Friday, August 31, 2012

Synonim trucizny

Przeczytałem niedawno w polskiej prasie artykuł, nie ważne na jaki temat, w którym zwróciłem uwagę na słowo „skłot”. Nie miałem pojęcia o co chodzi, a mam przecież ukończone studia uniwersyteckie w Polsce. Zajęło mi to trochę czasu, aż się połapałem, że chodzi o nielegalne zajęcie cudzego mieszkania.  W języku angielskim taką sytuację określa się słowem „squat”, więc prawdopodobnie stąd ten polski dziwoląg  językowy. Pochodne słowo „squatter” znaczy to samo, co po polsku „dziki lokator”, a więc "skłoter" brzmiałoby przyjemniej dla ucha.
Później domyśliłem się dlaczego użyto tego niepolskiego słowa, zamiast zwyczajnie napisać, że chodzi o nielegalne zajęcie cudzego mieszkania. Autor artykułu chciał, aby czytelnik okazał sympatię wobec osób, które nielegalnie zajęły nie swoje mieszkanie. Gdyby napisał, że policja musiała usunąć dzikich lokatorów z nielegalnie zajętego lokalu, który nie był ich własnością, symaptią obdarzono by policjantów. A autor tego nie chciał, więc napisał o nieludzkim potraktowaniu przez policję niewinnych osób, które urządziły sobie skłot. A była to grupa lokalnych anarchistów, która upodobała sobie niezamieszkałą kamieniczkę. Właściciel domu musiał bronić swojej własności w asyście policji. Widocznie autor artykułu nie chciał wprost napisać o co chodziło w tym zajściu, więc postanowił delikatnie oszukać czytelników.
Gdyby na butelce z trucizną napisano „Toksyna” i wyjaśniono, że jest to „środek ograniczający funkcje organizmu”, z pewnością niejeden spróbowałby, jak ta toksyna smakuje. Nie każdy jest świadomy znaczenia słowa „toksyna” (brzmi prawie jak „kofeina” znajdująca sie w kawie), dlatego z reguły na butelce jest napisane „trucizna”, aby ostrzec przed niebezpieczeństwem.
Pamietam, jak przygotowywałem się kiedyś do kazania na temat pokuty i chciałem zdefiniować czym jest upamiętanie. Ponieważ posiadam trzytomowy Słownik Języka Polskiego wydany przez PWN, lubię z niego korzystać. Ku memu zdziwieniu, nie znalazłem w nim słowa „upamiętanie”. Natomiast słowo „pokuta” zostało wyjaśnione jako „kara za jakieś wykroczenie, (...) w wielu religiach tą karą jest zadośćuczynienie za grzech”. Ta definicja mi się nie spodobała, gdyż według ewangelii, karę za nasze grzechy poniósł już Chrystus.
Podobnie dzieje się z pojęciem grzechu, wielu współczesnych kaznodziejów nie chce straszyć słuchaczy tym staroświeckim słowem, dlatego wymyśla inne, przyjemniejsze dla ucha. Bez względu na to, czy grzech nazwiemy „błędem”, „niedoskonałością” czy jeszcze innaczej, zawsze będzie grzechem, podobnie jak trucizna, bez względu na jej nazwanie, będzie zawsze zabijać.
Apostoł Paweł, nie bawił sie w dobieranie mile brzmiących słówek, grzech nazywał grzechem, bałwochwalstwo, bałwochwalstwem, nieczystość, nieczystością. Głosił ewangelię, nazywając rzeczy po imieniu, dlatego mógł zapewnić wierzących, że gdy będą unikać nieczystości świata, święty Bóg przyjmie ich jako swoje dzieci  – „A ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący” (2 Kor. 6:17,18).
Ten wielki apostoł zdawał sobie sprawę z tego, że już w jego czasach ludzie „zdrowej nauki nie ścierpią, ale według swoich upodobań nazbierają sobie nauczycieli, żądni tego, co ucho łechce, i odwrócą ucho od prawdy, a zwrócą się ku baśniom” (2 Tym. 4:3,4). A nic innego dla naszego duchowego zdrowia i prawidłowego rozwoju nie  potrzeba , jak właśnie zdrowej nauki. Dlatego pisał wprost do młodego jeszcze kaznodziei Tymoteusza: „Głoś Słowo, bądź w pogotowiu w każdy czas, dogodny czy niedogodny, karć, grom, napominaj z wszelką cierpliwością i pouczaniem” (w. 2). Oczywiście nie chodziło w tym zaleceniu, aby traktować wersety biblijne jak rózgę, którą okłada się krnąbrnych słuchaczy. Paweł przypomina o cierpliwości rolnika, który ziarno „rzuca w ziemię, a czy on śpi, czy wstaje w nocy i we dnie, nasienie kiełkuje i wzrasta; on zaś nie wie jak” (Mar. 4:26,27)Gdy ziarno jest autentyczne, ma w sobie życie, kiełkuje i wydaje owoc samo z siebie.
Apostoł Paweł nie szedł na żadne kompromisy wobec polecenia zwiastowania ewangelii. Nie ubierał jej w pięknie brzmiące słówka, ponieważ nie chciał pozbawić jej mocy. Mówił o krzyżu i jego skutecznym działaniu. Przypomniał koryntianom, którzy zaczęli dobierać sobie nauczycieli według własnego upodobania, że „gdy przyszedłem do was, bracia, nie przyszedłem z wyniosłością mowy lub mądrości, głosząc wam świadectwo Boże” (1 Kor. 2:1).   
Gdy później przygotowywał Tymoteusza do samodzielnej służby ewangelisty, odwoływał się do własnego doświadczenia. Pisał o sobie, że został „ustanowiony zwiastunem i apostołem, i nauczycielem” ewangelii. Dlatego, pisał dalej, „znoszę te cierpienia, ale nie wstydzę się, gdyż wiem, komu zawierzyłem, i pewien jestem tego, że On mocen jest zachować to, co mi powierzono, do owego dnia” (2 Tym. 1:11,12)Być wiernym powołaniu do zwiastowania Bożej ewangelii, prawdy, która jedynie przynosi wybawienie od śmierci – to było główną troską Pawła. Radził więc Tymoteuszowi, „Wzoruj się na zdrowej nauce, którą usłyszałeś ode mnie, żyjąc w wierze i miłości, która jest w Chrystusie Jezusie; tego, co ci dobrego powierzono, strzeż przez Ducha Świętego, który mieszka w nas” (w. 13,14).
Na zakończenie tego krótkiego rozmyślania, proponuję mały test. Gdy znajdziesz sie na przyjęciu z okazji imienin, ślubu, lub jakiejkolwiek okazji u niewierzącego członka rodziny, przyjaciela, na którym znajduje się alkohol. Gdy będziesz zachęcany do przysłowiowego „kieliszka” słowami: „Co, ze mną nie wypijesz?” Co wówczas powiesz? Można tłumaczyć się troską o zdrowie, można też powiedzieć wprost, że jestem dzieckiem Bożym i że wprawdzie „wszystko mi wolno, lecz ja nie dam się niczym zniewolić” (1 Kor. 6:12).
To jest tylko jeden z przykładów, gdy znajdujemy się w sytuacji, w której zamiast wykorzystania jej do złożenia świadectwa o mocy krzyża, tłumaczymy się różnymi innymi powodami. Apsotoł Paweł powiedział bez ogródek: „nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy” (Rzym. 1:16)
Pamiętajmy, że trucizna zabija, bez względu na to, jak ją nazwiemy. Mówiąc wprost, że jest trucizną, możemy uratować kogoś przed jej śmiertelnym skutkiem. Podobnie jest z grzechem, jego owocem jest zawsze śmierć. Naszym zadaniem jest ostrzegać przed jego skutkami. Czy jesteśmy wierni powołaniu, do jakiego zostaliśmy powołani przez Pana?
Dziś często kościół nazywa się społecznością, wspólnotą lub innym określeniem, jakie używa się w świecie. Dlaczego nie tak, jak został nazwany przez Głowę Kościoła: „ja zbuduję Kościół Mój”.  Kościół (greckie „ekklesia”), znaczy „wywołać” z ogółu. Dlaczego więc ukrywa się prawdziwe określenie ludu Bożego pod świeckimi nazwaniami? Ale o tym innym razem.
Henryk Hukisz

Sunday, August 26, 2012

Wśród przyjaciół

Co robimy  najczęściej, gdy spotkają nas problemy, które nas przerastają? Najczęściej dzielimy się tym z przyjaciółmi, gdyż łatwiej nam będzie je wówczas pokonywać. Jak kojąco wówczas brzmią słowa zapewnienie: „Jesteś wśród przyjaciół, przecież.”


Moje pierwsze skojarzenie, jakie nasuwa się na słowa „wśród przyjaciół”, to historia zajączka z fraszki Ignacego Krasickiego „Przyjaciele”. Jeśli nie znasz tego wiersza, to zanim będziesz dalej czytać to rozważanie, przypomnij go sobie, a najszybciej znajdziesz go w internecie za pośrednictwem jakiejś wyszukiwarki.
Gdy w środowisku ludzi wierzących, a do tego, przyjaciół, dzielimy się naszymi kłopotami, słyszymy najczęściej zapewnienie o modlitwie i o ciągłej pamięci. Lecz powiedzmy szczerze, czy zawsze wywiązujemy się z danej obietnicy, że będziemy sie modlić? Z ręką na sercu przyznaje się, że nie zawsze później o tym pamiętam.
Gdy ostatnio o tym myślałem, przypomniałem sobie na nowo wiersz Krasickiego i zrobiłem jego parafrazę. Oto moje dzieło na użytek zborowy:
„Człowieczek pewien młody
Korzystając z swobody,
Gdy był w towarzystwie na ulicy i w ogrodzie
Żyjąc z każdym w zgodzie.
A że był bardzo grzeczny i miły
Wszystkie osoby go bardzo lubiły.
A on, korzystając ze wszystkiego z weselem
Wszystkich był  przyjacielem.
Raz, gdy poszedł zabawić się mimochodem
Nagle usłyszał głosy, jakby z piekła rodem
Głosy niezwykłe, demonów syczenie już dociera
Stanął... słucha... ze strachu zamiera.
A gdy się coraz zbliżał ów hałas, wrzask srogi
Człowieczek w nogi.
Ogląda się za siebie; a tu Zły i demony.
Strwożon wielce szuka obrony,
Wpada na drogę, już nieco się oddalił.
Spotkał brata ze zboru, prosi by się użalił
„Poświęć mi trochę czasu” On na to „Nie mogę
Lecz od innych będziesz miał pewną załogę”
Nadarzył się diakon. „Ratuj przyjacielu!”
A on a to: „Takich jak ja zapewne niewielu
Znajdziesz, ale poczekaj bez obawy
Jak tylko załatwię pewne sprawy,
Tymczasem masz lidera, on ci pomoże”
A lider mówi: „Żal mi cię nieboże
Ja jestem bardzo zajęty, swoją drogą
Idź do tych, co się modlą, oni ci pomogą,
Zajmą się tobą” A oni z oddali
Do niego zawołali:
„Gdy się tobą zajmiemy i swój czas ci oddamy
Wiele innych ważkich spraw zaniedbamy,
pójdź do tej nowej osoby.” - Ona zaś rzekła:
„Nie potrafię tego wziąć na się.”  I uciekła.
Gdy więc każdy ze sposobów ratunku upadł
Wśród serdecznych przyjaciół, Zły nieboraka dopadł.”
Apostoł Paweł napisał do wierzących: „Jedni drugich ciężary noście, i tak wypełnicie prawo Chrystusa” (Gal. 6:2). Myślę, że znamy więcej biblijnych wersetów na ten temat. Wiemy, że zasadą Bożego Królestwa jest okazywanie drugim pomocy, i to w jak najbardziej praktycznej formie.
Apostoł Jakub, który w swoim liście zwracał uwagę na wykonywanie Słowa Bożego, a nie tylko słuchanie, powiedział: „Bądźcie więc wykonawcami Słowa, a nie tylko słuchaczami, oszukującymi samych siebie” (Jak. 1:22). Dlatego nieco dalej napisał bardzo jednoznacznie na temat okazywania współczucia drugiej osobie – „Jeśli jakiś brat lub siostra nie mieliby w co się ubrać i brakowałoby im codziennego pożywienia, a ktoś z was powiedziałby: Idźcie w pokoju, ogrzejcie się i najedzcie, a nie daliby im tego, co potrzebne dla ciała, jaka z tego korzyść?” (Jak. 2: 15,16). Czy te słowa nie brzmią podobnie, jak to często spotykamy dzisiaj, gdy ktoś zapewnia słowami: „będę się o ciebie modlić”, a później tego nie czyni. Albo, jeśli nawet pamięta o danej obietnicy, lecz nie zainteresuje się sytuacją tej osoby i nie okaże praktycznej pomocy, to tak, jakgdyby nic nie zrobił.
Wielu ludzi jest świadomych tego, że nie wypada odmówić pomocy proszącemu, dlatego takową deklarują. Ale tak na prawdę, od razu zakładają, że poza słowami nic więcej nie zrobią. Zachowują się wówczas podobnie do „przyjaciół” zajaczka. Czy takich ludzi można nadal uważać za przyjaciół?
Apostoł Jan poddaje osoby wierzące bardzo poważnemu testowi. W jego liście możemy znaleźć badajże najwięcej pytań o praktyczną wiarę, a są to pytania warunkowe, zaczynające się od słowa „jeśli”.  Apostoł pyta się wprost: „Jeśli ktoś ma dobra tego świata i widzi swojego brata w potrzebie, a zamknąłby przed nim swoje serce, to jak może przebywać w nim miłość Boga?” (1 Jan 3:17). Chodzi tu wprawdzie o udzielenie materialnej pomocy, chociaż przykładowy „zajączek” prosił o pomoc innej natury? Jan w swoim liście zadaje pytania o naszą naturę, czy jesteśmy naprawdę wypełnieni Bożą miłością? Wcześniej Jan pisze o znaku rozpoznawczym tych, którzy mają w sobie  prawdziwe życie– „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci. Ten natomiast, kto nie miłuje, pozostaje w śmierci” (1 Jan 3:14). 
Spójrzmy na Jezusa, na ten doskonały wzór do naśladowania, przede wszystkim, w miłości. Pan Jezus, jako najwierniejszy Przyjaciel, nigdy nikogo nie opuścił, nie wymówił się z okazania pomocy, nawet za najwyższą cenę. Wiemy, że On oddał Swoje życie, aby nas ratować przed atakami Złego. Jak prorokował Izajasz wiele wieków wcześniej – „Lecz On został przebity za nasze grzechy, zmiażdżony za nasze winy. Dla naszego dobra przyjął chłostę, dzięki Jego ranom doznaliśmy uzdrowienia” (Izaj. 53:5).
Gdy więc nasz brat lub siostra, będąc w potrzebie zawoła o pomoc, nie zastanawiajmy się, ile nas to będzie kosztować, i nie oglądajmy się się na drugiego, aby pomógł - dajmy świadectwo prawdziwej miłości, jaka w nas mieszka.
„Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas swoje życie. My również powinniśmy oddać życie za braci” (1 Jan 3:16). Tak się dzieje wśród prawdziwych przyjaciół!
Henryk Hukisz

Friday, August 24, 2012

Wielki z nazwania


„Być kimś” – to cel, jakiemu większość z ludzi gotowa jest poświęcić wiele, o ile, nie wszystko. W języku naukowym, określa się to dążenie jako „poczucie własnej wartości”.
Zostałem wychowany z takim nastawieniem do siebie, że nie powinienem się wywyższać, powinienem zawsze innych uważać za „wyższych”. Taka postawa wynika z nauczania apostoła Pawła, który powiedział wprost: „...w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie” (Filip. 2:3).  Dalej, apostoł wskazuje na doskonały wzór, jaki pozostawił nam Pan Jezus swoim życiem pośród ludzi.
Osobiście uważam, że nie ma nic złego w tym, aby uważać siebie za „kogoś”, kim jest się naprawdę. Poczucie własnej wartości jest pojęciem jak najbardziej biblijnym. Jesteśmy dziećmi Bożymi, i ten fakt daje nam poczucie jak najwspanialszej godności. Apostoł Paweł, w tym samym rozdziale pisze dalej, że jeśli postępujemy zawsze z „z bojaźnią i ze drżeniem”, to staniemy się „nienagannymi i szczerymi dziećmi Bożymi bez skazy pośród rodu złego i przewrotnego, w którym świecicie jak światła na świecie” (Filip. 2:14). Czy można wyobrazić sobie posiadanie większej wartości, niż bycie światłością w tym świecie!
Poczucie własnej wartości, to stan psychiczny wynikły w procesie samooceny swego zachowania. Musi to być jednakowoż ocena uwzględniająca takie sfery jak: świadomość, niezależność, prawość, celowość, asertywność oraz samoakceptacja. Nie wystarczy powierzchowna ocena jednej dziedziny naszego postępowania, lecz kompleksowa. A z tym nie jest już tak łatwo, dlatego wielu ludzi dokonuje samooceny „na skróty” albo „pod publiczkę”, czyli według upodobań współczesnej mody lub środowiska. Ludzie chcą zwrócić uwagę na siebie za każdą cenę, chcą stać się popularni nawet za cenę cudzego życia.
To mnie najbardziej przeraża, że we współczesnym świecie, kryteria oceny są destruktywne a przez to stają się niebezpieczne. Coraz częściej czytamy o przestępcach, którzy traktowani są jak bohaterowie, o których pisze się w gazetach, pokazuje się w mediach, poświęca się im więcej czasu i uwagi, niż pozytywnym wydarzeniom czy dokonaniom. Niepokoi mnie fakt, że naukowe instystucje powołane do badań społecznych, nie zajmuję się negatywnym wpływem takiego publicznego „wywyższania” kryminalistów, jaki wywierany jest na pokolenie głodnych „idoli” młodych ludzi. Upraszczając moją myśl można powiedzieć, że jeśli ktoś zapragnie dziś, aby pokazano go w telewizji, aby pisano o nim na całym świecie, wystarczy wziąć karabin i strzelać do ludzi.
Piszę o tym, ponieważ przeraża mnie uwaga światowych mediów skierowana dzisiaj na mordercę z Norwegii. Zamiast wymierzenia surowej kary, i tak jest to niemożliwe, aby była współmierna do zbrodni, i zapomnienia o tym bestialskim mordzie, media na całym świecie prześcigają się w opisywnaniu szczegółów tej sprawy, pokazując zdjęcie uśmiechniętego przestępcy (o to mu chyba chodziło). Taka propaganda działa tak „zachęcająco”, że dziś rano w Nowym Jorku, kolejny bandyta w samym centrum wielkiego miasta zaczął strzelać do niewinnych przechodniów.
Pan Jezus powiedział, że w tym świecie panują inne zasady. Gdy matka dwóch Jego uczniów, w trosce o dalszą karierę swoich synów, prosiła samego Mistrza o „lepsze posady” dla nich, pozostali uczniowie słusznie się oburzyli, gdy się tylko o tym dowiedzieli. Chrystus wykorzystał tę sytuację, aby pokazać róznicę pomiędzy Bożym Królestwem i tym światem w tym, kto naprawdę jest wielki, kto zasługuje na publiczną uwagę.
Wiemy jak jest w świecie, ponieważ na codzień doświadczmy niepsrawiedliwości i przemocy władzy. Jezus powiedział wprost: „Nie tak ma być między wami; ale ktokolwiek by chciał między wami być wielki, niech będzie sługą waszym” (Mat. 20:26). Zwróćmy uwagę na słowa Pana Jezusa, On nie pogroził palcem mówiąc: „Oj niedobrze jest być wielkim”, lecz powiedział: „Jeśli ktoś chce być wielkim”. Dalej czytamy o regule Bożego Królestwa, w którym, wielkim stanie się ten, kto będzie służył drugim. I tu, Jezus dokonał samooceny swojej wartości w Bożym Królestwie, mówiąc, że „nie przyszedł, aby mu służono, lecz aby służył i oddał życie swoje na okup za wielu” (w. 28).
W innym miejscu  Ewangelii Mateusza znajdujemy również nauczanie Pana Jezusa o wielkości. Tym razem Chrystus wskazuje na wierność wobec Słowa Bożego, które jest fundamentem nauki, jaką przyjmujemy odnośnie Boga i naszego życia. Chodzi o wierne postępowanie zgodne z nauką biblijną, a nie tylko jej znajomość, dlatego Jezus powiedział: „ktokolwiek by czynił i nauczał, ten będzie nazwany wielkim w Królestwie Niebios” (Mat. 5:19).
Być nazwanym „wielkim” w Królestwie Bożym przez samego Chrystusa! Czy może być coś większego, co daje właściwe poczucie wartości?
Wszystko co możemy mieć jest z łaski, żadna w tym nasza zasługa. Dlatego, jeśli moglibyśmy się czymkolwiek chlubić, to jedynie Jego łaską. Poznał to apostoł Paweł, podając nam ku zachęcie, jako swoje osobiste poczucie własnej wartości – „Najchętniej więc chlubić się będę słabościami, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusowa.” (2 Kor. 12:9).
Ten świat idzie w swoim kierunku, jak to zostało scharakteryzowane słowami anioła w widzeniu, jakie miał apostoł Jan – „Kto czyni nieprawość, niech nadal czyni nieprawość, a kto brudny, niech nadal się brudzi.” (Obj. 22:11). Wcześniej, w jednym ze swoich listów, apostoł napisał o tym świecie, że „wszystko, co jest na świecie, pożądliwość ciała i pożądliwość oczu, i pycha życia, nie jest z Ojca, ale ze świata.” (1 Jan 2:16).
Jan zobaczył w tej wizji nową ziemię i nowe niebo, widział nową Jerozolimę, coś, co zobaczymy wszyscy, mało że zobaczymy – my tam się znajdziemy, będziemy tam mieszkać na wieki wieków! Zostaniemy nazwani wielkmi, jeśli wiernie czynić będziemy to, co jest napisane w Bożym Słowie. Pan Jezus zostawił dla nas obietnicę, mówiąc, że „Zwycięzcę uczynię filarem w świątyni Boga mojego i już z niej nie wyjdzie, i wypiszę na nim imię Boga mojego, i nazwę miasta Boga mojego, nowego Jeruzalem, które zstępuje z nieba od Boga mojego, i moje nowe imię.” (Obj. 3:12).
Dlatego, wracając do listu apostoła Jana, przyjmijmy naukę Słowa Bożego – „świat przemija wraz z pożądliwością swoją; ale kto pełni wolę Bożą, trwa na wieki.” (1 Jan 1:17). Więc chyba warto jest zabiegać o to, aby zostać nazwany wielkim w Bożym Królestwie!
Henryk Hukisz

Tuesday, August 21, 2012

Kościelna sakiewka

Mówienie o finansach w Kościele często budzi opór. Nawet temat głęboko zakorzeniony w Biblii – dziesięcina – wywołuje kontrowersje, ponieważ sprowadza się do bardzo konkretnej kwestii: pieniędzy, a właściwie ich ilości. Ta forma wspierania bywa szczególnie problematyczna, bo opiera się na liczeniu i kalkulacjach, ile należy ofiarować.

Niezależnie od perspektywy, bez środków finansowych Kościół nie może funkcjonować. Potrzebne jest miejsce na zgromadzenia, jego utrzymanie, a niekiedy także wsparcie dla liderów wspólnoty. Pamiętam czasy, gdy pastorzy pracowali zawodowo, aby utrzymać rodziny i służbę. Kiedy zdawałem egzamin wstępny na ChAT, jednym z warunków było ukończenie szkoły zawodowej, by mieć wyuczony fach. W tamtym okresie ofiary wiernych ledwo wystarczały na bieżące potrzeby zboru.

W obliczu tej sytuacji naturalne jest pytanie: „Co na to Biblia?” Odpowiedź jest oczywista. O pieniądzach czytamy w niej odkąd Fenicjanie wprowadzili je do codziennego użytku. Abraham kupił pole od Chetytów, by tam pochować Sarę, a później samemu spocząć. Król Dawid nabył ziemię od Ornana za sześćset złotych sykli, by zbudować ołtarz i przebłagać Boży gniew. Józef z Arymatei zakupił nowe prześcieradło, by owinąć ciało Jezusa przed złożeniem do grobu.

Ewangelista Łukasz zanotował pewien istotny szczegół: za Jezusem podążały „Joanna, żona Chuzy, zarządcy u Heroda, i Zuzanna i wiele innych, które wspomagały ich swoim majątkiem” (Łk 8:3). Judasz pełnił funkcję skarbnika i nosił sakiewkę ze złożoną ofiarą. Niestety, Ewangelia Jana stwierdza, że „był złodziejem i mając sakiewkę, wykradał z niej to, co składano” (Jn 12:6).

Z Dziejów Apostolskich dowiadujemy się, że pierwsi chrześcijanie mieli właściwe podejście do pieniędzy, choć z pewnością nie uczęszczali na żadne seminarium z finansów kościelnych. Czytamy tam: „Nikt z nich nie cierpiał niedostatku, bo właściciele pól albo domów sprzedawali je i przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży, i składali je u stóp apostołów. Każdemu też rozdzielano według potrzeby” (Dz 4:34-35).

W tym jednym zdaniu mieści się cała apostolska nauka o finansach Kościoła. Widzimy tu właściwy stosunek do dóbr materialnych: były one jedynie narzędziem do zaspokajania potrzeb wspólnoty. Dystrybucją środków zajmowali się przywódcy Kościoła, a zasada podziału była prosta: według bieżących potrzeb. Nie było konieczności powoływania komisji rewizyjnej, ponieważ rolę strażnika uczciwości pełnił Duch Święty.

Kiedy Ananiasz i Safira, chcąc zaimponować dobroczynnością, złożyli ofiarę ze sprzedaży posiadłości, ukrywając jednocześnie część kwoty, ich nieuczciwość została natychmiast ujawniona. Nie było czasu, by wieść o ich czynie rozeszła się pocztą pantoflową. Duch Święty od razu odsłonił fałsz ich serc, a oszustwo zostało srogo ukarane. Zastanawiam się, co działoby się w naszych zborach, gdyby Duch Święty postanowił dziś postąpić podobnie.

Przypomina mi się sytuacja z czasów, gdy mieszkałem w Stanach Zjednoczonych. Przez kilka lat odwiedzałem duszpastersko starszą wdowę, która żyła skromnie z niewielkiej emerytury u swojej córki. Choć jej środki były ograniczone, hojnie wspierała tele-ewangelistę, którego programy uwielbiała. Później usłyszałem tego ewangelistę, jak ogłaszał, że musi kupić dwumilionowy samolot odrzutowy, aby jak najszybciej dowieźć Ewangelię do mieszkańców Indii. Zastanawiałem się, czy ta biedna wdowa wiedziała, na co zostały przeznaczone jej „pieniążki”.

Innym razem byłem świadkiem rozmowy, w której pastor dużego kościoła z radością opowiadał wiernym o wspaniałych wakacjach z liczną rodziną na Florydzie. Po chwili zapytał jednego ze słuchaczy: „John, a ty jak spędzałeś wakacje? Gdzie byliście z rodziną?” Odpowiedzią było tylko westchnienie. John, mający małe dzieci, nie mógł sobie pozwolić na wyjazd – część swoich zarobków sumiennie oddawał jako dziesięcinę na „Boże dzieło” w tym właśnie kościele. Zrobiło mi się przykro: dlaczego John nie mógł spędzić kilku wspaniałych dni na wakacjach z rodziną, choćby nie na Florydzie? Przecież skutki kryzysu ekonomicznego dotykały w tamtym czasie wszystkich jednakowo.

Zauważyłem pewną prawidłowość w Kościołach: tam, gdzie często mówi się o pieniądzach, jest ich coraz mniej. Z kolei tam, gdzie stale nie przypomina się, że „więcej szczęścia jest w dawaniu niż w braniu” (Dz 20:35), środków jakoś wystarcza na bieżące potrzeby. Motywowanie do ofiarności nie powinno wynikać z umiejętności perswazyjnych liderów. Często spotykamy się z wyuczonym sprytem w nakłanianiu wiernych do zwiększonego dawania. Jedną z metod jest straszenie brakiem Bożego błogosławieństwa w przypadku niepłacenia dziesięciny.

Ilość ofiarowanych środków powinna zależeć od decyzji podjętej w sercu wiernego: „Każdy niech tak postąpi, jak w sercu zdecydował, bez żalu i nie z przymusem, radosnego dawcę bowiem miłuje Bóg” (2 Kor 9:7). Każdy człowiek narodzony z Ducha Świętego – a tylko tacy są prawdziwymi chrześcijanami – kieruje się wewnętrzną potrzebą zrodzoną przez Ducha. Jezus powiedział wprost, że dziecko Boże „nie może służyć dwom panom, bo albo jednego będzie nienawidził, a drugiego kochał, albo jednemu będzie oddany, a drugim wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i mamonie” (Mt 6:24). Cechą nowej natury jest to, że człowiek miłuje tylko jedną opcję życia, odrzucając drugą.

Apostoł Paweł nauczał: „Jeśli więc razem z Chrystusem zostaliście wskrzeszeni, szukajcie tego, co w górze, gdzie Chrystus zasiada po prawicy Boga. Myślcie też o tym, co w górze, a nie o tym, co ziemskie” (Kol 3:1-2). Tą zasadą kierowali się pierwsi chrześcijanie, sprzedając majątki, aby Kościół mógł wspierać potrzebujących. W tym świetle rozumiemy srogą postawę Ducha Świętego wobec Ananiasza i Safiry. Zamiast szukania tego, co w górze, w ich sercach kryło się „złe pożądanie i chciwość, która jest bałwochwalstwem. Z ich powodu gniew Boga przychodzi na synów buntu” (Kol 3:5-6).

Bóg ocenia motywację serca, a nie rozumne i wyrachowane decyzje, do których niekiedy zachęcają fałszywi nauczyciele. Byłem kiedyś oburzony, gdy usłyszałem „kaznodzieję”, który z ekranu telewizora przekonywał, że Bóg odpowie na modlitwy pod warunkiem złożenia ofiary w kwocie wynikającej z połączenia dwucyfrowego numeru rozdziału i dwucyfrowego numeru wersetu z Biblii, które rzekomo zawierały obietnicę. W ten sposób powstawała liczba, którą należało wpisać na czeku jako ofiarę na jego służbę.

Kończąc to krótkie rozważanie o finansach Kościoła, chcę wskazać na źródło wszystkiego, co powinno zostać ofiarowane na Boże dzieło. Król Dawid, zachęcając naród do składania ofiar na budowę świątyni, sam dał przykład hojności. Dzięki temu zapanowała podniosła atmosfera, a ludzie chętnie i dobrowolnie włączali się w to wielkie przedsięwzięcie. Czytamy: „Radował się lud ze swych ofiar, ze szczerego serca bowiem ofiarowali je Panu. Król Dawid również bardzo się radował” (1 Krn 29:9).

Podstawową kwestią przy składaniu czegokolwiek w ofierze Bogu jest uświadomienie sobie Jego tożsamości. Dawid wyznał szczerze: „Do Ciebie, Panie, należy wielkość, potęga, cześć, majestat i chwała, ponieważ wszystko w niebie i na ziemi jest Twoje, Panie. Twoje jest królestwo, Ty przewyższasz każdego. Bogactwo i chwała pochodzi od Twego oblicza, a Ty panujesz we wszystkim, w Twojej ręce siła i potęga, i dzięki Twojej ręce wszystko wyrasta i się wzmacnia” (1 Krn 29:11-12). Jedynie w takim duchu można uwielbiać Boga wszystkim, co posiadamy: „A teraz, nasz Boże, wysławiamy Cię i wielbimy Twoje chwalebne imię” (w. 13).

Głęboko wierzę, że do takiego przekonania doszli pierwsi chrześcijanie, o których pisał Łukasz w Dziejach Apostolskich. Dlatego nie było potrzeby nakłaniania kogokolwiek do starotestamentowego obowiązku składania dziesięciny.

Henryk Hukisz

Friday, August 17, 2012

Dwie strony krzyża

Dziś, jak nigdy, główne media europejskie piszą o krzyżu, a raczej o ścięciu tego chrześcijańskiego symbolu w Kijowie. Ukraińskie działaczki o bardzo niechlubnej historii i celach zemściły się na niewinnie stojącym krzyżu na miejskim skwerze. Dlaczego przypuszczono atak na krzyż, a nie na jakiś państwowy obiekt, skoro protest dotyczył wyroku wydanego przez moskiewski sąd na rosyjskie działaczki w Rosji za ich chuligański występ w cerkwi?
Od początków chrześcijaństwa krzyż jest „kością niezgody”. Dla jednych jest prawie że świętym przedmiotem, nieprzerwanie adorowanym w kościołach, w domach czy też na rozdrożach. Dla innych jest obiektem, na który przelewa się nienawiść. Tak często artyści o skrajnie antychrześcijańskich poglądach, z krzyża czynią przedmiot szydery i poniżenia. Znów pytanie – dlaczego akurat krzyż?
Apostoł Paweł napisał: „Albowiem mowa o krzyżu jest głupstwem dla tych, którzy giną, natomiast dla nas, którzy dostępujemy zbawienia, jest mocą Bożą” (1 Kor. 1:18). Kilka wierszy dalej, apostoł wyznaje, że ukrzyżowany Chrystus jest równocześnie – „dla Żydów wprawdzie zgorszeniem, a dla pogan głupstwem”, natomiast dla tych, którzy wierzą w Pana Jezusa, jest „mocą Bożą i mądrością Bożą” (w. 23, 24).
Ta polaryzacja nastawień do krzyża bierze swój początek już w momencie, gdy na Golgocie ustawiono trzy krzyże. Na środkowym zawisł Chrystus, Boży Baranek, który Swoją męczeńską śmiercią zastąpił miejsce każdego grzesznika. Po obu stronach krzyża stały podobne narzędzia egzekucji wyroku śmierci.
Jeden ze złoczyńców, słusznie skazany za to co uczynił, drwił z Chrystusa, naśmiewał się z Niego, urągając Mu – „Czy nie Ty jesteś Chrystusem? Ratuj siebie i nas” (Łuk. 23:39). Uważał siebie za  niesłusznie skazanego, więc Ten, który podaje się za Boga, powinien uznać jego rację. Sprowadził Jezusa do poziomu rzezimieszka, jakim sam był, proponując aby sprawił, żeby mogli razem „dać nogę” z tego miejsca egzekucji. Dla niego, wyznawaną wartością był rozbój i krzywdzenie innych.
Po drugiej stronie Chrystusowego krzyża znajdował się zupełnie inny złoczyńca. Dla niego krzyż stał się szansą otrzymania nowego życia, dlatego wyznał, że ich spotkało to: „sprawiedliwie, gdyż słuszną ponosimy karę za to, co uczyniliśmy, Ten zaś nic złego nie uczynił” (w. 41). On wiedział, że śmierć jest zapłatą za grzeszne życie, chociaż nie znał nauczania Apostoła Pawła, że „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rzym. 6:23).  Jego sumienie, ten Boży czujnik w sercu człowieka, nieomylnie pokazało mu, że jest winien. Nie wiemy, co wiedział o Chrystusie, czy w ogóle słyszał jakąś opowieść o cudach i przebaczeniu grzechów, lecz wiemy, że skorzystał z ofiary krzyża.
Od czasu Golgoty, przez wszystkie wieki, dopóki Kościół będzie wiernie wypełniał nakaz zwiastowania Ewangleii Chrystusowej, krzyż będzie zawsze stał w centrum dokonywania wyboru – po jednej lub po drugiej jego stronie. Ale jest jeden warunek, musi być zwiastowany Chrystus ukrzyżowany, jak to zdecydowanie oświadczył Apostoł Paweł: „Albowiem uznałem za właściwe nic innego nie umieć między wami, jak tylko Jezusa Chrystusa i to ukrzyżowanego” (1 Kor 2:2). Zwróćmy uwagę na wyrażenie, jakiego użył Paweł; on nie powiedział, że pośród innych treści, głównie zwiastuje krzyż. On powiedział – „nic innego”, a to znaczy, że treścią zwiastowania prawdziwego Kościoła jest jedynie krzyż - kropka!
Czy to znaczy, że o niczym innym nie powinno się mówić w Kościele? Ależ nie, należy mowić o wszystkim innym, co dotyczy życia i zwycięstwa wiary, lecz w centrum tego „innego” będzie zawsze krzyż. Bez krzyża, to wszystko „inne” nie będzie miało mocy, bez względu na to, z jaką mądrością będzie zwiastowane, będą to jedynie plewy, na nic nie przydatne. Szkoda więc czasu na plewy, na inne sprawy, jeśli nie odwołują się do krzyża, bo nigdy nie zbudują naszej wiary. Jedynie w krzyżu objawia się Duch Święty, który udziela mocy i sprawia, że wiara staje się skuteczna. Jak napisał Paweł: „aby wiara wasza nie opierała się na mądrości ludzkiej, lecz na mocy Bożej” (1 Kor. 2:5). Dlatego zwiastowanie krzyża jest tak newralgiczne dla naszego zbawienia i życia, gdyż „mowa o krzyżu jest głupstwem dla tych, którzy giną, natomiast dla nas, którzy dostępujemy zbawienia, jest mocą Bożą” (1 Kor. 1:18).
Ponieważ krzyż jest nadal tą sama mocą w zwiastowaniu ku zbawieniu, jest nadal przedmiotem okazywania nienawiści, przez tych, ktorzy idą na zginienie. Można z łatwością sobie wyobrazić, że zbawieni dzięki mocy krzyża, przechodząc przed stolicą Bożą, wskazywać będa na krzyż, jako ratunek przed śmiercią i wiecznym zginieniem. Myślę, że diabeł zdaje sobie sprawę z mocy i znaczenia krzyża. To przecież tam, na Golgocie, gdy wraz z Chrystusem, został przybity do krzyża nasz wyrok śmierci, moce ciemności zostały pokonane, Jezus „rozbroił nadziemskie władze i zwierzchności, i wystawił je na pokaz, odniósłszy w nim triumf nad nimi” (Kol. 2:15)Dziś, gdy jeszcze moce ciemności w przeróżnej formie działąją, krzyż jest poniewierany, znienawidzony i obalany, lecz jest to fałszywa radość. Krzyż Chrystusa stoi mocno i niewzruszenie w prawdziwym zwiastowaniu.
Kościoły, które zastępują zwiastowanie Chrystusa ukrzyżowanego „innymi”  rzeczami, które nie maja w sobie mocy Bożej, mogą jedynie posługiwać się materialnym przedmiotem w kształcie krzyża. Niszcząc ten przedmiot, nie szkodzi się Ewangelii, jedynie pokazuje się, po jakiej stronie krzyża się znajduje.
Krzyż, nie ten materialny, swoją mocą może zbawić albo zniszczyć. Taka jest jego rola, gdyż Ten, kto udzielił krzyżowi mocy, jest kamieniem przeznaczonym przez Ojca w dwojakim celu. „Dla was, którzy wierzycie, jest on rzeczą cenną; dla niewierzących zaś kamień ten, którym wzgardzili budowniczowie, pozostał kamieniem węgielnym, ale też kamieniem, o który się potkną, i skałą zgorszenia; ci, którzy nie wierzą Słowu, potykają się oń, na co zresztą są przeznaczeni” (1 Ptr. 2:7,8).
Po jakiej stronie krzyża Chrystusowego jesteś?
Henryk Hukisz