Friday, May 18, 2012

Uwielbianie Boga ze strachu

 Dziś istnieją różne szkoły uwielbiania Boga. Pamiętam czas, jak przed wielu laty do Polski dotarła nowa forma uwielbiania Pana podczas nabożeństw, popularnie określana jako „śpiew z ekranu”.   „Śpiewniki Pielgrzyma” poszły w kąt, a w kaplicach i w domach modlitwy zaczęły pojawiać się ekrany, lub przynajmnej białe prześcieradła na ścianie. Klawisze i gitary stopniowo otrzymywały wsparcie ze strony innych instrumentów, z perkusją włącznie. Pojawiła się nowa służba w lokalnych zborach – lider uwielbiania, którego wysyłano na szkolenia, albo miał okazję zaliczyć którąś z popularnych w Ameryce szkół dla „worship leaderów”. Pojawiła się teoria, prawie że teologia, jak należy uwielbiać Boga. Jest bodajże, pięć poziomów biblijnego uwielbiania. Kto miał okazję być gościem w różnych zborach, mógł zaobserwować szeroki wachlarz form uwielbiania, jakie obecnie się praktykuje.  Lecz nie o formie prowadzenia śpiewu pieśni czy refrenów chcę tym razem pisać, a o tym, co powoduje w nas to pragnienie, aby wielbić Pana.
Dużą rolę w uwielbianiu odgrywa atmosfera panująca w zgromadzeniu. Ten nastrój można wytworzyć przy pomocy środków technicznych, jak wystrój sali, światła i kolorowe podświetlenia. W niektórych zborach sale zgromadzeń przypominają bardziej sale koncertowe z rampami obwieszonymi reflektorami i lampami scenicznymi, niż salę modlitewną. Ale, w końcu, modlić się można wszędzie, w każdym miejscu, szczególnie gdy ma się zamknięte oczy. Wpływ na atmosferę ma również osobisty nastrój poszczególnych uczestników, z jakim przychodzą na nabożeństwo. Dlatego dobrze jest na samym początku, wyciszyć wewnętrzne napięcia, wtapiając się w pierwsze tony muzyki, która swym łagodnym brzmieniem działa jak leczący balsam. Po chwili już nie pamięta się o zdenerwowaniu wywołanym porannymi zgrzytami, jakie zelektryzowało moment wybierania się na nabożeństwo, lub uwagami na temat zdolności prowadzenia samochodu w drodze do zboru. „Muzyka łagodzi obyczaje” – mówi znane porzekadło, i po chwili jest już uśmiech na ustach, uniesione ręce i narastający rytm muzyki kolejnych refrenów.
Wielką rolę odgrywa lider prowadzący uwielbianie, coraz częściej w Polsce nazywany z angielska „łorszip lider”. Z racji prowadzenia śpiewu, musi znać się na muzyce, a obecnie ten kunszt można z łatwością wyrobić, oglądając i słuchając na You Tube, światowe, z najwyższych półek wzięte zespoły zawodowych „uwielbiaczy”. Zauważyłem, że styl śpiewu i muzyka jakie prezentuje popularny Hillsong, opanowuje coraz więcej zborów, jest prawie że głównym źródłem inspiracji dla wielu liderów uwielbiania.
Tu zrobię przerwę, aby nie narazić się moim drogim czytelnikom. Obawiam się, że mógłbym być potraktowany, o ile już nie jestem, za przeciwnika uwielbiania Boga refrenami. Nie, proszę nie oceniajcie mnie tak po tych kilku akapitach, jakie wyżej napisałem. Osobiście bardzo lubię uczestniczyć w śpiewie refrenów, lubię też stare, prawie że nieśmiertelne hymny ze śpiewników. Lubię współczesną muzykę w dobrym wykonaniu, jako akompaniament do śpiewanych słów, którymi uwielbiam mojego Ojca, Syna i Ducha Świętego.
Lubię też spoglądać wstecz, i to dość daleko, bo prawie dwa tysiące lat do tyłu. Lubię przyglądać się moim pierwszym braciom i siostrom w Chrystusie. Często czytam Dzieje Apostolskie, aby lepiej zrozumieć jak oni przeżywali Boga i Jego łaskę. Co powodowało, że przyjmowali zbawienie, co robili, aby uwielbić Boga swoim życiem. Przecież każdy z nas chciałby doświadczać takiego samego działania Ducha Świętego w zgromadzeniu, jak to się działo na początku. Wszyscy znamy  i wierzymy, że „Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki” (Hebr. 13:8). Oczekujemy na wypełnienie się zapowiedzi proroka Joela – „I stanie się w ostateczne dni, mówi Pan, Że wyleję Ducha mego na wszelkie ciało I prorokować będą synowie wasi i córki wasze, I młodzieńcy wasi widzenia mieć będą, A starcy wasi śnić będą sny” (DzAp. 2:17).
Jak bardzo byśmy pragnęli, aby na naszych nabożeństwach słuchacze zwiastowanej Ewangelii reagowali podobnie jak za tamych dni – „A gdy to usłyszeli, byli poruszeni do głębi i rzekli do Piotra i pozostałych apostołów: Co mamy czynić, mężowie bracia?" (DzAp. 2:37). Nie byłoby potrzeby, aby ewangelista wielokrotnie wzywał grzeszników, aby wyszli do przodu w celu przyjęcia wspaniałego życia wolnego od grzechu, chorób i braku pieniędzy.
Niedawno zostałem zapytany, dlaczego obecnie ludzie nie boją się piekła, a przecież powszechnie uważa się, że jest to miejsce wieczystej męki. Myślę, że się nie pomylę jeśli powiem, iż obecnie w kościołach brakuje obecności Ducha Świętego. Według słów Jezusa, który zapowiadał nastanie czasu działania Pocieszyciela, On ma być inspiratorem wszelkich form aktywności Kościoła. On ma zająć miejsce głównego nauczyciela – „Lecz Pocieszyciel, Duch Święty, którego Ojciec pośle w imieniu moim, nauczy was wszystkiego i przypomni wam wszystko, co wam powiedziałem” (Jan 14:26). Jego zadaniem jest stworzenie atmosfery, w ktorej Jezus będzie uwielbiony – „On mnie uwielbi, gdyż z mego weźmie i wam oznajmi” (Jan 16:14). On również będzie powodować, że ludzie będą wołać, jak słuchacze Apostoła Piotra w Dniu Pięćdziesiątnicy – „Co mamy czynić, mężowie bracia? To sam Jezus powiedział, że „gdy przyjdzie (Duch Święty), przekona świat o grzechu i o sprawiedliwości, i o sądzie; o grzechu, gdyż nie uwierzyli we mnie; o sprawiedliwości, gdyż odchodzę do Ojca i już mnie nie ujrzycie; o sądzie zaś, gdyż książę tego świata został osądzony” (Jan 16:8-11).
Moim ulubionym mężem Bożym naszych czasów jest ewangelista Reinhard Bonnke, który będąc już na emeryturze, spędza więcej czasu w zborach amerykańskich. Nie wiem, czy stąd doszedł do zdania, jakie napisał w swoim rozważaniu na Facebook’u – „Gdy w kościele jest mniej Ducha Świętego, podaje się więcej kawy”. Ludzi trzeba czymś przyciągać do kościoła. Liderzy dążą do stworzenia takiej atmosfery podczas nabożeństywa (o ile można jeszcze użyć tego słowa), aby lokalna społeczność czuła sią dobrze, aby przyprowadzano dzieci i znajomych, aby każdy miał coś, co go interesuje.
A jak było na początku Kościoła? Jaka była opinia o wierzących w tamtych czasach? Czy była specjalna służba „first impression”, witająca z uśmiechem każdego wchodzącego?
Łukasz relacjonując nam jak wyglądało życie pierwszych chrześcijan, pisze: „z postronnych jednak nikt nie ośmielał się do nich przyłączać; ale lud miał ich w wielkim poważaniu” (DzAp. 5:13). Obawiam się, że dziś wyrzucono by takiego pastora, ponieważ ludzie bali się przychodzić na nabożeństwo.
Na zakończenie, polecam dokładniejsze przestudiowanie sytuacji, jaka powstała w Efezie, gdy  dotarł tam Apostoł Paweł ( DzAp. 19: 1-20). Proszę zwrócić uwagę na to, co powodowało, że ludzie uwielbiali imię Jezusa (w. 17).
Będę wdzięczny za podzielenie się ze mną swoimi uwagami lub komentarzami, na tym blogu, na Facebook’u lub emailem.
Henryk Hukisz

No comments:

Post a Comment

Note: Only a member of this blog may post a comment.