Monday, April 23, 2012

Gdy Pan zabiera


Z reguły wszyscy zgadzamy się ze słowami Pana Jezusa, który powiedział ustami Apostoła Pawła: „Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać” (DzAp. 20:35).  Lecz bądźmy szczerzy, mówiąc ogólnie, każdy lubi brać gdyż taką mamy już naturę. Wolimy dostawać, niż dawać. Dlatego już od dzieciństwa lubimy święta Bożego Narodzenia, ponieważ dostajemy prezenty. Nie chcę przez to pomniejszyć radości, jaka może sprawiać możliwość dawania. Ale to jest już inny temat. Dziś chcę zwrócić naszą uwagę na szczególny moment w naszym życiu, gdy Pan oczekuje od nas zgody na oddanie czegoś, co On zabiera.
Przypominam sobie pewne zdarzenie z pierwszych lat studiów na "Chacie", gdy jeden z kolegów przyjechał na teren uczelni nowiutkim Oplem. A był to rok 1966. Zapytany przez nas, skąd zdobył taką „brykę”, odpowiedział jak przystało na studenta teologii: „Pan dał”. Postanowiliśmy więc zrobić mu „kawał”.  Gdy kolega udał się na wykład, przepchnęliśmy auto za krzaki, a na miejscu gdzie było zaparkowane, zostawiliśmy kartkę z wersetem „Pan dał, Pan wziął, niech będzie imię Pańskie błogosławione” (Hiob 1:21).  Był to wówczas zwykły studencki wybryk i mam nadzieję, że zostaliśmy z niego rozgrzeszeni. Lecz warto było to zrobić, aby zobaczyć reakcję i minę naszego kolegi.
Prawda jednak jest taka – nie lubimy, gdy nam ktoś zabiera coś, co uważamy za nasze. W poprzednim systemie politycznym w Polsce, gdy wmawiano nam, że wszystko jest naszą wspólną własnością, krążyło takie porzekadło: „Co twoje, to jest i moje, a co moje, tego nie ruszaj”.
Wracając do historii Hioba, jesteśmy pełni uznania dla jego wypowiedzi, którą zacytowałem powyżej. Łatwiej jest nam pogodzić się z tym, gdy Pan zabiera, jeśli to dotyczy kogoś innego, a nie nas. Jedno jest pewne, że gdy Pan zabiera, czyni to dla naszego dobra. On niczego nie bierze dla Siebie, bo przecież On niczego nie potrzebuje. Apostoł Paweł powiedział w Atenach, że Bogu, który wszystko stworzył, nie można służyć, jakby „czego potrzebował, gdyż sam daje wszystkim życie i tchnienie, i wszystko”  (DzAp. 17:25). 
Skoro Pan niczego od nas nie potrzebuje, to dlaczego nam zabiera, i to najczęściej coś lub kogoś bardzo nam potrzebnego? Bóg może pozbawić nas czegoś, co odczujemy, co spowoduje, że będziemy szukać zmiany we własnym postępowaniu, a szczególnie w naszej relacji z Nim. Może to być bliska nam osoba, nasze zdrowie, umiłowany przedmiot, kariera zawodowa – lista może być nawet długa. Myślę, że dobrą ilustracją może być sytuacja, jaką stwarzamy w stosunku do naszych dzieci, gdy chcemy wywierać wpływ na ich wychowanie. Pomimo tego, że dziecko będzie odczuwać to zupełnie inaczej, rodzic z całą konsekwencją zabierze coś, co będzie uważać za niepotrzebne lub może mu zaszkodzić.
Musimy pamiętać o tym, że Bóg ma całkowicie inną skalę wartościowania, niż my. Nieraz nam się wydaje, że bez czegoś lub bez kogoś nasze życie straciłoby swój sens. A jednak, Bóg konsekwentnie przeprowadza Swoją operację „amputacji”, gdy w Jego opinii - będzie to najlepsze posunięcie wobec nas.
Z pewnością dobrze znamy historię Józefa, tego umiłowanego syna Jakuba. Patrząc z pozycji ojca, zabranie Józefa od niego, było zabiegiem bardzo bolesnym. Myślę, że Jakub wołał do Boga w niejedną bezsenną noc, powtarzając wciąż to samo pytanie: „Boże dlaczego mi go zabrałeś?” Dopiero po wielu latach rodzina Jakuba mogła ujrzeć to tragiczne wówczas wydarzenie, w zupełnie innym świetle. Bracia Józefa mogli powtórzyć swojemu ojcu słowa syna, którego nadal opłakiwał - „zabierzcie ojca waszego i rodziny wasze i przyjedźcie do mnie, a dam wam najlepszą część ziemi egipskiej, abyście mogli spożywać najwyborniejsze płody ziemi” (1 Moj. 45:18). I kiedy na całym świecie zapanował głód, Jakub ze swoją rodziną mógł odbierać Boże błogosławieństwo, które zostało wcześniej przygotowane.
Bóg jest najwspanialszym Ojcem, jakiego możemy sobie wyobrazić. Jego miłość do nas jest bezapelacyjna, a jej dowodem jest to, że nas smaga – „bo kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje” (Hebr. 12:6). Gdybyśmy nie odczuwali Jego karcącej dłoni, moglibyśmy zwątpić w Jego miłość. Brzmi to dość dziwnie i nie pasuje do naszego codziennego języka, jakim posługujemy się w relacjach z innymi ludźmi. Karceniem może być odebranie nam czegoś, co mogłoby przeszkadzać w przebywaniu w Bożej obecności.
Nieraz musi upłynąć sporo czasu, zanim dotrze do nas ta prawda, że Bóg zabrał nam coś z miłości do nas. Największą przeszkodą w zrozumieniu Bożego zamiaru, jest ocena sytuacji z naszej pozycji. Szczególnie, gdy zostajemy pozbawieni bliskiej nam osoby, z którą spędziliśmy większość naszego życia. Chociaż rozumiemy, że nasza ziemska egzystencja kiedyś się skończy, to jednak w chwili gdy zostajemy sami, jest nam smutno. Mamy prawo do tego, aby się smucić, gdy odczuwamy brak, gdy tracimy kochaną osobą. Szukając pocieszenia, możemy doświadczyć Boga w sposób, jakiego nigdy byśmy nie doznali w innych okolicznościach.
Istotną rolę odgrywa tu świadectwo tych, którzy już znaleźli się w sytuacji, w jaką my dopiero wchodzimy. Niedawno słyszałem świadectwo pewnej osoby, że doznała wspaniałego pokrzepienia na nabożeństwie w dużym kościele, gdy pastor poprosił o powstanie tych, którzy stracili kogoś bliskiego w ostatnim roku. Kiedy zobaczyła jak wielu ludzi doświadczyło utraty bliskiej im osoby, wówczas i ona mogła powstać razem z nimi, ponieważ kilka miesięcy wcześniej, Pan odwołał do wieczności jej męża. Poczuła się dużo lepiej wiedząc, że nie jest odosobniona w tym doświadczeniu. Bóg zabiera od nas nie tylko bliskie nam osoby, lecz najczęściej coś, co jest przeszkodą w zbliżeniu się do Niego.
Warto jest przypominać sobie świadectwa tych, którzy „doznali szyderstw i biczowania, ... wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi” (Hebr. 11:37,38). Oni tworzą olbrzymi „obłok świadków” zachęcających nas do przyjęcia z radością Bożego działania, gdy zdejmuje z nas „wszelki ciężar i grzech, który nas usidla”, abyśmy mogli bez przeszkód biec „wytrwale w wyścigu, który jest przed nami” (Hebr. 12:1).
W Liście do Hebrajczyków znajdujemy też świadectwo osób, o których zostało napisane, że z zadowoleniem przyjęli „grabież waszego mienia" ponieważ mieli pewność, "że sami posiadają majętność lepszą i trwałą” (Hebr. 10:34).  Czy my mamy też tę pewność, że Jezus Chrystus poszedł do Ojca, aby przygotować nam lepszą majętność? Może nieraz musimy doświadczyć zabrania tego, do czego zbytnio lgnie nasze serce, aby lepiej pamiętać o wiecznym dziedzictwie.
Dobrą zachętę do pogodzenia się z tym, gdy Pan zabiera nam coś, co uważamy za konieczne, aby żyć na wyższym poziomie, jest osobiste doświadczenie Apostoła Pawła. Ten wierny i oddany sługa Boży oświadczył: „Umiem się ograniczyć, umiem też żyć w obfitości; wszędzie i we wszystkim jestem wyćwiczony; umiem być nasycony, jak i głód cierpieć, obfitować i znosić niedostatek” (Filip. 4:12).  Było to możliwe tylko dzięki posileniu, jakie miał w Chrystusie.
Czy możemy powiedzieć wraz z Pawłem: „Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie” (w. 13)?  Natomiast Pan Jezus powiedział o sobie: „Lisy mają jamy, a ptaki niebieskie gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma, gdzie by głowę skłonił” (Łuk. 9:58). Jedno jest pewne, jeśli Pan nam coś zabrał, to On wie, że tego nie już nie potrzebujemy.
Henryk Hukisz

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.