Dziś, gdy potrzebujemy użyć podręcznej latarki, to mamy do dyspozycji latarki LED-owe o mocy kilku a nawet kilkudziesięciu tysięcy lumenów, które świecą na odległość ponad pół kilometra. W czasach Starego Testamentu, gdy powstawały Psalmy, czy nawet w czasie pisania Listów apostolskich, nie posiadano takich latarek. Ówczesne lampy miały zasięg najwyżej kilku metrów, no może kilkunastu.
No dobrze - zapyta ktoś - ale co to ma wspólnego z wersetem, jaki zacytowałem we wstępie tego rozważania? A no wiele i zaraz to wyjaśnię.
Może wpierw zajmę się samym światłem, jakie emituje latarka. Nie jego fizyczną formą, lecz praktyczną przydatnością, czyli tym, w jakim celu używa się jej światło. Gdy jest ciemno, a musimy coś zobaczyć lub przemieścić się, to bardzo przydatne jest światło. Im silniejsze, tym lepiej. Aby móc w ogóle poruszać się w ciemności, wystarczy nawet płomień zapałki, który rozświetli najbliższą okolicę naszych stóp. Chodzi o to, aby nie wpaść do dziury, lub nie przewrócić się na jakiejś przeszkodzie.
Nasze duchowe życie porównane jest do chodzenia. Apostoł Jan napisał, że „jeśli natomiast chodzimy w światłości, podobnie jak On jest w światłości, to trwamy we wspólnocie z sobą, a krew Jezusa, Jego Syna, oczyszcza nas z wszelkiego grzechu” (1 Jan 1:7). Jak więc widzimy, nasze chodzenie z Panem odbywa się w światłości, gdyż On jest światłością. Powstaje natomiast pytanie: „Czy tu również panuje zasada, że im silniejszego światło użyjemy, tym lepiej będzie dla nas?” Powiem, że niekoniecznie, bo nasze chodzenie za Panem opiera się na innych zasadach niż w świecie fizycznym.
Spotykam nieraz osoby wierzące, które mają wielką chęć aby zajrzeć w odległą przyszłość, aby poznać co ich czeka. Często takie oczekiwanie towarzyszy ludziom na początku nowego roku. Szczególnie w tym roku, gdy targają nas myśli odnośnie pandemii, gdy zastanawiamy się co nas czeka. Myślimy wówczas o tym, że przydałaby się taka cudowna lampa, której światło rozświetliłoby przyszłość i ukazało nam kiedy wreszcie skończy się ta zaraza. Bez tego czujemy się jak wędrowiec w ciemną noc bez latarki. Szukamy jakichś obietnic w Biblii, aby zachować spokój. Myślimy wówczas, że przydałby się jakiś prorok, który namalowałby jasną wizję tego, co się ma wydarzyć.
Niestety, Biblia nie jest księgą przepowiedni na wzór Nostradamusa. Za to, mamy w niej wspaniałe wzorce, szczególnie te, które są zapisane na stronicach Nowego Testamentu. Do Starego lepiej w tym celu nie zaglądać, bo przez pomyłkę można błądzić po pustyni razem z narodem wybranym. Wprawdzie historia tego ludu została zapisana dla nas, lecz jedynie w celu, „abyśmy nie pożądali złych rzeczy, jak oni pożądali” (1 Kor. 10:6). I na tym kończy się zastosowanie tych przykładów. Nie można przecież szukać naśladownictwa w wypowiedziach proroków odnośnie wypraw zbrojnych przeciw Syrii, czy Egiptowi. Nikt poważny nie będzie doszukiwać się Bożego kierownictwa w przykładzie proroka Ozeasza, gdy Pan wskazał mu, z kim ma się ożenić. Podobnie będzie w sytuacji, gdy Pan nakazał przez proroka Aggeusza, aby odbudowano z ruin świątynię w czasie, gdy kapłani „mieszkali w domach wyłożonych płytami” (Agg. 1:4). A może jednak w tym przypadku - tak?
Biblia nie jest zbiorem przepowiedni, podobnie jak horoskopy, które miałyby chrześcijanom oświetlać odległą w czasie ciemność. Słowo Boże nie jest LED-ową latarką o mocy kilku tysięcy lumenów, aby wskazać co nas czeka za kilka miesięcy. W czasach powstawania Kościoła, gdy ewangelia docierała do zgubionych grzeszników w mocy Ducha Świętego, to ówcześni ewangeliści, czy też prorocy, nie przepowiadali przyszłości. Wzywali ludzi raczej do bezgranicznego zaufania w Boże Słowo, które ma moc zachować ich przy Panu nawet w najciemniejszą noc. Jedno było wówczas pewne, że ogólnie „przez wiele ucisków trzeba nam wejść do Królestwa Boga” (Dz.Ap. 14:22) i nikt nie prorokował na ten temat w indywidualnych przypadkach.
W tym przeciwnym i ciemnym świecie, naszą nadzieją jest to, że Pan Jezus przyszedł jako „światłość prawdziwa, która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (Jan 1:9). Działanie tej światłości widzimy w sytuacji, gdy chciano osądzić niewiastę przyłapaną na grzechu. Chrystus ukazał wówczas prawdziwe oblicze Boga, że Jego celem jest ratowanie człowieka, a nie kamienowanie. Dlatego na zakończenie tego spotkania Jezus powiedział: „Ja jestem światłością świata. Kto idzie za Mną, nie będzie chodził w ciemności, ale będzie miał światłość życia” (Jan 8:12). Widzimy więc znów, że do chodzenia za Jezusem potrzebne jest światło.
Każdy, kto idzie za Chrystusem ma pewną obietnicę, że nie będzie musiał chodzić po omacku. Nikt w to nie wątpi. Co do wieczności, sprawa jest jasna, wiemy dokąd idziemy, gdyż Chrystus zapewnił nas - „abyście tam, gdzie Ja jestem i wy byli” (Jan 14:3). Ta pewność jest ugruntowana na słowach Chrystusa: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze Mnie” (Jan 14:6). Pytanie natomiast dotyczy innej kwestii, a mianowicie, jak daleko możemy spoglądać w naszą przyszłość, zanim dojdziemy do domu Ojca?
Przywołany we wstępie werset z Psalmu 119-tego „Twoje słowo jest pochodnią dla stóp moich, światłem na mojej ścieżce”, jasno określa zasięg działania światła lampy Słowa Bożego - są to okolice naszych stóp. Nie jest to więc światło dalekosiężne, ukazujące przebieg zdarzeń w ciągu roku, czy nawet za kilka miesięcy, czy też tygodni. Jestem głęboko przekonany, iż zamierzeniem Pana jest udzielanie nam światła niezbędnego do postawienia następnego kroku, a nie objawianie nam spraw, jakie będą się działy za kilka miesięcy, czy lat.
Wyobrażam sobie wędrówkę w ciemną noc po nieznanej drodze pełnej dołów i kamieni. Zamiast solidnej latarki z mocą kilkuset lumenów, czy też nawet świecącej aplikacji w smartfonie, wystarczy zwykła świeca lub jakieś łuczywo. Jedno jest pewne, w tej sytuacji z ogromną uwagą będę stawiać każdy krok, dokładnie lustrując miejsce, gdzie mam postawić stopę. Dokładnie tak, jak czynili to Izraelici, gdy zdobywali Ziemię Obiecaną. Bóg dał im jasną obietnicę, że zdobędą „każde miejsce, po którym przejdzie wasza stopa, tak jak obiecałem Mojżeszowi” (Joz. 1:3). I tak zdobywali ziemię „mlekiem i miodem płynącą” - krok za krokiem. Każdy kawałek, na którym postawili swoją stopę, stawał się ich własnością.
Osobiście wierzę, że taka też jest strategia Bożego prowadzenia swoich dzieci przez ziemski „padół”. Jest rzeczą oczywistą, iż często droga do domu Ojca prowadzi „doliną cienia śmierci” (Ps. 23:4). Dlatego lepiej jest podążać wolno, krok za krokiem, oczekując na kolejne instrukcje Dobrego Pasterza. W takiej sytuacji wymagana będzie pełna ufność w otrzymywane wskazówki, a nie znajomość całej drogi do końca. To tak samo, jak wierny sługa Abram, gdy Bóg wezwał go do opuszczenia swojego miasta - dał mu pojedyncze polecenie: „Wyjdź ze swego kraju, z miejsca swojego urodzenia i z domu swego ojca do ziemi, którą ci wskażę” (Rodz. 12:1). Autor Listu do Hebrajczyków, przywołując ten wielki krok wiary, jaki uczynił Abram, napisał: „Wyruszył, nie wiedząc, dokąd zmierza” (Hebr. 11:8). Apostoł Paweł natomiast, wskazując na postawę Abrahama, zacytował z Pism opinię o nim: „Abraham uwierzył Bogu i zostało mu to policzone jako sprawiedliwość” (Rzym. 4:3).
No tak, powie ktoś, ale Abraham podlegał Zakonowi, dlatego musiał wypełniać przykazania, aby podobać się Panu - my mamy Pana Jezusa, który za nas wszystko wypełnił i nie musimy już nic robić. Popatrzmy na uczniów Pana Jezusa. Gdy służba Chrystusa dobiegała do końca, Jezus zapewnił ich, że nie będą pozostawieni sobie samym. Powiedział im: „Ja poproszę Ojca i da wam innego Orędownika, aby był z wami na wieki, Ducha Prawdy [...] On nauczy was wszystkiego i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem” (Jan 14:16, 26). Uczniowie mieli zapewnione dalsze prowadzenie, jak za dni, gdy ich Mistrz był z nimi. Orędownik, Trzecia Boska Osoba będzie z nimi w każdej sytuacji. Dlatego Paweł napisał do wierzących w Kolosach - „Słowo Chrystusa niech mieszka w was obficie” (Kol. 3:16), aby jego światło oświecało ich drogę za Panem.
Wierzę, że zadaniem Ducha Świętego jest, aby prowadził nas przez ciemne doliny, przypominając nam odpowiednie słowa do każdej sytuacji, w jakiej się znajdziemy. Nie musimy znać odległej przyszłości, gdyż podobnie jak Abraham i wielu innych bohaterów wiary, możemy polegać na ich świadectwie i ufnie biec „ze wzrokiem utkwionym w Jezusie, w Tym, który wzbudza i doskonali wiarę” (Hebr. 12:2 NP). Pamiętajmy też o tym, że wierne owce Dobrego Pasterza, podążają za Nim, gdyż znają Jego głos. Ta pewność wystarczy, ponieważ bezgranicznie Mu ufają.
Nieraz zastanawiam się nad tym, czy byłoby dobrze znać swoja przyszłość, wiedzieć wcześniej, co będzie się działo w przyszłości. Jestem jednak przekonany, że lepiej jest znać głos Dobrego Pasterza i pokładać w Nim zupełną ufność, idąc za Nim krok za krokiem, dokładne według Jego wskazówek. I wiem to na pewno - On nigdy się nie pomyli, nigdy się nie spóźni - Jego Słowo będzie zawsze wystarczającym światłem dla moich stóp, aby dojść szczęśliwie do końca. Tak przeszedłem okres doświadczenia, gdy walczyłem z chorobą nowotworową, czy też później, gdy stanęło serce. Jak dobrze, że nie wiedziałem tego wcześniej, co mnie czeka. W chwili doświadczenia wiedziałem, że Pan Jezus stoi koło mnie i mocno mnie trzyma. Nie ma większej radości nad to, by móc powiedzieć: „Wyrwie mnie Pan z każdej złej sytuacji i wybawi dla swojego Królestwa niebiańskiego. Jemu chwała na wieki wieków. Amen" (2 Tym. 4:18).
Henryk Hukisz
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.