Monday, July 30, 2018

Muzeum znaków

Każdy, kto korzysta z dróg wie, jak ważną rolę w poruszaniu się po nich odgrywają znaki drogowe. Jest ich cała masa, dzielą się na pionowe i poziome, na ostrzegawcze, nakazu, zakazu lub informują o sytuacjach na drodze. Zgadzamy się z tym, że chociaż czasami jest ich za dużo, to jednak są potrzebne, aby bezpiecznie i szybko dojechać do celu.
Jedno natomiast jest oczywiste, że znaki są jedynie narzędziem ostrzegającym, że jedynie wskazują na rzeczywistość, która w pewnym sensie jest od nich niezależna. Wiadomo przecież, że zakręty, wzniesienia, rozwidlenia i inne sytuacje na drodze istnieją bez znaków. One jedynie o nich informują. I dobrze, że znaki istnieją i spełniają swoją ważna rolę. Lecz same znaki, nie ustawione w konkretnych miejscach na drodze, mogą jedynie spełniać rolę eksponatów w muzeum lub jakimś magazynie.
Biblia w swojej treści mówi również o znakach. Dokładnie mówiąc, nawet sporo miejsca na jej stronach zajmują znaki. Zarówno w Starym, jak i w Nowym Testamencie, znajdujemy aż 143 wersety, w których spotykamy 155 razy wyraz “znak”.
Starotestamentowy hebrajski wyraz אות [owth], najczęściej znaczy - znak, sygnał, pomnik. Natomiast w Nowym Testamencie, greckie słówko σημεια  [semeia], znaczy - wskazówka, znak lub oznaczenie czegoś. Słowa te, podobnie jak każdy znak, z jakim dziś spotykamy się w przeróżnych sytuacjach, zawierają jedynie informacje o celu, do którego zmierzamy. Gdy już dotrzemy do celu, gdy pokonamy trudy podróżowania, znaki przestają nas interesować.
Jeśli w podróży poczujemy głód i zobaczymy, w zależności od naszych kulinarnych upodobań, tzw. “dwa złote łuki” układające się w symbol wielkiej litery “M”, to wiemy, że sam znak nas nie zadowoli, lecz dopiero gdy przekroczymy próg sieciowej (powinienem napisać “śmieciowej”) restauracji McDonald’s.
W Starym Testamencie czytamy o pierwszym znaku, jaki Bóg umieścił - “Położył też Pan na Kainie znak, aby go nikt nie zabijał, kto go spotka” (1 Moj. 4:15). Później Boży znak towarzyszył wszystkim Przymierzom, jakie zostały zawarte z człowiekiem, lub całym narodem. Bóg zapewniał Noego - “łuk mój kładę na obłoku, aby był znakiem przymierza między mną a ziemią” (1 Moj. 9:13). Tęcza była jedynie znakiem, istotą łaski, jaką Bóg okazał, było to, “że już nigdy nie zostanie wytępione żadne ciało wodami potopu i że już nigdy nie będzie potopu, który by zniszczył ziemię” (w. 11).
Dla Mojżesza nie tak laska była ważna, jak słowa samego Boga: “Będę z tobą, a to będzie dla ciebie znakiem, że Ja cię posłałem: Gdy wyprowadzisz lud z Egiptu, służyć będziecie Bogu na tej górze” (2 Moj. 3:12). Przecież Bóg nie potrzebował laski, aby dokonywać cudów. Dużo więcej zdarzeń miało miejsce w tamtym, i nie tylko, czasie, których dokonywał Bóg bez użycia laski. Był też szczególny moment i szczególny znak, gdy Bóg rzekł: “A krew ta będzie dla was znakiem na domach, gdzie będziecie. Gdy ujrzę krew, ominę was, i nie dotknie was zgubna plaga, gdy uderzę ziemię egipską” (2 Moj. 12:13). To przecież nie krew owiec ochroniła synów Izraela przed śmiercią, lecz Boże postanowienie wyprowadzenia ich z niewoli.
Już w czasie wyjścia z Egiptu byli ludzie przypisujący wielkie znaczenie znakom.  Pojawili się samozwańczy prorocy, którzy starali się pociągnąć za sobą Boży lud, który bardziej ufał znakom niż samemu Bogu. Dlatego Pan ostrzegał: “Jeśliby powstał pośród ciebie prorok albo ten, kto ma sny, i zapowiedziałby ci znak albo cud, i potem nastąpiłby ten znak albo cud, o którym ci powiedział” (5 Moj. 13:2,3). Zauważmy, że Słowo Boże zwraca uwagę nie na znaki same w sobie, które mogą się pojawiać, lecz na zwiastowaną treść nauki. Tamci prorocy, czyniąc znaki, wzywali do odstępstwa, mówiąc: “Pójdźmy za innymi bogami, których nie znasz, i służmy im” (w. 4).
Takich sytuacji w historii narodu wybranego było więcej. Chociaż znaki, jakich dokonywał Bóg w przeciągu tysiącleci, były świadectwem Jego mocy i suwerennego panowania, jednak nie one same w sobie były celem. To wszystko, co czynił Bóg w czasie Starego Testamentu miało jeden cel, jak to określił autor Listu do Hebrajczyków - “Wielokrotnie i wieloma sposobami przemawiał Bóg dawnymi czasy do ojców przez proroków” (Hebr. 1:1). Ten ostateczny cel został również zapowiedziany znakiem, bardzo szczególnym. Pastuszkowie na betlejemskich polach usłyszeli Bożych posłańców mówiących: “A to będzie dla was znakiem: Znajdziecie niemowlątko owinięte w pieluszki i położone w żłobie” (Łuk. 2:12). Wprawdzie dla zdecydowanej większości chrześcijan, nadal ten znak dzieciątka jest ważniejszy, niż nauka Chrystusa, który powiedział: “Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6).
Skoro prawdą jest, że Bóg “u kresu tych dni, przemówił do nas przez Syna, którego ustanowił dziedzicem wszechrzeczy, przez którego także wszechświat stworzył” (Hebr. 1:2), czy nadal potrzebujemy znaków, aby za nimi podążać? Przecież zbawienie już się dokonało, przynajmniej w tej części, dzięki czemu uzyskujemy przebaczenie i pieczęć własności Bożej. Pełnia zbawienia stanie się po tym, jak Oblubieniec połączy się z Oblubienicą na uczcie weselnej. Lecz pewność naszego udziału w tym doniosłym wydarzeniu mamy nie dzięki znakom, lecz dzięki dokonanej ofierze Baranka Bożego.
Dlaczego więc Chrystus zostawił swoim uczniom obietnicę znaków potwierdzających głoszoną ewangelię? Ewangelista Marek zapisał Jego słowa - “A takie znaki będą towarzyszyły tym, którzy uwierzyli: w imieniu moim demony wyganiać będą, nowymi językami mówić będą, węże brać będą, a choćby coś trującego wypili, nie zaszkodzi im. Na chorych ręce kłaść będą, a ci wyzdrowieją” (Mar. 16:17). Mamy również potwierdzenie, że gdy oni “poszli i wszędzie kazali, a Pan im pomagał i potwierdzał ich słowo znakami, które mu towarzyszyły” (w. 20). Księga Dziejów Apostolskich relacjonuje nam nie jeden raz, lecz wielokrotnie, że Bóg czynił “znaki i cuda wielkie”, gdy “przez ręce apostołów działo się wśród ludu wiele znaków i cudów” (Dz.Ap. 5:12).
W tej księdze opisane zostało też dość szczegółowo wydarzenie w Samarii, gdy zwiastowaniu ewangelii przysłuchiwał się pewien czarnoksiężnik. Czytamy, że “nawet i sam Szymon uwierzył, gdy zaś został ochrzczony, trzymał się Filipa, a widząc znaki i cuda wielkie, jakie się działy, był pełen zachwytu” (Dz.Ap. 8:13). Wow! Co za wspaniały cud i znak. Wielu dziś uważa, że tego brakuje współczesnemu chrześcijaństwu. Bo gdyby działy się takie znaki i cuda, to “kościoły pękałyby w szwach”. Takie jest ludzkie myślenie, lecz czy i Boże też? Wiemy jak skończył ten Szymon, pomimo zauroczenia znakami.
No właśnie - “Kto jest Panem Bożej niwy?” Czy Bóg musi cały czas czynić to samo? Gdy odwołamy się do historii narodu wybranego, to możemy zobaczyć, że często Bóg zmieniał strategię działania. Gdy pojawiali się fałszywi prorocy czyniący znaki, którymi zwodzili wiernych, Bóg podejmował działania ochronne, by zachować przysłowiową “resztkę”.
Gdy Chrystus, patrząc na mury świątyni, zamiast podziwiać jej piękno, zapowiedział, że “kamień nie zostanie na kamieniu”. Wówczas zapytano Nauczyciela: “Powiedz nam, kiedy się to stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata?” (Mat. 24:3). Odpowiedź Chrystusa jest bardzo praktyczna, jest przestrogą - “Baczcie, żeby was kto nie zwiódł. Albowiem wielu przyjdzie w imieniu  moim, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą” (w. 4,5). Długą listę różnych znaków i zjawisk poprzedzających nadchodzący koniec, Chrystus kończy ostrzeżeniem: “Powstaną bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i czynić będą wielkie znaki i cuda, aby, o ile można, zwieść i wybranych” (Mat. 24:24).
Czyżby powtórka z historii? Myślę, że tak, gdyż apostoł Paweł również ostrzega nas, odwołując się do historii Izraela, że “to wszystko na tamtych przyszło dla przykładu i jest napisane ku przestrodze dla nas, którzy znaleźliśmy się u kresu wieków” (1 Kor. 10:11). Widocznie “kres wieków” jest czasem szczególnym, może innym, niż początek Kościoła. W historii Izraela widać wyraźnie, że na początku Bóg dokonywał mnóstwo znaków i cudów, które same w sobie nie są istotne, gdyż wskazywały na Boga i Jego wielkość. Podobnie i dziś, ze względu na zagrożenie zwodzenia fałszywymi znakami, Bóg już więcej ich nie potrzebuje.
Chyba pamiętamy obraz zapisany przez Bożego proroka Izajasza, gdy Bóg wyraźnie powiedział: “gdy wyciągacie swoje ręce, zakrywam moje oczy przed wami, choćbyście pomnożyli wasze modlitwy, nie wysłucham was, bo na waszych rękach pełno krwi” (Izaj. 1:15). Być może musimy właściwie odczytać słowa określające Boży plan zbawienia, który realizuje się w czasie. My żyjemy w czasie, gdy Bóg już ostatecznie przemówił do nas przez Swego Syna (Hebr. 1:2). Dlatego ostrzeżenie, “abyśmy czasem nie zboczyli z drogi” (Hebr. 2:1), może być przestrogą, abyśmy zbyt kurczowo nie trzymali się własnych pojęć odnośnie tego, jak Bóg aktualnie działa. Bo był czas, gdy “Bóg poręczył je również znakami i cudami, i różnorodnymi niezwykłymi czynami oraz darami Ducha Świętego według swojej woli” (Hebr. 2:4). Czy nie powinniśmy zwracać baczniejszej uwagi  na to, jaka jest wola Boża, niż na sposoby, jakimi On się posługuje?
Obserwując obecnie to, co dzieje się w wielu kościołach, gdy na siłę tworzy się “znaki i cuda”, aby zwiększyć swą popularność, dochodzę do wniosku, że Bóg tego nie aprobuje, ponieważ “nie pozwoli, by z Niego szydzono” (Gal. 6:7 [B.W-P.]). Nie będę przytaczać różnych przykładów, aby to potwierdzić. Wystarczy trzeźwo popatrzeć dookoła. Czy czasami tam, gdzie dużo się mówi o znakach, nie tworzy się jedynie muzeum znaków, ponieważ nie widać tam autentycznego Bożego działania. Znaki stojące w muzeum nie spełniają swojej zasadniczej roli. Można jedynie je podziwiać.
 Henryk Hukisz

Tuesday, July 17, 2018

Błogosławiona obrzydliwość?

Jedno z najbardziej znanych przysłów jasno stwierdza - “W końcu nie od dziś wiadomo, że zgoda buduje, a niezgoda rujnuje”. Ciekawy komentarz znalazłem na stronie “Polska tradycja”, a mianowicie, że “przysłowie to przestrzega nas przed wzajemnymi kłótniami, które mogą być tragiczne w skutkach. Uczy nas, że jeżeli chcemy coś osiągnąć jako zespół musimy być zgodni w swoich postanowieniach”. Nic dodać, nic ująć - każdy, bez względu na wiek, czy przekonanie, zgodzi się z prawdą zawartą w tym powszechnym porzekadle.
Przechodząc do nauczania zawartego w Biblii, a więc jak najbardziej odpowiedniego dla środowiska ludzi wierzących w Boga i wyznających swoje przywiązanie do Osoby Jezusa Chrystusa, chcę podkreślić obligatoryjność tej prawdy. Pan Jezus wypowiedział ją słowami modlitwy do Ojca - “Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we mnie, a Ja w Tobie, aby i oni w nas jedno byli, aby świat uwierzył, że Ty mnie posłałeś” (Jan 17:21). Kontekst tej prośby, skierowanej do Ojca Niebieskiego, wskazuje na kwestię daleko szerszą, niż tylko możliwość przetrwania Kościoła we wrogim mu świecie. Końcowe słowa wypowiedziane w tym zdaniu wskazują na skuteczność zwiastowania ewangelii zależną od zachowania jedności wewnątrz wspólnot tworzących Ciało Jezusa Chrystusa, jakim jest Jego Kościół.
Francis A. Schaeffer, w napisanej w drugiej połowie XX wieku, jednej z najważniejszych książek p.t.“Znak Chrześcijanina” stwierdza:
Chrześcijanie nie zawsze przedstawiali światu ładny obraz. Zbyt często nie potrafili ukazać piękna miłości, piękna Chrystusa, świętości Boga.
Więc świat się odwrócił.
Czy nie ma już sposobu, aby świat znów chciał zobaczyć Kościół - tym razem w prawdziwym chrześcijaństwie? Czy chrześcijanie muszą nadal stać z założonymi rękami, trzymając się swoich dawnych utartych ścieżek, przedstawiając ludziom zaszargany obraz Boga - rozbite Ciało Chrystusa?
Bardzo to smutny obraz, głównie dlatego, że prawdziwy. Niestety obraz Kościoła Jezusa Chrystusa jest dziś tak “zaszargany” walkami o dominowanie nad innymi, że Chrystusa wcale w nim nie widać. Jeśli nawet pojawiają się przebłyski jedności, o jakiej mówił Chrystus, to są to jedynie migocące gwiazdki na bezkresnym ciemnym niebie wypełnionym nazwami, wyznaniami wiary, programami różnych grup, z nazwy, chrześcijańskimi.
Mam możliwość spojrzeć na nasze ewangeliczne środowisko z perspektywy nieobecności przez prawie dwie dekady. Przed wyjazdem z Polski, byłem dość mocno zaangażowany w usługiwanie, głównie w moim macierzystym kościele, jak i w innych, o podobnej konfesji. Mogę powiedzieć, iż obecnie spoglądam na to środowisko z perspektywy trzydziestu lat i obraz jaki widzę, to ciągle rosnąca liczba lokalnych wspólnot. Dwa lata temu było ich około 15. Powstała też organizacja zachęcająca osoby wierzące ewangelicznie do udziału we wspólnych “eventach”. W spotkaniu z okazji wydania ewangelicznego przekładu Biblii, udział wzięło około 900 osób. Z pewnością dodatkowym magnesem przyciągającym uczestników był koncert. W każdym bądź razie, kolejne spotkanie, niecały rok później, zgromadziło niepełne 4 setki osób chętnych do wspólnej modlitwy o miasto. W tym czasie, powiedziano mi, że cała społeczność ewangeliczna dzieli się już na ponad 20 grupek. Statystycznie więc patrząc, każda taka grupka liczy niecałe 20 wiernych. Z własnych obserwacji wiem, że są również osoby wędrujące pomiędzy grupami, zależnie od chwilowych atrakcji.
Tak więc, powstawanie nowych grupek jest wynikiem poszukiwania różnych upodobań. Zależnie od osobistych preferencji - muzycznych, intelektualnych, emocjonalnych, czy bardziej osobistych, ludzie przemieszczają się do różnych grup. Jest to oczywiście przejaw cielesności, na co wskazywał Paweł, pisząc do Koryntian: “skoro między wami jest zazdrość i kłótnia, to czyż cieleśni nie jesteście” (1 Kor. 3:3). Przez to, Ciało Chrystusa, to ewangeliczne, czyli najbardziej biblijne na którym spoczywa ciężar składania ewangelicznego świadectwa, ciągle się dzieli. Pamiętajmy, że jedynie zgoda buduje.
A teraz, skąd wziąłem ten “niesmaczny” tytuł?
Błogosławieństwo powinniśmy zawsze kojarzyć z czymś pozytywnym, z czymś, co buduje. Tytuł zapożyczyłem od Salomona, bądź co bądź, mądrego człowieka. Napisał on w “Przypowieściach”, że Bóg pewnych rzeczy wprost nienawidzi. A o jednej, Salomon powiedział, że jest dla Boga “obrzydliwością”. Korzystam z ulubionego przekładu, nie tego nowoczesnego, lecz z XVI wieku, gdzie tak jest napisane: “Sześć jest rzeczy, których nienawidzi Pan, a siódma jest obrzydliwością duszy jego” (Prz.Sal. 6:16 [B.G.]). Cóż to jest takiego, że aż tak dosadnie zostało określone? A no właśnie, nic innego, jak “sianie niezgody między braćmi” (w. 19). Inne przekłady mówią - “kto wznieca kłótnie wśród braci” [B.T.], czy “który skłóca braci” [N.P.] Takimi postawami ludzi Bóg się brzydzi.
Spory w Kościele, to nie jest wymysł XX wieku. Dochodziło do nich już na samym początku, między innymi w Koryncie. Apostoł Paweł, gdy dowiedział się, że niektórzy mówili o sobie: “Ja jestem Pawłowy, a ja Apollosowy, a ja Kefasowy, a ja Chrystusowy” (1 Kor. 1:12), zganił ich w ostrym tonie, zadając retoryczne pytanie: “Czyż Chrystus jest podzielony?” (w. 13 [B.T.]). W innym liście, Paweł ukazuje nam prawdziwy obraz Chrystusa, mówiąc, że “On jest obrazem Boga niewidzialnego” (Kol. 1:15). Dlatego, tylko Kościół zachowujący jedność, może pokazać światu Chrystusa, który jest “Głową Ciała, Kościoła”. Tak jak Chrystus wskazywał na zasadniczy cel jedności, również Paweł wskazuje na konieczność ukazania Chrystusa w jednym Ciele, aby “przez Niego wszystko, co jest na ziemi i na niebie, pojednało się z nim dzięki przywróceniu pokoju przez krew krzyża jego” (Kol. 1:18-20). Nie widząc jedności, świat odwraca się od Kościoła.
Czy więc można nazwać błogosławieństwem powstawanie nowych grupek na skutek podziału już istniejących? Czy ambicje samozwańczych liderów, aby stworzyć własną wspólnotę, by nauczać własne poglądy, można zaszeregować do Chrystusowego planu budowy Kościoła, którego “bramy piekielne nie przemogą” (Mat. 16:18)?
Nie chodzi mi wcale o to, że musi istnieć jedna organizacja jako lokalny kościół. Tak było już w historii chrześcijaństwa, gdy próbowano narzucić ludziom tylko jedno wyznanie, nazywając je powszechnym, czyli katolickim. Pięknem Ciała Chrystusa jest różnorodność poszczególnych jego członków, dlatego Pan Jezus wskazał na jeszcze jedną cechę Swego Kościoła. Gdy nadeszła godzina, na jaką przyszedł, gdy przygotowywał uczniów na ten szczególny moment, powiedział: “Nowe przykazanie daję wam, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem; abyście się i wy wzajemnie miłowali” (Jan 13:34). I podobnie, jak w Swojej modlitwie do Ojca, teraz też wskazał na zasadniczy cel, jakim jest ukazanie Siebie światu, powiedział: “Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (w. 35).
Czy prawdziwa miłość dopuszcza kłótnie, podziały, wynoszenie się, ambicje? Odpowiedź jest oczywista. Podziały więc nazwijmy po imieniu, tak jak to uczynił Salomon.
Francis A. Schaeffer kończy swoje rozważanie w “Znaku Chrześcijanina” słowami:
“Miłość - i jedność, która ją potwierdza - są znakiem, który Chrystus dał chrześcijanom, aby świat Go zobaczył. Tylko dzięki temu znakowi świat może się przekonać, że chrześcijanie są rzeczywiście chrześcijanami i że Jezus został posłany przez Ojca.”
Henryk Hukisz

Monday, July 16, 2018

Szczęście z łańcuszka

Przed wielu laty, gdy jeszcze nie istniał wszechobecny dziś internet, otrzymywałem nieraz kartki pocztowe lub widokówki z zaskakującą treścią. Według zamieszczonej w niej informacji, jeśli wyślę do moich znajomych kartkę z taką samą treścią, to po niedługim czasie spotka mnie szczęście, powodzenie w interesach, lub otrzymam sporą ilość gotówki. Dziś, w dobie dostępności internetu w każdym smartfonie, wystarczy kliknąć w kilka nazwisk na liście kontaktowej, i pozostaje już tylko czekać na spełnienie swoich życiowych marzeń.
Piszę o tym, ponieważ to zjawisko ogarnia również kręgi ludzi wierzących w Boga i ufających Jego obietnicom. Lecz najbardziej niepokoi mnie to, że do treści “łańcuszka szczęścia” dodaje się Słowo Boże lub odnosi się ją do naszej nadziei, jaką powinniśmy pokładać jedynie w naszym Panu Jezusie Chrystusie.
Niedawno na moje konto “Messangera” otrzymałem wiadomość rozpoczynająca się zachęcającym pytaniem: “Co stałoby się z naszą Biblią gdybyśmy traktowali ją tak, jak traktujemy nasz telefon komórkowy? Myśl zawarta w nim jest słuszna i zachęcająca do lektury całej wiadomości. Później zawarte jest polecenie - Jeśli BÓG jest dla ciebie kimś wielkim, prześlij tą wiadomość do swoich kontaktów. No właśnie i tu zacząłem się zastanawiać, o co naprawdę chodzi w tym “łańcuszku szczęścia”?
Jeśli nie spełnię tego polecenia, to nadawca tej wiadomości pomyśli, że nie szanuję wystarczająco dobrze Boga, że Go nawet lekceważę. Następne zdanie zawiera już osąd nade mną, gdyż stwierdza, że wstydzę się Boga, ponieważ nie chcę wysłać tej wiadomości do innych z listy moich “facebookowych” znajomych. Psychologia treści tej wiadomości zakłada, że 99% odbiorców woli zajmować się przesyłaniem innych treści niż “życzyć błogosławieństwa”. Więc z łatwością można przewidzieć, że kontynuatorzy “łańcuszka”, stanowiący zaledwie 1%, doznają Bożego błogosławieństwa. Bo przecież Bóg miłuje tylko tych, którzy “Mu wierzą i dzielą się tym z innymi”.
Czy można sprowadzić Słowo Boże, a nawet, wręcz je zamienić na tego typu przesyłane wiadomości? Jak wspomniałem we wstępie, “łańcuszki szczęścia” były i niestety nadal są dla wielu źródłem zapewnienia sobie Bożego błogosławieństwa. A przecież Bóg zawsze obiecał i nadal obiecuje błogosławić ludziom, którzy w Niego wierzą i postępują zgodnie z Jego przykazaniami. Już w dawnych czasach Bóg powiedział: “Oto ja kładę dziś przed wami błogosławieństwo i przekleństwo” (5 Moj. 11:26).
Zapewnienie sobie błogosławieństwa wynika ze spełnienia tylko jednego warunku - “jeżeli będziecie słuchać przykazań Pana, Boga waszego, które ja wam dziś daję” (5 Moj. 11:27). Pan Jezus wyjaśnił na czym to polega, mówiąc, że “największe i pierwsze przykazanie” brzmi: “Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej” (Mat. 22:37). Należy również wypełniać przykazanie “drugie podobne temu: Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego” (w. 39). Nic dodać, nic ująć, tylko wystarczy wypełniać te przykazania dla zapewnienia sobie błogosławieństwa.
Nieco wcześniej, Chrystus nauczając o nadchodzącym Bożym Królestwie, w którym każdy jego uczestnik doświadcza pełnię Bożych błogosławieństw, zwrócił uwagę Swoim słuchaczom na inne reguły, jakie w nim panują. Gdy pewien młodzieniec zainteresowany życiem wiecznym zapytał, co ma uczynić, aby je sobie zapewnić, usłyszał: “jeśli chcesz wejść do żywota, przestrzegaj przykazań” (Mat. 19:17). Lecz ów młodzian sądził, że właśnie to robi, więc zdziwiony zapytał: “czegóż mi jeszcze nie dostaje? (w. 20).
I tu twórcy “łańcuszka szczęścia” mówią: “No właśnie, wystarczy wysłać do wielu znajomych to, co oni napisali, a z pewnością spełnią się wszystkie marzenia”. Lecz wiemy, że Pan Jezus, który jest Drogą do Bożych błogosławieństw, powiedział iż u Boga inne wartości liczą się, nie to, o co zabiegają ludzie. Jezus powiedział temu młodzieńcowi: “sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie” (Mat. 19:21), a gdy już to uczynisz, dodał “potem przyjdź i naśladuj mnie”.
Osobiście traktuję tego typu praktyki na równi z wróżeniem, uprawianiem guseł, czy korzystaniem z usług “cyganek” lub bardziej nowoczesnych współcześnie jasnowidzów przyszłości.
Wracając do “łańcuszków”, które mają zapewnić ludziom wierzącym w Boga niekończące się szczęście i powodzenie, chcę zwrócić uwagę na inne niebezpieczeństwo, nie to duchowe, lecz techniczne. Twórcy takich wiadomości są zwykłymi hakerami komputerowymi. Zależy im na tym, aby dotrzeć do jak największej ilości komputerów, w których gromadzone są niezliczone dane osobowe użytkowników i ich konta bankowe. Oni wiedzą, że osoby wierzące można łatwo zdobyć na lep “duchowości” dlatego tworzą treści o charakterze religijnym. Mało kto, kto używa komputera, kto korzysta z mediów społecznościowych orientuje się w technologii programowania i komunikowania się za pośrednictwem internetu. Zwykły użytkownik widzi jedynie treść i do niej się odnosi, kopiuje i przesyła ją dalej. Lecz to czego nie widać, to zaszyfrowane kody wpisane, można powiedzieć, między wierszami. One to spełniają zasadnicze zadania, gdyż dokonują przeglądu zawartości naszych komputerów i pobierają istotne dla hakerów dane, które później są wykorzystywane bez naszej wiedzy. Czasami dowiadujemy się, ale zwykle jest to sytuacja, gdy znikają pieniądze z naszych kont, albo dowiadujemy się, że zalegamy ze spłatą kredytu, którego nie braliśmy.
Pan Jezus ostrzega również, wprawdzie w innej sytuacji, lecz sądzę, że warto jest zwrócić na to naszą uwagę i w poruszonej przeze mnie kwestii. A mianowicie, Chrystus powiedział: “bądźcie tedy roztropni jak węże i niewinni jak gołębice i strzeżcie się ludzi” (Mat. 10:15,16). Bądźmy więc rozważni w korzystaniu z komputera i internetu, gdyż z tym związanych jest wiele zagrożeń, o jakich nie zawsze jesteśmy świadomi. Osobiście korzystam z dostępnych współcześnie możliwości komunikowania się w technologii cyfrowej. Dlatego zwracam uwagę na zagrożenia i tego rodzaju treści kasuję natychmiast.
Ufam jedynie Bogu. Moją nadzieją w beznadziejnym świecie jest jedynie Pan. Modlę się nieustanie o to, aby Bóg zawsze pokazywał mi “jaka jest nadzieja, do której powołał, i jakie bogactwo chwały jest udziałem świętych w dziedzictwie jego i jak nadzwyczajna jest wielkość mocy Jego wobec nas, którzy wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego” (Efez. 1:18,19).
Zapewniam, że szczęście jest w Bogu i nie zapewni go żaden “łańcuszek”, nawet o religijnej treści.
Henryk Hukisz

Friday, July 6, 2018

Poświęcony zabobon

Z odrazą, o ile nie wprost, z obrzydzeniem odnoszę się do wszelkich informacji zamieszczanych w oficjalnych mediach o kolejnej ceremonii poświęcenia czegokolwiek przez oficjalnego kapłana kościoła rzymskokatolickiego. Żyję przecież w państwie świeckim, w którym powinna obowiązywać zasada rozdziału spraw państwowych od kościoła. Obywatele Polski wyznają różne przekonania religijne, albo żadne, dlaczego więc skazuje się niekatolików na udział i korzystanie z budynków, pojazdów komunikacji publicznej, kanalizacji, policji, mleczarni i niekończącej się listy miejsc, przedmiotów i urzędów pokropionych katolicką świętą wodą?
“Newsweek” donosi, że Poważne inwestycje w infrastrukturę też potrzebują duchowego wsparcia. Tak było np. w 2012 roku podczas poświęcenia kanalizacji sanitarnej w miejscowości Kąty. (...) Księdza z kropidłem nie zabrakło również w 2011 roku na uroczystości otwarcia oczyszczalni ścieków w Kobiórze, w województwie śląskim. „Czy błogosławieństwo zmniejszy fetor?” – pytali wtedy złośliwi mieszkańcy. „Chodzi o to, żeby opatrzność czuwała nad pracownikami” – wyjaśniał Stefan Ryt, wójt Kobióra.
W Łodzi natomiast w 2011 r. duchowny skropił okolicznościowe klapy kanalizacyjne poświęconymi patronce miasta św. Faustynie. Jeden ze święconych włazów pozostał pod łódzką katedrą, dwa pozostałe umieszczono na Jasnej Górze.
W Grodziszczanach na Podlasiu w maju 2012 r. uroczyście otwarto największą w Polsce i jedną z największych w Europie i świecie oborę dla krów mlecznych. W uroczystości otwarcia wzięło udział ponad sto osób, a miejscowy proboszcz dokonał poświęcenia. W Bydgoszczy lokalna społeczność poszła o krok dalej. Dosłownie w mieści poświęcono mleczarnię.
Święcono już chyba wszystkie możliwe rodzaje pojazdów: motocykle, rowery, karetki, radiowozy… Dla pewności skrapiano również drogi, mosty oraz dworce. Ciekawa sytuacja miała miejsce w 2015 roku – krople wody święconej znalazły się na maskach trzech czerwonych busów, którymi posłowie SLD mieli jeździć po Polsce. Partia za pośrednictwem swojego oficjalnego profilu na Twitterze próbowała ratować sytuację, pisząc, że „ksiądz przechodził przypadkowo i sam podszedł”. (Newsweek)
I po co to wszystko? Firmy bankrutują, w sklepach oszukują, radiowozy rozbijają się podczas pościgów, kanalizacja się zatyka, pomimo zastosowania nowoczesnej metody zabezpieczania przed nieszczęściem, jakim jest zabobonne kropidło.
Jak wyjaśnia znaczenie słów nasz narodowy słownik, zabobon, to ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu mocy nadprzyrodzonych, które mogą sprowadzić na kogoś nieszczęście lub ustrzec go przed nim. Obrzęd święcenia różnych przedmiotów ma służyć ochronie i pomyślności w ich działaniu, czy używaniu. Dla osób wierzących w Boga, mocą dającą taką ochronę jest Stwórca wszystkiego, co istnieje. Jak czytamy w oficjalnych źródłach na temat obrzędów święcenia wodą święconą, “Błogosławieństwa odnoszą się przede wszystkim do Boga, którego wielkość i dobroć wysławiają. Ponieważ zaś udzielają Bożych dobrodziejstw, odnoszą się także do ludzi, którymi Bóg rządzi i opiekuje się w swojej opatrzności. Zwracają się również do rzeczy stworzonych, których obfitością i różnorodnością Bóg błogosławi człowiekowi”. 
W przypadku oczekiwania na Bożą ochronę i opatrzność, nazywanych “błogosławieństwem”, należy zastosować się do innych postanowień rytuału katolickiego. A mianowicie, “W obrzędzie błogosławieństw wierni będą uczestniczyć tym gorliwiej, im dokładniej zostaną pouczeni o ważności błogosławieństw. Niech więc kapłani i szafarze przedstawiają wiernym znaczenie i doniosłość błogosławieństw podczas samych obrzędów, a także w kazaniach i w nauczaniu katechetycznym. Szczególnie ważne jest, aby lud Boży pouczać o właściwym znaczeniu obrzędów i modlitw, którymi Kościół się posługuje przy sprawowaniu błogosławieństw, i aby nie wprowadzać do świętych czynności niczego, co by mogło nosić znamię zabobonu czy powierzchowności przekonań religijnych i w ten sposób zagrażać czystości wiary.”
“Konia z rzędem” temu, kto mi powie, że podczas obrzędu święcenia radiowozów, kanalizacji, mleczarni, czy też samych mlecznych krów, stosuje się wymów wygłaszania kazań i nauczania. Machania kropidłem nie uzupełnia się wyjaśnianiem na czym polega Boże błogosławieństwo. I tu znów odwołam się do dokumentu na temat stosowania tego obrzędu, że “ci, którzy przez Kościół proszą o Boże błogosławieństwo, winni swoje usposobienie umacniać wiarą, dla której wszystko jest możliwe, polegać na tej nadziei, która zawieść nie może, ożywiać w sobie miłość, która przynagla do zachowywania Bożych przykazań. W ten sposób bowiem ludzie poszukujący życzliwości Boga będą właściwie pojmować błogosławieństwo Pana i rzeczywiście go dostąpią.” Chce więc spotykać policjantów, którzy udając się “poświęconym” radiowozem, będą promieniować miłością i przynagleni Bożymi przykazaniami, będą okazywać miłość swoim bliźnim.
Jeśli tego nie ma, to obrzęd poświęcenia posiada jedynie “znamię zabobonu”, nic więcej. A o takim rytuale czytamy, że jest to nic innego, jak przesąd”, „wierzenie”, „gusła”. Nazwa „zabobon” pochodzi od słowa „bobonienie”, co oznacza dokładnie „pomrukiwania wróżbitów w czasie ceremonii kultowych”. Istnienie zabobonów związane jest ściśle z tradycją ludową, praktykami magicznymi, kulturą folklorystyczną.” (net). I tak to mniej więcej wygląda
Poświęcenie w Biblii jest znane, i to które najbardziej zapamiętałem z lektury tej wspaniałej Księgi, jest zapisane w kronikach narodu Izraelskiego. Poświęcenie świątyni było wydarzeniem tak doniosłym i znaczącym, że jego opis mieści się na wielu stronicach Biblii. Czytamy, “A gdy Salomon zakończył modlitwę, spadł ogień z niebios i strawił ofiarę całopalną i ofiary rzeźne, a chwała Pańska wypełniła świątynię. I nie mogli kapłani wejść do świątyni Pańskiej, gdyż chwała Pańska wypełniła świątynię Pańską. Wszyscy synowie izraelscy zaś, widząc ogień spadający i chwałę Pańską nad świątynią, przyklęknęli twarzą do ziemi na posadzce i oddali pokłon, wysławiając Pana, że jest dobry i że na wieki trwa łaska jego” (2 Kron. 7:1-3).
Dla nas, wierzących w Pana Jezusa, dla których On jest źródłem wszelkich błogosławieństw i ochrony życia, ważne są słowa Jego modlitwy do Ojca, w których tak jednoznacznie powiedział: i za nich poświęcam siebie samego, aby i oni byli poświęceni w prawdzie (Jan 17:19). Nie potrzebujemy już żadnych ceremonii kropienia, żadnych zabiegów, które nie mają nic wspólnego z prawdziwym Kościołem.
Nigdzie w Biblii nie znajdziemy nawet śladowej informacji o “święconej wodzie”, ani o machaniu kropidłem. Wręcz odwrotnie, czytamy, że apostoł Paweł został posłany do ludzi “aby otworzyć ich oczy, odwrócić od ciemności do światłości i od władzy szatana do Boga, aby dostąpili odpuszczenia grzechów i przez wiarę we mnie współudziału z uświęconymi” (Dz.Ap. 26:18).
Bo czym jest “woda święcona”, jak nie czarodziejskim medium, które ma moc ochrony, czy też sprawienia innego dobra? Znalazłem dość ciekawą informację, że “zwyczaj święcenia wody wynika z wiary w moc oczyszczającą wody, obecną już w Starym Testamencie, oraz z faktu chrztu Chrystusa w Jordanie. Został wprowadzony przez kościół w II wieku po Chrystusie. Woda święcona jest używana m.in. do święcenia domów, mieszkań, pojazdów czy podczas egzorcyzmów na osobach, a także obiektach, w celu odpędzenia demonów, złych duchów. O skuteczności wody święconej w celu odpędzenia demonów (złych duchów) wspomina Teresa z Avila: ‘Wiele razy doświadczyłam, że nie ma rzeczy, przed którą [demony] bardziej uciekają, aby już nie powrócić. (..) Wielka musi być moc wody święconej.” [wikipedia]
Pan Jezus, gdy w Jerozolimie obchodzono uroczystość poświęcenia świątyni (Jan 10:22), powiedział: “Owce moje głosu mojego słuchają i Ja znam je, a one idą za mną. I Ja daję im żywot wieczny, i nie giną na wieki, i nikt nie wydrze ich z ręki mojej. Ojciec mój, który mi je dał, jest większy nad wszystkich i nikt nie może wydrzeć ich z ręki Ojca” (Jan 10:27-29).
Wszystkie demony najbardziej boją się ręki Ojca niebieskiego, gdzie umieścił nas, nasz Dobry Pasterz. I tego się trzymajmy.
Henryk Hukisz