny, Książę Pokoju. Potężna będzie władza i pokój bez końca na tronie Dawida i w jego królestwie, gdyż utrwali ją i oprze na prawie i sprawiedliwości, odtąd aż na wieki. Dokona tego żarliwość Pana Zastępów” (Izaj. 9:5,6). Syn Boży narodzony z dziewicy, przyjąwszy postać sługi, stał się spełnieniem proroctwa, gdyż Bóg powiedział: „Oto szczęśliwie się powiedzie mojemu słudze: Będzie nader wywyższony i bardzo wysoko wyniesiony. Jak wielu się przeraziło na jego widok - tak zeszpecony, niepodobny do ludzkiego był jego wygląd, a jego postać nie taka jak synów ludzkich, tak wprawi w zdumienie liczne narody, królowie zamkną przed nim swoje usta, bo zobaczą to, czego im nie opowiadano, i zrozumieją to, czego nie słyszeli” (Izaj. 52:13-15).

Jezus przyszedł na ziemię, aby spełnić Boże oczekiwanie, iż wszystkie narody będą miały udział w Bożym Królestwie. Jego dzieło dokonane na krzyżu Golgoty otworzyło drogę do spełnienia Bożego oczekiwania, aby „na imię Jezusa zginało się wszelkie kolano na niebie i na ziemi, i pod ziemią” (Fil. 2:10)

Dlatego rzeczą rozsądną jest, aby uznać w Chrystusie Pana, gdyż On jest Królem królów. On jest Królem w Bożym Królestwie, którego nadejście zapowiadał podczas ziemskiej wędrówki. Chrystus zwiastował „ewangelię o Królestwie” (Mat. 4:23). Dlatego też ci, którzy uwierzyli w Chrystusa i przyjęli Go jako Pana i Zbawiciela, uzyskali status obywateli Królestwa Bożego. Od momentu narodzenia się na nowo, Duch Święty upewnia nas w tym, „że dziećmi Bożymi jesteśmy” (Rzym. 8:16).

Nie wystarczy, abyśmy nazywali Chrystusa naszym Panem i Królem. Musimy być świadomi obywatelstwa Bożego Królestwa i pozwolić Chrystusowi, aby panował w nas i przez nas. Aby On był nie tylko nazywany Królem, lecz abyśmy wypełniali Jego prawa i żyli zgodnie z Jego zasadami. Jeśli Go jedynie nazywamy, czy nawet śpiewamy o Nim, że jest Królem, a nie żyjemy według Jego praw, to tak naprawdę, wysyłamy Go na uchodźctwo, gdyż nie pozwalamy Mu panować na terytorium naszych serc. 

Obawiam się, że to miał na myśli Chrystus, gdy kazał Janowi zapisać treść ostatniego listu do Zboru w Laodycei - "Oto stoję u drzwi i kołaczę; jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną" (Obj. 3:20). Czy pozwolimy więc, aby Król królów i Pan panów znajdował się za drzwiami naszych serc, domów, wspólnot, kościołów. Będąc na zewnątrz,  nie będzie mógł panować w naszym życiu, gdyż On nie jest królem na wygnaniu. 

Henryk Hukisz

Monday, February 22, 2016

"Anioł stróż"


Niedawno rozmawiałem z moim przyjacielem o Polsce, o tym jak wygląda życie w moim kraju. Wtrącił wówczas, że jego córka, będąc kelnerką w Kalifornii, obsługiwała stół w restauracji, w której Lech Wałęsa, podczas oficjalnej wizyty, siedział wraz z towarzyszącymi mu osobami. Powiedział mi, że Wałęsa zrobił na niej jak najlepsze wrażenie miłego gościa. Przypomniałem sobie tę opinię o Wałęsie teraz, gdy polska prasa aż huczy na jego temat, a szczególnie na temat jego współpracy z agenturą PRL-owską.
 
Żal mi faceta, bo wiem, jakie wówczas metody stosowano, aby zmusić kogoś do współpracy. Wyżywanie się teraz na nim, w oparciu o materiały, jakie można było z łatwością spreparować, jest zwykłym politycznym chamstwem. Tym bardziej, iż robią to ludzie, którzy dzięki przemianom politycznym, w których Lech Wałęsa odegrał znaczną rolę, znajdują się teraz na szczytach władzy i stosują metody żywcem wzięte z czasów PRL-u. Oczywiście nie bronię byłego Prezydenta Polski, bo nie mam ku temu podstaw, lecz bronię go jako ofiarę kolejnego systemu, którego przedstawiciele nie wahają się przed użyciem chwytów „poniżej pasa”.
 
Osobiście uczestniczyłem w PRL-owskiej Polsce w życiu publicznym. W prawdzie, bardzo daleko mi do roli, jaką odegrał Lech Wałęsa, to jednak miałem swoje przygody związane ze „współpracą” z agenturą Urzędu Bezpieczeństwa.
 
Bezpośrednio po ukończeniu studiów, w połowie 1970 roku znalazłem się w Poznaniu, w moim mieście, gdzie mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem. Ponieważ mój ojciec pełnił wówczas funkcję Przełożonego Zboru, (nie było jeszcze tytułu Pastora), włączyłem się od razu do służby w tym zborze. Wpierw pełniłem funkcję sekretarza, później skarbnika, lidera młodzieżowego, aby w 1977 roku przyjąć służbę już Pastora lokalnej społeczności Z.K.E w Poznaniu.
 
Już po kilku latach zostałem wezwany na spotkanie a przedstawicielem urzędu zajmującego się kontrolą kościołów i związków wyznaniowych. To nie było zaproszenie do dobrowolnej współpracy, lecz urzędowe polecenie, wynikające z ówczesnego systemu politycznego. Każdy, kto wówczas pełnił jakaś przywódczą funkcję w jakiejkolwiek organizacji, miał świadomość, że będzie musiał uczestniczyć w tego rodzaju spotkaniach. Od mojego osobistego podejścia zależało jedynie, czy będę dobrowolnie „współpracować”, czy jedynie spełniać przykry obowiązek, jako obywatel PRL-owskiego systemu. Ja tego systemu nie wybierałem, jedynie urodziłem się w kraju, jakiemu został on narzucony. W podobnej sytuacji znalazło się kilkadziesiąt milionów rodaków, którym chciałem służyć, zwiastując im ewangelię.
 
Może współczesne młode pokolenie, które z dowodem osobistym podróżuje swobodnie po całej Europie, nie wie, że my musieliśmy, do każdej podróży poza ojczyste granice, składać wniosek o wydanie paszportu. W ciągu kilku dni po powrocie, musieliśmy nasz osobisty paszport zdeponować w Wydziale Paszportowym, który znajdował się na Komendzie Milicji. Z reguły, podczas tej czynności, byliśmy zapraszani na rozmowę ze specjalnym agentem, który interesował się tym, gdzie byliśmy, co widzieliśmy, z kim rozmawialiśmy. I już od naszej osobistej woli zależało, jakich informacji udzielaliśmy. Niestety, byli tacy, którzy mówili trochę za dużo, za co później musieli sporo zapłacić, nawet rezygnacją z pełnionych funkcji. Ale, według mojej orientacji, były to przypadki odosobnione. Najczęściej kończyły się takie rozmowy poinformowaniem, iż na przykład, zgodnie z zaproszeniem, uczestniczyłem na konferencji poświęconej ewangelizacji albo innym zagadnieniom życia kościoła. Składając wniosek na wydanie paszportu, musiałem przedstawić takie zaproszenie.
 
Ode mnie już całkowicie nie zależało, co „oni” zrobią z moją informacją ani w jakiej formie ją zarejestrują. Osobiście miałem kilka sytuacji, gdy ta „współpraca” posłużyła dla mojego dobra. Pamiętam, gdy moja siostra mieszkająca w USA, wysłał mi kilka książek o treści biblijnej. Wówczas zostałem powiadomiony oficjalnym pismem, iż te książki zawierały „treści niezgodne z polskim systemem politycznym” i zostały zniszczone. Podczas spotkania z moim „aniołem stróżem”, gdyż tak nazywaliśmy tych „opiekunów”, zapytany o nastroje wśród wiernych przed zbliżającymi się wyborami, wyraziłem swoje niezadowolenie w związku ze zniszczeniem tej przesyłki. Zapytałem wprost, jak ja osobiście mogę być zadowolonym z czegokolwiek, gdy władza, która zapewniła mi studia na państwowej uczelni, niszczy teraz materiały niezbędne do mojej pracy duchownego. Jak mogłem, okazywałem moje niezadowolenie z tego, co spotkało moje książki. Po kilku dniach, mój „anioł stróż” wezwał mnie na kolejne spotkanie w kawiarni i wręczył mi wszystkie „zniszczone” książki. Tłumaczył się, że widocznie jakiemuś oficerowi spodobały się one tak bardzo, że chciał je umieścić na półce w swojej biblioteczce.
 
Jestem zwolennikiem nauki apostolskiej odnośnie stosunku chrześcijanina do władzy państwowej. Apostoł Paweł napisał bardzo jednoznacznie, i to w czasie, gdy naród izraelski znajdował się pod zaborczym panowaniem cesarstwa rzymskiego: „Każdy człowiek niech się poddaje władzom zwierzchnim; bo nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione” (Rzym. 13:1). W kolejnych wersetach możemy przeczytać uzasadnienie takiej postawy, jakie podaje Paweł. Mam nadzieję, iż nie jestem odosobniony w takim pojmowaniu nauki apostolskiej na ten temat. Oczywiście, w tym fragmencie Słowa Bożego nie ma mowy o współpracy z władzą, lecz jedynie o uległości, wyrażanej w przestrzeganiu prawa. Aby nie było wątpliwości, wierzę, iż istnieje wyraźna granica tego posłuszeństwa. Czytamy o tym w historii pierwszych chrześcijan, żyjących w tym samym czasie, gdy Paweł zapisał wspomniane wyżej słowa. Gdy sprawujący wówczas władzę religijną przywódcy zabraniali apostołom głosić ewangelię i działać w imieniu Jezusa, Piotr i Jan powiedzieli: „Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie; my bowiem nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy” (Dz.Ap. 4:19, 20).
 
Ponieważ istnieje niezgodność interesów pomiędzy królestwami tego świata i Królestwem Bożym, chrześcijanie musza dokonywać wyboru, kogo szanują najwyżej. W wielu sytuacjach ludzie wierzący w Boga i chcący zachować Jemu posłuszeństwo, narażają się i są prześladowani, a nawet niejednokrotnie, swoją wierność Bogu przypłacają życiem.
 
A na co dzień obowiązują nas słowa Pana Jezusa – „Niechaj więc mowa wasza będzie: Tak - tak, nie - nie, bo co ponadto jest, to jest od złego(Mat. 5:37).

Henryk Hukisz

Wednesday, February 10, 2016

Kwestia natchnienia Pism


Ogólnie przyjmuje się, że oryginalnymi językami Biblii są, dla Starego Testamentu, hebrajski i w niewielkich fragmentach aramejski, oraz grecki dla Nowego. Lecz niektórzy bibliści z tym się nie zgadzają, i starają się dowieść, iż większość Pism Nowego Testamentu napisana była w języku aramejskim, jako że ten język był powszechnie używany w tym rejonie ówczesnego świata. Nawet twórca dość popularnego filmu o Panu Jezusie „Pasja”, włożył w usta bohaterów tego obrazu, słowa aramejskie.
 W tym rozważaniu chcę odnieść się do kwestii języka, w jakim spisane były Pisma Nowego Testamentu. Nie zamierzam dokonywać nowych odkryć, lecz chcę podkreślić fakt natchnienia tych Pism, bez względu na to, w jakim języku zostały zapisane. A czynię to ze względu na wzmiankę w jednym z poprzednich rozważań p.t. „Powrót do przeszłości”, w który pisałem o próbie zakwestionowania Bożego natchnienia dla Pism Nowego Testamentu, ponieważ język grecki nie oddaje prawidłowo myśli hebrajskiej. Osobiście uważam, że poddanie w wątpliwość Bożego natchnienia Nowego Testamentu, ze względu na to, że jego oryginał został zapisany w języku greckim, jest bardzo niebezpieczne. Biblia jest księgą wyjątkową właśnie ze względu na Boże natchnienie jej treści, a dokładnie słów, jakie wyrażają tą treść.
Bóg jest Stwórcą wszystkiego co istnieje, tak więc zdolność intelektualnego porozumiewania się językiem, jest również Bożym dziełem. W prawdzie, z powodu chęci wywyższenia się i buntu przeciw Stwórcy, w czasie gdy budowano wieżę Babel, Bóg pomieszał ludziom języki. Lecz nadal ludzie posiadali zdolność porozumiewania się językami, jakie rozwinęli w swoich środowiskach. Pisałem już o tym w rozważaniu „Język Boga”, że Bóg może przemawiać do nas językiem, jakim posługujemy się współcześnie. Był czas, gdy Bóg przemówił głównie po hebrajsku, gdyż taki był Jego plan. Gdy było potrzebne, aby przemówić, na przykład do króla babilońskiego, Nebukadnesara, Bóg napisał na ścianie słowa w języku zrozumiałym dla niego. Myślę, że podobnie było w sytuacji, gdy Bóg wydawał polecenia królowi perskiemu, Cyrusowi, czynił to w zrozumiałym dla niego języku. W każdym przypadku słowa, jakie Bóg wypowiadał posiadały natchniony charakter.  Bóg powiedział przez proroka Izajasza: „tak jest z moim słowem, które wychodzi z moich ust: Nie wraca do mnie puste, lecz wykonuje moją wolę i spełnia pomyślnie to, z czym je wysłałem” (Izaj. 55:11).
Słowo Boga posiada w sobie Jego tchnienie. To znaczy, że ma moc stwórczą. Tak było na początku, gdy Bóg rzekł: „Niech stanie się światłość. I stała się światłość” (1 Moj. 1:3). Dla nas jest to rzeczą niewyobrażalną, że na wypowiedziane słowo coś staje się, z niczego. Autor Listu do Hebrajczyków, którzy być może uważali, że tylko oni ze względu na specyfikę języka hebrajskiego, lepiej znają Boże słowa, wyjaśnia im, że już wcześniej, „światy zostały ukształtowane słowem Boga, tak iż to, co widzialne, nie powstało ze świata zjawisk (Hebr. 11:3). Bóg nie jest ograniczony do jednego języka, gdyż Jego słowo ma zupełnie inny charakter, niż słowa, jakimi posługują się ludzie.
Był czas zaplanowany przez Boga zanim stworzył ten świat, gdy Jego Słowo, które „było na początku u Boga” (Jan 1:2), „ciałem się stało i zamieszkało wśród nas, i ujrzeliśmy chwałę jego, chwałę, jaką ma jedyny Syn od Ojca, pełne łaski i prawdy” (w. 14). Ten, który był ucieleśnionym Słowem Boga, powiedział: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, nie może Syn sam od siebie nic czynić, tylko to, co widzi, że Ojciec czyni; co bowiem On czyni, to samo i Syn czyni” (Jan 5:19). Nikt inny , nawet najbardziej pobożny w swoim życiu człowiek, nie ma takiej zdolności, aby powiedzieć do zwłok leżących cztery dni w grobie: „Łazarzu, wyjdź!” (Jan 11:43). Być może i byli szaleńcy próbujący to czynić, lecz tylko na słowa Chrystusa, żywy Łazarz wyszedł z grobu.
Apostoł Piotr, świadek wielu cudów, jakich dokonał Chrystus, gdy na Jego słowo ślepi widzieli, chromi chodzili, trędowaci zostawali oczyszczani i wichury uciszały się, nie przypisywał sobie takiego autorytetu, dlatego, gdy zobaczył chromego przy bramie świątyni, powiedział: „W imieniu Jezusa Chrystusa Nazareńskiego, chodź!” (Dz.Ap. 3:6). W tym momencie nie ważne było to, w jakim języku przemówił Piotr, być może były to słowa aramejskie, a może hebrajskie. Łukasz, człowiek Boży, który dokładnie wszystko zbadał i sprawdził, opisał nam dzieje pierwszych chrześcijan w języku greckim. Dlaczego nie w aramejskim, czy hebrajskim?
Moim osobistym zdaniem, Bóg realizuje Swoje plany w czasie, jaki Jemu najlepiej odpowiada. Myślę więc, że Chrystus przyszedł w takim czasie, gdy język grecki był powszechnie używany na dość obszernym terytorium byłego imperium powstałego w wyniku podbojów Aleksandra Wielkiego. Pamiętajmy, że w tym czasie język hebrajski używany był głównie w celach religijnych. Posługiwali się nim kapłani i lewici, gdy odprawiali służby w świątyni. Dlatego też został wyparty z powszechnego użycia już dość dawno przez język aramejski. Natomiast już na kilka wieków przed Chrystusem, język grecki, głównie w jego powszechnej odmianie znanej jako „koine”, znany był wielu innym narodom. Dlatego myślę, że dzięki temu, ewangelie i listy apostolskie zostały spisane w tym właśnie języku, aby ich treść, natchniona przez Boga, dotarła do jak największej liczby zgubionych grzeszników.
Natchnienie Boże, to po prostu tchnienie, jakie ma moc stwórczą. Dlatego ewangelia, jaką zwiastowali apostołowie, posiadała w sobie moc tworzenia nowego życia. Apostoł Paweł wyjaśniał wierzącym w Tesalonikach, jak działa Boże Słowo – „ewangelia zwiastowana wam przez nas, doszła was nie tylko w Słowie, lecz także w mocy i w Duchu Świętym, i z wielką siłą przekonania; wszak wiecie, jak wystąpiliśmy między wami przez wzgląd na was” (1 Tes. 1:5). Dlatego też Paweł, gdy dowiedział się, iż w zborach Galacji, pojawili się nauczyciele, którzy odwracali uwagę od mocy natchnionego Słowa Bożego, do martwych już tradycji żydowskich, zareagował tak zdecydowanie: „Dziwię się, że tak prędko dajecie się odwieść od tego, który was powołał w łasce Chrystusowej do innej ewangelii chociaż innej nie ma; są tylko pewni ludzie, którzy was niepokoją i chcą przekręcić ewangelię Chrystusową” (Gal. 1:6,7).
Jest tylko jedna ewangelia, która ma swoją moc w Bożym natchnieniu. Nie jest więc ważne, w jakim języku zastała zapisana. Mamy dziś możliwość czytania i słuchania tej samej ewangelii zwiastowanej w ponad tysiącu różnych językach. Słowo ewangelii ma moc dzięki Bożemu natchnieniu, i jeśli ktoś próbuje dziś pomniejszyć jej znaczenie, dlatego, że została zapisana w języku greckim, to nie słuchajmy takich nauczycieli.
Kończąc to rozważanie o Bożym natchnieniu, pragnę przypomnieć zasadniczą definicję – „Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany” (2 Tym. 3:16,17). W tych słowach nie ma najmniejszej zależności od myśli hebrajskiej, jaką próbuje się wprowadzić, przekonując do konieczności przestrzegania świąt żydowskich. Osobiście lubię obserwować te starodawne zwyczaje hebrajskie, gdyż są obrazem Bożego pragnienia nawiązania społeczości ze zgubionym człowiekiem.
Henryk Hukisz

Tuesday, February 2, 2016

Powrót do przeszłości



 Kościół Jezusa Chrystusa jest jeden, niepodzielnie istniejący od Dnia Pięćdziesiątnicy, od momentu, gdy Duch Święty zstąpił na modlących się uczniów Pańskich. Tłumnie zgromadzeni Żydzi podczas święta Szawuot, jakie należało obchodzić każdego roku, ze zdziwieniem oglądali i słuchali wszystkiego, co w tym dniu się wydarzyło w Jerozolimie. Stare przeminęło, a nowe się rozpoczęło. Narodził się Kościół, o którym nie tak dawno mówił Pan Jezus, gdy przyszedł do Jerozolimy na święto Paschy. Z pewnością wielu Żydów jeszcze pamiętało ten moment, gdy Nauczyciel z Nazaretu wszedł na dziedziniec świątyni i ogarnięty żarliwym gniewam na widok kramów handlarzy zwierzyną ofiarniczą, zwinąwszy powróz powywracał stragany. Chrystus dokonał oczyszczenia domu modlitwy z taką energią, że kramarze musieli ratować się ucieczką. Zapytany o znak przyzwalający na takie zachowanie się, kazał zburzyć świątynię, obiecując odbudować ją w trzy dni.
Ewangelista Jan, opisując to niezwykłe dla Żydów zdarzenie, wyjaśnił, że Chrystus „mówił o świątyni ciała swego” (Jan 2:21). Teraz, gdy minęło siedem pełnych tygodni od kolejnej Paschy, Duch Święty zamanifestował nowy rodzaj owocu, jaki został zrodzony z obumarłego ziarna, które wpadło do ziemi. Pan Jezus użył tego prostego obrazu, gdy przybyłym kiedyś do Jerozolimy Grekom wyjaśniał cel swego przyjścia na ziemię. Chwilę później zagrzmiało, gdy Ojciec odezwał się z nieba, mówiąc do Swego Syna: „uwielbiłem, i jeszcze uwielbię” (Jan 12:28). Któżby nie pamiętał tych wydarzeń i słów, tak tajemniczych wówczas.
Teraz, gdy Żydzi przynieśli do świątyni po dwa bochenki świeżo upieczonego chleba i składali przyjemne dla Pana ofiary z jagniąt, zobaczyli coś nowego. Ten, który mówił o sobie – „Ja jestem chlebem żywota; kto do mnie przychodzi, nigdy łaknąć nie będzie, a kto wierzy we mnie, nigdy pragnąć nie będzie” (Jan 6:35), umierając za grzesznych ludzi, dał im możliwość narodzenia się na nowo, aby stać się dziećmi Bożymi. Bóg w Chrystusie zawarł nowe przymierze, już nie tylko z jednym narodem, lecz ze wszystkimi ludźmi, ze wszystkich narodów. Od momentu, gdy zaistniał Kościół Jezusa Chrystusa, już nie zawiłości zakonu i obrzędów ofiarniczych, już nie obwiązek przestrzegania wszystkich świąt, lecz prosta wiara w zbawczą ofiarę Baranka Bożego otwiera możliwość wejścia w bliską relację z Ojcem. Jezus powiedział swoim uczniom, że gdy wróci do Ojca, przygotuje u Niego miejsca dla wszystkich, którzy uwierzę w Jego imię, gdyż On jest „droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6).
I gdy nadszedł Dzień Pięćdziesiątnicy, apostoł Piotr, dzierżąc klucze, jakie dał my Pan Kościoła, stanął pośród rozmodlonych uczniów, aby udzielić odpowiedzi na pytania nurtujące umysły zdziwionych gapiów. Chociaż ten prosty rybak nie do końca rozumiał, co się tak naprawdę wydarzyło tego dnia, zdał się całkowicie na Boży scenariusz i poddał się prowadzeniu Ducha Świętego, który w pełni ogarnął jego serce i myśli. Pomny roli, jaką wyznaczył mu jego Pan i Mistrz, zaczął wyjaśniać, posługując się wersetami z Pism, których sam nie wybierał i nie dopasowywał do tych dziwnych zjawisk, w których teraz uczestniczył on i najbliżsi uczniowie Chrystusa.
Zgromadzeni Żydzi znali dobrze Pisma, bo przecież byli to religijni i pobożni naśladowcy Boga. Być może mieli własne zdanie na temat zapowiadanego przez proroków Mesjasza, lecz z pewnością nikt z nich nie spodziewał się, że będzie nim syn cieśli z Nazaretu. Lecz, jestem przekonany, że Duch Święty, o którym Pan Jezus powiedział, że gdy przyjdzie, to “przekona świat o grzechu i o sprawiedliwości i o sądzie” (Jan 16: 8) sprawił, że zaskoczeni Żydzi, zamiast chwycić w swe dłonie kamienie, aby z oburzeniem cisnąć nimi w odstępców od Bożego zakonu, zatroskani o swój los zapytali: “Co mamy czynić, mężowie bracia?” (Dz.Ap. 2:37).
Kościół Pana Jezusa, “ekklesia”, gromadzi wszystkich, których Pan wybrał, których wywołał z tego świata, aby dzięki krwi Baranka Bożego, stali się Bożym ludem. Nie nowym Izraelem, lecz ludem z wszystkich narodów i języków. Jak później pisał w swoich listach jeden z najgorliwszych Żydów, a do tego faryzeusz, przestrzegający więcej przykazań, niż Pan Bóg nakazał - “już nie masz Żyda, ani Greka”, gdyż w Chrystusie, mur oddzielający święty naród od pogan, został zburzony.
Niestety, obecnie, po dwóch tysiącach lat, zresztą nie pierwszy raz, próbuje się ten mur odbudowywać. Żyjemy w czasie, gdy powstaje wiele wspólnot i organizacji określających się jako mesjańskie. Niektóre z nich maja zdrowe podstawy i cele. Są też, niestety tacy, którzy nie rozumiejąc woli Boga, próbują cofnąć rozwój Kościoła do czasu pierwszych chrześcijan, podobnie, jak to już było w zborach Galacji. Ludzie ci, starają się omamić tych, przed oczami, których obraz Chrystusa został wyraźnie nakreślony” (Gal. 3:1) i nakłaniać do powrotu do starych zwyczajów i rytuałów żydowskich, o których słowo Boże mówi, że ich rola już się skończyła. Nie chodzi tu o jakieś dodatki upiększające czy zwiększające pobożność ludzi wierzących w Pana Jezusa, lecz stawiane są warunki, które mają zagwarantować dostęp do Bożej skarbnicy błogosławieństw. Jedni starli się przekonać, że powinniśmy używać hebrajskie określenia wobec osoby Chrystusa, inni zaczęli wprowadzać żydowskie obrzędy, takie jak, zapalanie świeczników, dęcie w baranie rogi i machanie flagami Obecnie pojawia się kolejny trend, polegający na przestrzeganiu hebrajskiego kalendarza. Pojawili się nauczyciele, powołujący się na osobiste objawienia, jakie otrzymali od Boga, że jedyną drogą prowadząca do przebudzenia i otrzymania obfitości błogosławieństw, jest przestrzeganie świąt żydowskich
Ne chcę pisać o szczegółach i zawiłościach argumentacji, jaką posługują się liderzy powstałego ruchu, który przypisuje sobie misję doprowadzenia Polski do niespotykanego jeszcze przebudzenia. Postaram się jedynie, ze względu na format tego rozważania, wskazać na niebiblijne podstawy takiego nauczania.
Po pierwsze, naucza się, że w prawdziwym Kościele znajdują się jedynie wierzący z narodów. A przecież, jak czytamy w Nowym Testamencie, pierwszymi wierzącymi byli Żydzi. Dopiero później, gdy zaczęli wiarą przyjmować zbawienie w Chrystusie poganie, powstał problem, czy powinni wpierw stać się prozelitami żydowskimi, aby uznać ich prawowierność.
Po drugie, podważa się natchniony charakter Pism Nowego Testamentu. Mówi się, że te Pisma są jedynie greckim tłumaczeniem myśli hebrajskiej. Język grecki wprowadził do Bożego planu elementy filozofii hellenistycznej, dlatego celem tego ruchu jest powrót do hebrajskiego kalendarza, według którego Bóg działa w Kościele. Znakiem rozpoznawczym czasu, według jakiego Bóg wypełnia Swoje zamierzenia są również fazy księżyca. Chodzi o zjawisko tzw. „czerwonego księżyca”, gdyż jego pojawianie się potwierdza autentyczność Bożego działania.
Pojawia się też element ściśle polski. Na podstawie wyjętego z kontekstu wersetu z 4 Moj, 35: 33, zbudowano tezę zbezczeszczenia polskiej ziemi przelaną krwią żydowską. Ponieważ zgodnie z tym wersetem, oczyszczenie można uzyskać jedynie przez przelanie krwi sprawcy, powstał problem jak spełnić to wymaganie. Pomysł, jaki dał rozwiązanie, pochodzi raczej z filmu „Sami swoi”, niż a Biblii. Poproszono, aby przedstawiciele z różnych rejonów Polski przywieźli trochę ziemi w woreczkach, którą zsypano do jednego naczynie podczas kolejnej konferencji. Później wykonano „akt prorocki” (?), i w ten sposób zdjęto przekleństwo spoczywające na naszym kraju.
A ponieważ ten „akt prorocki” odbył się, niby przypadkowo, w czasie „Rosh Hashanah”, czyli żydowskiego Nowego Roku, powiązano tę tezę w hebrajskim kalendarzem, gdyż jest to jedynym sposobem, aby Bóg w pełni błogosławi działalność Kościoła w Polsce
Dokonano też pewnych wyliczeń na podstawie hebrajskiego kalendarza, nowiów księżyca i świąt żydowskich, ogłaszając rok 2018 czasem wielkich przemian duchowych w Izraelu
Myślę, ze wystarczy tych kilka informacji, ponieważ gdybym miał odnieść się do wszystkich szczegółów, o jakich dowiedziałem się z tego wykładu, musiałbym napisać książkę.
Dlatego pozwólcie, że podsumuję odwołaniem się do tematu kluczowego wykładu, w którym przedstawione zostały tezy nowego ruchu, jaki nakłania do powrotu do przeszłości. Temat tego wystąpienia brzmi: “Jezus nadzieją dla Izraela i kościoła z narodów”, w którym mówca dokonał podziału na Izrael, jako lud Boży, resztkę Izraela, którą są Żydzi mesjańscy, oraz Kościół, który tworzą jedynie narody, czyli poganie. Jak wiemy z nauczania apostoła Pawła, w Chrystusie, czyli w Jego Ciele, znajdują się zarówno wierzący żydzi jak i Grecy, czyli, poganie. Czas Zakonu, który był jedynie przewodnikiem do Chrystusa, skończył się. Teraz, jak pisze Paweł, „Nie masz Żyda ani Greka, (…) albowiem wy wszyscy jedno jesteście w Jezusie Chrystusie” (Gal. 3:28).
Nauczanie o nadziei opartej na fundamencie, który nie znajduje potwierdzenia w Słowie Bożym prowadzi wprost do budowania fałszywej nadziei. Słowo Boże mówi o jedynej nadziei, jaką jest Chrystus, który zburzył mur dzielący Izrael i pogan. Chrystus „zniósł zakon przykazań i przepisów, aby czyniąc pokój, stworzyć w sobie samym z dwóch jednego nowego człowieka i pojednać obydwóch z Bogiem w jednym ciele przez krzyż, zniweczywszy na nim nieprzyjaźń” (Efez. 2: 15,16).
Aż się prosi, by odwołać się do sytuacji, jaka już istniała na samym początku Kościoła. W zborach Galacji zaczęto odwodzić wierzących do „innej ewangelii”. Wówczas apostoł Paweł napisał: „choćbyśmy nawet my albo anioł z nieba zwiastował wam ewangelię odmienną od tej, którą myśmy wam zwiastowali, niech będzie przeklęty” (Gal. 1:8).
No tak, ale greckie słówko „anathema” zawiera w sobie elementy filozofii hellenistycznej.
Henryk Hukisz