Monday, November 26, 2018

Żywot piksela

Uczestniczyłem wczoraj w świetnej uroczystości upamiętniającej 70-cio lecie zboru “Betel” w Bydgoszczy. Mnóstwo wspomnień, radości wyrażanych przez licznie przybyłe osoby, dla których ta wspólnota miała, lub nadal ma duże znaczenie w ich duchowym życiu i rozwoju.
Jestem jednym z nich, chociaż mój udział ma raczej charakter niezbyt radosny, gdyż jakieś pół wieku temu pojawiłem się tam, aby “wykraść” z tej społeczności jedną osobę, która już ponad 45 lat towarzyszy mi w każdej chwili mojego życia.
Lecz nie o tym chcę pisać. Podczas strumienia wspomnień, jaki płynął z ust wielu uczestników, nagle w moim umyśle pojawił się zupełnie inny obraz. Spowodowany był brakiem, jaki mnie uderzył. We wspomnieniach było sporo o przywódcach, liderach, którzy służyli tej społeczności nawet dziesiątki lat. Dziękowano pastorowi, którego posługa trwała dłużej niż połowa święconej rocznicy. Wspominano tych, którzy wnieśli do historii tej społeczności olbrzymie głazy tworzące jej fundamenty. Uczestnicy tej uroczystości na to czekali i gromko oklaskiwali ten olbrzymi wkład w siedemdziesięciolecie Betelu.
Wtedy pomyślałem o tym, że 70 lat to... Sięgnąłem po smartfon, uruchomiłem kalkulator i wyszło mi, że w zaokrągleniu, to ponad 25 tysięcy dni. To ponad 613 tysięcy godzin, ponad 37 milionów minut, że o sekundach nie wspomnę. A jednak, w ciągu tych 70 lat, były momenty, szczególne chwile, w których niepoliczalna ilość osób podejmowała życiowe decyzje. Ludzie rodzili się na nowo do Królestwa Bożego. Wołali do Boga w modlitwach o uwolnienie, uzdrowienie, rozwiązanie życiowych problemów. Pocieszali smutnych, radowali się z tymi, którzy mieli tysiące powodów do okazania wdzięczności.
Te 70 lat, tak na prawdę, składa się z olbrzymiej ilości chwil. Każda z nich jest ważna dla pojedynczej osoby, która w jakiejś minucie, czy nawet sekundzie przeżywała być może jeden z największych dramatów swojego życia. Dla tej osoby ważniejsza była ta minuta jej życia, niż odbywająca się w innym czasie konferencja duchownych, przemawianie uznanych nauczycieli, czy podejmowanie decyzji, gdzie będzie budowana nowa świątynia.
Tego mi zabrakło. Wspomnienia o małych sprawach, o posługach, które nigdy nie zwracają na siebie uwagi. A jednak one były, one stanowiły wypełnienie czasu w tych 70-ciu latach istnienia.
Wtedy zobaczyłem w mojej pamięci obraz. Kilka dni temu, w wiadomościach telewizyjnych podano informację o uruchomieniu iluminacji świątecznej w Paryżu. Na jednej z najważniejszych ulic, na Polach Elizejskich zapalono uroczyście dekorację składająca się z kilku milionów pojedynczych lampek ledowych. Ponad dwa kilometry wspaniałej instalacji “rzuca na kolana” - pisze zachwycony dziennikarz w swojej relacji z Paryża. Rzeczywiście, taka iluminacja może wywołać niesamowite wrażenie. Lecz należy pamiętać, że nie byłoby tego wrażenia, gdyby nie miliony malutkich świecących diod.
Spójrzmy teraz na tę olbrzymią dekorację z pozycji jednej maleńkiej ledowej lampki. Jesteśmy współcześnie obeznani już z tym cudem techniki. Mała świecąca dioda towarzyszy nam niezauważalnie w codziennych zajęciach. Smartfon, wyświetlacz mikrofalówki, czytnik karty kredytowej, mała lampka przy kluczach do drzwi, i tak dalej, i tak dalej. Cóż tam jedna świecąca dioda. Jedna więcej, jedna mniej. Dla nas to już nie ma znaczenia. Lecz dla tej diody, która myśli, że jej zadaniem jest oświetlić nam kawałek naszej przestrzeni, dać wskazówkę, poinformować czy już osiągnęliśmy wyznaczony poziom czegokolwiek. A to nie jest takie mało ważne.
Myślę, że każda z miliona lampek na Polach Elizejskich myśli o tym, że jej światełko odgrywa wielką wagę w tym olbrzymim projekcie. Dla ludzi postronnych, gdyby taka pojedyncza lampka zgasła, nawet tego by nie zauważyli. A jednak, dla tej mało istotnej świecącej diody, jest to kwestia “być, albo nie być”.
Pamiętam, gdy kiedyś kupiłem nowy telewizor cyfrowy i po jakimś czasie zauważyłem, że na ekranie jeden piksel nie świeci. Na jednolicie białym ekranie, gdy już wiedziałem, gdzie znajduje się martwy piksel, efekt był prawie że rażący. Gdy oddawałem odbiornik tv w sklepie do wymiany, pracownik dziwił się, że to czynię, gdyż, jak powiedział, przy obrazie pełnokolorowym, tego wcale nie widać. Tak, przyznałem mu rację, lecz powiedziałem, że producent urządzenia umieścił 1 440 000 pikseli na tym ekranie w tym celu, aby móc uzyskać efekt kilku milionów odcieni kolorów i ten jeden też się liczy.
U Boga znaczenie ma każdy moment, każda osoba, ponieważ Boży Syn oddał swe życie, “aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny” (Jan 3:16). Apostoł Piotr, gdy wszedł do domu rzymskiego oficera, oświadczył, “że Bóg nie ma względu na osobę” (Dz.Ap. 10:34). Kościół, który, “jak ciało jest jedno, a członków ma wiele, ale wszystkie członki ciała, chociaż ich jest wiele, tworzą jedno ciało, tak i Chrystus” (1 Kor. 12:12). I z tych kilku wersetów można wyciągnąć jedną matematyczną zasadę, że “Bóg nie ma względu na osobę, aby każdy kto wierzy, nie zginął, dlatego włączył każdą zbawioną osobę w jedno Ciało, tworząc Kościół”.
Apostoł Paweł, wspaniały nauczyciel prawd Bożych, wyjaśnia zasadę funkcjonowania Kościoła słowami: “Jak bowiem w jednym ciele wiele mamy członków, a nie wszystkie członki tę samą czynność wykonują, tak my wszyscy jesteśmy jednym ciałem w Chrystusie, a z osobna jesteśmy członkami jedni drugich. A mamy różne dary według udzielonej nam łaski” (Rzym. 12:4-6). Każdy z osobna jest tak samo ważny, jak wszyscy razem, nieprawdaż?
Kilka wierszy dalej Paweł zachęca do praktykowania zasady wzajemnego poszanowania - “wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku, w gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie” (Rzym. 12:10,11). W Bożym Królestwie każdy ma takie samo znaczenie. Ma wartość odkupionego grzesznika za tę samą cenę, jaką jest krew Baranka Bożego.
Szczególnie urzekło mnie jedno ze świadectw osoby, która w “Betelu” kształtowała swoją osobowość, aby służyć Bogu umiejętnościami i talentami, w jakie Pan ją wyposażył. Mówiła o tym, jak po wielogodzinnej próbie muzyków, gdy urzędujący wówczas Pastor wszedł do kaplicy, nauczył ją troski o porządek. Poprosił ją, aby podeszła do kazalnicy, na której leżał włos z miotełki, jaką posługuje się perkusista. Lekcja ta pozostawiła w niej umiłowanie do zachowania porządku i czystości w miejscu zgromadzania się ludu Bożego. W efekcie tego zdarzenia, które trwało być może kilkanaście sekund, pozostało trwałe pragnienie dbałości o miejsce, z którego korzysta wiele osób.
Ktoś powie, że to nie istotne. Właśnie, takie czasy nastają, że na drobiazgi nie zwraca się uwagi, bo ważny jest ostateczny efekt. Nie ważne, mówią dziś młodzi, jak się ubierać, jak rozmawiać, jak odnosić się do drugich, a szczególnie do starszych. Może to wynika z ogólnoświatowego trendu. Ale Kościół, to nie świat. Nawet wicemarszałek sejmiku wojewódzkiego, jako oficjalny gość tej uroczystości zauważył, że po przekroczeniu progu tego budynku, poczuł się jak gdyby “znalazł się w innym świecie”.
Tak, jesteśmy innym światem, gdyż Jezus jest Królem z innego świata. Chrystus, nauczając swoich naśladowców o królestwie, które wraz z Nim nadeszło, powiedział: “A ktokolwiek by napoił jednego z tych maluczkich tylko kubkiem zimnej wody jako ucznia, zaprawdę powiadam wam, nie straci zapłaty swojej” (Mat. 10:42). A my często myślimy, że ważniejsze jest podać kubek wody komuś znacznemu.
On również powiedział: “A kto by zgorszył jednego z tych maluczkich, którzy wierzą, temu lepiej by było, by zawiesić na jego szyi kamień młyński, a jego wrzucić do morza” (Mar. 9:42).
Każdy “piksel”, każda ledowa lampka ma ogromną wartość w Bożym Królestwie. Pamiętajmy o tym, szczególnie gdy podkreślamy dokonania tych, którzy zostali powołani do przewodzenia. Kościół składa się jedynie z “żywych kamieni”, którymi jesteśmy wszyscy odkupieni przez Pana Jezusa, bez względu na rodzaj służby, do jakiej powołał nas Pan. Apostoł Piotr radzi nam: “jako kamienie żywe budujcie się w dom duchowy, w kapłaństwo święte, aby składać duchowe ofiary przyjemne Bogu przez Jezusa Chrystusa” (1 Ptr. 2:5).
Takiej ofiary godzien jest nasz Pan.
Henryk Hukisz

Tuesday, November 20, 2018

Nie wódź nas na pokuszenie

Z najnowszych doniesień medialnych, ku zaskoczeniu tych, dla których tekst Pisma Świętego jest święty, dowiadujemy się, że obecny papież szykuje zmianę w słowach najbardziej popularnej modlitwy. Jak on śmie, wołają jedni. Drudzy natomiast przyjmują z zadowoleniem, że ich “ojciec święty” poprawi wreszcie słowa, jakimi miliony wyznawców Chrystusa zwraca się do Ojca w niebie. Dzięki tej korekcie słownej ludzie nie będą już więcej kuszeni grzechem.
O co chodzi w tym zamieszaniu? Otóż czytamy, że “papież Franciszek uważa, że jedno z wezwań w najważniejszej modlitwie chrześcijan zostało błędnie przetłumaczone. Zamiast “i nie wódź nas na pokuszenie” o wiele właściwszą formą jest “nie opuszczaj nas w pokusie” . Tamte tłumaczenia nie są dobre, ponieważ mówią o Bogu, który wywołuje pokusę – tłumaczył Ojciec Święty. Ojciec Święty zaproponował, aby zmiany ostatecznie były wprowadzone we wszystkich językach.” (net).
Czy rzeczywiście chodzi o to, że dotychczasowe słowa modlitwy Pańskiej zakładały, że Bóg może wywoływać pokusę? Jest to z góry błędne założenie, ponieważ apostoł Jakub stwierdza jednoznacznie; “Niechaj nikt, gdy wystawiony jest na pokusę, nie mówi: Przez Boga jestem kuszony; Bóg bowiem nie jest podatny na pokusy ani sam nikogo nie kusi” (Jak. 1:13). Skoro Biblia wyraźnie mówi o tym, że Bóg “nikogo nie kusi”, to dlaczego papież posądza Boga o to, że On “wywołuje pokusę”? Osobiście uważam, że papież posuwa się za daleko, co nie stanowi żadnego “novum”, natomiast tekst “modlitwy Pańskiej” jest natchnionym słowem Bożym i nie może podlegać żadnym ludzkim manipulacjom.
Przypomina mi to pewną sytuację, gdy będąc jeszcze młodym chrześcijaninem, naszą lokalną społeczność w Poznaniu odwiedził nieznany i niezapowiadany gość, który w sporze z Przełożonym Zboru przekonywał go, że zna lepiej o co tak na prawdę chodziło Chrystusowi, gdy nauczał Swoich uczniów jak mają się modlić. No, ale że papież ma takie same pojęcie o sobie, to mnie nieco dziwi.
Zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją, gdy “głowa” największej wspólnoty chrześcijańskiej zasiewa wątpliwość co do słów wypowiadanych przez miliony wyznawców Chrystusa, należy dokładniej przyjrzeć się temu szczególnemu modlitewnemu wezwaniu. Czyżby istniała tu sprzeczność w Biblii, w natchnionym Słowie Bożym? “Przenigdy” zawołałby donośnie Apostoł Paweł. Przecież w tych słowach modlitwy nie chodzi o to, żeby nasz Ojciec nas nie “wwodził” w cokolwiek, lecz o to, abyśmy w momencie doświadczenia, nie popełnili żadnego zła.
Proponuję małe studium zgłębiające poznanie tej prośby modlitewnej. Wpierw przyjrzyjmy się słowom, jakie wypowiadamy, gdy modlimy się tak, jak nas nauczył nikt inny, jak sam Pan Jezus.
W tekście oryginalnym - Mat. 6:13 czytamy: “και μη εισενεγκης ημας εις πειρασμον αλλα ρυσαι ημας απο του πονηρου”, co w dosłownym przekładzie znaczy: “i nie wprowadź nas w doświadczenie/pokuszenie ale wyciągnij/ocal nas ze złego”.
Mamy do dyspozycji kilka przekładów w naszym języku, które oddają tę treść bardzo podobnie. Największą różnicę możemy zauważyć w najnowszym przekładzie EIB, gdzie czytamy: “Bądź przy nas także w chwili próby, aby zachować nas od złego” (Mat. 6:13 [B. EIB]). Dla mnie osobiście jest to już nie przekład, lecz komentarz, dlatego wolę pozostać przy bardziej wiernym przekładzie, jaki znajduję w poczciwej brytyjce - ”i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”.
Zawsze uważam, że najlepszym źródłem poznania tekstu biblijnego jest Biblia, dlatego podam kilka odsyłaczy do innych miejsc tego świętego tekstu. Interesuje mnie w tej chwili słowo “πειρασμον” [peirasmon], które tłumaczone jest jako kuszenie, doświadczenie, testowanie, nagabywanie lub nawet prowokacja. Dlatego pomocne może być zajrzenie do kilku zastosowań tego słowa.
I tak, czytamy, że gdy tylko Pan Jezus został ochrzczony i Duch Święty zstąpił na Niego, wówczas ten sam Duch “zaprowadził Jezusa na pustynię, aby go kusił diabeł” (Mat. 4:1). Widzimy więc, że tym, który kusi, nie jest nikt inny, jak diabeł. Duch Święty, lub możemy powiedzieć, że to sam Bóg “zaprowadził” Chrystusa do kuszenia. Z postawy Chrystusa, która dla nas jest wzorcem, widzimy, iż Jezus trzykrotnie pokonywał kuszenie Słowem Bożym, dając odpór kusicielowi.
Dlatego apostoł Paweł nauczał wierzących w Chrystusa, że “dotąd nie przyszło na was pokuszenie, które by przekraczało siły ludzkie; lecz Bóg jest wierny i nie dopuści, abyście byli kuszeni ponad siły wasze, ale z pokuszeniem da i wyjście, abyście je mogli znieść” (1 Kor. 10:13). Z tego stwierdzenia, opartego na doświadczeniu wiary wynika, że “pokuszenia” są potrzebne, abyśmy mogli odnosić zwycięstwa, które sprawiają, że nasza wiara staje się “cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus” (1 Ptr. 1:7).
Apostoł Jakub postanowił wyjaśnić nieco dokładniej jak działają doświadczenia wiary w sytuacjach, gdy “każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą” (Jak. 1:14). Z tych słów nie wynika, że samo kuszenie staje się grzechem. Apostoł odwołuje się do Bożej obietnicy, która zachęca do wytrwania w każdym doświadczeniu, gdyż jedynie wówczas “gdy wytrzyma próbę, weźmie wieniec żywota, obiecany przez Boga tym, którzy go miłują” (Jak. 1:12). Taki stan Biblia określa słowem “błogosławiony”, a do tych, którzy tego stanu doświadczają, Jakub kieruje słowa zachęty - “Poczytujcie to sobie za najwyższą radość, bracia moi, gdy rozmaite próby przechodzicie” (Jak. 1:2).
Natomiast apostoł Piotr pisze podobnie: “Weselcie się z tego, mimo że teraz na krótko, gdy trzeba, zasmuceni bywacie różnorodnymi doświadczeniami” (1 Ptr. 1:6). Zdanie to kończy się słowem “πειρασμον” [peirasmon]. Jak podałem wcześniej, w miejscu występowania w oryginale tego wyrazu, w tłumaczeniach spotykamy różne słowa. Nieco dalej, ten wierny sługa Boży, który doświadczył kuszenia wielokrotnie, jako nierozłączonego elementu naśladowania Chrystusa, napisał: “Najmilsi! Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu “πειρασμον” [peirasmon] waszemu, ale w tej mierze, jak jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, radujcie się, abyście i podczas objawienia chwały jego radowali się i weselili” (1 Ptr. 4:12,13).
Czyżby nasz Ojciec, do którego modlimy się słowami, jakich nauczył nas sam Pan Jezus, miał pozbawić nas błogosławieństwa umacniania wiary i oczekiwania w nadziei wiecznej chwały? Absolutnie nie! Każdy kto opowiada się po stronie Chrystusa, staje w obliczu wszystkich pokus tego świata, których z pewnością nie oszczędzi nam książę ciemności. Piotr doświadczył tego w swoim życiu, dlatego dzieli się z nami zapewnieniem, że “umie Pan wyrwać pobożnych z pokuszenia, bezbożnych zaś zachować na dzień sądu celem ukarania” (2 Ptr. 2:9).
Gdy więc prosimy naszego Ojca, “”i nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”, wyrażamy nasze zupełne zaufanie, jakie pokładamy jedynie w Bogu. On daje nam zwycięstwo, bez względu na to, w jakim pokuszeniu się znajdziemy.
Boży Syn, gdy poddany został największemu pokuszeniu, modlił się: “Ojcze mój, jeśli można, niech mnie ten kielich minie; wszakże nie jako Ja chcę, ale jako Ty” (Mat. 26:39). I chociaż mogłoby się wydawać, że został pokonany, gdy umierał na krzyżu, to jednak posłuszeństwem wobec woli Ojca “rozbroił nadziemskie władze i zwierzchności, i wystawił je na pokaz, odniósłszy w nim triumf nad nimi” (Kol. 2:15).
Każdy z nas, gdy modli się tak, jak nauczał Chrystus, może mieć pewność, że w każdej pokusie ma już zapewnione zwycięstwo.
A co do papieskiej próby dokonania zmiany w tekście tej wspaniałej modlitwy, to mogę jedynie powiedzieć, że dał tym świadectwo, iż tak na prawdę wcale nie zna Ojca w niebie. Bo gdyby znał, to nie pozwoliłby siebie nazywać “ojcem świętym”.
Henryk Hukisz

Thursday, November 8, 2018

Korpo church

Ciągłe obserwowanie zachodzących zmian nie stwarza takiego wrażenia, jakie możemy odnieść, gdy je zauważamy po dłuższym czasie. Ponieważ byłem dość mocno zaangażowany w kilka służb wspólnoty wyznaniowej, której jestem członkiem od ponad pół wieku, zmiany jakie zastaję po kilkunastoletniej nieobecności w kraju, są ogromne. Wiem, że większość tych przemian jest naturalnym wynikiem upływu czasu i przemian techniczno - cywilizacyjnych. Lecz nie wszystkie, a szczególnie jeśli chodzi o Kościół, który jest organizmem duchowym. Osobiście uważam, że niektóre nie powinny mieć miejsca.
Jak już wspomniałem, Kościół jest szczególnym organizmem, jest Ciałem Jezusa Chrystusa, dlatego zmiany w nim zachodzące, mają zgoła inny charakter, niż w tym świecie. Fundamentalną prawdą o Kościele jest to, że buduje go sam Chrystus, który ogłosił się Głową tego tworu. On powiedział: „na tej opoce zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne nie przemogą go” (Mat. 16:18). A to oznacza, że „opoka”, na której buduje, z pewnością nie jest nią apostoł Piotr, nawet po przerobieniu go na papieża, lecz sam Chrystus. Jak wyjaśnia tę prawdę apostoł Paweł, że ta Opoka, towarzyszyła już Mojżeszowi podczas wędrówki przez pustynię do Ziemi Obiecanej, gdyż duchowy napój, który pili, wypływał z „duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus” (1 Kor. 10:4).
Chrystus, budując Swój Kościół, zachowuje przez wszystkie wieki, niezależnie od poziomu cywilizacyjnego, jego wewnętrzną strukturę. On jest Głową, my natomiast, „jako kamienie żywe, budujemy się w dom duchowy” (1 Ptr. 2:5). Bóg sam ustanawia w Kościele „najpierw apostołów, po wtóre proroków, po trzecie nauczycieli, następnie moc czynienia cudów, potem dary uzdrawiania, niesienia pomocy, kierowania, różne języki” (1 Kor. 12:28). I od wieków, wszystko jest budowane zgodnie z Bożymi zasadami, i gdy kościół zgromadza się, „jeden z was służy psalmem, inny nauką, inny objawieniem, inny językami, inny ich wykładem; wszystko to niech będzie ku zbudowaniu” (1 Kor. 14:26).
Teraz wrócę do myśli początkowej, która zainspirowała to rozważanie. Zmiany, jakie zauważam w kościele, w którym służyłem dość długo w kilku rodzajach służb, do jakich powoływał mnie Pan, są zaskakujące. Nie dlatego, że upłynęło sporo czasu, i wiele się zmieniło wokoło nas. Lecz to, co mnie zaniepokoiło, to zmiany w organizmie, jakim jest Ciało Chrystusowe.
W świecie, i to jest naturalne, zmienia się tak dużo, że nie nadążamy nieraz w tym wszystkim się orientować. Szczególnie postęp technologiczny powoduje szok cywilizacyjny u przedstawicieli starszego pokolenia. Gdy najmniejsi śmigają na dotykowych ekranach smartfonów, ich babcie i dziadkowie tęsknią za wykręcaniem numeru telefonicznego na zwykłej tarczy analogowej. Osobiście nie mam z tym kłopotu, jako, że mam techniczne wykształcenie, lecz pomimo tego,  gdy obserwuję dziś młode pokolenie rodaków, obawiam się, że ich już nie rozumiem.
Natomiast uważam, że w Kościele nie powinienem mieć tych obaw, gdyż nadal uczestnictwo w nim opiera się na starożytnej zasadzie pokuty i wyznania swoich grzechów w obliczu Chrystusa, który oddał za nas Swoje życie. Tak działo się w pierwszym wieku, dzięki czemu apostoł Paweł mógł wyznać, że „nasz stary człowiek został wespół z nim ukrzyżowany, aby grzeszne ciało zostało unicestwione, byśmy już nadal nie służyli grzechowi” (Rzym. 6:6). Podobnie działo się przez wszystkie wieki istnienia Kościoła budowanego na „fundamencie apostołów i proroków, którego kamieniem węgielnym jest sam Chrystus Jezus” (Efez. 2:20).
Jeśli będziemy nadal zachowywać Boże reguły tworzenia wspólnoty zbawionych przez Jezusa Chrystusa, to podobnie jak na początku będziemy obserwatorami Bożej zasady - „Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni” (Dz.Ap. 2:47). Lecz, jak napisałem, jeśli będziemy posłuszni Panu Kościoła, to On będzie go budować tak, jak obiecał na początku i „bramy piekielne nie przemogą go” (Mat. 16:18). 
Niestety, obecni przywódcy wolą opierać się na współczesnych nowoczesnych metodach tworzenia społeczności ludzkich. Znam pastorów, którzy w tym celu podjęli studia na fakultetach „zarządzania masą ludzką”, aby opanować sztukę zarządzania społecznością ludzi wierzących. Osobiście wierzę, że najlepszym doradcą w tej dziedzinie jest obiecany Pocieszyciel, „Duch Święty, którego Ojciec pośle w imieniu moim, nauczy was wszystkiego i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem” (Jan 14:26).
Pierwsi pracownicy na niwie Bożej pisali: „Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my” (Dz.Ap. 15:28). Dziś natomiast słyszę, że należy kierować się skutecznymi metodami, jakimi posługują się twórcy korporacji. Czytam w raportach, że najlepszym wzorem do budowania kościoła jest sukces naszego futbolisty. Wielkie korporacje być może posłużyły za wzór twórcom tzw. „mega church” i stają się źródłem inspiracji przy budowaniu nowych zborów w naszym kraju.
Czym jest ta tak pożądana dla wielu przywódców kościelnych korporacja, nazywana nowocześnie „korpo”. Poczytałem trochę na ten temat i ogarnia mnie przerażenie, do czego zmierzają zwolennicy używania tego współczesnego tworu za wzór dla kościoła.
Z podstawowej definicji wynika, że korporacja, to zrzeszenie osób mające na celu realizację określonych zadań. Już szczegółowsza reguła mówi, że „korporacja to bardzo duże przedsiębiorstwo, często międzynarodowe, w którym duże znaczenia ma organizacja pracy, procedury, relacja podporządkowania, pozioma struktura i anonimowość; współcześnie korporacje budzą duże emocje, dla jednych praca w nich jest niemal współczesną formą niewolnictwa, dla innych — rozwojem, poznawaniem ludzi, dokształceniem się, uczeniem się kultury pracy, wyjazdami zagranicznymi (net).
Autor książki „Planeta Korporacja” jest pełen zachwytu dla tej formy budowania struktur społecznych i jest przekonany, że korpo to póki co najwyższy poziom rozwoju cywilizacji. Tak dzieje się w tym świecie. Lecz Kościół jest budowany na zupełnie innych zasadach, gdyż Jego Twórca, nie jest z tego świata.
Jak pisze apostoł Piotr, że „niebiosa w ogniu stopnieją i rozpalone żywioły rozpłyną się , ale my oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość” (2 Ptr, 3:12). Wszystkie „korpo” zginą, pomimo budowania ich na najnowocześniejszych technikach cywilizacyjnych. Sądzę, że podobny los spotka wszystko inne, co jest budowane na zasadach tego świata, łącznie z „mega” kościołami.
W ostatnich słowach, jakie Chrystus skierował do kościoła czasów ostatecznych, stawia diagnozę jego stanu - „Ponieważ mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję, a nie wiesz, żeś pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły” (Obj. 3:17). I tej duchowej nędzy nie przesłonią najnowocześniejsze instalacje sceniczne.
To, czego naprawdę potrzebuje współczesny kościół, to otwartych uszu na głos Ducha Świętego. Siedmiokrotnie Jezus powiedział: „Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów” (Obj. 3:22). Innej metody budowania kościoła nie ma.
Henryk Hukisz