Wednesday, October 28, 2015

Chrześcijański "Halloween"

Nie polecam obchodzenia diabelskiej tradycji, jaka w tych dniach opanowuje większość domów w tzw. chrześcjańskich narodach, lecz chcę jedynie skorzystać z okazji, aby nawiazać do niebezpiecznego trendu, jaki wdziera się do spłeczności ludzi wierzących. Nie jest to zbyt wdzięczny temat, dlatego podaję materiał, jaki znalazłem na stronie internetowej, na której można znaleźć więcej podobnych materiałów
GRAVE SUCKING

 Kiedy pierwszy raz spotkałem się z pojęciem Grave Sucking, byłem przekonany, że jest to jakiś żart. Makabryczny i mało śmieszny, ale jednak żart. Oglądając zdjęcia studentów szkoły Bethel Billa Johnsona, którzy leżąc na nagrobkach robili sobie zdjęcia upamiętniające te niezwykłe chwile, myślałem, że jest to niesmaczny fotomontaż przeciwników nauki pastora Johnsona. Kiedy już przekonałem się o prawdziwości tych zdjęć, odłożyłem zebrane informacje na bok z myślą, że nikt nie jest tak głupi, aby naśladować tych ludzi. Od tej chwili minęło 15 miesięcy i temat wrócił jak bumerang. Rosnąca popularność pastora Billa Johnsona i kościoła Bethel (m.in. Jesus Culture i służba Sozo) oraz bezpośrednie powiązanie ze zmarłym Johnem Grahamem Lake’em sprawiło, że chcieliśmy przedstawić polskiemu czytelnikowi tę nowoczesną metodę zdobywania Bożego namaszczenia. Bo właśnie tym jest Grave Sucking – „wyciąganiem” namaszczenia znajdującego się na zmarłych ludziach, którymi Bóg posługiwał się w przeszłości. Sam Bill Johnson stwierdził, że jest możliwe odzyskanie sfery namaszczenia, które pozostało po zmarłych i wykorzystanie go dla dobra przyszłych pokoleń.

Czy polscy wydawcy książek Billa Johnsona i fani Jesus Culture mają świadomość zjawiska nazywanego Grave Sucking? Właściwie trudno nam nakreślić, czym jest ta oparta na nekromancji praktyka, która jest bardzo popularna wśród studentów Bethel School of Supernatural Ministry. Oczywiście w przypadku kościoła Bethel za wszelką cenę starano się schrystianizować tę praktykę, jednakże podobnie, jak wiele innych zachowań, mających swoje korzenie w kościele Billa Johnsona, jest to zwykłe pogaństwo.

Studenci
 Bethel School of Supernatural Ministry poszukując duchowego namaszczenia odwiedzają groby znanych osób, „którymi potężnie posługiwał się Pan”, aby posiąść część ich duchowego obdarowania.

Dokładnie to samo uczynił Pierce, prosząc o namaszczenie, które było na kościach Lake’a. Szukając biblijnego uzasadnienia dla swoich zachowań przytacza historię człowieka, który ożył po zetknięciu się ze zwłokami zmarłego Elizeusza.

Być może to właśnie na tej starotestamentowej historii oparto główną doktrynę stojącą za poszukiwaniem duchowej mocy w ramach
 Grave Sucking. Dobrze, że w Polsce nie mamy za wielu grobów słynnych mężów Bożych, bo aż strach pomyśleć, co by uczynili z nimi wszyscy fani i zwolennicy Billa Jonhnsona.

Drogi czytelniku, jeśli fascynujesz się nauką pochodzącą z kościoła Bethel, ruchem Jesus Culture, prosimy cię, abyś zainteresował się duchową inspiracją stojącą za nauką Billa Jonhnsona. Zaangażowanie w praktyki poszukiwania duchowego namaszczenia poprzez okultystyczną wiedzę jest bardzo poważnym grzechem, mogącym sprowadzić katastrofalne skutki na życie człowieka.

Warto również pamiętać, że Stary Testament jednoznacznie naucza o kontaktach ze zmarłymi (Zobacz np. 5 Mojżeszowa 18:11; 1 Kronik 10:13-14; Izajasza 8:19-20). Natchnione Pisma Hebrajskie ostrzegają też przed skalaniem się przez kontakt z grobami lub ciałami zmarłych. Dlaczego więc Bóg miałby nagle zmienić swoje zdanie i zachęcać chrześcijan do poszukiwania namaszczenia Ducha Bożego w obszarach, które do tej pory uznawane były za nieczyste?

"Także każdy, kto w otwartym polu dotknie zabitego mieczem lub umarłego, lub kości ludzkich, lub grobu, będzie nieczysty przez siedem dni" (4 Mojżeszowa 19:16).

Bill Johnson nie jest w stanie oprzeć praktyk Grave Sucking o naukę biblijną. Ale nie dziwmy się, że człowiek, który stwierdził, że Bóg jest większy niż Jego książka, nie będzie nas prowadził do Słowa Bożego, ale do mistyczno – spirytualistycznych praktyk mających pozór pobożności i będących imitacją prawdziwego chrześcijaństwa. Co gorsze, wiele praktyk z kościoła Bethel sprawia, że chrześcijanie wyglądają w oczach niewierzących na kompletnych szaleńców. W takich sytuacjach jestem skłonny zgodzić się z ludźmi, którzy twierdzą, że Ruch Wiary został stworzony po to, aby ośmieszyć chrześcijaństwo ewangeliczne.

Grave Sucking
 to szaleństwo. To totalna głupota, ignorancja i aberracja od wszelkiej normalności, a momentami nawet wyszydzanie Boga. Ludzie głoszący podobne nauki nie mają w sobie bojaźni Bożej, nie mają czystości oraz pragnienia służenia Panu. Muszą oni pokutować za swoje bluźnierstwo, którego się dopuścili.

Czytelniku, pamiętaj, że budując się na nauce Billa Johnsona nie możesz oddzielić jej od wynaturzeń podobnych do
 Grave Sucking. Za tym wszystkim stoi jedna duchowość i możesz być przekonany, że nie jest to Boża duchowość.

__________________________________________

Materiał jest częścią artykułu na temat współczesnych zwiedzeń zamieszczonego na podanej niżej stronie:  http://zwiedzenie.blogspot.com/2015/09/curry-blake-i-duchowa-spuscizna-j-g.html

Sunday, October 25, 2015

Więcej niż pieśń

Wierzę, iż każdy chrześcijanin ma swoje ulubione pieśni, lub nawet tylko jedną, którą najchętniej śpiewa szczególnie w czasie burzy, niekoniecznie tej atmosferycznej. Nieraz dzieliłem się na tym blogu, że moim ulubionym stylem jest Southern Gospel, lecz lubię również „worship-y” innych stylów muzycznych, które chętnie nucę, szczególnie, gdy jestem sam. Do tej grupy należy pieśń, która zawsze porusza mnie wewnętrznie, tak, że nawet oczy się nieraz zaszklą z tego poruszenia. Jest to pieśń „The heart of worship”, angielskiego lidera muzycznego i piosenkarza, Matt’a Redman’a.
Słowa tej pieśni powstały w wyjątkowej sytuacji. W kościele Soul Survivor w Watford, na północno-zachodnich przedmieściach Londynu, pastor Mike Pilavachi usunął na jakiś czas wszelkie instrumenty muzyczne z udziału w nabożeństwach. Powodem tego dość dramatycznego posunięcia był przerost muzyki nad treścią śpiewanych pieśni podczas uwielbiania Boga. Wówczas Matt, rozmyślając w samotności nad prawdziwym wielbieniem Boga w społeczności kościoła, napisał słowa, które  po niedługim czasie stały się hymnem uwiebiania Boga ze szczerego serca.
Pamiętam moment, gdy pod koniec nabożeństwa lider uwielbiania zaintonował słowa „When the music fades”, zrobiło mi się jakoś „mięko” w sercu. Śpiewaliśmy wspólnie wspaniałe słowa, mówiące o tym, że tak naprawdę Bóg nie żąda od nas pieśni, jako pieśni, lecz zagląda głębiej do naszych wnętrz. On patrzy na serce, na to, co Mu przynosimy w naszym uwielbianiu. Prawdziwa chwała, jaką oddajemy Bogu jest o Nim, jest o Jezusie (It’s all about You, it’s all about You, Jesus).
Bóg, Król o nieskończonej wartości, oczekuje takiej czci, jaką mogą okazać Mu jedynie ci, którzy przez Niego zostali zrodzeni. To odrodzenie ma swój wyraz w nowym stworzeniu, jakie jedynie On może uczynić. Jest ono aktem wielkiej miłości Boga, który stwarza w nas tą wyjątkową zdolność oddawania Mu czci z czystego serca. Każdy rozumie, iż to nie jest to samo, co wyuczenie się kilku strof piosenki, i zaśpiewanie jej razem z innymi w kościelenej społeczności. To potrafi zrobić każdy, nawe najzagorzalszy grzesznik. Niedawno byłem świadkiem, jak najbardziej gestykulującym i machającym rękami podczas śpiewu był człowiek nietrzeźwy, który znalazł się na nabożeństwie.
Niestety, muszę powrócić znów do tematu daremnego wielbienia Boga przez tych, ktorzy jedynie śpiewają pieśni, czy nawet piosenki, jak to się teraz nazywa. Uważam, że liderzy, nauczyciele, pastorzy i inni, którzy wprowadzają ludzi nieodrodzonych do zespołów uwiebiania, zwołuja wspólne grupy, które jedynie śpiewają wyuczone treści piosenek, czynią wielką szkodę, zarówno dla Kościoła, jak i dla tych, którzy śpiewają. Zauważyłem, iż często takie „eventy” traktowane są jako zwiastuny duchowego przebudzenia. Lecz jeśli prawdziwe nawrócenie, które może być jedynie efektem pokuty i wyznania grzechów Zbawicielowi, sprowadza się na wspólnego śpiewu piosenek o religijnej treści, to jest to najzwyklejsze zwodzenie ludzi wobec ewangelicznej prawdy o narodzeniu się na nowo.
Tak, to prawda, że jedynie Bóg zna serca tych, którzy śpiewają. Lecz, jeśli widzimy, że te osoby jedynie śpiewają o Bożej miłości i zaraz po śpiewie wracają do swoich religijnych tradycji, które są zaprzeczeniem biblijnej prawdy, to nie sądzę, że ich serca doznały oczyszczającej mocy krwi Baranka Bożego.
Apostoł Paweł, zanim poznał prawdziwego Mesjasza, trwał w tradycji żydowskiej, sądząc o sobie, że jest sprawiedliwy w oczach Boga. Lecz gdy doznał olśnienia prawdziwą światłością, zrozumiał, że musi porzucić to wszystko, co było jedynie obrazem lub cieniem rzeczywistości, jaką jest Chrystus. Nie mógł dłużej pozostawć w tym, co stwarza jedynie „pozory mądrości w wymyślonej przez ludzi pobożności, pokorze i umartwianiu ciała, a nie w jakimś uznaniu potrzeb ciała” (Kol. 2:23).
Dlatego napisał do tych, którzy również uwierzyli w Chrystusa jak on, aby porzucili to wszystko, co dotychczas czynili. Paweł złożył osobiste świadectwo: „To jednak, co było dla mnie zyskiem, uważam za stratę ze względu na Chrystusa. Nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na przewyższające wszy­stko poznanie Chrystusa Jezusa, mojego Pana. Z Jego powodu wszystko poczytuję za nic i uważam za śmieci, aby zyskać Chrystusa” (Fil. 3:7,8). Od tego momentu, Paweł już nie pokładał nadziei w ofiarach składanych w świątyni, nie obchodził świąt i sabatów, gdyż nie budował własnej sprawiedliwości „wynikającej z Prawa, lecz dzięki sprawiedliwości osiągniętej przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwości z Boga na podstawie wiary” (w. 9).
Przenosząc to na współczesne czasy, uważam, że jeśli ktoś jedynie śpiewa pieśni o łasce i miłości Bożej, a nadal uczestniczy w niebiblijnych obrzędach, które mają zapewnić mu zbawienie przez sakramnety, liturgie i oddawanie czci obrazom i posągom, to tak naprawdę nie ma nic wspólnego z Duchem Świętym. Ponieważ, gdy Pan Jezus zapowiedział nastanie czasu działania Ducha Świętego, to wyraźnie określił to, czego będzie dokonywać Pocieszyciel. Chrystus rzekł: „On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie” (Jan 16:8). A gdy Duch Święty już kogoś przekna, to naprawdę zostanie przekonany, tak jak to stało się w Efezie. Gdy Paweł zwiastował Słowo Pańskie, „wielu też z tych, którzy uwierzyli, przychodziło, wyznając i ujawniając swoje uczynki. Dość liczni z tych, co uprawiali magię, poznosili także księgi i palili je wobec wszystkich. Wartość ich obliczono na pięćdziesiąt tysięcy sztuk srebra” (Dz.Ap. 19:18,19). Nikt się nawet nie zastanawiał nad wartościa tych ksiąg, gdyż skoro przyjęli Pana Jezusa, który stał się ich prawdziwą swiatłością, nie chcieli mieć do czynienia z niczym innym i księgi spalili, aby już do nich więcej nie wracać.
Efekt był taki, że „potężnie rosło i umacniało się Słowo Pan” (w. 20). Dziś, co najwyżej, rośnie liczba uczestników nabożeństw, ponieważ, jak niektórzy mówią: "tam tak ładnie śpiewają".
Pamiętajmy, że Panu Bogu nie o pieśń chodzi, lecz o ludzkie serca.  A jeśli już doznają odrodzenia, to na pewno będą zdolne do oddawania Bogu prawdziwej czci, nie konieczne w rytm grających instrumentów, lecz codziennie, przynosząc owoc Ducha Świętego.
Henryk Hukisz

Rozmyślania o podobnej treści:
Kura czy jajko, co było pierwsze?

Monday, October 19, 2015

"Seksowna" wiara

 Z góry przepraszam za nieco szokujący tytuł tej refleksji. Nie wymyśliłem go, bo nigdy nie przyszłoby mi do głowy, ażeby skojarzyć ze sobą te dwa określenia. W prawdzie pisałem już wcześniej o świętym seksie, lecz miałem wowczas na uwadze prawdziwy seks, jakim Bóg obdarował małżonków.
Tym razem chodzi mi bardziej o wiarę, o to, jak można ją scharakteryzować. Ten tytuł nawiązuje do określenia wiary, jakie padło z ust osoby prowadzącej wywiad ze znaną Polską piosenkarką, która zmieniła swoje życie, styl artystyczny i nawet wygląd (imidż), ponieważ publicznie oświadczyła, iż wierzy w Boga. Sam wywiad był ciekawy, piosenkarka bardzo inteligentna, i wszystko byłoby O. K., gdyby dziennikarka nie wtrąciła swoich „pięciu groszy”. W pewnym momencie, okazując zdziwienie, iż można publicznie, tak otwarcie mówić o swojej osobistej relacji z Bogiem, dosłownie powiedziała: „Osoba wierząca, to jest sexi. To się sprzeda w mediach? Będzie ci łatwiej, czy trudniej?”.
Nie mam zamiaru oceniać wypowiedzi piosenkarki, ani kwestionować tego, co powiedziała, gdyż jest to sprawą pomiędzy nią i Bogiem. Piszę o tym jedynie  dlatego, iż coraz częściej w naszych czasach, ludzie powołują się na wiarę w Boga, z powodów zupełnie innych, niż szczere wyznanie swojej osobistej relacji z Bogiem. Być może pamiętamy, jak kilka lat temu, na dość popularnym profilu fb, znani ludzie z życia publicznego, oświadczali, że nie wstydzą się Jezusa. Głośno zrobiło się wówczas, gdy pewna sportsmenka, po takim oświadczeniu, pokazała się nago w popularnym  magazynie, który głównie publikuje tzw. rozebrane zdjęcia sportowców. Nawet sam dołączyłem się do publicznego wyrażenia opinii na ten temat we wpisie „O wstydzie słów kilka”.
Z pewnością zauważyliśmy, iż określenie „sexy” stało się tak powszechne, jak „dobry”, czy „kiepski”. Szczególnie w reklamach, przypisuje się seksualność każdemu przedmiotowi, jak samochód, buty, patelnia, czy cokolwiek innego. Seksy są nawet zjawiska, postawy, zachowania, a teraz nawet wiara w Boga.
Zadaję sobie pytanie, czy o taką wiarę chodziło Bogu, gdy wyznaczył ludziom jedyną właściwą drogę, jaka może doprowadzić grzesznika do pojednania z Nim. W Biblii czytamy wiele na temat wiary. Apostołowie, którzy pisali listy do wierzących w różnych zborach, wyjaśniali, że nie każda wiara jest właściwa. Ba, nawet największy Boży przeciwnik, też wierzy, jak to zapisał Jakub, że „demony również wierzą i drżą” (Jak. 2:19). Ludzie wierzący natomiast, mogą mieć różne odmiany wiary. Jeśli nie czynią tego, w co wierzą, to ich wiara jest martwa, gdyż „wiara, jeżeli nie ma uczynków, martwa jest sama w sobie” (Jak. 2:17).  
Pan Jezus, nauczał również na temat wiary, jaka powinna być, aby ci, którzy wierzą, mogli korzystać z jej efektów. On sam demonstrował jej najlepsze zastosowanie, gdyż na słowa Jego modlitwy, nie tylko Łazarz wyszedł z grobu, lecz burze ustawały, chorzy stawali się zdrowymi a drzewa usychały, i nie wydawały już więcej owoców. Uczniowie, zadziwienie tym, jak skuteczna jest wiara, usłyszeli z ust Mistrza: „Miejcie wiarę Bożą!” (Mar. 11:22 [Biblia Brzeska]). Odwołałem sie do tego mało znanego przekładu Biblii na nasz język, ponieważ jest to jedyne dosłowne tłumaczenie tego zdania. Wiara jest Bożym aktem w nas, i jak napisał Paweł, "wiara nie jest rzeczą wszystkich" (2 Tes. 3:2). Dlatego, jeśli mamy wiarę, która jest skuteczna w naszych sercach, jest to z pewnością aktem Bożej łaski.
Jednym z najważniejszych określeń, jak ważna jest wiara w naszej relacji z Bogiem, znajdujemy w prostym zdaniu – „Bez wiary zaś nie można podobać się Bogu; kto bowiem przystępuje do Boga, musi uwierzyć, że On istnieje i że nagradza tych, którzy go szukają” (Hebr. 11:6). W tym samym rozdziale, znajdujemy najprostszą definicję wiary – „wiara jest pewnością tego, czego się spodziewamy, przeświadczeniem o tym, czego nie widzimy” (Hebr. 11:1). Później czytamy o wielu bohaterach wiary, którzy nie tylko wyznawali, że wierzą w Boga, lecz dokonywali niesamowitych czynów i znosili najgorsze doświadczenia, gdy „byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, zabijani mieczem, błąkali się w owczych i kozich skórach, wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani” (w. 37). To była wiara doświadczona, cenniejsza niż najdroższe złoto – i taką wiarę możemy mieć, jeśli bezgranicznie zaufamy każdemu słowu, jakie Bóg wypowiedział. Pismo mówi, że "wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa" (Rzym. 10:17 [B.T.]).
Przez wiarę przyjmujemy zbawienie, i to jest jej najwspanialsze działanie. Ona jest mocą Bożą w życiu każdego, kto przyjął ewangelię. Jak napisał apostoł Paweł – „Albowiem nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy(Rzym. 1:16). Dlatego ten wierny sługa ewangelii wyznał otwarcie: „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie” (Gal. 2:22).
Celowo, w tym rozmyślaniu, poświęciłem sporo miejsca charakterystyce prawdziwej wiary, gdyż jest ona godna szacunku i poważnego potraktowania. Niestety, diabeł dąży do ośmieszania naszej wiary, abyśmy traktowali ją, jako element chwilowej mody. On wie, że taka wiara niczego nie dokona, nie doprowadzi do pojednania grzesznika z Ojcem niebieskim. Dlatego przypuszczam, że obecnie coraz częściej będziemy mogli usłyszeć o ludziach, którzy wiarę będą traktować jako jeden z elementów uzyskania większej popularności. Widocznie takie pojącie o wierze, ma wspomniana wcześniej dziennikarka, dla której nawet wiara może być „sexi”.

Henryk Hukisz

Sunday, October 18, 2015

Wesoły autobus

W latach 80-tych ubiegłego wieku, w ramówce programowej polskiego radia, istniała audycja zatytułowana „Wesoły autobus”, propagująca piosenki biesiadne. Ponieważ większość czytelników mojego bloga, nie zna tak odległych czasów, muszę przeto przypomnieć treść tej piosenki, która dla moich uszu nadal brzmi znajomo.
W czołówce tej audycji leciała skoczna melodia i słowa:
„Sroczka na płocie
Wyjrzyjże no ociec, aha, aha
Co tak pędzi drogą, aż popatrzeć strach
Wesoły autobus, gna po kocich łbach  (...)
Najsmutniejsza rzecz, karawaniarza twarz
Pełna śmiechu beczka, to autobus nasz  (...)
Wszyscy słuchają, aha, aha
O czym dziś gadają, aha, aha
Baw się razem z nami do białego dnia
Wesoły autobus, gna po kocich łbach”

Piosenka jest tylko piosenką, istotna natomiast jest jej treść niosąca przesłanie, iż rzeczą najważniejszą jest, bawić się wesoło. Redaktorzy programu starali się zawsze o to, aby dostarczyć słuchaczom całą „beczkę śmiechu”, dlatego wypełniali czas audycji anegdotami i piosenkami, których treść i melodia wywoływała ogólna wesołość
Osobiście nie mam nic przeciwko wesołości, lecz uważam, iż musimy umieć odróżnić ją od radości, jakiej zasadniczo możemy doświadczać jedynie w Duchu Świętym. Pisałem już o tym wcześniej w rozmyślaniu „Ewangelia na wesoło”. Powracam jednak do tematu, gdyż zauważam, iż nie wszyscy dostrzegają tę różnicę. A szczególnie niebezpiecznie robi się w sytuacji, gdy liderzy kościołów, dla zadowolenia swoich fanów, zapewniają podczas nabożeństw dobrą rozrywkę. Moim zdaniem, kościół powinien zapewniać ludziom wierzącym duchowy rozwój, prowadzący do dojrzałości, której szczytową formą jest całkowita uległość Chrystusowi, a nie spędzanie czasu na wesołej zabawie. Ostatnio spotkałem nawet zachętę skierowaną do zborowników, aby korzystali z darmowych lekcji tańca w zaprzyjaźnionym klubie. W programie bezpłatnych lekcji tańca towarzyskiego, znajduje się oferta dobrze zaopatrzonego baru. W prawdzie za drinki, trzeba już sporo zapłacić.
Pewien pastor, utworzył nawet teologię wesołości, aby ludzie w jego społeczności mieli dobry „ubaw”. Pojawiające się w naszym kraju tego rodzaju trendy, najczęściej pochodzą z drugiej strony oceanu, po której przyszło mi jakiś czas mieszkać. Pisałem też niejednokrotnie, iż coraz częściej w zborach amerykańskich, pastorzy starają się dostarczać wiernym dobrą zabawę. Dla mnie, wychowanego w czasie, gdy zgromadzonych na  nabożeństwie najczęściej witano zwrotem „Chwała Panu”, lub „Chwała Jezusowi”, obco brzmią słowa, jakimi tutaj wita się zgromadzonych: „Are you having a fun?” (Czy dobrze się bawicie?).
Wspomniany pastor ogłasza: „ Zalecam wesołość wszystkim, którzy pragną pozyskiwać dusze”. Aby to zawołanie brzmiało poważniej, podpiera się cytatem „księcia kaznodziejów”, czyli Charlsa Spurgeona, który rzekomo tak pisał w swoim podręczniku dla kaznodziejów.
Ponieważ jestem człowiekiem dociekliwym, sięgnąłem do oryginału tego dzieła, gdzie znalazłem takie oto zalecenie tego słynego kaznodziei: „I commend cheerfulness to all who would win souls; not levity and frothiness, but a genial, happy spirit” („Lectures to my students. Volume I”). W tłumaczeniu na nasz język, słowa te brzmią: „Zalecam radość dla wszystkich, którzy będą zdobywać dusze; nie lekkomyślność i pustosłowie, ale szczery, szczęśliwy duch”. Natomiast twórca teologii wesołości w ewangelizacji, powołał się na przekład z komentarza Barcley’a do Ewangelii Jana, gdzie niezbyt poprawnie przetłumaczono to zdanie – (Zalecam wesołość wszystkim, którzy pragną pozyskiwać dusze. Nie groźby, nie pienienie się, ale duch szczerości i szczęśliwości). Charles Spurgeon, w cytowanym dziele, uczy przyszłych kaznodziejów, jak należy posługiwać się darowanym przez Stwórcę głosem, aby zwiastowane słowo zostało właściwie odebrane przez słuchaczy. Ogólna jego rada jest wyrażona w zdaniu: „A needful rule is — always suit your voice to your matter”, czyli „Rzeczą konieczną jest, aby zawsze dostosować swój głos do znaczenia słów”. Nie sądzę, iż w Biblii znajdziemy jakąś treść, którą należy odczytywać tak, aby wywołać u słuchaczy wesołość.
No tak, Biblia jedno, a współcześni jej zwiastuni bardziej dbają o uszy słuchaczy, niż o wierny przekaz Bożego Słowa. Mnie uczono, że rzeczą najważniejszą dla Kościoła jest zwiastowanie ewangelii. A ewangelia, to przesłanie o śmierci i zmartwychwstaniu Pana Jezusa. Nie sądzę więc, iż to zwiastowanie można przekazywać w nastroju wywołującym wesołość. Spurgeon nauczał w swoim czasie, iż nawet ton głosu należy dostosować do znaczenia słów, jakie się przekazuje.
Apostoł Paweł, który żył wiele wieków dawniej, niż autor tego bloga, czy Charles Spurgeon, napisał: „uznałem za właściwe nic innego nie umieć między wami, jak tylko Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego. I przybyłem do was w słabości i w lęku, i w wielkiej trwodze” (1 Kor. 2:2,3).
I niech tak zostanie w prawdziwym Kościele Jezusa Chrystusa, aż do Jego powrotu.
Henryk Hukisz

Monday, October 12, 2015

Modlące się ręce

 Modlitwa w życiu człowieka wierzącego,jest konieczna jak powietrze do oddychania.

Pan Jezus modlił się nieustannie, a chyba my potrzebujemy modlitwy bardziej niż On. Apostołowie prosili o to, aby modlić się o nich i o dzieło, które wykonują.

Paweł tak pisał do wierzących w zborach: „Bracia, módlcie się za nas” (1 Tes. 5:25). „Módlcie się zarazem i za nas, aby Bóg otworzył nam drzwi dla Słowa w celu głoszenia tajemnicy Chrystusowej, z powodu której też jestem więźniem” (Kol. 4:3).

O tym, jak ważną rolę odgrywa modlitwa w życiu ludzi wierzących, pisał również apostoł Jakub – „Wyznawajcie tedy grzechy jedni drugim i módlcie się jedni za drugich, abyście byli uzdrowieni. Wiele może usilna modlitwa sprawiedliwego” (Jak. 5:16).

Często, gdy myślimy o modlitwie, przypominamy sobie ten dobrze znany rysunek, przedstawiający modlące się ręce.

Oto historia, jak ten rysunek powstał.

Na początku XV wieku, w małej wiosce niedaleko Norymbergi, mieszkała rodzina z osiemnaściorgiem dzieci. Osiemnaście! Aby jedynie zadbać o jedzenie na stole dla tego motłochu, ojciec i głowa rodziny, z zawodu złotnik, pracował prawie osiemnaście godzin dziennie w swoim zawodzie. Chętnie też brał wszelkie inne płatne zajęcia, jakie mógł znaleźć w okolicy.

Mimo beznadziejnych warunków, dwóch najstarszych synów miało swoje marzenia. Obydwajj chcieli realizować swoje zamiłowanie do sztuki, ale dobrze wiedzieli, że ojciec nigdy nie będzie w stanie sfinansować choćby jednego z nich, aby mógł wyjechać do Norymbergi na studia.

Po wielu długich nocnych dyskusjach, chłopcy w końcu doszli do porozumienia. Będą rzucać monetą. Ten, który przegra, bądzie musiał podjąć pracę w pobliskiej kopalni i ze swoich zarobków będzie opłacać studia swego brata. Potem, gdy brat, który wygra to losowanie, ukończy czteroletnie studia, będzie finansować swego brata w akademii, ze sprzedaży swoich prac, lub, jeśli to będzie konieczne, podejmie również pracę w kopalni.

W niedzielę, po powrocie z kościoła, rzucili monetę. Albrecht Dürer wygrał losowanie i udał się do Norymbergi. Albert podjął niebezpieczną pracę w kopalni, aby przez następne cztery lata finansować studia swego brata.  Drzeworyty i olejne obrazy Albrechta były o wiele lepsze niż większości jego profesorów. Zanim ukończył studia, zaczął juz dobrze zarabiać na sprzedaży zleconych mu prac.

Gdy młody artysta wrócił do swojej wsi, rodzina Dürerów zorganizowała uroczystą kolację na powrót Albrechta. Podczas tego niezapomninego posiłku przerywanego muzyką i śmiechem, Albrecht wstał aby wypić toast za swego ukochanego brata, który poświęcił wiele lat swojej pracy, dzięki czemu mógł spełnić swoje marzenia. Jego ostatnie słowa brzmiały: "A teraz, Albert, błogosławiony mój bracie, teraz twoja kolej. Teraz ty możesz pojechac do Norymbergi, aby zrealizować swoje marzenia, a ja zatroszczę się o ciebie."

Wszystkie głowy zwróciły się na drugi koniec stołu, gdzie siedział Albert. Po jego bladej twarzy spływały łzy, on zaś kręcąc opuszczoną głową z boku na bok, szlochając powtarzał w kółko: "Nie ... nie .. .nie, nie."

Wreszcie, Albert wstał i otarł łzy na policzkach

Spojrzał wokół długiego stołu na twarze kochanych osób, a następnie, trzymając ręce blisko swego prawego policzka, powiedział cicho: "Nie, bracie. Nie mogę jechać do Norymbergi, dla mnie jest już za późno. Zobacz, co cztery lata w kopalniach zrobiły z moimi rękoma! Kości w każdym palcu były przynajmniej raz złamane, a ostatnio cierpiałem na zapalenie stawów. Z moją prawąą ręką jest tak źle, że nie mogę nawet trzymać kieliszka, aby wypić z tobą toast , tym bardziej, nie będę mógł poprowadzić piórem lub pędzlem delikatnych lini na pergaminie lub płótnie. Nie, bracie ... dla mnie jest już za późno. "

Minęło ponad pół wieku. Do tej pory setki dzieł Albrechta Dürera, jego mistrzowskie portrety, i kropkowane szkice, akwarele, węgiel, drzeworyty i miedzioryty wiszą w każdym wielkim muzeum na świecie. Lecz najprawdopodobniej, większość ludzi zna tylko jedno z dzieł Albrechta Dürera. Być może, znajduje sie ono w wielu naszych domach lub biurach.

Pewnego dnia, aby oddać na zawsze hołd Albertowi, Albrecht Dürer starannie narysował spracowane ręce brata, ukazując cienkie palce podniesione ku niebu. Ten niesamowity rysunek nazwał po prostu "Ręce", ale  ludzie na całym świecie, okazując w swoich sercach wielkie uznanie, nazwali je "Modlące się ręce".

Gdy następnym razem spojrzysz na kopię tego wzruszającego rysunku, przypatrz się mu dokładniej. Niech ci towarzyszy refleksja, że niczego nie dokonasz sam!

Autor nieznany

Saturday, October 10, 2015

Anatomia grzechu

 Myślę, iż jednym z najbardziej wyraźnych przykładów ukazujących, jak rodzi się myśl, która przeradza się później w grzeszny czyn, jest historia Dawida i Batszeby. Któż nie zna tego obrazu, tak dokładnie opisanego w Biblii? Możemy zobaczyć w tym opisie poszczególne etapy rodzenia się grzechu, dlatego zatytułowałem tę refleksję, „Anatomia grzechu”.
Wpierw chcę namalować tło, aby lepiej zrozumieć, co działo się w sercach bohaterów tej smutnej historii. Jest to w prawdzie wydarzenie z serii „Harlekina”, lecz w kontekście biblijnym, należy je raczej zakwalifikować do kategorii dramatu.
Był to czas, gdy „królowie zwykli wyruszać na wojnę” (2 Sam. 11:1), lecz Dawid postanowił pozostać w swoim pałacu. Niektórzy upatrują, iż przyczyną, jaka doprowadziła do grzesznej relacji króla z piękną niewiastą, była bezczynność. Gdyby, wołają zwolennicy takiej teorii, Dawid poszedł na wojnę, nie doszłoby do tego, do czego doszło. Osobiście dopatruję się nieco głębszej przyczyny całego zajścia.
Uważam, że Dawid nie posiadał dostatecznej umiejętności opanowania swoich myśli. Brakowało mu czegoś, co cechuje wielu współczesnych nam, zarówno mężczyzn, jak i kobiet – nie potrafił zachować samokontroli, lub samozaparcia. Widok kąpiącej się kobiety podziałał na niego jak skuteczny afrodyzjak, który wzbudził podnietę, jakiej nie potrafił opanować. Może to brzmieć, jak pewnego rodzaju usprawiedliwianie Dawida, lecz z jego życiorysu wynika, że miał słabość do kobiet. W ciągu dwudziestu lat panowania, wzbogacił swoją sypialnię do ośmiu żon. A, chociaż wielożeństwo było w tamtym czasie praktykowane, szczególnie na dworach królewskich, to jednak powienien znać wolę Stwórcy. Bóg, stwarzając małżeństwo, miał na uwadze związek jednego mężczyzny z jedną kobietą. Później, Bóg powiedział do Izraela, mając na uwadze króla, jakiego sobie ustanowią, „Niech też nie bierze sobie wiele żon, aby nie odstąpiło jego serce” (5 Moj. 17:17).
Wstępem do całej historii o Dawidzie i Batszebie jest romantyczna okoliczność – „I przytrafiło się, że pod wieczór Dawid wstał ze swojego łoża i przechadzał się po tarasie swojego królewskiego domu, i ujrzał z tego tarasu kąpiącą się kobietę. A była to kobieta wielkiej urody” (2 Sam. 11:2). Wyrażenie „i przytrafiło się”,  sugeruje, że za to co się stało, żadna ze stron nie ponosi winy, gdyż taka jest natura powstałej sytuacji. W pewnym sensie, jest w tym wiele racji, lecz jak już wczesniej powiedziałem, powodem upadku Dawida, był brak samokontroli z jego strony. Sądzę, że Dawid znał historię Józefa i żony Potyfara. Gdy ten wierny Boży sługa został podstpnie wciągnięty przez żonę swego pana do jej sypialni, zawołał zdecydowanie: „Jakże miałbym więc popełnić tak wielką niegodziwość i zgrzeszyć przeciwko Bogu?” (1 Moj. 39:9).
A i Batszeba nie jest bez winy, gdyż można zapytać się, co robiła na balkonie pod oknem królewskiej sypialni, w prowokującym stroju, lub zupełnie bez niego? Czyż nie przypomina to nam zachowania innej kobiety, o bardzo określonym charakterze, która spotkanemu mężczyźnie wyznała: „męża nie ma w domu, udał się w podróż daleką” (Prz.Sal. 7:19). Gdy sytuacja zaistnienia grzechu dotyczy dwie osoby, z reguły żadna z nich nie jest bez winy, ponieważ występuje tu zjawisko prowokacji.
Innym, istotnym elementem tej anatomii grzechu, jest wzrok. Dawid ujrzał kąpiącą się obietą, która posiadała wyjątkowa urodę. Biblia pokazuje nam wyraźnie, ze wzrok może doprowadzic do wielkich tragedii. Z pewnością największa wydarzyła się na samym początku historii ludzkości, gdy „kobieta zobaczyła, że drzewo to ma owoce dobre do jedzenia i że były miłe dla oczu” (1 Moj. 3:6). Myślę, że bogobojny Hiob wyciągnął właściwy wniosek z tych wydarzeń i powiedział: „Zawarłem umowę ze swoimi oczyma, że nie spojrzę pożądliwie na pannę” (Hiob 31:1). Najlepszą naukę na ten temat wygłosił Pan Jezus, który właśnie w kontekście patrzenia na niewiastę, powiedział: „Jeśli tedy prawe oko twoje gorszy cię, wyłup je i odrzuć od siebie, albowiem będzie pożyteczniej dla ciebie, że zginie jeden z członków twoich, niż żeby całe ciało twoje miało pójść do piekła” (Mat. 5:29). Król Dawid zmądrzał, z pewnością po tym spotkaniu, tak że modlił się do Boga: „Odwróć oczy moje, niech nie patrzą na marność” (Ps. 119:37).
Bardzo ważną rolę, w popadnięciu w grzeszną pokusę, odgrywa fałszywa pobożność. Zdarza się w życiu osób wierzących, że znają Boże przykazania, nawet zachowują niektóre, lecz gdy spotykają się z pokuszeniem, zwodzi ich fałszywe mniemanie, że przecież przestrzegają to, co Bóg nakazał. Dawid, gdy nabrał już ochoty, aby skorzystać z wdzięków pięknej Batszeby, zadbał o to, aby nie złamać Bożego przykazania: „Nie zbliżaj się do kobiety, aby odsłaniać jej nagość w czasie jej nieczystości miesięcznej” (3 Moj. 18:19). A przecież, Duch Święty, który dawał Dawidowi wiele dobrych rad, z pewnością szeptał mu do serca to, co apostoł Jakub zapisał w swoim liście: „Ktokolwiek bowiem zachowa cały zakon, a uchybi w jednym, stanie się winnym wszystkiego” (Jak. 2:10). Dawid, w prawdzie nie złamał przykazania odnośnie kobiecej nieczystości, lecz jego uczynek sprawił, że był winien przekroczenia całego zakonu.
Apostoł Jakub opisuje nam również pewien mechanizm, jak dochodzi do grzechu w życiu człowieka wierzącego. Pisze, że „każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą, potem, gdy pożądliwość pocznie, rodzi grzech, a gdy grzech dojrzeje, rodzi śmierć” (Jak. 1:14,15).
Jedno jest pewne, że Bóg daje możliwość zwycięstwa nad pokusami. Dlatego musimy pilnie czuwać, gdyż od samego początku, gdy grzech pojawił się wśród ludzi, Bóg powiedział: „u drzwi czyha grzech. Kusi cię, lecz ty masz nad nim panować” (1 Moj. 4:7).
Posłuchjamy dobrej rady apostoła Jakuba: „Błogosławiony mąż, który wytrwa w próbie, bo gdy wytrzyma próbę, weźmie wieniec żywota, obiecany przez Boga tym, którzy go miłują” (Jak. 1:12).

Henryk Hukisz

Monday, October 5, 2015

Gramatyka grzechu

 Mowy ojczystej uczyłem się w domu. Później w szkole, poznawałem reguły posługiwania się zdolnością wypowiadania swych myśli i pragnień w języku polskim. Przyznaję, iż nie byłem prymusem na lekcjach języka polskiego,  a regułki gramatyczne wykuwałem na pamięć, aby otrzymać pozytywne oceny na świadectwach szkolnych. Obecnie żałuję, iż w tamtych latach nie przykładałem się bardziej do lepszego opanowania sztuki posługiwania się ojczystym językiem.
Dopiero na studiach, gdy uczyłem się języków biblijnych, zacząłem lepiej rozumieć, jak ważna jest znajomość zasad gramatycznych, dla poprawnego pojmowania tekstu pisanego. Uważam, że aby właściwie rozumieć to, co jest napisane w Biblii, nie wolno nam lekceważyć gramatyki, czyli tego, w jaki sposób zostało zapisane to, co czytamy. Niejednokrotnie w moich rozważaniach, pisanych na tym blogu, dawałem temu wyraz.
Obecnie chcę bliżej przyjrzeć się kilku wersetom z listu apostoła Jana.  W pierwszysch rozdziałach, pierwszego listu, Jan pisze na temat grzechu, z jakim ma do czynienia każdy wierzący. Dlatego pozwólcie, ze wpierw zacytuję ten fragment.
„Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma.
 Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości.
Jeśli mówimy, że nie zgrzeszyliśmy, kłamcę z niego robimy i nie ma w nas Słowa jego.
Dzieci moje, to wam piszę, abyście nie grzeszyli. A jeśliby kto zgrzeszył, mamy orędownika u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy” (1 Jan 1:8-2:1).
 W tym fragmencie, słowo grzech występuje trzy razy jako rzeczownik, oraz trzykrotnie, jako czasownik - zgrzeszyć. I tu muszę od razu dokonać korekty gramatycznej, gdyż wyraz „grzeszyli” (1 Jan 2:1), powinien być również zapisany jako „zgrzeszyli”. Dlaczego jest to tak ważne? Dlatego, że nadal wielu naucza, na podstawie aktualnego przekładu, że są to dwa różne pojęcia. Sam niejednokrotnie, przyznam, że nieświadomie, twierdziłem, iż wskazany wyżej werset jest podstawą do głoszenia nauki, jakoby chodziło tu o dwa różne pojęcia. Uważa się potocznie, że wyrażenie „abyście nie grzeszyli”, określa ciągłe trwanie w czynieniu grzechu, a nawet mówi się, że Jan ma tutaj na uwadze dobrowolne czynienie grzechu. Natomiast w dalszej części tego tekstu, wyrażenie „jeśliby kto zgrzeszył” oznacza jednorazowy czyn grzeszny, jakiego dopuścił się człowiek wierzący w wyniku nieuwagi. Spotkałem sie nawet z opinią, iż ten polski przekład oddaje lepiej niż grecki oryginał prawdę, jaką apostoł Jan zapisał w tym fragmencie swojego listu.
Nie chcę przez to powiedzieć, że takie zrozumienie jest niewłaściwe. Absolutnie nie, lecz ono nie wynika z tego fragmentu. Pozwólcie, że podam zapis pierwszego wiersza z drugiego rozdziału, jaki znaduje się w „Grecko – Polskim Nowym Testamencie” – „Dzieci me, to piszę wam, aby(ście) nie zgrzeszyli. I jeśli kto zgrzeszyłby, orędownika mamy przy Ojcu, Jezusa Pomazańca sprawiedliwego”. Dwukrotnie użyte tu słowo „zgrzeszyć”, w oryginale występuje w takiej samej formie gramatycznej, jako czasownik w trybie przypuszczającym czasu przeszłego, w formie czynnej. 
Słowo, które stanowi klucz do prawidłowego odczytania tego fragmentu, to najczęściej pomijany zaimek rzeczowy wskazujący – „to”. Apostoł Jan, przedstawia na początku swego listu bardzo ważne prawdy, które stanowią podstawę oceny stanu duchowego osoby wierzącej.
Na samym początku stwierdza, że żywot, jaki został nam objawiony „jest społecznością z Ojcem i z Synem jego, Jezusem Chrystusem” (1 Jan 1:3). Ponieważ Bóg jest światłością, ci, którzy otrzymali dar nowego życia, zobowiązani są do chodzenia w światłości, aby móc trwać w społeczności z Bogiem Sprawdzianem narodzenia się do nowego życia, jest pytanie, czy rzeczywiście chodzimy w światłości? Pan Jezus powiedział, że „kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu” (Jan 3:21). Wskaźnikiem nowego życia w światłości jest nasze postępowanie. Jeśli ktoś nadal grzeszy, czyli ten, „kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków” (w. 20).
Grzech jest jednak nieunikniony w życiu dziecka Bożego, ponieważ grzeszne ciało nadal kusi do pełnienia uczynków ciała. Brak posłuszeństwa Duchowi Świętemu, który pragnie wydawać w naszym życiu Swój owoc, prowadzi do popełnienia grzechu. Jan w swoim liście nazywa to „zgrzeszeniem”, czyli popełnieniem niewłaściwego czynu. Każdemu to sie przytrafia, nawet apostoł Paweł wyznał, „albowiem nie czynię dobrego, które chcę, tylko złe, którego nie chcę, to czynię” (Rzym. 7:19). Jan, w tym liście stwierdza jasno: „Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma” (1 Jan 1:8).
Dlatego obowiązkiem, a raczej powiedziałbym, że skłonnością nowej natury jest jak najszybsze pragnienie oczyszczenia się z popełnionego złego czynu. Jestem przekonany, że każdy z nas wiele zawdzięcza obietnicy, o jakiej pisze Jan – „Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” (1 Jan 1:9).
Apostoł Jan to ma na uwadze, gdy zaleca osobom odrodzonym mocą zwiastowanego im słowa ewangelii, aby uważali, aby wsytrzegali się sytuacji, w których mogliby zgrzeszyć, używając właśnie tego wyrażenia „abyście nie zgrzeszyli” (1 Jan 2:1). Listy apostolskie zawierają mnóstwo pouczeń i dobrych rad, jak powinniśmy postępować, aby unikać możliwości popełnienia grzechu. Jednym z najlepszych sposobów, aby nie ulegać pokusom grzesznej natury ciała, jest wypełnianie myśli tym, "co prawdziwe, co poczciwe, co sprawiedliwe, co czyste, co miłe, co chwalebne, co jest cnotą i godne pochwały" (Filip. 4:8). W tej walce z wrogością naszych własnych ciał, musimy dokonywać właściwych wyborów już w sferze naszych myśli. Jak pisze apostoł Paweł: "Bo chociaż żyjemy w ciele, nie walczymy cielesnymi środkami. Gdyż oręż nasz, którym walczymy, nie jest cielesny, lecz ma moc burzenia warowni dla sprawy Bożej; nim też unicestwiamy złe zamysły i wszelką pychę, podnoszącą się przeciw poznaniu Boga, i zmuszamy wszelką myśl do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi" (2 Kor. 10:3-5).
Główną myślą tego fragmentu listu apostoła Jana jest zalecenie, aby unikać zgrzeszenia. A jeśli już się zdarzy, że ktoś by „zgrzeszył, mamy orędownika u Ojca, Jezusa Chrystusa, który jest sprawiedliwy” (1 Jan 2:1). Możliwość uzyskania przebaczenia jest dowodem ogromnej miłości Boga Ojca, który zna doskonale jakimi naczyniami jesteśmy, gdyż „nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego” (Rzym. 9:16).

Henryk Hukisz

Podobny temat:
"Grzech teraźniejszy"