Saturday, August 31, 2013

Wyzwoliciel uciśnionych



 Był sabat. Na ulicach Nazaretu panowała względna cisza, nawet kurz się nie unosił, zwykle wzniecany nogami biegających, to tu, to tam, Żydów. W kierunku niewielkiej synagogi szedł Człowiek, którego sława powoli rosła w tej okolicy, gdyż niektórzy mówli, że On chodzi w mocy Ducha Świętego. Był jeszcze sam, nie miał nawet uczniów, chociaż nazywał siebie Nauczycielem. Wzrok ukrytych w swoich domostwach mieszkańców tego Galilejskiego miasteczka śledził każdy Jego krok. Mówiono, że pochodzi stąd, lecz niechętnie o Nim wspominano, gdyż Jego narodzinom towarzyszył jakiś skandal. Ale to było dość dawno, jakieś trzydzieści lat temu.
Wszedł do synagogi, aby zgodnie z dobrym zwyczajem, jaki zachowują pobożni Żydzi, posłuchać fragmentu Tory i pomoglić się do Pana. Jego wejście wywołało małą konsternację u przełożonego, przez chwilę zastanawiał się, co zrobić. Panował tu bowiem zwyczaj, aby podawać zwój Tory wędrującym nauczycielom do przeczytania jakiegoś fragmentu, nad którym będa mogli później rozmyślać w tym świętym dniu.
Jesus wstał, wziął podany Mu zwój, i zanim zaczął czytać, powiódł wzrokiem po twarzach ludzi. Czekał jeszcze chwilę, gdyż przez drzwi wchodziło coraz więcej ludzi, ciekawych co będzie się działo, bo w powietrzu „wisiało” coś niezwykłego. Wieść o Jego nauczaniu w lokalnych synagogach wzbudziła oczekiwanie w sercu pobożnych Żydów, którzy znali Pisma mówiące o nadejściu Mesjasza.
Jezus rozwinął zwój, spojrzał na rzędy wykaligrafowanych wyrazów, i nagle Duch Święty szepnał: „To miejsce”.
Wszyscy w skupieniu słuchali płynących z ust Chrystusa słów: „Duch Wszechmocnego, Pana nade mną, gdyż Pan namaścił mnie, abym zwiastował ubogim dobrą nowinę; posłał mnie, abym opatrzył tych, których serca są skruszone, abym ogłosił jeńcom wyzwolenie, a ślepym przejrzenie” (Izaj. 61:1). Dobrze znali ten fragment z księgi Izajasza. Jezus kontynuował czytanie – „abym ogłosił rok łaski Pana” (w.2), przerwał, zwinął zwój i oddał słudze, aby odłożył Księgę na miejsce, gdzie zawsze leżała. W synagodze zapanowała zupełna cisza. Dlaczego nie przeczytał dalszych słów – „i dzień pomsty naszego Boga”. Przecież każdy wiedział, że Rzymianie są ich okupantami, traktują ich jak niewolników. Trzy lata później, nawet dwaj  Jego uczniowie wyznają Mu szczerze: „A myśmy się spodziewali, że On odkupi Izraela” (Łuk. 24:21).
Tę ciszę przerwał Jezus mówiąc: „Dziś wypełniło się to Pismo w uszach waszych” (Łuk. 4:21). Wielu pomyślało w swoich sercach – „Kim On jest, że ma prawo tak powiedzieć?” Chrystus mówił dalej, mówił o łasce Bożej, o największym pragnienu Ojca, aby dać wyzwolenie z grzechów. Mówił o Królestwie Bożym, że już się przybliżyło, mówił o pokoju i radości, jakich każdy może doświadczać, ponieważ Ojciec myśli o nadziei dla Izraela.
Nagle ktoś spośród zduminych słychaczy zawołał: „Czyż ten nie jest synem Józefa?” (Łuk. 4:22). Wówczas wielu przypomniało sobie historię o tym, że urodziła go panna, pośłubiona Józefowi. Jezus chciał wyjaśnić, że podobnie jak przez posłanie Eliasza, czy Elizeusza, Bóg nawiedził to miasto, aby okazać łaskę, lecz Jego słowa ugrzęzły w hałasie wzburzonych mieszkańców Nazaretu. Tłum zaczał powoli napierać na Niego, aby Go wypchnąć z tego świętego miejsca.
Obok synagogi znajdowała się stroma góra. Postanowili zaprowadzić Go na jej szczyt i zepchnąć w przepaść. Zapomnieli nawet o tym, że jest sabat i nie wolno pobożnym Żydom wykonywac żadnej pracy wymagającej wysiłku. Ważniejsze dla nich było usunięcie Tego, który przypisuje sobie prawo reprezentowania Boga na tej ziemi. „Lecz On przeszedł przez środek ich i oddalił się” (Łuk. 4:30).
Później słyszano, że w Kafarnaum, dokąd udał się Chrystus, nauczał w synagodze w sabaty. Lecz tam, gdy przemawiał z mocą, demony opuszczały opętanych, a zdumieni ludzie mówili o wielkiej mocy, która przynosiła wyzwolenie dla wielu.
Jezus przyszedł do nas, aby przynieść wyzwolenie. Gdy powołał już dwunastu uczniów, aby przekazać im kontynuowanie dzieła jakie rozpoczął, wzywał wszystkich: „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy jesteście spracowani i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie” (Mat. 11:28). Te słowa sprawiały, że najbardziej opuszczeni i związani różnymi chorobami, zdobywali się na wielki krok wiary, która przynosiła im wyzwolenie. Dlatego tłum gromadzący się wokół Jezusa rósł każdego dnia. Po pewnym czasie, tysiące spragnionych słuchania Jego słów, doznawało ukojenia i uwolnienia od chorób, cierpienia, i złych mocy.
Nic nie było w stanie zniechęcić Jezusa od przynoszenia ludziom wyzwolenia. Pomimo tego, że „żaden prorok nie jest uznawany w ojczyźnie swojej” (Łuk. 4:24), Jezus wędrował od miasteczka do miasteczka, i zwiastował ewangelię, dobrą nowinę o zbliżającym się Królestwie Bożym. Podobnie jak Dawid, z rodu którego wywodził Chrystus swój rodowód, gromadził wokoło siebie uciśnionych i obciążonych winą.
W czasie, gdy Dawid uciakał przed wściekłością króla Saula, znalazł schronienie w jaskini Asullam. Jego bracia wraz z całą rodziną, gdy dowiedzieli się, gdzie się ukrywa, przyszli aby go pocieszyć. Towarzyszli im ci, którzy nie byli w stanie spłacić pożyczonych pieniędzy na życie. Czytamy, że „zgromadzili się wokół niego wszyscy ludzie uciśnieni i wszyscy zadłużeni oraz wszyscy rozgoryczeni, a on został ich przywódcą” (1 Sam. 22:2).  Dawid sam potrzebował pocieszenia i zmiany sytacji, lecz ponieważ był Bożym pomazańcem, przygarnął tę gromadkę, aby dalej nie błąkali się po pustyni. Wprawdzie nie od razu, doznali wyzwolenia fizycznego, lecz będąc wiernymi towarzyszami Dawida, dzieląc z nim dolę i niedolę, dotarli do królestwa, w którym ten syn Isajego, zasiadł na tronie.
Pan Jezus wezwał i nas, do pójścia Jego śladem, do wzięcia Jego jarzma, aby mieć nadzieję daną słowami: „pójdę i przygotuję wam miejsce, przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli” (Jan 14:3).
W tej wędrówce za Chrystusem nie jesteśmy osamotnieni, lecz mamy „wokoło siebie tak wielki obłok świadków” (Hebr. 12:1). Gdy nawet czujemy się nieraz osamotnieni, spójrzmy na ten „obłok” ludzi wiary, którzy niejednokrotnie „doznali szyderstw i biczowania, a nadto więzów i więzienia; byli kamienowani, paleni, przerzynani piłą, zabijani mieczem, błąkali się w owczych i kozich skórach, wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani” (Hebr. 11:36,37). Lecz oni wszyscy, z Abrahamem, ojcem wszystkich wierzących na czele, oczekiwali „miasta mającego mocne fundamenty, którego budowniczym i twórcą jest Bóg” (Hebr. 11:10). 
My wszyscy jesteśmy tutaj „gośćmi i pielgrzymami na ziemi” (Hebr. 11:13), przez co okazujemy, że zdążamy do ojczyzny „niebieskiej, dlatego Bóg nie wstydzi się być nazywany ich Bogiem, gdyż przygotował dla nich miasto” (w. 16).
Jeśli ktoś spodziewa się, że zupełne wyzwolenie stanie się jego udziałem w czasie ziemskiej wędrówki, może niejednokrotnie doznać rozczarowania.
Dopiero w ostatniej księdze Biblii czytamy: „I otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły” (Obj. 21:4). Mamy to jak „w banku”, ponieważ naszym gwarantem jest Chrystus, Boży Pomazaniec, który przyszedł na ziemię, aby nas wyzwolić.
W najważniejszym momencie Chrystus powiedział: „Wykonało się”, i tego już nikt nie zmieni.
Henryk Hukisz

Friday, August 30, 2013

Kościół bez kościoła



W języku polskim pod pojęciem „kościół” kryje się kilka znaczeń. Wiemy, że to nie tylko budynek, lecz przede wszystkim społeczność ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa. Z kolei, ta wybrana grupa ludzi tworzy kościół lokalny, czyli widzialną wspólnotę ludzką, zgromadzającą się w określonym miejscu na nabożeństwie. Oprócz kościołów lokalnych, istnieje jeden Kościół uniwersalny, określany jako Ciało Jezusa. Aby te dwa znaczenia słowa "kościół" rozróżnić, piszemy je z małej lub z dużej litery, określając wyraźnie, jaki kościół mamy na uwadze.
Tytułując to rozważanie „Kościół bez kościoła”, chcę zwrócić uwagę na szerzące się pojmowanie, że wystarczy należeć jedynie do Kościoła uniwersalnego. Postaram się uzasadnić, dlaczego uważam, że jest to niebezpieczne i dla kogo?
Zauważyłem, że to zjawisko rozpowszechnia się wraz z większą dostępnością do internetu. Ogólnoświatowa sieć wnosi w środowisko ludzi wierzących wiele zagrożeń, o czym pisałem już wcześniej we wpisie „Globalna pajęczyna”. Natomiast teraz, chcę zwrócić uwagę na niebezpieczeństwo grożące tym, którzy uważają, że nie muszą należeć do żadnego kościoła zorganizowanego w formie lokalnej społeczności.
Oczywiście, prawdą jest, że każdy kto narodził się na nowo, zostaje włączony przez Ducha Świętego do duchowej wspólnoty wszystkich wierzących. Apostoł Paweł, ilustrując zasadę funkcjonowania Kościoła przez porównanie go do naszego ciała, napisał: „Tak bowiem jak jest jedno ciało i ma wiele członków, a wszystkie członki, chociaż jest ich wiele, są jednym ciałem, tak też jest i z Chrystusem. Wszyscy przecież w jednym Duchu zostaliśmy ochrzczeni, aby stanowić jedno Ciało: czy to Żydzi, czy Grecy, czy to niewolnicy, czy wolni. Wszyscy też zostaliśmy napojeni jednym Duchem(1 Kor. 12:12,13). Chrzest w jedno ciało jest zanurzeniem w duchową wspólnotę odkupionych przez Chrystusa. Łączy się z tym „napojenie jednym Duchem”, o czym Paweł pisał w innym liście, że „ci, którzy dają się prowadzić Duchowi Boga, są synami Boga” (Rzym. 8:14). Dlatego też mamy potwierdzenie w naszych sercach, że jesteśmy narodzeni z Boga, gdyż „Duch ten równocześnie świadczy naszemu duchowi, że jesteśmy dziećmi Boga” (w. 16).
Nasza przynależność do Ciała Jezusa Chrystusa wyraża się praktycznie przez podporządkowanie się zasadzie, że „Bóg umieścił członki w ciele, każdy z nich tak, jak chciał” (1 Kor. 12:18). Funkcjonowanie Kościoła Chrystusowego polega na tym, że każdy jego członek wykonuje przypisaną mu rolę, co apostoł zilustrował bardzo wyraźnie słowami: „Jeśli całe ciało byłoby okiem, gdzie byłby słuch? A jeśli całe byłoby słuchem, gdzie byłoby powonienie? ” (w. 17). Następnie, Paweł używa już dosłownego języka, gdy pisze: „I tak Bóg ustanowił w Kościele najpierw apostołów, po drugie proroków, po trzecie nauczycieli, następnie tych, co mają dar czynienia cudów, dar uzdrawiania, niesienia pomocy, rządzenia oraz mówienia językami” (w. 28).
Czy apostoł Paweł miał na uwadze jedynie Kościół, jako Ciało Jezusa Chrystusa? Z pewnością nie, bo później kierował swoje uwagi do kościoła lokalnego, który tworzą ludzie zgromadzeni w tym samym czasie i na tym samym miejscu. Paweł pouczał wierzących jak mają się zachowywać, „jeśli więc zgromadziłby się cały Kościół w jednym miejscu” (1 Kor. 14:23). Nauka apostolska obejmuje również wiele wskazań odnośnie zgromadzania się ludzi, którzy znajdują się już w Ciele Chrystusa. Paweł pisze: „Kiedy się zbieracie, każdy ma jakiś dar: śpiewania hymnów lub nauczania, lub objawiania tego, co zakryte, lub mówienia językami, lub tłumaczenia. Wszystko niech służy ku zbudowaniu” (w. 26).
Dzisiaj, w naszych zborach przyjęte są przeróżne formy prowadzenia nabożeństw. Nie sądzę, że powinniśmy odtwarzać nowotestamentowe formy, bo prawdę mówiąc, nie zostały one opisane na stronicach Biblii. To, co możemy przeczytać, to są jedynie informacje o tym, jaki porządek na nabożeństwie był wówczas zalecany. Paweł, mając na uwadze, że „Bóg bowiem nie jest Bogiem nieładu, lecz pokoju” (w. 33), radził, że „gdyby ktoś z siedzących tam otrzymał objawienie, ten pierwszy niech milczy. Możecie bowiem wszyscy, jeden po drugim prorokować, aby wszyscy uczyli się i doznawali zachęty.” (w. 30,31). Z tych słów możemy zorientować się, że czynnikiem kierującym przebieg nabożeństwa, była obecność Ducha Świętego, który w tamtym czasie był częściej dopuszczany do głosu niż dziś. Czytamy o czym również w innym miejscu – „postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my” (DzAp. 15:28).
Apostoł Paweł poświęcił wiele uwagi funkcjonowaniu lokalnego kościoła, szczególnie w Liście do Efezjan. Tam wyraźnie wskazał, że Chrystus „uczynił jednych apostołami, innych prorokami, innych głosicielami Dobrej Nowiny, jeszcze innych pasterzami i nauczycielami” (Efez. 4:11). Darowani lokalnemu zborowi słudzy Boży mieli wyznaczone konkretne zadania. Głównym celem, jaki mieli osiągać w zgromadzeniu ludzi wierzących, było „uzdolnić świętych do wykonywania dzieła służby, do budowania Ciała Chrystusa” (w. 12). Jak więc widzimy, budowania Ciała Jezusa Chrystusa odbywa się na poziomie lokalnego zgromadzenia, w którym apostołowie czuwają nad poprawnością nauczania, prorocy prorokują (według określonego porządku), ewangeliści zwiastują Dobrą Nowinę, nauczyciele nauczają a pasterze troszczą się o świętych. Takie działanie, pod natchnieniem Ducha Świętego, może doprowadzić do wyznaczonego celu – „aż wszyscy dojdziemy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary dojrzałości wynikającej z pełni Chrystusa (w. 13).
Bez możliwości zgromadzania się w formie lokalnego kościoła, nie byłoby rozwoju i zachowania prawdy powierzonej Kościołowi. Dlatego Paweł ostrzegał wierzących już na samym początku – „abyśmy już nie byli małymi dziećmi, niesionymi falami i powiewem wiatru jakiejkolwiek nauki, którą chytrze posługują się ludzie, zwodząc na manowce” (Efez. 4:14). Rolą starszych w lokalnym zborze było czuwanie nad zdrową nauką, dlatego prezbiter miał być człowiekiem doświadczonym i „trzymający się wiernej wykładni nauki, aby był zdolny także podnosić na duchu przez zdrowe nauczanie i zawstydzać tych, którzy się przeciwstawiają” (Tyt. 1:9).
Zadaniem lokalnego kościoła jest również dbanie o biblijną naukę i Boży porządek. W tym celu, Chrystus wyposażył przywódców wspólnoty w środki dyscyplinujące, aby napominać, a przy braku podporządkowania się, usuwać osoby żyjące nieporządnie. Najczęściej jest tak, że ludzie  autentycznie odrodzeni duchowo, rozumieją znaczenie przynależności do lokalnego kościoła. W sytuacji koniecznego napomnienia, przyjmuję je pokornie i pozwalają Duchowi Świętemu prowadzić ich dalej we wzrastaniu "w łasce i poznaniu naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa" (2 Ptr. 3:18).
Problemy z uznaniem przynależności do lokalnej wspólnoty wierzących mają ludzie udający jedynie wierzących. Już w czasach apostolskich byli ludzie, którzy ignorowali znaczenie przynależności do lokalnej wspólnoty wierzących. Wierzę, że o nich apostoł Jan napisał, że „wyszli oni od nas, lecz nie byli spośród nas. Gdyby bowiem byli spośród nas, pozostaliby z nami. Stało się jednak tak, aby się okazało, że nie wszyscy są spośród nas(1 Jan 2:19).
Niestety, w dobie internetu tacy ludzie mają duże pole do popisywania się swoją „duchowością”, pociągając wielu niedojrzałych chrześcijan na manowce. Tak więc, jeśli ktoś mówi o sobie: „Nie jestem częścią żadnego kościoła stworzonego ręką ludzką, ponieważ jedyny kościół - buduje sam Bóg, Pan Jezus Chrystus” (autentyczny cytat z internetu), powinno zapalić się czerwone światło, aby zastanowić się, czy w ogóle warto dalej słuchać takiego „chrześcijanina”.
Kościół Jezusa Chrystusa zgromadza się w lokalnych społecznościach, dla naszego dobra, dlatego Słowo Boże nawołuje: „Nie zaniedbujmy również wspólnych zgromadzeń, jak to się stało zwyczajem niektórych, ale zachęcajmy się wzajemnie tym bardziej, im bardziej widzimy, że zbliża się dzień” (Hebr. 10:25)
Henryk Hukisz

Thursday, August 29, 2013

Konsumpcyjne chrześcijaństwo



Egoizm jest powodem wszystkich problemów, jakie nękają ludzkość od jej zarania. Jest on jak „pięta Achillesowa”, czuły punkt, który z łatwością wykorzystuje nasz odwieczny wróg, diabeł.
Ewa w raju, mając do dyspozycji owoce „z każdego drzewa tego ogrodu” (1 Moj. 2:16), postanowiła jednak skorzystać z zaproszenia do skonsumowania, z jeszcze jednego drzewa. Ta myśl nie pochodziła od jej Stworzyciela, lecz od wroga, który sprytnie wykorzystał jej egoistyczne pragnienie, sycząc przesłodkim głosem: „otworzą się wam oczy i będziecie jak Bóg, znający dobro i zło” (1 Moj. 3:5).
Ta technika zwodzenia nie odeszła do lamusa, lecz niestety, ludzie wierzący ciągle szukają nowoczesnych form pobożności, bogobojności, uważając te biblijne za przestarzałe. Coraz częściej słyszy się o współczesnych formach oddawania czci Bogu, stylu życia, aby nie odróżniać się zbytnio od tego świata. Za usprawiedliwienie, najczęściej przyjmuje się potrzebę dotarcia do współczesnego człowieka z ewangelią, tylko pozostaje pytanie – jaką? Chrześcijanie stają się wyzwolonymi z wszelkich form, aby być lepiej zrozumianymi przez swoich bliźnich. Panuje dość dziwna filozofia, że trzeba stać się pijakiem, aby dotrzeć do pijących, trzeba używać środki dopingujące, aby być zaakceptowanym przez odurzone towarzystwo, i tak dalej...
Wszyscy tworzymy społeczeństwo konsumpcyjne. Konsumpcjonizm stał sie filozofią współczesnego świata. A konsumpcjonizm, według internetowej encyklopedii, to „postawa polegająca na nieusprawiedliwionej, rzeczywistymi potrzebami oraz kosztami ekologicznymi, społecznymi czy indywidualnymi, konsumpcji dóbr materialnych i usług, lub pogląd polegający na uznawaniu tej konsumpcji za wyznacznik jakości życia lub za najważniejszą, względnie jedyną wartość – hedonistyczny materializm. Rozbuchana konsumpcja, traktowana przez Adama Smitha w pracy ‘Bogactwo narodów’, za najpotężniejszego wroga stabilnego wzrostu gospodarczego, stanowi odejście od dawnej etyki społeczeństwa”. (Net)
Lepsze zrozumienie, na czym polega konsumpcyjny styl życia, może dać nam slownikowa definicja tego przymiotnika – „jeść, spożywać; zużywać zakupiony towar na własną potrzebę, charakteryzuje się nadmiernym przywiązywaniem wagi do dóbr materialnych”(SJP)

Oczywiście, te wyjaśnienia dotyczą ogólnego pojęcia konsumpcjonizmu, lecz niestety, muszę ze smutkiem powiedzieć, że taki styl życia przenika coraz bardziej do chrześcjaństwa. Bo jak inaczej można zrozumieć postawę popularyzowaną przez wiele kościołów, że jak się nawrócisz, to Bóg zaspokoi każdą twoją potrzebę. Nakłania sie niezorientowane osoby do przyłączenia się do wspólnot chrześcijańskich, obiecując życie wolne od problemów i chorób. Bo tutaj, mówi się nowo nabytym członkom wspólnoty, że w modlitwie „chwyta się Boga za słowo” i każda prośba zostaje wysłuchana. A diabeł, zapewnia się również, jest już zgromiony, podeptany i nie powróci już na to miejsce, które przez cały czas wypełnione jest wrzaskliwym uwielbianiem przy laserowych błyskach kolorowych reflektorów.

Nic dziwnego, że tak „nawróceni” ciągle domagają się więcej od Boga dla siebie. Filozofia wynikająca z egoistycznego nastawienia, że ja muszę mieć każde błogosławieństwo, że Bóg musi mnie uzdrowić, że ja muszę mieć dużo pieniędzy, z łatwością opanowuje umysły i serca wielu chrześcijan Ja, ja, ja  - zawsze na pierwszym miejscu. Pod tym kątem organizuje sie konferencje, seminaria, spotkania, zapewniając, że to, czego najbardziej potrzebujesz, jest w twoim zasięgu, tylko musisz zastosować techikę wyzwolenia, uwolnienia i wrócisz do domu w lepszym sampoczuciu.
Badając kwestię konsumpcyjnego stylu życia, uderzyło mnie znaczenie słowa „konsumować” w języku angielskim – "consuming", którego najprostsza definicja, w dowolnym tłumaczeniu znaczy - „ mieć umysł wypełniony czymś, co całkowicie pochłania uwagę, totalnie absorbuje”. Uważam, że jest to coś więcej, niż tylko „zużywać zakupiony towar na własną potrzebę”.
Prawdziwy chrześcijanin, co etymologicznie znaczy, że jest całkowicie przesiąknięty Chrystusem, swoją wartość i znaczenie znajduje w pozycji, jaką zapewnia nam Boża łaska, to znaczy, że znajduje się w Chrystusie. Apsotoł Paweł jasno określił, co wypełnia serca chrześcijan – „A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziem” (Kol. 3:1,2). Kluczowym słowem, które wyjaśnia tę prawdę, jest wyraz „jeśliście”. Tylko przez śmierć starego człowieka, który upaja się konsumcyjnym życiem, i z martwych powstanie do nowego życia, które jest możliwe jedynie w Chrystusie, można uwolnić się od tego światowego stylu.
Niestety, często dzieje się tak, że ta świecka filozofia, inspirowana przez „władcę, który rządzi w powietrzu, ducha, który teraz działa w synach opornych” (Efez. 2:2), wdziera się do kościołów, staje się tematem nauczania wielu kaznodziejów. Z pewnością, jest to pewniejszy sposób na wypełnianie kaplic i wynajętych świetlic, lecz czy w rezultacie prowadzi do narodzenia się na nowo grzeszników, tak aby znaleźli swoją prawdziwą wartość dziecka Bożego w Chrystusie?
Apostoł Paweł, najlepszy nauczyciel epoki Kościoła, wskazuje na niebezpieczeństwo opanowania naszych myśli przez Bożego przeciwnika. Dlatego, w trosce o umysły wierzących, pisał: „obawiam się jednak, ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi” (2 Kor. 11:3). Wcześniej, w tym samym liście podał bardzo praktyczną radę – „wszelką pychę, podnoszącą się przeciw poznaniu Boga, i zmuszamy wszelką myśl do poddania się w posłuszeństwo Chrystusowi” (2 Kor. 10:5).
Chcę zakończyć wskazaniem na człowieka, który zostawił dla nas wszystkich dobry przykład. Może trochę starodawny, bo sprzed dwóch tysięcy lat, lecz ten człowiek uzyskał dobrą ocenę samego Chrystusa, który powiedział o nim, że „nikt z tych, którzy się z niewiast narodzili, nie jest większy od Jana” (Łuk. 7:28). Jan Chrzciciel wyznał: „On musi wzrastać, ja zaś stawać się mniejszym” (Jan 3:30). To jest prawidłowy kierunek bogacenia się - mieć coraz mniej pragnień własnch, aby posiąść w pełni Chrystusa, „w Którym są ukryte wszystkie skarby mądrości i poznania” (Kol. 2:3).
Niedawno pisałem na podobny temat w poście „Choćbym wszystko miał...”. Napisałem tam, że my również stajemy przed wyborem - wziąć coś z tego świata, czy pozostać z Chrystusem i dać świadectwo, że „z niego i przez niego i ku niemu jest wszystko; jemu niech będzie chwała na wieki. Amen” (Rzym. 11:36)
Henryk Hukisz

Wednesday, August 28, 2013

Mądry budowniczy


  Pewien deweloper, jak to się obecnie mówi, postanowił wynagrodzić najlepszego cieślę przed pójściem na emeryturę. W osobistej rozmowie, nie ujawniając swego prawdziwego zamiaru, zlecił wybudowanie jeszcze jednego domu. Zadanie polegało na postawieniu budynku „pod klucz”, od fundamentu, aż po dach.
Wyznaczona suma pieniędzy miała wystarczyć na materiały i wynagrodzenie za pracę. W tej sytuacji, cieśla postanowił użyć tańszych materiałów, a więc i gorszej jakości, aby na koniec całej roboty zostało mu więcej pieniędzy. Wziął się więc do budowania domu. W dniu gdy dom był już gotowy, deweloper pojawił się w nowym budynku. W końcowej rozmowie z budowniczym powiedział mu, iż postanowił ten budynek mu podarować, aby mógł w nim zamieszkać.
Cieśla, gdy został już sam, złapał się za głowę, wołając sam do siebie: „Dlaczego byłem tak głupi, że oszczędzałem na finansach i używałem gorszych materiałów. Gdybym był uczciwy, miałbym dzisiaj lepszy dom.”
Każdy z nas ponosi osobistą odpowiedzialność za życie, jakie prowadzi na tej ziemi. Apostoł Paweł powiedział o sobie, że jest mądrym budowniczym, ponieważ pod budowę swego życia położył wpierw fundament. Było to zgodne ze słowami Pana Jezusa, które wypowiedział, kończąc swoje kazanie metaforą o budowniczych.
Są dwa rodzaje budowniczych – obydwaj słuchają słów Pana Jezusa, lecz jedynie mądry, wykonuje te słowa praktycznie w swoim życiu. Jezus powiedział: „Każdy więc, kto słucha tych słów moich i wykonuje je, będzie przyrównany do męża mądrego, który zbudował dom swój na opoce” (Mat. 7:24). Apostoł Paweł, pisząc do wierzących w Koryncie, nazwał tę Opokę po imieniu – „Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus” (1 Kor. 3:11). Wniosek, jaki płynie z tych słów jest oczywisty, że jedynie na Panu Jezusie możemy budować swoje życie. Innymi słowy, musimy zostać wkorzenieni w Niego, o czym również pisze Paweł do wierzących w Kolosach: „Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w Nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono” (Kol. 2:6,7). W tym samym liście apostoł zwraca uwagę wierzącym, iż nie wystarczy raz spotkać się z Chrystusem, aby stanąć przed Nim jako święci i niepokalani. Paweł, pisząc do Kolosan, wskazał na warunek - „jeżeli wytrwacie w wierze” (Kol 1:23), aby Chrystus mógł stawić ich „przed obliczem swoim jako świętych i niepokalanych, i nienagannych” (w. 22). Co to za warunek, od którego tak wiele zależy? Na czym polega wytrwanie w wierze? Tu znów apostoł odwołuje się do terminologii z dziedziny budownictwa – „ugruntowani i stali, i nie zachwiejecie się w nadziei, opartej na ewangelii, którą usłyszeliście” (w. 23).
Nie chcę powiedzieć, że wytrwanie i zachowanie wiary do końca zależy od naszych wysiłków. Nikt z nas nie byłby w stanie wytrwać, gdyby Bóg nas do tego nie uzdolnił. Apostoł Piotr powiedział w zakończeniu swego listu: „A Bóg wszelkiej łaski, który was powołał do wiecznej swej chwały w Chrystusie, po krótkotrwałych cierpieniach waszych, sam was do niej przysposobi, utwierdzi, umocni, na trwałym postawi gruncie(1 Ptr. 5:10). To Boże umocnienie nas w wierze często polega na zesłaniu doświadczeń, które podobnie jak wichry, sprawiają, że drzewo silniej się ukorzenia. Piotr pisał o tym na początku tego listu, że ludzie wierzący często bywają „zasmuceni różnorodnymi doświadczeniami, ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane” (1 Ptr. 1:7).
Pan Jezus, charakteryzując mądrego budowniczego, powiedział również: „i spadł deszcz ulewny, i wezbrały rzeki, i powiały wiatry, i uderzyły na ów dom, ale on nie runął, gdyż był zbudowany na opoce” (Mat. 7:25). Na tym polega Boża pomoc w ugruntowywaniu nas, gdy wybraliśmy Jezusa Chrystusa jako jedyny fundament naszego życia. Chodzi o to, aby to co później budujemy na tym fundamencie, nie uległo zrujnowaniu, lecz ostało się na wieki.
Apostoł Paweł pisze również o procesie wznoszenia naszego domu. Ten doświadczony mądry budowniczy uprzedza nas o skutkach budowania, jakie zależą od rodzaju materiałów, jakich używamy do budowy. Paweł napisał: „A czy ktoś na tym fundamencie wznosi budowę ze złota, srebra, drogich kamieni, z drzewa, siana, słomy, to wyjdzie na jaw w jego dziele; dzień sądny bowiem to pokaże, gdyż w ogniu się objawi, a jakie jest dzieło każdego, wypróbuje ogień” (1 Kor. 3:12,13). Dzieło budowania dotyczy wszystkich wierzących, którzy wybrali Chrystusa, jako Opokę swego życia.
Jeśli ktoś myśli, że słowa Chrystusa „pójdę i przygotuję wam miejsce” (Jan 14:3), zwalniają nas od „wznoszenia budowli” przy użyciu właściwych materiałów, jest w wielkim błędzie. Myślę, że jedyne wyrażenie, określające tak myślących, to słowa napomnienia, jakie Paweł skierował do wierzących w Koryncie: „abyście nadaremnie łaski Bożej nie przyjmowali” (2 Kor. 6:1).
Pan Jezus mówił wiele o Bożym Królestwie, które się przybliżyło do ludzi wraz z Jego przyjściem na ziemię. Chrystus często używał przypowieści, aby lepiej zobrazować na czym ono polega i czego Bóg od nas oczekuje, aby nikt nie doznał „szoku zaskoczenia”, gdy przed Nim staniemy.
Bóg, podobnie jak pewien gospodarz, można powiedzieć współcześnie, deweloper, rozdał sługom „talenty”, aby używali ich do budowy, gdy On oddali się na jakiś czas. Darowane „talenty” zostały przydzielone według Bożego uznania, gdyż On zna zdolności i możliwości służenia Mu – „dał jednemu pięć talentów, a drugiemu dwa, a trzeciemu jeden, każdemu według jego zdolności, i odjechał” (Mat. 25:15). Uznanie po powrocie Pana, otrzymali jedynie ci, którzy pracowali. Oni usłyszeli najwspanialsze słowa, jakie człowiek może usłyszeć na koniec swego życia: „Dobrze, sługo dobry i wierny! Nad tym, co małe, byłeś wierny, wiele ci powierzę; wejdź do radości pana swego” (w. 23). Natomiast ten, który uważał, że wieczność nie jest już jego sprawą, gdyż Bóg musi dać ją darować, usłyszał: „nieużytecznego sługę wrzućcie w ciemności zewnętrzne; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (w. 30).
Szokujące, prawda? Lecz, skoro Boży ogień ma sprawdzić autentyczność tego, co ludzie budują w swoim życiu, to należy wziąć do serca słowa ostrzeżenia apostoła Piotra: „jakimiż powinniście być wy w świętym postępowaniu i w pobożności” (2 Ptr. 3:11). W dniu, w którym „niebiosa w ogniu stopnieją i rozpalone żywioły rozpłyną się” (w. 12), ostoi się jedynie to, co zostało zbudowane „ze złota, srebra, drogich kamieni” (1 Kor. 3:12).
Warto zastanowić się poważnie nad tym, jak budujemy swoje życie, „dopóki trwa to, co się nazywa "dzisiaj", aby nikt z was nie popadł w zatwardziałość przez oszustwo grzechu” (Hebr. 3:13). 
Henryk Hukisz

Friday, August 23, 2013

Pseudogimnastyka



  Pamietam czasy, gdy w Polsce pojawił się „aerobik”, gdy ludzi opanowała mania „ciał wyginania” w rytmie przyjemnie brzmiącej muzyki. Nawet w niektórych zborach znaleziono wolne pomieszczenia w budynkach sakralnych i zorganizowano zajęcia dla chętnych poświęcenia większej uwagi zdrowemu ciału. Bo przecież jest ono świątynią Ducha Świętego, więc należy o nie też sie zatroszczyć. 
Któż nie chciałby być długo młodym i zdrowym? Jedno z popularnych przysłów mówi: „:W zdrowym ciele, zdrowy duch”, dlatego też miliony pragnących utrzymać swoje ciała w zdrowiu, ćwiczy, ćwiczy i jeszcze raz ćwiczy różne techniki gimnastyczne.
Biblia nie ma nic przeciwko poddawaniu naszych ciał ostremu reżimowi ćwiczeń, aby osiągnąć zdrowotny efekt. Apostoł Paweł, wprawdzie w zestawieniu z lepszym ćwiczeniem, napisał: „Albowiem ćwiczenie cielesne przynosi niewielki pożytek, pobożność natomiast do wszystkiego jest przydatna, ponieważ ma obietnicę żywota teraźniejszego i przyszłego” (1 Tym. 4:8). Rozumiem przez to, że jeśli ktoś zadbał już wystarczająco dobrze o ćwiczenia swojej pobożności, może ze spokojem wejść na matę i poćwiczyć nieco dla uzyskania lepszej formy fizycznej.
Chcę jednak napisać o specyficznej formie gimnastycznej, jaka współcześnie ogarnia cały świat, a mianowicie o ćwiczeniach jogi. W Ameryce pojawia się nowy temat prasowy, pisze się o protestach rodziców w stosunku do wprawadzania obowiązkowych zajęć jogi w szkołach publicznych. Skoro oficjalnie wszelkie zajęcia o charakterze religijnym sa prawnie zabronione w tym kraju, to dlaczego, pytają się chrześcijańscy rodzice, ich dzieci są zmuszane do ćwiczeń o charakterze wybitnie religijnym, jakim jest joga. Na to dziennikarze, w większości o poglądach liberalnych, z szyderą w głosie mówią o wręcz antyspołecznym i antyzdrowotnym nastawieniu tych rodziców. Twierdzi się stanowczo w wiadomościach telewizyjnych, że joga jest sportem, który zapewnia dzieciom ładną sylwetkę i zdrowie. Dlaczego więc nakazuje się dzieciom robić gesty religii hinduistycznych, jak przyjmowanie pozycji lotosu czy składanie dłoni w geście modlitewnym „jnana mudra”?
Zajrzałem więc do popoularnego źródła, dostępnego dla każdego internauty, do „Wikpedii”. Przyznam, że zostałem pozytywnie zaskoczony tym, jak tam jest zdefiniowane to zjawisko, potocznie nazywane „jogą”.
W polskojęzycznej wersji tej encyklopedii czytamy, że joga jest jednym z sześciu systemów filozofii indyjskiej i jest zbiorem dyscyplin (ćwiczeń) duchowych. Odwołuje się do prawa karmy i reinkarnacji dlatego, że dokonuje wyzwolenia przez odpowiedni trening ciała. Joga zajmuje się związkami między ciałem, umysłem, świadomością i duchem. Natomiast w świecie zachodnim, jest pojmowana jako zestaw ćwiczeń fizycznych i umysłowych, glównie dla zdrowia.
Nic dodać, nic ująć, jedynie można zdziwić się, że wielu wierzących w Jezusa, którzy uważają, że są w Nim zjednoczeni z Ojcem, stosują religijne hinduistyczne ćwicznenia dla uzyskania lepszego stanu swego ciała i ducha?
Przypominam sobie przypadek z mojej praktyki duszpasterskiej, gdy do chrztu zgłosił sie młody czlowiek. Jak zwykle w takiej sytuacji, poprosiłem go o osobistą rozmowę, w czasie której wyznał, że praktykuje ćwiczenia jogi, ktore pomagają mu skoncentrować się na czytaniu Biblii. Starałem się ukryć zaskoczenie, lecz powiedziałem stanowczo, że te dwie rzeczy są sobie przeciwne,  gdyż joga jest elementem religii hinduistycznej i Bóg nie potrzebuje, aby człowiek pomagał sobie skupiać się, stosując pogańskie techniki. Wskazałem mu wówczas na to, że Bóg wyraźnie polecił Swojemu narodowi, aby po wejściu do Kanaanu, niszczyli wszelkie pozostałości religii pogańskich. Moje uwagi zostały przyjęte spokojnie i młody człowiek stwierdził, że musi jeszcze popracować nad sobą, aby zrozumieć na czym polega „przymierze” z Bogiem, jak często nazywa się chrzest wiary. Po jakimś czasie, spotkałem się znów na osobistej rozmiowie z tym młodym człowiekiem, i podziękował mi za zwrócenie uwagi na tę sprawę. Powiedział też, że jest wolny od tych ćwiczeń, ponieważ są niezgodne z duchem ewangelii. Dzisiaj, po kilkudziesięciu latach, ten młody człowiek usługuje Słowem Bożym w jednym ze zborów.
Apostoł Piotr, pod koniec swego życia, nauczał wierzących w Jezusa Chrystusa, aby wzrastali w poznawaniu Pana i w łasce Bożej. Pisał wprost, żeby uważali na zgubne nauki, i „nie dali się wyprzeć z mocnego swego stanowiska” (2 Ptr. 3:17). Należy więc zapytać się, jakie to stanowisko już mamy, skoro musimy z całą stanowczościa go bronić?
Na początku tego listu czytamy o tym, że „Boska jego moc obdarowała nas wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności, przez poznanie tego, który nas powołał przez własną chwałę i cnotę, przez które darowane nam zostały drogie i największe obietnice, abyście przez nie stali się uczestnikami boskiej natury, uniknąwszy skażenia, jakie na tym świecie pociąga za sobą pożądliwość” (2 Ptr. 1:3,4). Jasne więc staje się, że uczestnikami „boskiej natury” stajemy się dzięki darowanym nam obietnicom.
Apostoł Paweł w swoim liście napisał do wierzących w Efezie: „zostaliście zapieczętowani obiecanym Duchem Świętym, który jest rękojmią dziedzictwa naszego, aż nastąpi odkupienie własności Bożej, ku uwielbieniu chwały jego” (Efez. 1:13,14). Czy znajdziemy w tych zapewnieniach potrzebę, aby to wszystko, czym nas Bóg łaskawie obdarował, uzupełnić jeszcze ćwiczeniami religii hinduistycznej? A przecież joga jest starsza niż listy apostolskie, więc dlaczego nie została włączona do chrześcijańskiego programu pobożnego życia?
Jedno jest pewne, że joga i wiele innych obcych praktyk, diabeł wrzuca do serc i umysłów wierzących, aby ich zwieść. Takie jest oblicze ruchu „New Age”, w którym zaszczytne miejsce pełni joga.
Cielesne ćwiczenie, wprawdzie na niewiele, jest przydatne, tylko że nie może to być „pseudogimnastyka”.
Henryk Hukisz