Sunday, April 29, 2012

Widok z góry Karmel

 Autokar z trudem wspinał się serpentyną na szczyt góry Karmel. Oczekiwałem w napięciu na moment, gdy moje stopy staną na tym szczególnym miejscu, na którym parę tysięcy lat temu odbywał sie sąd Boży, gdy Eliasz rzucił wyzwanie prorokom Baala. Ta historia należy do jednej z najbardziej znanych w Biblii, a prorok Eliasz zyskał przydomek człowieka, „tymże biedom poddany jako i my” (Jak. 5:17 [BG]. Jest to niewątpliwie olbrzymią zachętą dla nas do modlitwy, na wzór tego wielkiego proroka.
Sama góra Karmel nie posiada jakiegoś szczególnego kształtu, od wieków spokojnie góruje nad miastem portowym Haifa. Widok w kierunku północnym jest dużo ciekawszy, gdyż można podziwiać to wielkie miasto, które zapisało sie bardziej w nowożytnej historii Izraela, niż w dawnych czasach. W 1948 roku, od maja począwszy, do portu w tym mieście wpływały pierwsze statki z powracającymi Izraelitami do swojej ziemi, do utworzonego państwa po prawie dwóch tysiącach lat rozproszenia po całym świecie.
Kiedy spojrzałem w kierunku zachodnim, jak oko sięgało, rozpościerało się Morze Śródziemne. Lubiłem takie widoki w czasie wędrówki po ziemi Naszego Pana i Zbawiciela, gdyż w porównaniu z większością innych miejsc zabudowanych średniowiecznymi kościołami i klasztorami, to zachowało się w oryginalnym stanie. Morze pozostało nadal morzem, a jedynie chmury na niebie były współczesne.
Myślami pobiegłem do tamtych czasów. W wyobraźni zobaczyłem tego sędziwego już wiekiem męża Bożego, jak stojąc przed ołtarzem obficie zmoczonym wodą, wołał: „Panie, Boże Abrahama, Izaaka i Izraela! Niech się dziś okaże, że Ty jesteś Bogiem w Izraelu, a ja twoim sługą i że według twego słowa uczyniłem to wszystko. Odezwij się, Panie, odpowiedz mi, a niech ten lud pozna, że Ty, Panie, jesteś Bogiem prawdziwym i że Ty odmienisz ich serca” (1 Król. 18:36,37).  Był wprawdzie zmęczony walką o przywrócenie czci dla Jedynego Boga, lecz na twarzy jasniała radość zwycięstwa, gdy widział cały lud leżący twarzą w prochu ziemi, wołający z przerażeniem w głosie: „Pan jest Bogiem, Pan jest Bogiem!” (w. 39).
Kiedy stałem na tej górze, niebo było czyste, nie było na nim ani jednej chmurki, dlatego łatwiej mi było wyobrazić sobie moment, na który teraz chcę zwrócic naszą uwagę.
W pierwszej połowie ósmego wieku przed Chrystusem władzę w Izraelu objął Achab, o którym czytamy, że „postępował w oczach Pana gorzej, niż wszyscy jego poprzednicy” (1 Król. 16:30). Na domiar złego, ożenił się z córką pogańskiego króla Sydonu, Izebel i wprowadził bałwochwalczy kult Baala oraz, wbrew Bożemu zakazowi, odbudował Jerycho. Izrael pogrążył się w ogólnonarodowym bałwochwalstwie. W takiej sytuacji, Bóg posłał swego proroka, aby ogłosił nastanie suszy, jako Bożej kary za odstępstwo. Cała wina za to nieszczęście spadła na Eliasza, za którym wysłano listy gończe, a proroków Bożych, Izebel kazała wyciąć w pień.
Kiedy minęło trzy i pół roku, Eliasz otrzymał znów polecenie, aby udać się do Achaba z wiadomością, że Bóg pośle deszcz na spragnioną ziemię. To tak, jak gdyby, został posłany do klatki z wściekłym lwem. Prorok z oburzeniem zwrócił sie do Boga: „Cóż zawiniłem, że chcesz swego sługę wydać w rękę Achaba, aby mnie kazał zgładzić” (1 Król. 18:9).  Gdy doszło do spotkania, król Achab spytał Eliasza: „Czy to ty jesteś, sprawco nieszczęść w Izraelu?” (w. 17).  Wierzę, ze jedynie DuchŚwięty mógł natchnąć proroka Bożego taką odwagą, aby mógł odpowiedzieć królowi: „Nie ja sprowadziłem nieszczęście na Izraela, lecz ty i ród twojego ojca przez to, że zaniedbaliście przykazania Pana, a ty poszedłeś za Baalami” (w. 18).
Na polecenie Eliasza, zbudowano ołtarz, przed którym stanęło czterystu pięćdziesięciu proroków Baala i czterystu proroków Aszery, a górę otoczył cały Izrael, aby zdecydować się, kto jest prawdziwym Bogiem. Wyzwanie brzmiało bardzo jednoznacznie: „Jak długo będziecie kuleć na dwie strony? Jeżeli Pan jest Bogiem, idźcie za nim, a jeżeli Baal, idźcie za nim! Lecz lud nie odrzekł mu ani słowa” (w. 21)Wobec Boga istnieje tyko jedna decyzja – albo z Nim, albo przeciwko Niemu. Ponad osiem wieków później do takiej samej decyzji wzywał Pan Jezus słowami kazania na górze - "Nikt nie może dwom panom służyć, gdyż albo jednego nienawidzić będzie, a drugiego miłować, albo jednego trzymać się będzie, a drugim pogardzi" (Mat. 6:24). Dziś, gdy już minęło parę tysięcy lat od czasów Eliasza, to wezwanie jest nadal aktualne - musimy odpowiedzieć na nie szczerze, nie poprzez zachowywanie rytuałów religijnych, lecz praktycznie, każdego dnia w różnych sytuacjach, uznając jedynie Boga jako swojego Pana.
Wierzę, ze wszyscy dobrze znamy zakończenie tej historii. Na wyznanie Eliasza, że jedynie Bóg jest Bogiem w Izraelu, spadł ogień z nieba i pochłonął nie tylko ofiarę, lecz i drzewo i kamienie i wodę wysuszył. Teraz pozostało tylko oczekiwać na szum deszczu, który Eliasz już słyszał uszami wiary. Achabowi nakazał posilić się przed ulewą, a sam „wstąpił na szczyt Karmelu, przykucnął na ziemi, mając twarz między swoimi kolanami” (w. 42).
Na szczycie Karmelu miało miejsce niesamowite wydarzenie. Eliasz już słyszał nadchodzący deszcz, a jego sługa musiał siedmiokrotnie spoglądać w kierunku zachodnim, aby w końcu ujrzeć znak – „Oto maleńka chmurka jak dłoń ludzka wznosi się z morza” (w. 44).
Pan Jezus powiedział: „gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy, to powiedzielibyście tej górze: Przenieś się stąd tam, a przeniesie się, i nic niemożliwego dla was nie będzie” (Mat. 17:20)
Dlaczego więc, mając za przykład Eliasza, jako męża modlitwy i wiary, wyczekujemy wielkich znaków, aby uwierzyć, że Bóg ma moc? Myślimy, że musi nastąpić jakiś niezwykły cud, uzdrowienie, z martwych wzbudzenie, aby ludzie uwierzyli w Boga. A bywa tak, że oczekując na wielkie znaki, depczemy po drodze lilie, które są nam dane jako znak niezachwianej Bożej Opatrzności. Nie zauważamy wróbelka na gałązce, o którego Bóg się troszczy, a spoglądamy w niebo, aby zobaczyć coś większego. Niestety, często jest tak, że potrzebujemy wiary wielkiej jak góra, aby poruszyć ziarenko gorczycy.
Jezus powiedział: „Jesteście więcej warci niż wiele wróbli” (Mat. 10:31).
Henryk Hukisz

Saturday, April 28, 2012

Wilki w owczej skórze

Współczesna technika zapisu tekstu umożliwia niespotykane dotąd możliwiści manipulowania czytelnikami. Patrząc na piśmiennictwo przez pryzmat historii, kiedyś każda kartka, lub zwój zapisany jakąś treścią, były drogocennym materiałem. Największa na świecie biblioteka aleksandryjska, posiadająca wówczas olbrzymie zbiory różnych pism, była skarbem, z powodu którego toczone były wojny.
Dzisaj, pisząc jakiś tekst na komputerze, nie dbamy o prawidłową składnię zdań, lub ortografię, gdyż, załatwi to za nas program, albo robimy korektę na koniec. Pamiętam czasy, gdy pisało się na maszynie, z jakim bólem wymieniało się kartkę papieru z powodu małego błędu.
Obecnie korzystamy w tekstów biblijnych, jakie mamy „wgrane” do naszych pc-tów. Sam więcej korzystam z komputerowego składu Biblii różnych przekładów, niż z tradycyjnego wertowania kartek kolejnej Biblii, ponieważ musiałem już kilka w swoim życiu wymieniać z powodu zniszczenia. Miałem dość zabawną sytuację podczas prowadzenia studium biblijnego, na którym korzystałem z komputera (miałem przygotowaną prezentacją multimedialną). Jeden z uczestników tego spotkania, zarzucił mi odstępstwo od natchnionego tekstu, jaki istnieje tylko w Biblii drukowanej. Wyjaśnił później, że natchnienie Boże jest możliwe tylko w wyrazach zapisanych na papierze, bo w komputerze są „jedynie klawisze”. (No comments)
Lecz jaki to ma związek z dzisiejszym tematem? Jedynie taki, że chcę uwrażliwić na istniejące dziś możliwości wykorzystywania tekstu biblijnego do robienia własnych dzieł . Bardzo łatwo można wstawić dowolny werset, lub jego część do treści swojego artykułu, zmieniając znaczenie tego wersetu. Nasz własny kontekst może wpłynąć na zmianę treści Słowa Bożego. Najgorzej, jeśli jest to działanie zamierzone. Musimy pamiętać, że Biblia jest Słowem Bożym i jakakowiek manipulacja nie ujdzie nam przed Autorem tego Słowa.
Spotkałem niedawno stronę w internecie „Strings of Scripture” (Pasemka Pism), która zamieszcza kompilacje tekstów biblijnych, bez dodawania własnych słów, albo zdań. Wybrane, według pomysłu autorów tej strony wersety lub ich części, są układane w sensowną treść. Wygląda to dość ciekawie, lecz istnieje możliwość  dokonania błędnego użycia jakiegoś wersetu, który w tym tekście pojawia się bez własnego kontekstu. Nie mam jeszcze wyrobionej opinii na temat twórców tej strony, lecz chcę zwrócić jedynie uwagę na takie niebezpieczeństwo. Dodatkowym zagrożeniem w dobieraniu wersetów jest korzystanie z dużej ilości tłumaczeń Biblii, szczególnie w języku angielskim. Ambicją autorów tych kompilacje jest stworzenie idealnego źródła do osobistego studiowania, rozmyślania i budowania się Słowem Bożym. „'Strings of Scripture' wnoszą moc Pisma Swiętego do życia w sposób dotychczas niedostępny. Są doskonałym podręcznikiem do studiowania Biblii" - takie są zakładane cele dla korzystających z zamieszczonych materiałów.
Zamieszczam poniżej jeden z opracowanych tematów na tej stronie. Wprawdzie korzystałem w większości z jednego przekładu, z Biblii Warszawskiej, z wyjątkiem dwóch razy z Biblii Tysiąclecia, lecz w tekście angielskim autorzy korzystaja przynajmniej z pięciu, i to głównie z tzw. „parafrazy”.
Musze przyznać, że spodobał mi się ten tekst, robi wrażenie, lecz czy każdy użyty werset rzeczywiście odnosi się do tematu?
"Wśród was będą fałszywi nauczyciele, którzy wprowadzać będą zgubne nauki (2 Ptr 2:1), którzy przychodzą do was w odzieniu owczym, wewnątrz zaś są wilkami drapieżnymi (Mat. 7:15), którzy przybierają pozór pobożności, podczas gdy życie ich jest zaprzeczeniem jej mocy (2 Tym. 3:5) a ich nauka jak gangrena będzie się szerzyć wokoło; (2 Tym. 2:17 [BT]).  I wielu pójdzie za ich rozwiązłością, a droga prawdy będzie przez nich pohańbiona. Z chciwości wykorzystywać was będą przez zmyślone opowieści (2 Ptr. 2:2,3). Oni to tuczą siebie samych (Jud 12), oczy ich wypatrują tylko cudzołożnic i nigdy im nie dość grzechu; nęcą dusze słabe, serce mają wyćwiczone w chciwości, synowie przekleństwa (2 Ptr. 2:14), którzy łaskę Boga naszego obracają w rozpustę (Jud 4), obiecując im wolność, chociaż sami są niewolnikami zguby (2 Ptr. 2:19). Spaczonych na umyśle i wyzutych z prawdy, którzy sądzą, że z pobożności można ciągnąć zyski (1 Tym. 6:5), którzy obłudnie kłamią, mają własne sumienie napiętnowane (1 Tym. 4:2 [BT]). Ludzie ci, to źródła bez wody i obłoki pędzone przez wicher; czeka ich przeznaczony najciemniejszy mrok. Przemawiając bowiem słowami nadętymi a pustymi, nęcą przez żądze cielesne i rozwiązłość tych, którzy dopiero co wyzwolili się od wpływu pogrążonych w błędzie (2 Ptr. 2:17,18). Tacy bowiem nie służą Panu naszemu, Chrystusowi, ale własnemu brzuchowi, i przez piękne a pochlebne słowa zwodzą serca prostaczków (Rzym. 16:18). Tym trzeba zatkać usta, gdyż oni to całe domy wywracają, nauczając dla niegodziwego zysku, czego nie należy (Tyt. 1:11). Baczcie, aby was kto nie sprowadził na manowce filozofią i czczym urojeniem, opartym na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie (Kol. 2:8). Albowiem gniew Boży z nieba objawia się przeciwko wszelkiej bezbożności i nieprawości ludzi, którzy przez nieprawość tłumią prawdę (Rzym. 1:18)."
Jestem daleki od rzucania złego światła na tę stronę internetową, czy na zawarte na niej materiały. Zacytowany wyżej temat jest jak najbardziej trafny, i powinno dzisiaj mówić się więcej o „wilkach”, którzy w odzieniu owczym działają sobie spokojnie pośród Bożego stada. Jest to tym bardziej ważne, ponieważ wielu daje się z łatwością pociągnąć przez takich nauczycieli. Słowo Boże mówi, że „ich nauka jak gangrena będzie się szerzyć wokoło;” (2 Tym. 2:17 [BT])  Skoro Bóg w Swoim Słowie mówi o szerzącej się zarazie, to widocznie wie o tym, że w wielu zborach nie będzie rozpoznania, kim są tacy nauczyciele, i pozwoli im się na spokojne działanie.
Znam takie sytuacje, gdy diakoni i inni przywódcy zboru, ulegali „zmyślonym opowieściom” i „pochlebnym słowom” takich samozwańczych nauczycieli, opierając każdy swój krok na wybranych i odpowiednio poukładanych wersetach. Dzieję się tak najczęściej, gdy Słowo Boże jest wykorzystywane instrumentalnie, do celów uprzednio obranych.
Dla jasności obrazu, mój dzisiejszy tytuł nie jest moja opinią na temat strony internetowej, do której się odwołuję.
Henryk Hukisz

Thursday, April 26, 2012

Polski Nechusztan

Aby szybciej dojechać z Poznania do Zielonej Góry, należy skorzystać z ekspresówki S3. Jadąc kiedyś tą drogą, w rejonie Świebodzina nagle zobaczyłem ogromną postać w kształcie Chrystusa. Przyznam, że widziałem już fotografię tej ogromnej figury, lecz w realu napawa wielką odrazą dla kogoś, kto zna drugie przykazanie, aby nie czynić żadnej rzeźby ani żadnego wizerunku tego, co jest w górze na niebie i na dole na ziemi, ani tego, co jest w wodzie pod ziemią (Wj. 20:4). Dla mnie osobiście oglądanie samych zdjęć odbierałem z niesmakiem, a co mają powiedzieć ci, którzy tam mieszkają lub przejeżdżają w tej okolicy i są skazani na ten widok codziennie?
Pamiętam ten moment, że gdy zobaczyłem ten pomnik, przypomnaiłem sobie wydarzenie biblijne, jakie miało miejsce kiedyś w Izraelu. Stąd też wziął się tytuł tego rozważania.
Pamiętam pewną akcję organizowaną kiedyś w zborach, aby zamiast królowej –  uznawanej przez większość rodaków - ogłaszać Chrystusa Królem Polski. Wydawało by się, że to monumentalne dzieło lokalnych twórców, powinno być powitane z entuzjazmem wśród wierzących, którzy w tej akcji brali udział. Mam jednak wątpliwości co do tego, jak to mogłyby odbierać osoby wierzące z lokalnego zboru.
Przenieśmy się w odległe czasy, gdy w Judzie królem był Ezechiasz, który przeprowadził jedną z większych reform religijnych. W tym samym czasie Izrael dogorywał już pod nieustannymi atakami Salmanassara, króla asyryjskiego, a mieszkańcy tej części Ziemi Obiecanej, pogrążali się coraz bardziej w synkretyźmie religijnym. Samarytanie, gdyż tak zaczęto ich nazywać, czcili PANA, a jednocześnie służyli swoim bogom według zwyczaju narodów, spośród których ich uprowadzono. Do dziś postępują według swoich dawnych zwyczajów. Nie ma wśród nich bojaźni PANA i nie postępują według Jego ustaw i nakazów, według Prawa i przykazania, według tego, co PAN nakazał synom Jakuba, któremu nadał imię Izrael (2 Krl. 17:33,34). Pamiętajmy, że nie można było oddawać czci Bogu i obcym bóstwom równocześnie, gdyż było to dla Boga obrzydliwością.
Mieszkańcy Judy, państwa południowego, którzy znajdowali się pod rządami królów z domu Dawida, mieli więcej szczęścia i mogli częściej służyć jedynie Bogu, który dał im tę ziemię. O królu Ezechiaszu jest powiedziane, że „czynił to, co prawe w oczach PANA, tak samo jak czynił jego przodek, Dawid( 2 Krl 18:3). On nie tylko chciał powrócić do pobożności z czasów Dawida, lecz zrobił to praktycznie, jak czytamy w kronikach królewskich: „On to usunął wyżyny, połamał stele, ściął aszerę i roztrzaskał miedzianego węża, którego uczynił Mojżeszb, albowiem aż do tego czasu Izraelici palili mu kadzidło, a nazywali go Nechusztan” (w. 4). 
„Nechusztan” w języku oryginalnym znaczy „coś z brązu”, chociaż niektórzy bibliści doszukują się w tym wyrazie, znajdującym się jedynie w tym miejscu w Biblii, określenia złożonego z wyrazów „brąz” i „wąż”, co w pewnym sensie jest uzasadnione.
Dzięki prorokom występującym w tej części Ziemi Obiecanej, mieszkańcy Judy trzymali się bardziej Boga i Jego Prawa. Już wcześniej zdarzało się, że po odejściu od Boga, po wezwaniach proroków, aby oddawano cześć jedynie prawdziwemu Bogu, niszczone były święte gaje i ołtarze postawione dla obcych bogów. Wcześniejsze religijne reformacje nie zawsze dotyczyły całego życia, gdyż pozostawały jeszcze obce elementy pogańskiego pochodzenia. Lecz tym razem mamy do czynienia z wyjątkową sytuacją.
Wąż miedziany był przedmiotem pochodzenia jak najbardziej biblijnego - powiedzielibyśmy dzisiaj. To przecież sam Bóg nakazał Mojżeszowi: „Sporządź sobie jadowitego węża i zawieś go na palu*. Każdy ukąszony, który na niego spojrzy, pozostanie przy życiu” (Lb. 21:8).  Mojżesz, będąc posłuszny Bogu, zrobił dokładnie tak, jak mu polecono i dzięki temu życie tysięcy Izraelitów, których pokąsały jadowite węże, zostało uratowane. Półtora tysiąca lat później, Pan Jezus mógł powiedzieć Nikodemowi: „I jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak musi być wywyższony Syn Człowieczyb, aby każdy, kto w Niego wierzy, miał życie wieczne” (Jn 3:14,15). 
Ludzie mają wrodzoną skłonność do zachowywania pamiątek. Sam kiedyś zabierałem kamyki z miejsc, jakie miałem okazję odwiedzić. Nie widzę w tym nic złego, nie ma biblijnej podstawy, aby dopatrywać się w tym jakiegoś grzechu. Niedawno, odwiedzając znajomą mi osobę w jej mieszkaniu, zobaczyłem na ścianie oprawiony w ramkę kamień z dna strumienia, w którym ta osoba przyjęła chrzest. Moją uwagę zwróciła również umieszczona obok płyta CD nagraniem kazania, jakie kiedyś wygłosiłem na temat kamieni, jakie Bóg nakazał Jozuemu zabrać z dna Jordanu, gdy wchodzili do Ziemi Obiecanej. Jozue zbudował z nich pomnik w Gilgal, i miały one służyć następnym pokoleniom jako pamiątka. Wówczas Jozue „powiedział do Izraelitów: Gdy w przyszłości wasi potomkowie zapytają swoich ojców, co oznaczają te kamienie, wtedy pouczycie waszych synów: Izrael przeszedł przez ten oto Jordan suchą stopą, ponieważ PAN, wasz Bóg, osuszył przed wami wody Jordanu, dopóki nie przeszliście, tak jak uczynił PAN, wasz Bóg, z Morzem Sitowia, które osuszył przed nami, aż przeszliśmy. Aby wszystkie ludy ziemi poznały, że ręka PANA jest mocna, i abyście bali się PANA, waszego Boga, po wszystkie dni” (Joz. 4:21-24). Lecz nigdzie nie jest nakazane, aby tym kamieniom oddawać cześć.  
Pomniki są potrzebne dla następnych pokoleń, aby były świadectwem Bożego działania. Lecz głównym i jedynym celem jakiemu służą, jest oddanie chwały Bogu, a nie im samym. Chyba dobrze pamiętamy przynjamniej kilka przykładów z Biblii, gdy stawiano pomniki upamiętniające Boga. Jedno z takich wydarzeń zostało opisane przez Samuela, gdy Bóg pomógł im pokonać  Filistyńczyków. W tym historycznym zapisie czytamy: „Samuel zaś wziął jeden kamień i umieścił go między Mispą a Haszen. Nadał mu nazwę Eben-Haezerb i powiedział: Aż dotąd pomagał nam PAN” (1 Sm. 7:12).  
Dobrze jest mieć w pamięci wydarzenia, które wskazują na Boga, na Jego moc i zwycięstwo. Lecz źle dzieje się, gdy sam pomnik staje się przedmiotem, który zostaje otoczony czcią. Tak stało sie z wężem miedzianym, synowie Izraelscy czcili ten pomnik, spalając przed nim kadzidła.  Bóg dał Dziesięć Przykazań, aby je przestrzegano po wszystkie czasy. Warto jest w tym miejscu zacytować w całości drugie przykazanie, które brzmi tak: „Nie będziesz czynił żadnej rzeźby ani żadnego wizerunku tego, co jest w górze na niebie i na dole na ziemi, ani tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz oddawał im pokłonu i nie będziesz im służył, gdyż Ja, PAN, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, karzącym synów do trzeciego i czwartego pokolenia za winy ojców, którzy Mnie nienawidzą” (Wj. 20:4,5). 
Niestety, ta treść jest nieznana wśród większości tzw. „chrześcijan” w naszym kraju, dlatego ludzie nie widzą przeszkody w oddawaniu czci pomnikom i przedmiotom, nawet jeśli są „biblijne”. Wyrzucając kiedyś to przykazanie z Dekalogu, wyrządzono ogromną krzywdę dla wiernych Kościoła Katolickiego. Ich nauczyciele oficjalnie tłumaczą, że treść tego przykazania jest ukryta w pierwszym, które zabrania mieć innych bogów. W wyjaśnieniu do tego przykazania mówi się: Pierwsze przykazanie zakazuje czci fałszywych bogów. Dla chrześcijanina oznacza to - wezwanie do niezachwianej wiary w prawdziwie wyzwalającego Boga i oddanie się Jemu. Fałszywymi i zniewalającymi nas bogami naszych czasów są: władza, dążenie do sukcesu i sławy, pieniądz.” (http://www.opoka.org.pl/)  To wyjaśnienie celowo nie wymienia niezliczonych pomników i figurek, jakie wypełniają budynki sakralne i pobocza wielu dróg? Jeśli ktoś uważa, że one służą jedynie pamięci, to w jakim celu ustawione są przed nimi ołtarzyki? Czyż nie po to, aby lud przed nimi klękał i oddawał im boską część!
Nie wolno zapominać o żywym Chrystusie, gdyż Apostoł Paweł napisał do wierzących – „Pamiętaj o Jezusie Chrystusie, potomku Dawida, który został wskrzeszony z martwych zgodnie z moją Ewangelią” (2 Tm. 2:8). Paweł, ani żaden inny apostoł, nie wspominał nic o oddawaniu czci przemiotom, które mogą mieć jakiś związek z wydarzeniami opisanymi w Bibili. Pamięć i cześć związana jest jedynie z osobą Chrystusa i Boga, a nie z pamiątkami o Nich
Jeśli ktoś nie ma żywego Chrystusa w swoim sercu, to Jego pomnik będzie jedynie bałwochwalczym przedmiotem czci. Człowiek, który ma Chrystusa w swoim sercu nigdy nie uklęknie przed nikim, ani niczym innym, gdyż tylko Jezus jest godzien, aby na Jego imię zgięło się każde kolano w niebiosach, na ziemi i pod ziemią i aby każdy język wyznał, że Jezus Chrystus jest Panem ku chwale Boga Ojca" (Flp. 2:10).
Henryk Hukisz

Tuesday, April 24, 2012

Wypluta letniość

Słowa do dzisiejszego tematu wziąłem  z listu Pana Jezusa do zboru w Laodycei. Są to słowa, jakimi Pan i Głowa Kościoła ocenił stan tego zboru. Nie są one zachętą do naśladowania, wręcz przeciwnie,są zdecydowanie przestrogą przed „wypluciem” z ust Pana. Są to mocne słowa, lecz kwestia, której dotyczą, nie jest tuzinkowa. Chodzi o życie i śmierć, chodzi o wieczność, o to gdzie ją spędzimy.
Być może zdarzyło nam się kiedyś w upalny dzień, gdy spoceni i spragnieni wpadliśmy do kuchni, aby wziąć z lodówki chłodnego loda w rożku, a tu – z powodu chwilowego wyłączenia prądu, lodówka rozmroziła się, i ...
Letniość nie jest czymś pożądanym w Bożym Kościele. To wynika z tego listu, w którym Jezus bezbłędnie ocenił stan ludzi wierzących w Laodycei. Ten list kończy listę siedmiu poselstw skierowanych do zborów małoazjatyckich, jakie Apostoł Jan zapisał pod dyktando Chrystusa. Niektórzy uważają, że w tych listach została przedstawiona historia całego chrześcijaństwa, i list do zboru w Laodycei, jest oceną stanu Kościoła czasów ostatecznych. Jeśli tak, to tym bardziej powinniśmy zainteresować się opiną, jaką Pan Jezus wypowiedział na ten temat, a Jego opinia jest nieomylna.
Słyszałem, i z pewnością wielu z was, niejedno kazanie na temat zboru laodycejskiego. Niektóre wersety znamy na pamięć, jak na przykład, mówiący o Chrystusie pukającym do drzwi. Dość popularny jest również i ten obraz, z którego zaczerpnąłem dzisiejszy temat. Słyszeliśmy też różne interpretacje, co to znaczy być zimnym albo gorącym. Wielu kaznodziejów nie stara sie poznać prawdziwego znaczenia tego wyrażenia, zamiast tego, budują własne wyjaśnienia, odpowiednio do założonego z góry zastosowania. Nie zawsze jest to dobre, bo jak można wytłumaczyć wprost, że Jezus woli, abyśmy byli zimni, raczej, powinien nas przestrzegać przed tym. Gorącymi, to każdy rozumie, nawet z łatwością można to podbudować kilkoma wersetami biblijnymi. Przysłuchując się nieraz próbie wyjaśnienia, o co chodzi z tym zimnym stanem, obserwowałem mówcę, jak się pocił, poszukując odpowiednich wersetów, aby uzasadnić, ze zimny jest stanem alternatywnym do gorącego. Jezus chce, abyśmy byli, w pozytywnym znaczeniu, albo zimni, albo gorący.
Musimy zapoznać się z geograficznym położeniem Laodycei i leżących w pobliżu miast, Kolosy i Hierapolis. Mieszkańcy Laodycei żyli dostatnio, gdyż dzięki produkcji wełny wzbogacili się i stać ich było na zbudowanie akweduktów kamiennych do przesyłania wody. Zimną wodę doprowadzili z górskich źródeł, znajdujących sie w okolicy Kolosów. Hierapolis znane było jako miasto uzdrowiskowe, ponieważ znajdowały sią tam gorące źródła lecznicze. Historycy opisują, że do tego miasta przychodziło mnóstwo ludzi chorych, aby zanurzyć się w leczniczych źródłach. Ci, którzy nie doznali uleczenia, zostali pogrzebani w okolicy miasta, co potwierdzają wykopaliska licznych grobów.
Laodyjczyków stać było na doprowadzenie tych wód do miasta. Ponieważ używany wówczas materiał budowlany pochodził z lokalnych skał wapiennych, dlatego rury i kanały kamienne, z których zbudowane były akwedukty, po pewnym czasie zapychały się osadem wapiennym, powodując spowolnienie przepływu wód. W rezultacie, mieszkańcy Laodycei, zamiast szybko dopływającej zimnej, mieli letnią wodę. Podobnie było w przypadku leczniczej wody gorącej, ponieważ płynęła dużo dłużej, ostygła i traciła swoje lecznicze właściwości. Letnia woda, zarówno ta, która miała przynieść ożywcze ochłodzenie w upalne dni, jak i ta, która miała swą temperaturą leczyć chorych, nie była do niczego przydatna.
Myślę, że znajomość tych szczegółów daje właściwe spojrzenie na treść całego listu. Przecież, pierwszymi odbiorcami tego listu byli mieszkańcy Laodycei. Oni doskonale znali lokalne uwarunkowania ich życia, wiedzieli, co znaczy letnia woda, zamiast zimnej, albo gorącej. Pan Jezus używał języka zrozumiałego dla adresatów Swego poselstwa. On wiedział, że laodyceńczycy są bogaci, i przez to uważali, że są samowystarczalni. Mówili o sobie: „bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję.” (Obj. 3:17) Nawet silne trzęsienie ziemi, jakie nawiedziło ten rejon w 60 roku n.e. nie wyrządziłe wielkiej szkody ekonomicznej. Odrzucili oferowaną im pomoc finansową władz rzymskich, własnymi środkami odbudowali miasto i życie toczyło się dalej.
Takie fałszywe mniemanie o sobie jest wstępem do tragedii innej natury, nie materialnej. Jak bardzo przypomina nam to historię Samsona. On również pokładał zaufanie we własnej sile. Nawet wówczas, gdy zadał się z pogańską pięknością, był pewien swojej siły i napadnięty przez Filistyńczyków powiedział: „Wyrwę się, jak za każdym razem dotąd i otrząsnę się.” (Sędz. 16:20)  Wiemy jak skończył.
Słowa Jezusa skierowane do Zboru w Laodycei, a również i do nas żyjących współcześnie, są wezwaniem do powrotu do pierwotnego stanu. Podobnie jak w sytuacji Zboru w Efezie, gdzie porzucono pierwszą miłość, Jezus wzywa: „wspomnij więc, z jakiej wyżyny spadłeś i upamiętaj się, i spełniaj uczynki takie, jak pierwej.” (Obj. 2:5)   Wierzący w Laodycei usłyszeli słowo, które jest skuteczniejszym lekarstwem, niż najgorętsze wody z Hierapolisu. Jezus, jedyny prawdziwy lekarz radzi nabyć u Niego „złota w ogniu wypróbowanego, abyś się wzbogacił i abyś przyodział szaty białe, aby nie wystąpiła na jaw haniebna nagość twoja, oraz maści, by nią namaścić oczy twoje, abyś przejrzał.” (Obj. 3:18) 
Zimny albo gorący, to stan świadczący o bezkompromisowej postawie wobec decyzji naśladowania Chrystusa. Prawdziwy chrześcijanin nie ulega modyfikacjom i nie przystowowuje sie do okoliczności, aby ułatwić sobie życie. Letni, czyli ani zimny, ani gorący, to konformista, który z łatwością przystosowuje się do zmienionych norm postępowania i w efekcie nie różni się od otoczenia. To ktoś, kto przestaje być solą i światłością w świecie wrogim dla Boga i Jego niezmiennych prawd.
Letniość jest tam, gdzie nie korzysta się z prawdziwego,ożywczego, leczącego Słowa Bożego, które jedynie może dać ochłodę spragnionemu i być lekarstwem potrzebującemu. Można oszukać siebie, gdy zamiast Słowa ze źródła, próbuje się stosować słowo przefiltrowane, podane po wielu przeróbkach różnych nauczycieli wprowadzających własne interpretacje.
Niestety, jednym ze znaków czasów ostatecznych (Laodycea, jako obraz kościoła ostatniego okresu), jest dobieranie sobie nauczycieli łechcących słuch. Apostoł Paweł ostrzegał swego współpracownika na niwie Bozej – „Albowiem przyjdzie czas, że zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom.” (2 Tym. 4:3,4)  Współcześnie jest to bardzo ułatwione, ponieważ internet daje możliwość wyboru takiej nauki, jaką się chce, a nie tej, jaka normalnie jest podawana za pośrednictwem zboru, do którego coraz częściej należy się jedynie formalnie. Owszem zbór jest potrzebny, bo jeszcze nie wymyślono internetowego chrztu, komunii, ślubu i pogrzebu.
Letniość grozi nam coraz poważnej, bo wygodniej jest korzystać z nauczania według własnego uznania, gdzie nie ma narażania się na dyscyplinę zborową. A jednak, Bóg nie wymyślił innego Kościoła, jak tylko ten, który buduje Jezus Chrystus, gdzie jest normalna społeczność przebywania ze sobą i zdrowa atmosfera zapewniająca wzrost.
Obawiam się, że znajdą się dzisiaj specjaliści, którzy zamiast pójścia do żródła, wymyślą urządzenia schładzające lub podgrzewające letnią wodę. Ale to nie to samo, „Bóg się nie da z siebie naśmiewać; co człowiek sieje, to i żąć będzie” (Gal. 6:7)
Henryk Hukisz

Monday, April 23, 2012

Gdy Pan zabiera


Z reguły wszyscy zgadzamy się ze słowami Pana Jezusa, który powiedział ustami Apostoła Pawła: „Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać” (DzAp. 20:35).  Lecz bądźmy szczerzy, mówiąc ogólnie, każdy lubi brać gdyż taką mamy już naturę. Wolimy dostawać, niż dawać. Dlatego już od dzieciństwa lubimy święta Bożego Narodzenia, ponieważ dostajemy prezenty. Nie chcę przez to pomniejszyć radości, jaka może sprawiać możliwość dawania. Ale to jest już inny temat. Dziś chcę zwrócić naszą uwagę na szczególny moment w naszym życiu, gdy Pan oczekuje od nas zgody na oddanie czegoś, co On zabiera.
Przypominam sobie pewne zdarzenie z pierwszych lat studiów na "Chacie", gdy jeden z kolegów przyjechał na teren uczelni nowiutkim Oplem. A był to rok 1966. Zapytany przez nas, skąd zdobył taką „brykę”, odpowiedział jak przystało na studenta teologii: „Pan dał”. Postanowiliśmy więc zrobić mu „kawał”.  Gdy kolega udał się na wykład, przepchnęliśmy auto za krzaki, a na miejscu gdzie było zaparkowane, zostawiliśmy kartkę z wersetem „Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Hiob 1:21).  Był to wówczas zwykły studencki wybryk i mam nadzieję, że zostaliśmy z niego rozgrzeszeni. Lecz warto było to zrobić, aby zobaczyć reakcję i minę naszego kolegi.
Prawda jednak jest taka – nie lubimy, gdy nam ktoś zabiera coś, co uważamy za nasze. W poprzednim systemie politycznym w Polsce, gdy wmawiano nam, że wszystko jest naszą wspólną własnością, krążyło takie porzekadło: „Co twoje, to jest i moje, a co moje, tego nie ruszaj”.
Wracając do historii Hioba, jesteśmy pełni uznania dla jego wypowiedzi, którą zacytowałem powyżej. Łatwiej jest nam pogodzić się z tym, gdy Pan zabiera, jeśli to dotyczy kogoś innego, a nie nas. Jedno jest pewne, że gdy Pan zabiera, czyni to dla naszego dobra. On niczego nie bierze dla Siebie, bo przecież On niczego nie potrzebuje. Apostoł Paweł powiedział w Atenach, że Bogu, który wszystko stworzył, nie można służyć, jakby „czego potrzebował, gdyż sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko”  (DzAp. 17:25). 
Skoro Pan niczego od nas nie potrzebuje, to dlaczego nam zabiera, i to najczęściej coś lub kogoś bardzo nam potrzebnego? Bóg może pozbawić nas czegoś, co odczujemy, co spowoduje, że będziemy szukać zmiany we własnym postępowaniu, a szczególnie w naszej relacji z Nim. Może to być bliska nam osoba, nasze zdrowie, umiłowany przedmiot, kariera zawodowa – lista może być nawet długa. Myślę, że dobrą ilustracją może być sytuacja, jaką stwarzamy w stosunku do naszych dzieci, gdy chcemy wywierać wpływ na ich wychowanie. Pomimo tego, że dziecko będzie odczuwać to zupełnie inaczej, rodzic z całą konsekwencją zabierze coś, co będzie uważać za niepotrzebne lub może mu zaszkodzić.
Musimy pamiętać o tym, że Bóg ma całkowicie inną skalę wartościowania, niż my. Nieraz nam się wydaje, że bez czegoś lub bez kogoś nasze życie straciłoby swój sens. A jednak, Bóg konsekwentnie przeprowadza Swoją operację „amputacji”, gdy w Jego opinii - będzie to najlepsze posunięcie wobec nas.
Z pewnością dobrze znamy historię Józefa, tego umiłowanego syna Jakuba. Patrząc z pozycji ojca, zabranie Józefa od niego, było zabiegiem bardzo bolesnym. Myślę, że Jakub wołał do Boga w niejedną bezsenną noc, powtarzając wciąż to samo pytanie: „Boże dlaczego mi go zabrałeś?” Dopiero po wielu latach rodzina Jakuba mogła ujrzeć to tragiczne wówczas wydarzenie, w zupełnie innym świetle. Bracia Józefa mogli powtórzyć swojemu ojcu słowa syna, którego nadal opłakiwał - „zabierzcie ojca waszego i rodziny wasze i przyjedźcie do mnie, a dam wam najlepszą część ziemi egipskiej, abyście mogli spożywać najwyborniejsze płody ziemi” (1 Moj. 45:18). I kiedy na całym świecie zapanował głód, Jakub ze swoją rodziną mógł odbierać Boże błogosławieństwo, które zostało wcześniej przygotowane.
Bóg jest najwspanialszym Ojcem, jakiego możemy sobie wyobrazić. Jego miłość do nas jest bezapelacyjna, a jej dowodem jest to, że nas smaga – „bo kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje” (Hebr. 12:6). Gdybyśmy nie odczuwali Jego karcącej dłoni, moglibyśmy zwątpić w Jego miłość. Brzmi to dość dziwnie i nie pasuje do naszego codziennego języka, jakim posługujemy się w relacjach z innymi ludźmi. Karceniem może być odebranie nam czegoś, co mogłoby przeszkadzać w przebywaniu w Bożej obecności.
Nieraz musi upłynąć sporo czasu, zanim dotrze do nas ta prawda, że Bóg zabrał nam coś z miłości do nas. Największą przeszkodą w zrozumieniu Bożego zamiaru, jest ocena sytuacji z naszej pozycji. Szczególnie, gdy zostajemy pozbawieni bliskiej nam osoby, z którą spędziliśmy większość naszego życia. Chociaż rozumiemy, że nasza ziemska egzystencja kiedyś się skończy, to jednak w chwili gdy zostajemy sami, jest nam smutno. Mamy prawo do tego, aby się smucić, gdy odczuwamy brak, gdy tracimy kochaną osobą. Szukając pocieszenia, możemy doświadczyć Boga w sposób, jakiego nigdy byśmy nie doznali w innych okolicznościach.
Istotną rolę odgrywa tu świadectwo tych, którzy już znaleźli się w sytuacji, w jaką my dopiero wchodzimy. Niedawno słyszałem świadectwo pewnej osoby, że doznała wspaniałego pokrzepienia na nabożeństwie w dużym kościele, gdy pastor poprosił o powstanie tych, którzy stracili kogoś bliskiego w ostatnim roku. Kiedy zobaczyła jak wielu ludzi doświadczyło utraty bliskiej im osoby, wówczas i ona mogła powstać razem z nimi, ponieważ kilka miesięcy wcześniej, Pan odwołał do wieczności jej męża. Poczuła się dużo lepiej wiedząc, że nie jest odosobniona w tym doświadczeniu. Bóg zabiera od nas nie tylko bliskie nam osoby, lecz najczęściej coś, co jest przeszkodą w zbliżeniu się do Niego.
Warto jest przypominać sobie świadectwa tych, którzy „doznali szyderstw i biczowania, ... wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi” (Hebr. 11:37,38). Oni tworzą olbrzymi „obłok świadków” zachęcających nas do przyjęcia z radością Bożego działania, gdy zdejmuje z nas „wszelki ciężar i grzech, który nas usidla”, abyśmy mogli bez przeszkód biec „wytrwale w wyścigu, który jest przed nami” (Hebr. 12:1).
W Liście do Hebrajczyków znajdujemy też świadectwo osób, o których zostało napisane, że z zadowoleniem przyjęli „grabież waszego mienia" ponieważ mieli pewność, "że sami posiadają majętność lepszą i trwałą” (Hebr. 10:34).  Czy my mamy też tę pewność, że Jezus Chrystus poszedł do Ojca, aby przygotować nam lepszą majętność? Może nieraz musimy doświadczyć zabrania tego, do czego zbytnio lgnie nasze serce, aby lepiej pamiętać o wiecznym dziedzictwie.
Dobrą zachętę do pogodzenia się z tym, gdy Pan zabiera nam coś, co uważamy za konieczne, aby żyć na wyższym poziomie, jest osobiste doświadczenie Apostoła Pawła. Ten wierny i oddany sługa Boży oświadczył: „Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek” (Filip. 4:12).  Było to możliwe tylko dzięki posileniu, jakie miał w Chrystusie.
Czy możemy powiedzieć wraz z Pawłem: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie” (w. 13)?  Natomiast Pan Jezus powiedział o sobie: „Lisy mają jamy, a ptaki niebieskie gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma, gdzie by głowę skłonił” (Łuk. 9:58). Jedno jest pewne, jeśli Pan nam coś zabrał, to On wie, że tego nie już nie potrzebujemy.
Henryk Hukisz

Sunday, April 22, 2012

Chrześcijański meteoryt

Niedaleko Poznania znajduje się rezerwat, przez który prowadzi ścieżka meteorytów zaznaczona kraterami utworzonymi przez spadające kamienie z nieba około 5 tyś. lat temu. Raz w roku można spoglądać nocą w niebo, gdy pada tzw. „deszcz meteorytów” . Astronomowie twierdzą, że w szczytowym momencie spada nawet kilkanaście meteorytów na godzinę
Osobiście, gdy myślę o tym astronomicznym zjawisku, zastanawiam się nad innymi „meteorytami”, jakie pojawiają sie na firmamencie wielu zborów. Chodzi oczywiście, nie o ciała niebieskie, lecz osoby, jakie pojawiają się w zborze, i po chwili znikają. Dlaczego nie pozostają dłużej, lecz po krótkim czasie znikają, pozostawiając po sobie jedynie niewielki krater wspomnień? Co powoduje, że te osoby nie doświadczają prawdziwej łaski zbawienia, która jest Bożym dziełem dokonującym nieodwracalnej zmiany?
Jak to jest z doświadczeniem zbawienia? Czy możliwe jest odejście od łaski, dzięki której zostajemy zbawieni? Tego rodzaju pytania nas dręczą, gdy spotykamy się z sytuacją, o jakiej wyżej napisałem.
Przy okazji tego rozważania, odsyłam do jednego z moich poprzednich wpisów na tym blogu, (Zgubione zbawienie), w którym odnoszę się bezpośrednio do tego pytania. Teraz natomiast, chciałbym zastanowić się, dlaczego dochodzi do tego, że są osoby, które nawracają się, wchodzą do społeczności zboru, i dość szybko znikają. Uważam, że przyczyna takich sytuacji nie zawsze leży po stronie tych osób, które odchodzą ze zboru. I tym szczególnie chciałbym się teraz zająć.
Zadaniem przywódców Kościoła jest troska o uczniów, o osoby, które doświadczyły zbawiającej łaski i pragną wzrastać w poznawaniu Pana. Chrystus powierzył  to zadanie tym sługom, których ustanowił nad trzodą, jak zostało to powiedziane przez Apostoła Pawła do starszych zboru efeskiego: „Miejcie pieczę o samych siebie i o całą trzodę, wśród której was Duch Święty ustanowił biskupami, abyście paśli zbór Pański nabyty własną jego krwią” (DzAp. 20:28). Troska o dusze osób powierzonych przez Chrystusa, naszego Arcypasterza, nie należy do spraw małoważnych, gdyż z tego zadania „biskupi” zostaną osobiście rozliczeni.
Apostoł Piotr, sam będąc powołanym do grona „biskupów” ówczesnego Kościoła, z troską napomina współpracowników o odpowiedzialne podejście do tego zadania. napisał do swoich współpracowników: „Starszych więc wśród was napominam, jako również starszy i świadek cierpień Chrystusowych oraz współuczestnik chwały, która ma się objawić: Paście trzodę Bożą, która jest między wami, nie z przymusu, lecz ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem, nie jako panujący nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody” (1 Ptr. 5:1-3).  Dalej, ten sędziwy już i doświadczony w boju o dusze zbawionych apostoł zapewnia, że „gdy się objawi Arcypasterz, otrzymacie niezwiędłą koronę chwały” (1 Ptr. 5:4).  Lecz, czy ta korona, będzie należała się wszystkim, którzy zostali przez Ducha Świętego ustanowieni, aby paśli zbór Pański? Przecież Apostoł Jakub przestrzegał  przed pochopnym porywaniem się do służby nauczania – „Niechaj niewielu z was zostaje nauczycielami, bracia moi, gdyż wiecie, że otrzymamy surowszy wyrok” (Jak. 3:1).
Pan Jezus powiedział przypowieść o wiernym i roztropnym szafarzu „którego ustanowił pan nad czeladzią swoją, aby im dawał wyżywienie w czasie właściwym” (Łuk. 12:42). Czyż nie jest to obraz tych wszystkich, którym Pan powierzył Swoją trzodę, aby ją karmili duchowym pokarmem dającym wzrost? Lecz Pan również przestrzega przed szafarzami, którym brak roztropności, mówiąc, „jeśliby zaś ów sługa rzekł w sercu swoim: Pan mój zwleka z przyjściem, i zacząłby bić sługi i służebnice, jeść, pić i upijać się” (w. 45). Czy taki „sługa” może oczekiwać na koronę chwały? Chyba nie, bo dalej Pan Jezus mówi, że „komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać” (w. 48).
Zobaczmy z jak ogromną troską Pan Jezus modlił sie do Ojca słowami „Ja za nimi proszę, nie za światem proszę, lecz za tymi, których mi dałeś, ponieważ oni są twoi” (Jan 17:9).  Wiemy, że nikt nie troszczy się o nas tak, jak sam Pan Jezus. On wie, ile Go kosztowaliśmy i nie pozwoli, aby z powodu jakiegoś nieodpowiedzialnego „biskupa”, Jego owieczki straciły cenny dar życia wiecznego. A jednak, dochodzi do tego rodzaju sytuacji, że ludzie odchodzą, ponieważ nie doświadczyły właściwej duchowej troski. Odchodzą zawiedzeni z nadzieją, że w innej społeczności doznają właściwej duchowej opieki.
Warto jest więc przypomnieć sobie inne słowa Dobrego Pasterza, który doskonale znał i rozumiał warunki naszego życia w tym świecie. On powiedział do uczniów: „Nie podobna, by zgorszenia nie przyszły, lecz biada temu, przez którego przychodzą. Lepiej by było dla niego, gdyby kamień młyński zawisł na szyi jego, a jego wrzucono do morza, niż żeby zgorszył jednego z tych maluczkich” (Łuk 17:1,2).  Oby to była jedynie słowna przestroga, lecz wiemy, zarówno z życia Kościoła już w czasach apostolskich, jak z pewnoscią i teraz spotkaliśmy się z takimi sytuacjami, że te słowa odnoszą się do realnych sytuacji.
Niedawno rozmawialiśmy w gronie osób, z których przynajmniej jedna była dobrze zorientowana w historii powstania jednego z największych kościołów a Stanach Zjednoczonych – „Willow Creek Community Church”. W okresie powstawania tej społeczności, odbywało się w niej niewiele chrztów, pownieważ tworzyli nią ludzie już wierzący i ochrzczeni na podstawie wyznanej wiary. Kościół ten został utworzony głównie z ludzi wierzących, którzy utracili zaufanie do społeczności i ich przywódców, w których nawrócili się i przez przebywali. w nich jedynie jakiś czas. 
Dlatego, wracając do „chrześcijańskich meteorytów”, myślę, że są to ludzie, którzy niekoniecznie rozpłynęli się w przestrzeni, lecz „wylądowali” w innej społeczności, w której doświadczyli pełniejszej troski, i tam postanowili pozostać. Znam sytuacje, gdy dochodziło do gorszących buntów wywołanych przez samozwańczych liderów, którzy, jak powiedział apostoł Paweł, mówią "rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą" (Dz.Ap. 20:30). Niestety, nie wszystkie z tych zawiedzionych "owieczek" znajda pastwiska. Wiele z nich odchodzi do świata.
Trzeba również powiedzieć, że istnieje i inna strona tego zjawiska. Są też takie osoby, które nie doświadczyły w pełni łaski zbawienia, lecz jedynie „zabawiły” przez jakiś czas w zborze, bo spełnione zostały ich chwilowe oczekiwania pocieszenia, wsparcia materialnego, czy potrzeby wysłuchania modlitwy. Lecz, gdy po pewnym czasie poznały, że życie chrześcijańskie, to coś więcej, niż „branie”, i że należy też „dawać” coś z siebie, wróciły skąd przyszły. To są ci, o których Pan Jezus mówił: „A posiany na gruncie skalistym, to ten, kto słucha słowa i zaraz z radością je przyjmuje, ale nie ma w sobie korzenia, nadto jest niestały i gdy przychodzi ucisk lub prześladowanie dla słowa, wnet się gorszy” (Mat. 13:20).
O takich ludzi należy się modlić, aby szczerze nawrócili się do Boga i byli gotowi pójść za Chrystusem, bez względu na koszt. Lecz, niestety, coraz rzadziej naucza się dziś w zborach o obliczaniu kosztu, "czy ma na wykończenie" (Łuk. 14:28). Nie mówi się o tym, ponieważ zależy na powiększaniu liczebności zboru, nawet kosztem gromadzenia "meteorytów".

Należy jednak pamiętać, że "kto nie dźwiga krzyża swojego, a idzie za mną, nie może być uczniem moim" (Łuk. 14:27). Tak nauczał Pan Jezus, ale kto chciałby dziś o tym słuchać?
Henryk Hukisz