Mam jednaka pytanie, czy w życiu chrześcijanina jest miejsce na smutek i łzy?
Niektórzy uważąją, że prawdziwy chrześcijanin powinien unikać stanów emocjonalnych w ogóle, że wiara jest zaprzeczeniem jakichkolwiek uczuć. Dzięki popularnym kiedyś broszurkom z rysunkiem pociągu ciągniętego przez fakty, ukształowano pogląd, że uczucia wloką się na samym końcu. Intensywne nauczanie o wadze biblijnych faktów, jako fundamentu naszej wiary sprawiły, że uczucia stały się prawie że wrogiem chrześcijańskiej poprawności. Oczywiście, że niepodważalną prawdą jest to, iż nasza wiara opiera się na faktach, czyli na Słowie Bożym, a nie na uczuciach. Lecz chcę powiedzieć, że w życiu chrześcijanina powinno znaleźć się również miejsce i na uczucia.
Największym przykazaniem, według słów Pana Jezusa, jest „Będziesz miłował Pana, Boga swego, z całego serca swego i z całej duszy swojej, i z całej myśli swojej. To jest największe i pierwsze przykazanie” (Mat. 22:37,38). A czym jest miłość, jak nie uczuciem, jakie winniśmy okazywać naszemu Bogu z całego serca i duszy. Daltego uważam, że powinniśmy częsciej mówić o emocjach w życiu chrześcijanina, czyli o miłości, o radości a także i o smutku, gdyż takie są prawidłowe odczucia emocjonalne, jakich doświadczamy.
Tym razem nie będę nawiązywać do konieczności doznawania radosnych emocji. Uważam, że naturalną rzeczą jest doznawianie zasmuceń, gdy tego wymaga określona sytuacja. Nie mam jedynie na uwadze smutku wywołanym odejściem osoby bliskiej i kochanej. Jest w naszym życiu wiele sytuacji, w których nie powinniśmy niwelować smutku, narzucając sobie sztuczną radość.
Mam nadal w pamięci obraz płaczacych reprezentantów (posłów wg. polskiej nomenklatury) Stanu Illinois, gdy w Izbie upadła propozycja przegłosowania ustawy dopuszczającej zawieranie ślubów homoseksualnych. (link na moim profilu na FB). Ponieważ zbliża się przerwa wakacyjna, do głosowania może dojść najwcześnej dopiero na jesieni. Środowiska liberalne w tym bardzo liberalnym Stanie już świętowały zwycięstwo, ogłaszając przed czasem Illinois jako trzynasty Stan, w którym osoby tej samej płci będą mogły tworzyć małżenstwa. Temu wydarzeniu towarzyszyła też akcja przeprowadzona przez środowiska chrześcijańskie, głównie pastorów, mająca na celu przeciwstawienie się tej propozycji legislacyjnej. Wierzę, że wielu wierzących poparło tę akcję swoimi modlitwami wstawienniczymi.
Widok płaczących posłów wywołał we mnie refleksję, na ile my, chrześcijanie potrafimy zapłakać nad szerząca się nieprawością w tym świecie, w prawadzie doczesnym dla nas, lecz będącym naszym polem misyjnym. Przypomniałem sobie postawę apostoła Pawła, który wyznał pod natchnieniem Ducha Świętego: „mam wielki smutek i nieustanny ból w sercu swoim” (Rzym. 9:2), gdy modlił się o swój naród. Nie sądzę, że był to smutek „na pokaz”, o co też nie posądzam płaczących liberałów. Następnego dnia, w głównych wydaniach lokalnych wiadomości, przed kamerami występowali zwolennicy tej „obrzydliwej” w oczach Bożych ustawy i z ogromną zaciętością, wygrażając pięściami, zapowiadali dalszą walkę o swoje „prawa”. Czy my potrafimy szczerze zademonstrować też taką zaciekłość, bez wygrażania pięściami oczywiście, o zbawienie naszych rodaków?
Pan Jezus, gdy po raz ostatni wjeżdżał do Jerozolimy, znał panujące w niej nastroje i wiedział, że Go nie przyjmą, „gdy się przybliżył, ujrzawszy miasto, zapłakał nad nim” (Łuk. 19:41). Dlatego później apostoł Paweł napisał do wierzących w Rzymie – „Weselcie się z weselącymi się”, lecz również, „płaczcie z płaczącymi” (Rzym. 12:15). On sam płakał nie tylko nad niezbawionym Izraelem, lecz również, gdy widział chrześcijan odwracających się od Chrystusa. Paweł zdawał sobie sprawę, że ten, kto zapiera się Pana, staje sie Jego wrogiem, a przecież Chrystus umarł za wszystkich. Serce apostoła bolało ogromnie, dlatego napisał – „wielu bowiem z tych, o których często wam mówiłem, a teraz także z płaczem mówię, postępują jak wrogowie krzyża Chrystusowego” (Filip. 3:18).
Czy my zbyt szybko nie godzimy się z tym, że jeśli ktoś odpadł, to już przepadł i nie ma dla niego szansy? Apostoł Jan udziela nam bardzo wyraźnego pouczcenia – „Jeżeli ktoś widzi, że brat jego popełnia grzech, lecz nie śmiertelny, niech się modli, a Bóg da mu żywot, to jest tym, którzy nie popełniają grzechu śmiertelnego. Wszak jest grzech śmiertelny; nie o takim mówię, żeby się modlić” (1 Jan 5:16). Są sytuacje, gdy modlitwa już nie pomoże, lecz zapłakać zawsze można, jeśli naprawdę żałujemy kogoś, że jest obojętny na ewangelię.
Pan Jezus powiedział Swoim uczniom, że musi odejść na krótki czas, lecz znów powróci, aby wszystkich, którzy w Niego uwierzyli, zabrać do Ojca. Dlatego zanim powróci, powiedział: „wy płakać i narzekać będziecie, a świat się będzie weselił; wy smutni będziecie, ale smutek wasz w radość się zamieni” (Jan 16:20). Jak dobrze, że mamy teraz Pocieszyciela, którego zadaniem jest pocieszanie nas w chwilach naszego smutku. Lecz jak może nas pocieszać, jeśli się nie smucimy? Nastanie w prawdzie czas, gdy Pan „otrze wszelką łzę z oczu ich, i śmierci już nie będzie; ani smutku, ani krzyku, ani mozołu już nie będzie; albowiem pierwsze rzeczy przeminęły” (Obj. 21:4). Póki co, nie wstydźmy się zapłakać, gdy sytuacja tego wymaga.
Ustawy dopuszczające zawieranie małżeństw homoseksualncyh, sądząc po czasie w jakim żyjemy, będą przegłosowywane pomimo protestów i modlitw ludzi wierzących. Ciekawy jestem, czy wówczas osoby przeciwne tym ustawom, też zapłaczą?
Henryk Hukisz
No comments:
Post a Comment
Note: Only a member of this blog may post a comment.