Thursday, February 28, 2013

Komu uwierzyłem?

Apostoł Paweł, zachęcając Tymoteusza, aby nie wstydził się świadectwa o Panu, powiedział o sobie: „wiem, komu zawierzyłem, i pewien jestem tego, że On mocen jest zachować to, co mi powierzono, do owego dnia” (2 Tym. 1:12). Na potwierdzenie tej ufności położonej w Chrystusie, udzielany jest chrzest. Dlatego może być przyjęty przez osobę zdolną do uwierzenia w Pana Jezusa, jako Zbawiciela. Z tym aktem związana jest pełna odpowiedzialność wyboru drogi, na jaką wierzący wchodzi, by naśladować Jezusem.
Pamiętam szczególny moment ze swojego życia, gdy dowiedziałem się, że jeden z moich przyjaciół, który wcześniej pokazywał mi na czym polega naśladowanie Chrystusa, później wybrał świat i opuścił drogę wiary. W tym momencie niebo nade mną poczerniało. Natomiast w głębi mojego serca podjąłem postanowienie silniejszego związania się z Panem. Uświadomiłem sobie wówczas, że jedynie ufność położona w Osobie Jezusa Chrystusa ma znaczenie, ludzie wokoło mnie, nawet najlepsi, mogą zawieść. W tamtej chwili wyznanie apostoła Pawła było dla mnie pokrzepieniem; postanowiłem również pokładać swoją ufność jedynie na moim Panu.
W Dziejach Apostolskich jest opisanych wiele sytuacji stanowiących dla nas przykład, a zarazem potwierdzenie nauki na temat naszego życia z Bogiem. Wiemy, że nowe życie, jak określamy naśladowanie Chrystusa, rozpoczyna sie od narodzenia się na nowo. Słowa samego Pana Jezusa, jakie skierował do Nikodema „jeśli się kto nie narodzi z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego” (Jan 3:5), maja znaczenie ponadczasowe. Znaczy to, że obecnie też, jedynie przez narodzenie się „z wody i z Ducha”, można stać się chrześcijaninem, no powiedzmy dokładniej, prawdziwym chrześcijaninem. Spotykamy dzisiaj wielu, którzy uważąją się za chrześcijan, lecz jeśli spytamy o to, jak to się stało, że jesteś chrześcijaninem, odpowiadają, że zostali włączeni do chrześcijaństwa przez chrzest. Niektórzy mówią nawet, że osobiście wierzą w Pismo Święte, i najczęściej na tym kończy się ich znajomość Bożej drogi zbawienia.
Zbawienie osiąga się jedynia na drodze osobistej wiary w Jezusa Chrystusa. Apostoł Paweł, przedstawiając drogę zbawienia, napisał: „Albowiem sercem wierzy się ku usprawiedliwieniu, a ustami wyznaje się ku zbawieniu” (Rzym. 10:10). Jak więc widzimy, sama wiara w Jezusa, to nie wszystko, musi być ona potwierdzona wyznaniem, publicznym oświadczeniem, że wierzę w Chrystusa.
Wracając do opisanych przypadków w księdze Dziejów Apostolskich, możemy przyjrzeć się pewnemu porządkowi nawrócenia. Z reguły, rozpoczyna się ono od zwiastowania Słowa Bożego, gdyż jedynie z niego powstaje prawdziwa wiara. Paweł napisał: „Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe” (Rzym. 10:17). Dlatego podstawowym zadaniem, jakie wykonywli apostołowie w mocy Ducha Świętego, było zwiastowanie ewangelii o Jezusie Chrystusie. Ewangelista Marek relacjonuje nam jak wyglądały pierwsze dni Kościoła – „Oni zaś poszli i wszędzie kazali, a Pan im pomagał i potwierdzał ich słowo znakami, które mu towarzyszyły” (Mar. 16:20).
Dlatego w księdze opisującej pierwsze lata działalności Kościoła, czytamy o głoszeniu Ewangelii wszędzie, dokąd udawali się wierzący w Jezusa. Bóg sprawił, że pierwsze prześladowanie zboru w Jerozolimie spowodowało, że „ci, którzy się rozproszyli, szli z miejsca na miejsce i zwiastowali dobrą nowinę” (DzAp. 8:4). Wówczas Filip, jeden z diakonów pełen Ducha Świętego, dotarł do Samarii i „głosił im Chrystusa” (w. 5). Mieszkańcy tego miasteczka, chociaż na codzień byli pogardzani przez Żydów, teraz wsłuchiwali się w to, co Filip mówił im o Chrystusie. Ponieważ ten Boży sługa nie był sam, lecz jak pisał Marek, Pan mu pomagał i potwierdzał jego słowo znakami, działy się rzeczy niesamowite – „duchy nieczyste wychodziły z wielkim krzykiem z wielu, którzy je mieli, wielu też sparaliżowanych i ułomnych zostało uzdrowionych” (w. 7). Nic dziwnego, że całe miasto ogarnęła wielka radość.
Wówczas na scenę wchodzi pewien ciekawy człowiek, który był dobrze znany wszystkim mieszkańcom, gdyż zadziwiał ich magicznymi sztuczkami. Miał nawet przydomek „wielki”, i uważano go za męża Bożego. Szymon, gdyż takie miał imię, również zainteresował się tym, czego nauczał Filip, nawet uwierzył „Filipowi, który zwiastował dobrą nowinę o Królestwie Bożym i o imieniu Jezusa Chrystusa” (DzAp. 8:12). Widząc innych, którzy uwierzyli, że dawali się ochrzcić, poszedł w ich ślady i też „został ochrzczony” (w. 13). 
Chciałbym zająć się jedynie Szymonem, gdyż autor tej księgi zwraca nasza uwagę na niego szczególnie. Widzimy więc, że wpierw uwierzył, później dał się ochrzcić, czyli uczynił dokładnie tak, jak nauczał sam Pan Jezus, mowiąc: „Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony, ale kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mar. 16:16). Wydaje się, że wszystko w porządku, lecz z dalszego opisu widzimy, że tak nie było. Później, z Jerozolimy przyszli apostołowie i wkładając ręce na wierzących, modlili sie o wypełnienie ich serc Duchem Świętym. Jest to kolejna obietnica dana wierzącym – „weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami” (DzAp. 1:8). Nie wiem, co widział Szymon, lecz musiało to wyzwolić w jego sercu pragnienie bycia nadal „wielkim”, aby dalej zadziwiać innych. Miał nawet przygotowaną pewną ilość środków finansowych, aby zapłacić za tę zdolność. Rozumiał, że pieniądze przydadzą się na dzieło Boże, więc Piotr nie powinien mieć obiekcji, aby przyjąć ten dar.
Jednakowoż, apostoł Piotr, dzięki darowi Ducha Świętego, miał zdolność rozpoznania szczerości doznań innych osób. Zobaczył w sercu Szymona coś, czego nie widział Filip, kiedy udzielał chrztu temu neoficie. Piotr powiedział wprost, zgodnie z biblijną zasadą „mówienia prawdy w miłości” (Efez 4:15)„Niech zginą wraz z tobą pieniądze twoje, żeś mniemał, iż za pieniądze można nabyć dar Boży” (DzAp. 8:20). Mówiąc inaczej, Piotr powiedział Szymonowi, że „twoja wiara nie zbawiła ciebie”, gdyż nie narodziłeś się z Ducha, ponieważ nadal jesteś „pogrążony w gorzkiej żółci i w więzach nieprawości” (w. 23).
Dla kontrastu inny przykład z tego samego rozdziału. Ten sam Filip został posłany na pustynną drogę, aby zwiastować Chrystusa Etiopczykowi. Gdy ten zrozumiał, że „milczący Baranek” , o którym czytał w księdze Izajasza, to ukrzyżowany i zmartwychwstały Chrystus, zapragnął być ochrzczonym. Wówczas Filip zapytał, czy już uwierzył, na co eunuch odpowiedział:  „Wierzę, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym” (DzAp. 8:37). 
Szymon uwierzył tylko Filipowi, natomiast Etiopczyk uwierzył w Jezusa Chrystusa. Obecie też wielu wierzy jedynie kaznodziejom, lecz bez osobistej relacji z Jezusam, serce pozostaje nadal nieprzemienione.
Kościół tworzą ludzie wierzący w Pana Jezusa. Lecz nieraz trudno jest rozpoznać osoby prawdziwie wierzące. Brakuje dziś odważnych, którzy byliby zdolni powiedzieć komuś prawdę w miłości, że bez położenia pełnego zaufania w Osobie Pana Jezusa, sam chrzest nie pomoże. Niestety, dość często wielu liderów chrześcijańskich kieruje się raczej tym, aby mieć więcej ochrzczonych, niż prawdziwie wierzących w Jezusa.
Henryk Hukisz

Wednesday, February 27, 2013

Przedsmak nieba w samotności

Nie lubimy samotności. Lecz zupełnie czymś innym jest bycie samotnym, niż poczucie osamotnienia. Bo tak na prawdę samotność w życiu dziecka Bożego jest wskazana, gdyż pozwala na doznania obecności Bożej, jaka jest niedostępna w sytuacjach pełnych wrzawy i zaangażownia.
Osobiście wspominam z ogromna radością takie momenty ze swojego życia. Nawet tak odległe w czasie, jak chwile zaraz po nawróceniu, gdy wychodziłem w gwieździstą noc na pobliską łąkę, i leżąc twarzą zwrócona w kierunku nieba, doznawałem takiego uniesienia, że zapominałem o czasie i chłodzie nocy. Byliśmy tam razem - mój Pan i ja. Nic nie było w stanie popsuć nam radości tej chwili. Za taką samotnością ciągle tęsknię, bo wiem, że dodaje mi wigoru życia, a zarazem pogłębia tęsknotę za niebem.
Dużo później, już w czasie pobytu w Stanach Zjednoczonych odwiedzałem wielokrotnie tzw. „Muzeum Billy Grahama” w Weaton koło Chicago. Często zawoziłem tam odwiedzających mnie kaznodziejów z Polski, aby pokazać bardzo ciekawie przedstawioną historię chrześcijaństwa w tym kraju. Pod koniec wędrówki muzealnym labiryntem wchodziło się do małego pomieszczenia z lustrzannymi ścianami tak ułożonymi, że można było widziec błekitne niebo dookoła siebie, z dołu i z góry. Całość dopełniały dzwieki z oratorium Handel’a „Alleluja”. Byłem jak w niebie!
Pan Jezus niejednokrotnie oddalał się od ludzi, aby modlić się i spędzać najcenniejsze chwile ze swoim Ojcem. Ewangeliści opisywali takie momenty w życiu ich Nauczyciela, wskazując na szczególne znaczenie tych chwil w ich osobistym życiu. To właśnie po chwilach spędzonych na samotnej modlitwie, Jezus „przywołał uczniów swoich i wybrał z nich dwunastu, których też nazwał apostołami” (Łuk. 6:13). Później, gdy posłusznie poszli aby w Jego imieniu zwiastować Dobrą Nowinę o Bożym Królestwie, gdy powrócili i opowiedzieli co uczynili, Jezus rozkazał im: „Wy sami idźcie na osobność, na miejsce ustronne i odpocznijcie nieco. Albowiem tych, co przychodzili i odchodzili, było wielu, tak iż nie mieli nawet czasu, żeby się posilić” (Mar. 6:31). Samotność na osobności była dla nich wręcz konieczna, aby mogli nabrać znów sił do dalszej służby. Podcza tych samotnych chwil, w oddaleniu od ludzi i niemożności dokonania nowych dzieł, mogli zobaczyć coś, co było jedynie marzeniem wielkich mężów Bożych Starego Testamentu. Tam do nich przyszedł Pan Jezus i „zwróciwszy się na osobności do uczniów, rzekł: Błogosławione oczy, które widzą, co wy widzicie. Powiadam wam bowiem, iż wielu proroków i królów chciało widzieć, co wy widzicie, a nie ujrzeli, i słyszeć, co wy słyszycie, a nie usłyszeli” (Łuk. 10:23,24).
Samotność w Biblii nie zawsze ma wymiar niedostatku, lecz jest wypełnieniem pragnienia osobistej społeczności z Bogiem. Jakub, gdy wracał od Labana wraz z całą rodziną i dobytkiem, gdy przeprawił już wszystkich przez potok Jabbok, pozostał sam. Wówczas „mocował się z nim pewien mąż aż do wzejścia zorzy” (1 Moj. 32:24), a gdy go nie przemógł, zawołał do Jakuba: „Puść mnie, bo już wzeszła zorza”,  na co Jakub stanowczo wyznał: „Nie puszczę cię, dopóki mi nie pobłogosławisz” (w. 26). To właśnie tam, w samotności, podczas spotkania z Bożym posłańcem, nastąpiła zmiana nie tylko imienia Jakub na Izrael, lecz przede wszystkim jego przeznaczenia do wielkiego zadania, stworzenia fundamentu pod naród wybrany.
Wielu mężów Bożych, w spotkaniach ze swoim Panem w samotności, otrzymywało najważniejsze polecenia i wskazówki, oraz słowa pokrzepienia, dzięki czemu mogli wiernie wypełniać powierzone im zadania. Mojżesz, Jozue, Gedeon, Eliasz, Elizeusz, Izajasz... lista ta ciągnie się przez wszystkie strony Starego Testamentu i jest kontynuowana w życiu Kościoła Jezusa Chrystusa.
Do takich chwil możemy zaliczyć moment oczekiwania uczniów na obietnicę Ojca, gdy Jezus przed swoim odejściem polecił im: „nie oddalajcie się z Jerozolimy, lecz oczekujcie obietnicy Ojca, o której słyszeliście ode mnie” (DzAp. 1:4). Pan wysłał wiernego sługę Filipa w samotną podróż na drogę z Jerozolimy do Gazy, gdzie miał spotkać Etiopczyka zastanawiającego się nad tym, jak zrozumieć słowa Izajasza o „milczącym Baranku”.
Później apostoł Paweł, chociaż nie był w szkole Jezusa, gdy wskazywał swoim uczniom na wartość modlitwy w samotności, mówiąc: „ale ty, gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu” (Mat. 6:6), poznał osobiście, co znaczy być sam na sam z Panem. Zamknięty w ciemną noc w wojskowej twierdzy, mógł usłyszeć wyraźny szept głosu swego Pana: „Bądź dobrej myśli; bo jak świadczyłeś o mnie w Jerozolimie, tak musisz świadczyć i w Rzymie” (DzAp. 23:11).
W końcu apostoł Jan, ten wierny ponad ludzkie możliwości sługa Ewangelii, zesłany na wyspę Patmos, w samotności doznał wielkiego olśnienia, które do dziś służy całemu Kościołowi za źródło natchnienia w oczekiwaniu na niebo. Tam, pomimo nieznośnych warunków, będąc pozbawiony kontaktu z kimkolwiek, mógł zobaczyć „kogoś podobnego do Syna Człowieczego, odzianego w szatę do stóp długą i przepasanego przez pierś złotym pasem; głowa zaś jego i włosy były lśniące jak śnieżnobiała wełna, a oczy jego jak płomień ognisty, a nogi jego podobne do mosiądzu w piecu rozżarzonego, głos zaś jego jakby szum wielu wód. W prawej dłoni swej trzymał siedem gwiazd, a z ust jego wychodził obosieczny ostry miecz, a oblicze jego jaśniało jak słońce w pełnym swoim blasku.” (Obj. 1:13-16).
Później Jan pisał: „widziałem trony, i usiedli na nich ci, którym dano prawo sądu; widziałem też dusze tych, którzy zostali ścięci za to, że składali świadectwo o Jezusie i głosili Słowo Boże, oraz tych, którzy nie oddali pokłonu zwierzęciu ani posągowi jego i nie przyjęli znamienia na czoło i na rękę swoją. Ci ożyli i panowali z Chrystusem przez tysiąc lat” (Obj. 20:4).
Lecz chyba z największą radością, niczym nie zmąconą, nawet dokuczliwą samotnością, apostoł Jan mógł napisać: „I widziałem nowe niebo i nową ziemię; albowiem pierwsze niebo i pierwsza ziemia przeminęły, i morza już nie ma” (Obj. 21:1).
Jestem przekonany, że wszyscy potrzebujemy doświadczania przedsmaku nieba. Dookoła nas panuje światowy klimat grzechu i zakłamania, dlatego coraz częściej wołamy wraz z Oblubienicą „Przyjdź, Panie Jezu!” (Obj. 21:20).
Jak błogosławiona jest wówczas samotność, gdy w jej ciszy możemy usłyszeć głos swego Pasterza, który mówi: „przyjdę znowu i wezmę was do siebie, abyście, gdzie Ja jestem, i wy byli” (Jan 14:3).
Henryk Hukisz

Monday, February 25, 2013

Samotny bohater

Każdy ma swoich bohaterów, których podziwia, naśladuje i dochowuje im wierności. Z mojej młodości zapamiętałem kilku, były to najczęściej osoby występujące w powieściach Karola Maya, Jacka Londona, Marka Twaina czy Henryka Sienkiewicza. Wśród nich znalazł swoje zaszczytne miejsce również apostoł Paweł.

Zanim narodziłem się na nowo, wśród wielu książek, jakie czytałem znajdował się również Nowy Testament. Pamiętam jeszcze dzisiaj, gdy kontynuowałem lekturę pod kołdrą przy latarce na płaskie baterie, aby nie przeszkadzać innym w rodzinnej sypialni. Biblię czytałem bardziej dla moich rodziców, gdyż takie było ich życzenie, niż z potrzeby zaspokojenia duchowego głodu. Nie rozumiałem wówczas większości tego, co czytałem na stronicach Nowego Testamentu, lecz moją uwagę przyciągała postać apostoła Pawła. Dlatego też, najczęściej czytałem Dzieje Apostolskie, gdyż w tej księdze coś się działo. Byłem zafascynowany podróżami, wydarzeniami w miastach, gdy docierał do nich mój bohater i wywoływał w nich wielkie poruszenia - od podziwu dla jego nauki do szalonej nienawiści wywołanej zazdrością. Najbardziej podziwiałem pewność i spokój, jakie zachowywał Paweł na okręcie wiozącym go do Rzymu jako więźnia. Pomimo kajdan na swych rękach i nogach, jego serce było pełne nadziei gdy zapewniał innych , że „mimo obecnego położenia wzywam was, abyście byli dobrej myśli; bo nikt z was nie zginie, tylko statek” (DzAp. 27:22).
Wprawdzie nie rozumiałem wówczas w pełni słów, jakimi mój bohater uzasadniał swoją pewność gdy mówił: „Albowiem tej nocy stanął przy mnie anioł tego Boga, do którego należę i któremu cześć oddaję, i rzekł: Nie bój się, Pawle; przed cesarzem stanąć musisz i oto darował ci Bóg wszystkich, którzy płyną z tobą.” (w. 23, 24). Dopiero później, gdy sam swoje życie oddałem w ręce Pana Jezusa, zrozumiałem ich znaczenie.
Dlatego, gdy nawróciłem się do Boga, z wielką gorliwością zacząłem czytać listy apostoła Pawła, gdyż chciałem poznać lepiej mojego bohatera. Gdy później myślałem już o podjęciu służby w Bożym Kościele, chciałem wzorować się na tym wiernym i oddanym całkowicie Bogu słudze. Jego słowa stawały się hasłami wskazującymi mi zadania i sposób ich realizowania. Niektóre wersety wielokrotnie podkreślane różnymi kolorami powodowały wcześniejsze zużycie się mojej Biblii. Zauroczony niejednokrotnie wypowiedziami apostoła Pawła, byłem gotowy ślubować mu gotowość pójścia z nim do więzienia, nawet na szafot.
Zawsze chciałem, tak jak Paweł, móc powiedzieć o sobie – „Z Chrystusem jestem ukrzyżowany; żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie” (Gal. 2:20). To były wielkie słowa wskazujące na styl życia, w którym znaczenie miał jedynie krzyż, czyli gotowość pójścia na całego dla Pana. W takim nastawieniu do życia nie ma miejsca na swoje własne cele i wartości, gdyż jak powiedział Paweł: „niech mnie Bóg uchowa, abym miał się chlubić z czego innego, jak tylko z krzyża Pana naszego Jezusa Chrystusa, przez którego dla mnie świat jest ukrzyżowany, a ja dla świata” (Gal. 6:15).
Zawsze byłem pełen podziwu dla bezkompromisowej postawy mojego biblijnego bohatera. Zawsze był gotowy udzielić właściwej odpowiedzi zgodnej z powołaniem do zwiastowania ewangelii. Nigdy się jej nie wstydził, ponieważ nie wstydził się swojego Pana, któremu służył z wiernością sługi, niewolnika nawet, jak to często określał w listach do zborów. Dlatego mógł szczerze napisać: „Albowiem nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy” (Rzym. 1:16).
Muszę przyznać, że nieraz nie mogłem zrozumieć tego, co Apostoł Paweł pisał o sobie. Największy problem przysparzał szczególnie jeden werset, w którym Paweł wyznaje młodemu Tymoteuszowi, „że odwrócili się ode mnie wszyscy, którzy są w Azji” (2 Tym. 1:15). Gdy po raz pierwszy zwróciłem swoją uwagę na te słowa, zawołałem: „Jak to, takiego wielkiego bohatera opuścili?”  Nie mogłem wprost uwierzyć, że jest to poprawnie przetłumaczone. Lecz gdy przeczytałem pod koniec tego listu, że „w pierwszej obronie mojej nikogo przy mnie nie było, wszyscy mnie opuścili” (2 Tym. 4:16), uwierzyłem, że naprawdę tak było, chociaż ciągle nie mogłem się z tym pogodzić.  
Przypominam sobie wydarzenie z życia innego bohatera biblijnego, jakim z pewnością jest król Dawid. Zanim mógł spokojnie zasiąść na tronie zgodnie z Bożym powołaniem, musiał uciekać i ukrywać się, nawet u zagorzałych wrogów Izraela. Gdy pewnego razu powracał z wojennej wyprawy do swojego schronienia w miasteczku Syklag, zastał je splądrowane i spalone, a ludzi i rodzinę uprowadzonych. Wówczas Dawid „znalazł się w wielkim niebezpieczeństwie, gdyż lud zamierzał go ukamienować. Wszyscy bowiem byli rozgoryczeni z powodu straty swoich synów i córek” (1 Sam. 30:6).
Podobnie jak Dawid w tym momencie, tak samo i apostoł Paweł, ci wielcy bohaterowie opuszczeni przez tych, którym służyli, których nauczali Bożych prawd, pokładali pełną ufność w Panu, którego znali osobiście. Dawid „pokładał zaufanie swoje w Panu, swoim Bogu” (1 Sam. 30:6), Paweł też wyznał, że „Pan stał przy mnie i dodał mi sił, aby przeze mnie dopełnione było zwiastowanie ewangelii” (2 Tym. 4:17).
Gdy chcemy wzorować się na bohaterach, musimy być gotowi również znosić podobne doświadczenia, jakie i oni przechodzili. Dzisiaj, gdy przypominam sobie moich bohaterów, potrafię lepiej rozumieć to, co mnie spotyka w życiu. Chociaż jest mi zawsze daleko do apostoła Pawła, lecz ta sytuacja stawia mnie w niezręcznym położeniu, gdyż Paweł został opuszczony przez wszystkich, no może z wyjątkiem Onezyfora, o którym napisał, że „mnie często pokrzepiał, a więzów moich się nie wstydził” (2 Tym. 1:16).
Spotkały mnie również takie sytuacje, gdy ci, którzy deklarowali swoją przyjaźń, stanęli przeciwko mnie w trudnych momentach. Lecz jestem w lepszej sytuacji niż apostoł Paweł, gdyż wiem, że nadal wielu przyjaciół, nie tylko "fejsbukowych" stoi przy mnie. Mam nadzieję, że jest ich nawet więcej, gdyż niektórzy wolą się do tego nie przyznawać. Z taką przyjaźnią bywa tak, jak z pogodą - zapowiadano piękny słoneczny dzień, a okazało się, że było pochmurnie i padał przelotny deszcz.
Lecz mogę z głębokim przekonaniem wyznać wraz z moim biblijnym bohaterem, że „wiem, komu zawierzyłem, i pewien jestem tego, że On mocen jest zachować to, co mi powierzono” (2 Tym. 1:12).
Henryk Hukisz

Thursday, February 21, 2013

Czemuś mnie opuścił?

Samotność jest jedną z najsmutniejszych sytuacji, jakiej nikt nie życzy ani sobie, ani przyjaciołom. Jednak zdarza się, że czujemy się osamotnieni z różnych powodów i przez różne osoby.
Gdy opuszcza nas ktoś bliski i kochany z powodu odejścia do wieczności, wiemy, że nie można już odwrócić tej sytuacji, pozostaje jedynie nasza wędrówka na „drugą stronę”. Gdy opuszczają nas przyjaciele z innego powodu, szukamy przyczyny i staramy się jakoś tę sytuację naprawić, tak aby mieć ich znów blisko siebie. Jesteśmy tak stworzeni, że potrzebujemy siebie nawzajem, gdyż życie narzuca na nas swoje ciężary, których nie jesteśmy w stanie sami dźwigać.
Najtrudniej jest jednak znosić samotność, gdy wydaje nam się, że Bóg nas opuścił. Czy dziecko Boże może doświadczać takiego opuszczenia?
Pan Jezus, wisząc na krzyżu, wypowiedział słowa, które wszyscy znamy – „Eli, Eli, lama sabachtani! Co znaczy: Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” (Mat. 27:46). Lecz wiemy, że to opuszczenie nie zostało spowodowane przez Chrystusa, to nasze grzechy, które wziął na Siebie, spowodowały taki stan. Wiemy również, iż jedynie nasz Pan mógł znieść tę samotność.
Dlaczego więc nieraz czujemy się tak, jak gdyby Bóg nas opuścił? Zadajemy sobie wówczas pytanie: “Czy Bóg może nas opuścić?
Z pewnością, taki stan możemy odczuwać z powodu grzechu, ponieważ Bóg jest święty. Jednak, skoro za nasze grzechy umarł już Pan Jezus, ten powód zostaje usunięty. Dlatego, gdy się zdarzy, że czujemy się opuszczeni przez Boga, wówczas przypominamy sobie różne obietnice, a jest ich w Biblii sporo, które pomagają nam to odczucie przezwyciężyć.
Jakub, protoplasta narodu wybranego, podczas samotnej wędrówki do Haranu, otrzymał we śnie objawienie od Pana, że tę ziemię otrzyma w wieczne dziedzictwo. Usłyszał wówczas to wspaniałe zapewnienie – „a oto Jam jest z tobą i będę cię strzegł wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz, i przywiodę cię z powrotem do tej ziemi, bo nie opuszczę cię, dopóki nie uczynię tego, co ci przyrzekłem” (1 Moj. 28:15).
Bóg zawsze zapewniał o Swojej obecności w życiu tych, których powołał. Mojżesz doświadczał wielokrotnie takiej sytuacji, gdy z powodu odstępstwa i grzechu Izraelitów, Bóg zasłaniał swoje oblicze przed całym narodem. Jozue, który był świadkiem Bożej wierności, gdy na niego spadł obowiązek dalszego prowadzenia tego narodu, też otrzymał zapewnienie: „dopóki żyć będziesz; jak byłem z Mojżeszem, tak będę z tobą, nie odstąpię cię ani cię nie opuszczę” (Joz. 1:5)
Boży prorocy, król Dawid i inni mężowie byli w stanie wiernie wypełniać służbę Bożą, jedynie dlatego, że Pan stał przy nich, i nigdy ich nie opuszczał. Psalmista zapisał dla nas wiele wspaniałych świadectw Bożej obecności – „Bo nie opuszczasz, Panie, tych, którzy cię szukają” (Ps. 9:11). Chociaż Dawid nieraz czuł się opuszczony, to jednak gdy wołał do Pana „Nie opuszczaj mnie, Panie, Boże mój! Nie oddalaj się ode mnie!” (Ps. 38:22), doznawał pocieszenia w objęciu Boga Wszechmogącego.
Gdy Boży Syn zstąpił na ziemię, aby przybliżyć nam Boże Królestwo, „widząc lud, użalił się nad nim, gdyż był utrudzony i opuszczony jak owce, które nie mają pasterza(Mat. 9:36). Dlatego Pan Jezus nazwał siebie Pasterzem, nawet więcej, Dobrym Pasterzem, który przyszedł szukać zgubione owieczki, mówiąc: „Ja jestem dobry pasterz i znam swoje owce, i moje mnie znają. Jak Ojciec mnie zna i Ja znam Ojca, i życie swoje kładę za owce.” (Jan 10:14,15). A skoro, cena bezgrzesznego życia została zapłacona, jak wspaniale brzmi zapewnienie Pana Jezusa: „Ja daję im żywot wieczny, i nie giną na wieki, i nikt nie wydrze ich z ręki mojej. Ojciec mój, który mi je dał, jest większy nad wszystkich i nikt nie może wydrzeć ich z ręki Ojca.” (Jan 10:28,29).
Lecz grzech nadal może powodować odczucie opuszczenia, i to dobrze, bo wówczas dziecko Boże szuka przyczyny i stara się odzyskać pewność. Apostoł Jan nauczał później wierzących, zwracając się do nich „dziateczki”, że „jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości” (1 Jan 1:9). Wiemy, że ofiara Syna Bożego dokonała doskonałego oczyszczenia, na którym opiera się pewność Bożej obecności, a nie na naszych odczuciach. Te odczucia, jak wcześniej napisałem, są dobre, bo prowadzą do pokuty, wyznania i oczyszczenia naszych sumień.
Zdarza się jednak, że odczucie opuszczenia nas przez Boga spowodowane jest naszym wewnętrznym buntem, gdy sprawy dzieją się inaczej, niż się spodziewaliśmy. Czujemy się wówczas podobnie jak Jonasz, któremu „bardzo się to nie podobało” (Jon. 4:1), że Bóg nie zniszczył Niniwy. Gdy usiadł pod krzewem rycynowym rozgniewany na Boga, wołał: „Panie, zabierz moją duszę, bo lepiej mi umrzeć aniżeli żyć” (w. 3).
Bóg jest miłością, i Jego pragnieniem jest zachować a nie niszczyć. On zapewnia nas, o Swojej wierności i obecności, ustami proroka Izajasza, odpowiadając na retoryczne pytanie: „Czy kobieta może zapomnieć o swoim niemowlęciu i nie zlitować się nad dziecięciem swojego łona?” (Izaj. 49:15).
Odpowiedź jest jednoznaczna: „A choćby nawet one zapomniały, jednak Ja ciebie nie zapomnę”
Wystarczy, że Pan Jezus doznał opuszczenia na krzyżu. Bóg nas nigdy nie opuści, gdyż cena przelanej niewinnej krwi Jego Syna jest zbyt droga.
Bóg Wszechmogący mówi dziś do nas: „Ja jestem Bogiem i nadal nim będę, a nie ma nikogo, kto by mógł wyrwać z mojej ręki. Gdy ja coś czynię, któż to zmieni?” (Izaj. 43:13).

Henryk Hukisz

Thursday, February 14, 2013

Do kogo podobni?

 Na samym początku Biblii czytamy: „I stworzył Bóg człowieka na obraz swój” (1 Moj. 1:27). Te słowa wyjaśniają  bardzo skrótowo, a jednocześnie bardzo wyraźnie, że zostaliśmy stworzeni przez Boga, który jest równocześnie stwórcą wszystkiego, co istnieje. Ta informacja stawia nas na określonej pozycji w szeregu wszystkich innych stworzeń – jesteśmy inni niż cała reszta, ponieważ Stwórca wycisnął na nas pieczęć podobieństwa do Siebie samego.
W prawdzie nie jesteśmy w stanie pojąć w pełni na czym to podobieństwo polega, lecz czujemy to w sobie, że nie jesteśmy wytworem ewolucji z nieokreślonej masy biologicznej. Inteligencja, to cecha odróżniająca nas od innych zwierząt, dzięki temu potrafimy poznać swoją wartość i pochodzenie od Najwyższej Inteligencji, jaką z pewnością jest mądry i miłujący Bóg.
Przeczytałem dziś, że naukowcy nadal poszukują naszego przodka, ogniwa w łańcuchu ewolucyjnego procesu, który doprowadził do powstania ssaka człekokształtnego. Tym razem stwierdzono, na podstawie naukowych badań, że pochodzimy od „wielkiej myszy”, informując wszem i wobec, że nasz przodek „biegał szybko i miał włochaty ogon”.
Na portalu TVN24.pl, zamieszczono informację, podając ją za BBC, że słonie, nietoperze i w końcu ludzie, wywodzą się od małego, kudłatego owadożercy”.  Dzięki badaniom laboratoryjnym i poddaniu uzyskanych wyników analizie komputerowej w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej w Nowym Jorku, dokonano rekonstrukcji wielkiej myszy, nazywając ją „Hypothetical Placental Ancestor” (Hipotetyczny Przodek Łożyskowców). Międzynarodowa grupa naukowców już wie dokładnie jak  wyglądał ten przodek - Miał białe podbrzusze i pokryty futrem ogon - mówią badacze, którym udało się wytropić nieznane dotąd zwierzę i odtworzyć jego wygląd”.
W dalszej części informacji na ten temat, można przeczytać – „Badacze pod kierunkiem O’Leary zdecydowali się na sprawdzenie tego, korzystając z programu o nazwie MorphoBank. Wprowadzono do niego dane na temat cech charakterystycznych 86 gatunków żyjących współcześnie łożyskowców, a także wiadomości dotyczące DNA pozyskanego ze skamieniałości wymarłych łożyskowców. Dzięki temu udało się wskazać, że pierwszy przodek człowieka przypominał wielką mysz, choć nigdy nie odkryto żadnych jego szczątków”.

Najbardziej podoba mi się stwierdzenie, że naukowcy wiedzą, jak wyglądała ta wielka mysz, chociaż nie odkryto żadnych jej szczątków – czysta komputerowa wyobraźnia – i to nazywają dowodem naukowym.
Jestem szczęśliwy, że nie ulegam takiej nauce, nawet jeśli w oczach świata będę uchodzić za „głupiego”. Apostoł Paweł, będąc człowiekiem wysoko wykształconym, gdy poznał inne spojrzenie na świat, zastanawiał się: „Gdzie jest mądry? Gdzie uczony? Gdzie badacz wieku tego? Czyż Bóg nie obrócił w głupstwo mądrości świata?” (1 Kor. 1:20).  Konkludując rozważanie nad prawdziwą mądrością, stwierdził: „Skoro bowiem świat przez mądrość swoją nie poznał Boga w jego Bożej mądrości, przeto upodobało się Bogu zbawić wierzących przez głupie zwiastowanie” (w. 21).
Nasze podobieństwo do Stwórcy, pomimo upadku w grzech, odzyskujemy w procesie odkupienia, jakiego dokonał nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus. Dopiero dzięki łasce Bożej, możemy powrócić do obrazu, jaki Ojciec pragnie w nas widzieć. Dlatego, poprzez utożsamienie się ze śmiercią i zmartwychwstaniem Pana Jezusa, możemy uzyskać pierwotne podobieństwo. Paweł napisał, że „jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania” (Rzym. 6:5). To podobieństwo do Stwórcy, zamierzone już na początku, zostało odzyskane dzięki Chrystusowi. Dlatego możemy powiedzieć, że tych którzy są w Nim, Bóg „przeznaczył właśnie, aby się stali podobni do obrazu Syna jego, a On żeby był pierworodnym pośród wielu braci” (Rzym. 8:29).
Pełna realizacja tego podobieństwa nastąpi w momencie spotkania się z Ojcem. Teraz nosimy w sobie obraz Jego Syna, dlatego zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi, jak to ujął apostoł Jan: „Umiłowani, teraz dziećmi Bożymi jesteśmy, ale jeszcze się nie objawiło, czym będziemy. Lecz wiemy, że gdy się objawi, będziemy do niego podobni, gdyż ujrzymy go takim, jakim jest” (1 Jan 3:2).
Ta wielka prawda napełnia nadzieją, która nas posila w czasie oczekiwania, gdy jesteśmy poddawani doświadczeniom. Jest to proces oczyszczania siebie, aby inni mogli zobaczyć w nas podobieństwo do Jezusa, gdyż „każdy, kto tę nadzieję w nim pokłada, oczyszcza się, tak jak On jest czysty” (1 Jan 3:3).
Jakie podobieństwo w sobie posiadamy? Jeśli poddajemy się procesowi uświęcenia w Jezusie, mamy podobieństwo do Niego. Jeśli jesteśmy wytworem ewolucji, stajemy się podobni do „kudłatego owadożercy”.
Wybór należy do nas!
Henryk Hukisz

Tuesday, February 12, 2013

Jakie tłumaczenie Biblii czytać?

 Kto chce lepiej poznać treść Pisma Świętego, powinien czytać je w językach oryginalnych, czyli po hebrajsku, grecku i niektóre fragmenty w jezyku aramejskim. Oczywiście, nie jest to sprawą prostą, nawet korzystanie ze słowników niewiele pomoże, a nauczenie się tych języków wymaga nielada umiejętności i czasu. Dlatego najczęściej korzystamy z przekładów Biblii na nasz ojczysty język, lub na inne, które znamy.

Zanim wyjechałem z kraju, znałem już język angielski i czesto służyłem przyjezdnym kaznodziejom jako tłumacz. Pamiętam, że nieraz miałem problem z oddaniem myśli gościa, który powoływał się na niektóre wersety w swojej Biblii, a w naszym przekładzie brzmiały one inaczej, albo ich nie było. Klasycznym przykładem jest część wersetu z King James Version - For as he thinketh in his heart, so is he” (Prz.Sal. 23:7). Na nim bywają budowane całe kazania lub główne przesłania ukazujące kwestię kształtowania swojego “imidżu” (jak to się teraz mówi po polsku), na podstawie sposobu myślenia o sobie. Brzmi to trochę jak temat  z psychologii o człowieku, lecz wielu kaznodziejów, szczególnie amerykańskich, z upodobaniem korzysta z tego wersetu. A w naszym podstawowym przekładzie „warszawskim” ten werset brzmi – „gdyż są one jak włos w gardle”. I co? Jak to zrozumieć?
Biblia Gdańska, która moim zdaniem jest tłumaczeniem najbliższym oryginałom, oddaje tę treść następująco: „Albowiem jako on ciebie waży w myśli swej, tak ty waż pokarm jego”. Jest więc tutaj jakaś myśl wiążąca, gdyż chodzi tu o uważanie siebie i nawiązanie do pokarmu, czyli czegoś, co przechodzi przez gardło. Natomiast tłumacze Tysiąclatki zapisali ten fragment tak: „jak ktoś, kto dogadza apetytowi, tak samo i on postępuje”. Chyba nie  to chodzi.
Dopiero porównanie z kilkoma innymi przekładami umożliwia nam lepsze poznanie znaczenie tego wiersza. Biblia, która pojawiła się niedawno na naszym rynku wydawniczym, nazwana jako Nowa Biblia Gdańska (chociaż nie wiem dlaczego akurat tak), oddaje ten sam fragment, poszerzony o całe brzmienie tego wersetu w bardziej zrozumiały sposób – „Gdyż jakby kalkulował w duszy – taki już on; jedz i pij – ci powiada, lecz jego serce nie jest z tobą”. Chciałbym dodać jeszcze jeden mało znany przekład Biblii w języku angielskim (Apostolic Bible Polyglot), gdzie ten sam wiersz brzmi w dowolnym tłumaczeniu na polski tak: „gdyż w ten sposób, jak gdyby połknął włos, tak on je i pije; nie powinieneś się z nim zadawać”.
Myślę, że po tej krótkiej analizie porównawczej i spojrzeniu na kontekst rozumiemy, że chodzi o to, aby nie pożądać bogactwa człowieka chciwego, który nieszczerze częstuje, gdyż można to później zwymiotować. Dla dopełnienia tej małej egzegezy dodam, że w języku hebrajskim ten wiersz, w tłumaczniu słowo w słowo, brzmi następująco: „tak jak on kalkuluje w swojej duszy, tak on je z tobą i pije z tobą; on mówi do ciebie lecz jego serce nie jest z tobą”.  Chyba wystarczy!
Pamiętam pewnego kaznodzieję, który odwiedził kiedyś nasz zbór w Poznaniu, a przyjechał z Chicago (co za zbieżność losu). Tekst, na którym opierał swoje kazania, czytał z Novum Testamentum  Greace. Jest to łacińska nazwa Nowego Testamentu zapisanego w języku greckim, w jego współczesnej formie, który został wydany przez Nestle-Aland’a, i uważany jest za najbardziej podstawowy tekst służący do studiów i tłumaczeń. Całe szczęście, że kaznodzieja czytając tekst grecki, dokonywał bezpośredniego tłumaczenia na angielski, co ułatwiło mi przełożenie na nasz język ojczysty.
Dlaczego o tym piszę? Chcę przez to pokazać, że poprawne odczytanie tekstu biblijnego nie zawsze jest rzeczą łatwą. Oczywiście, wybrany przykład wskazuje na dość wąski temat i znaczenie słów. Jeśli chodzi o fundamentalne prawdy dotyczące zbawienia, uświęcenia, służby, życia w pobożności, kwestii małżeństwa i rodziny, nie ma żadnego problemu z odczytaniem Biblijnej prawdy w każdym przekładzie, no powiedzmy, prawie w każdym.
 Niestety, niektórzy wykorzystują różnice występujące w rękopisach pochodzących z pierwszych wieków, aby na niektórych wyrazach budować odrębną naukę. Tych różnic jest w prawdzie sporo, lecz przy ilośc rękopisów (około 5 tysięcy), można utworzyć wiarygodny zapis, którego treść nie różni się od Bożego objawienia, jakie otrzymali powołani słudzy, którzy wiernie i dokładnie wszystko opisali. Przykładem wykorzystania różnic jest pewien pastor baptystyczny z Pensacoli na Florydzie, Peter Ruckman, który stworzył pojęcie, że jedynie King James Version jest natchnionym przekładem na język angielski. Jest to dużą przesadą, gdyż jest również wiele innych dobrych tłumaczeń,  a natomiast wokół KJV stworzono tutaj już coś w rodzaju kultu.
Które z tłumaczeń jest najbardziej wiarygodne? Każde jest jedynie przekładem, który może różnić się od innego słownictwem, lecz treść pozostaje taka sama. Chyba, że tłumaczom zależy na zmianie treści, wówczas należy uważać, aby nie wpaść w pułapkę. Przykładem może być Biblia Nowego Świata, w której celowo zamieniono słowa, np. „krzyż” na „pal”, „ukrzyżowany” na „zawieszony” itd. Wiadomo dlaczego, aby zachować swoją ludzką dogmatykę. Z takiego przekładu nie powinniśmy korzystać, nawet z ciekawości.
Innym przykładem może być książka „Życie świadome celu”, której autor dobiera, dla własnej wygody, takie tłumaczenia Biblii, które najbardziej pasują do myśli założonej przez siebie samego. Biblia spełnia wówczas rolę służalczą wobec tematu, jaki autor chce zaprezentować. Niestety, w takich przypadkach często dominuje element ekonomiczny, a nie prawda Słowa Bożego, gdyż autor orientuje się, co się lepiej sprzedaje.
Dlatego, potrzebni są kompetentni nauczyciele, którzy potrafią dobrze nauczać, zgodnie ze zdrową nauką, a nie zaspokajać oczekiwań słuchaczy, aby połechtać ich po uszach.
A na marginesie rozważania nad wersetem z Przypowieści Salomona 23:7, chce jeszcze dodać, że swój obraz budujemy w oparciu o Boże objawienie o nas, a nie na podstawie mniemania o sobie. Nasz Ojciec zna nas dużo lepiej, niż jesteśmy w stanie sami o sobie pomyśleć. Apostoł Paweł udziela nam praktycznej rady – „Powiadam bowiem każdemu spośród was, mocą danej mi łaski, by nie rozumiał o sobie więcej, niż należy rozumieć, lecz by rozumiał z umiarem stosownie do wiary, jakiej Bóg każdemu udzielił” (Rzym, 12:3). A jeśli już chcemy budować swój „imidż”, to zgodnie z inną radą tego samego sługi Bożego– „w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie. Niechaj każdy baczy nie tylko na to, co jego, lecz i na to, co cudze. Takiego bądźcie względem siebie usposobienia, jakie było w Chrystusie Jezusie(Filip. 2:3-5).
Biblia ma to do siebie, że sama się tłumaczy i uzupełnia. Ta cecha przyświecała twórcom kanonu Pisma Świętego, którego cała teść jest spójna. Świadczy to o jednym Autorze całości, którym jest Bóg Ojciec, Syn Boży i Duch Święty.
Bóg czuwa nad tym, aby każdy kto pragnie Go poznać, poznał Go bezbłędnie.
Henryk Hukisz

Jak grom z jasnego nieba

 Dzisiaj w prawdzie już nieco ucichło w prasie na temat abdykacji ostatniego papieża, aż do chwili powołania konklawe, które dokona wyboru kolejnego. Teraz łamy prasowe, te drukowane i zapisywane cyfrowo, będą wypełniane różnymi doniesieniami o charakterze bardziej sensacyjnym.
Przeczytałem właśnie, że polskiemu kardynałowi Dziwoszowi przypisuje się wypowiedź sprzed prawie ośmiu lat, która w kontekście z ustąpieniem Benedykta XVI, brzmi dość niepoprawnie. Służący polskiemu papieżowi kardynał powiedział w czasie, gdy Jan Paweł II był coraz mniej sprawny fizycznie, że „nie schodzi się z krzyża”.
Moim zdaniem, taka wypowiedź jest nie tylko niepoprawna, lecz bluźniercza, wobec znaczenia krzyża w życiu Chrystusa. Autor listu do Żydów, którzy nadal ufali ofiarom składanym wielokrotnie przez kapłanów, napisał jednoznacznie, że Chrystus przyszedł wypełnić wolę Ojca, aby ustanowić nowe przymierze, dzięki któremu „jesteśmy uświęceni przez ofiarowanie ciała Jezusa Chrystusa raz na zawsze” (Hebr. 10:10). A to znaczy, że Pan Jezus „złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, usiadł po prawicy Bożej” (w. 12), dlatego też On „jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni” (w. 14). Nikt nie ma prawa porównywać jakiegokolwiek ludzkiego dzieła do ofiary Chrystusa. Aby nie było wątpliwości, Chrystus wypowiedział na krzyżu znane wszyskim wierzącym słowa „Wykonało się”.
Nie mam zamiaru krytykować ani papieża, ani żadnego innego przywódcy religijnego, odnoszę się jedynie do tego, jak inni traktują to co ludzkie, nadając temu znaczenie boskie. Nawet największe ludzkie dokonania nie są w stanie w niczym Bogu pomóc w dziele odkupienia człowieka z jego grzeszności. Jedynie Boży Syn, w pełni Bóg i w pełni człowiek mógł tego dokonać. Apostoł Paweł ujął tę prawde najlepiej jak mógł, i to jedynie dzięki natchnieniu Ducha Świętego, pisząc, że wszyscy grzesznicy są „usprawiedliwieni darmo, z łaski jego, przez odkupienie w Chrystusie Jezusie, którego Bóg ustanowił jako ofiarę przebłagalną przez krew jego, skuteczną przez wiarę, dla okazania sprawiedliwości swojej przez to, że w cierpliwości Bożej pobłażliwie odniósł się do przedtem popełnionych grzechów, dla okazania sprawiedliwości swojej w teraźniejszym czasie, aby On sam był sprawiedliwym i usprawiedliwiającym tego, który wierzy w Jezusa” (Rzym. 3: 24-26).
Internet umożliwia przekazanie wiadomości pisanej lub ujętej obiektywem kamery i mikrofonu bardzo szybko. Liczniki oglądlności pokazują ilu ludzi już się dowiedziało o jakimś zdarzeniu, chociaż nie znamy ich opinii na ten temat. W związku z odejściem papieża pojawiło się zdjęcie pokazujące ślad błyskawicy uderzającej wprost w kopułę bazyliki watykańskiej.
Znak, czy wiadomość? Mówi się, przynajmniej zgodnie z wierzeniami religii prymitywnych, że bogowie ciskali gromy, wyrażając swój gniew. Co znaczy ten grom zarejestrowany okiem kamery w dniu, gdy abdykował papież?
Może rzeczywiście jest to jakiś znak, chyba, że okaże się, iż jest to zwykły fotomontarz.
Henryk Hukisz

Kanon Pisma Świętego

 Współczesna technika komunikowania się ludzi ze sobą daje możliwość wymiany informacji w tym samym czasie prawie na całym świecie. Gdy jeden z przyjaciół na Facebook’u zachęcał niedawno do wspólnej modlitwy i postu o wierzących w Północnej Korei, chętni na całym świecie, dosłownie w każdym zakątku gdzie istnieje dostęp do internetu, włączyli się do modlitwy. Gdy natomiast apostoł Paweł prosił: „w każdej modlitwie i prośbie zanoście o każdym czasie modły w Duchu i tak czuwajcie z całą wytrwałością i błaganiem za wszystkich świętych i za mnie, aby mi, kiedy otworzę usta moje, dana była mowa do śmiałego zwiastowania ewangelii” (Efez. 6:18,19), to jedynie wierzący w tym zborze mogli to uczynić. Być może jakiś czas później, gdy ten list wielokrotnie przepisywany, trafił do okolicznych zborów, więcej osób mogło przyłaczyć się do tej modlitewnej prośby.
Dziś wielu czytelników Biblii nie uświadamia sobie sytuacji, jaka istniała w pierwszych wiekach. Nie było absolutnie możliwe, aby każdy wierzący mógł poczytać sobie to, co apostoł Paweł, Piotr, Jan, czy Jakub pisali na różne tematy życia wierzących. Nie było spisanej ewangelii, dopiero po jakimś czasie, dzięki troskliwemu przepisywaniu, informacje o życiu i nauczaniu Chrystusa rozchodziły sie pomiędzy zborami.
Pamiętam osobiście czasy, gdy jeszcze pod koniec ubiegłego wieku, dzięki audycjom nadawanym w języku rosyjskim przez Radio Monte Carlo, wierzący posługujący się tym językiem mogli zapisać sobie fragmenty Pisma Świętego. Redaktor tych audycji zapowiadał, że będzie czytać wolno, aby umożliwić zapisywanie czytanych fragmentów.
Krążące w pierwszych wiekach pomiędzy wierzącymi w Jezusa,  listy apostolskie i ewangelie były przepisywane ręcznie przez rózne osoby. Nie zawsze było to czynione starannie, często na marginesie rękopisu dopisywane były wyjaśnienia, które w kolejnych kopiach zostały włączone do tekstu. Po pewnym czasie krążyło już wiele egzemplarzy tego samego listu z niewielkimi różnicami. Zaczęły pojawiać się,  już na samym początku, fałszywe interpretacje nauki Pana Jezusa, o czym pisał apostoł Piotr, że przyjdą szydercy, którzy będa mówić: „Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku stworzenia” (2 Ptr. 3:4). Pod koniec pierwszego wieku, gdy apostoł Jan pisał listy, pojawili się już fałszywi nauczyciele kwestionujący fakt, że Bóg objawił się w ciele Chrystusa w całej pełni. Jan ostrzegał: „Wszelki zaś duch, który nie wyznaje, że Jezus Chrystus przyszedł w ciele, nie jest z Boga. Jest to duch antychrysta, o którym słyszeliście, że ma przyjść, i teraz już jest na świecie” (1 Jan 4:3). Ludzie ci, nie tylko mówili, lecz również pisali swoje listy. Dlatego słyszy się od czasu do czasu o odkryciu jakiejś innej ewangelii lub listu, których nie ma w naszej Biblii. W kolejnych wiekach zaczęły powstawać szkoły zwolenników tych nauczycieli, tak, że w „technologii” przepisywania listów i ewangelii zaczęły pojawiać się odstępstwa od tekstów oryginalnych. Niektóre wyrazy lub całe wersety były pomijane, lub były zastępowane innymi wyrażeniami.
To, że będa powstawać różne nauki, nie powinno być zaskoczeniem, gdyż zarówno Pan Jezus przestrzegał o tym, że pojawią się fałszywi nauczyciele i prorocy, jak i inni apostołowie, Paweł, Jan czy Piotr, który napisał: „Lecz byli też fałszywi prorocy między ludem, jak i wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzać będą zgubne nauki i zapierać się Pana, który ich odkupił, sprowadzając na się rychłą zgubę. I wielu pójdzie za ich rozwiązłością, a droga prawdy będzie przez nich pohańbiona” (2 Ptr. 2:1,2). Tak było na początku, nic więc dziwnego, że i w naszych czasach mamy do czynienia z różnymi odstępstwami od nauki apostolskiej.
Tworzenie kanonu Nowego Testamentu, gdyż na to chcę głównie zwrócić naszą uwagę, nie było kwestią łatwą. Istniejące już w pierwszych wiekach różnice w Kościele powodowały dość znaczne podziały. Wpierw gnostycy, później odrzucenie nauki o trójjedyności Boga, o powtórnym przyjściu Chrystusa w ciele, o rzeczywistym zmartwychwstaniu Jezusa i wiele innych pojęć zaczęło wprowadzać wiele zamieszania wśród wierzących już na początku istnienia Kościoła. Dlatego zaczęto zwoływać sobory, wspólne spotkania biskupów i nauczycieli nauki pańskiej. Pierwszym takim zgromadzeniem było spotkanie w Jerozolimie w roku 50-tym, poświęcone problemowi, jaki został spowodowany nauczaniem o konieczności powrotu do zwyczajów Mojżeszowych. Łukasz relacjonuje o tym w Dziejach Apostolskich – „Gdy zaś powstał zatarg i spór niemały między Pawłem i Barnabą a nimi, postanowiono, żeby Paweł i Barnaba oraz kilku innych spośród nich udało się w sprawie tego sporu do apostołów i starszych do Jerozolimy” (DzAp. 15:2).
W póżniejszych listach, szczególnie apostoł Paweł kładzie dość duży nacisk na prawdę o zbawieniu z łaski, a nie przez uczynki. Z kolei, położenie zbyt dużego akcentu na łaskę, może spowodować, że zaniknie potrzeba zwracania uwagi na konieczność uświęcenia w życiu chrześcijanina. Dlatego apostoł Jakub zwrócił uwagę w swoim liście na niebezpieczeństwo oddzielenia uczynków od wiary. Ten problem przewija się w nauczaniu Kościoła aż do czasów współczenych. Jeden z największych reformatorów chrześcijańskich Luter, miał zastrzeżenia co do kanoniczności niektórych ksiąg Nowego Testamentu, właśnie z tego powodu.
Jak powstał kanon Biblii, którą czytamy obecnie? Przede wszystkim, jego twórcy w przeciągu paru wieków dokonywali porównań poszczególnych rękopisów, jakie krążyły pomiędzy istniejącymi już kościołami. Przy uznaniu autentyczności listów i ewangelii uwzględniono przede wszystkim takie kwestie, jak
- czy autorem danego listu jest apostoł
- czy istnieje zgodność pomiędzy tymi listami
- czy większość zborów je akceptuje
- czy jest zgodny z nauką Pana Jezusa
Powstawanie kanonu Nowego Testamentu jest zagadnieniem dużo obszerniejszym, niż format moich krótkich rozważań. Dlatego też, będę jedynie odwoływać się nieraz do tej kwestii, natomiast zainteresownych szczegółami tego procesu, mogę jedynie odesłać do materiałów źródłowych.
Henryk Hukisz