Monday, November 25, 2019

Kościół nie-świadomy celu

Tytuł tego rozważania jest bezpośrednim odniesieniem do tytułu książki znanego z środowisku ewangelicznym amerykańskiego pastora Rick’a Warren’a. W moich rozważaniach na temat Kościoła, kilkakrotnie wspominałem tego człowieka, do którego niezbyt pasuje określenie pastor. Powinno używać się raczej tytułu mentor, menadżer albo innego odpowiednika jakiegoś fachowca z dziedziny biznesu lub polityki.

Powracam do pewnego zagadnienia, jakie z niepokojem obserwuję w życiu społeczności ewangelicznej w naszym kraju. Wprowadzana na szeroką skalę „rewitalizacja”, wbrew wyraźnym biblijnym zasadom budowania i rozwoju Kościoła, obejmuje coraz więcej lokalnych społeczności. Niedawno, w zborze odległym kilkaset kilometrów od stolicy, usłyszałem zapowiedź młodej osoby, która została zmotywowana na imprezie zorganizowanej w ramach „rewitalizacji”, że teraz dopiero będzie prawdziwy rozwój odnowionego kościoła. Przyznaję, obejrzałem sporo nagrań z tego wydarzenia, dlatego zaniepokoiło mnie to, jak szybko działa ten „rewitalizacyjny wirus”. 

Ponieważ już wcześniej pisałem na ten temat (Rewitalizacja czy regeneracja), dlatego teraz odwołam się do fragmentu z tego wpisu:

„Mieszkając poprzednio w Stanach Zjednoczonych miałem okazję z bardzo bliskiej perspektywy obserwować podobne zjawisko zachodzące w jednym z większych kościołów (ponad półtora tysiąca wiernych). Podczas wprowadzania do służby nowego pastora, mogłem obserwować wykorzystanie zaleceń Rick’a Warren’a z jego książki „Purpose driven church” (Kościół świadomy celu). Autor tego bestselleru zaleca stopniową wymianę starszych kościoła na nowych, którzy będą całkowicie ulegli pastorowi, a raczej jego planom dokonywania przekształceń w kościele. Celem jest ożywienie, czyli rewitalizacja, a metody, jakie mają do niej doprowadzić, zaczerpnięte są ze świata biznesu i polityki społecznej. Obserwując ten proces w znanym mi dobrze kościele, widziałem jak stopniowo usuwani byli starsi, którzy z tą społecznością byli silnie związani. Były to osoby wykonujące wiele służb, od nauczania dzieci, przez planowanie misyjne, do muzycznej. Na ich miejsce, nowy pastor wprowadzał młode osoby, które dotychczas niczym się nie zajmowały, powierzając im ważne dla całego kościoła służby. Taką metodę zaleca Rick Warren, który jest bardziej politykiem, niż biblijnie uformowanym sługą ewangelii. Kościół, o którym wspominam, ten rewolucyjny pastor porzucił już po kilku latach, po otrzymaniu lepiej płatnej posady w innym Stanie. Lecz zanim to zrobił, wprowadził następcę, który też był typowym menadżerem, a nie sługą Słowa.”

Ponieważ obserwuję zupełnie podobną sytuację w naszym kraju, chciałbym zwrócić uwagę wielu osobom, liderom, czy też pastorom, aby zdobyli się na, choćby odrobinę bojaźni Bożej, zanim przyłączą się do tego świeckiego programu niszczenia kościołów. Słowo Boże stawia tę kwestię bardzo zdecydowanie. Apostoł Paweł pisze z ogromnym zdziwieniem do ludzi wierzących w zborach Galacji: „Dziwię się, że tak szybko przechodzicie od Tego, który was powołał łaską Chrystusa, do innej ewangelii. Nie ma jednak innej. Są tylko tacy, którzy sieją zamęt wśród was i chcą fałszować Ewangelię Chrystusa” (Gal. 1:6,7). To, jak bardzo poważnie Paweł odniósł się do tej kwestii świadczą słowa, jakich użył dalej: „jeśli nawet my głosilibyśmy lub anioł z nieba głosiłby wam dobrą nowinę inną od tej, którą wam głosiliśmy, niech będzie przeklęty” (w. 8). Chyba widać wyraźnie, że chodzi o coś bardzo ważnego. To nie jest jakaś jedna z opcji zwiastowania ewangelii tak, czy nieco inaczej. 

Juda w swoim bardzo ważnym liście do Kościoła pisze również o podobnej sytuacji, że „wkradli się bowiem między was jacyś ludzie, od dawna skazani na potępienie, bezbożni, którzy łaskę naszego Boga zamieniają na rozpustę i wypierają się naszego jedynego Władcy i Pana, Jezusa Chrystusa” (Jud. 4). „Jacyś ludzie”, „tacy, którzy sieją zamęt”, to konkretne osoby, które świadomie działają pośród zdrowych zborów, aby odwieść od szczerego oddania się Bogu do posłusznych sobie słuchaczy. Jeden z popularnych komentatorów biblijnych wyjaśnia, co znaczy słowo „sieją zamęt” w zborach Galacji. Albert Barnes pisze: „że ich doktryna ma tendencję do całkowitego odwrócenia się (μεταστρέψαι metastrepsai), zniszczenia lub uczynienia ewangelii Chrystusa bezużyteczną”.

Głoszona inna ewangelia, nie taka, jaka doprowadza ludzi do przyjęcia zbawienia z łaski, odwołuje się do odczuć, czyli dobrego samopoczucia. Nie dziwi mnie tłum, jaki przyciąga ta ewangelia. Każdy chce się dobrze zabawić, odnieść pozytywne odczucia, że jest akceptowany, kochany i włączony do wspólnoty. Lecz nie taką ewangelię zwiastował Paweł i pierwsi chrześcijanie. Dziś nie wzywa się grzeszników do pokuty i opamiętania się, nawet jeśli mówcy powołują się na greckie słówko „metanoia”. Zamiast wezwania do opamiętania się, zaprasza się do powtarzania tzw. „modlitwy grzesznika”. 

Pamiętam czasy, gdy głównie amerykańscy ewangeliści przywieźli do nas ten model ewangelizacji. Znam wiele osób, które skorzystały z tej uproszczonej formułki „przyjęcia Jezusa”. Nie wszyscy, szczególnie te osoby, które nie chciały podporządkować się zdrowej nauce na temat uświęconego życia, dziś już ich nie ma wśród wierzących.

Przypomina mi się inny amerykański kaznodzieja. Paul Washer wywodzi się z środowiska tzw. „południowych baptystów”, który zaobserwował masowe zjawiska nawróceń z wykorzystaniem „modlitwy grzesznika”, lecz nie widział zmian w życiu tych osób. Postanowił poruszyć ten temat na konferencji młodzieży baptystycznej. Zwrócił uwagę na to, że Jezus przyzna się jedynie do tych, którzy weszli do Królestwa Bożego przez ciasną bramę i szli za Nim wąską drogą. Paul otwarcie ostrzegał dwa tysiące młodych ludzi na tej konferencji, że mogą trafić prosto do piekła, pomimo tego, że wyznają, iż są chrześcijanami. Ostrzegał młodzież przed braniem wzoru z Britney Spears i innych świeckich idoli, a nie z Chrystusa. Wzywał do odrzucenia świeckiego modelu życia, aby naśladować tylko Chrystusa.

Z ogromnym niepokojem obserwuję jak ewangelią nazywa się występ tancerki, koncert rockowy lub wygłaszanie mów motywacyjnych. Z pewnością, młodym ludziom to się spodoba i będą wychwalać na stronach internetowych, że czadowo się bawili. Lecz ten kierunek rozwoju kościołów ewangelicznych wskazuje niezbicie, że zamiast świadomości, iż Chrystus znajduje się w centrum, głównym zainteresowaniem, szczególnie młodych, będą imprezy rozrywkowe, nie koniecznie lokowane w Centrum.

Piszę ku przestrodze, aby uniknąć sytuacji, jaka miała miejsce w Stanach Zjednoczonych, gdzie dopiero szokujące wezwania Paula Washer’a i wielu podobnych „głosów na pustyni” wskazało na prawdziwą i niezmienną ewangelię. Jezus powiedział, że jedynie On jest „drogą, prawdą i życiem i nikt nie przychodzi do Ojca, jak tylko przeze Mnie” (Jan 14:6). Wiadomo też, że „jeśli się ktoś nie narodzi z góry, nie może ujrzeć Królestwa Boga” (Jan 3:5), nawet jeśli się zaliczy imprezę zorganizowaną jako współczesną ewangelizację, na której będzie czadowa kapela, odlotowa muzyka i występy najlepszych grup tanecznych. Paul Washer znalazł się na indeksie w Southern Baptist Convention, ale dzięki swojej zdecydowanej postawie obrony prawdziwej ewangelii, stał się popularny w internecie. Popularny nie znaczy, że stał się populistą.

Mam pytanie do pomysłodawców rewitalizacji - „Czy organizowanie imprez, na które ściąga się masę młodych ludzi, aby dobrze się bawili, jest zwiastowaniem ewangelii?”

Henryk Hukisz

3 comments:

Note: Only a member of this blog may post a comment.