Friday, May 29, 2020

Pierwszy znak Jezusa


W 1955 roku w Des Plaines na przedmieściach Chicago,  Ray Kroc sprzedawca maszyn do koktajli mlecznych otworzył pierwszą restaurację franczyzową McDonald's. Od tego wydarzenia w przeciągu 65 lat znak dwóch złotych łuków opanował cały świat i prawie każde dziecko na ich widok jest w stanie zmusić swoich rodziców do zatrzymania się na hamburgera. Ten znak potrafi wzbudzić w organizmie niejednego dorosłego człowieka soki trawienne, w stopniu całkowitego zniewolenia. Lecz każdy człowiek wie, że tym znakiem nikt się nie naje. To nie znak, lecz zadowolenie wywołane swoim widokiem, lecz porcja rzeczywistego pokarmu serwowanego pod tym szyldem, daje poczucie zaspokojenia głodu. Znak jest jedynie ważnym elementem handlowym, lecz nie stanowi głównego celu w tym biznesie.
Pozwólcie, że przejdę do tematu, jaki wynika z tytułu tego rozważania. Chcę pisać o znakach, jakie potwierdzały autentyczność służby Chrystusa. Wpierw jednak chcę nawiązać do sytuacji, gdy Chrystus, oskarżony przez przywódców religijnych o współpracę z Belzebubem, wskazał na prawdziwy znak potwierdzający Jego autentyczność - „Po owocach bowiem poznaje się drzewo” (Mat. 12:33). Zniesmaczeni taką uwagą Faryzeusze zażądali wprost od Pana Jezusa jakiegoś znaku, który mógłby ich przekonać, że jest prawdziwym Mesjaszem. Powiedzieli wówczas: „Nauczycielu, chcemy zobaczyć znak od Ciebie” (Mat. 12:38). Jak wiemy, Pan odwołał się do jedynego znaku, jaki potwierdza Jego posłannictwo, to jest „znak Jonasza”, czyli zmartwychwstanie po trzech dniach od Jego śmierci na krzyżu. To jest szczególny znak, gdyż w tym celu Chrystus przyszedł na ziemię.
Mając jednak na uwadze kwestię znaków w życiu Pana Jezusa, zachęcam zwrócić uwagę na pierwszy znak, o jakim napisał Jan. Jak wiemy, pod koniec swojej ewangelii, Jan opisując wiele wydarzeń z życia Pana Jezusa zauważył, że „gdyby zostały spisane szczegółowo, to cały świat, jak sądzę, nie pomieściłby ksiąg, które należałoby napisać” (Jan 21:25). To jednak pierwszemu zdarzeniu, o którym jest powiedziane, że było znakiem, Jan poświęcił sporo uwagi. Jest to bardzo dobrze znane wydarzenie, o którym z pewnością wiedzą rodacy - chodzi o zamianę wody w wino i to w dużej ilości.
Wpadła niedawno w moje ręce arcyciekawa książeczka napisana w 1872 roku autorstwa ks. dr. Leopolda Otto, ewangelickiego pastora warszawskiego i cieszyńskiego - „Książeczka o małżeństwie ułożona dla ludu chrześcijańskiego”. Na samym początku autor zastanawia się „dla czego Chrystus Pan najpierwszy cud swój uczynił na godach? Ażali nie byłoby przystojniej, gdyby cud stał się w kościele Jerozolimskim podczas jakiego wielkiego święta, w obec kapłanów i starszych ludu Izraelskiego?” Rzeczywiście, dlaczego Pan nie uczynił czegoś bardziej spektakularnego, jak wzbudzenie z martwych, lub przynajmniej uzdrowienie niewidomego, jako pierwszy znak Swojej boskości?
Osobiście uważam, iż w życiu Pana Jezusa nie było przypadkowych sytuacji. Chrystus wybrał właśnie tę okazję, aby ujawnić Swój cel przyjścia na ziemię. Gdy otwieramy Biblię, to na samym początku czytamy, że „Bóg stworzył człowieka na swój obraz, stworzył go na obraz Boży, stworzył ich jako mężczyznę i kobietę. Następnie Bóg im pobłogosławił. I powiedział do nich Bóg: Bądźcie płodni, rozmnażajcie się i zapełniajcie ziemię, ...” (Rodz. 1:27, 28). I diabeł postanowił zniszczyć to wspaniałe Boże dzieło. Dlatego apostoł Jan napisał, że „po to objawił się Syn Boga, aby zniszczyć dzieła diabła” (1 Jan 3:8). Zupełnie celowo i świadomie Chrystus udał się do Kany Galilejskiej, aby zamienić około 120 litrów zwykłej wody w najprzedniejsze wino. Dlatego Jan zapisał: „Ten pierwszy ze znaków Jezus uczynił w Kanie Galilejskiej. Ukazał swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (Jan 2:11).
W tekście oryginalnym czytamy, że był to αρχην των σημειων [arche ton semeion] - „początkowy znak”, dzięki któremu uczniowie uwierzyli w Chrystusa, że jest zapowiadanym od wieków Mesjaszem. Chociaż większość rodaków zauważa jedynie darmowe wino, to tak na prawdę, to co wydarzyło się w Kanie, jest znakiem od Boga, dowodem Jego planu odkupienia ludzi z diabelskiej niewoli.
Zrobiłem sobie małe studium słowa σημειων [semeion], które oznacza nic innego, jak znak, szczególny znak potwierdzający, że coś jest autentyczne. W Nowym Testamencie to słowo zostało użyte 77 razy w 69 wersetach - od Ewangelii Mateusza do Księgi Objawienia. Aby opisać wszystkie przypadki, to musiałbym użyć analogii Jana odnośnie wszystkich czynów Chrystusa. Dlatego odniosę się jedynie do kilku miejsc, w których znajduje się słowo „znak”, nieraz przetłumaczone jako „cud”.
Jak już widzieliśmy, Faryzeusze żądali znaku od Pana Jezusa. Nic dziwnego, bo jak zauważył apostoł Paweł: „Żydzi domagają się znaków” (1 Kor. 1:22). Dlatego Paweł, a myślę, że i my w ślad za apostołem również powinniśmy przede wszystkim poszukiwać i głosić „Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, głupstwem dla pogan, a dla tych, którzy są powołani, zarówno dla Żydów, jak i Greków, Mesjaszem, mocą Boga i mądrością Boga” (1 Kor. 1:23). Jednak Żydzi nie zrozumieli znaczenia tego pierwszego znaku, jaki Chrystus uczynił w Kanie Galilejskiej, gdyż nadal nie rozpoznają Mesjasza.
Dziś nadal wielu ludzi, nie tylko pochodzenia żydowskiego, poszukuje bardziej znaków niż samego Chrystusa. Zarówno Chrystus, jak i Jego apostołowie ostrzegają, że w czasach ostatecznych „pojawią się bowiem fałszywi mesjasze i fałszywi prorocy i będą dokonywać wielkich znaków i cudów, żeby, o ile to możliwe, zwieść nawet wybranych” (Mat. 24:24). Warto zwrócić uwagę na pewien szczegół. W Kanie Jezus uczynił znak (εποιησεν), natomiast fałszywi nauczyciele i prorocy, będą znaki jedynie ukazywać (δωσουσιν).
Wierzę, że obecnie, dwa tysiące lat po tym, jak Chrystus czynił znaki i uzdolnił apostołów, aby zwiastowali Ewangelię w mocy Ducha Świętego i „współdziałał z nimi i potwierdzał ich słowa znakami, które im towarzyszyły” (Mk. 16:20). To my dziś, mając spisane Słowo Boże, czego oni nie mieli na początku, powinniśmy bardzo uważać na fałszywych cudotwórców znaków. Paweł ostrzega Kościół przed „działaniem szatana – z całą mocą wśród znaków i fałszywych cudów” (2 Tes. 2:9).
Jan pod koniec swego życia, będąc zesłanym na wyspę Patmos, jako więzień ewangelii, zobaczył i zapisał, „że z paszczy Smoka i z paszczy Bestii, i z ust Fałszywego Proroka wypełzły jak ropuchy trzy duchy nieczyste. Są to duchy demonów, które czynią znaki i wychodzą do królów całego świata, by zgromadzić ich do boju na wielki dzień Boga, Wszechmogącego” (Obj. 16:13,14).
Ostatnie użycie słowa σημειων [semeion] - „znak” znajduje się na końcu Biblii - „I została schwytana Bestia, a z nią Fałszywy Prorok, czyniący przed nią znaki, którymi zwiódł tych, co przyjęli znamię Bestii i oddawali pokłon jej obrazowi. Oboje zostali żywcem wrzuceni do jeziora ognia, płonącego siarką” (Obj. 19:20).
Oj, będzie się działo. Po jakiej stronie znajdą się poszukiwacze znaków, którzy dali się zwieść przez tego, który od początku wynosi się nad Boga.
Znak dwóch złotych łuków, jak powszechnie określa się tę "świątynię gastronomicznych doznań", jest jedynie symbolem i jego widok jeszcze nikogo nie nakarmił. Dziwi mnie dość powszechna tendencja pogoni  za znakami, nawet nieprawdziwymi, zamiast pragnienia doznania osobistej społeczności z Osobą Pana Jezusa.
Henryk Hukisz

Monday, May 18, 2020

Darmozjad

Wpierw wyjaśnię dlaczego używam słowa, jakiego z pewnością nikt nie kojarzy z Biblią, czy też naszym chrześcijańskim postępowaniem. Słowo „darmozjad” składa się z dwóch członów - „darmo” i „zjadać”. Tak więc darmozjadem jest taka osoba, która nie płaci nic za to, co spożywa. Według Słownika Języka Polskiego, darmozjadem jest „ten, kto żyje na cudzy koszt, z cudzej pracy” (SJP). I o to mi właśnie chodzi, że każdy, kto żyje nie płacąc za pracę drugiej osoby, z jakiej korzysta, jest zwykłym darmozjadem.

Lecz do czego ma się to odnosić? Z pewnością nie do zwykłego zjadania pożywienia. Chodzi mi o korzystanie z cudzej pracy, cudzego wytworu pracy bez zapłacenia za ten produkt. Pisałem już kiedyś na temat finansów w kościele oraz na temat wynagradzania pracy tych, którzy służą dobrami duchowymi. Ostatni bodajże wpis sprzed kilku już lat zatytułowałem „Kaznodziejski 'pysk'”, w którym przedstawiłem biblijne zasady dotyczące tej kwestii. Postanowiłem powrócić do tej sprawy w nowej sytuacji, w jakiej znajdujemy się obecnie, ponieważ wielu z nas nie ma okazji położyć na fizycznej tacy ofiary finansowej na „Boże dzieło”.

Słyszałem od kogoś, że pewien kaznodzieja, głosząc kazanie „on-line”, zwrócił uwagę, iż wielu jego słuchaczy należy do innych zborów, które przez zawieszenie normalnych zgromadzeń, utraciły możliwość uzyskiwania środków na utrzymanie swoich kaplic. Prosił on przeto, aby nie zapominać o tym ważnym obowiązku, jaki Boże Słowo nakłada na wiernych.

Myślałem ostatnio sporo o tej nowej sytuacji, pomimo tego, że osobiście nie jestem zależny od żadnej organizacji religijnej. Jestem po prostu „polskim emerytem”, który nie spoczywa na przysłowiowych „laurach”, lecz korzystam z możliwości dalszego służenia w Bożym Królestwie. Postanowiłem jednak odnieść się do tej kwestii, gdyż sądzę, że zaczyna szerzyć się postawa „darmozjadów”, którzy korzystają z duchowych pokarmów, nic nie ofiarując za nie ze swojej strony. Apostoł Paweł jasno naucza, że „ten, kto pobiera naukę, niech się dzieli wszystkimi dobrami z tym, który go naucza” (Gal. 6:6).

Obawiam się jednak, że w naszym narodzie, który w znacznej części został ukształtowany jeszcze w czasach tzw. komunizmu, nadal dominuje pojęcie pracy polegającej jedynie na operowaniu „sierpem i młotem”. Jakoś mało kto nadal docenia pracę intelektualną, gdyż uważa się, że ona dokonuje się bez fizycznego wysiłku. Niestety, nie można jej wykonać, szczególnie dziś, bez komputera, drukarki, tuszu, mikrofonu, kamery, smartfona, że o książkach i innych materiałach pomocniczych nie wspomnę. Obawiam się również, że nadal wielu w ewangelicznych wspólnotach myśli skrótowo, że obowiązuje zasada - „darmo otrzymaliście, darmo dawajcie” (Mat. 10:8).

Pamiętam czas sprzed prawie pół wieku, gdy wydaliśmy w zborze poznańskim kasetę muzyczną, którą nagrać pomogli nam przyjaciele z innego kraju. Próbowaliśmy rozprowadzać ją w zborach po symbolicznej cenie, aby uzyskać jakąś pomoc dla służby, jaką nasz zbór pełnił. Otrzymałem w tamtym czasie zamówienie z dość dużego liczebnie zboru - aż jednej kasety. Gdy zapytałem, dlaczego nie zamówią więcej, usłyszałem w odpowiedzi, że sami potrafią dla siebie skopiować tyle, ile potrzebują. Można i tak, czemu nie? Lecz co na to sumienie? No tak, trzeba je posiadać.

Osobiście lubię słuchać wspaniałych nagrań muzycznych zamieszczonych na YouTubie, głównie w języku angielskim. Zadziwia mnie ilość i jakość tych nagrań. Jest ich sporo dlatego, że w innych krajach odbiorcy pracy intelektualnej, odpowiednio wynagradzają autorów. Tam, za oceanem, żyje wielu muzyków i wykonawców pieśni chrześcijańskich, którzy utrzymują się sami i swoje rodziny z tej pracy, tak samo, jaki inni rzemieślnicy. Dzięki temu, mogą nawet uczynić więcej - umożliwiają innym bezpłatnie słuchać ich muzyki za pośrednictwem internetu. Myślę, że u nas nigdy nie dojdzie do tego, aby osoby wierzące zdolne muzycznie, utrzymały się ze swojej, bądź co bądź pracy w Bożym Królestwie. Podobnie jest w służbie Słowa, aby bez posiłkowania się zagranicznymi wyjazdami, jakiś kaznodzieja dbający o zdrową naukę, utrzymał się bez „łechtania uszu słuchaczy”.

Praca jest zawsze pracą, i jak naucza Paweł, aby ludzie wierzący „starali się prowadzić spokojne życie, spełniali swoje obowiązki i pracowali własnymi rękami, tak jak wam nakazaliśmy(1 Tes. 4:11). Paweł mówił również, aby „ci, którzy głoszą Ewangelię, żyli z Ewangelii” (1 Kor. 9:14). Natomiast już nie jako zalecenie, lecz wręcz napomnienie, Paweł pisze do tych, którzy uwierzyli, „aby spokojnie pracowali i jedli swój chleb” (2 Tes. 3:12). W tym ostatnim cytacie warte podkreślenia jest słówko „swój”, tzn. nie cudzy.

Warto jest również przypomnieć inne słowa odnośnie tej kwestii z nauczania apostolskiego. A mianowicie, aby „prezbiterzy, którzy dobrze sprawują swój urząd, powinni doznawać podwójnego szacunku, najbardziej zaś ci, którzy się trudzą głoszeniem Słowa i nauczaniem” (1 Tym. 5:17). Podwójna cześć, to nie tylko uznanie lub pochwała, to również należne honorarium za pełnioną służbę. I tu Paweł odwołuje się do starej zasady mojżeszowej, aby "nie zawiązywać pyska młócącemu wołowi" (1 Kor. 9:9).

Myślę, iż warto jest przypomnieć sobie te zasady, szczególnie w obecnym czasie, gdy wiele duchowego pokarmu znajdujemy i nim się posilamy, za pośrednictwem internetu. Od nas zależy czy będziemy nadal mogli znajdować dobry pokarm.

Henryk Hukisz

Thursday, May 14, 2020

Deklaracja Niepodległości Izraela


Naród żydowski powstawał w Ziemi Izraela. Tutaj ukształtowała się jego duchowa, religijna i państwowa tożsamość. Tutaj po raz pierwszy stworzył on państwo. Tutaj stworzył skarby kultury ogólnoludzkiej i przekazał całemu światu wieczną Księgę nad księgami.

A później, gdy siłą wygnano naród z jego ziemi, Żydzi zachowali z nią łączność i nigdy nie przestawali się modlić i mieć nadzieję na to, że do niej powrócą i że odtworzą w niej swoją polityczną wolność.

Kierowani tym historycznym i tradycyjnym przywiązaniem, Żydzi w każdym pokoleniu dążyli do tego, by powrócić do swojej dawnej ojczyzny. W ostatnich dekadach zaczęli powracać masowo. Pionierzy [mapilim] i obrońcy, spowodowali, że zakwitła pustynia, przywrócili do życia język hebrajski, zbudowali wsie i miasta, stworzyli kwitnącą społeczność, która kontroluje swoją ekonomię i kulturę. Zbudowali społeczność, która kocha pokój, ale wie, jak się bronić. Która przynosi innym błogosławieństwo postępu i pragnie niezależnego bytu narodowego.

W roku 5657 (1897), wezwany przez duchowego ojca Państwa Żydowskiego – Theodora Herzla, zebrał się Pierwszy Kongres Syjonistyczny i ogłosił prawo narodu żydowskiego do narodowego odrodzenia w swojej własnej ojczyźnie.

Prawo to zostało uznane w deklaracji Balfoura, 2 listopada 1917 roku i potwierdzona przez mandat Ligi Narodów, który dawał, w szczególności, międzynarodową sankcję dla historycznej łączności pomiędzy narodem żydowskim a Ziemią Izraela oraz prawo żydowskiego narodu do odbudowania swego Narodowego Domu.

Katastrofa, która niedawno spadła na naród żydowski – mord milionów Żydów w Europie – była kolejnym wyrazistym potwierdzeniem konieczności rychłego rozwiązania problemu bezdomności narodu poprzez odbudowanie w Ziemi Izraela państwa żydowskiego. Państwa, które otworzyłoby swoje bramy szeroko dla każdego Żyda, a narodowi przydałoby status uznanego członka społeczności narodów.

Żydzi ocaleni z holocaustu w Europie, Żydzi z innych części świata napływali do Ziemi Izraela, niezrażeni trudnościami, ograniczeniami i niebezpieczeństwami. Nigdy nie zaprzestali głosić i potwierdzać prawa do życia w godności, wolności i uczciwego trudu w swojej ojczyźnie.

Podczas II wojny światowej, żydowska społeczność tego kraju wniosła swój udział do walki toczonej przez kochające pokój i wolność narody z siłami nazistowskimi. Krew jej żołnierzy i wojenny wysiłek dało jej miejsce pomiędzy tymi, którzy utworzyli Narody Zjednoczone.

29 listopada 1947 roku Zgromadzenie Ogólne Narodów Zjednoczonych przyjęło rezolucję wzywającą do ustanowienia państwa żydowskiego w Ziemi Izraela. Zgromadzenie Ogólne domagało się od mieszkańców Ziemi Izraela, by podjęli kroki niezbędne dla implementacji tej rezolucji. To uznanie prawa narodu żydowskiego do ustanowienia swojego państwa jest NIEODWOŁALNE (IRREVOCABLE).

To prawo jest naturalnym prawem narodu żydowskiego do bycia panami własnego losu, jak inne narody, w swoim suwerennym państwie.

Dlatego też, my, członkowie Rady Narodowej, przedstawiciele społeczności żydowskiej w Ziemi Izraela i ruchu syjonistycznego, zebraliśmy się tu dziś w dzień wygaśnięcia Mandatu Brytyjskiego nad Ziemią Izraela. Na mocy naturalnego i historycznego prawa oraz na mocy rezolucji Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych, niniejszym ogłaszamy powstanie Państwa Żydowskiego w Ziemi Izraela, które znane będzie jako Państwo Izrael.

Ogłaszamy, że z chwilą wygaśnięcia mandatu w dniu dzisiejszym, wieczorem 6 ijar 5708 (15 maja 1948), do ustanowienia wybranych w zgodzie z konstytucją przyjętą do dnia 1 października 1948 władz państwa, Rada Narodowa pełnić będzie funkcję Tymczasowej Rady Państwa, a jej organ wykonawczy, Rząd Narodowy, będzie Tymczasowym Rządem Państwa Żydowskiego, zwanego Izraelem.

Państwo Izrael otwarte będzie dla żydowskiej imigracji z Diaspory i będzie wspierać rozwój kraju dla pożytku wszystkich jego mieszkańców. Zbudowane będzie na podstawach wolności, sprawiedliwości i pokoju – tak jak je widzieli prorocy Izraela. Państwo żydowskie zapewni wszystkim swoim mieszkańcom równość społeczną i polityczne prawa niezależnie od wyznania, rasy i płci. Gwarantować będzie wolność wyznania, sumienia, słowa, edukacji i kultury. Chronić będzie miejsca święte wszystkich religii i będzie postępować zgodnie z Kartą Narodów Zjednoczonych.

Państwo Izrael jest gotowe do współpracy z przedstawicielami Narodów Zjednoczonych we wprowadzaniu w życie rezolucji z dnia 29 listopada 1947 roku oraz podejmie kroki mające na celu ekonomiczne zjednoczenie Ziemi Izraela.

Zwracamy się do Narodów Zjednoczonych z wezwaniem o pomoc dla narodu żydowskiego w odbudowie swego Państwa i o przyjęcie Państwa Izrael w poczet wspólnoty narodów.

Wzywamy – w samym centrum wymierzonej w nas napaści – arabskich mieszkańców Państwa Izrael do zachowania pokoju i współpracy w tworzeniu państwa na podstawie pełnego i równego obywatelstwa i należnej reprezentacji w jego tymczasowych i trwałych instytucjach.

Wyciągamy przyjazną dłoń do wszystkich sąsiadujących z nami państw i ich narodów oferując pokój i zgodne sąsiedztwo. Zwracamy się z wezwaniem do ustanowienia więzów współpracy z niezależnym narodem żydowskim zamieszkałym na swojej ziemi. Państwo Izrael gotowe jest wziąć udział we wspólnym wysiłku rozwoju całego Bliskiego Wschodu.

Wzywamy cały naród żydowski w Diasporze, by zjednoczył się poprzez imigrację i odbudowę z Państwem Izrael i stał u jego boku w dziele odbudowy i realizacji odwiecznego marzenia całych pokoleń – odrodzenia Państwa Izraela.

Z całą ufnością w Opoce Izraela, podpisujemy się własnoręcznie pod tą deklaracją przyjętą na sesji Tymczasowej Rady Państwa, na ziemi ojczystej, w mieście Tel-Awiwie, w ten szabat, piątego dnia miesiąca Ijar 5708 roku (14 maja 1948 roku).
__________________________________________________________________________

"PAN powiedział do Abrama: Wyjdź ze swego kraju, z miejsca swojego urodzenia i z domu swego ojca do ziemi, którą ci wskażę, a sprawię, że powstanie z ciebie wielki naród i będę ci błogosławił. Rozsławię twoje imię i staniesz się błogosławieństwem. Będę błogosławił tym, którzy tobie błogosławią, a tych, którzy ciebie przeklinają, będę przeklinał. W tobie będą błogosławione wszystkie plemiona ziemi". (Rodz. 12:1-3)

Niech PAN cię błogosławi i strzeże.
Niech PAN rozpromieni nad tobą swoje oblicze i niech ci okaże miłosierdzie.
Niech PAN zwróci ku tobie swoje oblicze i niech cię obdarzy pokojem.

Bóg zapewnia, iż to błogosławieństwo sprawi, "że Moje imię spocznie na Izraelitach, a Ja będę im błogosławił". (Liczb 6:24-27)

Niech Pan błogosławi Izraela.

Henryk Hukisz

Tuesday, May 12, 2020

Wiara przekazana świętym

Jeśli posługujemy się komputerem już jakiś czas, a obecnie jest to narzędzie bardzo powszechne, to z pewnością musieliśmy przeprowadzić tzw. „system restore”, czyli powrót do wcześniejszego ustawienia systemu. Jeśli tego nie robimy, to przy dość intensywnym używaniu, nasz PC-et będzie coraz wolniejszy i może się zdarzać, że zobaczymy tzw. „blue screeen”, czego nikt nie lubi. Dzieje się tak dlatego, że w czasie instalowania nowych programów lub ściągania z sieci na komputer różnych treści, zawsze coś zostaje i ma wpływ na dalszą pracę naszej maszyny. Dlatego twórcy systemów operacyjnych wyposażyli nasze komputery w tą praktyczną funkcję, aby wrócić bliżej „źródła”, czyli do ustawienia fabrycznego.

Ale co to ma wspólnego z naszą duchowością?

Zgodzicie się ze mną, iż z biegiem czasu nasze życie duchowe zaczyna obrastać przeróżnymi naukami lub zwyczajami z jakimi mimo woli się spotykamy. Będąc tu lub tam, czytając to i owo, a teraz jeszcze dochodzi „buszowanie” po internecie, przyklejają się do nas różne pojęcia, teorie, praktyki. Szczególne w obecnej sytuacji, gdy normą staje się korzystanie z internetowych nabożeństw. Z praktyki wiem, że rzeczą normalną jest „przeskakiwanie” z jednego kościoła do innego, poszukując ciekawszych form uwielbiania, czy atrakcyjniejszych kaznodziejów. Po upływie kilku miesięcy, gubimy orientację w co wierzymy i jak powinniśmy rozumieć pewne kwestie teologiczne. Współczesne środki przekazu z prędkością światłowodów, instalują w naszych umysłach nowe „duchowe” oprogramowania. Nie wiedząc dlaczego, zaczynamy na pewne prawdy biblijne spoglądać z innej perspektywy. A proste prawdy biblijne wyglądają coraz bardziej skomplikowanie, aż nieraz trudne do przyjęcia.

Czytałem ostatnio „Istotne doznanie” Johnatana Edwardsa, i podczas tej lektury naszły mnie właśnie takie myśli, którymi chce się z wami podzielić. Ten wielce poważany autor, kaznodzieja i ewangelista żył w XVIII wieku, więc jakieś 300 lat temu (Jonathan Edwards urodził w 1703 roku). To jest dość dużo czasu, zwłaszcza, że tylko w naszym pokoleniu doznaliśmy tylu nowych odkryć i pomysłów, że na co dzień nawet nie myślimy,  kiedyś ludzie też myśleli i dokonywali wielkich spraw. W Kościele na prawdę pojawiło się mnóstwo różnych nauk, teorii, ideologii, które do dziś dzielą chrześcijaństwo. To wszystko nas otacza i dociera do nas, siejąc zamieszanie w naszych umysłach.

Apostoł Paweł dzielił się wieloma praktycznymi radami z Tymoteuszem, młodym adeptem sztuki kaznodziejskiej, jak zachować wiarę i stać mocno na posterunku ewangelisty. Wówczas również, może na mniejszą skalę niż dziś (nie było internetu), pojawiali się nauczyciele przynoszący różne nowinki, aby uatrakcyjnić swoje zwiastowanie. Już na samym początku pierwszego listu, Paweł daje polecenie Tymoteuszowi: „żebyś niektórym nakazał nie nauczać błędnie” (1 Tym. 1:3). Czyli radzi mu, aby pilnował nauki, jaką słyszał na początku, gdy przyłączył się do apostoła. Byli bowiem ludzie, którzy nie trzymali się „tradycyjnej szkoły”, lecz dodawali elementy obce nauce apostolskiej, wprowadzając do zborów zamieszanie. Paweł trafnie określił ich przygotowanie do zwiastowania ewangelii słowami: „nie rozumieją ani tego, co mówią, ani tego, co stanowczo twierdzą” (w. 7). Można byłoby określić to bardziej współcześnie, że zwykła Dobra Nowina brzmiała dla nich zbyt prosto, więc dodawali do niej coś, co mogłoby wciągnąć słuchaczy w dyskusję

Obecnie można zaobserwować pewien trend polegający na tym, że kaznodzieje chętnie dodają pewne elementy społeczno kulturowe, aby ich zwiastowanie brzmiało bardziej współcześnie. Po jakimś czasie, już nie zwiastuje się ewangelii, jedynie przemawia się na tematy społeczne. Być może kogoś to interesuje, gdyż takie tematy też należy poruszać, lecz musimy pamiętać, że kościół jest miejscem, gdzie ludzie muszą usłyszeć wezwanie do pokuty. Ewangelia niezmiennie od dwóch tysięcy lat zawiera tą samą treść, że Bóg „nie chce, aby ktokolwiek zginął, lecz aby wszyscy się nawrócili” (2 Ptr. 3:9). Jeśli spłycimy, albo nie daj Boże, zmienimy tą treść, to w rezultacie być może będzie więcej ludzi w kościołach, lecz mniej będzie dodawanych do Bożego Królestwa.

Musimy dziś dokonać przywrócenia poprzedniego systemu, który sprawił, że uwierzyliśmy i poszliśmy za Chrystusem. Bardzo pomocne może być przypomnienie sobie nauczania kaznodziejów i ewangelistów z poprzednich wieków, jak Johnatan Edwards, czy Oswald Chambers, Oswald J. Smith, Ch. M. Scheldon, S. C. Lewis, Charls Spergoen, Ruben A. Torrey, Aiden W. Tozer, Watchman Nee i wielu innych. To są autorzy, których nazwiska wpadły mi w oko, gdy spojrzałem na kilka półek mojej biblioteczki.

Paweł radzi Tymoteuszowi, aby nie zapominał tego, jak został wprowadzony do służby. Nie stało się to na drodze demokratycznych wyborów, poprzedzonych kampanią w celu zdobycia uznania wśród wierzących, lecz proroctw, w których Bóg wyraził Swoją wolę. Dlatego, po upływie czasu, Tymoteusz dostaje nakaz od swego duchowego ojca – „abyś zgodnie z nimi toczył dobrą walkę, mając wiarę i prawe sumienie, co niektórzy odrzucili i stali się rozbitkami w wierze” (1 Tym. 1:18,19). Inni, którzy tego nie zachowali, po odrzuceniu zdrowej nauki, stali się rozbitkami w wierze. Paweł, wymieniając z imienia dwóch takich rozbitków stwierdza - „których przekazałem szatanowi, aby oduczyli się bluźnić” (w.20).

W Nowym Testamencie znajduje się krótki list, bo zawierający tyko 25 wersetów, jest to List Judy. Słyszałem kiedyś takie określenie, że pierwszą księgą po Ewangeliach  Dzieje Apostolskie, natomiast ostatnią jest list, który powinien nazywać się - Dzieje Apostatów. Nie znamy dokładnej daty napisania tego krótkiego, a jednak obfitego w treść listu. Jednak z pewnością powstał w czasie, gdy w Kościele już zbierano żniwo fałszywych nauk. Apostoł Juda, najprawdopodobniej brat Pana Jezusa, wzywa do walki „o wiarę, która raz została przekazana świętym” (Jud. 3). Dlatego ten „sługa Jezusa Chrystusa”, jak siebie określa autor listu, przypomina prawdy odwieczne, „że Pan najpierw wybawił lud z Egiptu” (w.5), oraz że były miasta Sodoma i Gomora, które zostały potraktowane przez świętego Stwórcę odpowiednio do stylu życia, z jakiego słynęły. Wówczas byli już ludzie, którzy kierowali się swoimi pożądliwościami, swoimi celami, gdyż ich usta wypowiadają zuchwałe słowa i schlebiają ludziom dla korzyści” (w. 16).

Warto jest więc powrócić do początku, do czasów, gdy uwierzyliśmy i ogarnięci miłością do Pana, poszliśmy Jego śladem.

Obyśmy nie usłyszeli słów, które musieli przyjąć wierzący w Efezie – „Ale mam przeciwko tobie to, że porzuciłeś swoją pierwszą miłość” (Obj. 2:4).

Może już czas, aby skorzystać z naszych „narzędzi systemowych” i kliknąć na „System restore”, aby powrócić do pierwszej miłości i prawdy, która przyniosła nam uwolnienie od grzechów i dała pewność zbawienia.

Henryk Hukisz

Friday, May 8, 2020

Widok z góry

Po kilku godzinach lotu z O’Hare w Chicago na Florydę, samolot obniżał już lot, gdyż zbliżał się do Tampa, gdzie miał wylądować. Lubię w takim momencie siedzieć przy oknie z aparatem w ręku, gdyż może nadarzyć się niepowtarzalna okazja zrobienia sobie pięknej fotki. Załączam właśnie obok jedną z takich wspaniałych pamiątek. Zastanawiałem się przez chwilę, czym jest ta cienka biała linia przecinająca wody zatoki. Nie zdawałem wówczas sprawy, że kilkanaście minut później, po wylądowaniu i wynajęciu samochodu, będę przemierzać wspaniałą konstrukcję drogową, jaką jest most Bayside Bridge przecinający Old Tampa Bay. Często jednak taki piękny widok podziwiany z góry, na dole zamienia się w szarą rzeczywistość. Piękne widoki miast z góry, na dole są to jedynie wąskie ulice wciśnięte pomiędzy drapacze chmur. Tak, że nieraz lepiej jest patrzeć na rzeczy z góry. Podobnie jest w naszym duchowym życiu.

Był czas, że lubiłem codziennie czytać „Strumienie na pustyni” L.B. Cowmana. Teraz wracam okazyjnie do niektórych rozważań, które nadal stanowią nieprzebraną skarbnicę rad i obietnic, gdyż są rozważaniami Słowa Bożego. Niedawno natknąłem się na jedno z nich, które mnie poruszyło. Autor zastanawiał się nad odpowiedziami na nasze modlitwy, które nas zaskakują, gdyż nie są takie, jakich oczekujemy. Często Pan daje nam coś innego, niż chcielibyśmy. Dlaczego tak jest - zastanawiamy się wówczas.

Zwróćmy uwagę na różne sytuacje w jakich zwracamy się do Pana w modlitwie, i być może nawet nie zauważamy Jego odpowiedzi, ponieważ oczekujemy innej. Patrząc z góry, możemy lepiej widzieć nasze potrzeby - widzimy je wówczas z Bożej perspektywy.

Poniżej zamieszczam całe rozważanie z dnia 13 maja z wydania ZKE w tłumaczeniu siostry Marii Selmowiczowej, zachowując oryginalną pisownię i styl.

”O co byśmy się modlić mieli, jako potrzeba, nie wiemy” (Rzym. 8:26).

„Wiele nieporozumień w naszym chrześcijańskim życiu ma miejsce w związku z odpowiedziami na nasze modlitwy. Bywa tak, że modlimy się o cierpliwość, a Ojciec nasz Niebieski daje nam takie warunki, w których nasza cierpliwość zostaje w wyższym stopniu poddana próbie, gdyż „ucisk cierpliwość sprawuje” (Rzym. 5:3).
Prosimy, aby Bóg dał nam pokorę, a On posyła cierpienie, gdyż my przez to, co cierpimy, uczymy się posłuszeństwa.
Modlimy się o to, aby pozbyć się egoizmu; wtedy Bóg zsyła takie wypadki, które wymagają od nas samozaparcia: abyśmy szukali pożytku dla ubogich i nauczyli się kłaść dusze swoje za braci.
Prosimy Boga o ciche i pokorne serce, jak u Baranka Bożego; i oto On stawia nas w pokorną służbę albo też w warunki, w których ludzie nas krzywdzą, a my nie protestujemy, aby nie oddawać złem za złe, tak „jako baranek na zabicie wiedziony był... i nie otworzył ust swoich” (Izaj. 53:7).
Prosimy o wybawienie od ducha rozdrażnienia – a oto nagle przylatuje istna burza pokuszeń, aby wywołać w nas zdenerwowanie. Prosimy o uspokojenie, a tu nerwy nasze są napięte do ostateczności, abyśmy zwracając się ku Panu zrozumieli, że ciszy, którą On daje – nic nie może zmącić.
Prosimy Pana, aby pomnożył w nas miłość; w odpowiedzi posyła nam cierpienia; na drodze naszej spotykamy się z pozornie nieprzyjemnymi ludźmi, którzy działają na nasze nerwy i ranią nasze uczucia swoim nierozważnym postępowaniem. Miłość wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, wszystkiego się spodziewa; nigdy nie ustaje, nie przeciwstawia się, nie wpada w rozdrażnienie. Pragniemy tego, aby widziany był w nas Chrystus, a na to On odpowiada: „Oto... przebiorę cię w piecu utrapienia” (Izaj. 48:10). „ Izali wytrzyma serce twoje? izali zdołają ręce twoje?” (Ezech. 22:14). „Czy podołacie?” Ażeby mieć pokój i zwycięstwo, trzeba nauczyć się przyjmować wszystko jako z ręki Bożej: wszelką okoliczność, doświadczenie, czy też pozbawienie czegoś jako posłane przez Niego, naszego miłującego Ojca, i żyć na niebiosach, ponad chmurami, przed samym tronem Bożym i tam z góry spoglądając na wszystko, co nas otacza, jako na cząstkę wyznaczoną nam przez miłującego Ojca.”

Pomimo, że od wydania tej wspaniałej skarbnicy Bożych obietnic minęło już ponad pół wieku, nadal Bóg działa suwerennie według Swojej woli i zamierzeń. A jego myśli nieustannie są takie same. Jak dawniej powiedział przez proroka Jeremiasza - „Ja bowiem znam zamiary, jakie mam względem was - wyrocznia PANA - zamiary dotyczące pomyślności, a nie nieszczęścia, aby dać wam przyszłość i nadzieję” (Jer. 29:11).

Henryk Hukisz

Wednesday, May 6, 2020

Kościół domowy?

Należę do pokolenia, które pamięta pewną frazę z piosenki śpiewanej przez „Budkę suflera”, iż „do tanga trzeba dwojga”. Ten zwrot ma jednak dużo dłuższą historię, gdyż prawie sto lat temu, pewna amerykańska piosenkarka zdobyła popularność, śpiewając „Takes two to tango”.

Nie o piosence i tańcu jednak chcę pisać, lecz o tym, że coraz częściej słyszymy, iż wystarczy „dwóch lub trzech” aby powstał lokalny kościół. Zwolennicy takiej teorii powołują się na słowa Pana Jezusa, który obiecał być obecny pośród zgromadzonych w Jego imieniu, nawet w takiej liczbie. Tak, to prawda, że Pan Jezus w określonej sytuacji powiedział: „Gdzie bowiem dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” (Mat:18:20).

Wspomniana obietnica jest najczęściej przywoływana w zgromadzeniach, które tworzy najwyżej kilka osób. Wówczas prowadzący pociesza obecnych, że Pan Jezus jest wśród nas. I rzeczywiście, ta obietnica jest o obecności Chrystusa wśród osób modlących się w jedności serc. Liczba jest nieistotna, nawet fizyczne usytuowanie obecnych osób. Przypominam sobie pewną zabawną sytuację, jaka wydarzyła się podczas pierwszych lat studiów na Ch.A.T. Mieliśmy zwyczaj pod koniec dnia spotykać się w jednym z pokojów akademika, aby wspólnie się modlić. Pewnego razu odwiedził nas brat zza wschodniej granicy i gdy zobaczył nas klęczących dookoła pokoju przy swoich łóżkach, zwrócił uwagę, że Jezus znajduje się pośród nas, dlatego też powinniśmy odwrócić się twarzami do środka. Lecz już tak na poważnie, powoływanie się na ten werset,  jako podstawę tworzenia lokalnego kościoła, jest zwykłym nadużyciem.

Aby właściwie zrozumieć tę obietnicę, musimy przyjrzeć się tej sytuacji, czyli w jakim kontekście została ona wypowiedziana. Pan Jezus, w tym fragmencie Ewangelii Mateusza, mówił o kilku różnych kwestiach.

Chrystus, po przemienieniu i uzdrowieniu epileptyka z mocy demonicznej, udał się z uczniami do Galilei, gdzie po raz drugi otwarcie im powiedział, że będzie wydany na śmierć, lecz trzeciego dnia z martwych powstanie. Natomiast Jego uczniowie, zamiast wziąć do serca tę zapowiedź, interesowali się tym, kto jest najważniejszy w Królestwie Niebieskim. Wówczas Pan Jezus, zamiast wygłoszenia nauki na temat prawdziwej wielkości, wziął małe dziecko, postawił je pośród nich i powiedział: „Zapewniam was, jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios” (Mat. 18:3). Była to praktyczna ilustracja do wypowiedzi Chrystusa na temat wielkości, która w Bożym Królestwie polega na uniżeniu się. Następnie, Pan Jezus nauczał ich o niebezpieczeństwie gorszenia „maluczkich”. Morał, jaki płynie z tej nauki, jest prosty – aby mieć życie wieczne, lepiej jest pozbyć się czegoś, co może gorszyć. Obcinanie rąk i wyłupywanie oczu jest jedynie obrazem i nie należy tych poleceń brać dosłownie.

Pan Jezus wyraźnie określił cel swego przyjścia, porównując siebie do pasterza, który szuka zgubionych owiec. Przypowieść o stu owieczkach, z których jedna się zagubiła nie jest o pozostawieniu dziewięćdziesięciu dziewięciu na pastwę wilków czy złodziei. Jest to obraz miłości Boga, który posłał dobrego Pasterza, aby wykonał wolę Ojca. Chrystus zapewniał w dalszych słowach - "Tak też nie chce wasz Ojciec, który jest w niebie, aby zginął jeden z tych najmniejszych" (Mat. 18:14)

Po tym wyjaśnieniu, Chrystus mówił o stosowaniu dyscypliny wobec tych, którzy są w Królestwie Bożym i nadal grzeszą. W tym fragmencie występuje wyraźne nawiązanie do Kościoła. W sytuacji, gdy jest napominana osoba, która dopuściła się grzechu, należy wpierw sprawę załatwić w jak najmniejszym gronie, najwyżej jeszcze jednej lub dwóch osób. Ostatecznie, jeśli nie dojdzie do zamknięcia sprawy, ponieważ grzesznik, nie chce pokutować, należy zwołać zgromadzenie kościoła lokalnego, które ma możliwość rozwiązania tej kwestii, albo w ostateczności, będzie musiało dokonać wyłączenia takiej osoby ze swojego grona. W tym nauczaniu widać już jakąś strukturę kościoła - ktoś musi przeprowadzić tę sprawę przez kolejne etapy, musi zwołać zgromadzenie osób, które tworzą tę wspólnotę. W tym fragmencie, po raz drugi w tej ewangelii, występuje słowo „ekklesia”, które znaczy kościół, czyli zgromadzenie tych, którzy zostali powołani. Pierwszy raz Pan Jezus użył tego słowa nieco wcześniej, gdy pytał uczniów, za kogo Jego uważają. Wówczas powiedział o sobie - „zbuduję Mój Kościół, a potęga śmierci go nie zwycięży” (Mat. 16:18).

W tym rozdziale (Mat. 18), Pan Jezus używa słowo "ekklesia" mówiąc o modlitwie. W oryginalne, werset 19 rozpoczyna się słowem „palin” - "znów", "na nowo", wskazując, że jest to nowa myśl, nowy temat. Oczywiście, modlitwa jest elementem kościoła, jako zgromadzenia ludzi wierzących, lecz nie jest wyłącznie z nim związana. Słowo Boże naucza nas, iż powinniśmy modlić się nieustannie, a nie tylko w kościele. Pan Jezus mówi tutaj o jednomyślności w modlitwie, wskazując na potrzebę uzgodnienia wśród modlących się, o co mają wspólnie wołać do Boga. Liczba osób jest nieistotna, lecz aby można było o coś się zgodzić, potrzeba przynajmniej dwojga, jak do tanga w piosence. Główną myślą tych dwóch wersetów jest jedność w uzgodnieniu prośby modlitewnej, a nie struktura kościoła lokalnego.

Znamy wiele przykładów, szczególnie z Dziejów Apostolskich, że gdy pierwsi chrześcijanie modlili się, to „zgodnie wznieśli głos do Boga” (Dz.Ap. 4:24). Chrystus niejednokrotnie wskazywał swoim uczniom, że muszą zachowywać jedność, jeśli chcą trwać w Bożej obecności. Pan Jezus powiedział o sobie: „Ja i Ojciec jedno jesteśmy” (Jan 10:30), dlatego oczekiwał od swoich uczniów, iż będą trwać w jedności ze sobą zawsze, a nie jedynie podczas wspólnych zgromadzeń. Chrystus, mówiąc o modlitwie, wskazał na wagę jedności serc, gdyż wówczas Ojciec da to, o co będą Go prosić. Zgoda wśród osób modlących się jest dla Chrystusa wyzwaniem, aby zaszczycić ten moment swoja obecnością. I o tym  właśnie mówił Pan Jezus, obiecując modlącym się Swoją obecność, niekoniecznie w geograficznym środku tego zgromadzenia.

Obietnica obecności Chrystusa wśród osób modlących się nie jest dogmatyczną podstawą do uznania istnienia kościoła w każdym kilkuosobowym zgromadzeniu wierzących. Kościół, to coś dużo więcej, niż jedynie spotkanie kilku osób, aby wspólnie się pomodlić i pośpiewać refreny, niejednokrotnie przy kawie i ciasteczku. Nazywanie takich spotkań "kościołem domowym" jest nadużyciem i stoi w sprzeczności z biblijną nauką o kościele lokalnym. Powoływanie się na słowa apostoła Pawła - "Pozdrówcie także Kościół, który gromadzi się w ich domu" (Rzym. 16:5) jest bezzasadne. W tamtym czasie nie budowano kaplic, jak to czyni się obecnie. Wówczas większość lokalnych zgromadzeń ludu Bożego korzystała z otwartych domostw, które z pewnością miały o wiele większy metraż niż nasze M-3.

Kościół, jak próbował to zilustrować apostoł Paweł, podobnie jak nasze ciało, „to nie jest jeden członek, lecz liczne” (1 Kor. 12:14). Z tego obrazu wynika jasno, że Paweł nie porównuje kościoła do ameby, lecz bardziej skomplikowanego organizmu składającego się z licznych członków, jak przy najmniej oko, słuch, ręka, noga, głowa. Poszczególne części kościoła funkcjonują we wspólnym organizmie, ku wzajemnemu zbudowaniu. Dlatego „Bóg ustanowił w Kościele najpierw apostołów, po drugie proroków, po trzecie nauczycieli, następnie tych, co mają dar czynienia cudów, dar uzdrawiania, niesienia pomocy, rządzenia oraz mówienia językami” (1 Kor. 12:28). A do tego potrzeba dużo więcej ludzi, niż „dwaj lub trzej zgromadzeni w imię Jezusa”. A jak spełnić oczekiwania nowych wierzących co do chrztu, kto dokona zaślubin, załatwi pogrzeb na cmentarzu itd...? Pan Jezus, Głowa Kościoła nakazał wspominanie Jego śmierci, czyli przeprowadzanie Wieczerzy Pańskiej i dokonywanie chrztu w kościele, a nie w dwuosobowych grupkach. 

Niestety, dziś jak grzyby po deszczu powstają tzw. "kościoły domowe", każdy robi co chce, naucza czego chce, wymyśla własne formy pobożności. Pamiętajmy jednak, że jedność, zgodność musi występować również pomiędzy lokalnymi społecznościami, a nie w każdej osobno.

Z tym się chyba wszyscy zgodzicie, no nie?

Henryk Hukisz

Polecam inne rozważania o kościele

Saturday, May 2, 2020

Wieczność, to długi czas

Niedawno usłyszałem zdanie w języku angielskim, które zapadło mi głęboko w pamięci - „Eternity is too long, to be wrong”, co można przełożyć na nasz język - „Wieczność jest zbyt długa, aby się co do niej mylić”. Można w życiu nieraz się pomylić, podjąć niewłaściwą decyzję, co z pewnością przypłacimy konsekwencjami. Jeśli pomylimy się co do wieczności, to już na zawsze będziemy zdeterminowani ponosić skutki naszej decyzji. Warto jest więc dobrze się zastanowić nad tym, gdzie spędzimy naszą wieczność. Czyściec jest tylko wymysłem przywódców katolickich, którzy zamienili osobistą relację z Bogiem opartej na wierze, na spełnianie nakazów religijnych. W Biblii nie ma nawet pół słowa na temat możliwości zmiany decyzji po śmierci, gdzie spędzimy wieczność. 

Często spotykamy się z niepoważnymi rozmowami na temat wieczności. Szkopuł w tym, że gdy znajdziemy się po „tamtej” stronie, będzie już za późno, aby cokolwiek zmienić. Pamiętam rozmowę z pewnym człowiekiem, który powątpiewał w istnienie Boga. Zadałem mu wówczas proste pytanie oparte na zwykłej logice. Co jest lepsze - nie wierzyć w Boga i żyć według własnego standardu moralności i po śmierci dowiedzieć się, że On naprawdę istnieje? Czy, za życia uwierzyć w Boga i przyjąć Jego standard życia, nawet jeśli On nie istnieje? Od naszej decyzji zależeć będzie, gdzie będziemy spędzać wieczność.

Skoro wieczność jest powiązana z Bogiem, a Biblia jest jedynym znanym człowiekowi objawionym Słowem Bożym, zajrzyjmy na jej stronice, aby dowiedzieć czegoś więcej. W tej wspaniałej Księdze znajdujemy naprawdę bardzo dużo informacji na temat wieczności. W Starym Testamencie, słowo עולם [olam] występuje w podstawowej formie aż 438 razy. Natomiast w Nowym Testamencie, greckie słówko αιωνιον [aionion] można spotkać 73 razy. Starotestamentowe „olam” znaczy również długi czas, okres całego życia, natomiast greckie „aionion” znaczy „wiecznie”, „wieczność”, „bez końca” i najczęściej odnosi się do życia przyszłego. Zajrzyjmy więc do Nowego Testamentu, gdzie począwszy od ewangelii, przez historię pierwszego Kościoła, listy do zborów, nauczanie apostolskie, aż do księgi wprowadzającej do wieczności, spotykamy się z wyjaśnieniem, czym jest wieczność.

Ewangeliści zgodnie wprowadzają nas w opis życia i nauczania Jezusa Chrystusa. Mateusz donosi, że „Jezus chodził po całej Galilei, nauczał w tamtejszych synagogach, głosił Dobrą Nowinę o Królestwie i uzdrawiał ludzi z wszystkich chorób i dolegliwości” (Mat. 4:23). Dobra Nowina odnosiła się nie do życia doczesnego, lecz do Królestwa Bożego, które nie ma końca, gdyż Bóg jest wieczny. Dlatego Pan Jezus zwracał uwagę na sprawy związane z życiem wiecznym. Pewnego razu przyszedł do Niego jakiś człowiek z prostym pytaniem: „Nauczycielu, co dobrego powinienem uczynić, aby osiągnąć życie wieczne?” (Mat. 19:16). Z tego opisu dowiadujemy się, że ten człowiek żył w zgodzie z Bożymi przykazaniami, lecz pomimo tego nie miał pewności, gdzie będzie spędzać swoją wieczność.

Nieco później, gdy Pan Jezus mówił już więcej o czasach przyszłych, o wieczności i sądzie, gdy Bóg „zasiądzie na tronie swojej chwały i zgromadzą się przed Nim wszystkie narody, a On oddzieli jednych od drugich, jak pasterz oddziela owce od kozłów. (...) Wtedy powie i do tych po lewej stronie: Odejdźcie ode Mnie przeklęci w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom” (Mat. 25:31,41). Nie wiem dlaczego nadal wielu, nawet wśród uważających się za wierzących w Boga, nie wierzy w piekło, wieczne odłączenie od Boga. Wprawdzie to okropne miejsce jest przeznaczone dla diabła, lecz razem z nim, wieczność będą spędzać demony i ludzie, którzy odrzucili łaskę zbawienia, jaką Bóg teraz oferuje.

Ewangelista Jan poświęcił wieczności najwięcej uwagi - w ewangelii 20 razy używa słówka „aionion” i w listach, jeszcze 6 razy. Warto jest więc przyjrzeć się, co pisze na ten temat. Już na samym początku ewangelii znajdujemy rozmowę Pana Jezusa z człowiekiem bardzo religijnym. Nikodem był nauczycielem w Izraelu, więc znał dobrze wszystko to, co na temat wieczności zostało napisane w Pismach. Pomimo tego, nie miał pewności, gdzie spędzi wieczność. Przyszedł więc do Jezusa, wypowiedział kilka grzeczności wobec Nauczyciela, lecz Pan Jezus, znając prawdziwe intencje tej nocnej wizyty, powiedział wprost: „Zapewniam, zapewniam cię, jeśli się ktoś nie narodzi z góry, nie może ujrzeć Królestwa Boga” (Jan 3:3). Jeśli ktoś nie ujrzy Królestwa Boga, to z pewnością ujrzy piekło z jego okropnościami. Aby taki los go nie spotkał, musi „narodzić się z góry”. To nie jest doktryna jakiegoś kościoła. Niestety, wielu tak uważa, że tego naucza jakiś odłam chrześcijański. Natomiast kościół powszechny, z grecka „katolicki”, uczy zupełnie czegoś innego - posłuszeństwa wobec doktryny, którą przyjęto w późniejszych wiekach dla wygody swoich wiernych.

Właśnie Jan, w swoim opisie życia i nauczania Pana Jezusa pisze, że „jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak musi być wywyższony Syn Człowieczy, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne” (Jan 3:15). Nikodem z pewnością znał dobrze historię z wężami na pustyni. Wiedział, że jedyną ucieczką przed śmiercią, było spojrzenie z wiarą na Boży ratunek. W tamtym czasie był to wąż umieszczony na drzewcu. Teraz Jezus wskazał na cel swojego przyjścia, na krzyż Golgoty. Dlatego zaraz w następnym wierszu czytamy - „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że dał swego Jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (Jan 3:16). Ten najbardziej znany werset z całej Biblii wyjaśnia, na czym polega draga zbawienia. Aby nie było żadnych wątpliwości, że jest to jedyny sposób uniknięcia kary za swoje grzechy, Jan dodaje - „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne, kto zaś nie jest posłuszny Synowi, nie doświadczy życia, ale gniew Boży pozostaje nad nim” (Jan 3:36).

Nawiązując do obrazu sądu, na którym musimy wszyscy kiedyś stanąć przed Bogiem, Jan przypomina słowa Jezusa, które są pieczęcią zbawienia - „Ja daję im życie wieczne, dlatego nie zginą na wieki i nikt nie wyrwie ich z Mojej ręki” (Jan 10:28). Czy można mieć większą pewność wieczności, aby z nadzieją oczekiwać na ten wielki dzień?

Apostoł Paweł w swojej wykładni teologii zbawienia, również bez żadnych wątpliwości wskazuje na jedyną drogę do Bożej wieczności. Wiadomo, pisze apostoł, wszyscy jesteśmy grzesznikami, a „zapłatą bowiem za grzech jest śmierć, a darem łaski Boga życie wieczne w Chrystusie Jezusie, naszym Panu” (Rzym. 6:23). Tylko dzięki łasce Bożej możemy mieć nadzieję życia wiecznego. Dlatego pisał później do młodego Tymoteusza - „Staczaj dobry bój wiary, uchwyć się żywota wiecznego, do którego też zostałeś powołany i złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków” (1 Tym. 6:12 [BW]).

Jak więc znaleźć, jak wejść na tę jedyną drogę, która prowadzi do życia wiecznego? Odpowiedzi należy szukać w Biblii, jedynej księdze, której autorem jest sam Bóg. Apostoł Paweł, chociaż był synem narodu wybranego, znał Boże przykazania i je wypełniał, to dopiero podczas osobistego spotkania z Jezusem, uwierzył w darowane z łaski zbawienie. Zachęcał do przyjęcia ewangelii przede wszystkim swoich rodaków, aby podjęli właściwą decyzję. Lecz gdy sprzeciwiali się, Paweł powiedział: „Jeśli jednak je odrzucacie i sami uznajecie się za niegodnych życia wiecznego, zwracamy się do pogan” (Dz.Ap. 13:46). Później powiedział do tych, którzy przyjęli zwiastowanie ewangelii: „zgodnie ze swoim miłosierdziem zbawił nas przez kąpiel odradzającą i odnawiającą w Duchu Świętym. Wylał Go na nas obficie przez Jezusa Chrystusa, naszego Zbawiciela, abyśmy usprawiedliwieni dzięki Jego łasce, zgodnie z nadzieją stali się dziedzicami życia wiecznego” (Tyt. 3:5-7).

Wieczność staje się dziedzictwem dla tych, którzy narodzili się z góry, uwierzyli w darowane zbawienia z łaski i żyją w mocy darowanego Ducha Świętego, oczekując nadziei życia wiecznego. To wszystko wynika z Nowego Przymierza, jakie zapoczątkował Pan Jezus podczas Ostatniej Wieczerzy. Autor listu do Hebrajczyków napisał o Jezusie: „Dlatego jest On pośrednikiem Nowego Przymierza, żeby ci, którzy zostali powołani do wiecznego dziedzictwa – gdy nastąpiła śmierć dla odkupienia przestępstw popełnionych w pierwszym Przymierzu – otrzymali obietnicę” (Heb. 9:15).

Jan, kończąc swoje pisma do wierzących, pragnie jeszcze raz podkreślić tę wielką prawdę o wieczności - „To wam, którzy wierzycie w imię Syna Bożego napisałem, abyście wiedzieli, że macie życie wieczne” (1 Jan 5:13).

Natomiast apostoł Paweł, mając pewność co do wieczności z Bogiem, zastanawia się: „Nie wiem, co wybrać. Obydwie możliwości są przede mną: chciałbym umrzeć i być z Chrystusem, bo to znacznie lepsze, pozostać zaś w ciele jest bardziej potrzebne ze względu na was” (Fil. 1:23,24).

Wierzę, że pewność tego gdzie znajdziemy się w wieczności, daje nam zupełnie inne nastawienie do obaw, jakie nam towarzyszą w tych niepewnych czasach. Nie możemy więc trwać w obojętności wobec tego, co uczynił dla nas Boży Syn, Jezus Chrystus.

O wieczności można byłoby pisać dużo więcej, lecz zakończę słowami z Listu do Hebrajczyków - „Dlatego trzeba, abyśmy szczególnie trzymali się tego, co usłyszeliśmy, żeby nie minąć się z celem. Skoro bowiem słowo ogłoszone przez aniołów okazało się niezawodne, a wszelkie wykroczenie i nieposłuszeństwo otrzymało słuszną odpłatę, to jak my jej unikniemy, jeśli zlekceważymy tak wielkie zbawienie, które Pan zaczął głosić, a Jego słuchacze nam potwierdzili?” (Heb. 2:1-3).

Naprawdę, można minąć się z celem, jeśli zlekceważy się tak wielkie zbawienie.

Henryk Hukisz