Monday, December 23, 2013

Radość niebywała


Pamiątka Narodzin Chrystusa jest z pewnością świętem radosnym. Śpiewamy w tym czasie sporo pieśni zwanych kolędami, które wyrażają wielką radość z powodu tych narodzin. Chociaż wiele współczesnych kolęd
nie ma w swojej treści nic wspólnego z tym wydarzeniem, to jednak większość z nich nawiązuje dosłownie do biblijnych opisów tego doniosłego wydarzenia, jakie miało miejsce dwa tysiące lat temu na polach betlejemskich. 

Dla przypomnienia, podaję słowa ulubionej przeze mnie kolędy, która mówi o radości niebywałej, jaką zwiastowali aniołowie tej nocy, gdy narodził się Zbawiciel świata.
Radość dziś nastała
Radość niebywała
Gwiazda jasna nad Betlejem
ludziom zajaśniała.

Chrystus się nam rodzi,
W ciele Bóg przychodzi,
Z panny czystej narodzony
Świat ten oswobodzi.

Anieli śpiewają,
Zbawcę wysławiają,
Wszystkim ludziom tę nowinę
Cudną ogłaszają.

I my też śpiewajmy,
Zbawcę wysławiajmy,
W prostem żłobie zrodzonemu
Chwałę, cześć oddajmy.
Zanim narodził się Chrystus, już wcześniej wydarzyło się coś doniosłego w domu Zachariasza, kapłana pełniącego wówczas służbę w świątyni. Człowiek ten, będąc sługą Boga najwyższego, doświadczał wraz ze swoją żoną wielki smutek, ponieważ nie mieli potomstwa. Wówczas to odwiedził go anioł Boży, który przyniósł im radosną wiadomość: „Nie bój się, Zachariaszu, twoja modlitwa została wysłuchana. Twoja żona Elżbieta urodzi syna, któremu nadasz imię Jan” (Łuk. 1:13). Ta wiadomość wywołała wspaniały nastrój radości w ich sercach, jak czytamy: „Będzie to dla ciebie ogromna radość. Wielu też będzie się cieszyć z jego narodzin” (w. 14). Wyjątkowym źródłem tej radości był nie tylko fakt, że narodzi im się syn, lecz że „już w łonie matki zostanie napełniony Duchem Świętym. Przyprowadzi on z powrotem wielu Izraelitów do Pana, ich Boga” (w. 15,16).
Gdy Elżbieta była już w szóstym miesiącu ciąży, ten sam anioł odwiedził znów inny dom izraelski, z podobną wiadomością. Z tym, że ta wiadomość dotyczyła całkiem innych narodzin, gdyż tym razem chodziło o narodziny Zbawiciela świata. Przelękniona Maria usłyszała szokujące poselstwo: „Nie bój się, Mario, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i urodzisz syna, i nadasz Mu imię Jezus. Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego praojca Dawida. Będzie królował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca” (Łuk. 1:30-33).
Takiej zapowiedzi nie otrzymał dotychczas żaden człowiek na ziemi, jak długo żyją na niej ludzie. Nie wydarzyło się nic podobnego w historii świata, aby dziewica poczęła z Ducha Świętego. Owocem takiego cudu może być jedynie ktoś wyjątkowy, kto będzie miał pochodzenie wprost z nieba. Gdy Maria dowiedziała się, że jej krewna oczekuje również cudownego porodu, pobiegła do niej, aby wspólnie doświadczyć tej niebywałej radości. Musiało to być tak niezwykłe doznanie dla oczekującej narodzin Elżbiety, że zawołała na widok Marii - „Gdy tylko usłyszałam słowa twego powitania, dziecko z radości poruszyło się we mnie” (Łuk. 1:44). Doświadczyła równocześnie niesamowitej łaski gdyż „Duch Święty napełnił Elżbietę” (w. 41).
Gdy wypełnił się czas, aby Maria porodziła syna, wraz z poślubionym jej Józefem musieli udać się do Betlejem, gdyż odbywał się spis ludności. Nic jednak nie było w stanie pokrzyżować Bożego planu, jaki miał w Swoim sercu od czasu, zanim stworzył świat i wszystko, co go napełnia. Ani wędrówka do ziemi praojca Dawida, ani brak miejsca w gospodzie nie przyćmiły tej wielkiej radości, jaka zastała dana ludziom z powodu przyjścia na świat Zbawiciela.
Pierwszymi świadkami, jacy otrzymali łaskę zobaczenia narodzonego Zbawiciela byli pasterze którzy „trzymali nocne straże nad swoim stadem” (Łuk. 2:8). Gdy stanął przy nich anioł Pański, niebiańska chwała oświeciła ich niesamowitym blaskiem, tak, że ich serca ogarnął lęk. Nigdy nie słyszeli, aby coś podobnego zdarzyło się komukolwiek przed nimi, nic więc dziwnego, że śmiertelnie się przelękli. Wówczas to usłyszeli podobną wiadomość: „Nie bójcie się! Oto przynoszę wam dobrą nowinę, wielką radość dla całego ludu” (w. 10).
Widzimy więc, że narodzinom Jezusa towarzyszyła radość, i to radość niebywała, jaka dotychczas nie była znana. Nie była to radość chwilowego nawiedzenia ludu Bożego przez Pana, czy pojedyncza chwila, jakiej osobiście doświadczali mężowie Boży, gdy Pan z nimi rozmawiał. Radość, jaka teraz nastała, ma podłoże wieczne, nie przemijające już, gdyż dotyczy najwspanialszego daru, jakim jest życie wieczne. Dar życia wiecznego staje się dostępny dla nas jedynie dlatego, że Chrystus narodzony w tym dniu w Betlejem, gotowy był od samego początku pójść na krzyż, aby umrzeć za nasze grzechy.
Pan Jezu, gdy zbliżał się po raz ostatni do Jerozolimy, wiedząc, że nastała już ta godzina, na jaką przyszedł, mówił uczniom, że jest gotowy oddać za nich Swoje życie. Wówczas, aby się nie smucili, udzielił im Swojej radości - „aby Moja radość była w was i aby wasza radość była pełna” (Jan 15:11). Chrystus wiedział co spotka Jego uczniów, ponieważ ten świat, tak samo jak Jego nienawidził, będzie nienawidzić Jego naśladowców. On wiedział, że niejednokrotnie ich serca będą zasmucone z powodu przeciwności, jakie będą musieli znosić, lecz nic nie będzie w stanie odebrać im tej niebywałej radości. Pan Jezus zapewniał Swoich, że „teraz wprawdzie się smucicie, lecz znowu was zobaczę i uraduje się wasze serce, a waszej radości nikt wam nie odbierze” (Jan 16:22).
Łukasz opisuje nam w Dziejach Apostolskich wiele momentów z życia Kościoła pierwszego wieku. Czytamy tam, że gdy uczniów prześladowano i wypędzano z miast, oni „natomiast byli pełni radości i Ducha Świętego” (Dz.Ap. 13:52). Później apostoł Paweł zapewniał wierzących w Jezusa Chrystusa, że „Królestwo Boga przecież nie jest pokarmem i napojem, ale sprawiedliwością, pokojem i radością w Duchu Świętym” (Rzym. 14:17).
My wszyscy, którzy doznaliśmy łaski zbawienia w Panu Jezusie, mamy dostęp do tej samej radości. Ona jest niezależna od okoliczności w jakich się znajdujemy, gdyż ma swoje źródło w Bogu, który udzielił jej kiedyś Elżbiecie, Marii, pasterzom oraz wszystkim, którzy uwierzyli Synowi Bożemu, narodzonemu dwa tysiące lat temu w Betlejemskim żłobie. Pamiętajmy, że „owocem Ducha jest miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Gal. 5:22,23). A owoc Ducha Świętego, to rzecz niebywała, gdyż jest nadprzyrodzona w swoje naturze.
Dlatego apostoł Paweł przypomina wierzącym wprost – „Radujcie się w Panu zawsze, powtarzam: Radujcie się!” (Filip. 4:4).
Pamiętajmy o tym, gdy będziemy znów śpiewać: 
    "Radość dziś nastała
     Radość niebywała
     Gwiazda jasna nad Betlejem
     ludziom zajaśniała."
Henryk Hukisz

Tuesday, December 17, 2013

Wkorzenieni w Prawdę


 Jedno z najbardziej znanych określeń Jezusa zostało wypowiedziane przez Niego samego – „Ja jestem droga i prawda, i żywot, nikt nie przychodzi do Ojca, tylko przeze mnie” (Jan 14:6). Najczęściej spotykamy się z odniesieniem do „Drogi”, ponieważ jest to bezpośrednie nawiązanie do słów, że On jest jedyną możliwością wejścia w relację z Ojcem niebieskim.
Uważam, że dwa pozostałe wyrażenia, są tak samo istotne dla pełnego zrozumienia roli, jaką Chrystus spełnia w naszym życiu, gdyż On jest również Prawdą i Życiem. Dzisiaj chciałbym odnieść się jedynie do wyrażenia, że Pan Jezus jest Prawdą, jaką powinniśmy poznać i trzymać się jej wiernie do końca naszego życia.
Apostoł Paweł, pisząc do wierzących w Pana Jezusa w Kolossach, zwraca uwagę na znaczenie trwania w tym, co stanowiło początek poznania Chrystusa. Skoro Chrystus jest jedynym fundamentem, na jakim możemy budować nasze życie, bardzo istotne jest to, abyśmy w niego zostali mocno wkorzenieni. Paweł radzi: „jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w Nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono, składając nieustannie dziękczynienie” (Kol. 2:6,7). Skoro Chrystus jest Prawdą, jaka została nam objawiona, powinniśmy zapuścić mocno nasze korzenie w Niego. Jest to szczególnie istotne ze względu na częste burze, jakie siły diabelskie rozpętują w naszym życiu, aby nas wyrwać z naszego położenia w Chrystusie.
Pan Jezus przestrzegał Swoich uczniów przed tym, co jest nieuniknione – „Na świecie ucisk mieć będziecie”, lecz od razu dodał – „ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat” (Jan 16:33). Dlatego, jak pisał apostoł Piotr – „Najmilsi! Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu waszemu, ale w tej mierze, jak jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, radujcie się, abyście i podczas objawienia chwały jego radowali się i weselili” (1 Ptr. 4:12,13). Słowa te nawiązują bezpośrednio do tego, co spotykało naszego Pana. Gdy się narodził, nie było dla Niego miejsca nawet w wiejskiej gospodzie. Lisy miały jamy a ptaki niebieskie gniazda, a Syn Człowieczy nie miał stałego miejsca, aby skłonić Swoją głowę. Dlatego przygotowywał Swoich naśladowców, aby nie byli zaskoczeni, gdy pójdą zwiastować ewangelię, że nie będą ich wpuszczać w bramy miast. Jego uczniowie musieli być przygotowani na najcięższe przeciwności, które jak silna wichura, będą starały się wyrwać ich z powołania. Jezus osobiście przygotował Piotra, mówiąc mu bez ogródek: „Gdy byłeś młodszy, sam się przepasywałeś i chodziłeś, dokąd chciałeś; lecz gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a kto inny cię przepasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz” (Jan 21:18).
Zwątpienia, jak przeciwne wiatry, często miotają naszymi sercami. Nikt nie może być bohaterem sam z siebie. Skoro dwaj uczniowie, którzy widzieli znaki i cuda, słyszeli słowa, na które demony i choroby ustępowały, a zmarli powstawali z martwych, to gdy ich Mistrza ukrzyżowano, opuścili Jerozolimę w głębokim przygnębieniu. Później, gdy szli załamani w kierunku Emaus, wyznali szczerze przygodnemu wędrowcy: „A myśmy się spodziewali, że On odkupi Izraela, lecz po tym wszystkim już dziś trzeci dzień, jak się to stało” (Łuk. 24:21). Jak to dobrze, że tym wędrowcem był sam Chrystus, który otworzył ich serca, aby zrozumieli Boże dzieła. My również będziemy miotani zwątpieniami w sytuacjach, których nie będziemy rozumieć, ani z łatwością akceptować, dlatego tak ważne jest, abyśmy trwali w Chrystusie, naszym Panu, który jest jedyną Prawdą.
Musimy mocno trzymać się Chrystusa, jak latorośl, która „sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie” (Jan 15:4). Później, apostoł Paweł pisał do młodego naśladowcy Tymoteusza: „Ale ty trwaj w tym, czegoś się nauczył i czego pewny jesteś, wiedząc, od kogoś się tego nauczył” (2 Tym. 3:14). Ten młody sługa ewangelii, wychowany przez wierzącą babcię, znał wartość objawionej w Pismach Prawdy, jaką jest Jezus Chrystus. On nie tylko o tej Prawdzie słyszał, lecz przede wszystkim widział jej prawdziwe oblicze w życiu Pawła. Tymoteusz był naocznym świadkiem walki z przeciwnościami, z jakimi ten wierny sługa ewangelii zmagał się w swoim życiu. Wiedział, że naśladowanie Chrystusa, to nie zaszczyty i honory od ludzi, lecz walka z mocami ciemności, z „nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich” (Efez. 6:12). Tymoteusz wiedział, że Paweł, w prawdzie opuszczony nawet przez najwierniejszych przyjaciół, mógł prawdziwie zaświadczyć: „Pan stał przy mnie i dodał mi sił, aby przeze mnie dopełnione było zwiastowanie ewangelii, i aby je słyszeli wszyscy poganie; i zostałem wyrwany z paszczy lwiej” (2 Tym. 4:17). Dlatego musiał na każdym kroku wystrzegać się, aby nie dać się wyrwać przez te przeciwności, ponieważ wiedział, że jedynie Pan jest w stanie zachować go w każdej sytuacji.
Paweł nauczał wierzących na czym polega zwycięskie życie, w którym będą miotani „wiatrem nauki przez oszustwo ludzkie i przez podstęp, prowadzący na bezdroża błędu” (Efez. 4:14). Siła, która może przeciwstawić się tym „wiatrom”, to trwanie w społeczności Kościoła, Ciała Chrystusa, które jest „filarem i podwaliną prawdy” (1 Tym. 3:15). Dlatego autor innego listu do wierzących zachęca, a raczej nakazuje, aby nie opuszczali „wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju, lecz dodając sobie otuchy, a to tym bardziej, im lepiej widzicie, że się ten dzień przybliża” (Hebr. 10:25). Z tych słów wynika, że my bardziej, niż nasi bracia i siostry z początku dziejów Kościoła, potrzebujemy tego bezpiecznego miejsca, jakim jest wspólnota wierzących.
Jeśli ktoś mówi, że trwa w Chrystusie, a równocześnie wędruje od zboru do zboru, nigdzie nie zapuszczając korzeni, to nie zna Chrystusa. Trwanie w Chrystusie wyraża się w zakotwiczeniu w Prawdę, jedyną, jaką mamy, a jest nią sam Chrystus. Apostoł Paweł pisał wyraźnie na czym polega włączenie w Ciało, którym jest Kościół Jezusa Chrystusa – „całe ciało spojone i związane przez wszystkie wzajemnie się zasilające stawy, według zgodnego z przeznaczeniem działania każdego poszczególnego członka, rośnie i buduje siebie samo w miłości” (Efez. 4:16). To właśnie Kościół, który jest podwalną prawdy, daje możliwość trwania w Prawdzie, jaką jest Chrystus. Jest jak żywy organizm, w którym wszystkie elementy znajdują się na właściwym miejscu i wykonują przeznaczoną dla każdego z nich funkcję. A tym, który rozdziela dary łaski, jest Duch Święty, który czyni wszystko zgodnie z wolą Bożą.
Słowo Boże naucza nas posłuszeństwa i zaparcia się siebie, wyrzeczenia swoich cielesnych pragnień, aby Duch Święty mógł nas poprowadzić w tej walce z przeciwnościami naszego ciała. A Jego rola polega na kierowaniu naszego wzroku na Jezusa, naszego „Wodza i dokończyciela wiary” (Hebr. 12:2 [B.G.]).
Zawsze będziemy poddawani próbie, czy trwamy w wierze. Sprawdzianem naszej wierności Panu i Prawdzie jest sytuacja, gdy słyszymy nauki i filozofie obce Słowu Bożemu. To, jak się wówczas zachowujemy, jest najlepszym świadectwem wkorzenienia w Prawdę. Musimy przeto mieć się zawsze na baczności, jak nam radzi apostoł Piotr - „abyście, zwiedzeni przez błędy ludzi nieprawych, nie dali się wyprzeć z mocnego swego stanowiska” (2 Ptr. 3:17). A będąc zakorzenieni w Kościele, możemy wzrastać „w łasce i w poznaniu Pana naszego i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” (w. 18).
Pamiętajmy o tym, że Bóg chce, „aby wszyscy ludzie byli zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tym. 2:4). Bardzo często zauważamy jedynie pierwszą część Bożego pragnienia. On, tak samo jak pragnie naszego zbawienia, tak samo chce, abyśmy poznali Prawdę i w niej trwali ustawicznie do samego końca.
Henryk Hukisz

Monday, December 16, 2013

Niedoceniony Dar - dokończenie



W poprzednim rozważaniu chciałem zwrócić uwagę na wielkość Daru, jaki otrzymujemy w Chrystusie (Niedoceniony Dar). Pisałem o pełnym znaczeniu tego Daru, którym jest życie wieczne, jakie staje się naszym udziałem już teraz, zanim zostaniemy zabrani do nieba przed oblicze Ojca. Doceniając ten ogromny Dar, powinniśmy korzystać z dobrodziejstw tego życia, w którym Bóg pragnie spełniać dane nam obietnice w Chrystusie, gdyż „obietnice Boże, ile ich było, w Nim znalazły swoje "Tak"; dlatego też przez niego mówimy "Amen" ku chwale Bożej” (2 Kor. 1:20). Bóg jest więc uwielbiony przez to, że przyjmujemy dane nam obietnice, wszystkie, jakimi chce ubogacić nasze życie w doczesności.
Chcę jeszcze raz powrócić do tematu Daru, jaki otrzymujemy w Chrystusie i  wskazać na pewną prawdę, związaną z naszym życiem. Bóg, udzielając nam w darze wieczne życie, działa na zasadzie pierwszeństwa – On stawia pierwszy krok, proponując nam relację ze Sobą. Chodzi mi o to, że to nie my szukaliśmy Boga, to nie my uczyniliśmy jakiś wysiłek, aby Go znaleźć, lecz „Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł” (Rzym. 5:8).
Religie, jakiekolwiek powstały w historii ludzkości, są świadectwem poszukiwania Boga. Lecz wszystkie te wysiłki czynione przez ludzi nie mogą dać w rezultacie tego, co jedynie mogłoby zmienić los zgubionego człowieka. Człowiek nie jest w stanie nic zrobić, aby zmienić swój los. Każda religia zmusza swoich wyznawców do czynienia przeróżnych rzeczy, od składania błagalnych ofiar, do zupełnego wyrzeczenia się siebie dla bóstw, które są nieosiągalne za żadną cenę.
Jedynie chrześcijaństwo, chociaż błędnie przez wielu traktowane jako jedna z wielu religii, daje możliwość wejścia w osobistą relację z Bogiem. A stało się to możliwe jedynie dlatego, że Chrystus, będąc równocześnie Bogiem i Człowiekiem, wziął na Siebie skutek ludzkiego grzechu, jakim jest śmierć. Apostoł Paweł zapisał tę prawdę słowami: „Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, lecz darem łaski Bożej jest żywot wieczny w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rzym. 6:23). Stało się tak, ponieważ Bóg uczynił to z własnej woli, robiąc pierwszy krok w stronę zgubionego człowieka.
Życie wieczne jest Darem, ponieważ zostało dane nam z miłości, jaką Bóg ma w Swoim sercu wobec ludzi. Apostoł Jan napisał, że „w tym objawiła się miłość Boga do nas, iż Syna swego jednorodzonego posłał Bóg na świat, abyśmy przezeń żyli” (1 Jan 4:9). Miłość Boga do nas nie została jedynie ogłoszona, lecz okazana czynem, jakim są narodziny Syna Bożego na ziemi. Jan dalej wyjaśnia, że „na tym polega miłość, że nie myśmy umiłowali Boga, lecz że On nas umiłował i posłał Syna swego jako ubłaganie za grzechy nasze” (w. 10). Tak więc, człowiek nie jest w stanie nic zrobić, aby otrzymać dar wiecznego życia. Gdyby Bóg oczekiwał nawet na najmniejszy wysiłek ze strony człowieka, życie wieczne przestałoby być Bożym Darem, gdyż darem jest jedynie to, za co nie płaci się nic.
Wielu ludzi ma jednak problem z otrzymaniem tego wspaniałego Daru. Wielowiekowe nauczanie, jakie ludzie odbierali, i nadal odbierają zgodnie z katechizmem katolickim, że na zbawienie człowiek musi zasłużyć dobrymi uczynkami, wywołuje opór przed przyjęciem zbawiennej łaski. Z historii kościoła wiemy, jak trudno było Lutrowi przekonać średniowiecznych hierarchów, że zbawienie jest darem Bożej łaski. Niestety, siły kontrreformacyjne są nadal aktywne, gdyż potęga kościoła katolickiego opiera się na zmuszaniu ludzi do uległości wobec swojej polityki panowania nad duszami wiernych. Gdyby uznano łaskę Bożą, jako jedyną drogę zbawienia, utracono by możliwość nakazywania ludziom, co mają robić. Dlatego też, przez wiele wieków zabronione było czytanie Pisma Świętego, aby zachować całkowitą kontrolę nad wiernymi, wmawiając im, że jedynie przez kościół mogą dojść do zbawienia swoich dusz.
Dlaczego tak ważne jest uznanie Bożego „pierwszeństwa” w okazaniu łaski zbawienia? Dlatego, że ten, kto wykonuje pierwszy ruch, ten ustanawia warunki gry. Skoro Bóg pierwszy zrobił krok w naszą stronę, On również określił, na jakich warunkach możemy otrzymać Dar życia wiecznego. Jakakolwiek próba dorobienia czegoś z naszej strony, aby otrzymać życie wieczne, jest pogwałceniem Bożych warunków. A natchnione przez Niego Słowo wyraźnie stwierdza, że „łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar, nie z uczynków, aby się kto nie chlubił” (Efez. 2:8,9). Jeśli więc przyjmujemy ten wspaniały Dar wiarą, jako Boże zmiłowanie, wówczas cała chwała należy cię Jemu. Jeśli natomiast sami chcemy cos dodać, w jakikolwiek sposób zasłużyć sobie na dar zbawienia, chwałę odbierzmy my, a nie Bóg.
Zachęcam, aby w tym świątecznym czasie, chociaż na chwilę oderwać się od dekoracji żłóbka i małego Dzieciątka, i pomyśleć o tym, że celem tych narodzin było pragnienie Bożej miłości, aby nas zbawić. Wówczas pojawi się obraz krzyża, gdyż jego cień nie odstępował od Chrystusa ani na moment. Rzeź niemowląt, ucieczka do Egiptu, znieważanie przez „swoich”, którzy Go nie przyjęli, oskarżanie Go o działanie w mocy demonicznej, pomówienie o bluźnierstwo, a w końcu pojmanie i ukrzyżowani Go po uprzednim biczowaniu i drwinach – to wszystko mieści się w Bożym planie wykupienia nas z przekleństwa grzechu.
Bóg zapowiedział ten Dar kilkaset lat przed udostępnieniem go dla nas. Izajasz opisał to w sposób aż nadto drastyczny. Może uważamy, że nie wypada przywoływać tego obrazu podczas świętowania narodzin Chrystusa, aby nie popsuć sobie radosnego nastroju. Lecz nic bardziej mylącego, gdyż prawdziwie docenimy Dar życia wiecznego, gdy spojrzymy z miłością w oblicze Chrystusa, który „nie miał postawy ani urody, które by pociągały nasze oczy i nie był to wygląd, który by nam się mógł podobać. Wzgardzony był i opuszczony przez ludzi, mąż boleści, doświadczony w cierpieniu jak ten, przed którym zakrywa się twarz, wzgardzony tak, że nie zważaliśmy na Niego” (Izaj. 53:2,3).
Musimy być świadomi naszego położenia, gdyż „wszyscy jak owce zbłądziliśmy, każdy z nas na własną drogę zboczył, a Pan jego dotknął karą za winę nas wszystkich” (Izaj. 53:6). To dotknięcie Ojca było wyrazem Jego upodobania, nie w zadaniu bólu Swemu Synowi, lecz „aby nas wykupić od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud na własność, gorliwy w dobrych uczynkach” (Tyt. 2:14).
Jak więc widzimy, dobre uczynki są jak najbardziej wskazane i oczekiwane przez miłującego Boga. Lecz, nie jako zasługa, aby ten Dar otrzymać, lecz jako wyraz posiadania tego Daru. A to już zupełnie inna sprawa.
Henryk Hukisz

Tuesday, December 10, 2013

Niedoceniony Dar



 Przygotowania do obchodzenia Pamiątki Narodzin Chrystusa rozpoczynają się już na początku grudnia. Na wszystkich stacjach radiowych „lecą” kolędy, w reklamach handlowych dominują tematy świąteczne. Ludzie planują wizyty, spotkania rodzinne i wspólne wydarzenia. Niestety, najczęściej w tym przedświątecznym zgiełku, nie pamięta się o najważniejszej Osobie, o Tym, którego narodziny będzie się obchodzić. Jezus pozostaje gdzieś z boku całego wydarzenia, o ile w ogóle o Nim będzie się wspominać.
Święta Bożego Narodzenia kojarzą się, szczególnie dzieciom, z prezentami. Natomiast choinka jako świąteczna dekoracja, chociaż nie ma biblijnego podłoża, osobiście kojarzy mi się z narodzinami Chrystusa, a nie z jakimkolwiek pogańskim świętem. Tego szczególnego dnia, pod choinką składa się są prezenty, jakimi nawzajem obdarowuje się cała rodzina. Rzeczą istotną nie jest cena zakupionego podarunku, lecz sam fakt, że pamięta się o drugiej osobie. Zdarza się, że już po zdarciu opakowań, ma miejsce nieoficjalna giełda oceny prezentów - kto dostał lepszy, a kto droższy, bo nie zawsze te dwie wartości idą w parze.
Jednak niewątpliwie największym prezentem, jaki otrzymał cały świat jest Dar Syna Bożego, który narodził się w Betlejemie dwa tysiące lat temu. I o tym chciałbym dzisiaj napisać krótkie rozmyślanie.
Nie muszę nikogo przekonywać o sytuacji, w jakiej znajduje się każdy człowiek. Nie mam na uwadze sytuacji materialnej lub społecznej, lecz życiowej, jaka stawia każdego z nas na pozycji przeciwnej wobec Boga. Wszyscy jesteśmy grzesznikami, nie dlatego, że nagrzeszyliśmy, lecz takimi już się urodziliśmy. Odziedziczyliśmy po naszym praojcu Adamie śmierć, i to nie tylko fizyczną, lecz wieczne odłączenie od Boga. Muszę to przypomnieć, ponieważ chcę pokazać jak wielki i często niedoceniony jest ten szczególny Dar, o którym powinniśmy pamiętać nie tylko raz w roku. Jestem przekonany, że bez względu na to, jak często zaglądamy do Biblii, wszyscy znamy złoty werset: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że dał Swego Jednorodzonego Syna, aby każdy, kto w Niego uwierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (Jan 3:16).
Apostoł Paweł pisał w swoich listach sporo na ten temat. Osobiście poznał tę wielką prawdę będąc w drodze do Damaszku, gdy spotkał go Chrystus i zapytał o powód prześladowania Go. Wówczas ten pobożny Żyd zrozumiał, że w porównaniu z ogromem jego grzechów i nieprawości: „o wiele bardziej łaska Boga - i w tej łasce dar jednego człowieka, Jezusa Chrystusa - zaobfitowała dla wielu” (Rzym. 5:15). Ten fakt zmienił całe życie Saula, które od tego momentu zaczęło obracać się wokół jedynej osi, jaką dla niego stał się Chrystus. Jak sam to określił, że teraz „przez Niego i dla Niego jest wszystko. Jemu chwała na wieki. Amen” (Rzym. 11:36). Wraz z Chrystusem, mamy wszystko inne co jest niezbędne dla naszego życia. Paweł ujął tę wielką prawdę w retorycznym pytaniu mówiąc, że Bóg „który nawet własnego Syna nie oszczędził, ale wydał Go za nas wszystkich, jak i z Nim nie miałby nam darować wszystkiego?” (Rzym. 8:32).
Dlaczego możemy mieć wszystko inne, gdy przyjęliśmy ten największy Dar, jakim jest sam Pan Jezus? Myślę, że często nie doceniamy wagi tego Daru, gdyż potocznie uważa się, że celem przyjścia Chrystusa na ziemię, jest zapewnienie ludziom wierzącym zbawienia, które polega na zabraniu ich do nieba. Przecież sam Pan Jezus powiedział, że gdy przygotuje dla nas miejsce, to później przyjdzie, aby nas zabrać do Ojca. Tak, to jest wielka prawda, gdyż bez Jego narodzin i śmierci, nigdy byśmy się tam nie dostali.
Wielkość tego Daru Bożego, jaki otrzymaliśmy w Chrystusie, to nie tylko niebo, lecz przede wszystkim życie wieczne. No przecież to jest to samo – powiedzą niektórzy. Czy rzeczywiście?
Niebo, to miejsce, do którego zabierze nas Chrystus, gdy powróci powtórnie. Życie wieczne mamy już teraz, gdy uwierzyliśmy w Niego. Jezus sam to powiedział: „Zapewniam, zapewniam was: Kto wierzy, ma życie wieczne” (Jan 6:47). Do nieba zabierze nas dopiero później, natomiast życie wieczne mamy już teraz. Dlatego uważam, że jeśli jedynie oczekujemy na przeniesienie nas po śmierci przed Oblicze Ojca, to  tak na prawdę nie doceniamy Daru tego życia, które już mamy. Jezus dał nam to życie już teraz, abyśmy z niego korzystali. Pan Jezus, mówiąc o sobie, że jest Dobrym Pasterzem, przyszedł po to, aby Jego owce „miały życie, i to w obfitości” (Jan 10:10).
Życie wieczne, jakie już mamy, umożliwia nam wejście w społeczność z Ojcem już teraz. Jezus przyniósł życie wieczne do nas, tutaj na ziemię. Apostoł Jan daje świadectwo, że osobiście widział i dotykał życia, które „zostało objawione i widzieliśmy Je, i świadczymy o Nim, i głosimy wam życie wieczne, które było zwrócone ku Ojcu, a nam zostało objawione - to, co widzieliśmy i usłyszeliśmy, głosimy również wam, abyście i wy trwali we wspólnocie z nami.” (1 Jan 1:2,3).
Znakiem posiadania życia wiecznego jest przebywanie w społeczności z Ojcem i Synem w Duchu Świętym. Jeśli w Nim trwamy, wówczas podobnie jak latorośl, będziemy wydawać wiele owocu, nie własnych uczynków, lecz będzie to owoc Ducha Świętego, czyli „miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Gal. 5:22,23).
Apostoł Piotr pisał również o tym wielkim Darze, jakim jest życie wieczne w nas już teraz, jakie „Jego Boska moc dała nam w darze przez poznanie Tego, który powołał nas dzięki własnej chwale i doskonałości” (2 Ptr. 1:3). Apostoł Paweł, wskazując na siebie samego, wyjaśnia na czym polega teraz nasze życie, skoro staliśmy się uczestnikami życia wiecznego, że „już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. To zaś, co teraz przeżywam w ciele, przeżywam w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał za mnie samego siebie” (Gal. 2:20).
Może łatwiej jest wierzyć w wieczną nagrodę, którą otrzymamy po śmierci, niż teraz objawiać w sobie życie wieczne. Życie wieczne może przejawić się jedynie w takim ciele, które umarło dla grzechu. Ta śmierć jest naszą decyzją, jak powiedział Paweł: „jeśli zaś umarliśmy z Chrystusem, wierzymy, że i z Nim będziemy żyć” (Rzym. 6:8), dlatego udziela nam dobrej rady: „uważajcie siebie za umarłych dla grzechu, a za żyjących dla Boga w Chrystusie Jezusie” (w. 11).
W naszej codziennej walce z ciałem, z jego pożądliwościami często przegrywamy, dlatego teraz życie wieczne nie może objawić się w nas w całej pełni Bożej chwały. Dlatego najczęściej odwołujemy się do nadziei na niebo i jego wspaniałości. Lecz musimy wiedzieć, że Bóg chce w nas przejawić pełnię Swojej natury już teraz. Nie stanie się to bez naszej woli, gdyż Piotr mówi, że skoro mamy tę świadomość, jak wielki jest Boży Dar w nas – „Tym samym też dokładając wszelkich starań, uzupełniajcie waszą wiarę moralną doskonałością, a doskonałość poznaniem, poznanie zaś wstrzemięźliwością, a wstrzemięźliwość wytrwałością, wytrwałość natomiast pobożnością, pobożność zaś braterską przyjaźnią, a przyjaźń miłością” (2 Ptr. 1:5-7). Nieco dalej w swoim liście Piotr dodaje nam otuchy pisząc, że „tak bowiem czyniąc, nigdy się nie potkniecie” (w. 10).
Wierzę, że jeśli doceniamy wielkość Daru życia wiecznego, jakie już mamy, doświadczymy w pełnej mierze wejścia do nieba, gdyż Piotr zapewnia nas, że „w ten sposób też zostanie wam szeroko otwarte wejście do wiecznego Królestwa naszego Pana i Zbawiciela, Jezusa Chrystusa” (2 Ptr. 1:11).
Henryk Hukisz

Sunday, December 8, 2013

Bogaty nędzarz



Ostatni list - czyżby Pan Jezus nie miał już nic więcej do powiedzenia Swojemu Kościołowi? Myślę, że nie w tym problem, gdyż Duch Święty nieustannie mówi, lecz raczej chodzi o to, czy Kościół będzie chciał słuchać, togo, co Duch ma do powiedzenia.
Ostatni, w tym przypadku znaczy ważny, aby szczególnie zwrócić uwagę na polecenie, od którego będzie zależało, czy dobiegnie się do mety, czy zdobędzie się wystarczająco dużo punktów, aby zostać zwycięzcą. Pan Jezus w rozmowie ze Swoimi uczniami powiedział jasno, że jesteśmy jak latorośle, uzależnieni od Krzewu. Tak jak latorośl „sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie” (Jan 15:4). Docelowo, Bóg oczekuje od nas, abyśmy wydali wiele owocu, abyśmy odnieśli wielkie zwycięstwo, a nie jedynie zaliczyli przekroczenie linii mety. Jezus powiedział, że On jako Dobry Pasterz, przyszedł po to, aby Jego owce „miały życie i obfitowały” (Jan 10:10). Dlatego w tym ostatnim poleceniu, jakie skierował do Kościoła w Laodycei, Pan Jezus wprost domaga się, aby „się wzbogacił i aby przyodział szaty białe” (Obj. 3:18). Jest to jedyny zbór, o którym Chrystus nie mógł powiedzieć ani jednego dobrego słowa.
Opinia Głowy Kościoła o całym Jego Ciele jest zatrważająca, jak gdyby Pan przypomniał sobie wątpliwości, jakie kiedyś wypełniły Jego serce, gdy powiedział: „Tylko czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łuk. 18:8). Z pewnością zastanie mnóstwo wspaniałych budynków, jakie my nazywamy kościołami i katedrami, lecz wiemy, że Pan przyjdzie po wiernych, których wezwał, aby trwali przy Nim aż do śmierci. Niestety, najprawdopodobniej sprawdzi się inna obawa Chrystusa, wyrażona w zdaniu: „Albowiem wielu jest wezwanych, ale mało wybranych” (Mat. 22:14). Jak to widzieliśmy w poprzednich listach, wśród wielu powołanych do społeczności, tylko mała grupka wierzących trwała przy Panu.
W czasach ostatecznych będzie wiele kościołów, które będą szczycić się swoim bogactwem, mówiąc o sobie: „bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję” (Obj. 3:17). Wyrażenie „niczego nie potrzebuję” znaczy dosłownie - mam wszystko, co jest konieczne do życia. A to znaczy, że kościół w czasie ostatecznym nie będzie już potrzebować łaski, gdyż ewangelia zostanie zastąpiona programami społecznymi opartymi na ideologii humanistycznej. W centrum nauczania zostanie postawiony człowiek ze swoją mądrością i technologią. Myślę, że już obecnie możemy zaobserwować, prawie że całkowite uzależnienie od komputerów, które podejmuję mechaniczne decyzje, bez udziału człowieka. Dziś wielu kaznodziejów przyznaje się, że spędza więcej czasu na poszukiwaniu natchnienia do kazań, „googlując” w internecie, niż studiując Słowo Boże.
Stan współczesnych kościołów można określić słowem „letni”, gdyż uczynki świadczą o tym, że jest „ani zimny, ani gorący” (Obj. 3:15). Dzisiaj możemy spotkać więcej kościołów, w których lepiej czują się ludzie niewierzący, niż ci, który starają się naśladować Mistrza. Jedyne słowo, jakie najlepiej określa stan takich kościołów, to kompromis ze światem i z Bogiem. Apostoł Paweł, pisząc do wczesnego kościoła, który został już zatruty kompromisem z zakonem, który uzależnia zbawienie od ludzkich uczynków, a nie od łaski, napisał, że święty „Bóg się nie da z siebie naśmiewać” (Gal. 6:7). Pisałem o tym już wcześniej na tym blogu w rozważaniu „Wypluta letniość”. Teraz chcę głównie skoncentrować się nad prawdziwą opinią Chrystusa na temat zdrowia kościoła.
Marzeniem wielu ludzi na świecie jest być zdrowym i bogatym. Najczęściej taki stan osiąga się za pomocą kredytów i suplementów, zgodnie z kusząca ofertą tego świata. Dzięki temu można szybko osiągnąć przynajmniej poczucie, że jest się bogatym i zdrowym, do czasu, gdy trzeba spłacać kredyty, a suplementy spowodują po latach spustoszenie w organizmie. Kościoły, które dążą do osiągnięcia tego, co oferuje świat, muszą pójść na kompromis. Dlatego dzisiaj coraz więcej liderów kościelnych uczestniczy w konferencjach i seminariach, na których zamiast szukania tego, co „mówi Duch Święty”, zatrudnia się profesjonalnych wykładowców na temat „wyzwolenia w sobie potencjału”, który da poczucie satysfakcji. Pamiętam czasy, gdy mówiąc się o bogactwie i przepychu w kościele, wskazywało się na wystrój i złote ornamenty świątyń budowanych w średniowieczu, kosztem ciężarów nakładanych na poddanych. Obecnie można zobaczyć świątynie kościołów ewangelicznych udekorowane zgodne z najnowszym trendem światowym, uzbrojone w najnowocześniejszą aparaturę, jakiej może pozazdrościć każda sala widowiskowa tego świata. Coraz częściej zdarza się, że trzeba kupić bilet na nabożeństwo, na którym przemawia gościnnie „sławny kaznodzieja”, który pobiera honorarium w wysokości kilkudziesięciu tysięcy dolarów za swoją usługę. Zastanawiam się nieraz, gdy widzę taki „megachurch”, jaki duch napędza te tysiące chętnych, jacy wypełniają szczelnie trybuny areny sportowej przerobionej na świątynię, z pewnością nie jest to Duch Święty.
Diagnoza, jaką postawił Pan Jezus kościołowi w Laodycei jest prosta - jesteś „pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły” (Obj. 3:17). Nie wiem, w jaki sposób zareagowali członkowie tego zboru, gdy ten list został im odczytany. Dzisiaj, prawdopodobnie taki list znalazłby się w szufladzie kancelarii pastora, aby wierni nie poczuli się obrażeni tak ostrymi słowami.
Dzięki Bogu za ten list, który powinien w naszych czasach głównie inspirować bogobojnych kaznodziejów, aby podawali skuteczne lekarstwo na tę powszechną chorobę, na jaką zapada coraz więcej kościołów. Nie ma potrzeby wydawania pieniędzy na organizowanie specjalistycznych seminariów na temat przebudzenia, wystarczy posłuchać rady pana Kościoła. Jezus przypomniał to, co już dawno powiedział prorok Boży – „Nuże, wszyscy, którzy macie pragnienie, pójdźcie do wód, a którzy nie macie pieniędzy, pójdźcie, kupujcie i jedzcie! Pójdźcie, kupujcie bez pieniędzy i bez płacenia wino i mleko! Czemu macie płacić pieniędzmi za to, co nie jest chlebem, dawać ciężko zdobyty zarobek za to, co nie syci? Słuchajcie mnie uważnie, a będziecie jedli dobre rzeczy, a tłustym pokarmem pokrzepi się wasza dusza!” (Izaj. 55:1,2).
Chrystus mówi teraz kościołowi: „radzę ci, abyś nabył u mnie” (Obj. 3:18). Tylko On może zapewnić to, co może jedynie uzdrowić chory kościół, gdyż On jest Alfą i Omegą, początkiem i końcem, On jest wszystkim we wszystkim i poza Nim nie ma niczego, co jedynie może pomóc.
Złoto wypróbowane w ogniu to wiara, bez której „nie można podobać się Bogu” (Hebr. 11:6). Prawdziwa wiara, jakiej potrzebuje kościół na spotkanie z Chrystusem, to taka, która jest „cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus” (1 Ptr. 1:7). A nauczyć się jej jedynie można, „patrząc na Jezusa, sprawcę i dokończyciela wiary” (Hebr. 12:2). Tylko taka wiara sprawi, że dobiegniemy zwycięsko do mety „w wyścigu, który jest przed nami” (Hebr. 12:1).
Potrzebna jest również odpowiednia szata, bez której nikt nie zostanie wpuszczony na ucztę weselną Baranka. Jest to biała szata Bożej sprawiedliwości, jaką darmo daje nam Chrystus. Jedynie ona potrafi skutecznie zakryć „haniebną nagość” (Obj. 3:18) spowodowaną grzechem.
Aby zobaczyć prawdziwy stan współczesnego kościoła, musimy wpierw uleczyć swój wzrok. Dlatego Jezus w swojej recepcie umieścił również skuteczne lekarstwo – „maść, by nią namaścić oczy twoje, abyś przejrzał” (Obj. 3:18). Tą maść posiada jedynie Duch Święty, gdyż On może „oświecić oczy serca waszego, abyście wiedzieli, jaka jest nadzieja, do której was powołał, i jakie bogactwo chwały jest udziałem świętych w dziedzictwie jego, i jak nadzwyczajna jest wielkość mocy Jego wobec nas, którzy wierzymy dzięki działaniu przemożnej siły jego, jaką okazał w Chrystusie, gdy wzbudził go z martwych i posadził po prawicy swojej w niebie...” (Efez. 1:18-20).
Prawdziwy Kościół, to Oblubienica, która jest zakochana „po uszy” w swoim Oblubieńcu, o którym myśli w dzień i w nocy. Taki stan można najlepiej określić słowami starodawnej pieśni: „Gdy spotkacie mojego miłego, czy wiecie, co mu macie powiedzieć? Że jestem chora z miłości” (PnP. 5:8). Niestety, obecnie można stwierdzić inną chorobę, na jaką zapadł współczesny kościół, która nazywa się „samozadowolenie”.
Dlatego Pan Jezus, który „umiłował Kościół i wydał zań samego siebie” (Efez. 5:25), nadal cierpliwie stoi „u drzwi i kołacze” i mówi: „jeśli ktoś usłyszy głos mój i otworzy drzwi, wstąpię do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze mną” (Obj. 3:20).
Na jak długo wystarczy Jego cierpliwość? O tym wie jedynie Ojciec Niebieski.
Henryk Hukisz

Tuesday, December 3, 2013

Niebezpieczeństwo w kościele


 Analizując całościowo wszystkie siedem listów z Księgi Objawienia, można dojść do wniosku, że zawierają wielką przestrogę skierowaną do kościoła upaństwowionego, zeświecczałego, rządzonego przez hierarchów. Można stwierdzić, że  w tych kościołach Biblia nie jest już potrzebna, bo obowiązują postanowienia synodów i paragrafy katechizmów. Duch Święty nie ma już w nich miejsca, nawet Pan Jezus, stojąc na zewnątrz kościoła, cicho puka do drzwi, prosząc o przygarnięcie.
Oto informacja współczesna, nie ze średniowiecza – „Obecni wysłuchali konferencji o wzrastaniu w wierze, a następnie uwielbiali Jezusa w Najświętszym Sakramencie pieśniami i modlitwą (...), przez prawie cztery godziny, dwadzieścia zespołów modliło się nad każdym z prawie czterystu pięćdziesięciu uczestników – o wylanie darów Ducha Świętego. Seminarium Odnowy Wiary organizowane jest po raz drugi przez Wspólnotę Odnowy w Duchu Świętym Matki Bożej Rzeszowskiej”. Żywy Jezus jest już nie potrzebny, bo uwielbia się Go w „najświętszym sakramencie”, czyli  w kawałku upieczonego przez człowieka ciastka, a Duch Święty jest duchem Matki Bożej Rzeszowskiej. A czym jest najświętszy sakrament? – „Pod postaciami chleba i wina obecny jest w najprawdziwszy sposób sam nasz Zbawiciel, Jezus Chrystus. Jest On obecny, jak uczy Kościół, "prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie".” (Por. Sobór Trydencki: DS 1651; KKK 1374).
Kolejny list Pana Jezusa, stojącego pośród siedmiu świeczników, czyli wewnątrz kościoła, zaadresowany jest do zboru w Tiatyrze. W przeciwieństwie do poprzednich miast, w których znajdowały się kościoły chrześcijańskie, Tiatyra jest niewielkim miasteczkiem położonym na równinach, z dala od brzegu morza Egejskiego. Pierwszy raz spotykamy nazwę tego miasteczka w Dziejach Apostolskich, gdy Paweł przybył do Filippi w Macedonii, pewna niewiasta z Tiatyry przysłuchiwała się, gdy nauczał nad rzeką. To zwiastowanie musiało zainteresować tę biznesmenkę tak bardzo, że Pan Bóg „otworzył serce, tak iż się skłaniała do tego, co Paweł mówił” (DzAp. 16:14). Efekt był taki, że gdy „została ochrzczona, także i dom jej” (w. 15), zaprosiła do siebie przybyłych misjonarzy, oferując im zamieszkanie. Tiatyra znana była z produkcji barwników do tkanin. Popularny był wówczas kolor purpurowy, jaki uzyskiwano z miejscowych surowców. Można przypuszczać, ze ta niewiasta, odwiedzając później to miasto, skąd pochodziła, zainteresowała jej mieszkańców ewangelią, która dała jej zbawienie.
Pan Jezus przedstawia się w tym liście, jako „Syn Boży, który ma oczy jak płomień ognia, a nogi jego podobne są do mosiądzu” (Obj. 2:18). Jest to jedyna wzmianka w całej Księdze Objawienia, że Jezus jest Synem Bożym. Jego wzrok, jak płomień ognia, przenika do sedna sprawy i wie, jaki jest duchowy stan tego zboru. W wyniku tej ognistej obserwacji, Jezus wymienia całą listę uczynków, jaką mogą się pochwalić członkowie tej społeczności. Miłość, wiara, służba i wytrwałość, świadczą o tym, że jest wzrost. Nie tak, jak w Efezie, gdzie Chrystus radził powrót do „pierwszej miłości”, tutaj, Pan stwierdza, że „ostatnich uczynków jest więcej niż pierwszych” (w. 19). Z dalszych słów Pana Jezusa wynika, że nie o uczynki tak bardzo chodzi, jak o wierność prawdzie.
Współcześnie spotyka się nieraz sytuacje, gdy słudzy Boży są bardziej zajęci służbą i dobroczynnością niż wiernością Panu i Jego prawdzie. Nieraz słyszę, jak usprawiedliwia się odstępstwo od nauki apostolskiej, tłumacząc, że najważniejsza jest miłość i jedność. Można nawet odwołać się do Biblii, cytując werset: „Po tym wszyscy poznają, żeście uczniami moimi, jeśli miłość wzajemną mieć będziecie” (Jan 13:35). Lecz gdy miłość zastępuje Boga, wówczas Kościół przestaje być Ciałem Chrystusa.
Chrystus miał jednak coś przeciwko temu zborowi, pomimo, ze docenił postęp w uczynkach, powiedział wprost: „mam ci za złe, że pozwalasz niewieście Izebel, która się podaje za prorokinię, i naucza, i zwodzi moje sługi, uprawiać wszeteczeństwo i spożywać rzeczy ofiarowane bałwanom” (Obj. 2:20). I wcale nie chodzi tu o to, że Pan Jezus nie pozwalał nauczać niewiastom, lecz istotne jest to, z czym kojarzy się ta kobieta. Izabel była znana w Izraelu jako żona Achaba, lecz tak naprawdę, była pogańską kapłanką, której celem było doprowadzenie Izraela do odstępstwa od wierności i posłuszeństwa jedynemu Bogu. Ona to wprowadziła jeden z najgorszych pogańskich kultów, polegający nie tylko na oddawaniu czci posągom, lecz zastąpiła prawdziwe ofiary, jakie nakazał Bóg, ohydnym obrzędem ofiarowania dzieci.
Dzisiaj można doszukiwać się wiele podobieństw pomiędzy bałwochwalstwem, jakie wprowadziła ta bezbożna kobieta, a współczesnymi formami oddawania czci przedmiotom, posągom, obrazom i ludziom. Można nawet dopatrzyć się analogii pomiędzy dziećmi składanymi na ofiary i współczesną plagą pedofilii wśród duchownych. Najgorsze jest to, że oficjalni hierarchowie, zamiast nakazanej przez Chrystusa pokuty, usprawiedliwiają w pewnej mierze to bezprawie. Tłumaczenie, że „dzieci same wchodzą do łóżek” jest jedynie efektem zatwardziałości na Bożą prawdę. Apostoł Paweł, natchniony nauczyciel Bożych prawd napisał, że nauki szatańskie, jakie zostaną wprowadzone do kościołów, doprowadzą do zakazu „zawierania związków małżeńskich, przyjmowania pokarmów, które stworzył Bóg, aby wierzący oraz ci, którzy poznali prawdę, pożywali je z dziękczynieniem” (1 tym. 4:3). Zdrowa nauka na temat życia sług Bożych w kościele, mówi wyraźnie, że „biskup zaś ma być nienaganny, mąż jednej żony, trzeźwy (...), aby „własnym domem dobrze zarządzał, dzieci trzymał w posłuszeństwie i wszelkiej uczciwości, bo jeżeli ktoś nie potrafi własnym domem zarządzać, jakże będzie mógł mieć na pieczy Kościół Boży?” (1 Tym. 3:2,4,5). Zamiast tego, jak Bóg nakazał, ustanawia się na synodach ludzkie prawo, nakazujące żyć wbrew naturze.
Największym problemem współczesnego kościoła jest kompromis ze światem. Ponieważ rzeczą najważniejszą jest liczebność zborów, a nie zgodność z nauką apostolską, ważniejsze są postanowienia synodów i rad zarządzających społecznościami, a nie Biblia. Znam kościoły, gdzie stopniowo wymieniano starszych i diakonów, aby uzyskać odpowiedni dla pastora skład, by bez przeszkód mógł realizować swoją wizję. Bardzo widocznym znakiem takiej sytuacji jest brak nauczania i stosowania dyscypliny zborowej. Kolejnym objawem takich nieprawidłowości jest dążenie do „ekumenicznego” pojednania z innymi religiami, zgodnie ze słowami popularnej piosenki „All we need is love”.
Nie ma takiej sytuacji, w której nie byłoby możliwość powrotu do biblijnej normalności. Pan Jezus, w liście do zboru w Tiatyrze, wyznacza drogę, jedyną i skuteczną – „dałem jej czas, aby się upamiętała” (Obj. 2:21). Niestety, taka postawa, jaką przyjęła zwodnicza prorokini, demonstrowana jest również współcześnie. Zamiast szczerej pokuty i powrotu do źródła, przywódcy kościołów wolą pozostać przy swoim. Dlatego Chrystusa zapowiada swój sąd, który nastanie w wyznaczonym przez Boga czasie. Pan Jezus, mając „oczy jak płomień ognia”, jest również Tym, „który bada nerki i serca” dlatego mówi – „i oddam każdemu z was według uczynków waszych(Obj. 2:23). Musi wypełnić się to, co jest napisane: „A jak postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd” (Hebr. 9:27). Wówczas, nie tylko ci, którzy zwodzili swoimi naukami, lecz również, ci którzy ich słuchali i nie reagowali na Boże wezwanie do pokuty, poniosą zasłużoną karę.
Ten list wskazuje również na osobistą odpowiedzialność każdego dziecka Bożego. Pomimo, że nauczyciele nie odwracali się od zgubnych nauk i praktyk, każdy może osobiście odebrać nagrodę. Pan Jezus zachęca takie osoby w tym zborze, mówiąc do nich osobiście: „trzymajcie się tylko mocno tego, co posiadacie, aż przyjdę” (Obj. 2:25). Jeśli ktoś narodził się na nowo, ten wie, gdyż Duch Święty w nim mu to poświadcza, że „ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi” (Rzym. 8:14).
Nagrodą będzie Sam Pan, gdyż On sam wyjaśnił, kto jest tą „gwiazdą poranną” (Obj. 2:28). Pod koniec tej księgi, Jezus zapewnia: „Jam jest korzeń i ród Dawidowy, gwiazda jasna poranna” (Obj. 22:16).
Skoro w obecnych kościołach stało się tak bardzo niebezpiecznie, dobrze jest mieć zawsze w pamięci ostatnie polecenie Głowy Kościoła: „Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów” (Obj. 2:29).
Henryk Hukisz

Wednesday, November 27, 2013

Strategiczne polecenie



Ze wszystkich dyscyplin sportowych najbardziej lubię oglądać mecz koszykówki. Oglądając nieraz końcówkę meczu zauważyłem, że gdy na zegarze odliczającym czas do końca spotkania pojawią się ostatnie minuty, trener zwołuję naradę bojową. Myślę, że głównie chodzi o to, aby podać zawodnikom jak najbardziej strategiczne polecenia, zapewniające zwycięstwo.
W Nowym Testamencie słowo „zwycięstwo” najczęściej spotykamy w siedmiu listach do zborów, jakie Pan Jezus podyktował Swemu wiernemu słudze Janowi. Wszystkie te listy zostały zapisane w księdze Objawienia Pana Jezusa, z poleceniem przekazania ich do zborów. Dlatego osobiście uważam, że ich treść zawiera bardzo ważne słowa skierowane do Kościoła czasów ostatecznych.
Apostoł Jan, będąc na zesłaniu za głoszenie ewangelii, zobaczył w zachwyceniu Pana, który stał pomiędzy siedmioma świecznikami i głosem podobnym do szumu wielu wód, powiedział: „Napisz więc, co widziałeś i co jest, i co się stanie potem” (Obj. 1:19). Myślę, że Jan chwycił szybko pióro, wziął do ręki papirusowy zwój (szkoda, że nie miał iPad’a) i zaczął wiernie zapisywać słowa ostatniego dyktanda Głowy Kościoła. Było to niezwykłe polecenie, bo dotyczące sytuacji Kościoła tuż przed linią mety, tuż przed zakończeniem meczu. Gdy uważnie czytamy te listy, z pewnością uderza nas forma wydanych poleceń, od których będzie zależało zwycięstwo w końcówce. Treść tych listów obejmuje sytuacje, jakie były, czyli to, przez co Kościół już przeszedł, jest mowa o teraźniejszości, no a przede wszystkim, zawarte są w nich wskazówki, co należy zrobić teraz, aby dobiec do mety, zapewniając sobie zwycięstwo.
W kilku kolejnych rozważaniach podejmę się krótkiej analizy każdego z poszczególnych listów, lecz teraz chcę jedynie zwrócić uwagę na kilka charakterystycznych cech wspólnych dla każdego z nich.
Chrystus, mając wzrok przenikający rzeczy płomienistym ogniem do samego dna naszych serc, mówi ”znam uczynki twoje i trud” (Obj. 2:2). Słowo to jest adresowane do tych, którzy osiągnęli zbawienie z łaski, a nie przez uczynki, a pomimo tego poddaje ocenie to, co zrobili. Gdy słyszymy wokoło, że nie ważne jakie jest twoje życie, bo miłość Boża jest większa, niż nasze upadki, to coś tu nie pasuje. Dlatego musimy zasięgnąć informacji w Słowie Bożym, aby to pogodzić. Apostoł Jakub napisał, że „wiara, jeżeli nie ma uczynków, martwa jest sama w sobie” (Jak. 2:17). O jakie więc uczynki chodzi? Na pewno nie takie, którymi chcielibyśmy sobie zasłużyć na zbawienie, bo na to nikt nie ma szansy. Chodzi więc o uczynki, które są owocem Ducha Świętego, czyli takie „do których przeznaczył nas Bóg, abyśmy w nich chodzili” (Efez. 2:10). I dalej, Pan Jezus, jak gdyby wskazując na kilka prawidłowych zagrań drużyny, mówi o umiejętności rozpoznania fałszywych podań piłki. Niestety, zdarza się, że w Bożej drużynie może pojawić się gracz, który zagra dla przeciwnika. Tu znów mamy przykład, na jaki apostoł Paweł zwracał uwagę sługom Bożym, gdy spotkał się z nimi w Milecie. Paweł z całą powagą dla sytuacji, jakie zdarzą się w zborze, powiedział: „Ja wiem, że po odejściu moim wejdą między was wilki drapieżne, nie oszczędzając trzody, nawet spomiędzy was samych powstaną mężowie, mówiący rzeczy przewrotne, aby uczniów pociągnąć za sobą” (DzAp. 20:29,30). A Pan Jezus powiedział swoim uczniom, aby pociągali wszystkich do Niego, gdyż jedynie On jest Dobrym Pasterzem, który zapewnia obfitość zwycięskiego życia.
Dobry trener, który dba o swoich podopiecznych, otwarcie mówi im o ich faulach w grze. Nie szczędzi im uwag i reprymend, ponieważ chce, aby lepiej grali. Nieraz musi posłać zawodnika na ławkę, dając mu czas na przemyślenie złego zachowania. Musimy być pewni, że Pan Jezus, jako Wódz i dokończyciel naszej wiary, nie myli się w wydawaniu sądów o naszym postępowaniu. On nie odwołuje się do opinii „bocznych sędziów”, gdyż Jego wzrok przenika doskonale nasze motywy i zamiary. Jego Słowo „jest żywe i skuteczne, ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ducha, stawów i szpiku, zdolne osądzić zamiary i myśli serca” (Hebr. 4:12). Dlatego często, kierując się naszym dobrem, zapewnia nas o Swojej miłości, gdyż „kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje” (Hebr. 12:6). Nikt nie lubi wysłuchiwać krytycznych uwag pod swoim adresem, lecz tutaj nie chodzi o poniżenie i chociaż „żadne karanie nie wydaje się chwilowo przyjemne, lecz bolesne, później jednak wydaje błogi owoc sprawiedliwości tym, którzy przez nie zostali wyćwiczeni” (w. 11). O to właśnie chodzi Chrystusowi, abyśmy pod koniec naszego biegu do mety, nie popadli w zniechęcenie i zwątpili w zwycięstwo, lecz zostali odpowiednio posileni na te ostatnie minuty naszego biegu do mety.
Zwycięstwo zapewnia sam Chrystus, my natomiast musimy wytrwać do końca w Nim. Dlatego On nam ciągle przypomina o nagrodzie, jaką jest udział w Jego chwale. W poszczególnych listach Jezus mówi o spożywaniu owoców z drzewa żywota, o pokonaniu w Nim drugiej śmierci, o nowym imieniu. Jezus zapewnia nas też, że wraz z Nim będziemy mieć władzę nad przeciwnikami. Zapewnia również o tym, że tylko w Nim możemy stanąć przed obliczem wiecznie świętego Ojca. Mówi w końcu, że ten, kto wytrwa we wszystkich doświadczeniach i zachowa wierność do końca, temu pozwoli „zasiąść ze mną na moim tronie, jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem wraz z Ojcem moim na jego tronie” (Obj. 3:21).
Dlatego musimy posłuchać końcowego polecenia, jakie Chrystus skierował do każdego z tych zborów: „Kto ma uszy, niechaj słucha, co Duch mówi do zborów” (Obj. 3:22). A wierzę, że Duch ma wiele do powiedzenia, tylko czy Go posłuchamy?
Henryk Hukisz

Tuesday, November 26, 2013

Dzień indyka

 Każdego roku, w czwarty czwartek Listopada w Stanach Zjednoczonych obchodzi się jedno z najdziwniejszych świąt. Każdy nazywa je „Świętem Dziękczynienia”, „Thanksgiving Day”, lecz z dziękczynieniem łączy je jedynie nazwa. W przeddzień tego święta, tradycyjnie Prezydent kraju dokonuje ułaskawienia pary szczęśliwych ptaków, które nie skończą na świątecznym stole.

Nadal w kalendarzu widnieje poprawna nazwa tego świątecznego dnia, lecz na co dzień, to co ogląda się w telewizji, co jest treścią rozmów ludzi mieszkających w tym kraju, nie ma nic wspólnego z prawdziwym dziękczynieniem. Osobiście przypomina mi to pewien aforyzm, jaki kiedyś sobie zapisałem—„Najgorszą rzeczą dla ateisty jest to, że gdy jest wdzięczny, nie ma komu podziękować”.
Amerykańska wersja Święta Dziękczynienia oficjalnie nawiązuje do wydarzenia sprzed prawie 400 lat. W rok po przybyciu do portu Plymouth w Nowej Anglii, pielgrzymi dziękowali Bogu za przetrwanie tego trudnego czasu. Niewielka wówczas grupka przybyłych tu wygnańców religijnych z Anglii, próbowała stworzyć dla siebie i następnych pokoleń nowy dom, wolny od rządowych przymusów religijnych. W Anglii wprowadzono obowiązek uczestniczenia w nabożeństwach państwowego kościoła w każdą niedzielę pod groźbą zapłacenia kary w wysokości dzisiejszych 17.00 GBP. Oczywiście, ludzie ci nie uciekali głównie przed koniecznością płacenia grzywny, lecz przede wszystkim, przed prześladowaniami, jakie ich spotkały z powodu żywej wiary w Chrystusa, jaką zaczęli wyznawać.
Warunki, jakie zastali na nowej ziemi, nie należały do przyjaznych. Pierwszy rok urządzania się w dzikich warunkach, wśród nie znanych im mieszkańców tych ziem, Indian Wampanoag, spowodował, że zapragnęli wspólnie podziękować Bogu. Historia ustanowienia tego święta, jako już państwowy dzień wolny od pracy, sięga roku 1941, kiedy prezydent F. D. Roosevelt podpisał oficjalną rezolucję ustanawiającą czwarty czwartek listopada, jako „Thanksgiving Day”.
Ameryka, jaką pragnęli stworzyć przybyli tu chrześcijanie, miała być krajem ludzi wolnych, żyjących w zgodzie z Bożym prawem. Dlatego przy ustanawianiu podstawowych norm regulujących życie społeczne, kierowano się wartościami biblijnymi, odwołując się do Dekalogu. Zasadniczą normą życia było postępowanie zgodne z ewangelią. Pierwsze szkoły, jakie zakładano, miały na celu naukę pisania i czytania, aby udostępnić każdemu kontakt z Biblią. Święto Dziękczynienia, miało w swojej treści pragnienie wyrażenia wdzięczności Bogu za Jego opatrzność i łaskę, jakiej doświadczali w mijającym roku. Tak było, lecz to, co dzieje się obecnie, pasuje bardziej do wspomnianego wcześniej aforyzmu.
Pamiętam, gdy niedawno w głównym wydaniu wiadomości na lokalnym kanale FOX, jakiś specjalista od kształtowania opinii przekonywał, że najlepszą formą wyrażenia wdzięczności w tym dniu jest spędzenie czasu z rodziną w mall’u handlowym na zakupach, dziękując w ten sposób producentom za to, co wyprodukowali. Dzięki nim możemy nabywać różne towary, a najlepsza formą podziękowania jest kupno. Dlatego też obecnie, już nie pieczony indyk króluje w reklamach, lecz „Black Friday”, który praktycznie rozpoczyna się już wieczorową porą w czasie Thanksgiving. Chodzi o to, aby jak najprędzej zapędzić ludzi do sklepów. A „Black Friday” to dzień największych obrotów, jakie notują w ciągu roku sklepy każdej branży, od samochodów do biżuterii włącznie.
Mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że ateizm, jaki zaczyna panować w tym kraju jest bardziej niebezpieczny, niż ten, jakiego doświadczałem w Polsce w latach tzw. komunizmu. Pamiętam lata, gdy chodziłem do szkół, gdy zaczynałem pracować w państwowych przedsiębiorstwach, wielu kolegów oficjalnie należało do „jedynej i słusznej partii”, aby ułatwić sobie dostęp do wielu świadczeń. Ludzie byli zbyt biedni, aby z przekonaniem odrzucać Boże zasady życia. Większość tzw. ateistów, brała śluby kościelne, chrzciła dzieci, wołali księdza do chorych członków rodzin, Nie mówię, że to było słuszne, ale tacy byli wówczas ateiści. Natomiast amerykańscy ateiści, nawet jeśli oficjalnie idą do jakiegoś kościoła, to w najczęściej myślą o meczu sportowym, o zakupach robionych po nabożeństwie, o nieskoszonym trawniku i wielu innych zajęciach, jakie zwyczajowo wykonuje się w niedziele. Dla usprawiedliwienia takiej postawy utworzono teologiczną teorię, że „lepiej jest być w niedzielę na stadionie i myśleć o Bogu, niż być na nabożeństwie i myśleć o meczu”. Jak bardzo pasuje do tego opinia Pana Jezusa, który powiedział: „Ponieważ mówisz: Bogaty jestem i wzbogaciłem się, i niczego nie potrzebuję, a nie wiesz, żeś pożałowania godzien nędzarz i biedak, ślepy i goły” (Obj. 3:17).
Nic dziwnego, że dla większości chrześcijan w tym kraju nie przeszkadza robić zakupy w „Thanksgiving Day”, a Pamiątkę Narodzin Chrystusa nazywać „holiday”, aby nie denerwować niewierzących. Niedawno jeden z baptystycznych pastorów oświadczył, że w związku z przyjęciem w Illinois prawa pozwalającego zawierać śluby osobom tej samej płci, będzie musiał opracować nową formę ceremonii ślubnej, aby otworzyć się na współczesne oczekiwania. Natomiast, jeśli chrześcijański nauczyciel w szkole publicznej opowie dzieciom prawdziwą historię o pielgrzymach, którzy dziękowali Bogu, albo opowie dzieciom, co wydarzyło się w Betlejemie dwa tysiące lat temu, aby wyjaśnić skąd wziął się „Christmas Day”, może stracić pracę. A kapelan wojskowy, będący na oficjalnym żołdzie rządowym, nie powinien wymieniać imienia Jezus w miejscach publicznych, nawet w czasie oficjalnej modlitwy.
Podsumowując to smutne rozważanie, mam w sercu tyko jeden werset z Biblii, który myślę, że oddaje najlepiej to, co czują ludzie wierzący w tym kraju, gdy widzą w tych dniach hasło „Happy Turkey Day” zamiast „Thanksgiving Day”. Jedyną szansa na powrót do tego, co było intencją twórców tego kraju, są słowa zapisane przez starożytnego proroka, który w prawdzie miał na uwadze inny naród, lecz pasują jak najbardziej do każdego współczesnego. Jest to Boża obietnica, na której powinno zależeć nam wszystkim – „I ukorzy się mój lud, który jest nazwany moim imieniem, i będą się modlić, i szukać mojego oblicza, i odwrócą się od swoich złych dróg, to Ja wysłucham z niebios, i odpuszczę ich grzechy i ich ziemię uzdrowię” (2 Kron. 7:14).
Lecz jednakowoż, ludzie wolą zasiąść do stołu z tłustym indykiem, myśląc o tym, jak jeszcze tego dnia zaoszczędzić parę dolarów na przecenionym towarze z okazji „Black Friday”.
Henryk Hukisz

Sunday, November 24, 2013

Sprawdzian autentyczności kościoła


 Rynki całego świata zalewają produkty nazywane popularnie „podróbkami”. Dzisiaj ten, kogo nie stać na autentyczny towar, tzw. „firmowy”, idzie na bazar lub do pierwszego lepszego sklepiku z „chińszczyzną” i staje się posiadaczem „Addidasów”, „Naiki”, albo innego upragnionego towaru. Ponieważ trend zalewania rynku podróbkami rozszerza się coraz bardziej, producenci autentycznych towarów domagają się od władz, którym płacą spore podatki, kontroli rynku. Dlatego coraz częściej możemy czytać o zatrzymaniu całych kontenerów takich towarów już w portach i na lotniskach. Dzięki temu, jeśli ktoś chce posiadać autentyczny produkt jakiejś marki, może czuć się bezpiecznie, że nie został oszukany.
Czy kościół może ulec podróbce? Ktoś powie, że skoro Jezus zapewnił, że „zbuduję mój Kościół, a potęga śmierci go nie zwycięży” (Mat. 16:18), to nikt nie będzie w stanie wykonać jego falsyfikatu. Czy na pewno?
Nie muszę nikogo przekonywać, że jest ktoś, kto stara się wszelkimi sposobami podrobić Boże dzieła, aby zwieść ludzi, którzy interesują się jedynie tym, co Bóg czyni autentycznie. Diabeł jest kłamcą i jego najlepszą metodą zwodzenia, jest podrzucanie „podróbek”, aby ludzie myśleli, że mają to, czego na prawdę szukali. Jego metoda, zwana oryginalnie w języku greckim „methodeia”, co znaczy „zastawić pułapkę” lub „kłamać z marszu”, potrafi skutecznie zwieść wielu, nawet wierzących. Dlatego apostoł Paweł ostrzega świętych w zborach Pańskich, aby już nie byli dziećmi „niesionymi falami i powiewem wiatru jakiejkolwiek nauki, którą chytrze posługują się ludzie, zwodząc na manowce” (Efez. 4:14). W naszym przekładzie słowo "manowce" może nie oddaje tego najlepiej, lecz inne wskazują na tę właśnie diabelską metodę – „podejścia” [Biblia Gdańska], czy „zdradę” [Biblia Brzeska]. Jest to coś w rodzaju "RSB", czyli metoda powszechnie stosowana kiedyś w Iraku, czy w Afganistanie – „roadside bomb”. Nieprzyjaciel podkłada ładunek wybuchowy w taki sposób, że go nie widać aż do chwili, gdy najedzie na nią pojazd wojskowy. Dlatego apostoł Paweł, z całą powagą dla niebezpieczeństwa, jakie grozi każdemu wierzącemu, napisał dalej w tym samym liście: „przywdziejcie pełną zbroję Bożą, abyście mogli stawić czoła zasadzkom (methodeia) diabła(Efez. 6:11).
Jestem przekonany, że diabeł posiada w swoim arsenale całą serię pomysłów, jak podrabiać typowe dla kościoła cechy, aby zwieść jak najwięcej nieuważnych wierzących. Apostoł Piotr ostrzega nas, podobnie jak jego kolega Paweł, pisząc w swoim liście, że „diabeł, jak lew ryczący krąży i szuka, kogo pożreć” (1 Ptr. 5:8). Z tych słów raczej wynika, że diabeł nie będzie wpierw machać chorągiewką sygnalizując swoje złe zamiary. On działa sprytnie, zastawiając pułapkę stosowną do aktualnej sytuacji. Myślę, że on również wie, że jego czas się kończy, dlatego zwiększa aktywność w produkowaniu różnych podróbek, na które szczególnie łatwo dają się nabrać tzw. „konsumpcyjni” chrześcijanie. On wie, że szczególnie młodzi udzie szukają dobrej zabawy, dlatego podsuwa różnego rodzaju "ewenty" z nazwy religijne, lecz nie mające nic z autentyczności Ciała Chrystusa. Byle młodzi dobrze się bawili.
Format tego rozmyślania nie pozwala mi podać pełnej listy jego podstępnych sztuczek, dlatego pozwolę sobie jedynie wskazać na najbardziej charakterystyczne w czasach ostatecznych. Studiując listy pastoralne Pawła wiemy, że szczególną cechą kościoła tych czasów jest powszechne odstępstwo od zdrowej nauki, jaką głosili apostołowie. Jak pisze Paweł, ludzie będą „samolubni, chciwi na pieniądze, aroganccy, pyszni, bluźnierczy, nieposłuszni rodzicom, niewdzięczni, bezbożni, nie czuli, bezlitośni, rzucający oszczerstwa, nieopanowani, gwałtowni, niemiłujący dobra, zdrajcy, lekkomyślni, nadęci, kochający bardziej przyjemności, niż Boga” (2 Tym. 3:2-4). Jak już poprzednio zauważałem na moim blogu, nie chodzi tu o ludzi znajdujących się poza kościołem, lecz wewnątrz niego. Musimy pamiętać, że kościół jest zawsze taki, jacy są ludzie, którzy go tworzą. Dlatego apostoł ostrzega nas, że będą pojawiać się ludzie, „udający pobożność, ale odrzucający jej moc”. Paweł nie żartuje, dlatego nie każe okazywać im przychylności, kierując się miłością, i wprost nakazuje: „od takich ludzi trzymaj się z daleka” (2 Tym. 3:5).
Wierzę, że często Bóg poddaje nas sprawdzianowi na autentyczność kościoła, czy jesteśmy prawdziwie posłuszni Duchowi Świętemu, Duchowi Prawdy, czy jesteśmy jedynie bańką mydlaną, nastawioną na zwiększanie liczebnej objętości.
Apostoł Paweł przypomina, znane w hebrajskim środowisku, imiona dwóch magów egipskich, którzy zaskoczyli faraona swoimi sztuczkami, podrabiając znak, jakim Mojżesz miał udowodnić, że jest autentycznym posłańcem Bożym. Chociaż ich produkt wyglądał prawie tak samo jak ten prawdziwy, to jednak wszyscy wkrótce przekonali się, że jest tandetną podróbką. Paweł zapewnił, że za każdym razem w prawdziwym kościele, który dba o swoją autentyczność, stanie się podobnie, gdyż ci, którzy jedynie udają pobożnych, „daleko nie zajdą, bo ich głupota będzie znana wszystkim, podobnie jak to się stało z tamtymi” (2 Tym. 3:9).
Znam osobiście sytuację, gdy w pewnym zborze pojawili się „pobożni” liderzy, którzy dość szybko wywołali zamieszanie, aby zrealizować swój plan pociągnięcia za sobą ludzi. Pomimo, że sporo ludzi im zaufało, to jednak po pewnym czasie wyszło na jaw ich „szaleństwo”, jak to zostało oddane w Biblii Brzeskiej. Niedawno, znów dowiedziałem się, że buntowniczo nastawiony lider w innej społeczności porwał za sobą grupę ludzi, którzy zostali zauroczeni jego zdolnościami, lecz po jakimś czasie zostało ujawnione jego niemoralne postępowanie. Myślę, że takich przykładów jest dużo więcej.
Ludzie, którzy jedynie „udają pobożność”, nie utrzymają się długo w autentycznym kościele, ponieważ nie wytrzymają próby wiary. Tam, gdzie jest prawdziwa światłość, wszelka nieprawda i sztuczność ujawni się w naturalny sposób. Pan Jezus wyjaśniał swoim uczniom tę zasadę słowami: „Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i jej unika, aby jego czyny nie zostały ujawnione. Każdy natomiast, kto postępuje w prawdzie, przychodzi do światłości, aby stało się widoczne, że jego czyny są dokonane w Bogu” (Jan 3:20,21). Jeśli natomiast „falsyfikaty” cieszą się uznaniem ludzi w kościele, może to jedynie świadczyć o braku prawdziwej światłości, o braku autentyczności kościoła. Dlatego dobrym sprawdzianem prawdziwości kościoła, jest to, w jaki sposób reaguje się na różnego rodzaju zjawiska, które nie mają swojego źródła w Bożym Słowie. Jeśli nie odrzuca się rzeczy obcych kościołowi, to bądźmy ostrożni, aby nie wpaść w diabelskie sidła. Apostoł Jan ostrzega nas przed duchem antychrysta, który "nadchodzi, a nawet już jest na świecie" (1 Jan 4:3).
Niestety, obecnie w wielu społecznościach brakuje odpowiedniego światła, nie naucza się biblijnych prawd o Kościele, który buduje Chrystus. Dziś organizuje się okołokościelne wydarzenia, które mają jedynie przyciągnąć tłum, aby się dobrze bawić. Dlatego diabeł wprowadza do zborów ludzi, którzy potrafią szybko zawładnąć umysłami, a szczególnie sercami wielu nieświadomych chrześcijan.
Bądźmy Bogu wdzięczni za każdy test wiary, za każdą próbę ognia, który wypala wszelkie zanieczyszczenia lepiej, niż oczyszczane jest złoto w tyglu złotnika. Bóg oczyszcza Swój Kościół „na sławę, chwałę i cześć przy objawieniu się Jezusa Chrystusa” (1 Ptr. 1:7).
Henryk Hukisz 

Polecam róznież "Fasadowe chrześcijaństwo".