Thursday, November 26, 2020

Strefa komfortu

Postanowiłem znów napisać o kościele, który buduje sam Pan Jezus, zgodnie z zapowiedzią: zbuduję Mój Kościół, a potęga śmierci go nie zwycięży” (Mat. 16:18).

Od samego początku, czyli od momentu napełnienia serc uczniów Pańskich mocą Ducha Świętego, Kościół stawia opór potędze śmierci. Można więc powiedzieć wprost, że jest to walka na śmierć i życie. Walka, z której zawsze zwycięsko wychodzi życie. Kościół zawsze ją wygrywa, gdyż działa zgodnie z wyznaczonymi z góry regułami. Dlatego warto jest obserwować Głowę Kościoła, Pana Jezusa Chrystusa, który przyszedł do nas z nieba, aby stanąć w szranki z diabłem i wszelkimi mocami ciemności. 

Gdy Jezus znalazł się w Galilei „i głosił Dobrą Nowinę Boga, mówił: Nadszedł czas, Królestwo Boga jest już blisko, nawróćcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mar. 1:14,15). Potem, „wezwał do siebie dwunastu swoich uczniów i dał im moc nad duchami nieczystymi, aby je wypędzali i uzdrawiali z wszystkich chorób i wszelkich dolegliwości” (Mat. 10:1). Nie chodziło wówczas o stworzenie jakiejś szkółki, klubu, stowarzyszenia wzajemnej adoracji, lecz armię wojowników o wiarę i kontynuowanie Bożego planu zbawienia ludzi. Pierwsi uczniowie, zanim zorientowali się jakiego rodzaju zadanie zostało im wyznaczone, usłyszeli z ust Mistrza, jakie życie ich czeka. Jezus powiedział im bez ogródek: „Oto Ja posyłam was jak owce między wilki” (Mat. 10:10). Dlatego, gdy Pan zostawił ich samych, gorliwie czekali na obiecaną moc Ducha Świętego, aby nie bać się wilków. Szczególny rodzaj tych drapieżników zapowiadał również apostoł Paweł, przygotowując starszyznę zboru efeskiego do walki o Kościół: „Wiem, że po moim odejściu wejdą między was drapieżne wilki, które nie oszczędzą trzody” (Dz.Ap. 20:29).

Apostoł Paweł, chociaż wychowany w komforcie nadziei Izraela, to jednak, gdy poszedł za Chrystusem, zgodził się na taki rodzaj życia, jakie wynikało z racji naśladowania znienawidzonego przez Żydów Mesjasza. Dał później temu świadectwo, służąc w Kościele jako sługa ewangelii, a nawet jako „δουλοι χριστου” to znaczy „niewolnik Chrystusa”. Pisał między innymi tak: „Trzy razy sieczono mnie rózgami, raz kamienowano, trzykrotnie byłem rozbitkiem, całą dobę spędziłem na głębokim morzu. Byłem w licznych podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od własnego narodu” (2 Kor. 11:25,26). Czytelnicy listów tego sługi Bożego znają również inne opisy wyrzeczenia, poświęcenia i cierpienia dla Chrystusa, jakich doświadczał.

Niedawno usłyszałem wypowiedź jednego z współczesnych liderów, że „kościół jest w drodze”, to znaczy, że dostosowuje się do aktualnej kultury i zwyczajów. Skoro obecnie panuje tendencja likwidowania różnic pomiędzy mężczyznami i kobietami, o co walczą feministki tego świata, to kościół musi również odejść od starodawnej kultury traktowania kobiet, które według jego zrozumienia Biblii, były jedynie niewolnicami. Naucza się więc współcześnie, że kościoły muszą przyjmować inne postawy niż te, o jakich czytamy w Biblii. Chodzi głównie o to, aby ludzie czuli się w kościele komfortowo, aby śpiewali wesołe piosenki i nie byli do niczego zobowiązani. Bo przecież Bóg jest miłością.

Gdy jeszcze mieszkałem w Stanach, przeczytałem w internecie zaproszenie jednego z błyskawicznie rozwijających się tam kościołów. Znalazłem w nim taką zachętę: „Z radością przedstawiamy ci coś, co jest pełne realnych ludzi, żyjących w realnym świecie, służących realnemu Bogu ... coś, co jest właściwe w celu zrozumienia i skierowania potrzeb naszej kultury bez poświęcania na to mocy Bożej.” Kilka zdań dalej dodano„Wierzymy, że kościół powinien być przyjemnym doświadczeniem, dlatego stworzyliśmy zwyczajne i komfortowe warunki, abyś mógł wziąć kubek kawy Starbucks, zrelaksować się i być sobą.” Nic więc dziwnego, że w krótkim czasie ten kościół, liczący kilkadziesiąt członków, powiększył się do pięciu tysięcy.

Jednak, historia rozwoju Kościoła w pierwszym wieku przedstawia nam zupełnie inny obraz. Apostoł Paweł i Barnaba, wracając z pierwszej podróży misyjnej, zatrzymywali się w powstałych już zborach, i tych którzy uwierzyli nie zapraszali na filiżankę kawy, lecz umacniali dusze uczniów, zachęcali do wytrwania w wierze, bo przez wiele ucisków trzeba nam wejść do Królestwa Boga (Dz.Ap. 14:22). Dziś natomiast zaprasza się ludzi do społeczności wierzących, kusząc kawałkiem ciastka i dobrą kawą, niekoniecznie ze Starbucks'a.

Pan Jezus mówił do tych, którzy uwierzą w Niego i wejdą w Jego ślady - będziecie znienawidzeni przez wszystkich ze względu na Moje imię” (Mat. 10:22).  Chrystus nie tylko zapowiedział, jak świat będzie traktować Jego uczniów, lecz On sam doznał odrzucenia i nienawiści, zapewniając swoich – Jeśli świat was nienawidzi, wiedzcie, że Mnie wcześniej znienawidził (Jan 15:18)

A jak jest dziś? Czy czasami wielu przywódców kościołów nie przekształca swoich wspólnot w strefy komfortu, aby zapewnić ludziom dobre samopoczucie? Posłużę się przykładem. Przeczytałem niedawno wpis pewnego pastora na FB, który swoje krótkie przemyślenie nad poszukiwaniem skutecznej metody budowania kościoła, stwierdził„A mówiąc całkiem odważnie, nie interesuje mnie budowanie Kościoła metodami z I w. n.e.! Taka społeczność byłaby hermetyczna i niezrozumiała dla ludzi poza nią” (?). Nic dodać, nic ująć - obecnie należy budować kościoły na miarę XXI wieku, wyposażone w wygodne fotele, ze świeżą kawą i dobrą muzyką w tle.

Uważam, że Kościół nie może zmieniać ani szukać innej metody budowania, gdyż przestanie być Ciałem Chrystusowym, a stanie się jedynie ludzką organizacją dobroczynną, lub klubem wzajemnego uprzyjemniania sobie życia. Oczywiście, zmieniają się techniki zwiastowania, gdyż należy wykorzystywać wszelkie dostępne środki przekazywania poselstwa, jak internet, radio, telewizja, drukowanie materiałów itp. Ale to jest zupełnie inna kwestia, niż trzymanie się biblijnych zasad budowania społeczności wierzących, którzy jak żywe kamienie, są budowani jako dom duchowy dla świętego kapłaństwa, aby przez Jezusa Chrystusa składać duchowe ofiary przyjemne Bogu” (1 Ptr. 2:5). Zwróćmy uwagę na to, kto doznaje przyjemności - osoby tworzące Kościół, czy Bóg? Osoby, które uwierzą, zostają poddawane „obróbce” Ducha Świętego, która nie zawsze daje odczucie przyjemności

Przeczytałem kiedyś aforyzm, który dobrze ilustruje mój temat – „Bóg umieścił kościół w świecie, lecz diabeł stara się umieścić  świat w kościele”. Jest w tym wiele prawdy, diabeł będzie robić wszystko, aby wprowadzić świat do kościołów. Z pewnością, będzie więcej chętnych aby przyjść do wygodnego kościoła, aby w dobrym i wesołym towarzystwie wypić darmową kawę, niekoniecznie dobrej marki. Ale czy taka wspólnota będzie nadal Kościołem?

A teraz dla tych czytelników, którzy wytrwali do tego momentu. Kilka słów o naturze „strefy komfortu”, w jaką zamienia się współczesne kościoły. Strefa komfortu to świat w którym doznaje się pozornego uspokojenia, to miejsce w którym wszystko jest uporządkowane i nikogo nie zachęca się do pójścia dalej, do opuszczenia tej przestrzeni, gdyż grozić będzie odczucie niepewności, czyli utrata komfortu. Poczucie komfortu to stan, jaki osiągnęli ludzie, których  praktycznie nic nie może zaskoczyć, kiedy mogą robić to samo w kółko na okrągło. Wszystko jest znajome, powtarzalne, mają opracowaną odpowiedź i reakcję na każdą znaną już im sytuację. Takie postępowanie w założeniu minimalizuje ryzyko, a także tworzy środowisko bez stresu. Kiedy czerpiesz korzyści z robienia rzeczy, które sprawiają, że czujesz się szczęśliwy i mniej zainteresowany, dlaczego powinieneś zatem dążyć do zmian i naruszenia tej równowagi? (net). Brzmi znajomo, nieprawdaż, gdy ogląda się video na YT z niektórych komfortowych kościołów.

O takim kościele mówił Pan Jezus, gdy dyktował listy do siedmiu zborów w czasach ostatecznych. Pan Kościoła, który doskonale znał stan każdego z nich, kazał napisać do zboru w Sardes: Znam twoje czyny – masz imię, które mówi, że żyjesz, a jesteś umarły” (Obj. 3:1). Jedna z definicje „strefy komfortu” mówi, że jest to piękne miejsce, ale nic tam nie rośnie.

Diabeł w prawdzie przychodzi do kościołów w szacie "anioła światłości", lecz nie jesteśmy bowiem nieświadomi jego knowań (2 Kor. 2:11). Pisze o tym dlatego, aby tych, którzy mają nadzieję życia wiecznego, zachęcać do wytrwania w wierze, "która raz na zawsze została przekazana świętym." (Juda 4), za wszelką cenę. 

Henryk Hukisz

Saturday, November 21, 2020

Potrzebujemy Pana

Pomimo, że dzisiaj nie śpiewa się już pieśni ze „Śpiewnika Pielgrzyma”, to nadal pamiętam wiele numerów, pod którymi znajdują się moje ulubione teksty, śpiewane kiedyś podczas nabożeństw. Jedna z takich pieśni znajduje się pod numerem 320 i nadal jest moją ulubioną, gdyż zaczyna się od słów: „Ach, potrzebuję Cię...”.

Przypuszczam, że dzisiaj większość młodego pokolenia, nie zna już tych wspaniałych treści, jakie kiedyś śpiewano. Dlatego pozwólcie, że przypomnę chociaż kilka strof.

Ach potrzebuję Cię, Łaskawy Panie mój

Twe imię skałą mą, W nim jest pociechy zdrój!

O Panie drogi Panie, Potrzebuję Ciebie

Ja muszę mieć Cię zawsze, Błogosław mi!

Ach potrzebuję Cię, O Jezu, przy mnie stój

Bym został wiernym Ci, Przez cały życia bój! 

Obawiam się, że te słowa, pomimo najnowszych aranżacji i zmian stylu i melodii wykonywania tej pieśni, nie cieszą się powodzeniem wśród współczesnych chrześcijan. A to dlatego, że obecnie kładzie się raczej nacisk na poleganie na sobie samym, a nie na pokornym proszeniu o pomoc. Zwracanie się o nią, szczególnie  w miejscach publicznych, traktowane jest jako przejaw słabości. Obecnie głosi się hasła chrześcijaństwa „maczo”, propaguje się „power” i samorealizację w zdobywaniu zaszczytnych celów, jakie wyznaczają fachowi doradcy (coach'e) od osiągania sukcesów w życiu.

Często, gdy czytam lub słucham zwiastowania podczas współczesnych zgromadzeń, odbieram wrażenie, że Bóg nie jest już nam potrzebny. Przecież sami tak wiele potrafimy - przekonują swoich słuchaczy mówcy motywacyjni - mamy do dyspozycji najnowsze osiągnięcia techniki i poradnictwa psychologów, tak że starodawne metody rozwiązywania problemów na kolanach w komorze modlitewnej, są już nie „na topie”. Lepiej jest zatrudnić na etacie zborowym utytułowanego psychologa, niż sprowadzać ludzi do poczucia niezaradności, mówiąc im, że potrzebują jakiejś pomocy z góry, gdyż sami sobie nie poradzą.

Obecnie, gdy nasze serca ogarniają lęki spowodowane przyrostem zakażeń niewidzialnego wirusa, a liczba dziennych zgonów niebezpiecznie rośnie, coraz bardziej uświadamiamy sobie naszą bezsilność. Szukamy pokrzepienia, potrzebujemy jakiegoś zapewnienia, że nam nic nie grozi. Przeglądamy strony w internecie, studiujemy statystyki, obserwujemy przebieg pandemii w innych krajach. Czy w sytuacji, gdy nie możemy liczyć na ludzką pomoc, nie oznacza, że przydałaby się jakaś niezawodna nadzieja, że potrzebujemy Kogoś, kto jest spoza tego skażonego świata? 

Może właśnie dlatego Bóg dopuścił do rozszerzenia tego zagrożenia dla naszego życia i zdrowia aż do takiego stopnia, abyśmy wreszcie zrozumieli, że Go potrzebujemy. Pan Jezus, gdy przyszedł na nasz "ziemski padół" obalił wszelkie mity naszych własnych możliwości i powiedział wprost: "bo beze Mnie nic nie możecie uczynić" (Jan. 15:5). Lecz diabeł nadal poddaje w wątpliwość tę prawdę, wmawiając nam nasze ludzkie programy naprawy beznadziejności. 

Dlatego, jeśli chcemy uznać za prawdziwe słowa Chrystusa, który powiedział, że „na świecie będziecie mieć ucisk, ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat” (Jan 16:33), musimy zdać się całkowicie na Jego pomoc. Przecież On również powiedział: „oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni aż do końca świata” (Mat. 28:20). Czyżby Chrystus, jako Dobry Pasterz,  nie miał mocy, aby ochronić Swoje owieczki? Myślę, że powinniśmy poważnie uznać Jego obietnicę: „Mój Ojciec, który Mi je dał, jest większy od wszystkich i nikt nie może wyrwać ich z Jego ręki” (Jan 10:29). Na tym polega błogosławieństwo przynależności do Jego owczarni. 

On również powiedział, „ponieważ jednak ze świata nie jesteście, bo Ja was wybrałem ze świata, dlatego świat was nienawidzi” (Jan 15:19). A to znaczy, że nasza postawa wobec tego, co dzieje się w tym świecie, różni się zasadniczo od tego, jak na to reagują obywatele tego świata. Ten świat ma do swojej dyspozycji tylko to, co sam stworzył. Dlatego ludzie, którzy nie mają żywej relacji z Bogiem, są przelęknieni, gdyż nie są pewni, czy potrafią sami się obronić przed grożącą im zarazą.

Natomiast Boże dzieci, chociaż spotykają się z takim samym niebezpieczeństwem, mają zupełnie inne spojrzenie na nie, gdyż mają Boga po swojej stronie. I tutaj pojawia się potrzeba zwrócenia się do Boga w modlitwie, by prosić Go o pomoc. Biblia jest pełna świadectw ludzi, którzy znajdowali się w ogromnych niebezpieczeństwach, lecz gdy wołali do Boga o pomoc, On ich nie opuścił. Józef, Jozue, Dawid, Daniel, trzej mężowie wrzuceni do pieca, i setki innych osób, świadczą nam dziś, że warto prosić Pana o pomoc. Dawid zapewnia nas słowami: Bogu, którego słowo wielbię, Bogu ufam, nie będę się lękał – co może zrobić mi człowiek? (...) Wiem, że Bóg jest ze mną!” (Ps. 56:5,10).

Ci bohaterowie wiary stanowią dla nas dzisiaj ogromny obłok świadków, zachęcających nas do wytrwania w biegu za Chrystusem. Oni uczą nas również modlitwy, ponieważ, jak powiedział Syn Boży - Czy Bóg nie obroni swoich wybranych, którzy wołają do Niego dniem i nocą? Czy będzie długo zwlekał? (Łuk. 18:7).

Sytuacja, jaką obecnie wszyscy przechodzimy uzmysławia nam realia tego świata, z jakimi powinniśmy liczyć się codziennie. Niestety, zamiast tego, próbuje się nam wmawiać, że najważniejszy jest śpiew wielbiący Boga, a nie wołanie o pomoc. Może dlatego nie mamy wielu skutecznych odpowiedzi na modlitwy, bo nie prosimy, jak napisał apostoł Jakub: "Nie macie, ponieważ nie prosicie" (Jak. 4:2). Modlitwa, to przede wszystkim wołanie do Boga, to przyznanie się, że Go potrzebujemy, jak mówią kolejne słowa wspomnianej pieśni: 

Ach potrzebuję Cię, W dniach dobrych jak i w złych

Tyś słońcem tarczą mą, Na wszystkich drogach mych 

O Panie drogi Panie, Potrzebuję Ciebie

Ja muszę mieć Cię zawsze, Błogosław mi!

 Oczywiście nie nakłaniam nikogo do łamania ogłaszanych przez władze różnych restrykcji, zakazów i ograniczeń związanych z pandemią. One mają wyhamować rozszerzanie się zarazy, podobnie jak czerwone światło i szlabany na przejeździe przez tory kolejowe chronią nas przed kolizją z pociągiem. Chodzi mi o to, że zamiast liczenia wyłącznie na siebie, byśmy byli gotowi zdać się na starodawną metodę stosowaną przez największych mężów Bożych - na modlitewne zawołanie: „Ach potrzebuję Cię, Łaskawy Panie mój!”

Pamiętajmy też o zapewnieniu, jakie znajdujemy w Biblii: „Bóg sprzeciwia się pysznym, pokornym zaś daje łaskę(Jak. 4:6).

Henryk Hukisz

Tuesday, November 17, 2020

Zhakowana Biblia

Z komputera korzystam codziennie. Trudno jest dziś nawet wyobrazić sobie życie bez komputera, który został pomniejszony do wymiarów naręcznego zegarka. Nie mówiąc już o smartfonie, który wyparł z użycia zwykły telefon. Najprostszy smartfon, jakim posługują się już dzieci, wielokrotnie przerasta możliwości obliczeniowe pokładowego komputera z pokładu statku kosmicznego Apollo 11, jaki wylądował na księżycu.

Nie trzeba było długo czekać, aby drukowane słowo Boga w Biblii zostało zamienione w ciąg impulsów zero-jedynkowych, tak aby umieścic ją w postaci pliku zapisanego na dysku komputera. Zaczęło się od książek, takich jak słowniki Biblijne, komentarze i inne drukowane pomoce, które przeniesiono do techniki cyfrowej. Z elektroniką jestem dość dobrze obeznany, gdyż już pod koniec lat 70-tych ubiegłego wieku pracowałem w serwisie polskiego mikrokomputera Elwro 500 (wielkości sporego biurka). Obecnie codziennie korzystam z dobrodziejstw PC-ta na moim biurku podczas studiowania mojej drukowanej Biblii. Nie minęło wiele lat, gdy ta Boża księga została ”zdygitalizowana” jako jeden z wielu programów na naszych PC-tach, laptopach, czy teraz prawie każdym smartfonie w formie appki.

Przyznam szczerze, że pomimo częstego korzystania z komputerowej Biblii, nadal bardziej cenię tę starodawną, drukowaną, podniszczoną już wielokrotnym wertowaniem, gdyż łatwiej jest mi odnaleźć zazaczony w niej kiedyś werset. Dobrze rozumiem starszego ode mnie brata w Chrystusie, który zwrócił mi uwagę podczas studium biblijnego, gdy korzystałem z laptopa i przygotowanej prezentacji w Power Point, że „natchnienie Ducha znajduje się jedynie w drukowanych wyrazach, a nie w klawiszach komputera”. Przyznaję teraz, że chociaż natchniona jest treść Biblii, to w tej uwadze była zawarta jakaś racja.

Dziś gdy widzę mówców (celowo nie używam słowa „kaznodziejów”), posługujących się smartfonową Biblią, zamiast zwykłej drukowanej, jakoś coś mi nie pasuje. Nie wiem jeszcze dokładnie co, ale wiem, że nie przystoi dla poszanowania Słowa Bożego, jakie jest do nas kierowane przez Autora Biblii. Myślę, że jest wiele powodów, aby pozostać przy tradycyjnej Księdze, nawet, jeśli wygodniejsze jest „kliknięcie” w werset, zamiast odszukania go, wertując kartki.

Słowo zapisane na papierze nie znika, jak dzieje sie to z wyrazem na ekraniku smartfona. Nie ucieka gdzieś w nieznaną przestrzeń, po wygaśnięciu ekranu. Werset odczytany z Biblii drukowanej, pozostaje na stałe na tym samym miejscu. Zdecydowana większość czytelników posługuje się pamięcią wzrokową i łatwiej jest znów do treści tego wiersza wrócić. Jestem przekonany, że każdy z nas, z dużo większą łatwością odnajdzie werset, którego miejsce na stronie Biblii zapamiętał wcześniej. Ta funkcja jest szczególnie przydatna podczas zwiastowania Słowa Bożego. Znam to z autopsji. Poza tym, trzymanie w ręku Księgi podczas kazania, dodaje pewności, że jest się zwiastunem Bożej mądrości, mocy i miłości, zapisanych literami wyrazów. Uniesienie w górę Biblii przy słowach Tak mówi Pan, odbierane jest przez sluchaczy zupełnie inaczej, niż machnięcie smartfonem.

Przykład poszanowania okazywanego Biblii idzie z góry, czyli od kaznodziei, mówcy lub ewangelisty. Słuchacze będą również posługiwać się takim samym zapisem Bożego Słowa. Niestety, obserwuję narastający zwyczaj odchodzenia w wielu kościołach od Biblii drukowanej. Gdy widzę, szczególnie młodych uczestników nabożeństw ze smartfonami w rękach, mam wątpliwości, co znajduje się na ich ekranach, gdy słuchają kazania. Szkoda, że u nas nie przyjął się zwyczaj, jaki jeszcze istnieje w wielu zborach w Ameryce (a z taką łatwością naśladujemy inne amerykańskie zwyczaje), polegającym na słuchaniu Słowa Bożego w postawie stojącej. Kaznodzieja prosi o powstanie jako wyraz szacunku do czytanego Słowa. Lecz jeśli kaznodzieja czyta jakiś werset, trzymając w ręce maleńki ekranik, a najczęściej drugą rękę trzyma w kieszeni spodni, to mówiąc, szczerze, nie ma do czego powstawać.

Chcę zwrócić uwagę na inne zagrożenie dla naszej Biblii, jakie istnieje po przeniesieniu jej do pamięci komputera. Większość tych urządzeń jest na stałe połączona z internetem, a przynajmniej nasze smartfony. Musimy pamiętać, że Słowo Boże ma wroga, diabła, który drży, gdy to Słowo jest wymawiane. Gdy Chrystus był kuszony na pustyni, na słowa: „Jest napisane: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Boga” (Mat. 4:4), kusiciel musiał ustąpić,

Bóg stworzył świat i wszystko, co go wypełnia mocą Słowa. Słowo stało się ciałem - Boży Syn zstąpił na ziemię, aby nas zbawić. Bóg nadal działa posyłając Swoje Słowo. Bóg powiedział przez proroka Izajasza: „tak będzie ze słowem, które wychodzi z Moich ust, nie wraca do Mnie bezowocnie, zanim nie wykona tego, co chciałem, i nie osiągnie celu, w jakim je posłałem” (Izaj. 55:11). Dlatego Boży przeciwnik przekręca, zmienia, poddaje w wątpliwość to, co Bóg powiedział. Tak było w raju, gdy kusiciel przystąpił do Ewy mówiąc: „Czy naprawdę Bóg powiedział” (Rodz. 3:1). Jego metody niszczenia Bożego Słowa nie zmieniają się. On nadal szuka sposobności aby odwieść ludzi od posłuszeństwa wobec tego, co Bóg powiedział. Paweł zastanawiał się już na początku ery Kościoła, pisząc do Koryntian - „Lękam się jednak, żeby, tak jak w swojej przebiegłości wąż zwiódł Ewę, tak i wasze umysły nie zostały przypadkiem odwiedzione od prostoty i czystości wobec Chrystusa. Jeśli bowiem jakiś przybysz głosi wam innego Jezusa, którego nie głosiliśmy, czy też gdy przyjmujecie innego ducha, którego nie otrzymaliście, albo Ewangelię inną od tej, którą przyjęliście, spokojnie to znosicie” (2 Kor. 11:3,4). Juda w soim liście ostrzega: Wkradli się bowiem między was jacyś ludzie... (Jud. 4), co oznacza, że przeciwnik stara się za wszelką cenę oszukiwać słuchaczy Słów Boga.

Jeśli w miejsce przybysza, wstawimy słowo „haker”, to mamy gotowy podstęp diabelski, skierowany do posługujących się elektronicznymi Bibliami w smartfonach czy w PC-tach. Hakerzy nie są aniołami światłości, lecz raczej sługami diabła, gdyż niszczą ludzkie dzieła. Tylko kwestią czasu jest, kiedy teksty Biblii zostaną zhakowane treściami siejącymi zamęt i zwątpienie. Bez większego problemu hakerzy mogą wejść w istniejące witryny biblijne i wstawić dowolne strony czy treści. Coraz częściej słyszymy o podobnych zdarzeniach, gdy na stronach dla dzieci pojawiają się nagle treści pornograficzne, a na portalach informacyjnych, „fake newsy”. Państwa mają problem uczciwie policzyć głosy wyborców, pacjenci otrzymują nie swoje diagnozy a czytelnicy Biblii będą wierzyć w to, czego Bóg nie powiedział. W maju tego roku podczas studium biblijnego Kościoła Luterańskiego w Kalifornii z wykorzystaniem Zoom'a, na ekrany wrzucono treści pornograficzne i zablokowano wszelkie przyciski, aby uniemożliwić szybkie zamknięcie.

Mówiono wcześniej, że Biblia była zawsze atakowana. Neron jednak nie potrafił jej spalić, chociaż wówczas istniało niewiele rękopisów listów czy ewangelii. Stalin zapowiadał, że po zwycięstwie komunizmu, Biblia będzie jedynie eksponatem w muzeum. Komunizmu już prawie nie ma, a Biblia jest nadal czytana i kolportowana we wszystkich językach świata. Tak, to prawda, że dzięki wersji cyfrowej, i dzięki internetowi, Słowo Boże mogło przekroczyć dotychczas nieprzekraczalne granice niektórych państw. Lecz niech głównie temu celowi służy jej elektroniczna wersja.

Jestem zwolennikiem normalnej Biblii, drukowanej na papierze, gdyż uważam, że to co „stoi napisane”, jak mówimy w Poznaniu, jest pewne. Pamiętajmy, że „wiara przecież rodzi się ze słuchania, ze słuchania Słowa Chrystusa” (Rzym. 10:17). Ważne jednak jest to, czego ludzie słuchają. Oby nie było tak, że dzięki diabelskim sztuczkom, zasadzkom, jak napisał Paweł, staniemy się ofiarami kłamstw, jakie szerzą się we współczesnym świecie, zdominowanym najnowszą technologią. Moją obawą jest, że wraz z popularyzowaniem Biblii elektronicznej, proporcjonalnie spada czytelnictwo tej drukowanej.

Henryk Hukisz

Monday, November 16, 2020

Fałszywa wiara

 

Biblię czytam często, ewangelię Jana, chyba jeszcze częściej. Ostatnio, czytając właśnie tę ewangelię, zwróciłem swoją uwagę na kilka wersetów, których poprzednio jakoś nie zauważyłem. Wierzę, że każdemu czytelnikowi Biblii zdarzyło się,  jakiś werset, nagle zwróci szczególną uwagę. Wówczas staramy się zgłębić jego treść, wertujemy całą Biblię, aby lepiej zrozumieć, co Pan chce nam przez to słowo powiedzieć.

W drugiej części, drugiego rozdziału tej ewangelii, Pan Jezus udaje się do Jerozolimy na święto Paschy. W świątyni zastał sprzedających woły, owce i i gołębie oraz siedzących bankierów. Wówczas splótł sobie bicz ze sznurów, wypędził wszystkich ze świątyni, także owce i woły, rozsypał pieniądze wymieniającym, a stoły powywracał (Jan 2:14,15). Przyznacie, że to było dość nietypowe zachowanie się Mesjasza w najważniejszym miejscu dla Żydów. Nic dziwnego, gdyż już wcześniej Chrystus zaświadczył, że przyszedł - do swojej własności, lecz swoi Go nie przyjęli (Jan 1:11). Pobożni Żydzi nie spodziewali się takiego Mesjasza, który wywraca stołki w świątyni i smaga po plecach handlujących zwierzyną przeznaczoną na ofiarę. A co gorsze - wypędził bankierów z kościoła.

Pan Jezus nie przyszedł po to, aby utrwalić istniejący już od wieków system religijny, lecz zapowiedział rzecz dotychczas niespotykaną - Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzy dni ją odbuduję (Jan 2:19). Dziś wiemy, że w tym momencie Chrystus mówił o świątyni swojego ciała (w. 21). Dlatego zrozumiałe stają się Jego słowa, że tym, którzy Go przyjęli, dało moc stania się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w Jego imię (Jan 1:12).

Chrystus w czasie tej krótkiej wizyty w Jerozolimie dokonał wielu cudów, a raczej pokazał znaki, które świadczyły o tym, kim On jest naprawdę. Żydzi niejednokrotnie domagali się od Niego - Jakim znakiem potwierdzisz nam, że masz prawo to czynić? (Jan 2:18). Nic więc dziwnego, że teraz, gdy ludzie zobaczyli znaki świadczące o tym, że jest Tym, o kim pisał Dawid w jednym z Psalmów - Gorliwość o dom Twój pożre Mnie (w. 17), uwierzyli w Niego. Ewangelista Jan dał świadectwo, że wielu widząc znaki, które czynił, uwierzyło w Niego (w. 23). Ewangeliści opisują wiele podobnych sytuacji, gdy mnóstwo ludzi uwierzyło w Chrystusa, widząc cuda, jakie czynił.

Podczas lektury tego fragmentu ewangelii, zaskoczyła mnie treść dwóch kolejnych wersetów. Czytamy mianowicie, że Jezus jednak nie polegał na nich, ponieważ wszystkich znał” (Jan 2:24). Jak to - możemy zapytać - przecież wcześniej powiedział, że dał moc stania się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w Jego imię (Jan 1:12), a teraz mówi twardo, że im nie ufa? Warto jest w tym miejscu zajrzeć do innych przekładów tego tekstu. Według mnie, najlepiej zostało to oddane w tzw. Biblii Interlinearnej - Sam zaś Jezus nie zdawał (się) (na) nich z powodu tego (że) on (znał) wszystkich”. To znaczy, że pomimo iż uwierzyli w Niego, Jezus nie mógł im zaufać, bowiem wiedział, co się w człowieku kryje” (w. 25).

Oczywiście, Chrystus ma prawo tak powiedzieć, a także nie ufać tym, którzy uwierzyli w Jego imię, ponieważ On nie potrzebuje niczyjego świadectwa o człowieku. Sam bowiem wiedział, co się w człowieku kryje (Jan 2:25). Pan Jezus niejednokrotnie zwracał uwagę ludziom, którzy tłumnie Go naśladowali, że idą za Nim dlatego, iż nakarmił ich chlebem, albo że widzieli cuda, których dokonywał. Myślę, że możemy tę myśl przenieść do współczesności. Dzisiaj możemy również zobaczyć wielkie tłumy tam, gdzie „coś” się dzieje, gdzie ludzie czują się fajnie, mają „fun”, gdzie jest miła atmosfera, ponieważ słyszą same pochwały o sobie i zapewnienie, że Bóg ich kocha i nie muszą już nic robić. Wystarczy „wskoczyć Tatusiowi na kolana” i spokojnie czekać na wieczność w niebiańskim pałacu. Takich wierzących jest coraz więcej.

Podobną sytuację zastał apostoł Piotr w Samarii, gdy przyszedł na wieść, iż wielu uwierzyło w zwiastowanego im Mesjasza. Łukasz, opisując to wydarzenie, zwraca uwagę na to, że tłumy przyjmowały uważnie i zgodnie to, co Filip mówił, ponieważ słyszały o znakach, które czynił i je widziały (Dz.Ap. 8:6). Z imienia wymieniony został pewien neofita - Uwierzył również sam Szymon, a kiedy został ochrzczony, towarzyszył wszędzie Filipowi i zdumiewał się bardzo na widok dokonywanych znaków i cudów (w. 13). Lecz apostoł Piotr, gdy usłyszał prośbę, z jaką do niego zwrócił się ten nowo nawrócony, nie dał temu wiary. Odpowiedział wprost: Nie masz żadnego udziału w tym dziele, bo twoje serce nie jest prawe wobec Boga. Odwróć się więc od swojej nieprawości i proś Pana, a może ci odpuści zamysł twego serca. Widzę bowiem, że jesteś pogrążony w goryczy i uwikłany w nieprawości (w. 21-23).

Wow! Zastanawiam się, czy dziś jakiś pastor odważyłby się tak zareagować? Najczęściej widzimy jedynie ogrom radości z powodu nawrócenia jednego grzesznika, bez głębszej duchowej analizy rozpoznania autentyczności zjawiska. Liczą się jedynie liczby. Niedawno słyszałem zapowiedź uroczystości chrztu w jednym ze zborów i informację, że jeśli ktoś pragnie przyjąć chrzest, to powinien zgłosić się godzinę wcześniej, aby wysłuchać nauki na temat chrztu.

Wracając do wydarzenia opisanego przez Jana, chcę zwrócić uwagę na kontekst dalszej rozmowy Pana Jezusa z Nikodemem. Częstym błędem jest, że czytając Biblię, wstawiamy przerwy pomiędzy rozdziałami. Powinniśmy jednak zawsze pamiętać, że oryginalny tekst nie był podzielony na rozdziały. Dlatego pozwólcie, że dokonam pewnego uwspółcześnienia tego fragmentu z ewangelii Jana.

„ Wielu przekonało się, że jest Mesjaszem, bo widzieli cuda, jakie czynił w Jerozolimie podczas święta Paschy. Ale Jezus im nie ufał, zbyt dobrze znał naturę ludzką i wiedział, jak bardzo jest zmienna.

Pewnej nocy przyszedł arcybiskup, hierarcha powszechnie znanej religii.

- Mistrzu, wiemy wszyscy - rozpoczął - że jesteś Nauczycielem, którego przysłał Bóg. Świadczą o tym wyraźnie Twoje cuda.

W odpowiedzi rzekł mu Jezus:

- Z całą mocą muszę cię zapewnić, że jeśli nie narodzisz się na nowo, nie wejdziesz do Królestwa Bożego.

- Urodzić się na nowo? - zdumiał się arcybiskup. - Co masz na myśli? Jak może dorosły człowiek na powrót wejść w łono matki i znowu się narodzić?

Jezus powiedział:

- Oświadczam ci, że jeśli człowiek nie narodzi się z wody i z Ducha, nie może wejść do Królestwa Bożego.” (Ew. Jana 2:23 - 3:5 [Słowo Życia]).

Można wierzyć w imię Jezusa, można nawet wierzyć w Boga i drżeć na wspomnienie Jego imienia, lecz bez narodzenia się z Ducha Świętego, pozostaje się tylko „narodzonym z ciała”. Bez względu na religijność i zajmowane stanowisko w hierarchii kościelnej, każdy kto jest narodzony jedynie z ciała jest grzesznikiem, gdyż Nikt nie jest sprawiedliwy, nie jest rozumny, nie szuka Boga, wszyscy zbłądzili, razem stali się nieużyteczni, nikt nie czyni dobra (Rzym. 3:10-12).

Dlatego tak ważne są słowa apostoła Pawła, że Bóg jednak, będąc bogaty w miłosierdzie, przez wielką swoją miłość, którą nas ukochał, i to nas, którzy byliśmy umarli wskutek występków, z Chrystusem przywrócił także do życia. Łaską przecież jesteście zbawieni!” (Efez. 2:4,5).

Tylko to się liczy przed Bogiem.

Henryk Hukisz