Tuesday, May 25, 2021

Z kresów do centralnej Polski

Układ Jałtański w lutym 1945 roku wyznaczył nowe granice naszego kraju. Wschodnią granicą, w południowej części stała się rzeka Bug. W ten sposób kilka milionów Polaków znalazło się automatycznie poza wyznaczonymi granicami. Zgodnie z umową podpisaną 9 września 1944 r. między Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego (PKWN) i Radą Komisarzy Ludowych Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej (RKL BSRR) ludność polska mieszkająca w nowych granicach BSRR miała być przesiedlona do Polski. Rodzice postanowili skorzystać z tej możliwości i prawdę mówiąc, było to możliwe dzięki temu, że tata miał katolickie ”papiery”. Za prawdziwych Polaków uznawano jedynie te osoby, które mogły wylegitymować się katolicką metryką urodzenia. W Kuźmiczach, gdzie mieszkali rodzice z córką, istniał zbór, dzięki czemu mogli dbać o swoje duchowe potrzeby. Kiedy wielu mieszkańców tego niedużego sioła podejmowało decyzję wyjazdu do Polski, powierzono tę sprawę Ojcu niebieskiemu, aby czuwał na całym tym procesem. Kilka rodzin postanowiło wspólnie zaplanować wyjazd, by wspierać się wzajemnie w czasie tej życiowej wyprawy. Pociąg towarowy z bydlęcymi wagonami podstawiono na bocznicy w pobliskim miasteczku, na dworcu w Nowojelni.

Z dokumentu Pełnomocnika Okręgowego Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego do Spraw Ewakuacji „Ewakuacyjny Arkusz” z dnia 29 stycznia 1946 roku wynika, że Józef i Nadzieja Hukisz, mieszkańcy Kuźmicz w liczbie 4 osoby zabierają ze sobą docelowo do Polski, do woj. Poznańskiego: „1 konia, 1 szt. bydła rogatego, 1 owcę, 1 kozę i 5 pługów oraz 15 centnarów żywności, w tym 10 cent. artykułów zbożowych i 5 cent. rzeczy użytku domowego”. Formularz podpisał przedstawiciel rejonowy Rządu Białoruskiej SRR. Pociąg odgwizdał odjazd i wyruszył w kilkutygodniową podróż w nieznane dla wielu jej uczestników. Jak to opisał w swojej autobiografii jeden z uczestników wyprawy, który co prawda przyłączył się do niej dopiero w Brześciu nad Bugiem, że niektórzy nie byli pewni, czy czasami pociąg nie zostanie skierowany na jakimś rozjeździe na wschód, za Ural, gdyż pośród przesiedleńców rozpowszechniano informację, że Polacy, którzy nie zdecydują się na wyjazd, zostanę wywiezieni daleko na Sybir. W 1946 roku władze białoruskie, naciskane przez Stalina, zaczęły mocno ograniczać Polakom prawa do wyjazdu do Polski. Prawdopodobnie transport, którym rodzice zdołali wyjechać, był jednym z ostatnich.

Jednak stało się tak, jak było zaplanowane. Po dwóch miesiącach jazdy przerywanej częstymi postojami na różnych bocznicach kolejowych, na początku kwietnia pociąg zatrzymał się w Biernatowie, małej stacyjce pośród sosnowych lasów, podobnych do tych wokół Nowojelni. Podróż dobiegła końca. Z pewnością z niejednych ust wyrwały się słowa „nareszcie w domu”, chociaż nikt nie wiedział, gdzie tak dokładnie znajdują się ich nowe miejsca zamieszkania. Karawanę wozów ciągniętych przez znudzone dwumiesięczną bezczynnością konie, skierowano na południe od dworca. Wąska leśna droga, po ośmiu kilometrach doprowadziła ich po wioski Jędrzejewo. Gdy się zatrzymali, gospodarze rozejrzeli się po okolicy z nadzieję, że tutaj znajdą swoje nowe domy. Zupełnie inne od tych, jakie zostawili w Kuźmiczach. Wszystkie są murowane z czerwonej cegły, pokryte dachówką, podwórka ogrodzone drewnianymi płotami, a budynki tworzą czworobok - każda strona innego charakteru. Od ulicy budynek mieszkalny, obok stodoła, naprzeciw domu obora i chlew zamykający czworokąt podwórza.

Pierwsi odważni zaczęli zajmować poniemieckie gospodarstwa. Myślę, a późniejsze fakty potwierdziły to przypuszczenie, że mój ojciec postanowił szukać dalej, bliżej przedwojennej granicy Polski, która przebiegała w tym rejonie na Noteci. Po pokonaniu kolejnych ośmiu kilometrów zatrzymał się w wiosce o wdzięcznej nazwie Zofiowo. Tutaj znajdowało się gospodarstwo „po niemcu Luter”, jak to zostało zapisane w oficjalnym dokumencie z dnia 21 II 1946 roku. Wspólnie z moimi rodzicami jechała siostra mego taty z mężem i piątką synów. Jeden z nich, starszy ode mnie, powiedział mi później, że gdy furmanki zatrzymały się koło gospodarki Lutra, ktoś powiedział: „Józef, bierz to, bo tutaj jest dużo maszyn, a ty lubisz technikę”.

Najważniejsze jednak dla naszej rodziny, która powiększała się w następnych latach było to, że znajdujący się obok czworoboku zabudowań niewielki budynek, mógł później być wykorzystany na potrzeby zboru Kościoła Chrześcijan Wiary Ewangelicznej. Biblia, jaką mój tata nabył już w nowej Polsce, ma wewnątrz pieczęć tego kościoła, w jakim wychowywałem się od najwcześniejszych lat mojego życia. Jak daleko potrafię wrócić pamięcią do mojego dzieciństwa, pamiętam ten budynek, niedzielne nabożeństwa, sadzanie mnie na pierwszej ławce bez oparcia i wspólne spędzanie czasu po nabożeństwach na łące koło stawu potorfowego. Dzięki temu, że tatuś zdobył aparat fotograficzny, wprawdzie bardzo prymitywny, wiele chwil z najwcześniejszego dzieciństwa zostało uwiecznione i dziś odświeżają pamięć.

Załączone zdjęcie z roku 1950 przedstawia członków zboru Kościoła Chrześcijan Wiary Ewangelicznej w Zofiowie. Ja znajduję się na tym zdjęciu na pierwszym planie w samym środku.

Henryk Hukisz

(Jest to fragment z opracowywanej książki autobiograficznej pt. „Ewangeliczni w Poznaniu”).

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.