Saturday, August 23, 2025

Męski mężczyzna

W świecie ogarniętym trendami egalitaryzmu i feminizmu być może zastanawiamy się, kim są prawdziwi mężczyźni. Niestety, we współczesnym społeczeństwie, faceci są najczęściej postrzegani jako istoty dominujące.  Powstało nawet pojęcie „toksyczna męskość”, która polega na byciu brutalnym, grubiańskim i pozbawionym dodatnich uczuć. Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne (APA), postanowiło przeciwdziałać negatywnym skutkom tak pojętej formy męskości i opublikowało zestaw porad dla psychoterapeutów, stwierdzając, że „Tradycyjna męskość – naznaczona stoicyzmem, konkurencją, dominacją i agresją – jest, ogólnie rzecz biorąc, szkodliwa”

Nie zamierzam w tym rozważaniu odnosić się szerzej do tego tematu, chociaż w sieci i w mediach jest sporo materiałów i uważam, że należałoby się do nich również ustosunkować. Mam jedynie zamiar odnieść się do kwestii męskości, jaka wynika z faktu, że Bóg, stwarzając człowieka, stworzył go „jako mężczyznę”, obdarzając go wyjątkową tożsamością. Wyjątkową, nie znaczy szczególną, lecz inną od kobiecej, i przez to niepowtarzalną i niezbywalną. Tej tożsamości musimy jako mężczyźni bronić, kultywować i przez to stawać się przydatnymi w Bożym Królestwie, zgodnie z zamierzeniem naszego Stwórcy.

Ten teks powstał pod wpływem kazania, jakiego wysłuchałem z ogromnym zainteresowaniem oraz chęcią podzielenia się kilkoma spostrzeżeniami w odniesieniu do współczesnych trendów, jakie obserwuję w naszej wspólnocie wyznaniowej. Kazanie wygłosił mój ulubiony kaznodzieja i były pastor Time Square Church w Nowym Jorku, kościoła, który założył Dawid Wilkerson. Carter Conlon jest wspaniałym kontynuatorem swego poprzednika, którego znamy i lubimy w Polsce z racji popularnej książki i filmu „Krzyż i sztylet”, jak i osobistych wizyt w naszym kraju. W końcu tego rozważania znajduje się link, z którego można skorzystać, aby osobiście wysłuchać wspomnianego kazania z dnia 16 czerwca 2019 roku. Polecam je wszystkim znającym język angielski, a szczególnie liderom naszej wspólnoty, aby stali się prawdziwymi mężami Bożymi.

Skoro Bóg postanowił, aby człowiek zaistniał zarówno jako płeć męska, jak i żeńska, miał w tym Swój mądry plan oraz przeznaczenie. Zgodnie z cechami, nie tylko zewnętrznymi, lecz przede wszystkim wewnętrznymi, Stwórca przeznaczył mężczyznę do określonych z góry zadań i oczekuje, aby każdy mężczyzna był mężczyzną. Podobnie jest w sytuacji kobiet, lecz o tym będzie w odrębnym rozważaniu.

Takiego mężczyznę, jakiego chce mieć Bóg, możemy obserwować na przykładzie Dawida, o którym Paweł mówił, adresując te słowa do pobożnych Żydów w Antiochii Pizydyjskiej. Bóg dał o nim świadectwo: „Znalazłem Dawida, syna Jessego, człowieka według Mego serca, który we wszystkim wypełnił Moją wolę” (Dz 13:22). Warto jest więc przyjrzeć się postawie tego męża, w jaki sposób zademonstrował, że jest prawdziwym mężczyzną. 

Jak wiadomo, Biblia przedstawia nam Bożych bohaterów takimi, jakimi naprawdę byli. Dawid powołany na króla Izraela już we wczesnej młodości, dość długo musiał czekać na możliwość, aby zasiąść na królewskim tronie. Biblijne księgi relacjonują nam w dość szczegółowy sposób sukcesy i porażki tego prawdziwego mężczyzny. Teraz nawiązać do momentu szczególnie przykrego, gdy Dawid, Boży pomazaniec znalazł się w sytuacji, w której musiał szukać schronienia u swoich największych wrogów, u Filistynów. Aż trudno jest sobie wyobrazić, że jest to ten sam człowiek, który wyposażony w procę i kilka kamieni, stanął naprzeciw potężnego Goliata, który lżył z Izraela i jego Boga. Dawid, doświadczony Bożym zwycięstwem, jakiego doznawał, gdy walczył z dzikimi zwierzętami, pomimo pogardy ze strony olbrzyma, wyznał: „wychodzę do ciebie w imieniu PANA Zastępów, Boga wojsk izraelskich, które lżyłeś. Dzisiaj PAN wyda cię w moje ręce, a ja cię pokonam...” (1 Sm 17:45)

Po jakimś czasie, gdy Dawid był już zmęczony ciągłymi ucieczkami przed Saulem, który wściekle go ścigał, poszukał schronienia w Gad, mieście, z którego pochodził pokonany kiedyś Goliat. Myślę, że u źródła takiej decyzji leżały niezrozumiałe dla nas dziś powody, może zwykła ludzka słabość. Taka postawa może być dla nas przestrogą, abyśmy nie spoufalali się zbytnio z tym światem, który jest w stanie wojny z Bogiem i każdy kompromis z naszej strony może doprowadzić do podobnej sytuacji, w jakiej znalazł się Dawid. Zwróćmy uwagę na moment, gdy Dawid w przyjaznym nastawieniu do króla Filistynów Kisza, był gotowy razem z nim walczyć z Izraelem, bądź co bądź, Bożym narodem. Ta sytuacja wywołała zdziwienie u Filistynów, którzy pytali: „Co tu robią ci Hebrajczycy?” (1 Sm 29:3). Skutek takiej postawy Dawida i jego wojowników był taki, że miasto Siklag, w jakim zamieszkali, zostało zdobyte przez Amalekitów i spalone, a rodziny i dobytek uprowadzeni. 

Dawid wytrawny w boju i w doświadczeniach mężczyzna, razem ze swoimi wojennymi towarzyszami, płakali „dopóki nie zabrakło im sił” (1 Sm 30:4). Musiało to być bardzo bolesne doświadczenie. Lecz Dawid, będąc prawdziwym mężczyzną, szukał pomocy u swego Stwórcy. Gdy nawet jego współtowarzysze niedoli zamierzali go zabić, „został umocniony przez Pana, swojego Boga” (w. 6). Boży mężczyzna, nawet jeśli znajdzie się w sytuacji, „ponad to, co może znieść”, gdy szuka Boga, to wie, że On „da sposób wyjścia, aby móc wytrwać"  (1 Kor 10:13). Mąż Boży jest pewien tego, że zawsze może liczyć na swego Stwórcę. Dawid poprosił o efod, który kojarzył się z modlitwą do Boga. Wówczas odważył się prosić: „Czy powinienem ścigać tę bandę? Czy ją dogonię?” Bóg odpowiedział natychmiast: „Ścigaj. Na pewno ją dogonisz, a porwanym przyniesiesz ratunek” (w. 8).

Dziś potrzebni są mężczyźni, którzy są mężczyznami według serca Bożego. Pamiętajmy, że gdy człowiek został stworzony, Bóg uczynił mężczyznę tak, aby zawsze był mężczyzną. Historia Izraela, a obecnie dwa tysiąclecia historii Kościoła, ukazują nam wielką prawdę, że Bóg nadal potrzebuje mężczyzn, którym wyznaczył określone zadanie, do którego ich odpowiednio wyposażył we właściwe geny, aby byli przywódcami. Nie na darmo mężczyzna został wyposażony w testosteron, aby był mężczyzną. Kobiety Bóg uzdolnił do tego, aby były matkami i nikt im tej roli nie odbiera i nie próbuje przypisywać tego zadania mężczyznom. Tylko mężczyźni mogą stać się ojcami i w tej roli nikt inny ich nie zastąpi. Podobnie jest w Kościele, Bóg przypisał odpowiednie role i zadania mężczyznom, aby służyli Mu, wypełniając Jego wolę, jak to czynił Dawid w swoim życiu.

Niech nie zwodzą nas współcześni doktorzy teologii zbudowanej na świeckich ideologiach zrównania płci, którzy twierdzą, że „Paweł nie zabroniłby dzisiaj kobietom uczyć. Niech uczą ci, którzy są zdolni do nauczania i dlatego dzisiaj inaczej by zapisał polecenie w 1 Tm 2:12. Nic bardziej zwodniczego, gdyż w Bożym Królestwie nauczają ci, którzy są powołani przez Boga, a nie ci, którzy sami siebie za takich uważają. W Biblii jest napisane, że to Chrystus „uczynił pasterzami i nauczycielami” (Ef 4:11). Oby nie wystąpiła sytuacja, jaka istniała za czasów proroka Jeremiasza, gdy występowało wielu proroków, których nie posłał Pan (Jr 14:14). Z niepokojem słyszę, jak coraz częściej wyznacza się kobiety do służb, które w Kościele przez dwa tysiące lat wykonywali powołani przez Głowę Kościoła mężczyźni.

Oczywiście, kobiety też mają wiele możliwości usługiwania zgodnie z Bożym powołaniem. W Kościele jest tak wiele pracy, do której ciągle brakuje ludzi. Pan Jezus powiedział: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, aby wysłał robotników na swoje żniwo” (Mt 9:37,38). Musimy pamiętać, że Pan, który sam powołuje, wie najlepiej kto, do jakiej służby został stworzony i potrafi wykonać ją jak najlepiej.

Jest to dość obszerny temat, aby w całości poruszyć w jednym rozważaniu. O tym pisałem we wcześniejszych wpisach tego bloga i zapewniam, że nadal będę pisać. Osobiście  polecam wspomniane już kazanie pastora Cartera Conlona, do którego link znajduje się TUTAJ. Zachęcam do wysłuchania bezpośrednio po kazaniu modlitwy żony pastora, Teresy Conlon, z jaką gorliwością wołała do Boga, aby mężczyźni byli znów mężczyznami. Wierzę, że osoby znające język angielski, znajdą odpowiedź na wiele pytań, które być może wywołałem tym tekstem.

Henryk Hukisz

Thursday, August 14, 2025

Czy czeka nas „apokatastaza”?

Osobom mniej wtajemniczonym wyjaśniam, że „apokatastaza” jest terminem biblijnym, odnoszącym się do idei przywrócenia pierwotnego stanu świata, jaki został utracony przez upadek człowieka spowodowany grzechem. Greckie słówko „αποκαταστασεως” [apokatastaseos] występuje tylko jeden raz w NT w wypowiedzi Piotra, gdy wyjaśniał zdumionym tłumom w świątyni jerozolimskiej, dlaczego na imię Jezusa, chromy „zerwał się, stanął na nogach i chodził” (Dz 3:8). Piotr, wskazując na odwieczny Boży plan, realizowany przez Chrystusa, który umarł i zmartwychwstał zgodnie z zapowiedziami proroków, skierował do nich wezwanie: „Zmieńcie więc sposób myślenia i nawróćcie się, aby wasze grzechy zostały zgładzone, aby nadeszły od Pana dni ochłody i aby posłał wam ustanowionego Mesjasza, Jezusa, którego niebo musi zatrzymać aż do czasu odnowienia wszystkich rzeczy, co od wieków Bóg przepowiedział przez usta swoich świętych proroków” (Dz 3:19-21). Skutek tego zwiastowania był taki, że „wielu z tych, którzy usłyszeli naukę, uwierzyło. Liczba mężczyzn sięgała pięciu tysięcy” (Dz 4:4).

Rozumiemy wydźwięk ewangelii w słowach nawołujących do zmiany myślenia i nawrócenia się w celu uzyskania przebaczenia grzechów. Zagadkowo jednak brzmią dalsze słowa, nawiązujące do „czasu odnowienia wszystkich rzeczy”, w oryginale - „χρονων αποκαταστασεως παντων”. Występujący tu rzeczownik „apokatastasis” można przetłumaczyć jako „przywrócenie” lub „restytucja”. Czasownikowa forma tego słówka „ἀποκαθίστημι” [apokathistemi] występuje osiem razy w tekście Nowego Testamentu i znaczy „przywrócić do pierwotnego stanu”, w przypadku uzdrowienia uschniętej ręki (Mt 12:13, Mk 3:5, Łk 6:10), lub „odnowić” (Mt 17:11, Mk 9:12) oraz „przywrócić” w pytaniu: „Panie, czy w tym czasie przywrócisz królestwo Izraelowi?” (Dz 1:6).

Jak więc widzimy, dwukrotnie spotykamy słówko posiadające wspólny rdzeń, nawiązując do odnowienia królestwa izraelskiego. Warto więc jest bliżej przyjrzeć się idei, jaka drzemała w tamtym czasie w sercach wielu Izraelitów. Uczniowie Chrystusa pytali się o to swego Mistrza tuż przed rozstaniem się z Nim, gdy odchodził do Ojca. Uważam, że odpowiedź, jakiej Pan Jezus udzielił Swoim uczniom, powinniśmy również przyjąć z wielką rozwagą - „Nie wasza to rzecz poznać dni i godziny, które Ojciec ustanowił swoją mocą” (Dz 1:7). Ze względu na potrzebę sytuacji, w jakiej znajdowali się uczniowie, istotne było oczekiwanie na obietnicę Ojca - „gdy Duch Święty zstąpi na was, weźmiecie Jego moc i będziecie Moimi świadkami w Jeruzalem i w całej Judei, w Samarii i aż po krańce ziemi” (Dz 1:8).

Zapowiedź „czasu odnowienia wszystkich rzeczy” odnosi się przede wszystkim do eschatologii, splatając ze sobą dwa horyzonty:

1. Izraelski –  przywrócenie błogosławieństw przymierza dla narodu wybranego. Apostoł Paweł, będąc Żydem, zwracając uwagę na trwałość Bożego planu, wobec tego narodu, napisał: „Nie chcę, bracia, żebyście byli nieświadomi tej tajemnicy i sami w sobie zadufani: częściowa zatwardziałość Izraela ma miejsce aż do czasu wejścia wszystkich pogan. I w ten sposób cały Izrael będzie zbawiony, tak jak napisano: Przyjdzie z Syjonu Wybawiciel i odwróci bezbożności od Jakuba. A to będzie Moje Przymierze z nimi, gdy zgładzę ich grzechy” (Rz 11:25-27).

2. Kosmiczny – odnoszący się do wyzwolenia stworzenia z „niewoli rozkładu”. Paweł odwołuje się do stanu, gdy nastąpi objawienie Bożej chwały w pełni, które będzie miało wpływ na całe stworzenie - „Stworzenie przecież z wytrwałością oczekuje objawienia synów Boga gdyż zostało poddane marności nie z własnej woli, lecz przez Tego, który je poddał, w nadziei, że również ono będzie wyzwolone z niewoli rozkładu do wolności chwały dzieci Boga. Wiemy bowiem, że aż dotąd całe stworzenie wzdycha i rodzi w bólach. I nie tylko ono, lecz również my sami, którzy mamy pierwsze plony Ducha, wzdychamy, oczekując usynowienia, odkupienia naszego ciała (Rz 8:19-23). Ta obietnica jest powiązana z panowaniem Chrystusa, o czym pisał również apostoł Piotr: „Ale my, zgodnie z Jego obietnicą, oczekujemy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość” (2 Ptr 3:13). Patrz również (Ap 21:1).

W nauce apostolskiej możemy znaleźć wiele odniesień do stanu odkupienia dzieci Bożych, jakie uzyskujemy dzięki krwi Chrystusa. Pierwszym błogosławieństwem tego stanu jest uczestniczenie w Ciele Chrystusa, jakim jest Jego Kościół. Apostoł Paweł w Liście do Efezjan pisał o Bożym planie, jaki został podjęty, zanim ten świat został stworzony, abyśmy mogli stanąć przed Jego świętym obliczem. Dlatego Bóg „według postanowienia swojej woli przeznaczył nas, abyśmy przez Jezusa Chrystusa stali się Jego synami, dla uwielbienia chwały Jego łaski, którą obdarzył nas w Umiłowanym” (Ef 1:3). Teraz Bóg daje możliwość „poznać tajemnicę swojej woli, według swego postanowienia, które w Nim zamierzał wypełnić, dla osiągnięcia pełni czasów, aby Chrystus stał się na nowo Głową wszystkiego: tego, co jest w niebiosach, i tego, co jest w Nim na ziemi” (Ef 1:9,10). Apostoł Paweł w tym samym liście wyjaśnia, że staliśmy się uczestnikami Kościoła, którego Chrystus jest Głową - „aby uzdolnić świętych do wykonywania dzieła służby, do budowania Ciała Chrystusa, aż wszyscy dojdziemy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do człowieka doskonałego, do miary dojrzałości wynikającej z pełni Chrystusa” (Ef 4:12,13). Celem ostatecznym jest więc nie samo uczestniczenie w Ciele Chrystusa, lecz Bóg przeznaczył nas do tego, abyśmy „się stali podobni do obrazu Jego Syna, aby był On pierworodnym między wielu braćmi” (Rz 8:29).

W ten proces wchodzimy w momencie narodzenia się na nowo. Należy wyraźnie podkreślić, że Chrystus wyznaczył warunek, jaki człowiek musi spełnić na drodze do pełnej odnowy, jaka jest możliwa jedynie w Bożym Królestwie - „jeśli się ktoś nie narodzi z góry, nie może ujrzeć Królestwa Boga” (Jn 3:5). Nawiązując do prawdy o konieczności narodzenia się z Ducha, Pan Jezus wskazał na przykład z historii Izraela, gdy jadowite węże zaatakowały wędrujący naród. Obraz wywyższonego węża i wiara w oferowany ratunek, wskazują na jedyną drogę zbawienia od grzechu i jego skutku, jakim jest śmierć. Boży Syn wziął na Siebie realizację tego planu, dlatego Bóg rzekł: „Kto wierzy w Syna, ma życie wieczne, kto zaś nie jest posłuszny Synowi, nie doświadczy życia, ale gniew Boży pozostaje nad nim” (Jn 3:36). Widzimy tu wyraźny podział skutkujący nie tylko w doczesności, lecz na całą wieczność. Paweł w liście do wierzących w Tesalonikach wyraził się jasno w odniesieniu do tych, którzy nie korzystają z jedynej drogi, jaką daje ewangelia, mówiąc, że „gdy Pan Jezus objawi się z nieba z aniołami Jego mocy w płomieniach ognia i ukarze tych, którzy nie uznają Boga i nie są posłuszni Ewangelii naszego Pana Jezusa. Karą dla nich będzie wieczna zagłada z dala od oblicza Pana i od chwały Jego mocy” (2 Tes 1:7-9).

Wracając ponownie do wydarzenia z Dziejów Apostolskich, którym rozpocząłem to rozważanie, musimy zauważyć, że od początku działalności Kościoła, apostołowie jednoznacznie określali możliwość zbawienia, mówiąc, że „nie ma w nikim innym zbawienia. Nie dano bowiem ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni” (Dz 4:12). Z kolejnych pism nowotestamentowych dowiadujemy się, że już na początku pojawili się nauczyciele, którzy próbowali głosić „inną ewangelię”. Apostoł Paweł zajął jasne stanowisko, mówiąc, że „nie ma jednak innej. Są tylko tacy, którzy sieją zamęt wśród was i chcą sfałszować Ewangelię Chrystusa” (Ga 1:7). Apostoł Piotr również zwracał uwagę na to, że będą pojawiać się fałszywi nauczyciele „którzy będą postępować według własnych żądz i mówić: Gdzie jest obietnica Jego przyjścia? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak od początku stworzenia” (2 Ptr 3:3,4).

 Kościół w pierwszych wiekach nie posiadał spisanych ewangelii ani dziejów apostolskich, podobnie było z listami apostolskimi, które dopiero po kilkudziesięciu latach docierały do niektórych zborów. Dlatego zdarzało się, że pierwsze listy będące w obiegu, „ludzie niewykształceni i niezbyt umocnieni przekręcali – podobnie jak i pozostałe Pisma – na własną zgubę” (2 Ptr 3:16).

Apokatastaza, nazywana nieraz teologią powszechnego zbawienia ma swój początek już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. „Apokatastazy nauczali wcześnie Grzegorz z Nyssy, Klemens Aleksandryjski i Orygenes. Później wierzyli w nią Bracia Morawscy, chrystadelfianie i wielu anabaptystów; dziś widzimy odrodzenie apokatastazy prowadzone przez nauczycieli takich jak Rob Bell i Richard Rohr, a wierzenia apokatastazy można znaleźć w biblijnym uniwersalizmie i innych grupach, które nauczają o powszechnym zbawieniu. Doktryna apokatastazy została potępiona jako herezja na II Soborze Konstantynopolitańskim w 553 r. n.e. Apokatastazie sprzeciwiali się również Augustyn, Jerome i Luter i nigdy nie była ona powszechnie nauczana w większości tradycji chrześcijańskich” (Got Questions).

Jednym z głównych propagatorów tej nauki Orygenes, używał tego terminu, aby wesprzeć ideę znaną już jako „powszechne zbawienie”. Ten pogląd został jednak odrzucony przez ortodoksyjną większość, ponieważ Pismo Święte naucza o sądzie ostatecznym, na którym nastąpi podział na sprawiedliwych i niegodziwych - „I pójdą ci na karę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25:46). Apostoł Jan w swojej wizji końca tego świata maluje wyraźny obraz Siedzącego na białym tronie, przed Którym ziemia i niebo uciekły. Natomiast umarli zostali osądzeni według uczynków, po czym śmierć i Hades zostali wrzuceni w jezioro niegasnącego ognia (Ap 20:11-15). Tak więc, właściwe pojęcie słowa „ἀποκατάστασις” odnosi się do całkowitej odnowy stworzenia w Chrystusie, a nie do wymazania Bożej sprawiedliwości.

Teologia powszechnego zbawienia pojawiła się ponownie w XVII w., głównie w nauce socynian, w XIX w. m.in. w poglądach F.E.D. Schleiermachera i A. Schweitzera, a współcześnie m.in. P. Tillicha i E. Brunnera. Ta fałszywa ewangelia odrzuca konieczność narodzenia się na nowo i osobistej wiary w dar zbawienia na rzecz zbawienia wszystkich i wszystkiego, łącznie z szatanem. Ta teoria jest też nazywana doktryną pustego piekła. Pomimo powszechnego odrzucenia tej doktryny w czystej postaci, wspomniany wyżej mówca określił ją jako nadzieję dla zbawienia wszystkich ludzi.

Czy jesteśmy w stanie w pełni pojąć na czym ma polegać pełna odnowa stworzenia? Z pewnością - Nie! Uważam, że odnośnie do zrozumienia Bożych prawd, obowiązuje zasada: „To, co zakryte, należy do PANA, naszego Boga, a co jest objawione, do nas i do naszych synów na wieki, abyśmy spełniali wszystkie słowa tego Prawa” (Pwt 29:28). Przestrzeganie tej reguły może uchronić nas przed wieloma zbłądzeniami w postępowaniu w Bożym Królestwie. Nie wszystko jesteśmy w stanie pojąć, gdyż, jak rzekł Pan: „Moje myśli nie są myślami waszymi” (Iz 55:8) i zostawmy Panu to, czego nie potrafimy pojąć naszym umysłem.

Jestem świadomy, że w formacie tego rozważania jest niemożliwe, aby przedstawić wszystkie argumenty dotyczące nauczania o powszechnym zbawieniu. Postaram sie w kolejnych rozważaniach odnosić się do niektórych twierdzeń, jakimi posługują się zwolennicy tej doktryny, jak na przykład twierdzenie, że Bóg w nieskończonej miłości nie może, stworzonego na Swój obraz człowieka, skierować na wieczne męki w piekle. Wpierw zostało przyjęte nieprawdziwe założenie, że Boża miłość jest nieskończona. W Biblii takie pojęcie nie istnieje, zostało ono utworzone przez ludzi, którzy w ten sposób chcieli określić wielkość Bożej miłości. Natomiast w Ewangelii Jana czytamy o tym, że „przed świętem Paschy Jezus, wiedząc, że nadeszła Jego godzina, aby przeszedł z tego świata do Ojca, umiłował swoich w świecie, i to umiłował ich do końca” (Jn 13:1). Końcem Bożej miłości jest Jezus, wszystko, co jest poza Nim, nie pochodzi od Boga.

Henryk Hukisz

Monday, August 11, 2025

Wiara godna naśladowania

Bóg stworzył człowieka z prochu i po grzesznym upadku wyznaczył mu jego los, mówiąc: Powrócisz do ziemi, z której zostałeś wzięty, bo prochem jesteś i do prochu powrócisz” (Rdz 3:19). Wiemy jednak, że człowiek, to nie tylko proch czy glina, z jakiej Stwórca nas ulepił, lecz jak rzekł Hiob: pięknie uczynił w swoim czasie, nawet wieczność włożył w ich serca” (Hi 3:11). Dlatego, gdy nadchodzi kres naszego życia, Słowo Boże odsłania rąbek tajemnicy odnośnie do tego, co jest po śmierci, mówiąc, że „wielu z tych, którzy śpią w prochu ziemi, się zbudzi. Jedni do życia wiecznego, drudzy zaś ku hańbie, ku wiecznej odrazie” (Da 12:2). Wszystkich nas czeka śmierć, czyli zakończenie naszej ziemskiej wędrówki. Później pozostaje już tylko wieczność, a to jaka, zależy już od tego, czy człowiek za życia dokonał wyboru właściwej drogi. Pan Jezus, który doskonale wiedział, co znajduje się po drugiej stronie życia, zachęcał Swoich słuchaczy: „Wchodźcie przez ciasną bramę. Szeroka jest bowiem brama i wygodna droga, która prowadzi do zguby i wielu przez nią wchodzi. Ciasna natomiast jest brama i wąska droga, która prowadzi do życia i niewielu ją znajduje” (Mt 7:13,14).

Kiedy dowiedziałem się, że mój przyjaciel, który był moim duchowym mentorem i starszym bratem w Chrystusie odszedł do Pana, w pamięci przewinęły się jak na filmie obrazy z mojego życia, począwszy od wczesnego dzieciństwa. Miałem być może pięć lat, gdy na nabożeństwie w kaplicy w Zofiowie, gdzie mieszkaliśmy w tamtym czasie, pojawił się przystojny marynarz w granatowym mundurze, w czapce z napisem na otoku „Marynarka wojenna”.

Później los rozdzielił nas tak bardzo, że Edwarda Czajko spotkałem znów na obozie młodzieżowym w Olsztynie, gdy miałem już siedemnaście lat. O tym spotkaniu pisałem już na tym blogu we wpisie pod tytułem „Sześćdziesiąt lat minęło”. Wówczas nawróciłem się pod wpływem kazania Edwarda Czajko, gdy mówił o wezwaniu Chrystusa: Przyjdźcie do Mnie wszyscy utrudzeni i obciążeni, a Ja wam dam ukojenie” (Mt 11:28). Pamiętam, że nie odpowiedziałem od razu na to zaproszenie, gdyż nie czułem się ani utrudzony życiem siedemnastolatka, ani nie czułem zbytniego obciążenia grzechami, ponieważ uważałem się za dobrego chłopca. Czytałem regularnie Biblię, nie paliłem, nie pociągało mnie piwo, jak już zauważyłem takie zainteresowania wśród rówieśników w szkole. Dopiero głębsze zastanowienie się nad dalszymi słowami Chrystusa - „Weźcie na siebie Moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, że jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla waszych dusz. Jarzmo Moje bowiem jest miłe, a Moje brzemię lekkie” (Mt 11:29,30), wywołały refleksję odnośnie do tego, co mnie czeka w dorosłym życiu, na którego progu dopiero stawałem. Chciałem mieć to, co jest miłe i lekkie, pomimo tego, że jeszcze nie rozumiałem słowa „jarzmo”, gdyż już nie spotykało się pracujących w polu wołów, jedynie traktory ciągnące wieloskibowe pługi. Później, gdy bardziej interesowałem się tekstem biblijnym, zrozumiałem, że jarzmo jest obrazem mojej zgody na wspólne wędrowanie przez życie z moim Panem, którego wówczas przyjąłem wiarą do swego serca.

Rok później zdałem maturę i zastanawiałem się nad wyborem dalszej drogi. Interesowała mnie technika i elektronika, jaka w tamtym czasie odgrywała coraz powszechniejszą rolę w życiu. Stwierdziłem, że teraz jarzmo Chrystusa zaczęło odgrywać główną rolę w podejmowaniu decyzji odnośne do tego, co zamierzałem robić. W tym czasie dniami i nocami czytałem Biblię, gdyż chciałem poznać, co teraz Bóg ma dla mnie. Zdecydowałem się podjąć studia na Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. W okresie studiów, przez pięć lat spotykałem się często z Edwardem Czajko, gdyż był naszym opiekunem i równocześnie wykładowcą na tej uczelni. Po ukończeniu studiów powróciłem do Poznania, aby w miejscowym Zborze Zjednoczonego Kościoła Ewangelicznego angażować się w różnych posługach. Dzięki temu znów miałem możliwość spotykać prezbitera Edwarda Czajko, gdyż pełnił przywódcze funkcje w zarządzie ZKE. Był również prezbiterem okręgowym w Wielkopolsce, dzięki czemu wspólnie posługiwaliśmy w okolicznych zborach. Miałem wówczas okazję prowadzić jego nowego Fiata, za co byłem mu niezmiernie wdzięczny.

Zjednoczony Kościół Ewangeliczny był szczególną organizacją wyznaniową dla kilku społeczności ewangelicznych w Polsce, jakie współczesne władze komunistyczne utrzymywały pod swoją kontrolą. Przywódcy musieli wykazać się umiejętnością prowadzenia działalności religijnej, nie dając się wmanipulować w polityczną uległość wobec władzy. Głównym przywódcą był Stanisław Krakiewicz, jak się później okazało, pełnił podwójną funkcję, będąc równocześnie tajnym agentem Urzędu Bezpieczeństwa. Pastor Edward Czajko starał się działać dla dobra wiernych, czym naraził się Krakiewiczowi, jak czytamy: „Czajko został usunięty z funkcji kierownika Szkoły Biblijnej ZKE, musiał opuścić lokal służbowy przy ul. Zagórna 10. W 1971 roku Krakiewicz wymusił na nim, aby nie kandydował do Prezydium ZKE. Czajko został też wtedy usunięty z ChAT-u” (Wikipedia). Pomimo tych szykan pastor Edward trwał w służbie, dzielnie wspierany przez wiernych. Jego postawa duchowa była dla mnie świadectwem zaufania Bogu w pełnieniu służby, do jakiej otrzymał powołanie z góry. Uważnie śłedziłem jego wytrwałość w wierze, czerpiąc z niej zachętę do naśladownictwa. Słowo, na jakie pastor Edward powoływał się w tym czasie, było świadectwem apostoła Pawła - „Dobrą walkę stoczyłem, bieg ukończyłem, wiarę ustrzegłem” (2 Tym 4:7).

Pastor Edward Czajko był dobrym kaznodzieją Słowa Bożego. Zawsz,e gdy miałem okazję być słuchaczem jego kazań, pilnie wsłuchiwałem się, gdyż zawierało wyraźne przesłanie. Wiedząc o trudnościach, jakich doświadczał w tamtym czasie, chętnie przyjmowałem od niego różne wskazówki, jakich mi udzielał, podobnie jak Paweł, gdy pisał: „Z tego też powodu cierpię, ale się nie wstydzę. Wiem bowiem komu zawierzyłem i jestem przekonany, że jest On w stanie ustrzec to, co mi powierzono, aż do owego dnia. Wzoruj się na zdrowej nauce, którą usłyszałeś ode mnie, w wierze i miłości w Chrystusie Jezusie” (2 Tym 1:12,13).

Uroczystość pożegnania pastora Edwarda Czajko zgromadziła liczne grono jego przyjaciół w Zborze na Siennej w Warszawie. Od wielu osób usłyszałem w swobodnych wypowiedziach, że są wdzięczni za głoszoną kiedyś ewangelię, za chrzest, jakiego dokonał, a przede wszystkim za zdrową naukę, jaką pastor Edward Czajko przekazywał w swoim zwiastowaniu. Z wielkim zdziwieniem odebrałem wypowiedź jednego z mówców podczas nabożeństwa żałobnego pastora Edwarda Czajko, który przywołał debatę z nim w ostatnich chwilach jego życia, sugerującą zainteresowanie się doktryną „powszechnego zbawienia”. Ta fałszywa ewangelia odrzuca konieczność narodzenia się na nowo i osobistej wiary w dar zbawienia na rzecz zbawienia wszystkich i wszystkiego, łącznie z szatanem. Ta teoria nazywana jest doktryną pustego piekła. (W następnym rozważaniu szerzej przedstawię tę ideę, jaka sieje wątpliwości w konieczność uwierzenia w ofiarę Chrystusa, dla otrzymania daru zbawienia). 

Osobiście jestem wdzięczny prezbiterowi Edwardowi Czajko za dobry przykład wytrwałości w wierze. W księdze pamiątkowej wyłożonej w holu kaplicy z pełnym przekonaniem wpisałem słowa: „Pamiętajcie o swoich przełożonych, którzy głosili wam Słowo Boga, rozważając koniec ich życia, naśladujcie ich wiarę” (Hbr 13:7).

Tak, pastor Edward Czajko był moim przełożonym, z którego ust wziąłem wiele wspaniałych prawd Słowa Bożego. Widząc jego wytrwałość w pełnym zaufaniu Temu, w kogo uwierzył, chętnie chcę naśladować jego wiarę.

Wiele moich osobistych doświadczeń jest związanych z posługiwaniem pastora Edwarda Czajko. Jako Sekretarz Rady Kościoła w 1970 roku podjął decyzję przyznającą mi status duchownego. W 1977 roku zostałem powołany na urząd pastora Zboru w Poznaniu, a w 1982 roku usłużył podczas ordynacji na urząd prezbitera. Natomiast w naszym życiu rodzinnym, Edward usłużył podczas uroczystości zawarcia związku małżeńskiego, później modlił się o błogosławieństwo dla naszych dzieci.

Henryk Hukisz